Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

 Próbował oddychać spokojnie, a jeszcze lepiej – nie oddychać. Z czasem stało się to jednak zbyt trudne, a problem był taki, że czasu miał coraz mniej. Kwestią paru następnych minut było wydobycie całego kłamstwa na wierzch. Próby trzymania ciała nieruchomo były możliwe, ale do jakiego stopnia? Zaraz drgnie w jakimś skurczu albo przy następnym płytkim, powolnym wdechu wciągnie zbyt dużą dawkę kurzu z koca – i rozkaszle się bez względu na to czy będzie chciał się powstrzymać. W dodatku rosnąca panika niczego nie ułatwiała. Zszargane nerwy zaplatały się w kolejne, choćby najbardziej idiotyczne scenariusze. To nieprawdopodobne, żeby tak ostrożny i oschły w odruchach mężczyzna potknął się o dywan i wpadł prosto w kartony? A jednak się zdarzało. Niemożliwe, żeby pies, cały czas spokojny, nagle rozszczekał się na dobre, biegając po pokoju, być może strącając jedno z pudeł, które uderzyłoby w skuloną w rogu postać, wyrywając z płuc jęk bólu? Jace mimo wszystko potrafił to sobie wyobrazić. To i jeszcze setka innych obrazów walczyła o jego uwagę; rozmywała mu się przed oczami, wyostrzała, przesuwała jak przesuwają się w powietrzu poderwane przez huragan przedmioty. Przełknął ostrożnie ślinę, starając się skoncentrować na rozmowie; szła w dobrym czy złym kierunku? Nawet tego nie potrafił stwierdzić. Liczył sekundy i gdzieś przy sto osiemdziesiątej piątej wreszcie usłyszał to, na co – jak mu się zdawało – czekał cały dzień.
 – Od razu pana odprowadzę.
 Tym razem nie musiał próbować. Dech sam zamarł mu w piersi, a słuch zdawał się wejść na nowy poziom możliwości. Każdy krok, każde szurnięcie podeszwy o deski podłogi, każde kliknięcie mechanizmu przy naciskaniu na klamkę – to wszystko słyszał tuż przy uchu.
 Trzasnęły drzwi.
 I zapanowała cisza.
 Jeszcze jakiś czas się nie ruszał. Dla pewności, a może ze zwykłego, ludzkiego szoku, że tym razem szczęście mu dopisało. Czyżby odzyskał utracony fart? Mógł liczyć na uśmiech od losu? Zdrętwiałe stawy ledwo dźwignęły go na nogi. Uczucie zastania mieszało się z wewnętrzną, psychiczną potrzebą pokazania radości. Oczy nienaturalnie mu błyszczały, gdy zaczął się rozglądać – po kartonach, po materiale koca, który zsunąwszy się z ciała stworzył kłębek bezkształtnej masy u jego stóp, po drzwiach, które oddzielały go teraz od całego nienawistnego świata.
 Ruszył w głąb mieszkania, mimo wszystko ostrożnie stawiając kroki. Czuł jeszcze zapach nieznajomego mężczyzny – indywidualną woń ciała zmieszaną z intensywnym męskimi perfumami. Nozdrza wymordowanego rozszerzyły się, gdy nabierał tchu. Kodował ten fetor; ciężki, nieludzki, kojarzący się z niebezpieczeństwem. Paskudny i negatywny, bo taki był w jego odczuciu.
 Zajrzał do łazienki, przypatrując się kafelkom i wannie. Palce przesunęły się wzdłuż białego krańca zlewu, rozmazując na nim niewyschnięte kropelki wody. Potem znalazł się w kuchni; nogi były dziwnie słabe kiedy zmuszał je do kolejnych ruchów. Nie dziwił się, bo może rzeczywiście leżał dłużej niż zakładał? Rany nie piekły już tak bardzo jak pierwszego dnia. Nie czuł rwącego bólu kolan, na które niejednokrotnie upadł podczas szaleńczej ucieczki. Pewnie gdyby się rozebrał, zobaczyłby grube strupy, ale teraz ściąganie z siebie ubrań było ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.
Był cholernie głodny.

[… ]

 Usłyszał szczęk klucza i omal nie upuścił przez to trzymanego w rękach noża. Zakręcił kurek, wyłapując ciche stukanie psich pazurów o deski. Zaraz potem jeden ociężały krok i następny. Weszła. Odstawił sztuciec do metalowego kubełka.
 Obrócił się powoli, opierając mokrymi rękoma o blat. Omiótł wzrokiem posprzątaną kuchnię; po ziemi wciąż walały się kłębki psiego futra, ale poza tym stół był przemyty, a naczynia, wcześniej piętrzące się tuż przy zlewie, schły powoli na suszarce.
 Twarz miał bladą jak maska, ale ruchy miękkie i płynne. Stawiał bose stopy ruch za ruchem, wkrótce znajdując się w przejściu między kuchnią a holem.
 Zimne, wilgotne dłonie skrzyżował na torsie, kiedy opierał się o framugę, obrzucając Kobietę przeciągłym spojrzeniem. Od zdejmowanych butów aż po czubek jej głowy. Im wyżej znajdował się wzrok, tym silniej tłukło mu serce.
 – Wyświadczyłaś mi ogromną przysługę – odezwał się nagle, burząc zastygłą w mieszkaniu ciszę. Wydawało się zresztą, że nawet świat za oknem zamarł – nie docierały stamtąd odgłosy dzieciaków kopiących piłkę, śmiechów, ani odległego burczenia samochodów. Ten spokój był jednak zupełnie inny niż martwa głuchota, jaka dopadała ludzi na pustkach Desperacji. – Dziękuję. Jakoś się odwdzięczę. – Skrzywił się, nagle rozumiejąc jak kiepsko i niewiarygodnie to zabrzmiało. Jak miał się jej odpłacić? CZYM?
 To, co zdobyte za murami, nie miało tu żadnej wartości.
 Dlaczego mu więc pomogła?
 Zawiesił wzrok na suficie, zaciskając na moment usta.
 – Co tu jest ważne? – wymamrotał bezsensownie, a potem, kiedy znów spojrzał na Kobietę, głos mu się zmienił. Był bardziej poważny, w ogóle więc nie pasował do chłopięcej twarzy i skrzących się jak śnieg oczu. – Tutaj, w M3? Co tu jest ważne?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spieszyłaś się z powrotem. Czas po tym, co się przed chwilą wydarzyło nie miał już takiego znaczenia. Nie odczuwałaś aż tak tego przemijania, może dlatego, że napięcie nie chciało zejść. Nie tak całkowicie. Przemykałaś uliczkami, między domami, minęłaś nawet miejsce waszego spotkania. Tam gdzie go znalazłaś, choć prędzej to on znalazł ciebie. W imię czego walczyłaś? W imię czego się starałaś? Dla kilku chwil, zanim nie zostaniesz złapana? Jak nie tamten to kolejny wojskowy wróci, bo wszystkie ślady prowadziły do ciebie. Wiesz, że dzisiejsza technologia była niesamowita, prawda? Zdajesz sobie sprawę? Oby. Oby, bo na koniec zostaniesz rozliczona z wszystkiego, co zrobiłaś. Nie tylko przed władzami, o nie, to byłoby za proste. Po tym jak w końcu zdechniesz, zostanie jeszcze sąd boży. Osądzą cię za wszystko, za każdy grzech. Tylko spójrz jak z n i m ta lista się wydłużała.
Yori merdał zadowolony ogonem, skacząc wokół ciebie, jakby chciał odwrócić twoją uwagę od negatywnych myśli. Widziałaś go jednak jak przez mgłę, mimo że był to piękny słoneczny dzień. Nie za gorąco, nie za zimno. Uniknęłaś widzenia ze swoimi sąsiadami, możliwe że nadal byli poddawani jakimś procedurom.
Odpięłaś smycz, puściłaś Yoriego, który od razu poleciał do kuchni, zobaczyć, co się tam dzieje. Krótko szczeknął i zajął się jedzeniem ze swojej miski. Wesoło chrupał to, co tam znalazł. W tym czasie się nie spieszyłaś, wyjątkowo powoli ściągałaś najpierw jeden but potem drugi. Podrapałaś się po głowie, bo cię zaswędziała i włożyłaś papcie. Nie zawsze lubiłaś chodzić boso, zostawiać tłuste ślady.
Zupełnie jak ślimak zostawiający po sobie śluz, co?
Przestrzeni w twoim domu nie było dużo, a kiedy wszędzie walały się śmieci i jakieś przedmioty, było tylko gorzej. Było ciasno, tak ciasno, a z nim jeszcze bardziej. Ale czy nie o to ci chodziło? Po to przecież go ratowałaś. Po to by został, stanowił jeden z punktów tego miejsca. Jak ruszająca się twierdza do której nie było wstępu. Drgnęłaś na dźwięk jego głosu. Zatrzymałaś się, gdzieś w okolicy szafki i telefonu stacjonarnego. Migała tam lampka, chyba miałaś wiadomość. Nie spojrzałaś na niego, spuściłaś głowę.
Patrz, on chce ci się odwdzięczyć! Czyżby zdarzył się cud? Ktoś cię docenił? Nie może być! A może wbije ci nóż w plecy? Wyszedł przecież z kuchni, tylko czeka byś się odwróciła i wtedy on...
- Nie-e. To znaczy niemusisznicrobić - wyszeptałaś nieco przestraszona, czując, że nie możesz złapać oddechu. Zaczęłaś się pocić, czując wielką chęć by po prostu zapaść się pod ziemię. Stać się niewidzialną dla jego oczu.
- Po... p-p-po prostu... żyj - dodałaś jeszcze ciszej, łapiąc z trudem trochę powietrza. Serce biło ci szybko, nie wiedziałaś, co ze sobą zrobić. Odwróciłaś się więc do niego plecami, nagle czując się wyjątkowo niekomfortowo. Nie chciałaś by na ciebie patrzył. Nie w tym stanie. Nie byłaś gotowa.
Wiesz przecież, że nigdy nie będziesz g o t o w a.
Co tu jest ważne? Tutaj? Co jest ważne? Przecież... ja... ważne.
Zwiesiłaś się jak jeden z systemów operacyjnych, próbując rozszyfrować o co mogło mu chodzić. Przycisnęłaś twarz do ściany, wbijając w nią swoje paznokcie. Nie wiedziałaś gdzie się podziać. Gdzie patrzeć. Co mówić. W głowie miałaś istny huragan myśli, które w zawrotnym tempie przesuwały się po wszelkich możliwych zakamarkach mózgu. To aż bolało.
Odezwanie się zajęło ci dłuższą chwilę.
- Nie wiem... naprawdę... n-nie... - głos zaczął ci się załamywać, zupełnie jakbyś zaraz miała się kompletnie rozkleić. Wszystko zdawało się w tobie pękać, zupełnie jakbyś była nieszczelna, niekompletna. Rozsypywałaś się, pękały granice, które trzymały twój tłuszcz w ryzach. Poleciały ci pierwsze łzy.
Znowu się użalasz?
Na pewno panikujesz.
Komputery, technologia, pieniądze, władza, piękno, rodzina, miłość, zdrowie. Czy istniała jedna prawidłowa odpowiedź? Nie byłaś w stanie jej zobaczyć.
Może gdybyś spojrzała w jego stronę to byś zrozumiała.

                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Mógł tylko stać i czekać. Patrzeć na nią jak zmienia się, kruszy, odsłania rozedrgane, miękkie wnętrze, które próbowała upchnąć pod neutralną skorupą; skorupą zbyt cienką, aby uchroniła ją przed nieuniknionym. Przyglądanie się temu procesowi – szybkiemu rozbiciu, jakby uderzył pięścią w szkło, a przecież tylko zapytał, podziękował – wydawało mu się nie na miejscu. Dawno zapomniał czym jest zażenowanie, wstyd i niepewność. Nie istniało coś takiego poza murami, na Desperacji. Tam nadzy ludzie klękali na brudnych deskach i szukali po omacku kawałka mięsa, choćby był to fragment wyszarpany z ich własnych dzieci. Wpychali do ust mieszaninę krwi, śliskich mięśni i piachu, mlaszcząc, warcząc, chcąc więcej ze świadomością, że jeśli teraz o to nie zawalczą, ktoś inny ich ubiegnie. Tam lepiej być żałosnym złodziejem niż trupem. Tam ludzie powinni czuć wstyd – za upokorzenie, niesprawiedliwość, za słabość.
Stojąc więc w jasnym korytarzu, z rękoma wciąż zimnymi od wody, z potarganymi włosami i pomiętym ubraniem, nie rozumiał jej zachowania. Jednocześnie nie chciał wykonać żadnego nagłego ruchu; jak za mgłą pamiętał ich pierwsze spotkanie, w uszach słyszał jednak trzask. Głośny, kategoryczny dźwięk, po którym nastała głucha cisza. Wiedział, choć tylko podskórnie, że zrobił coś niewłaściwego. Intuicja wzięła górę i na bezdrożach Desperacji z pewnością uratowałoby mu to życie. Tutaj jednak, w leniwych zakamarkach Miasta-3, mogło go zniszczyć. Agresja zniechęci do pomocy każdego, jeżeli nie na starcie, to niedługo później. Nikt nie lubi być gryziony, bity i poniewierany, gwałconym, głodzony, szantażowany. Czy nie dlatego wyrwał się z tych białych pokojów, w których stale pikała aparatura, a ludzie w fartuchach wyglądali przy nim jak świeży śnieg tuż przy błocie?
Odetchnął powoli; czuł jak świeże powietrze wpływa do płuc przez ściśnięte gardło. Przetrzymał tlen, dając sobie jeszcze chwilę. Nie miał pojęcia co teraz zrobić, jak się zachować, jak jej nie spłoszyć, bo choć to jej mieszkanie, to ona miała władzę, to ona za pomocą jednego przycisku, jednego telefonu, jednego zawiadomienia mogła skrócić jego życie... to jednak z ich dwójki nie on cuchnął strachem i zmieszaniem.
Możesz mówić głośniej? – zapytał i już po tym widać było jak wiele ich różni; jak mocny miał głos, gdy ona szeptała. Jak twardo wypowiadał każdy z wyrazów, podczas gdy jej słowa zdawały się zlepiać w jeden długi, bełkoczący miszmasz dźwięków. Uniósł nieco brwi, gdy dostrzegł następne cechy jakie ich od siebie oddalały.
Słabo rozumiem po japońsku – przyznał, robiąc pierwszy krok w jej kierunku. Miękki, bezgłośny ruch, przy którym żadna deska nie zaskrzypiała. Rozłożył ręce, jakby jednocześnie dodawał: to nie moja wina, wiesz? Tam, skąd pochodzę, ciężko o takie rzeczy.
Poza tym zwracasz się do ściany. To komplikuje... rozmowę.
Jakbym był mniej ciekawy.
Zatrzymał się; był w połowie holu, o półtora metra od niej. Pod bosymi stopami czuł zimno podłogi; gdzieś blisko kręcił się zziajany spacerem pies. Rzeczywiście, długo jej nie było. Zdążył w tym czasie przetrzeć blaty w kuchni, odkręcić korek i pod ostrym strumieniem wody wymyć talerze z zaschłymi resztkami. Nie z dobroci serca; nie miał zwyczajnie co ze sobą począć, a nie znał już bezczynności. Wyjście na zewnątrz nie wchodziło w grę – z pewnością się wyróżniał w swoim obecnym ubiorze. Fryzjera też nie widział od dekad, podobnie jak głupiego lustra. Może z jego twarzą było coś nie tak? Coś, co od razu zaalarmowałoby pierwszego napotkanego obywatela?
A może nie wytrzymałby tego ścisku, tylu dźwięków, tylu zapachów. Rozerwałyby jego spokój jak przepełniony powietrzem balon; doprowadziły do obłędu, do ataku, do kolejnego trzaśnięcia. A na to nie mógł sobie pozwolić. Każda drobinka szczęścia była na wagę złota, każda...
Spiął mięśnie. Na jego twarzy pojawił się grymas; wykrzywił usta, przymrużył powieki. Palce lekko drgnęły, jakby chciał je zacisnąć w pięści, ale ostatecznie powstrzymał się przed tym. Wyłapał to załamanie głosu, pierwsze oznaki całkowitego poddania się...
… ale co takiego się stało? Co powiedział? Zrobił? Czy to w ogóle jego wina? Poza nim był przecież cały świat – jej rodzice, jej przyjaciele, jej sąsiedzi i pracodawcy. Ludzie, których mijała na chodniku. Ludzie, którzy przynosili jej pocztę. Ludzie, którzy zadawali jej ból, odwoływali spotkania, zdradzali.
Spomiędzy ust wyrwało się ciche;
... cholera... – a zaraz potem zrobił następny krok, zmniejszając drastycznie odległość jaka jeszcze między nimi istniała. Wyciągnął dłoń, którą oparł ciężko na jej plecach, tuż nad linią łopatek. Nagle. – Nie rozklejaj się, możesz mówić do ścian... co chcesz... będzie dobrze... co może się nie udać?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Byłaś tylko jedną wielką plątaniną kończyn o niesymetrycznych kształtach. Nie wpisywałaś się w żadne kanony, nie oddawałaś tego, co niosła za sobą sztuka. Żadne oczy nie byłby w stanie uczynić cię czymś pięknym, pozbawionym szpetoty. A twoi rodzice? Rodzice najczęściej traktowali swoje dzieci w sposób nieobiektywny, nie potrafiący spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Ha! S Z E R S Z E J. Nie musiał nic takiego zrobić, bo już byłaś popękana, pełna defektów. Wystarczyło wciśnięcie mocniej palca w spękaną strukturę otaczającej cię bariery ze szkła. Obrzydliwa. Jakaś ty była obrzydliwa. Upiorna. Żenująca. Żadna witryna nie była w stanie przetrzymać cię na dłużej, a czyjekolwiek tęczówki, które spoczęły na tobie na dłużej tylko dodawały ci ciężarów. On też to robił. Mógł nie chcieć. Mógł się starać. Ale przecież proces się przeciągał, rozbudowywał tę bezkształtną masę, którą byłaś. O więcej masy. Więcej i więcej. Na co czekasz? Żryj, grubasko. Żryj ty porażko.
Żryj, bo tylko to potrafisz, potworze.
No co, jeszcze ci mało tego użalania się? Jeszcze ci mało robienie z siebie ofiary? ILE JESZCZE? CO?
Ile on jeszcze wytrzyma zanim zniknie?
Tutaj ty niemalże klękałaś w tej kolebce kultury, w świecie w którym powinien być wolny od smutku i przeraźliwej samotności. Od depresji, desperacji, deprywacji. W lepszym obrazie, tym po drugiej stronie, gdzie trawa zawsze była bardziej zielona. Obiecana wolność, spokój, godne warunki i wszelaki rozkwit. I ty. Ty, ty, ty. I on. On, on, on. Tu lepiej było być robotem niż człowiekiem.
Gdzie mogłabyś uciec? Gdzie mogłabyś się schować? Byleby cię nie znalazł, nie zobaczył, nie odkrył reszty, choć przecież i tak sporo mu zaprezentowałaś i teraz mógłby właściwie powiedzieć o tobie wszystko, włącznie z tym, jakie były twoje ulubione przekąski. Chociaż... czy on rozumiał, co mówiłaś i w jaki sposób? Czy do niego docierało? Nadal nie wiedziałaś, kim właściwie był. Miałaś wystarczający problem ze stwierdzeniem, kim byłaś ty, a co dopiero, jeśli chodziło o innych.
Strach. To cię przerosło. Wojsko. SPEC. Jedno i drugie - a może od zawsze było to jednym i tym samym? Rodzina. On. Twój egoizm. Niczym zachcianka posiadania kogoś na wyłączność. Dla siebie. Jak egoistycznie! Więcej potu, rżenia, połykania głosek i łez, bo nie byłaś w stanie się w pełni wysłowić, udzielić mu satysfakcjonującej odpowiedzi, która nie byłaby płaczliwym bełkotem.
Potrzebowałaś go w swoim życiu. Każda chwila z nim oddalała cię od rzeczywistości, jakby poza twoim domem nie było niczego więcej. Czas się zatrzymał, sekretarka nie przypominała uporczywie o wiadomościach od matki. Wstrzymałaś oddech, próbując uspokoić kołaczące serce. Pik. Pik. Pik. Pik. Za szybko, nadal za szybko. Za blisko był też ten głos. Mocny twardy głos.
Łapy się oddalały, Yori musiał skierować się do kuchni by się pożywić. Nie byłaś w stanie nad sobą zapanować, nad tym wybuchem, który był sumą małych 'ale', twoich wyrzeczeń i ostatecznością po dzisiaj. Po grze, przyjęciu określonej postawy w imię czegoś, co uznałaś za słuszne. Samo podejście do niego uległo diametralnej zmianie.
Osuwałaś się powoli po ścianie, zupełnie jakbyś miała zaraz całkowicie upaść, wyłożyć się na ziemi i czekać na cios. Jakby było ci wszystko jedno, co z tobą zrobi. Może zostawi? Może dobije?
Powinien dobić. Taka niewdzięczna z ciebie świnia przecież. Naiwna.
Pierwszy raz ktoś cię dotknął. Tak. W ten sposób.
Ktoś, kto nie był kimś z rodziny.
Ktoś, kto zabierał coraz więcej i więcej twoich myśli. Wciąż tak łapczywie i na nowo. Każdego dnia.
- Nie... - wyszeptałaś, ledwo oddychając. - Zostawiaj mnie.... Nie... zostawisz...
Upokorzona. Naiwna. No i co narobiłaś? Zawsze to samo. Nie ucz się na niczym. Złudzenia. Wystarczą ci te złudzenia, co, grubasko?
- Nie zostawisz mnie?
I tylko czekałaś na to, aż odsunie tę dłoń. Odpuści. Rozpłynie się pod twoimi powiekami i okaże się, że jego nigdy tak naprawdę nie było. To tylko wytwór. Wytwór głowy, która od dawna przestała brać leki przypisane przez psychiatrę.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach