Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

...and if the radiation level's okay, I'll go with you and see all the new mutations on New Year's Day.



Czas: 20 lat temu, grudzień
Miejsce: Martwy las na Desperacji
Uczestnicy: Catrick i Jahleel



Płatki śniegu wolno opadały na spaloną słońcem ziemię Desperacji. Przez ostatnie dni kobierzec białego puchu zdążył zebrać się wyjątkowo gruby, wygładzający surowy krajobraz pustyni. Ostre skały złagodziła miękka kołderka, twardy grunt rozjaśniła biel świeżych zasp.
Zapewne skażonych wirusem, jak wszystko na tym zapomnianym przez Boga świecie.
Nawet ten bajkowy z pozoru krajobraz skrywał niebezpieczeństwa. W zmarzniętym gruncie trudno wykopać kryjówkę, lodowaty wiatr wydziera resztki ciepła z ciała, a zamieć ogranicza widoczność. Zimno kąsa niemiłosiernie, obdzierając nieszczęsnych desperatów z energii do życia. Kulą się gdzieś pod skałą czy nagim drzewem, licząc, że prześpią najgorszą pogodę, a potem ruszą dalej w drogę. Żadne "potem" jednak nigdy nie nadchodzi, zamarzają we śnie. Przynajmniej odchodzą bez bólu.
Anioł stał nad jednym takim nieszczęśnikiem. Zsiniałe usta i zamrożone powieki, blada cera oraz lód na włosach. Kim on mógł być? Wymordowanym? Człowiekiem? Może łowcą? Wiatr szarpał ubraniem bruneta, kiedy klękał na jedno kolano, aby zmówić modlitwę nad duszą zmarłego. Nie ma sensu gdybać oraz imaginować sobie życia spotkanego trupa. To mu życia nie przywróci.
Skończywszy się modlić, wpatrywał się w zastygłą twarz mężczyzny, pogrążając się w smutnych rozmyślaniach. Gdyby tylko przyszedł wcześniej... Ale to też nie miało sensu. Nie uratuje wszystkich i musi się z tym pogodzić. Nie starczy mu życia ani sił, by ochronić każdego. "Rób, co możesz" ktoś by powiedział. Co nijak nie satysfakcjonuje Jahleela. To ciało jest ograniczające...
Zamknął oczy, wypuszczając powietrze z ust i oczyszczając myśli. Jest na Desperacji. Powinien się skupić, a nie rozpaczać. Zamiast stać w miejscu, lepiej się ruszyć. Zacząć działać. Nie tracić czasu, którego (jak sam przyznał przed momentem) nie ma za wiele. Wobec tego poprawił torbę na ramieniu, okrył się szczelniej szalikiem i ruszył przed siebie. Szukał wzrokiem kolejnego potrzebującego. Kogokolwiek, komu mógłby ofiarować ciepłe odzienie albo jedzenie. Jak na złość, nikogo takiego nie znalazł.
Z jednej strony to zrozumiałe - pogoda naprawdę nie sprzyjała spacerkom. Chociaż anioł aż tak tego nie czuł, podświadomie woląc chłód. Wynikało to z posiadanych przezeń mocy. Niemniej nadal się dziwił, że nawet samotny ptak nie przeleciał mu nad głową. Przemierzał Desperację zupełnie bez towarzystwa, zbaczając pod wieczór w stronę majaczących w oddali drzew. Wiatr nieco się uspokoił, noc mogła sprzyjać pojawieniu się drapieżników. Pomimo tej samotności przez większą część dnia (nie licząc znalezionego trupa), nie opuszczał gardy. Nie chciał bezmyślnie wystawiać się na ataki. Jest potrzebny swoim braciom oraz mieszkańcom Desperacji.
Wkroczył ostrożnie między przemarznięte, czarne drzewa, rozglądając się wkoło. I tu nie było znać żywej duszy. Gdy wicher przestał dąć, zapadła nienaturalna cisza, mącona jedynie przez chrzęst śniegu pod butami anioła. Przystanął parę metrów od granicy lasu, uznając ów miejsce za całkiem nadające się na postój. Szczególnie ze względu na zwalony pień. Łatwo z niego ostrymi podmuchami powietrza obciął gałęzie, przenosząc je zaraz na zgrabną kupkę. Pozbył się śniegu z ziemi, osuszył drewienka. A potem zmusił je do rozpalenia się. Żadne zimno nie stanowiło przeszkody dla mocy anielskich. Nawet najbardziej zmrożone patyczki musiały ulec.
Oczyścił jeszcze śnieg z pniaka, zanim usiadł na nim. Świadom był, że rozpalanie ognia to jak wywieszenie błyszczącego transparentu "tu jestem!" dla wszelkiej okolicznej fauny. Niemniej płomienie odstraszały te bardziej zdziczałe osobniki, a te inteligentniejsze, cóż, chciał odnaleźć.
Wpatrywał się w trzaskający ogień, rozmyślając. Jaki dzisiaj był dzień? Jeszcze 26 grudnia. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Paskudna pora na podobne wyprawy można by stwierdzić. Jahleel jednak uważał coś innego. To najlepszy czas na pomaganie innym. Najchętniej wybrałby się już w Wigilię w podróż. Nie zrobił jego tylko ze względu na swoich braci. Święta to jeden z nielicznych momentów, kiedy anioły mogą odpocząć. Zebrać się razem, spędzić czas, złapać oddech przed nowym rokiem i nadchodzącą górą obowiązków. Nie potrafiłby ich opuścić, wiedząc, jak niektórym zależy na towarzystwie bruneta. Został, odkładając nawet swoje papierki na te dwa wieczory. A po tym nie był w stanie wysłać któregokolwiek z posłańców w zimno Desperacji. Wolał już sam się udać, dając innym jeszcze jeden dzień wolnego. Niech odpoczną. Należy im się. Jahleel musi wróci do pracy.
Sięgnął do torby, dostając zeń kawałek sera i chleba. Zgłodniał przez te parę godzin. Jak to dobrze, że dysponuje mocą temperatury. Nie musi jeść zimnego ani gimnastykować się nad ogniskiem. Zrobione kanapki łatwo i sprawnie ogrzał, rozpuszczając ser oraz zachęcająco przypiekając pieczywo. Nie ma to jak tosty nocą na Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czarne kocie łapy podążały za mężczyzną od dłuższego czasu, dorównując idealnie jego krokom, dopasowując własne w taki sposób, by ten nie mógł ich usłyszeć przez własne skrzypnięcia. Wiatr dął na tyle nieprzyjemnie, że towarzyszący mu szum dodatkowo wygłuszał ewentualne podejrzane dźwięki dochodzące z bezpiecznej odległości około dziesięciu metrów. Złote oczy wpatrywały się w plecy mężczyzny ze skupieniem, a kocie serce przyśpieszało za każdym razem, gdy tylko traciło je z pola widzenia, pozornie chwilowo tylko skrywając się za drzewem czy innym krzewem.
Podążał za nim z kilku powodów, ale najważniejszy stanowiła chęć skorzystania z dóbr, które prawdopodobnie ten miał przy sobie. Pożyczenie na wieczne nieoddanie, bo przecież nie nazwałby tego kradzieżą – nie był złodziejem! Nie chciał się wzbogacać, nie przyświecała mu też chęć sprawienia mężczyźnie przykrości, ale Trickowi zależało na tym, żeby przeżyć, niezależnie od poniesionych przez towarzysza kosztów. Mógłby się poświęcić trochę dla dobra ślicznego Kota, który bosymi łapami próbował ogarnąć swoje życie na tym zapomnianym przez Boga skrawku ziemi skutej lodem.  
Mężczyzna zatrzymał się, a ciekawskie futro pozwoliło sobie podejść trochę bliżej, skracając dzielącą ich odległość o połowę, żeby przypatrzyć się, co spowodowało chwilową przerwę w podróży. Powolutku wkroczył do krzaków, odgradzając się połowicznie od chłodnych porywów wiatru. Położył się w śniegu, wsuwając przednie łapy pod futro i ogrzewając poduszeczki swoim ciałem. Kocie spojrzenie natknęło się na zamarzniętego człowieka, ale widok ten nie zrobił na nim wrażenia. Ewentualne zainteresowanie wzbudziła chęć przyjrzenia się, czy nie pozostawił po sobie fantów, które Kot mógłby wykorzystać do własnych celów, ale widocznie ktoś już wcześniej na niego natrafił, bo nie miał przy duszy żadnej torby... czy butów choćby. Możliwe, że nie stał się ofiarą żywiołu, a równie przemarzniętego i agresywnego napastnika, którego taktyka różniła się od tej preferowanej przez Kota.
Hide przeniósł spojrzenie na swojego towarzysza, który przyklęknął na jedno kolano. Nie zaczął  przeszukiwać trupa, ku zdziwieniu wymordowanego, a złożył dłonie i trwał tak przez dłuższy moment. Gdyby koci pysk mógł oddać jakieś emocje, ułożyłby się w wyrazie pobłażliwego zdziwienia. Nie miał pojęcia, do czego to miało doprowadzić, bo nie zabierał się do przeszukiwania ciała, a przecież każdy normalny człowiek tym właśnie by się zajął. Był to ktoś kogo znał? Płakał może? To gest bezradności? Hołd? Chyba nie. Dlaczego klęknął? Chciał się trochę rozciągnąć, bo łydki zdrętwiały mu z zimna?
Minęło kilka długich minut. Zdążył się zniecierpliwić, a zmęczone podróżą ślepia zaczynały ciążyć mu niemiłosiernie, kusząc obietnicą snu. Wiedział jednak, że nie może sobie pozwolić na odpoczynek, dopóki nie zorganizuje sobie odpowiedniego posłania. Wystarczyłoby, że przez noc przysypie go śnieg, a uśpiony organizm podda się hipotermii, co poprowadzi wyłącznie do niechybnej śmierci. Spokojnej i bezbolesnej, gdy przyjdzie zdać sobie sprawę, że nie ma się żadnego czucia w przemarzniętych do cna kończynach.
Mężczyzna ruszył się z miejsca, ale dopiero chrzęst butów wybudził Kota z letargu. Odczekał kilka minut, nastawiając uszy i pobieżnie odmierzając dzielącą ich odległość, a potem podniósł się na zdrętwiałych łapach i podążył za swoją ofiarą. W drodze czas mijał szybciej, a umysł skupiał się na konkretnych czynnościach, które skutecznie odganiały sen. Kroki stawiał niemal mechanicznie, mobilizował się, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę. Musiał dotrzymać mu tempa... przecież dokądś musi podążać.
Zatrzymał się na leśnej granicy, a jednocześnie Kot razem z nim. Wsunął się powalony pień, a czarne futro zlało się z jego cieniem, bardziej przypominając teraz dziurę w ziemi czy jakąś norę, ale nie skrytego tam szpiega. Ze skupieniem obserwował, jak ten organizuje sobie niewielki obóz, zaczynając od stworzenia źródła ciepła. Odganiał sen, chcąc zapamiętać z tego jak najwięcej... a potem mężczyzna ruszył w stronę pnia. Jego pnia. Tego, pod którym siedział. Zacisnął ślepia, nie chcąc, by jakkolwiek wyróżniły się na tle czarnego bagela w jaki się zwinął i pozostał w tej pozycji, nasłuchując uważnie wszelkich odgłosów. Kocie serce zatrzepotało jak zamknięty w klatce ptak, resztą siły woli uspokajając podrygiwania ogona.
Poczuł zapach jedzenia. Smażonego jedzenia. Czy to ser?
Zacisnął szczęki.
A potem kichnął z mocą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach