Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Jego pytanie uderzyło w ciebie bardziej niż mogłaś przypuszczać. Kim jesteś? Kim ty właściwie jesteś, co, kim ty byłaś, kim ty pragniesz być?
Kim jesteś i jaka będzie twoja odpowiedź?
Serce przyspieszyło, zupełnie jakby chciało, żebyś uciekła, żebyś była tak szybka jak ono pod twoją ciężką piersią, ciążącymi ci kilogramami, bo ucieczkę przecież dobrze znałaś. Ucieczka z zajęć fizycznych, ucieczka przed zobowiązaniami, ucieczka przed odpowiedzialnością, ucieczka przed sobą samą... Ale jak powinna wyglądać ucieczka przed n i m w twoim własnym domu? Zabarykadowanie się w szafie? Nie ma mowy byś się zmieściła. Cały czas w łazience? Za długie siedzenie w tak małej przestrzeni też ci nie służyło. Drugi pokój?
Czy naprawdę musiałaś uciekać?
- Kim... jestem? - angielski, angielski, gdzieś w głowie odnalazłaś te proste słowa, ale tylko proste, rozumiałaś, ale i tak chciałaś automatycznie przestawić się na japoński. Brzmiałaś jakbyś została złamana tym pytaniem i może w istocie zostałaś. Tym głosem, tym spojrzeniem, obcym, dzikim, nieprzejednanym. I już się w tobie uruchamiało, już te procesy, które odpowiednio nastrajały całą machinę szczerości i chęci ściśnięcia twojego grubego gardła kryjącego się pod drugim podbródkiem. I ten wielki twój pryszcz, który wręcz krzyczał z daleka do niego.
Who am I?
Nie powinnaś zdradzać mu imienia, odsłaniać się jeszcze bardziej, dać mu wejść głębiej tymi odchodzącymi butami - zaraz, czy on miał buty? - czy samymi stopami, poranionymi, bliskimi odskoczenia od kości i pomknięcia przed siebie by zostawić swoje ślady wszędzie. Na każdej twojej rzeczy, na tobie, niczym to spojrzenie, które zdawało cię przeszywać za każdym razem, gdy tylko złapałaś z nim kontakt.
Skąd mogłaś wiedzieć, że tak naprawdę cię nie widział, co, gruba świnio.
Oddychałaś już przez usta, nerwowo, ginąc w tych przeklętych oczach i n t r u z a, rumieniąc się mimowolnie, bo przecież to nie było normalne, że on tak bardzo przypominał człowieka. Zwyczajnego chłopaka, ale innego niż oficerowie, twarze ze zdjęć podsuwanych przez matkę, bo przecież... wspaniale byłoby mieć oficera w rodzinie.
Wspaniale, wspaniale, wspania... wyglądałaś pewnie jak karp, który kurczowo łapie powietrze, ale tak na dobrą sprawę nie o to w tym chodziło. Chciałaś mu powiedzieć, wyjaśnić, zdradzić, dać mu zdeptać jeszcze więcej, bo chciałaś wiedzieć, bo to spojrzenie zdawało się mówić więcej niż obce słowa i choć to głupie zdążyłaś się nieco przyzwyczaić. Do tego, że chodziłaś wokół niego, starając się pomóc. Jak rannemu zwierzęciu. Był jak skomplikowany komputer, system, którego nie potrafiłaś rozszyfrować. Nieco się przestraszyłaś, gdy nagle przerwał kontakt wzrokowy, zupełnie jakbyś mu powiedziała, że zrobił coś nowego i powinien żałować.
- Noa... - nie wyszeptałaś, a wychrypiałaś to, nie mając nawet pewności czy usłyszał, czy w ogóle zrozumiał, czy wiedział, że go zrozumiałaś. Objęłaś się ramionami, jakby nagle zrobiło się chłodniej w pokoju, a Yori położył się obok, kładąc pysk na twoich kolanach ukrytych pod kołdrą. Zamruczał.
To nie było ranne zwierzę, żadna bestia, żaden potwór, żaden napastnik.
To był... spojrzałaś gdzieś bok zakłopotana całą sytuacją, również rejestrując, choćby tym kątem oka, co robił, co zamierzał, czy przypadkiem czegoś sobie nie nadweręży. Podłoga. On. Kołdra. Yori. On. Naczynia na szafce. Kroplówka. On. Yori. Twoja piżama w której przypominałaś starszą grubą panią. Prawie nią przecież byłaś, co. Twoja drżąca dłoń dotknęła sierści kompana, a ty poczułaś się sama jak dziecko, które jest oceniane i nagle już nie potrafiłaś tak po prostu na niego spoglądać.
- Je-jes-jestem... - automatyczny japoński, drżący, cichy, niepewny. - Noa.
Odetchnęłaś głęboko, po czym niepewna siebie, niepewna jego, spojrzałaś na gładką twarz. Czystą twarz należącą do normalnego chłopaka.
- A ty-y? - nadal drżał ci głos, nieco zmrużyłaś powieki, zasłoniłaś część pulchnej twarzy włosami. Nagle wszystkie podstawowe zwroty w języku angielskim poszły w niepamięć, twój mózg ogarnął szum, którego nie potrafiłaś się pozbyć.
Wskazałaś więc pulchnym palcem na niego i czekałaś.
Wyrok zapadł.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

 A ty?
 Nie było tu zegarka, ale coś w tle tykało. Może jego własne wskazówki, stworzone i utrzymane przez podświadomość, która na każdym kroku próbowała przypomnieć, że liczy się CZAS. Siedzenie i czekanie nie sprawi, że dom się rozleci, mury M3 runą, a wszyscy wojskowi, każdy sierżant i rekrut, skamienieją jak po wejrzeniu w oczy Meduzie. Nie będzie żadnej gwałtownej sytuacji, która wzburzy rzeczywistość. Co najwyżej wbiegną tu dziesiątki twardych podeszew; pojawią się błyski czarnych luf. Bez pytań i recytacji praw. „Nie masz praw”.
 Dochodził do wniosku, że mógłby ją zaatakować, pożreć. Albo chociaż uszkodzić. Coś miała z ręką, dziwnie ją trzymała. Może skupić cios w tym miejscu? Najbardziej bolą na nowo otwierane rany, które zdążyły się częściowo zasklepić.
 A TY?
 Białe włosy opadły na polik, gdy głowa przekrzywiła się na bok. Niewiele się teraz różnił od psa nierozumiejącego kolejny raz wypowiedzianej komendy. Jego japoński szwankował. Nawet z angielskim miewał już problemy. Popękane wargi rozchyliły się, ukazując szereg prostych, ostrych zębów.
 Mów.
 Kiedyś mówiłeś.
 Jak za gęstym dymem pamiętał lata, w których używał gardła do czynności innych niż przełykanie mokrego, śliskiego mięsa. Czuł pieczenie po sześciu godzinach ciągłych dyskusji z przyjaciółmi. Wybuchał tak głośnym śmiechem, że łzy napływały do oczu.
 Potarł mocniej trzymaną pięść. Szybki oddech niespokojnego zwierzęcia nie ustępował. Rozszerzone źrenice pilnowały ruchów kobiety.
 Noa.
 Znasz angielski. Uczyłeś się łaciny. Pamiętasz Rose? Dlaczego więc nic nie mówisz?
 Noa czy Noah?
 Wzrok przesunął się po jej sylwetce; po fałdach napierających na staromodną koszulę. Oceniał, sondował. Cal po calu badał przykulone na podłodze ciało.
 Noa oznacza „ruch”. Czy ktoś mógłby być tak ironiczny?
 Z drugiej strony... czym miałby sobie zasłużyć, zostając ocalonym, niczym jedno ze zwierząt w biblijnej arce?
 Wycelowała w niego palcem, a on, jak spłoszone zwierzę, odepchnął się stopą i wsunął głębiej na materac, unosząc lekko górną wargę, mrużąc ślepia i wydając z siebie stłamszony pomruk — gniewu? Zaskoczenia? Mrowiło go w opuszkach palców; serce waliło jak oszalałe. Kiedy się wzdrygnął i poruszył, stojak z zawieszoną kroplówką przeszurał po podłodze, zachwiał się, ale utrzymał pion. Mężczyzna uderzył o niego kolanem, gdy ładował się na łóżko.
 Miał zaschniętą krtań; jakby wcześniej nałykał się garści piachu. Mówienie wywoływało ból, napinało dotychczas nieużywane struny. Instynkt podpowiadał, aby rzucić się do ucieczki — do drzwi. Lub okna. Gdziekolwiek. Zacisnął palce na kołdrze; podpierał się z obu stron rękoma, jakby potrzebował czegoś, aby zachować obecną pozycję. Jego plecy jakby same próbowały się zgarbić, zmienić ułożenie sylwetki tak, aby móc zasłonić gardło i...
 Charczał i gubił płynność wypowiedzi nie gorzej niż Noa — z tym wyjątkiem, że jego strach był inny; był wręcz paniczny i dziki, odbity w źrenicach i napędzający klatkę piersiową. Krok po kroku, zwilżając wargi i przełykając ślinę, wycedził: Jonathan.
 Było to tak cichy mamrot, że równie dobrze można go przypisać kolejnym powarkiwaniom.
 Do umysłu dobijały się jednak wspomnienia. Nie tyle pukały do zamkniętych drzwi, co waliły pięściami i kopały butami o żelaznych okryciach. Rozległ się głośny świst, gdy wymordowany nabierał wdechu przez zwarte zęby. Dłonie, którymi przed sekundą ściskał pościel, przycisnął nagle do twarzy; złamał się, pochylając do przodu, niemal dotykając wierzchem rąk kolan. Coś, co próbowało przebić się przez barykady myśli, przybrało na sile i uderzyło w niego; od środka rozdzierał go ból przeciskającej się bestii, która rosła i pęczniała, rozrywając go wewnętrznie, jakby był tylko słabą, pękającą skórą pod prężącymi się mięśniami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Och wiedziałaś, doskonale wiedziałaś, że nie powinnaś mu nic mówić! Ani słowa, ani jednej litery, po prostu potraktować jakby był elementem wystroju, wysoką lampą, dużą poduszką, obrazem.
Tylko że nie miałaś tutaj żadnych obrazów, idiotko.
Nie mogłaś uciec, nie było jak, zdawać by się mogło, że nie było rozwiązania, drogi ucieczki, która byłaby wystarczająco bezpieczna i miała jakąkolwiek gwarancję, że cudownie zapomnisz, że był ktoś w twoim domu, na twoim łóżku. Ktoś potrzebujący pomocy. Nie, nie było tu zegarka, przynajmniej nie takiego, który wisiałby na ścianie. Czas był odmierzany przez komputer, rejestrującą rozmowy sekretarkę i budzik zamknięty na dnie szuflady, ale on nie mógł tykać. To tak nie działało. Tak jak nie działały te wewnętrzne zegary, rozliczenia z samym sobą, rozmowy przeprowadzone z własnym ja w środku nocy. To nadal była noc? Tak? TAK? Spanikowałaś, ale tylko na chwilę, z trudem wpadając w znajomy rytm. Wystarczyło wsłuchać się w oddech Yori'ego, przymknąć powieki, opuścić niemalże oskarżycielski palec. Nie, nie chciałaś g o oskarżać, ale sam gest mógł przecież nasuwać nieprzyjemne sugestie. Nadal nic nie wiedziałaś.  
Mógł cię po prostu zniszczyć, potraktować jak ofiarę nierównej walki, dowód że nawet domniemana niewinność bywała trująca.
Bo przecież w środku miałaś cały ocean trucizny pompowanej do serca, które ginęło w niemalże oślepiającym spojrzeniu jego dzikich tęczówek.
A ja?
Co ze mną?
Zaraz zacznie cię przetrawiać, grubasko.
Tak trudno było teraz otworzyć powieki, spojrzeć na niego, zapomnieć się znowu, znaleźć odpowiedź na jakąkolwiek wątpliwość z tej chmary nierozwiązanych spraw. Zaczęło ci się nawet wydawać, że wszystko się przeciąga coraz bardziej wraz z czasem, że jeszcze trochę i zapomnisz o dniu i roku. A może już zapomniałaś? Ale rozchyliłaś powieki, przepuściłaś światło, zarejestrowałaś biel, powolny ruch głowy, następnie ust.
Bałaś się bardziej od n i e g o i byłaś tego coraz bardziej świadoma, a im bardziej byłaś tego świadoma tym bardziej się bałaś. Na tym polegał paradoks, również ten twojego istnienia.  Patrzył na ciebie tak jakbyś była naga, jakby dokładnie wszystko widział, jakby nie istniały żadne bariery w postaci warstw. Poczułaś ciarki, zaczęłaś z całej siły wbijać paznokcie w wewnętrzną skórę dłoni, w gardle pojawiła się gula, która drapała, napierała na krtań.
Jeśli miał cię zabić powinien to zrobić teraz. Właśnie T E R A Z, gdy czułaś się upokorzona samą sobą.
Ta wcześniejsza zuchwałość sporo cię kosztowała, zaczęłaś odczuwać jej pierwsze skutki. A kiedy coś powiedział, nie wiedziałaś czy był to bardziej wiatr czy dźwięk kiwającej się na boki kroplówki. A może nie wyłączyłaś komputera, co? Nie mogłaś uwierzyć, że byłby w stanie ci odpowiedzieć, że miałby taką chęć.
- Wiesz... - zaczęłaś bardzo cicho. - Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Pewnie nawet mnie nie rozumiesz, ale...
To nieważne. Jesteś głupia.
- Musisz leżeć. Odpoczywać. Spać.
I ty też musiałaś, nie będąc w stanie na niego spojrzeć. Właśnie tyle kosztowała twoja wcześniejsza naiwność.
Położyłaś się z powrotem, Yori też zmienił pozycję, grzejąc teraz okolice twoich pleców, kiedy ty starałaś się nie trząść i przełknąć łzy gorzkiej samotności.
Dawno nie byłaś już tak absurdalna.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Dławił się natłokiem myśli; wszystkie zdania, zaprzeczenia, pytania i oskarżenia tłukące się wewnątrz czaszki spływały mu do gardła, zmieniały się tam w gęste, lepkie i ciężkie ciasto; kluchę, która rozdymała się w przełyku i blokowała mowę osiadając na samy dnie krtani. „Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz” – jakaś jego część, dopiero co wybudzona z letargu, chciała tego bardzo. Nie potrafiłby sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem używał gęby do czegoś innego niż kłapanie nią albo pożeranie mięsa – jaka to ironia, że gdy wreszcie nadarzyła się okazja, ciało odmówiło posłuszeństwa.
Potarł mocno twarz, przełykając warkot wraz ze śliną. W pomieszczeniu zapanowała krępująca cisza. Zdawało się, że nie istnieje nic – żaden świat tuż za oknem, samochody sunące nocą dwie ulice dalej, ptactwo budzące się po zachodzie. Jedynie, jakby z drugiego pomieszczenia, wyłapać można było nerwowe uderzenia serc – przerażonych i zdezorientowanych, bijących o żebra z szybkością igły maszyny do szycia.
Zmusił się, żeby odsunąć drżące ręce i oprzeć je ponownie na materacu. Spojrzenie wychylające  spomiędzy przymrużonych powiek skoncentrowało się na zwalistej kobiecie; zimne, kalkulujące. Oceniające.
– Musisz leżeć. Odpoczywać.
Ostatnie słowo dotarło do niego w formie odległego szeptu.
Spać.
Spał ostatnio tak długo, a jednak wciąż mu to nie wystarczało. Sam ten wyraz rozdymał buzię w ziewnięciu – zdusił to w sobie tylko częściowo. Wargi rozchyliły się lekko, pokazały się kły. Między zębami świsnęło powietrze; ale zamiast orzeźwić głowę i ciało, jeszcze bardziej je znużyło. Może nawet rzeczywiście posłuchałby rady nieznajomej. Może – mimo tajfunu niepewnych wizji zalewających umysł – wtuliłby się w miękką pierzynę i uległ zmęczeniu. Wszystko to poszło w niepamięć, jak strzepnięty z blatu kurz.
Nozdrza drgnęły, wyłapując różne wonie. Strach – był do tego przyzwyczajony. Sam wydzielał fetor przeraźliwego, zwierzęcego lęku; choć niewyczuwalnego ludzkim zmysłem. Teraz jednak ponad tym pojawiło się coś jeszcze. Skóra mu ścierpła od trzymania się w jednej pozycji; nie pozwolił sobie jednak na zmianę ułożenia. Zastygł, usadzony na łóżku, ze wzrokiem wbitym w plecy kobiety.
Mały pies, zwinięty tuż przy swojej pani, zapadł w sen.
Czy ONA także zasnęła?
Jej ramiona trzęsły się jak klepnięta galareta – ale od jakiegoś czasu znieruchomiały, zwolniły swoje wcześniejsze, rozedrgane tempo. Prezentowała się o wiele spokojniej.
Ściągnął ku sobie brwi, aż pomiędzy nimi nie pojawiła się zmarszczka. Bez najmniejszego szmeru odważył się wreszcie zadziałać – paznokciem rozdrapał plaster, który przytwierdzono mu do zgięcia w łokciu. Igła wysunęła się z żyły z zadziwiającą lekkością – i już po chwili chwiała się jak wahadło zegara, kilka centymetrów nad ziemią. Na jej cienkim czubku perliła się kropla krwi.
Zsunął się powoli z materaca. Zrobił to ostrożnie. Rzecz niemożliwa, gdyby zestawić obecną sytuację z pierwszymi minutami ich spotkania. Dłonie przywarły płasko do podłogi, opuszkami lewej prawie dotknął psa. Przeniósł część swojego ciężaru na ręce, aby pochylając się zachować wygodę i równowagę. Jego twarz zawisła niewiele ponad dziesięć centymetrów nad profilem kobiety. Blask księżyca odbijał się w jej rzęsach i Jace naraz zdał sobie sprawę, że jeszcze tak niedawno był przeładowany myślami, emocjami i skrajnym napięciem. Teraz pozostała pustka. Nie znalazł w sobie niczego, co określiłoby obecny stan.
Zacisnął szczęki, odchylając się z powrotem do tyłu. Uratowała go, to nie ulegało dyskusji – nawet on, mimo zwierzęcego zamroczenia, potrafił dojść do tak prostego wniosku. Być może z uwagi na to staw w łokciu ugiął się i jego sylwetka przylgnęła do desek; włożył w to wystarczająco dużo delikatności, aby nie wywołać choćby szmeru, jakby tak naprawdę ziemia była cienkim lodem, który pęknie przy zbyt nieprzemyślanym ruchu.
Yori nie był jedynym, który garnął się do Noi. Tej nocy jej organizm zaznał innego rodzaju ciepła; tego przypisanego drugiemu ciału. Jace zapadł w twardy sen niespełna parę minut później.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdybyś wiedziała, że dławił się dokładnie tak, jak ty, gdy docierało do ciebie, że nie masz prawa przełknąć ani kęsa. Nawet najmniejszego, bo przecież już miałaś pokaźny zapas i to na całe życie. Żałosna ty i on, klęska żywiołowa zamknięta w napiętym ciele człekokształtnego. Tak nieludzko obcy, a jednak sięgałaś, wyciągałaś palec za palcem w jego stronę, gdzieś tam w tej pustej przestrzeni między wami. W twoim głowie było to przecież takie proste i oczywiste, że mogłabyś tego dokonać, ośmielić się, złamać samą siebie by...
Co?
Chciałaś by mówił, chciałaś go zrozumieć, przejrzeć przez obcy język, chrapliwy głos, tonęłaś w tej swojej zuchwałości, potrzebie, która nadeszła wraz z towarzystwem. Chciałaś coś znaczyć, dla kogoś, dla czegoś, ale przecież nie było do końca tylko czymś, w tych absurdalnych dniach zyskał wartość. Jego istnienie miało znaczenie.
I N T R U Z.
Głos nadal syczał w twojej głowie, bo byłaś taka naiwna i głupia, samą siebie szykując na rzeź, ryzykując wszystkim.
Zadowolona?
Rozległo się tykanie, już sama nie wiedziałaś z której strony, możliwe że ten budzik jednak tykał. Coś na pewno tykało, bo przecież nie mogło to być tykanie niczego innego. A może miał telefon i właśnie go włączył? Może miał aplikację imitującą zegarek? A jeśli było to otwarte okno przez które wdzierała się rzeczywistość, przez które atakował upływający czas, przypominający o tym, że nadszedł czas by nieznajomy zniknął?
Powinnaś być zadowolona, pozbędziesz się problemu, znikniesz wśród śmieci, miękkich poduszek wraz z Yorim i w końcu zapomnisz. Och, słodki losie, jakie to by było dla ciebie błogosławieństwo, gdybyś mogła od tak o wszystkim zapomnieć! Czyż nie byłoby to przyjemne? Gdyby znikł, może nawet zaczęłabyś zapominać, że istniejesz?
Sięgnęłaś po poduszkę, nie mogąc tego znieść, chowając twarz jeszcze pewniej w miękki materiał, który już dawno powinnaś wrzucić do pralki. Poszewki, zgodnie z tym, co mówiła ci matka, powinny być prane przynajmniej raz na miesiąc jak nie częściej. Mijał już kolejny, nadal tego nie zrobiłaś, nie zadbałaś o to, przecież wyczuwasz swój pot, ostry, drażniący nozdrza. Zacisnęłaś powieki, byleby się uspokoić, po prostu zatonąć w ciemnościach, w piasku Morfeusza. Miałaś Yoriego, mogłaś odpuścić, odpocząć, zapomnieć, po prostu zasnąć.
Zaśnij.
Yori się poruszył, warknął cicho, ale nadal spał. Miał naprawdę mocny sen. A ty zrobiłaś błąd, odciągając twarz od materiału by móc oddychać, przez to mógł na nią patrzeć, nawet jeśli nie zdawałaś sobie sprawy, że był aż tak blisko. Gdybyś wiedziała, czy byłabyś gotowa na to, jak szybko zaczęłoby bić ci serce? I zapewne, nie potrafiłabyś tego w żaden sposób nazwać, choć w przeciwieństwie do niego, to, co jego twarz by wywołała, znajdując się w tak niepokojącej odległości od twojej, byłoby całą paletą emocji.
Uratowałaś jego czy może jednak s i e b i e? Swoje poczucie przyzwoitości?
Spałaś, a on spał wraz z tobą, jakby nie było żadnych barier, żadnego dystansu, żadnego problemu z tym, jak nierozważne to mogłoby być. Ranek nie był łatwy, zwłaszcza że obudziłaś się wyjątkowo wcześniej, odnajdując Yoriego w innego pozycji niż wcześniej, a gdzieś tam...
- C-c-co...? - zrobiło ci się słabo, nie wiedziałaś już kompletnie czy to była rzeczywistość czy jedna z sennych projekcji twojego mózgu. Żeby znaleźć potwierdzenie, uszczypnęłaś równocześnie siebie i jego.
- Co ty... jak... nie... ja... dlaczego... - i w głowie zapanował chaos, a do drzwi zaczął ktoś pukać.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

  Promienie słońca nieśmiało przeciskały się między zszarzałymi firanami, tworząc smugi w półmroku pomieszczenia i padając na podłogę wąskim trójkątem. W paśmie światła leniwie tańczyły drobinki kurzu; nieodłączna część każdego spokojnego poranka. Można by pomyśleć, że noc zabrała ze sobą wszystkie lęki, niebezpieczeństwa i potwory, pozostawiając na świecie jedynie mdły, pomarańczowy poblask, który starał się zajrzeć do każdego z domów Miasta-3 – również tutaj, gdzie dwa, zupełnie niepasujące do siebie, żywioły starały się znaleźć wspólny rytm.
  Twarz Jace'a zmieniła wyraz, gdy kobieta tuż obok poruszyła się po raz pierwszy. Twardy sen został nadłamany jak uderzona młotem płyta skalna. Przez liczne rysy przedzierały się dźwięki, ciche szuranie ubrań o pościel, skrzypnięcie desek utrzymujących ich ciężar; wreszcie oddech, któremu towarzyszył inny bodziec – ciepło.
  Zdążył jedynie uchylić powieki, w rozleniwieniu napinając mięśnie z zamiarem przeciągnięcia się, gdy impuls – niezbyt mocnego – bólu przeszył jego ramię, dotarł do mózgu i tam eksplodował czystą, zwierzęcą paniką.
  Zerwał się z miejsca jeszcze nim dobrze cofnęła dłoń. Wsparł się na łokciu, wolną dłoń kładąc między nimi jak nieistniejący mur, który mógłby go odgrodzić od uderzenia z j e j strony, choć wizja bycia zaatakowanym przez kobietę wydawała się nierealna. Śmieszna.
  Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc, przeszukując wzrokiem jej twarz, szyję, jej ręce. Czy miała je zaciśnięte, coś w nich trzymała? Na co, u licha, to było? Wracając do jej oczu, w jednej sekundzie pojął, że była tym wszystkim równie zaskoczona. Jej dukające pytania wargi poruszały się w bezsensownych drżeniach.
  – Dlaczego – zaczął schrypniętym tonem, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby – Dlaczego co?
  Nic nie rozumiał z jej reakcji, ale najwidoczniej wyjaśnienia i tak miały zostać odwleczone w czasie. Czyjaś pięść uderzyła o drzwi, wybijając rytm bliski strzałom oddawanym przez pluton egzekucyjny. Jace cały się zjeżył, podnosząc na kucki, a potem, równie szybko, przechodząc do pozycji półwyprostowanej.
  Bosa stopa przesunęła się po skrawku pościeli, dotknęła drewnianej podłogi i tam zamarła; powinien uciekać? Jeżeli tak to którędy? Ukradkowe oględziny pokoju w niczym mu nie pomogły. Okno było zasłonięte firanami, nie mógł więc wiedzieć, co jest za tkaniną. Może ludzie (wojskowi) wgapiali się w nie, z lufami wycelowanymi prosto w szkło? Mogli warować tuż przed mieszkaniem Kobiety tylko czekając na znak; wtedy byłoby po nim. Jedna sekunda i poczułby to samo, co...
  Znów pukanie do drzwi, tym razem ostrzejsze. Jace zacisnął usta i cofnął się jeszcze o dwa kroki, wpatrzony w hol jak w najgroźniejszą bestię z jaką przyszło mu się zmierzyć. Kalkulował swoje szanse, choć od początku wiedział, że były marne. Jak w ogóle mógł sądzić, że po jednej spokojnej nocy przyjdą kolejne? Jesteś tak głupi?, warknął do siebie między uderzeniami. Jesteś, co? Chwila nieuwagi i tracisz gardę. Błagaj o litość, psie. Są szanse.
  Zaczerpnął tchu; mocno i szybko, aby odblokować zaciśnięte z nerwów gardło.
  – Nie wydawaj mnie wojskuzrobią mi krzywdę, będziesz mieć to na sumieniu, ja też jestem CZŁOWIEKIEM, mogę to, do licha, UDOWODNIĆ. Stulił palce w pięści, gniotąc nadprogramowe emocje. – Odwdzięczę się... odwdzięczę, naprawdę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spieszyłaś się tego ranka, nawet jeśli pobudka przyszła szybciej. Kurczowo trzymałaś zamknięte powieki, zamykałaś się na promienie słoneczne, na resztę bodźców, oprócz oddechu, który zdawał się wyrywać na pierwszy plan. Przez jakiś czas, kompletnie nie zdawałaś sobie z tego sprawy, ten oddech cię uspokajał, zupełnie jakby był jakąś melodią, bliższą niż śpiew ptaków, rozlegający się za szybą. Oddychał, choć pewnie byś w to nie uwierzyła, równie dobrze to mógł być Yori, nie on. Teraz była jeszcze wiosna, od jakiegoś czasu nie zerkałaś do kalendarza, a dni gubiły się w natłoku zleceń wykonywanych mechanicznie, ale teraz również i przez inne obowiązki. On stał się twoim obowiązkiem, twoją odpowiedzialnością, czy tego chciałaś czy nie, mimo że tak gorączkowo rozmyślałaś czy to nie było za wiele. Ale i w tym, nie było ani jednej myśli związanej z własnym bezpieczeństwem. Ty naiwna. Twój strach zdawał się zmieniać swoja formę przy nim, zupełnie jakby kryło się w tym obrazie przyzwyczajenie, idea, że mogłabyś przywyknąć.
N a p r a w d ę  przywyknąć.
Dokładnie tak jak przywyknęłaś do mieszkania w tej dzielnicy, samodzielności, codziennego wychodzenia na spacer z psem. Ze sprzątaniem bywało jednak różnie, a im cieplej się robiło, tym mniej było w tobie siły do robienia ponadprogramowych czynności, choć powinnaś. Pranie, odkurzanie, zadbanie o czystość i przewiew w najbliższej okolicy. Teraz, nawet jeśli nie na długo, nie byłaś sama. Potwory i lęki dobrze się maskowały, ale to nie tak, że za dnia znikały. Twoje potwory, rosły z dnia na dzień, na bieżąco o nie dbałaś, nawet jeśli coś starało się rozproszyć twoją uwagę, złapać twoje spojrzenie. Coś żywego, o wiele prawdziwszego od toksyn, którymi był nasiąknięty twój mózg. Byłaś w takim stanie, że mogłabyś posądzić go o wszystko, czego tylko byś chciała. Przecież złamał ci rękę, stwarzał realne niebezpieczeństwo, ale... równocześnie to, że cię potrzebował przez te dni, znaczyło dla ciebie więcej niż cokolwiek innego. To było głupie, naiwnie głupie, ale czułaś, że masz jakąś wartość, że postąpiłaś zgodnie ze sobą. Czułaś ciepło, które rozlewało się błyskawicznie, od którego starałaś się uciec, nie ufając mu, nie ufając sobie.
Nie mógł się dowiedzieć. Nie mógł podejrzewać. Nie mogłaś mu powiedzieć ani jednego, niepotrzebnego słowa.
Od początku nie zamierzałaś w niego strzelić, pozostawić na pastwę losu czy tych przed którymi uciekał, choć nie wiedziałaś o kogo właściwie chodzi. Nie znałaś twarzy, nazwisk, nie czułaś tego oddechu strachu, który musiał mu nieustannie towarzyszyć za murem. Jedyną zagadką była jego dłoń, która nadal nie była zagojona tak jak powinna, jak i reszta jego ciała. Była tak blisko, widziałaś dokładnie wszystkie nacięcia i pęknięcia. Braki w paznokciach. Ale pomimo ciężkich obrażeń, powracał do zdrowia w przerażającym tempie, ale że nie znałaś się tak porządnie na biologii, to uznałaś że być może  to sprawka nowoczesnej medycyny. Mogło to być przecież wynikiem wzmacniania ludzkiego organizmu przeróżnymi zastrzykami. Mur. Zrobiłaś większe oczy, ręka ci drgnęła, mocniej schowałaś się pod kołdrą, jakby nagle zrobiło ci się wstyd. Jak miałaś to rozumieć? To była twoja wina? Położyłaś się obok niego wczorajszej nocy? Kazałaś leżeć obok siebie? Powiedziałaś coś nieodpowiedniego?
Dlaczego on był tak blisko?  
Trzymałaś gorączkowo kołdrę, spod której ledwo wystawała szyja, reszta była ukryta, poza zasięgiem jego wzrokiem. Włosy ci się rozsypały, oddychałaś głośno przez usta, zupełnie jakbyś przebiegła spory kawałek drogi. Na twarzy zakwitły rumieńce,  odwróciłaś na chwilę wzrok, zerkając jeszcze przelotnie w stronę śpiącego Yoriego. Poruszył on uszami i cicho pisnął, najwyraźniej coś musiało mu się śnić. Przełknęłaś głośno ślinę, nie mogąc mu spojrzeć w oczy.
Właśnie. Dlaczego co. O co ci chodziło? Co chciałaś mu powiedzieć?
- Czy... - gdy zebrałaś w sobie siły by mu odpowiedzieć, było za późno. Wzdrygnęłaś przestraszona, spłoszona, zwracając wzrok w stronę drzwi. Przez chwilę się nie ruszałaś, a Yori w końcu się obudził i podbiegł do drzwi, zaczynając ujadać. Syknęłaś w stronę psa, czując jak szereg ciarek przebiega po twoim kręgosłupie, ale zwierzak to syknięcie zignorował. Sama podniosłaś się, dość sprawie jak na ciebie, do pozycji siedzącej, pozwalając by kołdra nieco opadła, odsłaniając pierwszą część piżamy z krótkim rękawem. Potem, kolejna zmiana obiektu obserwacji, tym razem skupiłaś się na nim i poszłaś za jego spojrzeniem. Starałaś na szybko ułożyć jakiś plan w głowie, ale nie bardzo wiedziałaś od czego zacząć i czego właściwie się spodziewać. Kto tam stał? Czego chciał? Czy szukali nieznajomego? Jeśli tak to dlaczego? Był sprawcą jakiegoś przestępca? Zaginionym żołnierzem? Dopowiadałaś sobie zdecydowanie więcej niż powinnaś. Wpatrywałaś się w niego, czując jak zamiera ci serce, jakby zaraz miało eksplodować. Właśnie przez niego i to spojrzenie. Za nimi przyszły słowa i przecież... nie, nie zrobiłabyś tego. Jak mogłabyś to zrobić?
Nie chciałaś nic mówić, mając wrażenie, że każde twoje słowo może zdradzić więcej niż powinno. Przysunęłaś się więc, kawałek po kawałku i złapałaś go za dłonie, które ścisnęłaś z całej siły, a następnie i jednym i drugim kciukiem, starając się go uspokoić, pogładziłaś cienką skórę jego nadgarstków, zanim go nie puściłaś.
- Pani Kobayashi, proszę otworzyć! - padło twarde polecenie, na co pobladłaś. Musiałaś działać już teraz! Natychmiast!
- Za chwilę, proszę dać mi chwilę! Ubiorę się i panu otworzę! - odpowiedziałaś głośno i pospiesznie.
- Pójdę do domu obok. Ma pani 5 minut - po tych słowach, na chwilę zapanował spokój. Czułaś jak wszystko w środku cię ściska, ale zamiast się uspokoić, zwróciłaś się bezpośrednio do niego.
- Schowasz się w drugim pomieszczeniu. Za pudełkami. Przykryjesz się kocem. Zro-zu-mia-łeś? - w twoich oczach błyszczała desperacja, nie miałaś pewności na ile rozumiał to, co mówiłaś, czy w ogóle cokolwiek rozumiał, nawet jeśli starałaś się mówić powoli, prostymi komunikatami. Podniosłaś się do pozycji pionowej i podeszłaś do szafy, drżącymi dłońmi zrzucając na ziemię koc, a następnie pierwsze lepsze ubrania dla siebie.
- Weź go - dodałaś podenerwowana, ściągając pierwszą część piżamy. - Wszystko będzie... dobrze.

                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Gdy przywykasz do gryzienia korzeni, kiedy nogi krwawią ci od zbyt długich podróży, gdy woda smakuje jak nektar spijany z czarki odebranej bogom; wtedy duma przestaje istnieć. Zmniejsza się, blednie, w końcu zanika; daje miejsce woli przetrwania. Bezsensownej, poniżającej chęci obudzenia się nazajutrz, zaczerpnięcia tchu pełną piersią, bez kaszlu, łez w oczach i ścisku żołądka; za cenę, która nie gra roli. Kiedyś wydawało się, ze nie ma nic gorszego niż proszenie o schron, błaganie o chleb. Że to rzecz na tyle ujmująca, że lepiej zmoknąć na dworze i głodować. Wtedy starczyło przeczekać. W końcu docierało się do domu, brało gorącą kąpiel, otwierało lodówkę wypełnioną po brzegi. Łatwo było mówić o godności, bo nikt nie przyciskał stali zimnej jak sople lodu, nikt nie wkładał gorącej od wystrzału lufy w gniecione ze strachu trzewia.
  Będąc człowiekiem, nie wierzył, by kiedykolwiek musiał o coś błagać. Teraz jednak był gotów zaoferować jej wszystko; realne i nierealne możliwości, te, które z chęcią by wykonał i takie, których się brzydził. Ustawiłby meble pod nową zachciankę i zagryzł człowieka, który ją nęka. Cela nie grała żadnej roli; każda opcja wydawała się lepsza niż kolejna konfrontacja z żołnierzem S.SPEC.
  Drgnął gwałtownie, gdy chwyciła go za dłonie. Intuicyjnie chciał je cofnąć, kojarząc ten rodzaj dotyku z czymś zupełnie innym niż próba dodania otuchy. Blokowała mu ręce. Gdyby okazała się silniejsza, gdyby była w stanie przytrzymać je przy sobie, byłby pozbawiony głównej linii obrony — pięści.
  Musiałby użyć kłów.
  Zębów, które zwarły się mocno, próbując tym jednym gestem zmusić cały organizm do chłodnego opanowania.
  Mówiono do niego; pospiesznie, z desperacją.
  Znał przecież desperację. Ona go tu przywiodła. Raz już dzięki niej przeżył; dlaczego teraz miało być inaczej?
  Wypuszczone z uchwytu ręce zacisnęły się w pięści. W uszach szumiało mu od krwi i sam nie był pewien, czy słyszy walenie swojego serca, czy pukanie do drzwi. Ledwo słyszał .
  — Za pudełkami? — zdążył wymamrotać, ledwo poruszając ścierpniętymi z nerwów wargami. Usta mrowiły go, jakby od wewnątrz przez całą ich długość przebiegały dziesiątki ruchliwych karaluchów. Chude dłonie niezgrabnie sięgnęły po zrzucony na ziemię koc. Był ciepły. Szorstki w dotyku, ale na pewno chronił przed mrozem.
  Postąpił krok do tyłu; nie marnował czasu. Póki się nie rozmyśliła. Pies wciąż ujadał i mrukliwe, niskie dźwięki przeradzały się w nagły, głośny huk. Dźwięk przeszywał ciało jak piorun, doprowadzał do psychicznej ruiny; drażnił.
  Jace, pospieszany nadpobudliwością psa, ruszył w stronę holu. Zdążył wykonać ledwie dwa kroki, nim nie obrócił się raptownie w stronę przebierającej się dziewczyny. Kobiety — uściślił mimowolnie, przeciągając spojrzeniem wzdłuż całej sylwetki. Była podobna do narzuty, którą otrzymał. Dawała ciepło, choć ktoś ją długo zaniedbywał. Służyła wiernie, pozwalając się niszczyć, ścierać, rozciągać.
  Może taka właśnie była?
  Płonęła intensywnie ogrzewając innych, samej się przy tym wypalając.
  „Wszystko... będzie dobrze”.
  Słowa wypowiadane z taką niepewnością, z drżeniem i strachem nigdy nie powinny paść. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że wyglądała na bardziej przerażoną od niego. Przeszło mu przez myśl, że płaciłaby słoną cenę, gdyby SPEC znalazło go ukrytego w drugim pomieszczeniu, ale czy w ogóle o to chodziło?
  Nie musiała go zgarniać z tamtego parku, nie było potrzeby, żeby go karmiła, zmieniała okłady i dbała o świeżą pościel. Był nikim; w jej oczach, nawet jeśli potrzebował pomocy, wciąż istniał jako obca jednostka. W najlepszym wypadku powinna zadzwonić po pogotowie. W najgorszym...
  Ocknął się, przywołany do rzeczywistości przez następne namolne uderzenie w drzwi. Popatrzył ostatni raz w stronę kobiety, z zaciętą miną wahając się jeszcze przez ułamek sekundy. Na końcu języka miał to idiotyczne, to oklepane zdanie, padające zawsze w filmach i tanich książkach — przegryzł je jednak, obracając się w stronę korytarza.
  Na bosych stopach poruszał się prawie bezszelestnie, choć jedna z desek skrzypnęła pod naporem wagi. Skrzywił się wtedy, całkowicie zapominając, że ze wszystkich tu zebranych, słuch miał najlepszy — i nawet Yori, który mógłby się z nim porównywać, nie zwrócił uwagi na jęk podłogi.
  Jace szarpnął za klamkę i otworzył drzwi. Pomieszczenie było niewielkie albo takie się tylko wydawało przez masę mebli, przedmiotów i kartonów.
  Doszły go już kroki kobiety; szła w kierunku drzwi frontowych. Zaraz tu będą i... czy kryjówka, którą mu poleciła będzie najlepsza? Ta za pudełkami?
  Zagryzł dolną wargę i dopiero gdy schował się we wskazanym miejscu, poczuł metaliczny smak krwi. Starł wierzchem palców niegroźną ilość czerwieni akurat w chwili, w której rozległ się dźwięk otwieranych drzwi.
  Wtedy zamarł.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ty i on. On i ty. Jak przeklęta para, wyrzucona dwójka z twojej strony, a z jego as. Ten twój strach był absurdalny, wiesz? W każdej odsłonie, głupia grubasko. Pamiętaj i naucz się w końcu. Tkwiłaś w swoim własnoręcznie wykreowanym labiryncie. Czułaś wszystko zbyt mocno, nie mając żadnej ochrony, pancerza przez który nie dałby rady się przebić. Czułaś zmysłami, które teraz były ogłupiane przez to, że wprowadził zmiany w twoim trybie dnia. Uczył cię, spójrz jak on cię uczył, jak zdradziecko wkradał się w myśli, plany, rozbijając z dziecinną łatwością zasłony wstydu i ostrożności. A nie kiwnął nawet palcem.
Stawał się rytmem zakurzonego serca, które już dawno traktowałaś jako zepsuty mechanizm.
Był ciepły, był inny, był niebezpieczny, był niedostępny. Nie był i nie mógł być elementem twojego życia na dłużej. Niczym element puzzli pochodzący nie z twojego zestawu, który od tak po prostu wpadł ci w ręce.
I co z tym zrobisz, hm?
Musisz go odstawić na jego miejsce.
On i ty, jak dwa przerażone dzieciaki, którymi nie byliście. Tylko że on był młodszy i wyższy i groźniejszy. Dzieciak, który mógłby być tym, który z łatwością pokonywał swoich przeciwników, a tym bardziej ciebie. Nieważne, co widziałaś, równie dobrze mógł być tylko snem, który rozpłynie się pod tymi powiekami. Zjawą, której, gdybyś mogła, powiedziałabyś żeby nie znikał. W momencie zagrożenia, które się pojawiło przed tobą, ale przede wszystkim przed nim, uderzała w ciebie cała fala uczuć, których nie dało się zatrzymać. Przede wszystkim, martwiłaś się o to jak banalnie mógłby wpaść i stracić życie. I nie, nie byłoby w tym żadnej dumy czy brawury. Wystarczyłby jeden strzał znienacka, nawet jeśli byłby gotowy gryźć i drapać, łamać kości, uderzać w miękką tkankę. Wystarczyłoby słowo, wykorzystany moment słabości, gdy nie miał się schować, a wszystkie światła reflektorów byłyby skierowane na niego.
Panikujesz, dostajesz świra, gubisz się, bo wiesz, że będziesz czuła ból, gdy będzie po wszystkim. Już to wiesz, dlatego przyszła desperacja, którą bardzo łatwo mogłaś zasłonić, nawet przed samą sobą, troską o swoją rodzinę. Bo o swoją skórę to zupełnie nie dbałaś.
Niczego nie chciałaś. Niczego, co on mógłby świadomie ci dać, albo do czego jawnie byś się przyznała.  Byłaś w takim stanie, że było ci wszystko jedno, choć nie spodziewałaś się ataku z jego strony. Mógł to zrobić wcześniej, miał dużo okazji i możliwości. Nie ufałaś mu, ale naiwnie wierzyłaś jego obcym oczom.
- T-tak... - szepnęłaś pospiesznie. - Głębo-oko... i... niezaglądajcobysięniedziało- dodałaś już szybciej, oddychając nierównomiernie. Szybko traciłaś ślinę, aż twoje gardło całkiem wyschło. Było w tym coś absurdalnie rozbrajającego, w tym, że ktoś w końcu cię słuchał i nie dyskutował z tobą. Co z tego, że okoliczności były wyjątkowe. Co z tego, że nie miał wyboru.
Mogłaś zaufać Yoriemu, który wciąż nie przestawał ujadać. Udało ci się ubrać zgniłozielony sweter i rozciągnięte spodnie na gumkę. Szybko podbiegłaś do psa, którego uspokajająco podrapałaś i za pomocą obroży odciągnęłaś od drzwi.
- Yori, siad - wydałaś dość stanowczo polecenie, nawet jeśli nadal byłaś roztrzęsiona. Gdy się uspokoił, rzuciłaś wszystkie rzeczy na łóżko, które solidnie przykryłaś kołdrą. Wszelkie ślady, które mogłyby świadczyć o obecności osoby drugiej, wrzuciłaś pod łóżko. Problemem okazała się kroplówka.  Nie zdołałaś jej schować. Nie było już czasu, Yori się już najeżył. Rzuciłaś ostatnie przerażone spojrzenie i pospieszyłaś go dłonią.
Nie mogło go tu być!
Ponowne stuknięcie, któremu towarzyszył mniej grzeczny głos.
- Pani Noa Kobayashi! 5 minut już minęło, niech mnie pani nie zmusza do tego bym te drzwi wywalił - nieznajomy mężczyzna nie był w najlepszym nastroju, najwyraźniej to, na co trafił w budynku obok, musiało go rozgniewać.
- Przepraszam, najmocniej prze-e-praszam! Już otwieram, proszę się-ę... proszę się nie denerwować! - rzuciłaś głośno, by mieć pewność, że niezapowiedziany gość usłyszy. Otworzyłaś drzwi, starając się zapanować nad drżeniem. Nie mogłaś wzbudzić żadnych podejrzeń, żadnych!
Stanęłaś twarzą w twarz ze starszym mężczyzną o brązowych włosach w których widoczne były siwe pasma. Jego surowe oczy nie skrywały w sobie żadnych emocji, chociaż ty już widziałaś w nich ukrytą ocenę. Musiała przecież tam być, widział to jak wyglądałaś, zza twoich pleców wyłaniał się cały ten bałagan.
- Dzień dobry, jestem Masami Nakae, Służę kraju w organizacji SPEC. Przeprowadzamy wywiady z okolicznymi mieszkańcami. Czy mogę wejść?
- Ależ oczywiście, najmocniej przepraszam za bałagan - powiedziałaś, siląc się z całych sił na spokój. Cofnęłaś się do przedpokoju i zamknęłaś drzwi, gdy Masami Nakae wszedł do środka.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział, rozglądając się na różne strony, jego wzrok zatrzymał się na psie, który marszczył swój pysk, gotowy do obnażenia zębów. - Mieszka pani z kimś?
- Nie, nie. Skądże znowu - zaprzeczyłaś niemal od razu, przełykając powoli ślinę. Podeszłaś do Yoriego by go pogłaskać uspokajająco.
- Rozumiem... - żołnierz zdawał się nie być przekonany. Przyjrzał się leżącym na ziemi rzeczom, po czym jego wzrok padł w stronę kuchni i łazienki. - Mogę...?
- Oczywiście, oczywiście, ale... czy nie miał pan przeprowadzić wywiadu?
- Tak, tak, ale to również wchodzi w zakres przydzielonych nam zadań. Rozumie pani, rozkazy, ale spokojnie, nie potrwa to długo. Długo już tu pani mieszka?
- Trochę, myślę że tak z 3 lata - poszłaś za nim do łazienki, zapaliłaś mu też światło by mógł lepiej się rozejrzeć. Na pralce były bandaże. Nie było możliwości by tego nie zauważył.
- Coś się stało? Była pani ranna?
- To nic takiego...! Ostry nóż i... rozumie pan. Chciałam naostrzyć, ale nie udało mi się.
- Tak, to całkiem zrozumiałe - i pewnie pociągnąłby dalej temat, gdyby nie zauważył u ciebie twojej wstydliwej tajemnicy. Dwóch nacięć przy nadgarstku, które wystawały sugestywnie znad swetra. Słabość, którą postanowiłaś teraz wykorzystać. Dla niego.
Nawet nie wiedziałaś, że byłaś do tego zdolna.
Z łazienki przeszłaś z nim do kuchni, gdzie na szczęście było posprzątane.
- A kroplówka?
- Kroplówka...? - powtórzyłaś głucho, a zaraz się uderzyłaś w czoło, zmuszając usta do niezręcznego uśmiechu. - Ach! To w ramach wzmocnienia organizmu, nigdy nie pamiętam o wystarczającej ilości płynów i... moja mama się martwi, rozumie pan... Tak mi głupio.
Mężczyzna kiwnął głową i rozejrzał się, w końcu namierzając drzwi do drugiego pomieszczenia.
- To jeszcze jedna rzecz. Widziała pani ostatnio coś podejrzanego? Albo kogoś, kto, jakby to powiedzieć, wyróżniał się w znaczący sposób?
- Podejrzanego? Wyróżniać? - udałaś, że nie rozumiesz by zyskać na czasie, mając nadzieję, że na tym się zakończy i odpuści tamto miejsce.
- Ostatnio doszło do pewnego incydentu i na wolności jest groźny przestępca. Nie powinienem tego zdradzać, ale jako że wygląda mi pani na porządną obywatelkę, to ostrzegę panią. Ta bestia zabiła wielu ludzi w imię swoich chorych idei - dodał twardo, zerkając przy tym w twoją stronę.
Zatrzymałaś się, a na twojej twarzy zagrało kilka różnych emocji, które w końcu przybrały coś na kształt zmartwienia.
- To... to straszne... - wyszeptałaś, ale w głowie miałaś wiele różnych wytłumaczeń. To nie mogła być przecież prawda.
To nie mogło chodzić o N I E G O. Szukali kogoś innego. Na pewno.
Taka jesteś tego pewna, grubasko? Zaryzykujesz?
On nie. Nie O N.
- Niestety, nie... pomogę - strach i smutek połączyły siły, choć w imię szalonej motywacji.
- Dobrze, ale jeśli cokolwiek pani zauważy lub usłyszy o kimś obcym, kto kręci się w okolicy to proszę niezwłocznie dać nam znać. Nie mam w takim razie więcej pytań... - i kiedy myślałaś, że możesz odetchnąć z ulgą, Masami Nakae podszedł do TYCH drzwi. - Ale zajrzę jeszcze tutaj. Mogę, prawda?
- Oczywiście, że pan może - odpowiedziałaś głośniej niż powinnaś, ale zaraz potem udałaś, że kaszlesz. - Ale-e tam nic-c nie ma. Pudła. Tylko pudła.
- To pójdzie w takim razie szybko - i nacisnął na klamkę. Wszedł.
Zaczęłaś się modlić z całych sił, egoistycznie pragnąc by go nie znaleźli.
By został. Z tobą.
Nawet jeśli tylko na chwilę.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

   Był boso, więc poza pojedynczym skrzypnięciem starej deski, poruszał się bezgłośnie. Wiedział, że jedynym zmysłem, którym wyhaczy go wróg, będzie wzrok. Nie należał zresztą do najmniejszych i choć stracił na wadze przez ciągłe gonitwy to nadal wystawał łbem ponad statystyczny wzrost mieszkańców Miasta-3. Jak tu się ukryć, aby podczas oględzin być jedynie elementem tła?
   – Mieszka pani z kimś?
   Pytanie przebiło się przez zamknięte drzwi i zatrzymało sylwetkę Jace'a w miejscu. Uważnie nasłuchiwał, ale kiedy rozmowa płynnie przeszła do następnych kwestii, pokonał parę ostatnich metrów do upchniętej wieży pudeł. Na najwyższym znajdował się mały wysuwany nożyk do tapet.
   – … ani tu mieszka?
   Ujął w palce wąski przedmiot, nasuwając kciuk na przycisk. Kliknęło, gdy ostrze przeskoczyło o ledwie kilka milimetrów. Przez chwilę się jeszcze wahał, ale potem przejechał ostrym metalowym krańcem wzdłuż brązowej taśmy.
   – … ranna?
   – To nic tak...
   Uchylił najwyższe pudło, zaglądając do środka. Wpadające przez zasłony słońce rozgoniło mrok panujący w kartonie i O'Harleyh dostrzegł wzorzysty materiał poduszki. Wyciągnął ją na tyle bezgłośnie, na ile się dało. Pod nią leżały jeszcze dwie inne. Wysunął je i odstawił opakowanie niżej.
   Odbezpieczył następny.
   – … ale nie udało mi się.
   Jemu się udawało. Dzięki powolnym ruchom zredukował dźwięki do minimum; sam nie był pewien czy cokolwiek wychwytuje, ale nawet jeśli, nie skupiło to uwagi ani Kobiety (jak ona się, cholera, nazywała?), ani wojskowego.
   W drugim kartonie były koce.
   – Tak, to całkiem...
   Obejrzał się za siebie. Może to co robił nie było potrzebne. Może ten gość lada chwila pójdzie. Zostawi ich w świętym spokoju. Zresztą... skąd pomysł, że przykładna obywatelka – a Kobieta na taką wyglądała – miałaby kryć zbiega?
   Identyfikator – przypomniał sobie, wyciągając dwa pierwsze koce. Resztę zostawił gdzie były, ładując się w kąt pomieszczenia. Podczas gonitwy na pewno zorientowali się, którędy im umknął. Koniec końców zestroili to z ID każdego, kto spacerował w pobliżu murów mniej więcej o tej i tamtej porze. A o tej i tamtej porze, przypadkiem, przechodziła tamtędy O N A.
   Narażał ją?
   Siedział cicho, choć miał coraz bardziej paranoiczne wrażenie, że ich głosy znajdują się zbyt blisko; że starczy przekrzywić głowę, aby spotkać się z surową twarzą członka SPEC, a nie miał pojęcia, co wtedy by zrobił. Z błahszych powodów atakował... Musieli go szukać, do diaska? Na co im były kolejne ofiary? Gdybyście nie prowokowali... – urwał raptownie. To co? Przestałby węszyć za zwierzyną? Zapomniałby jak dobrze leży nóż w dłoni, gdy trzeba podstawić ostrze pod cudze gardło? Setki lat spędzonych na nauce przetrwania nie wyparowałyby ot tak – znał prawdę. Po co się więc oszukiwał?
   Kroki niosły się po mieszkaniu. Głosy przybliżały się i oddalały. Skorzystał z tego czasu, kiedy byli w łazience. Okrył się wtedy kocem, dość bezwiednie rzucając go na skrzyżowane nogi. Nie zdążyłby się przygotować, nawet jeśli wojskowy czekałby pod drzwiami dobrą godzinę.
   Stres wprawił ręce w drżenie, co na twarzy Jonathana odbiło się kwaśną miną. No tak. Tyle minęło, a wciąż denerwował się na samą ewentualność konfrontacji. Czym będzie się tu bronił?
   Zwarł szczęki. Zębami, co? Jak zawsze. Skoczy dokładnie w chwili, w której oblicze żołnierza wejdzie mu w kadr; wciąż ma przewagę. Wie o obecności, samemu będąc krytym.
   Kątem oka wychwycił fioletowe siniaki w zgięciu łokcia; nie potrafił rozróżnić, które z nich były efektem troski Kobiety, a które...
   – A kroplówka?
   Jace zacisnął palce na szorstkim kocu, wsłuchując się w baryton mężczyzny. Węszył. Dobry z niego pies SPECu. Oby nie najlepszy... Naprawdę, oby nie...
   Obrócił się, ale za oknem nie dostrzegł niczego. Błękitne, czyste niebo rozciągało się nad zielonymi połaciami, przywodząc na myśl rysunek tworzony dziecięcą ręką. Zbyt intensywne kolory kuły w oczy, więc prędko odwrócił wzrok i wpatrzył się w zakurzoną podłogę. Nikt na zewnątrz nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie piekło rozgrywało się za ścianą. Wątpliwe zresztą, żeby ta wiedza jakkolwiek ich zmieniła. Znał reakcję tłumu, doskonale pamiętał ich wykrzywione w niesmaku usta i spojrzenia przesiąknięte obrzydzeniem. Jakby to on robił im krzywdę. Jakby to on ich cały czas ścigał. Bali się nieznanego i nawet jeśli chciał – nie potrafił mieć do nich pretensji.
   Też wolał wygodne życie. Mógłby nawet, co jakiś czas, otwierać drzwi jakimś oschłym osobistościom. Uśmiechać się i raz za razem powtarzać tę samą śpiewkę. O, naprawdę? To straszne. Tak, oczywiście, natychmiast bym zawiadomił. Skandaliczne, by coś takiego chodziło samopas po naszym pięknym mieście! Nie jest już tak bezpiecznie jak było dawniej... wylęgli się. Strach wyjść z domu, prawda? Kto wie ilu zabili...
   Zero, szepnął do swoich myśli. Zero zabitych.
   Wcisnął się gwałtownie w kąt. Czuły zmysł wyłapywał zapach kartonów i powkładanych do nich kołder, koców i ubrań. Część z tego – niewielka, ale wciąż – znajdowała się teraz na nim, aby jak najbardziej zniekształcić to, co jeden koc doskonale zarysowywał.
   Wydała...
   Pytanie rozpłynęło się, jakby wraz z otwarciem drzwi do środka wpadł mocny podmuch i rozwiał kiełkującą wątpliwość.
   Jace wstrzymał dech.
   – Pudła. Tylko pudła.
   Nie oszukując – starczy, żeby typ skrupulatniej podszedł do swoich obowiązków. Dostanie się za stertę tych pudeł to żaden wyczyn, ale już samo rzucenie okiem na to, co znajduje się za ścianą kartonów, to raptem pół sekundy. Typ nie musiał się nawet wysilać.
   – Wspominała pani, że mieszka tu trzy lata? – podjął wojskowy, przetaczając spojrzeniem po pomieszczeniu. – Nie było czasu na rozłożenie rzeczy?
   A co cię to, do cholery, obchodzi?
   – Planuje pani w takim razie wyprowadzkę?
   Podeszwa uderzyła o podłogę i Jace poczuł, jak tężeją mu mięśnie. Żołnierz znalazł się na środku pokoju; o wiele za blisko.
   – To byłby dobry plan... w końcu co wieczór przechadza się pani niedaleko wschodnich murów, prawda? – Mężczyzna obrócił się, zatrzymując ciężkie, świdrujące spojrzenie na twarzy Noi. Jego zaciśnięte w wąską linię wargi cudem nie drgnęły w następnych słowach – a te, z całą pewnością, zahaczyłyby o oskarżenia.
   Tak jak tego konkretnego dnia, gdy zgubiliśmy trop.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przeciągałaś to wystarczająco długo, wycieczkę z Masami Nakae, który nadal zdawał się nie do końca przekonany. Było tak blisko, tak blisko, sprawdzał wszystko po kolei, zadając pytanie za pytaniem, a tobie udało się nie stracić głowy. O dziwo. Jej ciężar czułaś dokładnie, grubsza szyja i tak zdawała się być przeciążona. Włosy miałaś w nieładzie, a rękę atakowały sporadyczne skurcze, na dodatek wydawało ci się, że łapało cię jakieś przeziębienie. A może to strach? A może paranoja? A jeśli to wszystko po prostu ci się śniło? Wyobraź sobie projekcję, którą stworzył twój mózg na podstawie informacji, nieustająco przetwarzanych przed komputerem. Przez wszystkie reklamy, zlecenia, kody, słowa, dużo słów, potężny strumień danych przemykający pod twoimi tłustymi powiekami. Czy nie dość zrobiłaś? Czy nawet w śnie musiałaś się karać?
Szpetna, żałosna ty. Toniesz w śmieciach. W żalach. Toniesz w tym całym gównie, nic nie robisz, jesteś nikim, jesteś słaba, nie mogę na ciebie patrzeć, rzygać mi się chce, kiedy...
Kiedy w końcu się zamkniesz?
Nie mogłaś nic powiedzieć. Nie na głos. Odpowiedziałaś jednak samej sobie w głowie, wyszarpałaś się spod jarzma własnej trucizny. Mogła to być nawet seria snów, ale skoro był w nich ktoś jeszcze, ktoś o kogo się troszczyłaś, to nie miało znaczenia, co jest prawdą a co fikcją. Był tutaj przecież. Był. Żywy. Ciepły. I potrzebował pomocy. Byłaś ważna, choćby na chwilę. Byłaś kimś w oczach, które mogły cię prześladować nawet do końca życia. Pozwoliłabyś na to. Pozwoliłabyś t y m oczom na wiele. Mając takie sny, mogłabyś spać bez przerwy, wierząc, że tak będzie lepiej. Dla wszystkich. Dla ciebie również. Odcięłaś się jeszcze bardziej od rzeczywistości przez te dni, które poświęciłaś na opiekę. Zapamiętałaś najmniejszy gest, gdzie wyjątkowo nie lubił być dotykany, a co wywoływało ledwo widoczne drgnięcie warg. Zapamiętałaś piegi porozrzucane po ramionach, karku, policzkach i nosie. Ledwo widoczne, ale nadal. Zapamiętałaś szorstkość jego ciała, wszelkie aberracje, które przejawiał podczas niespokojnych snów.
Podczas przechadzania się po twoim mieszkaniu, zdołałaś jeszcze sięgnąć po okulary i założyć je sobie na nos. Drżały ci palce, ciężko było nad nimi zapanować, więc gdy wszedł do ostatniego pomieszczenia, skrzyżowałaś ręce na klatce piersiowej. I liczyłaś, liczyłaś, że wreszcie wszystko się skończy.
Może nie myślałaś o rzeczywistości, ale rzeczywistość myślała o tobie.
Pomoc nie była niczym złym. Nie robiłaś nic złego. Chroniłaś d z i e c i a k a. Czy to coś złego chronić? Może nie chciał by go znaleźli? Może bał się? Nie był gotowy? A jego rodzice? Co jeśli jego rodzice...
Nie, nie, nie. Na pewno by powiedział. Na pewno. Zagubił się, trafił w nieodpowiednie miejsce. To pewnie dlatego.
To dlaczego G O ukrywałaś? Dlaczego to było w a ż n e?
Bo poprosił. Bo wiesz, że nie mogłabyś mu odmówić.
Chciałaś.
Z nim byłaś mniej samotna.
Mógłby być twoim sąsiadem. Piekłabyś dla niego ciastka i kroiła owoce, bo zawsze by pamiętał o owocach. Poznałabyś go ze swoją siostrą, na pewno by się zaprzyjaźnili, możliwe że byli w zbliżonym wieku. Poznałby wszystkich. Byłabyś szczęśliwa, gdyby opowiedział ci o swoim kraju i o tym co robił. Znalazłby sobie tutaj nową pracę, podrzucałabyś mu nowe dania na spróbowanie, a on mógłby podrzucać ci starocie, które znalazłby na weekendowym targu staroci. Akurat by przechodził, wracając z jakiegoś spotkania. Byłby popularny. Z całą pewnością.
Kroki, które stawał mężczyzna były głośne, rozpraszała twoje myśli pędzące w różnych absurdalnych kierunkach. Musiałaś się jednak skupić. To nie był koniec.
- Nie... tutaj trafiają rzeczy z których nie-e... korzystam - wyszeptałaś i nawet zarumieniłaś się zakłopotana. - Ale może się kiedyśprzydadzą.
Dodałaś na jednym wydechu, bardzo szybko, jakbyś chciała się usprawiedliwić. Co do przeprowadzki to zamrugałaś, a kolejne słowa wojskowego wzbudziły większe zdenerwowanie. To nie wystarczało? To nadal było za mało? Ile jeszcze? Za C O?
Yori wszedł do pomieszczenia i zaczął trochę się kręcić, rozpraszając tym samym uwagę mężczyzny.
- Nie wiem, nie planuję tak daleko... możliwe. Pewnie jak wyjdę za mąż... - dodałaś pierwszą myśl, która przyszła ci do głowy. Przypomniały ci się rozmowy z mamą, jej wiadomości na elektrycznej sekretarce. Powinnaś, prawda?
Powinnaś.  
- Och, czyżby było coś w planach? W takim razie niech przyjmie pani moje gratulacje - ton był nieco drwiący, jakby nie mógł w to uwierzyć. No tak, ocena. On już wie. Ty nie możesz nikogo mieć. A może to było współczucie? W końcu jaki wariat...
Mury.  Pewnie któryś z sąsiadów powiedział za dużo. Czyżby pan Sato? A może pani Ito? Pewnie pani Ito.
- Jak zawsze wychodzę z moim psem. Prawda, piesku? - odpowiedziałaś nieco pewniej. Nie kłamałaś.  - Jeszcze nie ma konkretnej daty.
Niczego konkretnego w tym nie było, bo kłamałaś. Yori szczeknął krótko by potwierdzić twoje słowa. Nie podobało ci się, że tak się kręcił, był za blisko i za długo to trwało.
- Czy to wszystko, panie Nakae? Nie chcę być niemiła, ale sam pan widzi, że mój pies się niecierpliwi. To jego czas na spacer - starałaś się być przekonywująca, Yori od razu zareagował na magiczne słowo i zaczął podskakiwać wokół ciebie. Wykorzystałaś okazję i zanurzyłaś dłonie w jego futrze. - Od razu pana odprowadzę.
Wojskowy wyglądał jakby coś jeszcze chciał dodać, ale w końcu odpuścił. Rzucił jeszcze pospieszne spojrzenie, zerknął do pobliskiego kartonu wypełnionymi bibelotami i wyszedł z pokoju. Zamknęłaś za nim drzwi, czując niesamowitą ulgę.
Zmieniłaś tylko buty, założyłaś obrożę i zapięłaś smycz, i mogłaś ruszać. Starannie zamknęłaś za sobą mieszkanie, a część spaceru spędziłaś w towarzystwie mężczyzny, zanim ten nie postanowił się oddalić.
Wreszcie koniec.
Do domu wróciłaś dopiero po godzinie, dla bezpieczeństwa.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach