Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Nauczył się cierpliwości – choć to i tak wygórowane stwierdzenie. Potrafił już jednak stać w bezruchu, ograniczając się do przyglądania kobiecie; jej płynnym krokom, jej ustom zaciskającym się w czerwoną linię za każdym razem, gdy nad czymś dumała. Jej włosom ześlizgującym się z ramienia, gdy poruszyła głową, zwracając ją w jego kierunku. Spoglądał na to drżąc na całym ciele – ale nie wykonując nadmiernych gestów.
Kiedy szalał, często wychodziła. Nie próbowała stłumić jego furii słowami ani przemocą. Po prostu gdzieś w całym tym harmidrze rozlegało się trzaśnięcie drzwi. Kategoryczne i silne, odcinające ją od świata bałaganu. Potrzebował paru takich sytuacji, aby zrozumieć, że łańcuchy ograniczają nie tylko jego fizyczną powłokę. Eileen posiadała władzę także psychiczną.
Mając tę myśl na uwadze, starał się tłumić w sobie gwałtowne wybuchy i dzisiaj także przeskakiwał tylko z nogi na nogę, nie zdejmując zniecierpliwionego spojrzenia z błyszczącej kuli.
Pomieszczenie wypełniały coraz to nowsze melodie – żadnych kolęd nie znał. Po prostu były; nie przeszkadzały mu, stanowiły wyłącznie tło. Całkiem dobre, neutralne podłoże do głosu Kobiety. Jej pytań, które z całą pewnością pragnęły od niego odpowiedzi – a on nie lubił, nie znosił wręcz odpowiadać.
Przełknął nerwowo ślinę, rejestrując wyłącznie fakt, że kula znajdowała się coraz bliżej.
– Alice.
Dźwięk metalu ocierającego się o podłogę wmieszał się w pełne przeciągnięć „Dzisiaj w Betlejem”. Bose stopy mężczyzny uderzały o deski; wpierw wolno, raz na sekundę, potem szybciej, szybciej, SZYBCIEJ. Niemal ku niej skoczył. Łańcuch naprężył się, obroża werżnęła mocniej w szyję. W chwilę, jednym susem, znalazł się tak blisko Kobiety, że mogła poczuć gorący oddech na swojej dłoni. Zaraz potem dotyk, gdy pomarszczone od poparzeń ręce ciemnowłosego objęły jej palce, zakleszczając się na nich z siłą i brutalnością.
Od razu chrupnęło.
Czerwone ślepia wychynęły zza szerzej otwartych powiek, a usta, dotychczas zamknięte, rozchyliły się w głupkowatym wyrazie zaskoczenia, gdy pierwsze fragmenty zgniecionej bombki posypały się w dół. W każdym z elementów odbijało się światło bożonarodzeniowych lampek, migających w kącie pokoju na gałęziach choinki.
Alice, nic nie pojmując, rozłożył nieco swoje ręce, jak dziecko, które stara się dostrzec w pięści pochwyconego polnego konika. Wcześniej idealnie okrągła kula zamieniła się w ząbkowaną skorupę jaja, z którego przed momentem wykluł się ptak.
Po-psuło... się – wychrypiał zaskoczony, pierwszy raz unosząc wzrok na Eileen. Przy każdym z trudem wykrztuszanym słowie pojawiały się białe jak kreda zęby o długich kłach. – Dla-czego się... było-cho-... re?
Sczerniała skóra na gardle poruszyła się, kiedy przełykał ślinę. Widać było jakiś mięsień drgający na jego skroni, będący efektem pracy umysłu.
Tu... – dodał zaraz, pociągając Kobietę za pochwyconą dłoń. Szarpnął ją ku sobie, robiąc pierwsze trzy kroki w głąb osobistej sfery.
To aż trzy kroki za białą linię.
Na pos-... łanie... – czerwone spojrzenie spoczęło na stercie koców porozwalanych przez ostatnie noce. Nigdy ich nie słał. Po prostu zakopywał się pod nimi kolejny raz, kiedy nachodziło go znużenie. – Musi odpo-cząć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drgnęła zaskoczona nagłym uściskiem, tłumiąc ciche syknięcie, które utknęło w jej gardle. W pierwszej chwili instynktownie chciała zabrać dłonie i odsunąć się na bezpieczną odległość, ale całe szczęście pozostała w miejscu, bez gwałtownych ruchów. Spojrzała zaskoczona na chłopaka a potem... a potem totalnie przegrała.
Alice zaczął się miotać zaskoczony i przejęty tym, co się stało, a przecież w rzeczywistości to tylko bombka rozsypała się na drobne kawałeczki, nic takiego. Zdarza się. Nawet jej czasami wyślizgiwały się i upadały, od razu pękając jak wydmuszki z jajek.
Ale Alice nie mógł tego wiedzieć.
Jego reakcje były nie tylko niewinne, ale przede wszystkim na swój dziwny sposób urocze i rozczulające. Eileen momentalnie poczuła, jak coś w środku niej topnieje. Miała ochotę objąć chłopaka i poczochrać go po włosach, zapewniając, że bombce nic nie jest, bo jest tylko przedmiotem. Z drugiej strony wyrwanie go z tego przekonania mogło wiązać się z rozsypaniem czegoś innego, niż tylko głupiej bombki.
Zatrzymała się, tym samym dając mu do zrozumienia, aby przestał ją ciągnąć i odetchnęła cicho, uśmiechając się do niego.
- Poczekaj, Alice. - wyswobodziła delikatnie swoje dłonie z jego uścisku, ale nie zerwała z nim kontaktu fizycznego.
- Niektóre rzeczy są bardzo delikatne i kruche. Przy większym nacisku, rozsypują się na drobne kawałeczki. Dlatego czasami musimy dozować nieco siłę, z jaką je łapiemy. Pokażę ci. - odsunęła się od niego i podeszła do choinki, skąd ściągnęła dwie inne bombki. Żółtą oraz czerwoną, a potem wróciła do niego.
- Spójrz. - wyciągnęła obie dłonie w jego stronę, trzymając w każdej z nich po jednym świecidełku. Zacisnęła mocniej lewą dłoń, po czym żółta bombka pękła, rozsypując się tak samo jak niebieska.
- Widzisz? Nacisnęłam na nią mocniej i się rozsypała. Czerwona jednak jest cała. Bo nie używam siły. Z niektórymi rzeczami trzeba obchodzić się naprawdę delikatnie. Daj dłoń. - nie czekając na jego ruch, sama sięgnęła po jego dłoń i położyła bombkę na niej.
- Nie zaciskaj. - poleciła krótko, delikatnie zamykając jego palce na okrągłym przedmiocie.
- Widzisz? Nie rozsypuje się. Nie możesz jej naciskać mocno, musisz obchodzić się z nią delikatnie. Proszę, jest dla ciebie. - dodała z uśmiechem.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak blisko się znajdują. Jak daleko jest za białą linią bezpieczeństwa, i że chłopak w każdej chwili mógłby ją zaatakować.
Ale...
To dziwne. Ale nie bała się. Nie odczuwała jakiegokolwiek strachu będąc w jego pobliżu. Jakby jego obecność stała się naturalną i nieodzowną rzeczą w jej życiu.
- Alice. - uniosła głowę, jednocześnie łapiąc go lekko za policzku, nakierowując głowę w swoją stronę, by spojrzeć mu w oczy.
- Pamiętaj. Nigdy, ale to n i g d y nie możesz przekroczyć tych drzwi. Nigdy. - wskazała palcem na drzwi wyjściowe, a potem ponownie ułożyła dłoń na jego delikatnym, choć chropowatym od blizn policzku.
- Musisz mi to obiecać. Bo jeżeli wyjdziesz przez nie, to znajdą cię i złapią.... źli ludzie. Ci sami, co ci robili krzywdę i złe rzeczy w tamtym białym pomieszczeniu. I znowu będą to robić, a tego nie chcesz, prawda? Dlatego obiecaj mi, że nie przekroczysz tych drzwi. - odczekała chwilę, przesuwając dłoń wzdłuż jego skóry, wsuwając palce w jego miękkie, czarne kosmyki, a potem dłoń opadła na obrożę. Sięgnęła dalej, do mechanizmu zapięcia i pociągnęła za niego. Ciężki łańcuch opadł na ziemię, pozostawiając chłopaka w samej obroży.
- To mój drugi prezent dla ciebie. Wesołych Świąt, Alice.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Jego głowa jakby sama przechyliła się na bok, kiedy kobieta demonstrowała różnicę między jedną a drugą opcją. Słowa, które temu towarzyszyły, nie zawsze były dla niego jasne. Intelektualnie sięgał już wieku przedszkolnego dziecka, jednak nie zmieniało to faktu, że wiele słów, szczególnie tych rzadziej używanych lub nie używanych w ogóle, stanowiło dla niego wyzwanie.
Machinalnie chciał się zresztą odsunąć w momencie, w którym Kobieta złapała go za rękę. Kiedy sam to robił, nie przeszkadzało mu to – może dlatego, że ze wszystkich stron spodziewał się, że nastąpi chwila dotyku. Teraz jednak jej palce pochwyciły go niespodziewanie. Instynktownie szarpnął się, ale ostatecznie nie wyrwał, szybko doprowadzając do porządku skołatane nerwy.
„Nie zaciskał”.
Trzymał bombkę pokracznie, jakby dotykał coś fluorescencyjnego, co dopiero wydobył spod wiekowego zlewu. Był na tym zresztą tak skoncentrowany, że kiedy Eileen ujęła go za twarz, jeszcze dłuższą chwilę próbował patrzeć na prezent. Dopiero potem podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że ton wypowiedzi w ich rozmowie stał się poważny.
Przeniósł ciężar ciała z jednej stopy na drugą, bo najchętniej uległby pokusie odejścia od niej i zajęcia się swoimi sprawami – miał ich zresztą bardzo dużo, właśnie część przyszła do głowy. Nie ruszył się jednak z miejsca, pozwalając jej na przekraczanie intymnej bariery.
Nigdy wcześniej nie byli tak blisko.
Tak po prawdzie nie potrafił sobie przypomnieć, aby Kobieta kiedykolwiek go choćby musnęła. Zawsze znajdowała się za Linią. Twierdziła, że to Bezpieczne. Nie miał z tym problemu. Też wolał Bezpieczeństwo. Nie było w nim Ludzi w Bieli. Tych samych, o których akurat wspomniała.
Poruszył się na sam dźwięk tej nazwy, wykrzywiając popękane, zabliźnione wargi w grymas. Na trzymanej oburącz bombce pojawiła się pierwsza rysa, która jak korzenie drzewa rozgałęziała się po perfekcyjnie gładkiej powierzchni.
Dłonie Eileen sunęły po jego twarzy, dotknęły karku. Zmarszczył wtedy brwi, czerwonymi jak krew oczami próbując dostrzec w jasnowłosej fałszerstwo.
Właściwie też była wtedy w Białym Pokoju.
Dlaczego miałaby być inna?
Nie poznał na to odpowiedzi nawet wtedy, gdy rozległ się metaliczny huk opadającej obroży; a przed tym ciężki odgłos zlatującego łańcucha. Tyle wystarczyło, aby zagłuszyć pęknięcie bombki, na którą w pierwszej kolejności spojrzał Alice.
Rozłożył znów ręce, przypatrując się ostrym kawałkom, które błyszczały od lampek świątecznych rozwieszonych po całym pomieszczeniu.
O nie... – jęknął bezsensownie, kucając gwałtownie przed Kobietą. Mogła tylko zobaczyć, jak paznokciem próbuje podważyć wszystkie te fragmenty, które należały do pozostałych dwóch błyskotek – niebieskiej i żółtej.
Dopiero kiedy mu się to udało – a przynajmniej w większej mierze, bo był zbyt nakręcony, żeby zweryfikować sprawę – poderwał się na równe nogi i przechodząc ponad obrożą dotarł do swojego legowiska. Rozsypał na kocu szczątki bombek, upychając je wnętrzem dłoni w fałdach nakrycia.
Szybko... szybko... – chrypiał, choć ciężko stwierdzić, czy odzywał się do siebie, czy także do pani naukowiec. Jeżeli brał ją pod uwagę, to najwidoczniej nie oczekiwał, że pójdzie w jego ślady. Był skory zająć się sprawą w pojedynkę, bo chociaż stała tak blisko, wyminął ją bez zainteresowania.
Bose stopy wybiły rytm prędkich kroków aż do choinki, z której zaczął – bombka za bombką – zdejmować ozdoby. Próbował je zmieścić na ramieniu, którym przygarniał wszystko do piersi. Część z tego znów chrupnęła, ale był zbyt zajęty, aby to zarejestrować.
Stanął na palcach, aby złapać jedną z najwyżej powieszonych dekoracji, nieświadom nawet tego, że świąteczne drzewko zaczęło się powoli przechylać pod naporem jego torsu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze powiedziawszy nie spodziewała się takiej reakcji chłopaka. A raczej jej braku. Wydawał się w żaden sposób nie zaaferowany faktem, że właśnie uzyskał spory kredyt zaufania i skrawek wolności. Oczywiście nie wymagała od niego aby zaczął skakać z radości, bo nawet nie potrafiła wyobrazić go sobie w takiej sytuacji, ale... No właśnie. Ale. Miała nadzieję ujrzeć jakaś reakcję, choćby cień uśmiechu na jego twarzy.
Westchnęła bezdźwięcznie, czując się zupełnie przegrana. Schyliła się sięgając po łańcuch i obrożę, którą zabrała z podłogi i odniosła ją dalej, odkładając przy ścianie, aby w żaden sposób nie przeszkadzała, i żeby Alice przypadkiem nie zahaczył nogą o to, a czego skutkiem mógłby się wywalić. Jeszcze tego brakowałby, aby złamał sobie jakąś kość. Nie było opcji, aby zabrała go do szpitala, a sama nie była żadnym lekarzem, mimo że miała przeszkolenie z podstaw medycyny i pierwszej pomocy.
- Masz ochotę na- Alice! Poczekaj! - dopadła do niego praktycznie w ostatniej chwili, przytrzymując choinkę, nim ta runęła całkowicie na ziemię.
- Nie możesz tego zrobić! - skarciła go krótko, ale zdała sobie sprawę, że to nie miało sensu. Był jak duże dziecko, które nie miało pojęcia o otaczającym go świecie i o tym, jak funkcjonował. Tak bardzo skrzywdziliśmy tę biedną istotę, przemknęło jej przez głowę, gdy uniosła dłoń i dotknęła jego policzek, chcąc tym samym zwrócić na siebie jego uwagę.
- Alice, posłuchaj mnie. - zaczęła łagodnie, starając się wykrzesać z siebie jak najwięcej cierpliwości i spokoju. Musiała mu tłumaczyć powoli, wszystko po kolei. Wierzyła, że któregoś dnia zrozumie wszystko.
- Nie możesz ich ściągnąć z tego drzewka, wiesz?  Te bombki... one śpią przez cały rok. Budzą się każdego grudnia i kiedy je zawiesisz na drzewku, wtedy błyszczą pięknymi światłami! Ale kiedy wszystkie ściągniesz, wtedy umierają. Są chore i umierają, dlatego muszą pozostać na drzewku, razem! Popatrz, pokażę ci. - sięgnęła do jego dłoni i wyciągnęła trzy bombki, które ocalały, wsuwając je na powrót na gałązki drzewka. Potem delikatnie naparła na jego ramiona, aby zrobił dwa kroki w tył.
- Odsuń się się i zamknij oczy. - poleciła mu, a kiedy to zrobił, Eileen sięgnęła za choinkę i wsunęła wtyczkę do kontaktu, dzięki temu drzewko rozświetliły kolorowe światełka.
- Dobrze, otwórz. I jak? Piękne, prawda? - zagadnęła przyglądając się jego reakcji, jednocześnie delikatnie wycofując się. Szybko pobiegła do kuchni i wróciła z miseczką pełną kolorowych pierników, Podsunęła ją wymordowanemu.
- Zjedz. Są pyszne! - sama sięgnęła po jeden i ugryzła, pokazując mu tym samym, że jest to jak najbardziej zjadliwe.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

WĄTEK ZAMROŻONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach