Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

  – Ile mam na ciebie czekać? Musisz zawsze wszystko utrudniać, całkiem jak twoja cholerna m---
  Trzask zamykanych drzwi urwał rozjuszoną wypowiedź. Niewzruszony wzrok Marshalla spoczął na stojącym w dole schodów mężczyźnie. Ubrany w szykowny i niewątpliwie drogi garnitur wystukiwał lśniącym butem rytm, co rusz spoglądając na nowiutki model srebrnego zegarka oplatającego lewy nadgarstek; sekundy dzieliły go od wybuchu, widać to było.
  – Nie piekl się tak, bo jeszcze wyskoczą ci zmarszczki – Mimo niezadowolenia trwającego od wczesnego poranka młodzieniec zdołał wykrzesać z siebie nierówny uśmiech. Wiedział, że tą pewnością doprowadzi ojca do furii, lecz jednocześnie nie wyglądał na kogoś, kto nawet z taką wiedzą zdoła zdusić bunt w zarodku.
  Mężczyzna nie odpowiedział, lecz konfrontował ciemnowłosego chłopaka ze swoim czujnym spojrzeniem. Marshall czuł na sobie cudze oczy i był świadom, że właśnie poddawały go inspekcji. Sprawdzały, czy nieskazitelnie biała koszula została poprawnie wyprasowana i upchnięta w dół garderoby. Przemknęły po dopasowanych spodniach, upewniając się, że żadna część materiału nie odstawała w nieodpowiednim miejscu. Nie ominęły również dopasowanego garnituru i czarnej muchy dopełniającej stroju. Ojciec wydawał się zadowolony. A przynajmniej dopóki nie sięgnął wzrokiem czarnych trampek zastępujących parę wypastowanych lakierek, które sprzątaczka przyniosła razem z całą resztą.
  – Marshall, przysięgam na Boga, że jeśli zaraz nie pójdziesz tego zmienić…
  – Spokojnie staruszku, zaraz się spóźnimy – Bezwiedne machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź chłopaka. Nie pozwolił na ani sekundę na reakcję, zmierzając pewnym krokiem ku drzwiom wyjściowym. Skoro miał siedzieć na tym zakichanym bankiecie w roli maskotki swojego ojca, to miał zamiar zachować choć kilka swoich zasad.

[...]

  Wiedział co robić na bankietach i oficjalnych spotkaniach, by nie przynieść ojcu wstydu, staruszek nauczył go wszystkiego; czasami wpajał wiedzę słowami, a czasami ciężką ręką, niemniej zawsze ze stuprocentową skutecznością. Marshall doskonale wyczuwał moment, w którym powinien milczeć, a w którym dodać coś od siebie, by zaimponować towarzystwu wielopoziomową wiedzą i zachowaniem. Zabawiał współpracowników, czasami podawał im nawet świeże szklanki szampana, czasami kusząc się na kilka łyków również z własnego kieliszka. Był jednak znudzony. Znużenie ciążyło mu na ramionach tak bardzo, że w momentach, gdy nikt nie stał mu za plecami, zrzucał z twarzy uprzejmy uśmiech grzecznego chłopca z dobrego domu i spoglądał z zazdrością na spacerujących parkiem ludzi.
  Obserwując otoczenie wyłapał wśród tłumu intrygującą sylwetkę. Z jednej strony facet nie wyróżniał się kompletnie niczym – ot kolejny porządny gość w graniaku, który chciał zaimponować zarządcy największego więzienia o zaostrzonym rygorze w Stanach Zjednoczonych. Z drugiej jednak strony miał w sobie coś, co sprawiało, że wnętrze Marshalla drżało z ekscytacji. Mógłby przysiąc, że niemal czuł, jak stopy odrywają się od podłogi jedna po drugiej, by zbliżyć go do obiektu zainteresowanie.
  Gdyby tylko...
  – Ah, Marshall, tu jesteś! Cały dzień próbuję cię złapać – Obca dłoń nagle spoczęła na ramieniu Everetta, unosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. Kolejny pracownik ojca, kolejny człowiek chcący mu się podlizać w każdy możliwy sposób. Ciemnowłosy niemal warknął, choć jedyne co wykrzywiło usta, było słodkim, zakłamanym uśmiechem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Wszystko gotowe, Nine.
  — Dołącz do reszty. Five zaparkował vana na parkingu.
  — Powiedz mi, jeśli to się uda... ile będziemy mieć z tego pieniędzy?
  Nie dało się ukryć, że w głosie wydobywającym się z przejścia narastała ekscytacja; zduszona, nie do opanowania — podobna do tej, którą odczuwa dziecko dzień przed urodzinami. Ma wtedy w głowie wspaniałą imprezę pełną gości, zabawek, słodkości i prezentów. O tym samym myślał pewnie Six, który dla lepszej jakości odsłuchu postąpił wzdłuż wąskiego korytarza budynku. W pomieszczeniu, do którego prowadziło przejście panował wszechobecny mrok. Wąskie okna, które umiejscowione były tuż przy suficie nie wskazywały jednoznacznego położenia, w jakim mógł znajdować się kompleks — skierowane były w czeluść; w smoliste niebo, na którym ciemne chmury oblepiały srebrzysty księżyc.
  Zapanowała cisza. Echo kroków niosło się szkaradnie po obdartych, betonowych ścianach; tapeta łuszczyła się ze ścian całymi płatami — poskręcana i powywijana, i poczerniała przy krawędzi, jakby się tliła. Pokój nie był duży, więc dojrzenie masywnej sylwetki pochylającej się nad ekranem komputera, nie należało do zadań najtrudniejszych. Postać stała do rozmówcy tyłem. Niebieska poświata oświetlała zawalistą sylwetkę podkreślając wszelkie zagięcia materiału na jej ubraniu; ciemnej, luźnej bluzie i równie czarnych spodniach. Jasne włosy zahaczały o kark.
  — Pieniądze… — westchnął. — Ah, Six… — głos był niski, obcy —  z pewnością nie należał do osobowości, która pochodziła stąd. Niemiecki akcent na dobre osiadł w przeżartym dymem papierosowym gardle. — Po co nam pieniądze, kiedy możemy mieć cały sklep?
  Białowłosy spojrzał przez ramię, a uśmiech, który od samego początku czaił się w kącikach szorstkich warg podkreślił złowieszczy cień świateł.
  Wtedy jeszcze nie wiedział, że największy prezent jaki może podarować mu los, to pół godziny, godzinę.
  Albo cały wieczór.
  W zupełności. Tylko tyle potrzebował.
  Cały wieczór.

ŚRODA; GODZINA 19:45

  Ruszył wzdłuż stołu. Powoli, pewnie. Cywilizowany garnitur wydawał się pasować do jego postaci jak pięść do nosa. I nie miało to wcale związku ze złym doborem rozmiaru. Ubranie leżało na nim całkiem nieźle, kłopot pojawiał się kiedy spoglądało się wyżej — powyżej ciemnego krawatu. Dwudniowy zarost ozdabiał szeroką, twardą szczękę, której rysy nie wydawały się wcale tak typowe; z pewnością nie takie, które ceni się u współpracowników, których wizerunek stanowi podstawę dobrego mienia firmy. W tej twarzy było coś z plugastwa, coś  z tłumionej przemocy, którą posługuje się sam diabeł. Ale wciąż było to tylko „coś”. „Coś” co nikt nie potrafił rozszyfrować.
  Kiedy minął tłum rozmawiających gości, Five wyciągnął telefon z kieszeni i ostentacyjnie odblokował telefon — swobodnie, dokładnie tak jakby chwilę wcześniej dostał wiadomość tekstową. Chłopak stał tuż przy stole z napojami. Urlich zatrzymał się tuż przy nim i nie zawdzięczając go nawet krótkim spojrzeniem przysunął dłoń do podbródka, i podrapał się po policzku; jego szczeciniasty zarost wydał dźwięk przypominający otarcie się o siebie dwóch kartek papieru ściernego.
  — Potrzebujemy jeszcze piętnastu minut.
  Nine wyciągnął dłoń po szklankę z pączem. Informacja wydawała rozpłynąć się w gwarze rozmów.
  Białowłosy minął chłopaka w milczeniu; dopiero wtedy tamten ośmielił się podnieść wzrok znad ekranu. Oblizał dyskretnie usta i rozejrzał się po pomieszczeniu. Telefon wylądował z powrotem w kieszeni.  

  Dzisiejszego wieczoru każdy chciał znaleźć się najbliżej tylko jednej osobistości. Tylko dla tej jednej znalazło się paru reporterów i fotografów, którzy co chwila rzucali swe żadne sensacji spojrzenia w kierunku małoletniego obleganego przez znajomości najwyższych głów firm.
Udawaj zwykłego człowieka
  Mimo iż nim nie jestem?
  Właśnie dlatego

  — Naprawde jestem pełen dum—
  — Do przemowy zostało ledwie parę minut. Myślę, że chłopak potrzebuje złapać trochę oddechu. Niegrzecznie przywłaszczać czyiś czas wyłącznie dla siebie.
  Podstarzały biznesmen zagadujący Marshalla spojrzał zaskoczony na białowłosego faceta, którego arogancki uśmiech zdawał się wprawić go w zakłopotanie. Nie wydusił już z siebie słowa — kiedy uchylał usta w urażeniu, Nine wyprzedził go:
  — Daryl Neumann, inwestytor strategiczny.
  Widocznie ta odpowiedź wystarczyła, aby mężczyzna poprawił swój krawat i odkrzyknął. Spojrzał ostatni raz na młodszego i niechętnie, ociężale odsunął się w tłum burcząc pod nosem niezrozumiałą formułkę słów.
  Nine oparł się plecami o blat stołu, do którego został zagoniony dzieciak i położył na jego blacie dwie szklanki z krwistoczerwonym pączem. Uniósł jedną brew, a kącik warg wygiął się konspiracyjnie, enigmatycznie.
  — Połowa państwa nie wybaczyłaby ci, gdybyś zapowietrzył się w połowie zdania. Zniewaga godna najokrutniejszego mordu.
  Spojrzenie nieznajomego było dotkliwe, można byłoby rzecz, że osobiste. Bladoniebieskie tęczówki podkreślały oczy, których kąciki ginęły w delikatnych pajęczych zmarszczkach formujących się w tych okolicach.
  — Cóż — parsknął. — Powinienem się przedstawić. Zrobić to oficjalnie, a zatem… Daryl Neumann.
  Prawa, okryta niemal tysiącem blizn dłoń mężczyzny wyciągnęła się w kierunku młodziaka — ten mały mankament został zlekceważony przez właściciela. Jego oczy skupione były teraz wyłącznie na tej drobnej postaci, która już niebawem…
  … o tak.
  Która już niebawem stanie się jego przepustką do El Dorado.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Znał ludzi takich jak zagadujący go właśnie mężczyzna i doskonale wiedział, jak się ich pozbyć. Zawsze bazowali na powierzchownych informacjach zdobytych przez plotki bądź śmiesznych newsach umieszczanych w internecie rękoma amatorów. Wystarczyła więc odrobina, dosłownie odrobina inteligencji, by sprawić ich w zakłopotanie. Kilka dobrze dobranych słów, ot drobny fakt, o którym nie pisał żaden brukowiec. Ubrany w wyrafinowane epitety stawał się bronią równie śmiercionośną co karabin maszynowy. Marshall zawsze był pod wrażeniem mocy słów i nigdy nie wahał się jej użyć.
  Otwierał już ozdobione uprzejmym wyrazem usta, by coś powiedzieć, gdy oby głos zwarł mu wargi ze sobą. Nagle stał się świadkiem drobnej bitwy, która w takim otoczeniu nie była niczym nowym. Ci ludzie na każdym kroku "przypadkiem przechodzili obok" i dołączali do rozmowy, różniła ich jedynie subtelność, z jaką to robili.
  Bawiły go rzucane ukradkiem, nienawistne spojrzenia. Bawiła go cała ta fałszywa fasada.
  Widział wściekłość w koralikowatych oczach przysadzistego mężczyzny. Chciał zamienić z synem zarządcy kilka zdań, wychwalić pracę jego ojca i liczyć na najlepsze, jakoś się przypodobać. Przerwano mu, zanim zdążył zacząć, przez to tłusta twarz poczerwieniała mu od złości. Znalazł jednak na tyle taktu, by pochylić głowę i odejść.
  Marshall chciał się śmiać. Zgiąć w pół i wypełnić salę rozbawieniem, poklepać inwestytora po ramieniu i zaproponować wspólnego drinka. Zamiast tego utrzymał twarz grzecznego chłopca, który nie śmiał odmówić rozmowy nikomu. Miał wszak godnie reprezentować ojca.
  Spojrzał na stojącego tuż obok mężczyznę wzrokiem spłoszonej nastolatki, którą posadzono przy kimś niebywale przystojnym i pociągającym. W ostatniej sekundzie zapanował nad dziką, niewątpliwie pełną wigoru iskrą, która chciała przemknąć przez barwne tęczówki. Nie mógł się zdradzić, nie tak szybko.
  – Gwarantuję profesjonalizm, tata bardzo na mnie liczy i nie zamierzam go zawieść – zaśmiał się słodko, fałszywie. Usta na krótką chwilę ukrył za wierzchem dłoni, najwyraźniej zawstydzony tym, co miał zaraz powiedzieć. – Nie mogę jednak nie podziękować wybawcy. Pan Powell niewątpliwie zająłby mi więcej niż kilka minut, a dobrze jest oczyścić umysł przed publicznym wystąpieniem więc... Dziękuję.
  Przyjął również wyciągniętą dłoń, biorąc ją w uścisk własnej – słaby i raczej niepewny. Już wcześniej obserwował tego mężczyznę, lecz teraz, gdy stał ledwie pół metra dalej, jeszcze intensywniej odczuwał aurę, która już wcześniej od niego biła. Miał w sobie coś, co sprawiało, że nie pasował do obecnego tu towarzystwa. Nawet jeśli ciemnowłosy chłopak dostrzegał wszelkie znaki i zwrócił uwagę na wiele blizn znaczących skórę nieznajomego, to nie dał tego po sobie poznać.
  – Bardzo miło pana poznać, panie Neumann. Muszę się jednak do czegoś przyznać... – zaczął, tuż po wycofaniu ręki rozglądając się ukradkiem na boki; dołożył starań, by Daryl dostrzegł w jego ruchach nerwowość. – Nie wypada mówić tego na głos, lecz muszę przyznać, że nie kojarzę pańskiego nazwiska. Nie rozpoznaję również twarzy. Zakładam więc, że jest pan nowym współpracownikiem mojego taty? – Zbliżył się na pół kroku, w trakcie mówienia przyciskając głos. Musiał utrzymać obraz kogoś, komu rzeczywiście było niezręcznie. Ojciec zawsze wymagał, by Marshall znał wszystkich jego wspólników i podwładnych, taki był wymóg i tyle. Brakiem wiedzy odkryłby zarządcę wstydem. I rzeczywiście – chłopak znał ich wszystkich na wylot, dzięki czemu zawsze wiedział, jak się z nimi obcować. Ale on? Daryl Neumann? Był kimś obcym, a więc i potencjalnie niebezpiecznym. Everett musiał dołożyć starań, by zdobyć nad nim przewagę, jakikolwiek.
  Musiał.
  Właśnie dlatego wykorzystał moment, w którym ktoś naparł na stół po drugiej stronie, wprawiając mebel w drobny ruch. Chłopak udał zaskoczenie, wzdyrgął się i wpadł bokiem na pierś Neumanna.
  – Oh – zarumienił się natychmiast, dotykając policzków dłońmi. – Co ze mnie za niezdara, proszę o wybaczenie. Tata zawsze powtarza o większej ilości ćwiczeń, lecz tak trudno oderwać się od dobrej książki.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stał zaledwie kilka centymetrów dalej, z palcami na szkle przyniesionego wcześniej pączu i równie dobrze mógłby być górą. Oba naczynia spoczywały na zapełnionym stole, a ruch jego palców wydawały się wymierzać na przeźroczystej powierzchni nadchodzące sekundy. Dotyk jakim uraczył go szczyl różnił się od tych, z którymi miał do czynienia każdego dnia. Przyzwyczajony do silnych, wielkich, owłosionych męskich dłoni szczuplejsza wersja Everetta wydawała mu na tyle krucha, że powstrzymał się w ostatniej chwili od zafundowania mu gipsu. Może i nie potrzebował mieć gówniarza w jednym kawałku, ale niekoniecznie pragnął zostać uwieczniony na pierwszej stronie gazety jako mężczyzna, który złamał nowemu właścicielowi firmy palce tuż przed wielką, publiczną celebracją.
  Przecież, to mogłoby nadszarpać jego kryminalną, splugawioną godność.
  Uśmiech cisnął się na wąskie usta dorosłego mężczyzny, kiedy Everett zaczął się tłumaczyć ze swojej niewiedzy. Ten widok był wspaniały. Mało rzeczy w życiu zdawało dawać Nine’mu radość, ale wyraz twarzy tego obrzydliwie bogatego dzieciaka w momencie, gdy próbował przedstawić mu powód swojego nieprzygotowania, płaszcząc się niemal z dobrego wychowania niesamowicie go ucieszył. Odchylił głowę, a oczy zaiskrzyły tryumfalnie.
  Gówniarz nie miał pojęcia co się dzieje.
  — Na początku roku pan Everett zaciągnął u mnie poradę dotyczącą rozwoju firmy. Prowadziliśmy kilkukrotnie rozmowy wideokonferencyjne ze względu na mój wyjazd poza granice państwa. Wróciłem z Europy niespełna tydzień temu — wytłumaczył bezbarwnym tonem — Były to dość poufne zobowiązania, więc przekazanie informacje panu zapewne miało wydarzyć się na dniach. Może przy tych sprzyjających okolicznościach nadarzy się okazja abym przekazał je panu osobiście —  wciąż utrzymywał niski ton głosu — gardłowy jak gdyby tytoń, który palił zdążył przepalić mu gardło. — Niewiedza w tym przypadku nie powinna napierać na pańską dumę.
  Grafit garnituru świetnie współgrał z jasną karnacją nieznajomego. Białe, przydługie kosmyki włosów opadały na przymrużone oczy o nieidentyfikowanych intencjach. Ciężko było mu się nie roześmiać. Właśnie po to żył: żeby oglądać jego całkowitą dezorientację i dyskomfort.
  — Panie Marshallu, powinien się pan napić. Jest pan bardzo zdenerwowany.
  Wzrokiem podążył w kierunku podłożonego wcześniej pączu i zachęcił małolata. Wciąż opierał się o stół tuż obok, wystarczająco blisko, by ten mógł poczuć wydobywający się z jego ubrań męski zapach perfum. Domniemany Neumann uniósł swój trunk i przybliżył szkło do ust. Kiedy wargi zwilżyły się szkarłatnym płynem, wydawało się, że jego tęczówki ukrywają równie czerwoną przetaczającą się iskrę, która błądziła gdzieś w tych bladoniebieskich ślepiach nie potrafiąc znaleźć swego ujścia.
  Zegar, który wisiał u szczytów schodów prowadzących na piętro wskazywał dziewiętnastą pięćdziesiąt trzy. Poczuł jak palce obu dłoni mrowieją mu w nadchodzącej ekscytacji. Miał dość gierek. No, nie do końca, ale pragnął skończyć z ukrywaniem się.
  W momencie kiedy odsunął napój, poczuł napierające na swoją klatkę piersiową ciało. Ze wszystkich rzeczy jakie zakładał jego plan dotyczący przeprowadzenia tej rozmowy, nie zakładał tylko tego. Spojrzał na dzieciaka zaskoczony; ściągnął brwi. Do nozdrzy zdołał przedostać się zapach świeżo umytych włosów Marshalla i w ułamku tej chwili zdołał pomyśleć, że jest równie subtelny co jego zasrane zagrania. Instynktownie wyciągnął dłoń i położył ją na jego boku, aby zamortyzować zderzenie się z jego ciałem; opuszki tych palców zagięły rąbek koszuli młodego i zaczepiły się o nagie, cieple ciało. Jednak zderzenie te mogło utwierdzić Everetta tylko w jednym — Neurmenn posiadał ciało zbudowane ze stali. Uderzenie przypominało niemal przywalenie w ścianę. Ich ciała nie przesunęły się nawet na minimetr. Ktoś po drugiej stornie uniósł przepraszająco dłoń, a zmieszana twarz gościa wydawała się bardziej opanowana niż policzki Marshalla, które dopiero po skonfrontowaniu się ze wzorkiem nieznajomego zapłonęły żywym kolorem cynobru. Już miał potaknąć na jego zdanie i rzucić kąśliwą uwagę, ale powstrzymał się. Pomimo iż jego prawdziwa natura wyrywała się szponami z wnętrza organów on musiał grać. I właśnie tak powstał ten okropny pewny siebie uśmiech błąkający się po wąskich wargach ozdobionych lekkim zarostem.
  — Myślę, że to teraz nie jest największy problem — zakomunikował, kiedy dzieciak odsunął się od niego, a on mógł podziwiać wielkie krwiste plamy, które wykwitły na marynarce i dotąd czystej koszulki. Dyskretnym wzorkiem spojrzał za siebie. Five krzątał się przy stole spoglądając na telefon. Ich spojrzenia się spotkały.
  Zostało sześć minut.
  Byli gotowi.
  — Nie poplamiłem pana? — udał przejęty głos (złośliwego tonu, który w nim pobrzmiewał nie musiał udawać) i rzucił krótkie spojrzenie na Marshalla odstawiając do połowy pustą szklankę na stole. Czuł jak napój, który do tej pory trzymał w dłoni popłynął mu strużką za mankiet marynarki. — Ludzie nie posiadają za grosz wyobraźni. — syknął pod nosem rozglądając się na boki, jak gdyby szukał winowajcy, ale prawda była taka, że kompletnie go nie szukał. W jego głowie narodził się nowy plan, którego nie mógł zaprzepaścić. — Gdzie znajdę łazienkę?
  Ukazał mu mokre od pączu dłonie, aby zobrazować i uświadomić dzieciaka, że problem jest spory, a on nie potrzebuje wyłącznie wskazówki, gdzie powinien się udać. Jego nachalne, wyczekujące spojrzenie sugerowało Everetta jednoznacznie, że Neurmann oczekuje, aby go tam zaprowadzić, zapewne otworzyć też drzwi i odkręcić wodę. Przecież był tu poszkodowanym.
  Poszkodowanym nowym współpracownikiem jego ojca, który miał duże wpływy na rozwój ich firmy.  
  Pięć minut.


Ostatnio zmieniony przez Nine dnia 12.05.20 20:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Opuszki dotykające ciepłej skóry niemal wyrwały z niego śmiech. W ostatniej chwili przemianował drżenie warg w przerażony grymas, choć wnętrze aż wrzało od buntu. Nigdy nie był przerażoną owieczką, niebezpieczeństwu zawsze spoglądał w twarz z dziką ekscytacją wymalowaną w oczach. Prowokował, podjudzał, rzucał kłody pod nogi... Może właśnie dlatego ojciec tak niechętnie pozwalał mu przychodzić do pracy. Więzienie pełne było degeneratów, a Marshall czuł się tam jak w cholernym raju.
  A tutaj? Na przyjęciu pełnym eleganckich par, które prędzej wykręciłyby się w precel, niż zaryzykowały czymkolwiek? Kobiety kiwały chętnie głowami, słuchały niezbyt zabawnych żartów, ale śmiały się, zasłaniając usta dłońmi, bo tego wymagało otoczenie. Mężczyźni rozprawiali o zarządcy więzienia i wychwalali jego sukces, choć nie było go nawet w pobliżu. Gdzie w ogóle się podział?
  Chłopak rozejrzał się dyskretnie dookoła, ale ojca nigdzie nie było. Cóż, pewnie znów poszedł bajerować jakąś kelnerkę. Zresztą czym było towarzystwo staruszka, gdy miał tuż obok całkiem ciekawy obiekt?
  Spojrzał znów na Neumanna.
  Spłoszone oczy Everetta przyglądały się twarzy białowłosego w dobrze ukrytym skupieniu. Teraz był już pewien. Facet różnił się od całej reszty, nic go z nimi nie łączyło. Potrafił dobrze mówić i wpasować się w towarzystwo, ale otaczała go specyficzna aura, której brakowało każdemu innemu gościowi przyjęcia. Prócz samego Marshalla, ale on różnił się od nich pod innym względem.
  – Proszę, darujmy sobie te zwroty grzecznościowe... Jestem jeszcze zbyt młody, by zwracano się do mnie "pan" – zaśmiał się nerwowo. Ręka wylądowała z tyłu głowy, mierzwiąc kilka wystylizowanych przez służbę kosmyków; ten ruch miał wyuczony już od lat. Wewnątrz aż drżał, ledwie hamując naturalne odruchy. Gdyby nie jakiś procent szacunku do ojca, już dawno zamieniłby to spotkanie w piekło. Myśl o obowiązku trzymała go jednak jak łańcuch dzikiego psa przy budzie.
  Nagle Daryl zwrócił jego uwagę na poplamiony ponczem garnitur. Więc zdążył położyć łapska na ciele młodszego chłopaka i jeszcze podwinąć koszulę, ale zapanować nad kieliszkiem już nie dał rady? Interesujące. Złośliwy komentarz cisnął mu się na usta, lecz gdy rozchylił wargi, umknęły z nich tylko kolejne uprzejme słowa.
  – Tak mi przykro, to wszystko moja wina – Załamał ręce. – Nie doszłoby do tego, gdyby nie moja nieporadność. Proszę za mną – W niepewny uchwyt palców trafił rękaw ciemnego garnituru Neumanna. Odwróciwszy się do mężczyzny plecami, Marshall mógł na ułamek sekundy zmrużyć dzikie ślepia. Zgrywanie zagubionego, przerażonego małolata nigdy nie męczyło go tak bardzo, jak tego dnia. Zaczynał być zły. Zły na ojca, że ten kazał mu w tym uczestniczyć i zły na siebie, że w ogóle przystał na tę farsę. Mógł się przecież z łatwością wywinąć, robił to już wiele razy. Co go powstrzymało? Sam nie wiedział.
  Cienie korytarzy, którymi prowadził Daryla, nadały oczom młodzieńca niezdrowego blasku. Mimo iż na twarz wrócił zatroskany wyraz przestraszonego gówniarza, to od tęczówek bił blask godny wyjętej z horroru bestii. Lico miał jednak niezmiennie, nie chciał wszak wzbudzić żadnych podejrzeń.
  Toalety – tak jak cały ten lokal – były elegancie i wypastowane na błysk. Ogromne lustro zasłaniające całą ścianę nad umywalkami odbiło sylwetki dwóch postaci, gdy pomieszczenie rozbłysnęło od lamp. Wówczas niepewny uchwyt, w którym Marshall trzymał rękaw mężczyzny, zniknął.
  – Obawiam się, że woda niewiele pomoże – zatroskał się dzieciak, cofając o pół kroku w tył. Korzystając z okazji, poprawił wcześniej wysunięty ze spodni rąbek białej koszuli i upchnął go na miejsce. — Zamienię jednak słówko z tatą i obiecuję pokryć koszty pralni. Jeśli mogę jeszcze w jakiś sposób wynagrodzić pańską szkodę, panie Neumann, to proszę mówić. Zamieniam się w słuch.
  Niewinne oczy niedoświadczonego w biznesie i dorosłym życiu chłopaka uniosły się na twarz mężczyzny z wyraźną nadzieją. W rzeczywistości dwubarwne tęczówki śledziły każdą, nawet najmniejszą krzywiznę nieznajomego lica, wypatrywały nawet ruchu mięśni pod skórą.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wąskie korytarze i smoliste cienie lamp, którymi podążali zapoczątkowały trupią podróż, w którą wspólnie się wplątali; z której nie było już odwrotu. W momencie, w którym palce Marshalla złapały demona za rękaw, ściągnął na siebie nie tylko wszelkie zło konsekwencji, ale i przeznaczenie, które już od najmłodszych lat deptało Everettowi po pietach. Czy kiedykolwiek czuł dychające zło w swój kark? A może nauczył się je ignorować i żyć z poczuciem niepewności? Kiedy na pustej, ogołoconej przestrzeni jest nam dane rozmawiać z samym diabłem, często nie mamy o tym najmniejszego pojęcia. Te splugawione, obrzydliwe kreatury potrafią skrywać twarz za wszelkimi ludzkimi emocjami, do których w rzeczywistości nigdy nie byłyby zdolne. Szczęka Neurmanna zesztywniała przez kilkuminutowy obleczony przyjazny uśmiech; teraz trzasnęła dźwięcznie, gdy przesunął dolną częścią pozbywając się człowieczego, niemal upokarzającego oblicza.
  Mrok i światło. Kto by pomyślał, że będą tak pięknie ze sobą współgrać.
  Dźwięk zapalonych halogenowych żarówek zabrzęczał przerażająco w opustoszałej, cichej toalecie. Niemal niesłyszalny klimatyzator odezwał się wraz z przekroczeniem przez nich progu. Jasność pomieszczenia była tak silna, że Nine musiał zmrużyć oczy, aby nie doznać nagłego oślepienia.
  Drzwi trzasnęły za ich sylwetkami.
  Pustka. Niesłychana dziura, w której oprócz nęcącego brzęczenia żarówek i mrukliwej pracy nawiewnika nie było słychać nic. Żadnych głosów dobiegających z sali głównej, żadnych dźwięków kroków na korytarzu przemierzających tędy gości. Toalety, do których zaprowadził go Marshall znajdowały się na uboczu — w mniej uczęszczanej części całego kompleksu. Czy to zbieg okoliczności, że wybrał akurat tę łazienkę, a może tylko jego pieprzona gra?
  Drzwi kabiny na samym końcu otworzyły się wraz z dźwiękiem spłukiwanej wody. Daryl Neurmann stał wtedy przy jednej z umywalek poprawiając ścisłe zawiązany na szyi kwadrat. Twarz  mordercy odbijana w lustrze nie zdradzała konkretnych intencji. Wzrok mimo iż surowy nie wykazywał zainteresowania niczym prócz wielką plamą na jasnej koszulce i paru mniejszych na połach garnituru. W milczeniu przeczekał moment, gdy gość, który umył przy nim ręce spokojnie opuści pomieszczenie. Do tego czasu nie skomentował wypowiedzi gówniarza ani słowem. Wkrótce znów zostali sami, a drzwi dźwięcznie kliknęły, wywołując tym samym rozkoszny spazm w jego umyśle.
  — Pieniądze… gdyby nie one byłoby nam bardzo ciężko, prawda Marshallu? — przemówił niespodziewanie, a głos w tym pustym pomieszczeniu zadźwięczał złowrogim echem. — Pralnia, nowe auto, może i nawet złoty zegarek i każdy zapomina o sprawie. Pieniądze stały się czymś więcej niż tylko skrawkiem papieru, dzięki któremu możemy zrobić zakupy i zapłacić za czynsz. Jeśli posiada się ich wystarczająco dużo, można nawet wymazywać błędy, wykupować się w łaski ludzi, którzy znaczą dla nas coś więcej, a nawet zafundować sobie nowe życie, nową tożsamość. Interesujące, prawda?
  Mówiąc to przechylił głowę, a wzrok, który dotychczas był zaabsorbowany brudem skonfrontował się dwukolorowymi tęczówkami bachora. Mimo iż z pozoru wydawały się poważne i gniewne, kształtujący się krzywy uśmiech na jego zarośniętejgębie mógł na moment rozluźnić napięcie, które zgęstniało w tych zimnych czerech ścianach. Przez chwilę mogło się mieć wrażenie, że zażartował, ale było to złudne wrażenie. Temperatura w pomieszczeniu wydawała się spaść, choć przecież cały budynek był dogrzewany, chyba, że to obecność tego mężczyzny powodowała spięcia w systemach? Palce sztywniały w chłodzie.
  — I wiesz co? — odezwał się energicznie, ale i precyzyjnie dobierając słowa, jakby poprowadzony nagłą uderzoną myślą. Jego oczy stały się czujne. Było w tym zachowaniu coś niepokojącego. Obrócił się w jego stronę opierając o umywalkę — Głównym powodem kłopotów finansowych jest fakt, że w szkole nie nabywamy wiedzy o pieniądzach. A co za tym idzie — ludzie uczą się pracować za pieniądze, ale nigdy nie uczą się jak zrobić, aby pieniądze pracowały na nich. — kontynuował. Oderwał się od zimnego tworzywa. Dźwięk stawianych butów odbijały się od ścian. Kierunek, który obrała ta rozmowa wydawał się niepokojący. Z każdą chwilą. — Nikt nie pamiętałby o dobrym Samarytaninie, gdyby miał tylko dobre intencje. Aby przejść do historii musiał mieć też pieniądze. A ty? Sądzisz, że Victor Baker spojrzałby na ciebie, gdyby nie nazwisko i pieniądze? Jak byś spłacił swój aktualny dług, gdybyś nie posiadał przy tyłku ani grosza, ani wpływów ojca?
  Jego spojrzenie pociemniało, kiedy ich odległość gwałtownie zmalała, a Marshall mógł poczuć znów dominujący zapach ciała nieznajomego.
  — Upadłbyś przede mną na kolana? — Złapał go twardą stalową dłonią za szczękę. W jego spojrzeniu błysnęła iskra rozbawienia. Był pewny, że chłopak ją dojrzał. On wiedział. — Podejrzewam, że twój ojciec czułby się upokorzony wiedząc o twoich brudnych preferencjach, Marshallu.
  Imię Everetta w jego ustach brzmiało jak przekleństwo.

  — Już czas. Pański syn powinien tu być — mówił jeden ze wspólników spoglądając nerwowo na zegarek i na zbierających się przy mównicy gości.
  — Panie Everett! — do zarządcy więzienia podbiegł niewysoki chłopak o rudych włosach. Musiał złapać wdech nim wypowiedział zalegające w gardle słowa. — Pański syn jest na zewnątrz, przy ogrodzie w towarzystwie jakiś ludzi. Nie wygląda to dobrze.
  Stojący obok ochroniarz spoglądnął na obu mężczyzn. Wzrok przełożonego wystarczył aby podjąć decyzję. Bez zastanowienia ruszył przez tłum w kierunku wyjścia, zgłaszając się do jednostek w pobliżu, aby zbadały teren.

  Plan kwitnął w najlepsze.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Zaczynał się męczyć tym teatrzykiem. Głównie dlatego, że zazwyczaj w toalecie mógł sobie pozwolić na chwilowe zrzucenie maski. A teraz? Teraz był w towarzystwie nieznajomego i musiał cały czas grać. Grać wrażliwego, kruchego bachora, który rozlatuje się na drobny mak pod jednym twardym spojrzeniem. Zaczynał się już gotować ze złości, choć twarz zachowywał niezmienną.
  Nagle Neumann zaczął mówić. Marshall uniósł na niego zmieszane spojrzenie i słuchał. Słuchał, nie mówiąc ani słowa, sprawiając wrażenie dziecka zgubionego pośrodku wielkiego marketu. Czy te wielkie, przerażone oczy mogły kłamać? Słowa Darylla z początku wlały cement w jego ciało. Trwał w bezruchu, najwyraźniej zbyt porażony, by choćby mrugnąć.
  Nie znał finału tego spotkania. Wywód mężczyzny dał mu do myślenia i mógł przewidywać zakończenie. Głównie dlatego postanowił mimo wszystko grać. Nie zrzucał z twarzy przerażonego wyrazu, z czasem przesunął stopę w tył, jakoby w marnej próbie ucieczki. Drżał coraz bardziej, choć sam już nie był pewien, czy to wciąż gra aktorska, czy może ekscytacja przejmowała pałeczkę kontroli, wyswobadzając się w końcu na światło dzienne.
  Złapany za szczękę pisnął niczym przerażony szczeniak. Skulił się nagle i przymknął powieki w jawnym przerażeniu, dłońmi chwytając za przedramię mężczyzny. Patrząc na jego młodzieńczą twarz w takim wydaniu, można by pokusić się o stwierdzenie, że sekundy dzieliły go od płaczu. W duchu śmiał się w najlepsze. Cały aż się trząsł od rozemocjonowania, ostatnim procentem silnej woli powstrzymując wargi przed uformowaniem paskudnego uśmiechu.
  – Tylko nie mów tacie, błagam! – rzucił nagle głosem przesyconym rozpaczą. – Zrobię wszystko, tylko błagam, nie mów mu prawdy...
  Teraz już wiedział, że chodziło o szantaż. O pieniądze jego i jego ojca. Było mu niemal żal tego człowieka.
  Gdyby tylko wiedział, że porywając Marshalla zaprzedawał duszę demonom.
  Szczere zaskoczenie złapało młodzieńca dopiero w momencie przytknięcia chusteczki ze specyfikiem otumaniającym do twarzy. Nie chodziło o to, że się tego nie spodziewał, bo brał taką opcję pod uwagę. Nigdy jednak nie doświadczył czegoś podobnego, stąd drobny brak wiedzy.
  Świat zaczął wirować dookoła, odbierając mu władzę nad kończynami i mową; to już mniej mu się podobało, przez co w głowie zaczynał rodzić się plan zemsty. Żałował jedynie, że potraktowane substancją zmysły nie zarejestrowały tego, co działo się dookoła. Mniej więcej wyczuł moment opuszczeniu budynku, bo nagle zrobiło się chłodniej. Widział też biegnące sylwetki, ale nie wiedział, kim były, słyszał krzyki, ale nie rozróżniał żadnych słów.
  Później nastała ciemność.

  Nie był pewien, ile czasu minęło, gdy w końcu uchylił oczy. Mimo iż przez całą podróż był nieświadomy, czuł się bardziej wymęczony niż po całodniowym maratonie. Może to skutek uboczny specyfiku, którym go potraktowano? Nie był pewien. Wiedział za to, że w pomieszaniu panował półmrok. Barwne ślepia nie zdążyły jeszcze wyłapać ostrości, więc zamrugał kilkakrotnie, by móc w końcu rozejrzeć się dookoła.
  A więc porwanie, tak?
  Postanowił grać przed oprawcami myszkę jeszcze kilka marnych sekund. A przynajmniej dopóki nie zdejmą mu chusty z twarzy; dobrze wiedział, że gdy tylko zostanie dopuszczony do jakiegokolwiek słowa, maska spadnie z hukiem na ziemię i roztrzaska się na miliony kawałków tak jak nadzieja porywaczy.
  Skulił się więc na siedzeniu jak ostatnia sierota i skrył twarz za związanymi sznurem dłońmi, czekając, aż ktoś postanowi dotrzymać mu towarzystwa.


Ostatnio zmieniony przez Rhett dnia 14.05.20 19:09, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy wzrok Marshalla przyzwyczaił się do panującego w pomieszczeniu półmroku, wszelakie zniekształcenia obrazu odeszły w cień. Mgła, która spowijała jego spojrzenie, osunęła się z młodzieńczego lica pozostając po sobie wyłącznie nieprzyjemny pulsujący ból w skroni, dokładnie tak jakby został potraktowany cegłówką. Lewa strona jego twarzy wydawała się spuchnięta, ale nie był w stanie się jej przyjrzeć, więc ocena aktualnego stanu była dla niego tak samo niewiadoma, jak miejsce w jakim utknął.
  Szybko uzmysłowił sobie, że ma związane kostki i nadgarstki. Siedział na krześle — nie przywiązany do mebla. Bez powodu? W usta wepchniętą miał białą, brudną szmatę, której węzeł zaciskał się na jego jeszcze doniedawna porządnie uporządkowanych włosach. Siedział więc w ciemnym pokoju z tandetną tapetą na ścianach i z przykurzonymi, niepasującymi do siebie meblami. Stał tu również telewizor — stary jak świat i najprawdopodobniej odbierał tylko jeden kanał. Dokładnie naprzeciwko Everetta znajdowało się okno zakryte grubymi długimi zasłonami, więc określenie pory dnia, było wręcz niemożliwe,  oraz mały kwadratowy stolik. Za jego kształtem poruszył się cień, w którym jak się okazało znajdował się jego ówczesny rozmówca.
  — Marshall Everett — mruknął delikatnym, niemal melodyjnym głosem, w którym pobrzmiewał wyłącznie twardy baryton. — Zaczynam doceniać czas, w którym oczekujemy na wyczekiwany prezent. Dzień, w którym się on w końcu pojawia jest niesłuchanie rozkoszny.
  Twarz przemawiającego mężczyzny skrywał mrok, jednak szary dym jaki wyłonił się z tych ciemności sugerował, że kimkolwiek był uwielbiał mocno skręcony, rosyjski tytoń.
  Jakaś niewidzialna dotąd dłoń złapała dzieciaka za łeb i szarpiąc za włosy uniosła twarz na tyle wysoko, aby mógł spoglądnąć przed siebie. Uścisk na czarnych kosmykach był tak bezwzględny i silny, że przez moment mógł mieć wrażenie, że złapane przez nieznaną mu rękę kępki pozostaną w jej zacisku. Druga ręka zerwała chustę, która zawisła na szyi młodego jak naszyjnik.
  — Oczywiście możesz się przywitać. W końcu okoliczności, które nas tu ściągnęły nie sugerują o rychłym rozstaniu. Nie lubię kiedy spotkania kończą się zbyt szybko, myślę, że wiesz o czym mówię. — Cień pochylił się odrobinę, a krzesło, na którym dotąd siedział zaszurało po ciemnej, zakurzonej podłodze. — Trochę niegrzecznie opuszczać gości, których się dopiero co odwiedziło. Sądzę, że coś o tym wiesz. W końcu wychowano cię w nienagannej, kulturalnej rodzinie. Chyba, właśnie tego oczekuje się po dzieciach, aby nie przynosiły wstydu.  — Nagle przemawiający głos się zaśmiał. Wydawało się, że myśl, która uderzyła go jak obuchem w łeb wydawała się na tyle zabawna, żeby poświecić jej odrobinę czasu. — Twój ojczulek to niezły zawodnik. Trochę masz tych braci i sióstr, co? Ciekawe czy wdał się w swojego staruszka.
  Ostatnie zdanie wydawało się być skierowane gdzieś ponad głowę Everetta i dopiero wtedy chłopak mógł zrozumieć, że w pomieszczeniu nie są sami. Kiedy uniósłby choć odrobinę wzrok, dojrzałby łapę, która trzymała go za włosy, a zaraz ponad nią białą okrągłą maskę osłaniająca twarz oponenta, której oczodoły wydłubane były chyba tylko i wyłącznie do świdrowania go wzorkiem. Długie kosmyki włosów, które opadały na ramię sugerowały ponad wszelką wątpliwość, że otaczają go nieznajomi. Przemawiający dotąd mężczyzna, który usiadł swobodnie na stoliku i palił papierosa, wsuwając go pod lekko uchyloną maskę (równie identyczną jak poprzednik) nie przypominał faceta, który go w to wszystko wciągnął. Nie posiadał charakterystycznego zarostu, a policzki nie ozdabiały śnieżnobiałe włosy. Ten facet był ogolony na krótko, a jedynie jego przydługie pasmo włosów, biegnące środkiem głowy zahaczało lekko na górną granicę białego tworzywa.
  — Długo milczysz. Nie chcesz ze mną porozmawiać?
  Ponaglił go obojętnie mężczyzna, który wyciągał z ust zapalonego papierosa i założył ręce na klatce piersiowej. Końcówka fajki tliła się w półmroku.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Rozbrzmiały w pomieszczeniu głos sprawił, że dzieciak zaśmiał się w duchu.
  – Marshall Everett.
  We własnej, cholernej, osobie.
  Wyszczerzyłby zęby do uśmiechu, gdyby nie prowizoryczny knebel i ostatnie chęci do sprawiania pozorów roztrzęsionego bachora. Słuchał swojego oprawcy, jednocześnie rozglądając się dookoła. Dla mówiącego człowieka mógł wyglądać jak przerażone szczenie, które szuka wzrokiem drogi ucieczki. W rzeczywistości szukał po kątach kamer, mikrofonów, czegokolwiek, co mogło rejestrować zdarzenia mające miejsce w obskurnym pomieszczeniu. Nie znalazł niczego.
  Wyciągnięta z ust szmata sprawiła, że w sekundę przestał drżeć. Przeciągnął się w miarę możliwości i rozluźnił, krótkim splunięciem na bok pozbywając się paskudnego posmaku z ust. Takie zachowanie u kogoś, kto jeszcze przed momentem umierał ze strachu? Dość dziwne. Powinien od razu zacząć płakać, znów błagać o litość, trząść się jak osika. Czemu więc był spokojny? Nawet stalowy uścisk, który nie pozwalał poruszyć mu głową, nie zmącił tego stanu.
  – Długo milczysz. Nie chcesz ze mną porozmawiać?
  W końcu uraczył swojego rozmówcę spojrzeniem. Gdy tylko dwubarwne ślepia spotkały się z białą maską, ogniki rozbawienia zatańczyły w tęczówkach, rozświetlając je niezdrowym blaskiem. W ślad za tą zmianą poszły również usta, ledwie po krótkiej sekundzie układając się w pobłażliwy uśmiech.
  – Nie mam w zwyczaju zabawiać pospólstwa dłużej, niż to konieczne, a dzisiejszy limit został już wyczerpany – bezwiednych ruch ramion zwieńczył wypowiedź młodzieńca. Cała wcześniejsza fasada runęła w dół jak uderzona młotem konstrukcja. Wszystkie spójne kawałki poturlały się po podłodze, odsłaniając całkiem nowy obraz, który kompletnie nie pasował do dotychczasowej skorupy. Drżące kończyny ułożyły się jak na miękkiej kanapie, wygięte w przestrachu wargi zdobił zadowolony grymas, a przerażone oczy wypełniała dzika radość.
  – Daryll Neumann, czy jakkolwiek zwykliście go nazywać... Z nim będę rozmawiać. W przeciwnym razie nie zdążycie nawet spojrzeć na nagrodę, którą już teraz się chwalicie, jakbyście trzymali ją w rękach. W rzeczywistości nie macie niczego prócz słodkiej obietnicy, której brak niestety pokrycia – kończąc mówić, Marshall przechylił głowę na bok. Uśmiechnął się szeroko i słodko, choć wyraz nie sięgnął oczu. Zaczynał się nudzić, wszak na razie całe to porwanie nie było niczym więcej jak... Typowym porwaniem. Gdzie wyłamywanie się ze schematów, łamanie stereotypów? Gdzie dreszczyk emocji, który towarzyszył ciemnowłosemu za każdym razem, gdy podchodził zdecydowanie za blisko krat dzielących go od degeneratów. Z czasem i to robiło się nużące.
  Jak miał sobie zapewnić rozrywkę, gdy porywano go w tak nieciekawy sposób?
  – Pragnę również zaznaczyć, że mój ojciec nie będzie zainteresowany nieopłacalną wymianą, toteż jakakolwiek próba wyrządzenia uszczerbku na moim zdrowiu okaże się stratna jedynie dla was.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cisza jaka zapadła po ostatnich słowach Everetta wydawała się trwać nieskończoność. Gdzieś z tyłu pomieszczenia, kapała woda; powoli, bez przerwy. Krople wydawały się wydrążać dziurę w czaszce.
  W końcu trzymany przy piersi papieros ponownie znalazł się przy połowicznie osłoniętych maską ustach. Zbliznowaciałe, nierówne odkryte lico nieznajomego sugerowało, że właściciel musiał być w okolicach trzydziestki. O tym samym mógł świadczyć również zarys masywnej sylwetki. Postawnej, o szerokich ramionach. Zdawała się być do kogoś podoba.
  — Daryl Neurmann — głos jaki rozległ się w pomieszczeniu zaraz po wypuszczeniu pokaźnej chmury dymu był surowy. Przypominał głos belfra, który zza nauczycielskiej ławki wyczytuje imię i nazwisko ucznia z dziennika, który ma niebawem stanąć przed tablicą i rozwiązać trudne równanie. Mężczyzna ostentacyjnie rozejrzał się po sali. — Panowie, mamy tu jakiegoś Neurmanna?
  Cisza, a gdzieś w tle zanosiły się krótkie aroganckie chichoty.
  Dźwięk twardego głosu przepadł, a miejsce to zaczęła z wolna zastępować niebezpieczna, energiczna wesołość. Marshall mógł być już pewny, że jakiekolwiek nazwisko zostało mu wcześniej przedstawione było fałszywe, ba, siedzący przed nim gość nie zamierzał nawet udzielać mu jakiekolwiek pomocy w zidentyfikowaniu osoby, której dane było tamtego wieczoru spędzić z nim ostatnie piętnaście minut wolności.
  — Jak widzisz, pana Neuramanna z nami nie ma. Pragnąłbym również zauważyć, że to nie żaden pieprzony koncert życzeń — warknął na całe gardło. — Ty zamierzasz stawiać MI jakiekolwiek warunki? — Wstał. Ta nagła frustracja mogła wydawać się dość niepokojąca. Papieros, który trzymał w dłoni swobodnie przemieszczał się między palcami. — Posłuchaj mnie ty zasrany bogaty gnojku, nie mam zamiaru się powtarzać, ani teraz ani kiedykolwiek jeszcze…
  Stalowy uścisk na ciemnych włosach Marshalla spotęgował. Trzymający za nie od tyłu mężczyzna odchylił głowę syna zarządcy więzienia jeszcze mocniej, na tyle, że poruszenie nią w jakąkolwiek stronę było niemożliwe; ból jaki przy tym mógłby odczuwać, potęgowałby tylko możliwość stracenia większej części zapuszczonych włosów.
  — Czy ty w ogóle masz pojęcie z kim masz do czynienia? Bo wydaje mi się, że twoja pieprzona ignorancja sugeruje ci myśleć, że masz do czynienia z więźniami. Z tymi wszystkimi ludźmi, których zamyka twój ojciec, i na których możesz patrzeć po drugiej stronie krat. Straszysz mnie ucieczką? — zaśmiał się. — Możesz jej spróbować. Daje ci wolną ręką.
  Maska na powrót zakryła twarz, a kiedy pochylił się nad dzieciakiem, długi cień oblał go smolistą głębią.
  — Ale bądź świadom, że każda próba posiada swoje konsekwencje.
  Papieros, którego dzierżył całą rozmowę, w końcu wylądował na lewym policzku Everetta; mężczyzna wcisnął żarzącą się końcówkę w jego skórę, wciskając ją tak mocno, że palce pod naporem siły zgniotły filtr.
  Właśnie w tym momencie trzasnęły drzwi. Skryte w cieniu i skupione dotąd na dzieciaku niewidzialne spojrzenia skierowały się w kierunku sylwetki, która przeleciała przez futrynę. Rozległ się dźwięk odbezpieczających broni. Trudno było zidentyfikować kim był ów nieszczęśnik, ale był to mężczyzna, jego krótko wystrzyżone włosy, nie dawały złudzeń nawet w panującym tu sztucznym półmroku. Człowiek upadł na kolana blisko kwadratowego stolika — siła z jaką potraktował go facet wchodzący zaraz za nim spowodowała, że stopy poplątały się przy próbie utrzymania równowagi. Próbował się podnieć; łapał dłońmi za nogę stołu i blat, jednak podążający za nim cień złapał go szybko za kark i z powrotem sprowadził na klęczki, bez żadnego zbędnego słowa — twarzą w kierunku Everetta. Jeniec przeklinał pod nosem unosząc posłusznie ręce. Jego oczy obwiązane były czarną chustą.
  Porywacz, który jeszcze chwilę temu wypalił papierosa na skórze bachora wyprostował się i spoglądnął na przybysza. Zza maski nie można było dojrzeć  kryjącego się za nią pytającego spojrzenia.
  — Przyprowadziłem zbłąkanego gościa. Śledził nas od samego wyjazdu z Houston. Znalazłem go w okolicy — wyjaśnił z wyraźnym niemieckim akcentem, nie przestając kontynuować: — Czułeś się poszkodowany czy zazdrosny, że nie będziesz mógł uczestniczyć w naszej zamkniętej uroczystości?
  Twarz klęczącego mężczyzny zrobiła się mokra od potu, ale wykwitł na niej uśmiech. Nie zamierzał odpowiadać. Milczał. Miał na sobie ciemny mundur. Z odległości, która dzieliła go od Marshalla, chłopak był w stanie go rozpoznać. Był to jeden z jego osobistych ochroniarzy.
  — Five, zwiąż go i zabierz — rzucił obojętnie do człowieka, który do tej chwili skrywał się w cieniu pomieszczenia. Przybysz wydawał się widzieć ich wszystkich, oraz wiedzieć o wszystkim co się wokół niego działo. Zdawał się wiedzieć o czterech uzbrojonych ludziach czających się po przeciwnej stronie pokoju, gotowych do strzału. O trzech mężczyznach czekających na ganku. O dwóch patrolujących okolicę. O wszystkim. Dopiero po wypowiedzeniu ostatnich słów jego wzrok przesunął się w bok. Zatrzymał się dokładnie po środku brudnych czterech ścian, na skrepowanej niskiej sylwetce, którą nie trudno było mu rozpoznać. Przed Everettem stał nie kto inny, a przedstawiającym się nazwiskiem Daryl Neurmann. Bez maski, bez przebrania. Mężczyzna o chłodnym bladoniebieskim spojrzeniu, które nie skrywało już czyhającego w nich zła.
  To nieme zło spowijało całą jego nieruchomą twarz.
                                         
Nine
Inkwizytor     Poziom E
Nine
Inkwizytor     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Marshall najwyraźniej miał zamiar pozostać konsekwentny we własnych słowach. Zaznaczył, że nie będzie marnował czasu na obecnych rozmówców i poczeka na tego, który zapewnił mu towarzystwo podczas przyjęcia. A przynajmniej jego początku, wszak nigdy nie miało okazji się rozwinąć.
  Śmiech rozbrzmiewający od pozostałych osób obecnych w pomieszczeniu sprawił, że i dzieciak się uśmiechnął. Usta wygiął promienny uśmiech najczystszego zadowolenia. Wciąż nie rozumieli? Mimo iż pokazał im swoją prawdziwą naturę, to nadal uważali go za durnego bachora? Oczywistym było, że białowłosy mężczyzna podał mu fałszywe nazwisko. Żaden szanujący się porywacz nie zdradziłby prawdziwego miana w otoczeniu ludzi pracujących w służbie policji i przy zarządcy więzienia.
  Z czasem przestał się skupiać na padających słowach. Skoro nie miał zamiaru uczestniczyć w wymianie zdań, to nie miał żadnego obowiązku, by poświęcać wściekłemu mężczyźnie uwagę. Postawił więc znów przyjrzeć się pokojowi, zapamiętać jego charakterystyczne elementy, zapisać w głowie każdy odstający kawałek tapety.
  I nagle poczuł ból.
  W sekundę zwrócił barwne spojrzenie ku oprawcy, zaglądając w dwie wydrążone w masce dziury. Nie odezwał się ani słowem nawet w momencie przypalania miękkiej tkanki policzka końcówką papierosa. Wiedział już, że pojawi się zaczerwienienie i prawdopodobnie pęcherz, lecz żar nie był wystarczająco duży, by pozostawić bliznę. Everett zmrużył powiekę w trakcie kontaktu gorąca ze skórą, ale nie krzyknął. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, cały czas utrzymując z facetem przed sobą kontakt wzrokowy. Oczy miał wesołe, całkiem jakby bawiła go pustawa ludzi stojących dookoła.
  Później drzwi się otworzyły i młodzieniec utracił uwagę wszystkich, łącznie z tym, który tak mu groził.
  Ochroniarz padł na twarz, a Marshall nie mógł powstrzymać wędrującej ku górze brwi. Jak zwykle bezużyteczni. Sam zawsze zniknął im sprzed oczu bez problemu, nie był więc zdziwiony, że znów padli ofiarą przykrego żartu.
  To nie miało jednak znaczenia, bo pojawił się też on. Daryll cholerny Neumann. Jego niski i przede wszystkim znajomym głos sprawił, że chłopak drgnął pojedynczo, niemal niewidoczne, ale nie z przestrachu, a ekscytacji.
  – Już myślałem, że będę skazany na wieczną nudę, ale oto jest – Ostatnie słowa niemal wymruczał, posyłając rzekomemu biznesmenowi rozświetlone dzikością spojrzenie. – Wciąż marzysz zobaczyć mnie przed sobą na kolanach? Spełnię to wyuzdane marzenie, jeśli zapewnisz nam trochę prywatności, skarbie – Na sam koniec chłopak pokusił się nawet na puszczenie porywaczowi zaczepnego oczka.
  Mógłby przysiąc, że usłyszał, jak wszyscy wstrzymują oddech.
  Z przyjemnością obserwował, jak wszyscy jak jeden mąż opuszczają pokój. Wtedy już nie panował nad piekielnym rozbawieniem rozciągającym wargi w demonicznym uśmiechu. Biel zębów błysnęła w marnym świetle.
  – Może porozmawiamy jak cywilizowani ludzie, hm? – zagaił w końcu, gdy drzwi trzasnęły za ostatnim współpracownikiem Darylla. – Skoro już ustaliliśmy, że chcesz dostać za mnie nagrodę, a ja zapewnię ci swoje wspaniałe towarzystwo, to może zapewnisz nam obu trochę komfortu? – sugestywnym ruchem uniósł związane w nadgarstkach ręce. Chciał się już pozbyć niewygodnego garnituru, poprawić przekrzywioną muchę i rozłożyć na krześle jak pan na włościach, którym najwyraźniej się czuł.
  – Moglibyśmy zacząć na przykład od wyrównania rachunku. Ty znasz moje imię, a ja z chęcią poznam imię mojego... porywacza? Albo chociaż pseudonim. Wolałbym oszczędzić sobie nazywania cię imieniem jakiegoś podrzędnego inwestora, to trochę zniewaga, rozumiesz – Chłopak pochylił się naprzód, wspierając przedramiona na kolanach. Z błyskiem w oku kontynuował rozmowę. – Z przyjemnością dowiem się również, jaki masz plan. Co skłoniło ciebie i twoich kumpli do myślenia, że cokolwiek dostaniecie od mojego ojca? Oh, a może powinienem zacząć znów błagać? Kręci cię bezradność?
  Język przemknął po dolnej wardze.
  W końcu zaczynał się dobrze bawić.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach