Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Chociaż nie miało to żadnego sensu, poczuł się jak w blasku reflektorów. Wystarczyło, aby wyszedł na scenę, by wszystkie oczy skierowały się ku niemu, niby opiłki pomiędzy które rzucono mocny magnes. Bez wątpienia wielu wzdrygnęłoby się na myśl, że ponad dwudziestu uzbrojonych po zęby mężczyzn interesuje się jego skromną osobą, jednak twarz Growlithe'a nie wyrażała ani zagubienia, ani niepewności. Ciężkie, zakopcone obuwie zatrzymało się niespełna dziesięć metrów od Kairy, a przygarbione podczas chodu ramiona wyprostowały się, rozciągając sylwetkę Wilczura na całą jej długość.
Czy pamiętał?
Zimne spojrzenie mówiło: jasne. Nie potrafiłby zapomnieć żadnego błędu, który pojawił się w środku jego historii. Ci cholerni dezerterzy byli jak drzazgi. Małe, lecz uporczywe kawałeczki. Ciężkie do wychwycenia, ale — kiedy wreszcie się je zlokalizuje i złapie — proste do usunięcia.
Wykrzywił się jednak, kiedy żółty materiał przeciął powietrze, aż nazbyt demonstrowany szarpanymi ruchami. To był symbol. Równie wielkiej wagi co krzyż. Czy ktokolwiek łamał krzyż na oczach chrześcijan? Ktokolwiek, kto nie chciał ich zaszczuć i zmusić do krótkiego epizodu z amnezją, w czasie której zapomną o dziesięciu „jak im tam...”?
Poharatana dłoń Wilczura sięgnęła więc do biodra, ale chwyciła tylko powietrze. No tak. W zamieszaniu nie miał czasu na złapanie swoich rzeczy; był teraz nieuzbrojony i ubrany w spodnie, obuwie i koszulkę. Mógł co najwyżej użyć najstarszej linii obrony — piasku i kamieni — albo przemienić się w bestię. Ona zresztą bardzo chciała wyjść i pokazać co potrafi.
Opuścił rękę, z rosnącym zrezygnowaniem rozglądając się po plenerze. Po jego lewej stronie mignął jakiś cień; paru mężczyzn przesunęło się o powolne dwa lub trzy kroki. W ich pięściach, nie wiadomo kiedy, pojawiły się sztylety, długie tasaki, pręty i miecze; tylko ich ostrza pobłyskiwały w ciemnościach.
Białowłosy zachowywał spokój i, niestety, przy tym chciał pozostać. W przeciwnym wypadku instynkt przejmie górę. A wtedy nie będzie różnicy między Kairą a Agato.
Starzec próbował się właśnie podnieść na wątłych ramionach, kiedy nocną ciszę przeszył wrzask. Czujny wzrok Wilczura zwrócił się w tamtym kierunku; powieki przymrużyły się, kiedy przez powietrze, łagodnym półkolem, przemknęła srebrna smuga.
Kaira zaklął soczyście, posyłając do diabła swoich podwładnych. Ci, jak jeden mąż, ruszyli z miejsca. Stojący najbliżej Growlithe'a mężczyzna skoczył na niego ciężkim susem. Wyglądał jak ociężały, dwunożny hipopotam, który runął w kierunku lżejszej ofiary, wykorzystując chaos otoczenia. Pięty Wilczura zostawiły w ziemi ciemne ślady, kiedy odbił się do tyłu. Wystarczyło, że zostałby na miejscu sekundę dłużej, a rosłe cielsko przygniotłoby go do gleby zamieniając we fresk. W górę wzniósł się tuman kurzu, twarz agresora wykrzywiła się jak po zassaniu cytryny, a potem blisko osadzone siebie oczy uniosły się, napotykając nóż.
Rozległ się następny ryk; narósł w żołądku wielkoluda, przegalopował przez płuca, krtań i wreszcie wyrwał się spomiędzy jego cienkich warg. Spomiędzy palców przyciśniętych do twarzy trysnęła krew.
Growlithe odetchnął ciężej, kiedy zdał sobie sprawę, że wystarczył jeden zamaszysty ruch, aby oślepić przeciwnika. Poprawił zaraz chwyt na rękojeści noża, który przed sekundą rzuciła mu Ethienne.
Prawie go nie złapał.
Starzejesz się, pomyślał mimowolnie, w półobrocie przyjmując ostre cięcie z góry. Odepchnął ostrze drugiego napastnika, który charknął jak wściekłe zwierzę i wyprowadził następny cios, tym razem w poprzek. Brwi Wilczura zmarszczyły się, kiedy zauważył ten niepewny, żałosny ruch. Wróg zachwiał się gwałtownie, jakby coś go wybiło z rytmu w tańcu, a potem runął do przodu. Grow cofnął się o dwa kroki, nagle zadzierając głowę. Coś świsnęło mu tuż przy uchu, strącając ze skroni pasma włosów. Szum powietrza wciąż muskał skórę, kiedy czujne ślepia napotkały przykucniętą na dachu postać. Dłoń Yumiko sięgała już za siebie, aby ująć w szczupłe palce następną strzałę. Coś mówiła, ale Growlithe nie słyszał jej przez zgiełk; przez warkot. Przez dźwięk upadającego za nim ciała postrzelonego.
Patrzyła już zresztą w inną stronę.

W tym samym czasie mężczyzna, który dotychczas trzymał się najbliżej Kairy, poluzował chwyt na skórzanej smyczy. Pies, a raczej to, co niegdyś było psem, poruszało się w pełnej furii. Z pyska gęstymi kroplami skapywała ślina, uszy przylegały do czaszki, jaszczury ogon z huknięciami godnymi burzy uderzał o podłoże. Kiedy bestia poczuła wolność, szarpnęła się do przodu. Zwały mięśni rzuciły się w stronę Ethienne, przepychając się między dwójką kolejnych jednostek chętnych na posmakowanie dziwkarskiej krwi.
Jedna ze strzał przecięła powietrze, ale tym razem chybiła. Grot werżnął się w piach, a smukły, drewniany promień trzasnął pod butem zwalistego faceta. Yumiko znów syknęła; miała niewygodną pozycję. Oprychy mogły przemykać między porozrzucanymi po dziedzińcu starymi skrzyniami, regałami i stołami, unikając jej pocisków, a przynajmniej zmniejszając prawdopodobieństwo zostania trafionym.

Agato wydał z siebie niski charkot, gdy poczuł na gardle żelazny uścisk. Drobnymi, starczymi rękoma starał się odtrącić łapę przeciwnika, ale na próżno. Został poderwany do góry jak szmaciana lalka i z równą łatwością pchnięty do przodu. Nie złapał równowagi i runął z powrotem na parter, uderzając łysą czaszką o grunt.
— Jesteśmy tylko my, kurwi psie — zarechotał Kaira, następując całym ciężarem na ramię kaszlącego Agato. Sięgnął za siebie, ujmując, niemal z delikatnością, malutką rurkę. Podniósł ją do ust, uśmiechając się szerokim, gadzim uśmiechem. — Tylko my — powtórzył, wpatrując się w Growlithe'a, który akurat przyjął cios w biodro. Ranna noga była jego słabym punktem — chronił ją w widoczny sposób przed gradem ataków, ale napastnicy mnożyli się i szybko czysta walka jeden na jednego zamieniła się w rzeź, gdy jedna ze stron zyskała przewagę pięciokrotną. Twarz Wilczura wykrzywiła się ze zirytowania; był tak zajęty najbliższym otoczeniem, że nie dostrzegł Kairy. Ani tego, że przywódca najeźdźców nabrał głębokiego wdechu...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy tylko smycz puściła, a wielkie cielsko ruszyło w jej stronę, odwróciła się w tej samej sekundzie na pięcie i ruszyła pędem w stronę budynku. W bezpośrednim starciu ze zmutowanym potworem z pewnością nie miała jakichkolwiek szans. I bez znaczenia, czy miałaby sprawny bark. Było jednak coś, dzięki czemu pojawiała się nikła, niemalże znikoma nadzieja. Szybkość. Kiedy spojrzała tylko raz przez ramię na psa, który gnał za nią z ociekającą po brodzie pianą, od razu była w stanie powiedzieć, że jest szybsza o cenne sekundy. A to powinno jej wystarczyć.
Wbiegła do budynku, od razu kierując się w stronę wyższego piętra. Nie musiała oglądać się za siebie, nie potrzebowała słyszeć aby wiedzieć, że bestia ją goni. Czuła jego palący oddech na swoich plecach, karku, skórze. Jeszcze chwila, a potwór ugnie swoje ulane łapska i wykona skok, zwalając ją z nóg, łamiąc przy tym kości. Jeszcze chwila i...
Zrobiła gwałtowny i niespodziewany skręt w bok, wbiegając do ciemnego pokoju.

Świst strzałki był niemal namacalny, lecz wciąż nieuchwytny. Mimo to Kaira spudłował. Grow mógł poczuć podmuch na lewym uchu, kiedy ta przemknęła tuż obok niego, znikając gdzieś w martwej przestrzeni za nim. Kaira syknął pod nosem, czując narastającą irytację z nieuchwytności jasnowłosego, choć ten stał przed nim, na wyciągnięcie ręki.
- Brać tego skurwysyna! - wycedził pod nosem na tyle głośno, aby jego przydupasy obok niego doskonale go dosłyszeli. W tej samej chwili, jak za pociągnięciem sznurka, tuż obok Growa niemalże dwumetrowy, opasły mężczyzna zamachnął się młotem, celując prosto w jego udo, aby go powalić.

Zacisnęła mocniej palce na trzymanym przez nią łuku, naciągnęła cięciwę. Nabrała niebo powietrza w płuca, skupiła wzrok na jednym, konkretnym celu. Napięła mięśnie, wyciszyła się wewnętrznie. Wiatr delikatnie poruszył jej włosami, a po chwili poczuła na skórze coraz cięższe i chłodne krople deszczu. W kącikach oczu pojawiły się łzy, kiedy ranne ramie zawyło z bólu od niewygodnej pozycji i napięcia do granic możliwości. A gdy była pewna, że grot dosięgnie celu - wypuściła strzałę.

Opasły mężczyzna ponownie się zamachnął, z zamiarem pogruchotania wszystkich kości Growlithe'a. Zresztą, nie był jedyny. Właściwie pięciu sporej wielkości mężczyzn zamierzało unieruchomić wroga, tylko po to, aby ułatwić sprawę Kairze, który wpatrywał się w odwiecznego przeciwnika z narastającą radością w jego oczach. Aż w końcu uniósł dmuchawkę, mając teraz idealną trajektorię lotu w stronę odsłoniętej szyi jasnowłosego. Nabrał powietrza, kiedy przycisnął broń do warg i dmuchnął. Świst przeciął powietrze, ale to nie strzałka dosięgnęła swojego celu jako pierwsza. Oczy Kairy rozchyliły się w zaskoczeniu, a z ust zaczęła skapywać gęsta, ciemna krew. Uniósł drżącą dłoń i opuszkami dotknął strzały, która utknęła na wylot w jego szyi. Poruszył wargami, jakby chciał coś powiedzieć, ale z jego krtani wydobył się jedynie niezrozumiały bulgot. Wyprostował dłoń z zakrwawionymi palcami w stronę Growa, a potem osunął się na ziemię i opadł na niej twarzą w piasku.

Ethienne opuściła łuk, oddychając szybciej, lecz wciąż równomiernie. Trafiła cel, ale problemem wciąż pozostawiali inni, przydupasy głównego agresora. A tamci zdecydowanie wyglądali na o wiele bardziej silnych i o potężniejszej budowie. Dziewczyna wątpiła, czy jej strzały dosięgną ich karków. Zacisnęła mocniej usta, sięgając po kolejną strzałę, ale w tym samym momencie coś jej podpowiadało, że nie jest sama.
W chwili, w której odwróciła się, z ciemności wyskoczyła psia bestia uderzając w nią z całą swoją siłą, i wraz z nią wypadając z okna na mokrą i błotnistą powierzchnię, momentalnie przygniatając drobniejsze ciało kobiety.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Walczył przede wszystkim z samym sobą. Grad ciosów, jaki na niego padał, był bolesny – ale nie tak jak uśmiech cisnący się na usta i rechot powoli przedzierający przez gardło. Nie pozwalał sobie na lekceważenie wroga, choć był o krok od wybuchnięcia obłąkańczym chichotem; zachrypniętym śmiechem, przez który ledwo będzie łapał oddech. Bawił się przednio, ale nawet nie o to chodziło.
To zakrawało o najbardziej skrajną ironię. Akurat dzisiaj poproszono go o przysługę. Akurat dzisiaj dotarł do miejsca, w którym oszczędzono go dzięki towarzystwu Ethienne – bez niej zginąłby już wcześniej. I akurat dzisiaj, choć wszystko wskazywało na to, że limit „zbiegów okoliczności” został wyczerpany, dawny Pies postanowił zaatakować tę konkretną wioskę – mając do wyboru dziesiątki innych okolicznych domostw, w których Growlithe'a zwyczajnie nie było.
Mina zamarła mu na twarzy i choć kącik ust unosił się lekko, ciężko było stwierdzić, czy w wyrazie rozbawienia, czy bólu. Niebo spoglądało na tę rzeź swoim srebrnym, szeroko otwartym okiem. Blask, który padał na plac i oświetlał walczących, w zamian pogłębiał cienie rzucane przez budynki i sprzęty. To właśnie dzięki temu część ludzi pozostała niezauważona.
Obok ucha Growlithe'a rozległ się świst. Dwa różnokolorowe punkty prześlizgnęły się płynnie, ciągnąc za swoim blaskiem srebrną nić ruchu, by zaraz raptownie się zatrzymać. Wzrok padł na Kairę. Mięsiste wargi zbira odrywały się właśnie od ustnika dmuchawki; nabierał tchu, aby wrzasnąć komendę.
Działo się za dużo. A to wszystko trwało zbyt krótko. Za szybkie ciosy. Zbyt wielu przeciwników. Growlithe wiedział, że jest dobry w tym co robi; stając naprzeciwko Kairy odczułby wygraną w przedsmaku pojedynku. Ale komu jak komu – jemu nie trzeba było mówić, jak wielką przewagę można osiągnąć liczebnością. Zgraniem.
Poczuł więc mocny impuls bólu, który zagnieździł się w jego gardle, rozwarł mu szczęki we wrzasku. Okrzyk umilkł równie nagle, kiedy jakaś dłoń wplątała się we włosy, inna chwyciła go pod ramię. Tylko dzięki temu chwytowi nie upadł, chociaż ostry cios omal nie zwalił go na klęczki; noga tuż pod kolanem pulsowała w takt uderzeń serca.

Yumiko wydała z siebie coś, co zabrzmiało jak cmoknięcie. Próbowała zestrzelić opasłego mężczyznę, który zamachnął się młotem na Growlithe'a – ale ponownie chybiła. Celowała w jego głowę, jednak grot strzały ledwo omsknął się o uniesioną wysoko w górę broń, która koniec końców i tak trafiła w punkt – choć niżej, nie w udo.
Tyle jednak wystarczyło, aby ujrzeć, jak nierówna walka dobiega końca. Wielkie łapska pochwyciły Wilczura, ktoś wytrącił mu z palców nóż; ostrze potoczyło się po suchej ziemi, kręcąc się dookoła własnej osi jak zepsuta wskazówka zegara. A może czas naprawdę płynął tak nienaturalnie szybko?
Bo zanim cokolwiek zdążono zrobić; zanim zatruta strzałka sięgnęła odsłoniętego gardła Growlithe'a, rozległ się nowy świst.
Powieki Yumiko rozwarły się o dodatkowy milimetr, kiedy dostrzegła rozbryzg krwi. Skołtunione myśli nie potrafiły zorientować się w sytuacji; przecież sama nie strzeliła. A skoro nie ona... to kto?

Strzała przebiła jego tchawicę z równą łatwością, z jaką nabija się kawałek mięsa na wykałaczkę. Atak na Kairę był tak niespodziewany, że wszyscy wokół zamarli. Growowi wydawało się, że cały świat zapauzował – i tylko dudnienie bólu w uderzonej nodze przypominało mu o tym, że sekundy wciąż mijają.
Szarpnął się żywiołowo, ale łapa, zamiast go puścić, zacisnęła się mocniej na ramieniu. Tuż nad uchem rozległo się pierwsze charknięcie – pełne gniewu, żalu, zaskoczenia. Furii. Znał te zwierzęce odgłosy; w nim także się kłębiły. Pragnął podjąć się szaleńczej próbie ratunkowej, która wydostałaby go z epicentrum huraganu. Która...

Wargi Yumiko znów ułożyły się w przekleństwo. Napięła cięciwę do granic możliwości, wybierając jedną z potężnych piersi wśród napakowanych wrogów... jednak kiedy palce minimalnie się rozluźniły, chcąc wypuścić śmiercionośny pocisk, nocne niebo przeszył ryk.
W gęste błoto upadła wpierw Ethienne, a chwilę za nią bestia. Rozwarte szczęki zdawały się zdolne do tego, aby pożreć niemą kobietę w dwóch kęsach. Nawet wyskok z piętra nie ogłuszył potwora – jeżeli odczuwał fizyczne skutki lądowania, nie było tego po nim widać. Yumiko, jakby działała na autopilocie, skierowała grot strzały ku kundlowi. I tym razem się nie wahała.

Grow chciał wykonać najstarszy manewr świata – skorzystać z zamieszania, które zdezorientowało oponenta i sieknąć go łokciem pod żebra. Odchylił do przodu zgięte ramię, ale nie wykonał ciosu. Mocny uchwyt na barku zelżał, spłynął po jego plecach –i zniknął tuż pod linią łopatki, jakby rywal wyparował na pstryknięcie palcami. Gruchot zwalonego na glebę ciała uprzytomnił mu jednak, że całość była jak najbardziej prawdziwa. Chciał się obrócić, ale ranna noga ugięła się pod nim.
– Spokojnie – odezwał się znajomy głos sekundę po tym, jak Grow cudem zachował równowagę.
Wilczur, mimo opuszczonej brody, uniósł wzrok. Spojrzenie padło na bladą w świetle księżyca twarz mężczyzny – tego samego, który nie tak dawno instruował ich w piwnicy.
Wtedy wydawało się, że ten tchórz nigdy nie wyściubi nosa z komina; zostanie tam na zawsze, byle nie zadrzeć z grupą Kairy. A teraz, niespełna pół godziny później, jego but uderzał w podbrzusze jednego z wrogów, odrzucając wielkoluda do tyłu.
Co ich zmusiło do wyjścia z nor?
– Dalej, jazda! – wrzasnął ktoś z drugiej strony.
Na dziedziniec wypływało coraz więcej postaci. Niektóre wyłoniły się z ciemności komina, wychodząc na dach; kilka par sprawnych palców chwytało za podręczne noże, sztylety i skalpele. Ktoś wybiegał właśnie z wnętrza budynku, ciągnąc za sobą długą deskę. Gdzieś w tym szale wśród wrogów słabła wiara w wygraną. Strzelano do nich, atakowano ich – pięściami, nożami, zębami. Jedna z kobiet wyrosła spod ziemi, tuż przy Agato; na jej pobrużdżonej twarzy łzy wydrążyły ciemne smugi.

Yumiko odetchnęła, kiedy potwierdziła traf – jej strzała sięgnęła pyska, przebiła trójkątną, ostrą końcówką łeb bestii, tuż pod jej uchem. Grot wyskoczył bokiem mordy. Gorący i wilgotny oddech zwierzęcia padł na skórę Ethienne, ale z psiska życie uleciało w tej samej sekundzie, w której pocisk przebił mózg.
Gargantuicznych rozmiarów sylwetka runęła w lewo, ale dźwięk upadającego ciała został niemal całkowicie zagłuszony przez coraz bardziej śmiałe wycie mieszkańców;
już wygrali.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Była pewna, że to już ten moment, że umiera. Ciemne i długie macki oplatały jej bladą szyję zaciskając się coraz mocniej z każdym oddechem kobiety. Mrok otulił jej spojrzenie, klatka piersiowa zdawała się skurczyć, nogi i dłonie oblazło mrowienie. Świat zamarł dookoła, a świadomość wymykała się z umysłu posyłając ją w otchłań.
Naprawdę umierała.
Wszystko skończyło się jednak nagle, jakby ktoś przełączył włącznik. Rozchyliła szerzej oczy, oddech powrócił, ciężar z jej ciała zniknął. Wpatrywała się w niebo, oddychając łapczywie jak ryba wyciągnięta z wody, próbująca do ostatniej chwili desperacko łapać oddech skrzelami. Ból ciała rozpływał się, tak samo jak zamglenie umysłu. Gdyby tylko miała słuch, zapewne dźwięki jakie otaczały ją w tym momencie, uderzyłyby ze zdwojoną siłą.
Świat ponownie ruszył.
Ethienne przechyliła się na bok, i nieco uniosła na zdrowym łokciu, kaszląc zażarcie, nadal mając wrażenie, że jej płuca zostały brutalnie zgniecione i zmielone w mokrą papkę. Wzrok w pierwszej kolejności napotkał truchło bestii, która jeszcze parę sekund wcześniej wgniatało ją w ziemię i od odgryzienia głowy dzieliło ją zapewne drugie tyle. Potem spojrzenie zaczęło wyłapywać coraz więcej sylwetek, znajomych i obcych, choć tych ostatnich było coraz mniej.  
Wyglądało na to,  że wygrali.

Spoglądała na ciało Agato, które teraz pozbawione ognia życia, wydawało się naprawdę marne i wątłe. Pamiętała go jeszcze za czasów, kiedy była dzieckiem. Często przychodziła tutaj z ojcem, spędzała z nim czas. Była dla niej kimś w rodzaju dziadka, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Usta jej zadrżały, a w oczach pojawiły się łzy, ale nie pozwoliła im na ujrzenie światła dziennego. Mimo że całe jej ciało drgało, a dłoń zacisnęła się w pięść, przełknęła gorzką gulę w gardle, nie pozwalając sobie na nic więcej.
Musieli go pochować.

- Macie w worku królika, trochę chleba i świeżej wody. Powinno wam wystarczyć na drogę. - dziewczyna westchnęła i spojrzała najpierw na Growa, potem na Ethienne. Pokręciła głową zrezygnowana ich postawą.
- Naprawdę uważam, zresztą, nie tylko ja, że powinniście zostać i zregenerować się. Nadal jesteście ranni. Wiem, że znasz się na medycynie, ale z tą ręką- - nie zdołała skończyć, kiedy Ethienne uśmiechnęła się do niej, a potem wyciągnęła zdrową dłoń i dotknęła głowy rozmówczyni, delikatnie ją głaszcząc.
- Nie traktuj  mnie jak dziecka. Dobra, zjeżdżać mi. - choć jej słowa brzmiały ostro, ton miała łagodny, przepełniony nutą smutku. Ethienne skinęła głową i odwróciła się, ujmując delikatnie za dłoń jasnowłosego wymordowanego, którego pociągnęła za sobą.

Zacisnęła palce na pogniecionej kartce, która już nieco wcześniej przygotowała. Nie do końca była pewna, co teraz powinna zrobić. To miał być spokojny wypad, załatwić sprawę i szybki powrót do domu. A tymczasem nawet tam nie dotarli, a już mieli spotkanie z krwiożerczymi pijawkami, skolopendrą i bandytami. Co jeszcze ich miało spotkać? Los aż tak bardzo chciał powstrzymać ich przed dotarciem do celu?
Ethienne nagle przystanęła, przyglądając się towarzyszącemu jej mężczyźnie, a potem wyciągnęła w jego stronę kartkę.
Chcesz wracać?
Decyzja należała do niego.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Był wyjątkowo milczący tak podczas procesu pogrzebania Agato, jak i później, gdy przyszło im się pożegnać z Yumiko i śpiącą wioską za jej plecami. Ostatnie spojrzenie Wilczura rzucone w kierunku budynków nie niosło ze sobą szczególnych uczuć; tak naprawdę to miejsce było mu obce. Ci ludzie także. Okazali się dobrymi towarzyszami, ale Grow wiedział, że lada moment ich twarze wyblakną, sylwetki zaczną się zniekształcać, a imiona, jeszcze świeże jak rana, zatrą się niczym napis na tablicy, po którym przeciągnięto suchą gąbką.
Z ręką objętą przez jej dłoń zaczął się zastanawiać, czy Ethienne także stanie się tylko „taką jedną dziewczyną”. Czy będzie wyłącznie dwoma zdaniami dającymi zbyt ogólne informacje? Postacią bez żadnych wzorców, bez ciała i koloru oczu?
Unosząc wzrok ku jaśniejącemu niebu wysunął palce z uchwytu Ethienne.

Zrobił jeszcze parę kroków, nim nie dotarło do niego, że brakuje odgłosu dodatkowej pary butów. Zwolnił wtedy, a gdy obejrzał się za siebie, nogi automatycznie znieruchomiały. Skryte pod przymrużonymi powiekami ślepia wpatrzyły się w twarz kobiety, starając się zawczasu zrozumieć w czym rzecz.
Sam nie prezentował się zbyt dobrze – ranna kończyna dawała o sobie znać i już raz musieli przystanąć, aby zmienić okład na kolanie i rozszarpanej łydce. Domyślał się, że każde obrażenie – według Ethienne – równało się natychmiastowemu odpoczynkowi; wszystko po to, by nie doszło do kolejnych powikłań i nieprzyjemności.
On jednak nie brał wariantu z regeneracją pod uwagę. Desperacja była surową nauczycielką i jak na złość: każdego uczyła innych zasad. W chwili, w której Ethienne szlifowała u siebie ostrożność i pełną rozwagi umiejętność przetrwania, Growlithe katował ciało, łamał kości i nadwyrężał mięśnie, aby z roku na rok zwiększyć podstawową wytrzymałość.
Jak każdy odczuwał skutki walk, jednak nie były one na tyle upierdliwe, aby przytaknął na jej pytanie. Znał gorsze bóle.
Nie, powinniśmy iść dalej. Jesteśmy niedaleko, nie? – Obrócił się do niej przodem, jakby z zamiarem podejścia i zerknięcia na kartkę, na której spodziewał się dokładnie wyrysowanej mapy. Utrzymał się jednak na obecnej pozycji, zachowując zdrowy dystans między nimi.
Lara nam nie odpuści. Ile zostało drogi i czego mam wypatrywać?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był o wiele silniejszy i wytrzymalszy, niż początkowo zakładała. Naprawdę chciał dalej kontynuować drogę? Pomimo tak wielu ran, które otrzymał w walkach, które nigdy nie miały nadejść? Sama była już gotowa  zrezygnować i zawrócić. Bark pulsował bólem, czuła zmęczenie i senność, a przede wszystkim wyrzuty sumienia zżerały ją od środka, bo poniekąd czuła się winna za to wszystko, co się stało.
Ale gdyby nie on, już na pomoście straciłabym życie.
Uniosła głowę, spoglądając na jego plecy. Nie narzekała więcej, przyspieszając, aby zrównać z nim kroku. Musieli nadrobić drogi, by zdążyć znaleźć schronienie przed zbliżającą się nocą.

* * *

W końcu. W końcu dotarli do celu. Było rano, słońce dopiero zaczynało muskać swoimi promieniami ich skóry, jednakże po nocnym chłodzie nie było już ani śladu. Pomimo wczesnej pory, przede nimi rozciągały się kolorowe budy i stragany, przypominające targowiska z dawnych lat. A wszystko to w otoczeniu pagórków ozdobionych ruinami czegoś na wzór świątyni, która służyła już dawno zapomnianej religii. Ethienne ruszyła powolnym krokiem w dół, uważając, aby nie poślizgnąć się na jednym z wystających kamieni. Zdawałoby się, że o tej porze większość mieszkańców Desperacji jest pogrążonych w długim śnie, jednakże nie tutaj. Miejsce to tętniło życiem. I choć sama Ethienne nie była w stanie niczego dosłyszeć, tak do uszu Growa dobiegały przekrzykujący się wzajemnie kupcy, zachwalając swe towary i zachęcając do zakupów. Można było tutaj odnaleźć praktycznie wszystko. Od reliktów zamierzchłych czasów, poprzez nowsze technologie, choć i te wydawały się stare w porównaniu do tej używanej za murami Miasta-3.
Ethienne jednak nie interesowały tego typu rzeczy. Potrzebowała składników, z których będzie mogła wyprodukować domowej roboty środki higieniczne oraz leki na bazie roślin zwalczające podstawowe objawy jak bóle głowy, czy też delikatne objawy przeziębień. A niektóre składniki mogła dostać tylko i wyłącznie właśnie tutaj.
Zatrzymała się przy jednym ze stoisk, które oferowało zwierzęce skóry, już oprawione. Musnęła opuszkami palców szorstką sierść. Szła zima, przydałaby się jej taka skóra do ogrzania w mroźne noce. Ogień mógł nie wystarczyć, a i z drewnem miała problem. Przesunęła drugą dłonią po ciemnych włosach i odgarnęła je za ucho. Mężczyzna coś do niej mówił, zapewne próbując namówić do kupna, ale wzrok Ethienne odszukał jasnowłosego wymordowanego. Podbiegła do niego, jednocześnie wyciągając notes z torby.
Chcesz się rozdzielić?
Spojrzała uważnie na niego, nie mając serca ciągnąć go po wszystkich stoiskach. Owszem, czuła się przy nim bezpieczniej a świadomość, że ktoś kto miał zdrowe uszy jest u jej boku, zmniejszał ryzyko kradzieży oraz napaści. Z drugiej strony od chwili opuszczenia wioski miała wrażenie, że jest na nią zły, albo zmęczony jej towarzystwem. Nie chciała przekraczać pewnej granicy. Pospiesznie dopisała.
Spotkajmy się w tym miejscu w południe.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Wiedział, że jest głucha, ale czasami zaczynał się zastanawiać, czy celowo nie unika odpowiedzi. Pytania, które do niej kierował, nie były może osobiste, ani tym bardziej trudne, jednak to któryś z kolei raz, kiedy zbyła je całkowicie. Wilczur zmarszczył lekko brwi, ale już więcej nie naciskał. Szedł tylko za nią posłusznie, raz za razem przypominając sobie, że przecież robi to dla Lary. Zaczynał przyzwyczajać się do tego, że umieszczono go w tej historyjce w roli ochroniarza. Do jego zadań nie należało ani wścibstwo, ani nawet szczera ciekawość. Miał chronić kobietę, eskortować ją w wyznaczone miejsce (gdziekolwiek by ono nie było) i asekurować ją, gdy zbierała rzeczy (czymkolwiek miały się okazać). Dotychczas sprawdził się co najwyżej miernie i to na ten fakt był głównie zły. Zbyt beztrosko podszedł do misji i właśnie dlatego miał nogę ściśniętą bandażem, a bark Ethienne pulsował tępym bólem, ilekroć poruszyła ramieniem. Kiedy więc doszli do targowiska, odczuł częściową ulgę. Ten koszmar mógł się skończyć prędzej niż zakładał. W trakcie ich cichego marszu użył wyobraźni i stworzył kilkanaście scenariuszów. Żaden nie wiązał się z tak prędkim dotarciem do celu. Miłe rozczarowanie.
Zza straganów wychylały się ręce i twarze; gwar narastał im bliżej placu się znajdowali. Grow nie wydawał się szczególnie zaskoczony, nawet jeżeli tak liczne towarzystwo, prężnie działające w jednym miejscu, stanowiło na Desperacji istną atrakcję. Miał nadzieję, że ta pseudo-działająca hołota przestanie istnieć.
Przechodząc obok jednego ze stanowisk przeciągnął palcami po chropowatej powierzchni blatu. Albo on im pomoże.
Było tu tyle rzeczy, które mógłby mieć. Które chciał mieć. Nie zawiesił oka na żadnym z przedmiotów na wystarczająco długą chwilę, aby stwierdzić, że był nim zainteresowany; w jego głowie jednak tworzyła się już lista. Zapełnianie spisu przerwała Ethienne.
Przymrużył oczy i wczytał się w jej pismo.
Rozdzielić? – powtórzył za nią bezsensownie. Nie musiał dodawać nic więcej. Jego mina serwowała zapewne większą ilość informacji niż jakiekolwiek sklecone naprędce zdania. Przede wszystkim nie rozumiał czemu to miało służyć.
Co ja mam robić przez ten czas? – dorzucił po krótkiej chwili, ale niemal w tej samej sekundzie ktoś uderzył go w ramię i samą siłą obrócił o dobre dziewięćdziesiąt stopni. Z gardła wyrwało się wściekłe: „EJ”, ale kimkolwiek był nieuważny typ, zniknął w szarym tłumie nim Grow zdążył go zlokalizować. Otaczało ich zdecydowanie zbyt dużo osób; tak dużo, że Wilczur poczuł pragnienie, by opuścić klaustrofobiczny ścisk i odetchnąć pełną piersią. Aż do teraz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przywykł do samotności. I jak bardzo zaczęła mu odpowiadać.
Po prostu lepiej, żebyśmy się trzymali razem – powiedział do przysadzistego klopsa, który spojrzał na niego z dołu wielkimi, paciorkowatymi oczami. Brwi wymordowanego ściągnęły się ku sobie, gdy zrozumiał, że wystarczył moment, aby Ethienne rozmyła się wśród plątaniny ciał. Zadarł głowę i rozejrzał się dookoła. Problemem kobiety było jednak to, że jej uroda wpasowała się w azjatyckie standardy.
Byłoby łatwiej, gdyby emanowała dziwnym światłem, miała wściekle różowe kucyki albo trzy metry wzrostu.
Ale nie.
W obecnych okolicznościach nie mogłaby nawet wrzasnąć, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Zejdź mi z drogi – syknął, odpychając od siebie niskiego mężczyznę. Próbował utorować sobie drogę, ale samo poruszanie się w tej gęstej masie klientów stanowiło wyzwanie i już po kilkunastu minutach szczerze się wściekł. Wypluło go nagle przy jednym ze stoisk. Stojąca za ladą nieznajoma posłała mu promienny, choć wybrakowany uśmiech.
– Co panu podać?
Szukam kobiety, mniej więcej taka, cicha bardzo, ciemne włosy – nakreślił okrojony opis Ethienne, ze znużeniem przypatrując się zastygłej minie sprzedawczyni. Ta bez słowa zająknięcia wskazała, zamaszystym ruchem, na lewo.
– Stoisko z kobietami w tamtą stronę.
Nie – wciął się, przykładając rękę do pulsującej skroni. – Nie szukam takiej kobiety... innej.
Zmartwiła się, tym razem przybierając maskę zatroskania.
– Nie spodobały się panu?
Nie wiem, nie obchodzi mnie to. – Był coraz bardziej zmęczony, choć zaczynał się obawiać, że to nie zmęczenie zaczęło nim targać. Nie teraz, nakazał sobie w myślach, głaskając budzącą się bestię. Nabrał głębokiego wdechu, próbując jeszcze raz.
Szukam konkretnej. Przed chwilą powiedziałem jakiej.
– Z pewnością będzie tam taka, która panu przypasuje.
Z warknięciem odepchnął się od straganu i znów wbił w tłum. Obraz zaczął mu się rozmazywać przed oczami, a odgłosy – jak na ironię – wyostrzać. Słyszał urywki rozmów, głośne tupanie stóp i butów, nawoływania, szczęk metalu, tac i naczyń.
Najlepiej będzie, jeżeli cofnie się do punktu wyjścia.
Ktoś wpadł na niego od tyłu, z impetem, posyłając go o dwa kroki do przodu, prosto na stojącą tuż przed nim postać.
Na litość boską...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nim mężczyzna zdołał ponownie powrócić swym spojrzeniem do niej, Ethienne zdołała już czmychnąć, kierując swe kroki do kolejnego straganu. Wierzyła, że sobie poradzi, a i on znajdzie chwilę wytchnienia dla siebie. Nie potrafiła w żadnym stopniu wyzbyć się narastającego poczucia winy. Wciągnęła go w naprawdę spore bagno. I chociaż początek ich relacji nie był zabarwiony różem, to musiała przyznać, że przez czas ich podróży zaczęła darzy go nicią sympatii na tyle, aby przestać życzyć mu najgorszych rzeczy, w tym bolesne rozwolnienia. Które swoją drogą planowała mu zgotować dosypując nieco do jego wody czy też jedzenia jeżeli zaszłaby taka potrzeba.
Swe kroki skierowała do straganu przepełnionego przeróżnymi ziołami. Ostra woń podrażniła jej zapach do takiego stopnia, że Ethienne była zmuszona unieść dłoń i przycisnąć materiał rękaw do nosa, aby chociaż w drobnym stopniu powstrzymać drażniące zapachy. Nie spłoszyło jej to jednak. Wielokrotnie pracowała przy roślinach czy też ziołach, tworząc podstawowe maści, leki i środki higieniczne. Przestrzeń w jej domu bardzo często wypełniany zapachy, które dla kogoś o wrażliwym nosie były na tyle odrzucające, że samo przebywanie w pobliżu chatki Ethienne bywało czystym utrapieniem. Spojrzała na starą kobitkę, która uśmiechnęła się do niej szeroko. Dziewczyna westchnęła, odgarniając ciemne włosy za uszy i wyprostowała się. Czas na negocjacje odnośnie ceny.

Spojrzała do swojej torby zadowolona z łupów, jakie udało jej się zdobyć. Dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze, skoro już na samym początku zdołała przekonać kobiecinę do obniżenia cen praktycznie o połowę. W ciemnej tęczówce zamigotał błysk zadowolenia i pełnej satysfakcji podsycanej naturalną chytrością mieszkańca Desperacji. Teraz musiała dostać trochę skór na zimę-
Poczuła silniejsze uderzenie w ramie, kiedy nieświadoma zderzyła się z idącym na przeciwko mężczyzną. Uniosła głowę, by na niego spojrzeć i skinąć głową w geście przeproszenie, lecz w momencie, w którym ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. serce Ethienne zamarło, a w żołądku wylała się chłodna ciecz, wywołując uczucie dławiącej guli w gardle. Mężczyzna uniósł brwi w niemym pytaniu, ale ona wiedziała, że ją rozpoznał. Pomimo lat, pomimo prawie dwudziestu lat, rozpoznał ją. Czuła to całą sobą.
On nic się nie zmienił. Może teraz miał o wiele mniej atrybutów zwierzęcych niż przedtem, ale nadal to był O N. Nigdy nie zapomniała jego twarzy wykrzywionej w niemej agresji, sapania i szały, jaki wylewał się z jego spojrzenia. Odwróciła się na pięcie i ściskając mocno torbę.

Biegła na oślep, przed siebie. Nie patrzyła, czy mężczyzna za nią podąża. Dopóki go nie widziała, karmiła się nadzieją, że go zgubiła wśród tłumu. Zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy uderzyła w coś twardego. Zachwiała się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Zajęło jej kilka dłuższych chwil aby zorientować się, że osoba na którą wpadła, to nikt inny jak Charles. Wpatrywała się w niego wystraszonym spojrzeniem, które przypominało sarnę gonioną właśnie przez stado wilków. Nie myśląc zbyt długo pokonała dzielącą ich odległość, a potem objęła go mocno, gdy ten już stanął do niej przodem, wtulając się w niego. Drżała. Chciała zniknąć. Schować się. Chciała, aby jasnowłosy wymordowany ją ukrył przed światem. Przed N I M.
Proszę, proszę. Zabierz mnie stąd.
                                         
Ethienne
Desperat
Ethienne
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ethienne Theles


Powrót do góry Go down

Kiedy na niego wpadła, nawet nie krył zdziwienia. Brwi od razu powędrowały do góry, a w gardle utknęło do porzygu oklepane pytanie. Czuł już jak cierpną mu wargi od chęci wypowiedzenia go, ale jedynie rozchylił lekko usta. Co, do jasnej...
Urwana myśl rozmyła się błyskawicznie, jak para nad uniesionym wiekiem garnka. Ramiona Ethienne objęły go mocno i rozpaczliwie, tym jednym gestem zamykając wewnątrz organizmu Growlithe'a masę pretensji o chuj chodzi. Ogarnęło go przeświadczenie, że coś jest nie tak. Jego współtowarzyszka nie garnęła się do dotyku; z pewnością nie do tak intensywnego. Co się więc działo?
Co ją do tego Z M U S I Ł O?
Położył dłonie na jej barkach i prawie odsunął od siebie tę przerażoną kopię dumnej łowczyni, z którą wybrał się na wyprawę. Nie zrobił tego tylko dlatego, że gdzieś ponad tłumem dostrzegł bladą, dziwnie ostrą w rysach twarz. Ledwie kątem oka zorientował się, że nieznajomy wgapia się w nich jak w obrazek. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł znajomy dreszcz; ostry i szybki impuls, który napiął mięśnie i zmusił ręce do objęcia kobiety, jakby tylko dzięki temu był w stanie schronić ją przed atakiem.
Oglądając przechodzące obok osoby nie wyłapał jednak tej silnej aury, która zmusiła go do mechanicznych odruchów. Nie miał pojęcia w czym rzecz, ale nawet nie zadawał pytań. Przesunął rękoma po ciele Ethienne, zatrzymując je na wątłych przedramionach kobiety. Musiał ją od siebie odsunąć, żeby mogła zobaczyć jak wymawia stanowcze: idziemy.
Nic ich tu już nie trzymało.

WĄTEK ZAKOŃCZONY
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach