Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Syk pustynnego wichru łaskocze uszy niczym stado ukrytych przed wzrokiem węży. Światło poranka wdziera się przemocą pomiędzy głazy jaskini, jednak od zarania przegrywa walkę z wilgotnym mrokiem tuneli, czasem tylko nieznacznie przesuwając umowną granicę. W bezchmurne niebo wspina się leniwie strużka pachnącego smołą dymu. Łapa od czasu do czasu łechta papierosa językiem, przesuwając go w przeciwległy kącik ust, lustrując otoczenie spojrzeniem, które, jeśli nie wiedziało się lepiej, wskazywało na mieszaninę rozdrażnienia i apatii. Półka skalna na której siedzi stanowi o tyle wygodny punkt obserwacyjny, że jeśli zmęczyło się słońcem, wystarczyło się przesunąć o dosłownie kilka centymetrów, aby na twarz spełzł błogi chłód cienia. Shinjiemu jednak słońce rzadko się nudziło, przynajmniej dopóki trzymał się  zawilgłych tuneli domu, oświetlonych wątłym światłem pochodni. Co mniej spotykane, nie nudzi mu się też cisza. Spokój. Bezruch. Zawsze kiedy się zatrzymuje, świat wokół niego ożywa, zaczyna mieć swoje melodie, zapachy. Nawet ten pusty, mały świat, pełen szarości i kurzu. Zadziwiające, ile jeszcze w nim witalności. Jak zawzięty jest. Uparty. Wbrew dobremu smakowi. Stary, zużyty i do wyrzucenia. A jednak wciąż bzyczy, wije się, szeleści. I poluje.
Kolejne pchnięcie języka, pet podryguje w miejscu, napełniając płuca efemeryczną trucizną. Włosy nieustannie targa mu wiatr, jednak te i tak sterczą na wszystkie strony nawet w całkowitej próżni, więc prawie tego nie zauważa. Nawet tłuste muchy niezbyt mu przeszkadzają, chyba że akurat połaskoczą go po ramieniu albo twarzy. Powoli wciąga nozdrzami powietrze; obszerny, ciężki haust, opadający na dno płuc wraz z oceanem myśli, który zdaje się płynąć równie powoli co niknące na horyzoncie szczyty wydm. Ziarnko za ziarnkiem, pustynia wędruje ku oceanowi. Nieważne, w którym kierunku podąży. Uroki wysp.
Przeciąga się leniwie, rozciągając długie kończyny na cztery strony świata. Nic dziwnego, że częściej potrzebny był tutaj, niż w więzieniu. Nie pamięta, kiedy ostatnio w lochach zamieszkiwał ktoś więcej niż szczury i pająki. I zbyt rozbrykane Psy. Czasem się zastanawia, czy te lochy to nie są bardziej dla nich, niż na obcych. Choć wtedy akurat zawsze ktoś wpada i trzeba nabrudzić.
W końcu pomarańczowy krążek ognia przesuwa się niebezpiecznie blisko filtra, więc Łapa bierze go w dwa palce i rozgniata o skałę, wrzucając niedopałek do najbliższej dziury, gdzie ląduje pomiędzy milionem innych, na nikotynowym cmentarzysku. To był ostatni na dzisiaj. Przecież nie chce się przyzwyczaić.
                                         
Shinji
Pitbull     Poziom E
Shinji
Pitbull     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hirayama Shinji, Łapa


Powrót do góry Go down

  Był w stanie zapanować nad jednym rozenergetyzowanym szczeniakiem, zdarzało się, że dawał radę również z dwoma. Jednak ogarnięcie całej trójki wykraczało poza możliwości młodego lisa. Miał wrażenie, że zbierając je wszystkie razem, wybrał się z motyką na słońce i nie było w tym stwierdzeniu ani grama przesady.
  To nie tak, że nie próbował. Owszem, próbował, problem w tym, że z marnym skutkiem. Gdy tylko udawało mu się postawić jednego z psów do pionu, wkraczały pozostałe dwa i miażdżyły całą ciężko zbudowaną koncentrację na proch. Niszczyły również niewielkie ilości nadziei wymordowanego w to, że wyrośnie z nich coś dobrego. Zaczynał wątpić, czy aby na pewno sobie z nimi poradzi. Co, jeśli w miarę przybywających lat zrobią się jeszcze bardziej nieokiełznane? Jeśli to one wytresują sobie jego, a nie na odwrót?
  Usiadł na zakurzonej ziemi z ciężkim westchnieniem. W tej same sekundzie jeden ze szczeniaków zwrócił ku niemu puchaty łeb i wpadł z impetem w pierś właściciela. Domagał się pieszczot, a Marshall nie potrafił mu tego odmówić, bo był zbyt... cóż, zbyt sobą. Przez kilka pierwszych sekund przyglądał się ciemnej kulce wzrokiem pełnym dezaprobaty, po czym pokręcił głową i ułożył dłoń na grzbiecie zwierzęcia, mierzwiąc miękką sierść w palcach. Szczenię szczęknęło radośnie, zamerdało ogonem i władowało się bardziej pod rękę chłopaka.
  Błędem okazało się ulokowanie całej uwagi w Beliarze.
  Rozbrzmiewające w oddali odgłosy wesołych harców postawiły parę lisich uszu na sztorc, później uniosły barwne spojrzenie, lecz było już za późno. Pozostałe dwa psiaki zdążyły zarządzić taktyczny odwrót, podczas którego przeskakiwały jedno przez drugie. Kundel musiał przyznać, że były zadziwiająco szybkie jak na tak młody wiek.
  Podniósł się z ziemi w ułamek sekundy, jeszcze szybciej ruszając w pogoń za uciekinierami. Głaskany dotychczas podopieczny dzielnie dotrzymywał mu kroku, czasami tylko zahaczając krótkimi łapami o jakiś kamień czy wystający korzeń.
  Upadł raz czy dwa, ale za każdym razem podnosił się bardzo dzielnie i gnał naprzód.
  Kolejnym błędem lisa okazało się poświęcanie temu nadmiernej uwagi.
  Dogonione szczenięta zaplątały mu się pod nogami. Upadek okazał się nieuchronny, choć nie aż tak bolesny, jak mogłoby się wydawać. Prawdopodobnie dlatego, że wylądował na czyichś kolanach, a nie twardej skale. Czarny ogon zawirował w powietrzu jak wyjęty z kreskówkowej sceny. Dopiero po złapaniu oddechu wymordowany spojrzał na swojego wybawcę. Kątem oka wyłapał żółć chusty, a mimo tego zwierzęce uszy przylgnęły do czaszki, jakby popełnił niewybaczalny błąd.
  – Wybacz, nie zauważyłem cię – przeprosił grzecznie. Nabierając wdechu połączył fakty i wówczas barwne ślepia rozbłysnęły jawnym entuzjazmem. Nabieranemu naprędce powietrzu towarzyszył odgłos radosnego poszczekiwania całej trójki psów. – Oh! Chyba się jeszcze nie znamy, jak masz na imię?
  Merdający w tle ogon był idealnym obrazem całego nagle nagromadzonego entuzjazmu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego uszy łaskoczą nowe dźwięki, potęgowane echem skalnych tuneli. Entuzjastyczne poszczekiwanie miesza się z nierównym tupotem łap. Stóp. Obydwu. Jedne kroki, choć bardziej trucht, wydają się cięższe i mniej chaotyczne. Nie zwierzęce. Zapewne któryś z członków wyprowadza swoje bestyjki na spacer. Albo zmienia go na poście.
Poprawia nieznacznie pozycję, nawet nie odwracając spojrzenia w kierunku wejścia. Jeszcze chwilę podziwia, jak wiatr łagodnie trąca kikuty wyschniętych gałęzi nielicznych krzewów, a może skarłowaciałych drzew, nigdy nie jest pewien. Jednym uchem wciąż nasłuchuje zbliżających się odgłosów, spodziewając się niedługo wytracenia impetu. Ale tempo nie zmienia się do ostatniej chwili, kiedy czuje coś ciężkiego, ciepłego i ruchliwego na swoich kolanach. Shinji niespiesznie przenosi spojrzenie na chłopaka, lustrując go od stóp do głów. Ach... przewinął mu się parę razy na peryferiach. Lisowaty kurdupel. Przekrzywia nieznacznie głowę, wyciągając zza ucha wykałaczkę. W zamyśleniu wkłada ją między zęby, po czym sięga pod pachy nieznajomego i niespiesznie przestawia go ze swoich kolan bezpiecznie na ziemię.
- Łapa - kwituje lakonicznie zachrypłym basem, nie spuszczając z przybysza niewzruszonego spojrzenia. Niedbałym gestem poprawia pozbawiony rękawów podkoszulek, w który w trakcie re-lokacji lisowatego zdążył się podwinąć, odsłaniając niewielki skrawek brzucha. Nawet na siedząco jest niewiele niższy od chłopaka, a jego dryblasowate ramiona wydają się ciągnąć na kilometry. Człowiek-wieża, zwieńczony krzakiem zamiast włosów. Powodem, dla którego chłopiec mógł go nie kojarzyć, jest zapewne fakt, że Łapa unika bycia w centrum uwagi. Nie jest to z resztą zbyt trudne, biorąc pod uwagę statystyczną średnią wybuchowych osobowości członków gangu. Pomimo imponującego wzrostu, zawsze znika na tle ścian, rzadko zdradzając głosem swoją obecność. Nie robi tego specjalnie. Zwyczajnie nie czuje potrzeby. Bądź co bądź nie jest tu dla rozrywki. Lubi być pożyteczny. Mieć coś do roboty. Dlatego bierze fuchy, których nikt inny nie chce. Ma cierpliwość. I czas. I powinność. Niektórzy pewnie biorą to za naiwność, albo czołobitność. Ale jemu naprawdę bez różnicy. Nie ma ambicji. Ego tym bardziej. Zbyt wiele czasu spędził w miejscach, gdzie to nie miało znaczenia. Co myślisz o sobie. Co myśli o sobie? Niewiele. Nie jest od myślenia. Ale ma na nie bardzo dużo czasu. Hm.
Wie że jest... że jest go dwóch. Trzech. Na zewnątrz, w środku, no i bestia. Ciekawe, jakby wyglądał, gdyby wszystko z wewnątrz było na zewnątrz. Czy to by coś zmieniło? Nie ma pojęcia. Pewnie więcej by rozmawiał. I może nie byłby dupkiem. Choć to bardzo elastyczne słowo. Nauczył się. Bardzo nadużywane. Znaczy zazwyczaj "nie sprzyjający moim osobistym interesom". Zabawne.
                                         
Shinji
Pitbull     Poziom E
Shinji
Pitbull     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hirayama Shinji, Łapa


Powrót do góry Go down

Podniesiony w ten dość beztroski sposób poczuł się jak wyciągane z fotelika dziecko. Zdawał sobie sprawę ze swojego niezbyt imponującego wzrostu, lecz nigdy nie czuł się tak drobny, jak właśnie w tym momencie. Spoglądał na Pitbulla nieco zakłopotany, lecz absolutnie nie w negatywny sposób. Został raczej pozytywnie zaskoczony, bo przywykł raczej do agresywnych reakcji na jakąkolwiek formę dotyku, nawet tę przypadkową. Spodziewał się powarkiwania, ostrych słów, krzywych spojrzeń... Mimo rodzinnych wartości psy bywały przecież porywcze, dzikie. Spokój zbił go więc z tropu.
  – Miło cię poznać! – Młodzieniec wyciągnął rękę przed siebie, jednocześnie przyozdabiając twarz wesołym uśmiechem. Trójka szczeniąt cały czas biegała dookoła; co jakiś czas poszczekiwały, lecz były zbyt zajęte sobą nawzajem, by zwrócić uwagę na właściciela lub jego rozmówcę. – Zazwyczaj przedstawiam się jako Rhett, ale dla DOGS wystarczy Marshall.
  Znów poruszył ciemnym ogonem; tym razem ruch był powolny, bardziej subtelny. Lis dał sobie kilka sekund na szybką analizę Łapy. Zlustrował go spojrzeniem, próbując sobie przy tym przypomnieć ile razy i gdzie dokładnie mijali się na korytarzach kryjówki.
  Przesuwając spojrzeniem po odsłoniętym kawałku brzucha, a następnie sunąc nim w górę zauważył jeden, dość nietypowy element.
  Przekrzywił delikatnie głowę podczas swojego drobnego rekonesansu, ale na razie nie zadał żadnego pytania odnośnie obroży. Uznał to za nietaktowne, zwłaszcza ledwie po powitaniu.
  Jedno ze szczeniąt w końcu zwróciło uwagę na zalążek rozmowy. Wpierw zastrzygło uszaki, później obróciło łeb. Po zobaczeniu okazji pies po prostu ruszył naprzód, skacząc i biegając dookoła Łapy, jakby był ogromną zabawką. Marshall widząc to zachowanie zmarszczył odrobinę brwi. Schylił się, przechwytując szczeniaka w locie podczas jednego z wielu entuzjastycznych podskoków.
  – Wybacz proszę – mruknął trochę niezręcznym tonem. – Próbuję je czegoś nauczyć, ale dziś wybitnie nie chcą się słuchać, więc jestem w kropce – Sugestywne spojrzenie sięgnęło trzymanego w ramionach rozrabiaki. Pies wydawał się jednak nieporuszony komentarzem, bo wiercił się tylko jak glista, chcąc znów wylądować łapami na glebie i wrócić do szaleńczego biegu. Pozostałe dwa na razie nie zwracały uwagę na nic dookoła, ale ich harce zaczęły się niebezpiecznie zbliżać do prowadzących rozmowę wymordowanych i prawdopodobnie kwestią czasu było, aż całą rozbrykaną uwagę poświęcą niszczeniu chwilowego spokoju.
  – Może mógłbyś mi trochę pomóc? – zwrócił znów spojrzenie na Łapę. – Wyglądasz na kogoś, kto swoim stoickim spokojem zapanuje nad każdym. Pięknie proszę? Na pewno się zrekompensuję!
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego brwi unoszą się odrobinę, czy to w reakcji na zachowanie psiny, czy też na propozycję Marshalla, nie wiadomo. Chwilę spędza na czymś, co z zewnątrz wydaje się być niezbyt zaaferowaną kontemplacją, wpatrując się najpierw w czerwoną tęczówkę chłopaka, potem w turkusową, w końcu przenosząc własne na stadko kręcących się dookoła psiaków. Tego jeszcze nie słyszał. Że mógłby nad kimś zapanować. Spokojem? Hm. Większość znanych mu ludzi, którzy nad czymś panują, nie są zbyt spokojni. Drapią i gryzą i szarpią i krzyczą. Wszystko nad czym panują, wyrwali kawałek po kawałku, zębami i pazurami. Czy spokój nie kojarzy się z bezczynnością?
Musi się dłuższą chwilę zastanowić.
...Nie. Kiedy jest dziki, nad niczym nie panuje. Choć może to tylko on? Bądź co bądź... Spokój to jego jedyne lekarstwo.
Wraca spojrzeniem do Marshalla; łapa na jego policzku rozciąga się, kiedy więzi ziewnięcie za zaciśniętymi w wąską linię ustami.
- Tutaj. Niedaleko. Jestem na warcie - oświadcza spokojnie, poprawiając uwiązanie sznurówki.
- I nie znam się na psach - podkreśla, zezując na plączące się pod nogami maluchy. Wciąż nie może przywyknąć do udomowionych zwierząt. Takie inne. Beztroskie. Ospałe. Zajęte gonieniem za własnym ogonem, zamiast za mniejszymi od siebie. Nieostrożne. Dziki pies zagryzłby im kark w trzy sekundy. Ale czy powinien się dziwić? Żarcie podsuwane do pyska, ciepło, bezpiecznie. Bezpieczeństwo tępi.
Czy on się stępił?
Kolejna myśl, która zadaje jedno uderzenie serca więcej na minutę. Nie myślał o tym. Czy jest inny? Nadal Patrzy. Szuka. Węszy. Jest inny. Nawet w domu wędruje po ścianach jakby kolejny cień, imitując ludzkie gesty, ale tylko na tyle, aby na moment oszukać peryferyjne spojrzenie, kiedy nie patrzysz wprost, ale trochę z boku, gdzie wszystko prócz światła się zlewa. Odzywa się, ale tylko na tyle, aby nabrać uszy znajomymi dźwiękami. Czy myśli tak samo? Nie sposób powiedzieć.
Przygląda się szczegółom twarzy Marshalla, jaka jest żywa, najdrobniejsze drgnięcie mięśni, zdradzające emocje. Jego ogon, leniwie przecinający powietrze. Jego oczy, które pomimo iglastych źrenic nigdy by nie przypisał żadnemu zwierzęciu. Czy one też bywają dzikie? Pełne furii, a puste? Tak się czuje zawsze, kiedy bestia wygrywa. Pusty. Jego świadomość rozciągnięta, jakby opinała nabrzmiałą masę płynu, który za wszelką cenę szuka ujścia, aby się wylać. Kiedyś widział gejzery i to było coś podobnego. Ktoś mu kiedyś wyjaśnił, jak to działa. Cała ta sprawa z temperaturą, ciśnieniem, zamkniętą przestrzenią.
A on czuje się nieustannie na granicy wrzenia. Sekundy od wykipienia.
Wpatruje się w Marshalla nieruchomo. Jego twarz tak spokojna, jakby był na granicy snu.
                                         
Shinji
Pitbull     Poziom E
Shinji
Pitbull     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hirayama Shinji, Łapa


Powrót do góry Go down

  Z początku nie zrozumiał o czy, Łapa w ogóle mówił; Głowa przechyliła się delikatnie na bok, a w ślad za nią poszła para ciemnych uszu. Wpatrywał się tak w nowo poznane oblicze kilka długich sekund, aż nie połączył faktów, a przynajmniej tak mu się wydawało, że je połączył.
  – Oh, mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam – zaczął nieco zażenowany samym sobą. Wypalił z prośbą o pomoc w ogóle nie biorąc pod uwagę, że Pitbull mógł być zajęty. – Mogę się stąd zabrać w kilka chwil – postąpił nawet krok w tył, jakby zamierzał uciec już teraz, bez czekania na odpowiedź mężczyzny. Mimo wszystko nie chciał być rozkojarzeniem dla pełniącego wartę psa, a zdawał sobie sprawę, że trójka rozbrykanych szczeniąt może być dość rozpraszająca.
  Zatrzymał się. Chwilę stał nieruchomo z dłońmi stulonymi w pięści, trochę jak dziecko przyłapane na jedzeniu ciastek tuż przed obiadem. Rozluźnił się w momencie wypuszczenia powietrza z płuc.
  – Ale jeśli nie masz nic przeciwko, to chciałbym dotrzymać ci towarzystwa – ogon znów poszedł w ruch, odbijając z jednego boku na drugi. Gdy w grę wchodzili członkowie DOGS, wymordowany lis zawsze lgnął do nich jak pszczoła do miodu, bez względu na to, jak bardzo gburowaci czy odpychający by nie byli. Należeli przede wszystkim do jednej rodziny i tylko to się liczyło.
  Jeden z kundli znów zaplątał mu się między nogami. Marshall fuknął pod nosem w niezadowoleniu i złapał niesfornego pupila na ręce. Po podniesieniu go na wysokość twarzy zajrzał w ogniste ślepia, dłuższą chwilę posyłając zwierzęciu karcące spojrzenie. To w końcu się uspokoiło i chłopak mógł odstawić je z powrotem na ziemię.
  To nie tak, że były głupie czy nie posłuszne, bo nie były. Ze względu na szczenięcą naturę i młody wiek koncentracja przychodziła im nieco trudniej i lis był w stanie to zrozumieć.
  Zwrócił kolorowe ślepia ku Łapie; tęczówki jak zawsze lśniły wręcz nienaturalną jasnością.
  – Jak długo jesteś w DOGS? Szczerze mówiąc, w ogóle nie kojarzę twojej twarzy... Z drugiej strony może i to normalne, bo sam mam chustę dość krótko – zacisnął usta w wąską linię. Czarny ogon znów świsnął przez powietrze, umykając przed zębami atakującego go szczeniaka. – Oh! Możemy pograć w grę. Jeden powie o sobie trzy rzeczy, z których jedna będzie fałszywa i drugi musi odgadnąć, która to będzie. Co ty na to?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przygląda się Marshallowi w rosnącej konsternacji, w szczególności jego uszom. Chce tu być czy nie chce? Boi się? Przecież powiedział "tak". Choć właściwie nie rozumie, czemu lisowaty tak bardzo łaknie jego towarzystwa. W chwili obecnej jaskinie wypełnione są całym patchworkiem barwnych osobowości. W całej kolorowej tkaninie Shinji byłby ledwo jakimś burym obszyciem. Ba, niektórzy członkowie gangu przypominają nawet w zachowaniu kręcące się pod ich nogami szczenięta. Wpasowaliby się w scenerię w sam raz.
Przekrzywia odrobinę głowę, powolnymi ruchami szczęki żując wykałaczkę.
- Nie mam - odpowiada lakonicznie, opierając ciężki wojskowy bucior o jeden z niżej położonych kamieni. Trójkąt żółtej chusty miga Marshallowi na peryferiach spojrzenia. Materiał wygląda jak wyciągnięty komuś siłą z gardła. Kolor jest wypłowiały od słońca, obszycie już dawno spruło się, a brzegi wystrzępiły, w wielu miejscach widać mniej lub bardziej udane próby szycia, a całość jest upstrzona właściwie już pełnoprawnym wzorkiem złożonym z niedopranych plam. Jedynie psia naszywka wydaje się odrobinę nowsza, nici nie zaczęły jeszcze żyć własnym życiem. Łapa nie zwraca na nią najmniejszej uwagi, zajęty obserwowaniem psich latorośli. Z zamyślenia wyrywa go dopiero kolejne pytanie chłopca; w myślach rozbrzmiewa mu głośny pisk hamulca. Wsteczny. Migawki wspomnień zaczynają na niego skapywać kropla po kropli, powoli zalewając wszystko na horyzoncie. Podeszwy, łydki, kolana, biodra, pierś, ramiona, szyja. Kiedy sięgają żuchwy, milimetry od ust, bierze głęboki wdech i zanurza się w fali obrazów, dźwięków, smaków i zapachów. Jak długo...? Czy właściwie sam wie? Który mają rok? Przez chwilę ryzykuje zabawę z rachunkami, ale jego umysł splata ze sobą wszystkie nici wspomnień grubym, nieregularnym warkoczem. Wydarzenia, które jest niemal pewien, że miały miejsce w uprzednich stuleciach, widzi przed oczami niemal w identycznej jaskrawości, co chwilę obecną. Pamięta nieznajomych sprzed wieku i z wczoraj. Pamięta budynki, których już nie ma, i takie, których wcześniej nie było. Jedynie góry były z grubsza takie same, stare przyjaciółki, patrzące z wysoka na nieustannie zmieniający się świat.
Trzask.
Któreś ze szczeniąt następuje łapą na suchą gałązkę, a Shinji jak za smagnięciem bicza otrząsa się, wracając myślami do tu i teraz. Rozprostowuje nieznacznie prawą dłoń, zerkając kątem oka na brakujące paliczki małego palca. Powoli unosi na Marshalla spojrzenie i wzrusza ramionami.
- Długo. Nie lubię rzucać się w oczy.
Sięga ręką do bujnej czupryny, leniwie przeczesując sklejone potem kosmyki, ale przerywa w pół ruchu na słowa chłopaka, marszcząc brwi. Pograć...? Trzy rzeczy o sobie? W tym jedna... fałszywa?
Konsternacja powraca do niego z nową mocą, próbując przyswoić ten osobliwy system.
- Ale... Po co?
Zerka na rozmówcę w niezrozumieniu.
                                         
Shinji
Pitbull     Poziom E
Shinji
Pitbull     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Hirayama Shinji, Łapa


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach