Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

„I couldn't foresee this thing happening to you.” [Neely x Asterion] Ko3UujD

„I couldn't foresee this thing happening to you.” [Neely x Asterion] KjZXHwb „I couldn't foresee this thing happening to you.” [Neely x Asterion] TTe0Q1d „I couldn't foresee this thing happening to you.” [Neely x Asterion] JW2vlXc

Tamtego dnia pogoda nawet przez chwilę nie była ładna. Szare, kłębiaste chmury leniwie przesuwały się po niebie, nie pozwalając chociażby jednemu promieniowi słonecznemu przedrzeć się przez swoją zbitą, puchatą strukturę. Mimo ponurych barw nawiedzających niebo nie można było powiedzieć, że zbierało się na deszcz. Nie było duszno, tylko pogoda była nijaka, co z pewnością odbijało się na wielu desperatach, odbierając im chęci do życia, które w wielu przypadkach i tak były znikome.
To był jeden z tych dni, w których niemalże każdy miał ochotę zaszyć się w swojej norze lub jakiejś kryjówce, byleby tylko nie przebywać na zewnątrz. Wszechogarniająca całą Desperacją szarość skutecznie zniechęcała do podjęcia jakichkolwiek podróży i działań, choć mogłoby się wydawać, że przemierzanie bezkresów pustyni w taką porę było dużo bezpieczniejsze niż zwykle. Z pewnością znalazła się grupka wymordowanych, którzy postanowili wykorzystać czas, w którym Apogeum było niemalże doszczętnie opustoszałe. Łatwo się domyślić, że Nobuyuki nie należał do grona osób, które w taką szarugę szukały wrażeń na zewnątrz. Zdecydowanie bardziej wolał ciepło i wygodę, więc każdy, kto go znał chociaż trochę mógł domyślić się, że w taki dzień Kocur grzał dupę w którymś z desperackich lokali, odnajdując w nim wszystko co było mu potrzebne do szczęścia.
Wybór padł na Czarną Melancholię, choć decyzję podjął zupełnie spontanicznie. Pognał gdziekolwiek, byleby mieć dach nad głową i gdyby jednak okazało się, że ma zacząć padać, chociaż zdecydowanie w to powątpiewał, bo deszcze na Desperacji wcale nie były tak częste. No chyba, że deszcze krwi — wtedy to co innego.
W hotelu było tłoczno. Większość miejsc była zajęta, zwłaszcza te przy samym barze, gdzie banda obdartusów podrywała kelnerkę, która najwidoczniej miała tego dość, jej mina mówiła to sama za siebie. Ale co się dziwić... nie ma nic przyjemnego w usługiwaniu bandzie chlejusów, którzy specjalnie zamawiali trunki z niżej półki, by kobieta musiała się po nie schylić. Oni w tym czasie mogli ślinić się do jej wypiętego tyłka. Żałosne. Gdzieś nieopodal toczyła się zacięta partia pokera, w której udział brało kilku mięśniaków, którzy niemalże zaczęli skakać sobie do gardeł, gdy okazało się, że jeden z nich kantował.
A co robił Neely? Rozglądał się jedynie po pomieszczeniu, chcąc wychwycić jedno z lepszych miejsc, z tych, które pozostały. Nieliczni, siedzący tuż przy wejściu dostrzegli, że białowłosy pojawił się na sali. Jeden typek nawet zagwizdał przeciągle, biorąc członka gangu CATS za kobitkę. Nobu zwrócił się w jego kierunku, a typ zrobił zdezorientowaną minę i odwrócił twarz w bok. Z ust Kota mimowolnie wyrwał się chichot, który stopniowo tracił na sile, bo czarwonooki postanowił uspokoić się i zahaczyć o bar, by uzbroić się w kufel pełen jakiegoś szczynopodobnego piwa, po którym prawdopodobnie i tak nawiedziły by go zawroty głowy, bo łeb do picia to on miał wybitnie słaby. Dlatego też nigdy nie kończył trunków, które zamawiał, albo zwyczajnie tylko je smakował, jak na „księcia” przystało. Złapał za szklane ucho naczynia i przemknął między zgromadzonymi, by finalnie wylądować przy stole umiejscowionym przy ścianie, prawie w rogu. Rozwalił się wygodnie na drewnianym krześle, która delikatnie zaskrzypiało pod jego ciężarem. Kufel z hukiem postawił na stole, zarzucając nogę na nogę. Nachylił się trochę nad blatem, rozglądając się za... kimkolwiek. Nie miał zamiaru spędzać tego dnia samotnie, co to, to nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jesteście tu, moje Zmory?
Jesteśmy, Asterionie.
Czy czujecie głód?
Czujemy.
Jakie to dla Was uczucie?
Jak nużące polowanie bez końca...

Pierwsze tego dnia wyjście ze Smoczej Góry zwiastowało początek nowej przygody. Ostatnimi czasy nie miał czasu, aby wystawić nos spod swojego skromnego miejsca pracy, bowiem szykował jakąś super tajną broń dla swoich członków grupy. Pochłaniało to mnóstwo czasu, a w wolnej chwili jedynie jadł i spał. Kiedy po paru dniach, jak nie tygodniach udało mu się wystawić nos poza Smoczą Górę, przywitała go niezbyt sympatyczna pogoda. Ale nie narzekał. Chociaż w duszy czuł, że prędzej czy później złapie go deszcz, za którym swoją drogą nie przepadał, to wiedział, że musiał trochę rozprostować kości, a jak nie dziś, to nigdy. Dlatego więc wziął głęboki wdech, w duchu mówiąc sobie, że nie będzie aż tak źle, po czym ruszył przed siebie ku nowej, miejmy nadzieję ciekawej przygodzie.
Z drugiej strony, pomimo jakże ponurej i zniechęcającej do wszystkiego pogody, śmiało można powiedzieć, że tutejszym terenom idealnie pasowała taka właśnie sceneria. Ponuro, szaro, brzydko, niemiło. To był tylko krok od tego, aby nazwać to miejsce czystym piekłem - bo jak wiadomo, na tych właśnie terenach zwykle rządził upał. Tutejsze stworzenia również nie były doskonałe, często wręcz ohydne i wstrętne z wyglądu, jak i również z zachowania, także... Jeszcze dodać szaleńców pokroju Asteriona i obraz współczesnych piekieł nagle zaczyna mieć sens.
Szary człowiek, z czerwonym kapeluszem...
i z czarnymi butami zmierza ku nam, Asterionie.
Nie miej dla niego litości, bowiem pragniemy jego krwi.

Tak samo jak ja?
Tak samo jak Ty...
Po parogodzinnej wędrówce, Asterion czując pragnienie głodu postanowił zajść do jakiegoś pobliskiego lokalu. Na ironię losu nie był aż tak daleko samego centrum Desperacji, w którym można było znaleźć tak wielu osób, które dnia dzisiejszego chowały się przed tutejszą pogodą. Czysto przypadkowo wybrał Czarną Melancholię, wcale nie dlatego, że była najbliżej. Wchodząc do środka, Asterion zdjął z siebie kaptur, przez co dało się zauważyć jego zmęczoną, zabrudzoną od krwi i ziemi twarz. Samo spojrzenie było głodne, a zwężone źrenice wyraźnie dawały sygnał, że podchodzenie do niego w takim stanie nie jest najlepszym pomysłem. Każdy to wiedział, kiedy tylko słyszał o jego wyczynach. O nim, o jego zachowaniu, o jego zbrodniach. Wielu osób będąc tutaj zauważając Canesa, nieznacznie odsunęło się z zasięgu jego wzroku, zaś inni zastanawiali się, jakiego debila tym razem tutaj przygnało. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był w tym miejscu. 5 lat temu? 10? Trudno powiedzieć.
Słyszał wiele głosów, mnie lub bardziej irytujące. Każde z nich ignorował, nawet te docinki w jego stronę. Sunął się między stolikami, na razie nie mając zamiaru podchodzić do baru, aby zamówić cokolwiek. Przyjdzie jeszcze na to czas. I sam nie wiedział dlaczego, ale instynktownie poszedł w stronę ścian, jakby właśnie tam chciał ukryć swoje całe niezadowolenie. Głośny huk nagle rozległ się po sali, na moment uciszając całe zebrane towarzystwo. Broń Asteriona z dłoni znalazła się na stoliku przed nosem Neely'ego. Już w tłumie zdążył go kątem oka wyhaczyć - był na tyle charakterystyczny, że tylko debil nie potrafiłby tego zrobić. Niemniej nie do końca miał świadomość tego, że to właśnie do niego idzie. Głównie przez jego chwilowe zapomnienie. Wcale nie wyglądał jak z jakieś creepy opowieści. Szybko jednak wrócił do normalności, kiedy jego ślepia przybrały ludzki kształt. Dopiero też wtedy na jego wargach zagościł ten znajomy uśmiech.
- Czemu mnie nie dziwi to, że Cię tu widzę? - spytał, zatrzymując łaknące spojrzenie na twarzy członka CATS. Serio, nie dziwił się. Patrząc na tutejszą pogodę, wszystkie lokale na Desperacji były wypchane ludźmi. Wymordowanymi, aniołami. Po prostu wszystkim, co umiało chodzić na dwóch nogach. Albo łapach. Usiadłszy sobie na wolnym krześle przy stole księcia Kociaka, wyczekiwał jego reakcji na obecność Asteriona w tym miejscu. To, że Neely bywał w takich miejscach, nie znaczy, że Canes miał tendencję do tego samego. Chociaż kto wie? Może łączyły ich jakieś wspólne cechy, o których nie wiedzieli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozglądał się po lokalu dosłownie chwilę, niestety jego oczy nie zdołały namierzyć osobnika, z którym z chęcią spędziłby ten dzień. Przy barze dało się dostrzec jedynie bandę nieciekawych, napitych osiłków, prowadzących zawziętą dyskusję o nielicznych przedstawicielkach płci pięknej będących w Melancholii — bo tak, wśród masy obskurnych mord, kobiety stanowiły zdecydowaną mniejszość, ale nie ma co się dziwić, prawda?
Kocur wciąż spokojnie siedział przy swoim stoliku, trzymając w łapie kufel tak, że jego wskazujący palec leniwie jeździł po krawędzi naczynia, jakby badał jego chropowatą strukturę. Druga dłoń wybijała jakiś bliżej nieokreślony rytm o drewniany blat stołu. Neely wpatrywał się w alkohol, który zamówił nieco wcześniej, co wyglądało jakby próbował poukładać w głowie proporcje, tak aby picie trunku trwało jak najdłużej, bo przecież nie chciał się od razu napić i nie daj Boże wpakować się w kolejne kłopoty, na które ostatnimi czasy był jak magnes.
Dłoń Yukimury mocniej zacisnęła się za uchu kufla, a następnie oderwała go od stołu, unosząc wyżej, by bez problemu móc przytknąć do niego usta i zamoczyć je w piwie. Nie zdecydował się na większy łyk, najpierw wolał przyzwyczaić się do dziwnego smaku napoju. Skrzywił się nieznacznie, odstawiając naczynie z powrotem na stół z tym samym charakterystycznym dźwiękiem co wcześniej.
Nawet nie zauważył, że w lokalu pojawił się nowy, dobrze znany mu osobnik, bo był zajęty spoglądaniem przez okno. Pogoda w dalszym ciągu była okropna, choć patrzenie na nią z miejsca bezpiecznego było dość przyjemnym zajęciem. Dźwięk kropel uderzających w szybę był na swój sposób relaksujący, przynajmniej dla Nobuyukiego. Jakiekolwiek opady na Desperacji były zjawiskiem dość rzadkim, więc nic dziwnego, że fascynowały niektórych mieszkańców pustyni.
Niespodziewanie salę uciszył huk. Neely aż wzdrygnął, a jego kocie uszy poruszyły się gwałtownie. Asterion pojawił się przed nim tak nagle, że lekkie zdziwienie mimowolnie wymalowało się na jego twarzy. I te pazury, które wylądowały tak blisko twarzy czerwonookiego. Przez chwilę czuł się nieco nieswojo, choć zmieniło się ono dość szybko, gdy tylko na twarzy Smoka zawitał uśmiech.
„Czemu mnie nie dziwi to, że Cię tu widzę?”
A czemu mnie dziwi to, że tu zawitałeś? — odparł, wpatrując się w niego, jednocześnie opierając policzek na dłoni. Nie spodziewał się jego w tym miejscu, sam przychodził do Melancholii dość często i jakoś nigdy wcześniej nie zdarzyło się by go w niej spotkał. Skąd to wcześniejsze lekkie zdziwienie. Teraz jednak w kocim obliczu Neely'ego można był dostrzec zainteresowanie, a nawet jakąś dziwną, niecodzienną radość. W końcu pojawił się ktoś godny uwagi, ktoś kto nie był grubym, zapijaczonym menelem.
Więc co Cię tu sprowadza? Twój świetny węch wyczuł, że potrzebuję czyjegoś towarzystwa? — zapytał, przyglądając mu się dokładniej, gdy ten zasiadał do stołu. Potem wpatrywał się w jego brudną od ziemi i krwi twarz, mrugając energicznie ślepiami. Odsunął nawet kufel nieco w bok, nachylając się nieco bardziej nad stołem, tym samym unosząc swoje ciało i przybliżając się do Asteriona. Oblizał swojego kciuka, którym pogładził Canesa po policzku, pozbywając się jednocześnie odrobiny brudu. Niemalże od razu odsunął się od niego, opadając z powrotem na swoje miejsce, z którego musiał się wcześniej podnieść. Być może obawiał się jego reakcji na ten gest i dlatego zdecydował się na dość szybki, taktyczny odwrót, żeby Smok nie mógł się odegrać.
Jak się czuje mój ulubiony rekrut CATS? — spytał dość cicho, jednak wciąż na tyle głośno by Venatici bez problemu mógł go usłyszeć. Tak, znowu próbował go przekabacić na kocią stronę, takie zachowanie względem zielonookiego stało się już tradycją. Musiał się z tym pogodzić, bo Neely nie miał zamiaru tak łatwo z niego zrezygnować.

Wybacz, że tyle musiałeś czekać. Poprawię się. D:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W takim miejscu przeróżne tematy nie miały końca. Nie licząc rozmów dotyczące tutejszych kobiet, często także dało się słyszeć przeróżne plotki i ploteczki jak to ktoś kogoś zabił zeszłej nocy. Albo która organizacja miała ze sobą ostatnio spinę. Bardzo często też wychwalali swoje moce czy umiejętności, co nie powinno nikogo dziwić - każdy lubił o sobie opowiadać trochę za bardzo, aby tylko zyskać odpowiedni respekt w określonej grupie osób. Na całe szczęście Asterionowi coś takiego nie było potrzebne, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich mocy i umiejętności i wiedział, że walka z nim bywała ciężka i brutalna. Lubił to. Lubił czuć ból jak i również go zadawać. Wtedy wiedział, że ciągle żyje i przypominał sobie dlaczego tak naprawdę żyje.
Spotkanie Canesa w takim miejscu już samo w sobie było magnesem na każdy rodzaj kłopotu. Osoby, które go znały wiedziały, że był zdolny do nagłej zmiany nastroju, przez co bywał nieprzewidywalny. Nagle z tego radosnego Geparda mogła obudzić się w nim bestia, o której do tej pory krążą przeróżne plotki na terenach Desperacji. Najlepszym rozwiązaniem jest nie drażnienie go, aby tylko nie wystawił pazurów, którymi już niejedną osobę rozszarpał. Dzisiaj jednak miał w planach się zrelaksować, ale czy mu to w ogóle wyjdzie, to nigdy tego nie wiedział. Większość jego wizyt w lokalach kończyły się małymi awanturami lub bójkami, gdzie niszczyli doszczętnie czyjś nabytek lub zostali wywaleni z lokalu z zakazem wstępu. Melancholia była jedną z niewielu miejsc, w które mógł jeszcze przychodzić.
Nie chciał go długo trzymać w napięciu, a spowodowany huk niejednego wprowadził w lekką dezorientację, niektórych w przerażenie, a nawet złość. Nie miał ochoty na kłótnie i niepotrzebne spiny, dlatego powrót do normalności spowodował uśmiech na swojej niewyparzonej gębie, zaś gestem dłoni uspokoił całe zebrane towarzystwo, które bardzo szybko wróciło do swoich rozmów i pogaduszek. Jego Zmory na pobyt w tym miejscu ucichły, dlatego miał idealny moment na to, aby móc odpocząć.
- Może dlatego, bo myślałeś, że tutaj również mam zakaz wstępu? - odparł spokojnie, a kiedy usiadł na krześle, gestem dłoni "zawołał" do siebie jedyną kelnerkę w tym miejscu i poprosił o kufel piwa. Pewnie będzie musiał chwilę na niego poczekać, ale też nigdzie mu się nie śpieszyło.
Z jego gardła wydobył się krótki śmiech.
- Właśnie tak było. Twój zapach samotności jest na tyle intensywny, że wyczuwam go z odległości kilku kilometrów. Widzisz jak się dla Ciebie poświęcam? Powinieneś zacząć to doceniać - rzucił wyraźnie rozbawiony, a na znak tego całego poświęcenia, zdjął z siebie mokrą bluzę, którą przewiesił przez krzesło. Teraz przez to świecił nagą klatką piersiową, ozdobioną w przeróżne tatuaże i blizny. Nie zamierzał siedzieć w mokrej bluzie w momencie kiedy nie przepadał za jakimkolwiek kontaktem z wodą. Spojrzeniem nie uciekał od sylwetki członka CATS, głównie dlatego, że chciał mieć z nim kontakt wzrokowy. Ale widać było, że Nobuyuki chciał zdecydowanie czegoś więcej, skoro był skłonny, a nawet i odważny do tego, aby kciukiem zetrzeć z twarzy Asteriona krew zmieszaną z ziemią. Czując ten gest, odsunął nieznacznie głowę w tył, nie mając na razie ochoty na większe spoufalanie się. Nie zrobił natomiast niczego więcej, choć przez chwilę miał odruch, aby złapać nadgarstek mężczyzny, to tego nie zrobił. Widać było, że się powstrzymał. Ostatecznie i tak kopną go pod stołem, unosząc kącik ust w podłym uśmiechu. Niech sobie uważa, bo nie zawsze będzie taki łaskawy. Kopnął go raz jeszcze, nie wiedzą, czy tym razem trafi, kiedy tylko usłyszał słowo "rekrut".
- Ja Ci dam rekruta. Nie przypominam sobie wcale, abym był chętny do dołączenia do Twojej zakociałej grupy. Już raz o tym rozmawialiśmy i wyraziłem się na ten temat dość jasno - i pomimo tego, że sam był kotem i z pewnością idealnie nadawałby się do tego miejsca, to tak obecny stan jego grupy bardzo mu odpowiadał. W dodatku wiedział, że jak będzie chciał odejść, to Shannon bardzo szybko wybije mu ten poroniony pomysł z głowy. Nie lubił być od kogoś uzależniony, ale ten jedyny wyjątek powodował, że nad całą resztą mógł mieć władzę absolutną. Tak przynajmniej on uważał i tej wersji lepiej się trzymajmy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Melancholia była dla niego miejscem, w którym zawsze mógł znaleźć schronienie, do którego zawsze mógł wrócić. Śmiało można było go nazywać stałym bywalcem — dość często lądował w tym nieco zdewastowanym hotelu. Od zawsze lubił zmiany, lubił gdy w jego życiu ciągle się coś działo, a gdzie indziej mógł szukać wrażeń jak nie w pełnym różnorakich osobistości budynku, w którym nierzadko przesiadywały tłumy? Poza tym bardzo lubił wiedzieć co dzieje się wokół niego. Jego kocie uszy z wyuczoną łatwością wychwytywały przydatne informacje z rozmów innych desperatów, a pojemna pamięć przechowywała je, jakby te były czymś niezwykle cennym. Niekiedy okazywało się, że niektóre opowieści były wyssane z palca, chociaż... w każdej historii było choćby maluteńkie ziarno prawdy, nieważne jak bardzo wydawała się być niedorzeczna. Ludzie od zawsze lubili gadać, ale w miejscach takich jak to, wręcz roiło się od osób, której najłatwiej byłoby określić mianem gumowego ucha — bez wątpienia Neely'emu można było nadać taki tytuł.
Wciąż nie mógł się nadziwić tym, że w ten okropnie mdły dzień spotkał Asteriona i to akurat w Czarnej Melancholii. Zawsze myślał, że jasnowłosy raczej unikał tego typu miejsc. Jego porywczy charakter często powodował, że zaczepiało go wiele osób, które zwykle żałowały, że postanowiły się z nim skonfrontować. On nie był normalny, a brudna w pocie i krwi twarz nie była wystarczającym straszakiem. Niejednokrotnie znajdował się jakiś śmiałek, który powiedział dwa słowa za dużo i zwykle nie kończył za dobrze. Canes był niebezpieczny i każdy powinien się z tym liczyć, najłatwiej było po prostu trzymać większy odstęp i nie drażnić bestii, która siedziała w jego wnętrzu, czekając tylko na to, aż jakiś głupiec podejdzie do klatki na tyle blisko, by upierdolić mu dłoń. Przy samym łokciu. Jednych to odpychało, a nielicznych przyciągało. Nobuyuki zdecydowanie należał do tej grupy osób, której podobał się ten agresywny kocur. Nie wiedział czego może się po nim spodziewać, bo ten bywał wybuchowy — i to tak bardzo w nim ciekawiło. Lubił jego towarzystwo, nawet jeśli niekoniecznie wszystko przebiegało tak, jak to sobie czerwonooki wymarzył. Wielowarstwowa osobowość Venaticiego mogła okazać się ciekawsze niż by się przypuszczało.
„Może dlatego, bo myślałeś, że tutaj również mam zakaz wstępu?”
Zmierzył go wzrokiem, odgarniając na bok wilgotne włosy, jednocześnie odklejając kilka jasnych kosmyków, które przykleiły się do jego twarzy. Utrzymywał z Asterionem kontakt wzrokowy, pokazując mu jednocześnie, że wcale nie boi się konfrontacji z nim. Ba, ciekawość zżerała go od środka na tyle, że najchętniej pociągnąłby rozmowę dalej, odkrywając kolejne oblicza wytatuowanego.
Może. Powinieneś być grzeczniejszy jeśli chcesz, by nie wypieprzyli Cię z ostatniego lokalu, do którego masz wstęp — odparł równie spokojnie co Canes, mrugając przy tym energicznie ślepiami. Jego kocie uszy poruszyły się na boki, a niewidoczny dla rozmówcy ogon lekko zamerdał na boki. W międzyczasie Smok przywołał do siebie jedną z pracownic, które zajmowały się zamówieniami i poprosił o kufel piwa. Kobitka zakręciła się jeszcze wokół kilku pobliskich stolików, uspokajając towarzystwo przy jednym z nich, a później ruszyła w stronę baru, żeby zająć się wszystkimi trunkami, o które prosili klienci.
Kolejne słowa zielonookiego spowodowały, że usta Yukimury mimowolnie wygięły się w uśmiechu, który z każdą chwilą znacznie się poszerzał, aż w końcu obnażył białe, zwierzęce kły. Członek kociego gangu celowo je wyeksponował, szczerząc się przed swoim wymordowanym kolegą.
Doceniam. Zawsze to doceniałem. Może po prostu nie zwracałeś uwagi na to, że wciąż plączę Ci się gdzieś pod nogami. Ale i tak miło mi, że to właśnie Ty zdecydowałeś się dotrzymać mi towarzystwa. — Skinął głową, wciąż utrzymując wcześniej nawiązany kontakt wzrokowy. Uśmiech Neely'ego w sekundę stał się nieco bardziej zadziorny, aż kieł zahaczył o brzoskwiniową wargę. Nie spodziewał się, że Asterion zacznie zdejmować z siebie wierzchnią część odzienia — właśnie to w nim lubił, tą nieobliczalność, która zawsze zaskakiwała. Nobu sam siedział w mokrych ciuchach, które w niektórych miejscach mocno kleiły się do jego ciała, powodując dyskomfort, ale w życiu nie pomyślałby o tym, by po prostu ściągnąć z siebie ciuchy (przy tych wszystkich obskurnych pijusach), choć zdecydowanie nie miał czego się wstydzić.
Wzrok Nobuyukiego dość szybko zatrzymał się na odsłoniętej klatce piersiowej wymordowanego. Czerwonooki nawet specjalnie się z tym nie krył, po prostu bezczelnie przerwał kontakt wzrokowy, by móc dokładniej przyjrzeć się tatuażom zdobiącym jego ciało. Nawet zagwizdał sobie zaczepnie, i dopiero wtedy oderwał wzrok od czarnego tuszu, by z powrotem powrócić nim do zielonych, zwierzęcych oczu swojego rozmówcy. Oparł się dłonią o krawędź stołu, pochylając się nieco do przodu.
Nie sądziłem, że już na samym początku rozmowy zaczniesz się rozbierać. Nie wiem... — Specjalnie przymknął się na chwilę, dając swojemu mózgowi czas na przepływ myśli. — Też powinienem zacząć się rozbierać? — Nie zdołał ukryć tego, że ta opcja bardzo by mu odpowiadała, a słyszalne to było w jego głosie, bo pojawił się nim wcześniej nieobecny entuzjazm. Co prawda wolałby wynająć jakiś pokój z dość przystępnym łóżkiem i dopiero tam zacząć się rozbierać, ale w życiu nie można było mieć wszystkiego. Niestety. Oczywiście wiadome było, że Neely jedynie się drażnił, choć to raczej nie było żadną nowością, bo zwykle właśnie tak to się kończyło, gdy kogoś naprawdę lubił.
Trochę zaskoczyło go, że Asterion nawet nie zareagował na ten drobny gest z wytarciem policzka. Był niesamowicie spokojny, a Yukimura zachowywał się jakby specjalnie próbował go rozdrażnić. I może to właśnie stało się jego celem. Pewne było na pewno to, że mało rozsądnie próbował się do swojego przyjaciela zbliżyć i zbadać jego reakcje na niektóre rzeczy, bo cholernie go ciekawiły.
Pod stołem dostał z kopa w piszczel, co niestety nieco go zabolało. Zacisnął zęby, a pięścią uderzył w stół, od razu zabierając swoje nogi, by w razie czego nie dostać kopniaka kolejny raz. I całe szczęście, że to zrobił, bo Canes po chwili spróbował ponownie, tym razem zahaczając jedynie o stopę Nobuyukiego.
Oj nie bądź, zły. Pasowałbyś do nas. No i dobrze by Ci było u mojego boku, wprowadziłbym Cię. — Przełknął ślinę (z obawy?) i mówił dalej. — No rozmawialiśmy, rozmawialiśmy. I co z tego? Nie puszczę Cię tak łatwo, nie ma mowy. Jesteś cennym okazem, dobry byłby z Ciebie kot — mówiąc ostatnie zdanie przybliżył się do niego, wisząc nad stołem. Utrzymywał równowagę by nie palnął mordą w drewniany blat, ale wciąż utrzymywał bezpieczną odległość, gdyby Venatici pękł i chciał mu zrobić krzywdę. Wolał uniknąć bliższego spotkania z jego szponami. Był gotowy, by odsunąć się w tył.
W ogóle to czego tu szukasz? Chcesz się zrelaksować czy szykujesz kolejną rozróbę?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic dziwnego, że spotkał tu tego Kocura w momencie, kiedy bywał tutaj dosyć często — z pewnością dużo częściej niż Asterion. Może ze względu na to, że mógł tutaj spotkać osoby, z którymi fajnie było zamienić parę zdań od czasu do czasu, nie zrobił rudery i nie wywalono go jeszcze z tego miejsca? No bo w każdym momencie może to się zmienić. Chociażby dzisiaj. Kto wie co przyniesie im te spotkanie. I nawet jeśli łączyła ich pozytywna więź, to nadal było 50% szansy na to, że Canesa mógł ktoś lub coś rozdrażnić. Chociażby sam Neely, aczkolwiek jego akurat nie podejrzewał. Nie potrafił się na niego złościć zbyt długo, do czego nie mógł przyznać się otwarcie. Jeszcze pomyśli, że jest na swój sposób wyjątkowy w oczach Asteriona, a tego wolałby uniknąć. I tak pewnie dopowiada sobie pewne kwestie — nie byłby sobą, gdyby tego nie robił, dlatego tę sprawę dla własnego dobra wolał przemilczeć.
Mimo wszystko bywanie w takich miejscach miało swoje korzyści. Spotkanie takich osób jak Neely było na swój sposób interesujące. Ile to razy słyszał od niego niestworzone historie, które z prawdą niewiele miały wspólnego? Najbardziej bawiły go opowieści, w których jawnie brał udział Asterion, niemniej sam Neely o tym nie wiedział. Bo w końcu plotki polegają na tym, że nie wszystko w nich było prawdzie albo bezpośrednie. Nigdy jednak nie zamierzał przyznawać się do tego, że autorem owych wyczynów był on sam. Z pewnością czasem mógł domyślił się, że Gepard maczał w tym palce, ale czasami... Czasami wolał pozostać incognito, nawet przed tymi najbliższymi.
Sam nie mógł się nadziwić, że w tak paskudny i mdły dzień miał w sobie tyle determinacji i samozaparcia, iż opuścił mury kryjówki Drug — on'ów, co za tym idzie był zmuszony do wędrówki. Każdy kto znał bliżej Opętanego dobrze wiedział, że nie lubił wody w żadnej postaci, więc z góry było wiadome, że musiało być to dość istotnego, iż w ogóle śmiał wyjść na dwór w taką pogodę. A może jednak to był zwykły kaprys lub rzeczywiście wyczuł, że ten samotny Kociak potrzebuje jakiegoś towarzystwa? Kto wie, kto wie...
Nie zamierzał opuszczać wzrok, również chcąc go utrzymać z mężczyzną. Przez chwilę nawet zapomniał, ze jest przez niego w ogóle dotykany, do momentu aż odgarnięte wilgotne końcówki włosów lekko załaskotały go po twarzy. Wtedy był zmuszony podnieść rękę i najwyraźniej w świecie się podrapać. Choć jak już wcześniej było wspomniane, iż wolał zabrać od siebie dłoń znajomego, to tak powstrzymał się od tego, aby pokazać, że od czasu do czasu potrafi zapanować nad swoimi "nagłymi" emocjami.
A może lubię być wypieprzany? Gdyby jakiekolwiek miejsce mi się spodobało, nie rozrabiałbym tam, nie uważasz? — więc jak widać Melancholia jest jednym z niewielu takich miejsc, do których go wpuszczając, ponieważ lubi owe miejsce i nie chce na razie robić coś, co utrudni mu tutaj wstęp — Poza tym nie powinno Cię to obchodzić. A może się martwisz? Byłoby to dość ciekawe, nie powiem. U Ciebie takie emocje chyba nie występuję. Czy się mylę? — oznajmił spokojnie, w zasadzie to szczerze. Nie wyobrażał sobie, aby ten osobnik wykazał od siebie odrobiny czułości. Tak samo zapewne jak Neely uważał, że Asterion jest pozbawiony współczucia czy troski albo opieki. I faktycznie nie myliłby się — nie potrafi zrozumieć tych emocji, jest to dla niego ciężkie i w ogóle nie wie, czy kiedykolwiek będzie potrafił zrozumieć pojęcie tych słów. W końcu wydawały mu się takie bez sensu.  
Dla niego poczucie wstydu nie istniało. Nie miał czego się wstydzić, w dodatku nie był babą, aby nie móc ściągnąć z siebie górnego odzienia. Tutaj na Desperacji było to raczej chlebem powszechnym, dlatego nie rozumiał tak zwanej odmienność orientacji, niepewność czy poczucia wstydu, więc też nie zrozumiałby logiki Yukimury. Nawet jeśli z kimkolwiek stąd poszedłby do łóżka, to nadal nie potrafiłby go zrozumieć. Po prostu nie. Co nie zmienia faktu, że nie zauważył jak mężczyzna podgryza wargę na widok ciała Geparda. Momentalnie uśmiechnął się do niego bardziej lubieżnie, jednak ten uśmiech bardzo szybko zniknął z jego twarzy. Na podrywanie przyjdzie jeszcze czas, ale jak na razie miał ochotę tutaj się napić. I zupełnie jakby kelnerka czytała mu w myślach, przyniosła upragniony kufel zimnego, średnio dobrego, ale wciąć dobrego piwa. Puścił do niej oczko w podzięce, a upijając te pierwsze łyki, nie mogło przy tym zabraknąć pomruku zadowolenia. Ostawił kufel piwa na miejsce, a wzrokiem wrócił na twarz Neely'ego.
Może faktycznie tak było. Wiesz, brak podzielności uwagi u te sprawy. Ale nie musisz już tak bajerować, Kocie.
Po prostu przyznaj, że jestem tak zajebisty, że mięknął Ci kolana na mój widok
— rzucił, pół żartem pół serio, po tych słowach również szczerząc do niego białe kły, odwdzięczając się uśmiechem. Nie bez powodu tak zrobił, w zasadzie to lubił się z nim droczyć i wiedział, że przy nim mógł sobie na to pozwolić. Gorzej to działało w odwrotną stronę — jeśli to Neely zaczynał dokuczać czy naciskać na Asteriona, wtedy bardzo szybko zaczynał się irytować, a jak dobrze wiem on i irytacja to nie jest coś, co każdy chciałby zobaczyć.
I co sądzisz? Podobają Ci się? — spytał, zauważając w jaki sposób patrzy się na jego klatkę piersiową, na jego tatuaże. Większość osób nie ma pojęcia, że za tym kryje się cos jeszcze. Coś, z czym Canes żyje już setki lat i rozstać się nie może. Inni powiedzą, że to świetna moc, drudzy, że klątwa. On uważał, że te dwie rzeczy zawsze miały ze sobą jakiś związek — nie było to coś normalnego, aby ciągle słyszeć szepty swoich Zmor, móc z nimi rozmawiać, a kiedy przychodziła pora spania, nękały Cię po nocy. Ale za to były bardzo wierne podczas różnych walk.
Kim on jest? Dlaczego on na nas patrzy?
Czy jest dobry?
Czy można go... zjeść?

Asterion nagle warknął do siebie, starając się pozbyć irytujących szeptów. Szybko jednak warkot przerodził się w śmiech, kiedy usłyszał gwizdanie mężczyzny.
Nie wiem, jak wolisz. I tak prędzej czy później stracisz te ciuchy, więc po co mamy czekać? — rzucił zadziornie, zupełnie tak samo do niego się uśmiechając. Dmuchnął mu jednak w twarz, kiedy siedział tak pochylony. Ich odległość niebezpiecznie zmniejszyła się, bo przecież Ast również musiał się nieznacznie pochylić, aby szepnąć mu te słowa.
Na razie nie czuł potrzeby, aby być rozdrażnionym. Na krótki moment myślał, ze uwolnił się od myśli swoich Zmor, jednak tymczasem wróciły one w najmniej odpowiednim momencie. Teraz tylko kwestią czasu było aż wymordowanemu skończy się cierpliwość i z całkiem przyjaznego kociaka zrobi się wredny, chamski i opryskliwy kocur. Ale czy to nie to sprawiało, że Canes takim charakterem przyciągał uwagę innych? Pech chciał, że drugi raz nie mógł wyładować swojego "gniewu" za zaczepki kociaka, niemniej on znajdzie sposób, aby mu się za to wszystko odwdzięczyć.
My? Pasowali?
Pasował, nie pasowali.
Wszystko jedno — nie pójdziesz tam.
Wiem.
U Twojego boku, co? Z tego co wiem, to lubię być niezależny. Wiem, że masz chore fantazje bycia nade mną, ale muszę Ci powiedzieć bardzo przykrą rzecz... Wiesz... Ty nigdy nie będziesz oczkiem wyżej — i aby zaakcentować swoje słowa, puścił do niego złośliwe oczko. Cóż, nie wyobrażał sobie to, aby ktoś nim rządził. Nie lubił tego, a i tak czuł się już ograniczony przez jednego rudzielca, który po prostu coś w sobie miał. Ale Neely? On to najwyżej może sobie śnić o podobnych rzeczach, tak jak teraz. Nawet teraz było widać w nim niepewność, która tylko potwierdziła słowa Asteriona.
Przy kolejnych słowach mężczyzny wyraźnie było widać w nim złość. Rozległ się głośny huk po sali, kolejny, jednak tym razem Asterion mało kulturalnie uderzył nogą w stół tak, że się przesuną o te parę milimetrów. Miał na celu wystraszenia Neely'ego, aby przestał pleść te głupoty. W końcu nie był żadnym okazem. Nie nabierze się na to drugi raz. Jest teraz dużo silniejszy niż był kiedyś.
Cenny tak? To ja Ci kurwa pokażę tą cenność.
Nie pozwól, aby nie miał wobec Ciebie szacunku. To on jest przedmiotem, nie Ty Asterionie.
O co Wam kurwa chodzi? Nie jestem mięsem armatnim, z którego może być pożytek, co najwyżej Ty możesz nim być, jeśli dalej będziesz ciągnąć ten temat. Wiem, ze lubisz to robić, ale każdy powinien znać swoje granice — jeśli jeszcze raz usłyszę na ten temat cokolwiek, daję słowo, że Ci wpierdolę. I wtedy ta piękna morda w niczym Ci nie pomoże — rzucił ostro, stanowczo wręcz nie zamierzając się w tej kwestii patyczkować. Dla niego temat był skończony i nie zamierzał do niego wracać ponownie.
Chcesz się zrelaksować czy szykujesz kolejną rozróbę?
Na relaks chyba już nie mam okazji, skoro pewien Kocur męczy mnie tematem, na który rozmawiać nie chcę. Więc chyba zostaje tylko rozróba — stwierdził jakby trochę zawiedziony, przeciągając się zaraz z cichym pomrukiem.
Jednak nic ciekawego tu nie ma.
Wracamy?
Ta, wracamy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciężko było zwykłymi słowami nazwać to, co łączyło tę dwójkę, Neely sam nie potrafił znaleźć odpowiednich określeń na tę dziwną i specyficzną relację. Bo co ich właściwie łączyło? Niby się lubili, ale bez jakichkolwiek przeszkód potrafili dogryzać sobie wzajemnie na każdym kroku. Niby dobrze spędzało im się razem czas, ale potrafili też denerwować się na siebie i czepiać się jakichś drobnostek. Jednak mimo wszystko wciąż rozmawiali, jak starzy, dobrzy znajomi. Nobuyuki uwielbiał gry słowne, stosował je praktycznie na każdym kroku. Raz pozwalał słowom delikatnie szczypać rozmówcę, by później ciskać nimi jak igłami i doprowadzać innych do uzewnętrzniania różnorakich emocji. Tym razem też to robił — celowo zahaczał o strefy mniej lub bardziej komfortowe, by móc sprawdzić reakcję swojego kociego przyjaciela. I najlepsze było to, że on wcale nie widział w tym nic złego — traktował to jak zabawę, z której czerpał rozrywkę. Chociaż największą satysfakcję i tak dawało mu to, że byli tacy, którzy z chęcią ciągnęli jego grę dalej, nadając jej tempa. Potyczki słowne, wzajemne dogryzanie sobie i zaczepianie pozwalało białowłosemu wybadać grunt, sprawdzić jak daleko może się posunąć i gdzie jest granica, której nie powinien przekraczać. Czasami odkrywał ją szybciej, niż by się tego spodziewał.
Yukimura również lubił miejsca takie jak Melancholia, głównie dlatego, że w barze zawsze się coś działo. Zawsze. Czasami wślizgiwał się do środka lokalu, zajmował jakiejś miejsce na uboczu, z dala od towarzystwa i obserwował — bo obserwatorem był wyśmienitym. Mógł z bezpiecznej odległości przyglądać się pijackim awanturom albo jakimś nieumiejętnym podrywom stosowanym wobec biednej barmanki, która musiała odmawiać wszystkim zgromadzonym pijusom, starającym się o jej względy. A musiała im odmawiać tak grzecznie, by żaden z nich w nerwach nie rozniósł całego baru, co wcale nie było takim łatwym zadaniem. Śmiało można było współczuć kobitce, które musiała sobie jakoś radzić z bandą bezmózgich lub nawalonych obdartusów, który stale mamrotali coś niewyraźnie pod nosem, sięgając po coraz to gorsze teksty i pomysły.
Asterion był dla Neely'ego jedną z tych nieodgadnionych zagadek — trudno było wyczuć jego prawdziwe intencje. Niekiedy wystarczyło jedynie spojrzeć komuś prosto w oczy, by móc chociażby trafić na jakiś ślad, który pozwoliłby rozszyfrować zamiary tej drugiej osoby. Ale Gepard był inny — w jego ślepia można było wpatrywać się godzinami, a i tak nie miało się pewności co do jego prawdziwych zachcianek. Mógł je zmienić w każdej chwili. Czerwonooki mógł się jedynie domyślać jakie myśli nękają biały łeb znajomego.
„Gdyby jakiekolwiek miejsce mi się spodobało, nie rozrabiałbym tam, nie uważasz?”
Podrapał się po szyi, przekrzywiając nieco łeb. Wciąż utrzymywał z Canesem kontakt wzrokowy, jakby ten był dla niego niezwykle ważny, jakby nadal starał się wedrzeć do jego duszy i przyjrzeć się jej dokładniej. Irytowało go to, że nie wie czego może się po nim spodziewać. Chciał móc po prostu wyczytać go, przewidzieć niektóre z zachowań, ale nie udawało mu się to. Niektórych cholernie ciężko było zrozumieć, nawet jeśli naprawdę się próbowało.
To ma sens. Czyli tutaj nawet Ci się podoba, w końcu nie odwaliłeś jeszcze nic głupiego. Jeszcze. I lepiej nie odwalaj, chyba raz możesz być grzeczny? A przynajmniej na tyle, by nie wylecieć na zbity pysk. — Uśmiech sam wpełzł mu na twarz, a wraz z entuzjastycznie świecącymi oczami wyglądał bardzo prawdziwie. Być może w Neely'm pojawił się jakiś dziwny rodzaj troski, którego nie potrafił inaczej okazać, ale udało mu się przynajmniej (jako tako) powiedzieć, że w jakimś mniejszym lub większym stopniu zależało mu, by Asterion był obok. Lubił jego towarzystwo i nie miał zamiaru z niego tak łatwo rezygnować. — Nie powinno, a obchodzi. Nie martwię się. Jesteś dużym kotem, potrafisz o siebie zadbać. Może bym się martwił gdybyś miał jakieś kłopoty. Może. Póki co korzystam jedynie z Twojego towarzystwa. — Specjalnie postawił nacisk na słowo „jedynie”, sugerując, że możliwe jest to, że będzie chciał skorzystać z czegoś więcej niż tylko towarzystwa. Z pewnością to była dla niego kolejna potyczka słowa, kolejna strzała wystrzelona w kierunku Geparda. Bez problemu mógł ją odbić, kontynuując tę grę. Nobu bardzo umiejętnie władał słowem, czasami sam się nim ranił — ale trening czyni mistrza, prawda? — Myślisz, że zasłużyłeś sobie na moją troskę? — Pytanie to wydawało się być takie puste, pozbawione jakichkolwiek, zbędnych emocji, zupełnie jakby mówił je ktoś zupełnie pozbawiony ludzkich odczuć. Tą nagłą powagą chciał dać swojemu kociemu kumplowi do zrozumienia, że oczekuje poważnej odpowiedzi. Chciał wiedzieć.
Brak poczucia wstydu było chyba kolejną rzeczą, którą Nobuyuki lubił w Canesie. Przynajmniej miał pewność, że nie zawstydzi go jakimś głupim tekstem. Mógł sobie żartować jak chciał, a jednocześnie przyglądać się jego zadbanej (jak na ciężkie warunki) sylwetce. Podobało mu się to, że przy nim mógł się czuć taki wolny i swobodny. Zero uważania na słowa, zero zastanawiania się czy aby na pewno nie odebrał tego źle. Mógł być po prostu sobą, nie musiał udawać kogoś, kim wcale nie był.
Wychwycił krótki uśmiech Asteriona i nie pozostał mu dłużny na długo, bo sam obnażył swoje ostre kły. W międzyczasie napatoczyła się również kelnerka, która przyniosła do ich stolika kufel dla Venaticiego. Neely z niemałym zaciekawieniem przyglądał się swojemu znajomemu, mając ten sam wyszczerz na twarzy. Uszy mu się nieznacznie poruszyły, gdy tylko dobiegł do nich pomruk zadowolenia najemnika. Najwidoczniej piwo bardzo mu smakowało — w przeciwieństwie do czerwonookiego, który zawartości swojego kufla praktycznie nie ruszył. Zwykle zamawiał jakieś najgorszy trunek dla niepoznaki — chciał się nieco wtopić w towarzystwo i nie ściągać na siebie podejrzeń. Poza tym Yukimura miał bardzo słaby łeb do alkoholu, już po jednym piwie potrafił mieć lekkie zawroty w głowie i bóle żołądka. Picie musiał rozkładać w czasie, by nie opróżniać naczynia w chwilę. Był zmuszony pastwić się nad browarem trochę dłużej, by uniknąć niepożądanych skutków.
Zapewniam Ci, że nic mi nie mięknie na Twój widok, Kocie. I wcale Cię nie bajeruję, taki mam styl bycia. Myślałem, że już do niego przywykłeś. — Wbił w niego ciekawskie spojrzenie, udając nieco zawiedzionego. Przecież niepierwszy raz mieli okazję ze sobą rozmawiać. Neely na przestrzeni lat nie zmieniał się aż tak bardzo, nadal pozostawał tym samym, nieco rozkapryszonym kotowatym, który lubił rzucać na prawo i lewo dwuznacznymi tekstami (a zwłaszcza do tych, których serio polubił). Możliwe, że trochę dorósł i wiele rzeczy postrzegał inaczej niż wcześniej, ale charakter miał ten sam, bo nigdy nie miał zamiaru się dla nikogo zmieniać, pasowało mu to jaki jest, a inni mogli to akceptować albo tępić. Banalnie prosty wybór.
„I co sądzisz? Podobają Ci się?”
W pierwszej chwili poczuł się jakby został przyłapany na gorącym uczynku, jakby robił coś złego. Ale to było tylko pierwsze, ludzkie odczucie, które dość szybko go opuściło. Nobuyuki jakoś nie miał zamiaru się kryć z tym, że Asterion ma ciekawe ciało, a pokrywający je czarny tusz dodawał mu jeszcze więcej tajemniczości. Chciał poznać historię tych tatuaży, ale uznał, że z pewnością jeszcze kiedyś znajdzie się ku temu okazja. Póki co lustrował sylwetkę mężczyzny, a wzrok od jego klatki piersiowej oderwał dopiero po jakimś czasie. Wtedy spojrzał na jego twarz, posyłając mu delikatny uśmiech.
Nie patrzyłbym bym tak na Ciebie, gdyby mi się nie podobało, Gepardzie. — Nie powiedział nic odkrywczego, ale widocznie musiał to powiedzieć na głos, skoro najemnik się nie domyślił. No i nigdy tego nie ukrywał przecież, zawsze rzucał wyszukanymi tekstami i raczej dawał mężczyźnie znaki, że ten nie jest mu obojętny. Bo gdyby był, to raczej nie próbowałby z nim nawiązywać jakiekolwiek, dłużej konwersacji. I nie starałby się go przekonać do wstąpienia do kociej bandy. Lubił go, może miał do niego jakąś dziwną słabość, ale nigdy tego nie ukrywał, co oczywiście nie oznacza, że się z tym obnosił.
Canes warknął. Czerwonooki nie wiedział jak na to zareagować, więc po prostu to olał. Okazało się, że dobrze zrobił, bo ten warkot przemienił się śmiech. I dobrze, bo śmiech to zdrowie.
„I tak prędzej czy później stracisz te ciuchy (...)”
Odgarnął na bok pasmo białych włosów, mrugając przy tym swoimi szkarłatnymi ślepiami.
Jesteś tego pewny? Póki co to tylko Ty tracisz ciuchy, ja nawet nie musiałem się specjalnie starać żebyś je zrzucił, mój drogi. — Bez wahania wypowiedział te słowa, przedstawiając swój punkt widzenia. Nic sobie nie wyobrażał, nie wiedział, w którym kierunku zawędruje to spotkanie, ale póki co zdążył zaobserwować, że to właśnie Asterion tak chętnie pozbył się wierzchniej części odzienia. Może faktycznie przeszkadzał mu wilgotny materiał, więc dlatego postanowił się rozebrać... ale przecież nie zmókł tylko od pasa w górę, prawda? Spodnie i buty też miał mokre, śmiało mógł się rozbierać dalej, bezwstydnik.
Fuknął cicho, czując oddech mężczyzny. Ale dość szybko kąciki jego jasnych ust uniosły się ku górze.
Ależ ja też lubię być niezależny. I nie mam żadnych chorych fantazji, po prostu dobrze by było mieć Cię blisko siebie. Nieczęsto trafiam na wymordowanych Twojego pokroju. Ciekawisz mnie. — W jego głowie nigdy nie pojawił się obraz, o którym napomknął Salamander. Nigdy nie wyobrażał sobie siebie rządzącego Asterionem. Nigdy tego nie chciał. Zależało mu raczej na jego towarzystwie, bo przecież dobrze się czuł wobec niego. I chciał też, by Gepard mógł się dobrze czuć. Kota ciągnie do kota.
Neely dość szybko doszedł do wniosku, że bardzo szybko udało mu się dosięgnąć granicy, której nie powinien przekraczać — złość, która rozkwitła na twarzy Canesa była tego dowodem. Stół się przesunął pod wpływem uderzenia wytatuowanego mężczyzny, a Yukimura odchylił się trochę do tyłu. Był gotowy na najgorsze, ale nie stracił iskier tańczących w jego krwistych tęczówkach.
O nic mi kurwa nie chodzi, chciałem dobrze. Może najwyższy czas otworzyć oczy? Nie robiłem nic, aby Ci zaszkodzić, a Ty zaczynasz mi grozić. Tak po prostu, po tym wszystkim. Chcesz mi wpierdolić? Proszę bardzo, do dzieła. Zrób to, wiedząc, że chciałem dla Ciebie dobrze. Jesteś niewdzięcznikiem. Nigdy nie doceniasz tego co masz albo co mógłbyś mieć. Wyobraź sobie, że nie wszyscy chcą mieć nad Tobą kontrolę. Nie było sekundy, w której wspomniałbym o jakimś odbieraniu Ci wolności. Wszystko cholernie źle interpretujesz. — Podczas wypowiadania tych słów kłapał w powietrzu zębami, bo również był zły, ale nie na samego Canesa, a raczej na to, że ten nie potrafił zrozumieć pewnych spraw. Musiał mieć jakiś wewnętrzny defekt, skoro tak wzbraniał się przed jakimkolwiek bliższym kontaktem, skoro propozycje dołączenia do dość luźniej organizacji odebrał jako próbę spętania go i ograniczenia jego wolności.
Nie pierdol, w każdej chwili mogę sprawić, że będziesz zrelaksowany tak, jak jeszcze nigdy zrelaksowany nie byłeś. I będziesz błagał mnie o więcej. — Uśmiechnął się jadowicie, a oczy aż mu zabłyszczały.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sam nie rozumiał swoich uczuć względem tego osobnika, w zasadzie mało kiedy rozumiał swoje własne uczucia i odczucia. Ale dogadywał się z nim — czasem mniej, czasem bardziej, ale generalnie jako tako im to wychodziło. Było to zaskakujące, bowiem często jak siedzieli w swoim towarzystwie, to darli koty między sobą. Jednak łatwo dało się wywnioskować, że robili to z czystej sympatii do siebie. Czasem tylko ponosiły ich zbędne emocje, ale to tylko czasem. Każdemu może się to zdarzyć. Póki nie przegryźli wzajemnie swoich gardeł, to było wszystko w porządku.
Asterionowi również podobała się gra słowa, chociaż nie zawsze i nie za każdym razem potrafił ją zrozumieć. Czasem sam nieświadomie jej używał, dostarczając mniej lub większej zabawy kotowatemu. Czasem potrafił złapać go za słówka, ale również i Canes od czasu do czasu był łapany. Nawet częściej od swojego towarzysza. Był taką osobą, która nie zwracała na to szczególnej uwagi, do póki ktoś za bardzo nie przekroczy wyznaczonej linii cierpliwości przez wymordowanego, a bywała ona różna. Neely mógł cieszyć się faktem, że miał wobec niego profity, przez co długo może się starać, aby ową linię dosięgnąć. Może własnie dlatego opętany nie stracił żadnego palca czy nie daj boże głowy, kiedy za wszelką cenę testował cierpliwość Asteriona, wchodząc na mniej wygodne tematy? Dobrze jednak, że kotowaty pałał jakąś sympatią wobec białowłosego mężczyzny. Na ironię losu właśnie przez takie zachowanie ich więź z każdym spotkaniem była coraz silniejsza, przez co byli wstanie pozwolić sobie wzajemnie na nieco więcej niż całej reszcie. Przynajmniej Ast'owi udało się to zaobserwować, nie wiedział jak natomiast było z jego towarzyszem przy stoliku.
Asterion nie mógł powiedzieć, czy lubił takie miejsca, bo bardzo często, jak nie zawsze był z nich wyrzucany. Z perspektywy trzeciej osoby, która patrzy na wszelakie bójki może wydawać się to ciekawe jak nie ekscytujące, ale osoba, która bierze udział w awanturze liczy się z konsekwencją, że już nigdy więcej nie będzie mogła wrócić do danego miejsca, bo jej zwyczajnie w świecie nie będą chcieli wpuścić. Dlatego wiedząc, że Nobuyuki bardzo często przebywa w tym miejscu, nie pozwolił sobie na minimalną kłótnię w tym miejscu. Poza tym ciągle ma nadzieję, ze spotka tu kogoś, kogo swego czasu notorycznie odwiedzał.
Nie spodziewał się, że tak ciężko było wyczytać myśli, które non stop krążyły mu po głowie. On sam nie był najlepszy w odgadywaniu tego, kto co myślał, ale wiedział, czy osoba przed nim była interesująca, kiedy po 15 minutowej rozmowie nie zdążyła go zanudzić. Wtedy najczęściej starał się zdobywać sympatię takiej osoby, aby mieć kogoś, kto w minimalnym stopniu będzie przypominał znajomego. Co prawda nie za każdym razem to wychodziło, ale w mniejszych przypadkach...
Noo, powiedzmy. Trzeba mieć czasem takie miejsce, do którego można wrócić. Więc nie martw się, nie zamierzam odwalać głupich rzeczy. Mają tu całkiem spoko alkohol — a na zakończenie tych słów, puścił mu zadziorne oczko, aby wiedział, że póki co nie zamierza robić tutaj nic głupiego. Chyba każdy potrzebuje takiego miejsca, do którego może normalnie wejść i nie czuje na sobie spojrzeń, które są wyplenione żalem i nienawiścią. Kolejne jego słowa skomentował krótkim śmiechem, który nie był w żaden sposób gorszący czy złośliwy. Ot, zwyczajny śmiech, który miał w sobie pozytywny wydźwięk. Inaczej nie potrafił skomentować jego słów o towarzystwie. Tylko i wyłącznie jego towarzystwie. Otarł z kącika oka łezkę, która zakręciła się podczas śmiechu i wrócił rozbawionym spojrzeniem na kotowatego, uśmiechając się do niego szeroko i pewnie siebie.
Tak, myślę, że zasłużyłem. Niewiele osób obarcza mnie czymś takim, więc jeśli to byłoby prawdziwe uczucie, to kto wie, kto wie... — specjalnie nie dokończył swoich słów, a raczej myśli, aby Neely mógł zrobić to za niego. Taka mała gra słów, którą kotowaty wprost uwielbiał.
Neely chyba był pierwszą z niewielu osób, która od samego początku tak swobodnie czuła się w towarzystwie Asteriona. Większość albo nim gardziła, albo srała ze strachu na myśl, co może zrobić, kiedy użyją nieodpowiedniego słowa czy ruchu w jego obecności. Plotki chodziły różne po Desperacji i niektórzy bali się ich mniej lub bardziej. Albo wcale, bo i takie jednostki się trafiały. W końcu Ast nie był najpotężniejsza osobą na tych terenach, choć z pewnością był równie niebezpieczny co inne.  
Wypijając pierwsze łyki alkoholu i odstawiając swój kufel na miejsce, dopiero teraz zauważył, że kocur również posiadał piwo, ale ledwo zaczęte. Ciekawiło go, czemu nie pije, skoro zamówił sobie złoty trunek. Jeśli chodziło o smak, nie powinien być aż tak wybredny, bo chcąc nie chcąc mieli tu jedno z najlepszych piw na Desperacji. Przynajmniej tak uważał Gepard. Więc dziwił go fakt, że w ogóle nie tknął zamówienia. A może za tym wszystkim kryło się coś jeszcze głębszego?
Kompletnie nic? Może nawet i lepiej. Skoro nie mięknie, zawsze Twój żołnierz może stanąć na baczność — stwierdził w zadziornym tonie, a gdyby miał kocie uczy, nieznacznie nimi poruszyłby w ciekawości, co mu odpowie mężczyzna. Dalej będzie się wypierał, a może, hehe, pociągnie to dalej? — Nie zupełnie, ale z każdym spotkaniem przyzwyczajam się coraz bardziej, więc spokojnie. Daj mi jeszcze trochę czasu, skarbie — a ostatnie słowa wypowiedział cichym szeptem, nieznacznie pochylając się w jego stronę, by później móc ugościć go szerokim uśmiechem. Po czym zatopił go paskudnie w alkoholu.
I nie mógł mieć mu tego za złe, że nie pamięta przyzwyczajeń kotowatego lub nie przyzwyczaił się do nich w pełni. Asterion też na przestrzeni lat się zmieniał, często skupiał uwagę na różnych rzeczach i szybko tracił zainteresowanie. Był typowym kotem, którego rozpraszało wszystko dookoła i nie potrafił się skupić wystarczająco długo na jednej rzeczy, bo zawsze było coś innego, co przykuje jego uwagę. Starał się nad tym pracować, dzięki czemu ze spotkania na spotkanie potrafił coraz większą uwagę poświęcać Yukimaru. Powinien to zauważyć, jak i również docenić.
Nie miał zamiaru nikomu mówić historii swoich tatuaży i w jaki sposób znalazły się na jego ciele. Z początku sam nie do końca był świadom posiadania ich, ale im dłużej żył, tym większe było prawdopodobieństwo, że koniec końców dowie się, skąd je w ogóle ma. A gdy do tego doszło, nie był szczególnie dumny z ich posiadania. Można śmiało powiedzieć, że są piętnem ladacznicy, którego nie może się pozbyć nawet jeśli by chciał. Dlatego ktokolwiek podejmował się rozmowy na temat jego tatuaży, bardzo szybko ucinał temat i nigdy do niego nie wracał.
Parsknął krótkim śmiechem. Widocznie im dłużej z nim przebywał, tym bardziej jego humor był pozytywnie nastawiony.
No tak, czego innego mógłbym się spodziewać? — odparł, jakby rzeczywiście było to coś normalnego. Szczerze mówiąc spodziewał się czegoś innego, czegoś bardziej zaczepnego. Tymczasem usłyszał coś, czego mógł w zasadzie się spodziewać. Tutaj był żywy dowód tego, że gra słowa nie zawsze wychodziła mieszańcowi.
Widzisz ile przysługi Ci robię? A Ty nawet tego docenić nie możesz... — westchnął teatralnie, kątem oka zerkając na kolejną reakcję białowłosego mężczyzny. Lubił patrzeć na to, jak reaguje na jego słowa i słyszeć dogryzki z jego strony. I fakt, miał go. Ale nie mógł pozbawić się kompletnie wszystkich ubrań. I wcale nie chodziło tutaj o przyzwoitość. Po prostu wolał je mieć aktualnie na tyłu, tak samo jak własne buty na nogach.  
I mamy kolejny dowód na to, że dobry humor w mgnieniu oka może przerodzić się na ten zły i odwrotnie. W zasadzie nie wiedział, co w niego wstąpiło, że zareagował wobec Neely'ego tak agresywnie i złośliwie. Tak świetnie dogadywali się przez ten czas, aż tu nagle ubzdurał sobie jakąś głupotę i zaczął warczeć na prawo i lewo. Często tak miał i wiedział, że musi wyzbyć się tej paskudnej cechy. Ona psuła jego niebezpieczną aurę, pokazując, że był bardzo emocjonalny i niestabilny. A wynikiem było to, że nie do końca rozumiał swoje odczucia. Nie potrafił zrozumieć swoich myśli. Denerwowało go to, dlatego musiał się tego pozbyć za wszelką cenę. Aby uniknąć tego typu sytuacji — gdzie wyjdzie na pozycję przegraną, która nie będzie miała zbyt dobrych argumentów. Był dziki, ale nie chciał wyjść na idiotę.
Westchnął ciężko, przeczesując dłonią jasne kosmyki włosów. Spiął je w gumkę do włosów, którą wyciągnął z kieszeni spodni. Przez długi czas nic nie mówił, nie komentując słów znajomego, zupełnie jakby chciał wyciszyć i siebie i swoje Zmory. Przymknął oczy podczas spinania włosów, a gdy je otworzył, jego spojrzenie uspokoiło się, tak samo jak jego agresywny temperament. Wrócił spojrzeniem na Yukimaru, a parę kosmyków włosów uciekło od jego spięcia. Cholera jasna.
Masz rację. Po prostu nie mogę zdradzić organizacji, w której jestem. Ty też byś tego nie zrobił, więc powinieneś mnie zrozumieć — i nie zamierzał dalej ciągnąć tego bezsensownego wywodu. Nie miał podstaw do tego, aby być dla niego niemiły, a w dodatku nie chciał zachowywać się jak szczeniak, który ledwo co został wypuszczony na wolność. Musiał się ogarnąć i wiedział to aż za dobrze. Musiał odsunąć od siebie chore teorie, na których opiera się od setek lat — Poza tym szkoda byłoby oszpecać Twoją mordę — oho? Czyżby z ust Canesa wydobył się jakiś komplement? To niesłychane, zważywszy na to, że komplementy prawdopodobnie były mu chorobliwie obce. Uśmiechnął się szeroko, słysząc jego kolejną grę słowną. No proszę. Wciąż nie stracił zapału, aby mówić tak dwuznaczne rzeczy.
Ach tak? Chętnie to sprawdzę, bo widzę, że brakuje Ci kontaktu fizycznego i cholernie się o niego upominasz — i w tym momencie on był jeszcze bardziej bezpośredni niż ktokolwiek inny. Jeśli oboje razem mieli dzisiaj skończyć w łóżku, wcale nie będzie na to narzekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Neely jakoś nigdy nie starał się utrzymywać jakichkolwiek, stałych kontaktów z innymi — był raczej typem osoby, która życie traktuje jak zabawę, dlatego też wiernych przyjaciół miał prawdopodobnie tylko kilku, a reszta jego relacji była bardzo niestabilna. Taki właśnie był — wręcz uwielbiał zabawiać się w towarzystwie, choć zwykle nie pogłębiał z nikim relacji, bo po prostu nie było po co. Pasowała mu ta niezależność i wolność, którą miał. Nie musiał się o nikogo martwić, nie musiał się też nikim przejmować. Można by podejrzewać, że czasami bywał samotny, ale na szczęście nigdy nie miał większych problemów ze znalezieniem osoby, która mogłaby zająć jego czas na dzień lub dwa — z takimi osobnikami kontakt urywał bardzo szybko, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu. Naiwność innych cholernie go śmieszyła, a on sam wspaniale się bawił podczas zaczepiania coraz to kolejnych osobników, których wkrótce zostawiał samych sobie. Z Asterionem było zupełnie inaczej, a Nobuyuki mógł jedynie domyślać się dlaczego, bo stuprocentowej pewności nie miał. Coś po prostu sprawiało, że Canesa nie chciał zostawiać. Prawdopodobnie próbował urwać kontakt nieraz, ale jakiś magiczny pierwiastek powodował, że to wcale nie było takie proste, nawet jeśli znajomy kotowaty niekiedy okazywał się być zniechęcającym do siebie gburem. Yukimura widział w nim kogoś, z kim mógłby (a nawet chciałby) próbować zbudować jakąś pełnoprawną relację. Jedni mogliby uznać, że Salamander jest typem odpychającym, ale Neely poznawał go od podszewki i znał go już na tyle, by móc jasno stwierdzić, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Poza tym... miał w sobie kocie geny, a to też z pewnością przyczyniło się do tego, że czerwonooki postanowić dać sobie (i jemu) szansę. Czy ryzykował wiele? Możliwe, że tak, ale kto nie ryzykuje, to nic w jego życiu się nie zmienia, a tak się składa, że CATS potrzebował zmian, wręcz uwielbiał je.
Kątem oka spoglądał na swój już wcześniej zamówiony drink, który wciąż stał odłogiem z boku. Nobuyuki w dalszym ciągu nawet języka nie zanurzył w tym rozcieńczonym wodą alkoholu. Przed oczyma pojawiła mu się wizja, jak po wypiciu trunku zaczyna szaleć — bo tak zawsze było. Już po jednej szklance mógł zacząć odczuwać zawroty w głowie, a nawet mało cywilizowanie zwrócić go pod postacią wymiocin. Jedno było pewne — nie miał zamiaru pić, bo doskonale wiedział, że to mogło się skończyć tragicznie, a on zdecydowanie bardziej wolał zachować trzeźwość umysłu. Póki co rozmowa wymagała od niego tego, by był w stu procentach trzeźwy, bo pijany mógłby przegrać w swoją własną grę słowną, a do tego dopuścić nie mógł. Nie wybaczyłby sobie tej klęski. Poza tym wolał w pełni świadomie droczyć się z Asterionem, bo po alkoholu mogło się okazać, że zamiast przekraczać granice, to Neely zacząłby je przeskakiwać, a to też mogło się koszmarnie skończyć, zwłaszcza jeśli po drugiej stronie siedział wymordowany, którego łatwo było zdenerwować.
„Mają tu całkiem spoko alkohol.”
Wbił spojrzenie najpierw w swojego rozmówcę, żeby kolejny raz prześledzić ruchy jego twarzy, a później ponownie spojrzał w kierunku szklanki ze swoim alkoholem. Przysunął ją leniwie do siebie, chwycił ją ręką, a później uniósł, by umoczyć w trunku usta, by poczuć jego smak. Po tym oblizał usta, a drink odstawił z hukiem. Nie skrzywił się, ale oczy mu zabłyszczały jakby powstrzymywał się przed ukazaniem tego, że mu nie smakowało.
Nie piję zbyt często, więc trudno mi ocenić. Zwykle muszę mieć się na baczności, bo niewiarygodnie łatwo można mnie upić, a pijany jestem nieznośny. — Pchnął naczynie z alkoholem w stronę Canesa i uśmiechnął się delikatnie. W tym samym czasie paznokcie drugiej dłoni wybijały jakiś bliżej nieokreślony rytm o blat drewnianego stołu. — Tak więc widzisz... i tak nie będę tego pił, także możesz się częstować. Nie jest w najwyższej półki, ale może ci przypasuje. — Na koniec kiwnął jedynie głową, a potem łokciem oparł się o stół.
Mogłoby się wydawać, że Neely ma nawet jakiś dobry, dziwny wpływ na Asteriona, skoro nawet specjalnie nie musiał się starać, by tchnąć w jego uśmiechy tyle pozytywnego wydźwięku. Najemnik na co dzień chyba nie był aż tak przyjemnym typem, skoro wywalali go już w tylu lokalów, więc Yukimura z pewnością częściowo przypisywał sobie zasługi wprawienia wytatuowanego kolegi w taki pozytywny nastrój. Bo nie oszukujmy się, ale członek kociego gangu zawsze był osobą, która potrafiła prowadzić rozmowy w taki sposób, by rozmówca był chociaż trochę zainteresowany.
Takie rzeczy da się wyczuć. Ja na przykład wiem kiedy ktoś jest wobec mnie troskliwy, a kiedy nie. Choć szczerze współczuję jednostkom, które darzą troską kogoś takiego jak ja. — Zaśmiał się złowieszczo, jakby był jedną z najgorszych osób, stąpających po plugawych ziemiach Desperacji. Sam uważał się za w miarę normalnego i bezproblemowego, póki oczywiście drapieżna, wilcza natura nie postanawiała zaatakować swojego właściciela, bo wtedy z dość urokliwego i frywolnego kocura zmieniał się bezmyślnego potwora, rzucającego się na wszystko i wszystkich. Każdy ma swoją ciemniejszą stronę prawda? Tylko niektórzy skrzętnie skrywają ją przed światem w obawie o zdrowie innych, jak i własne. Jednak takie utraty świadomości zdarzały się głównie w biokinetycznej postaci, więc póki się nie przemienił to ryzyko nagłej zmiany zachowań było praktycznie zerowe — i całe szczęście, bo Nobuyuki zdecydowanie bardziej wolał siebie takiego, jakim zwykle był.
Swoboda Neely'ego polegała głównie na tym, że on czuł się dobrze w towarzystwie osób, które nie naciskał na niego w żaden sposób, a Asterionem tak właśnie chyba było. Wydawałoby się, że oboje badają jeszcze grunt, ale jak na razie całkiem nieźle im to szło. Dwóch kotowatych z łatwością mogło znaleźć wspólny język, jeśli oczywiście żaden z nich nie tłamsił swoją wyrazistością tego drugiego — co oczywiście w zestawieniu tej dwójki raczej nie było możliwe, bo o ile Yukimura był postacią, którą się pamięta, to Canes również należał do grona osób, które zawsze miało się na uwadze. I może właśnie to sprawiało, że pięści nie poszły jeszcze w ruch, może oboje cenili się w jakimś stopniu? Może. Poza tym... Neel był swego rodzaju ryzykantem — dość często zdarzało mu się podejmować tematy, których zbyt często się nie poruszało. Równie często ocierał się o granice, których ktoś o zdrowych zmysłach nigdy by nie tknął. Ale to właśnie było kwintesencją tego jasnowłosego kocura. Uwielbiam zaskakiwać innych, ale też samego siebie.
Zlustrował swojego kompana spojrzeniem w momencie, gdy ten chwycił za kufel. Szkarłatne ślepia śledziły każdy jego ruch, aż w końcu zmrużyły się, gdy do jasnych, kocich uszu doszły kolejne słowa wypowiedziane przez najemnika.
„Skoro nie mięknie, zawsze Twój żołnierz może stanąć na baczność.”
Otworzył oczy szeroko, zupełnie jakby dopiero co wybudził się z snu. Cwaniacki uśmiech, obnażający zwierzęce kły zagościł na jego twarzy, a dłoń płasko uderzyła z plaskiem w stół. Wydał z siebie ciche fuknięcie, które niemalże o razu przeistoczyło się w rozbawienie, a potem w śmiech. Usta aż mu zadrżały, gdy próbował wydusić z siebie pierwszy komentarz dotyczący tekstu o żołnierzu. Odnalazł spojrzenie Smoka, by przez krótką chwilę móc bezczelnie wpatrywać się w jego oblicze.
Doskonale wiesz, że żołnierze są leniwi i zwykle potrzebują czynnika z zewnątrz, na przykład jakiejś pobudki. — Jęzorem zahaczył o wystający kieł. — Oczywiście, że może stanąć, ale sam tego nie zrobi, będzie potrzebował czyjejś pomocy. Wydaje mi się nawet, że taki jeden, niespokojny kot wręcz wyrywa się na ochotnika. — Zaśmiał się głupkowato (bo to była czysta prowokacja), odsuwając się nieco od stołu, a jego plecy opadły na oparcie niestabilnego krzesła. Momentami miał wrażenie, że stołek rozkraczy się pod jego ciężarem — słyszał te pojedyncze skrzypnięcia, ale na szczęście mebel dzielnie się trzymał. I całe szczęście, bo nie miał zamiaru zaliczyć spektakularnej gleby przy tych wszystkich ludziach i nie daj Boże rozwalić sobie łba. — Jestem zawiedziony, myślałem, że już dawno się przyzwyczaiłeś, a tymczasem mówisz mi, że jest inaczej. Ale z drugiej strony to dobrze, że nie znasz mnie jeszcze na wylot, wciąż mogę Cię z łatwością zaskakiwać. — Mrugnął do niego zaczepnie okiem, a kąciki jego ust mimowolnie powędrowały ku górze. Był pewny, że podczas tego spotkania jeszcze zdąży odwalić coś, czego Asterion zupełnie się nie spodziewa. W głowie z pewnością miał już kilka pomysłów, z którym czekał jedynie na odpowiedni moment, by móc je jak najlepiej zaprezentować swojemu przyjacielowi.
Kolejny raz wbił spojrzenie w wytatuowane ciało najemnika, tym razem również dokładnie przyglądał się tatuażom. Nigdy nie pytał o ich historię i jakoś niespecjalnie miał zamiar o nie pytać. Mógł jedynie podejrzewać, że Canes nie ma zamiaru chwalić się w jaki sposób znalazły się na jego ciele i co oznaczają, więc po prostu nie poruszał tego tematu. Białowłosy uznał, że jeśli kiedykolwiek Smok będzie chciał uchylić rąbka tajemnicy, to z pewnością to z robić, a na chwilę obecną nie ma co na niego naciskać. Poza tym sam Neely również nie czuł jakiejś ogromnej potrzeby dowiadywania się o co chodzi z tymi dziarami — to prawda, że chciał poznać Geparda lepiej, ale nie było też tak, że musi wiedzieć o nim wszystko już i teraz, aż tak zdesperowany to nie był.
„No tak, czego innego mógłbym się spodziewać?”
Nie wiem, na przykład tego, że rzucam na Ciebie urok i przejmuję kontrolę nad Twoim ciałem. Kazałbym Ci wdrapać się na stół i tańczyć jak małpa — odparł nieco złośliwie, skoro Asterion nie potrafił przyjąć tego drobnego komplementu, którym uraczył go Yukimura — bo tak, powiedzenie komuś, że ma fajne dziary to jednak komplement. Poza tym czerwonooki przez chwilę faktycznie wyobraził sobie najemnika, który wskakuje na stół i wyczynia na nim bardzo dziwne rzeczy, przy okazji wymachując swoją bluzą. Widok może i nieprawdopodobny, ale jakże komiczny.
„Widzisz ile przysługi Ci robię? A Ty nawet tego docenić nie możesz...”
Parsknął głośno.
To ma być przysługa? — Znów fuknął coś pod nosem, dając upust swojemu niezadowoleniu. — Zdecydowanie większą frajdę mam, gdy własnoręcznie zrywam z kogoś ciuchy — powiedział, jednocześnie uświadamiając mu, że taka przysługa to nie przysługa, a niepotrzebne odbieranie przyjemności. Nobuyuki przyglądał się swojemu kompanowi, a gdy dostrzegł, że na jego twarzy maluje się złość, to wydał z siebie jedynie ciche westchnięcie, choć szkarłatne ślepia uważnie obserwowały Geparda, jakby ten w każdej chwili mógł zaatakować. Wolał być ostrożny, choć nie spodziewał się raczej tego, że dostanie w mordę, bo raczej w porę udałoby mu się uniknąć uderzenia, jeśli takowe miałoby zostać wymierzone w jego kierunku.
Po kilku minutach (a może kilkunastu sekundach — w takich sytuacjach traci się poczucie czasu) Canes uspokoił się, co dało się wyczytać z jego twarzy jak i zachowania. Złość, która wcześniej go tak nieoczekiwanie nawiedziła nagle odeszła. Neely musiał przyglądać się swojemu znajomemu jeszcze chwilę, by upewnić się, że to koniec furii. Ale wszystko wskazywało na to, że to koniec.
No... rozumiem — odparł spokojnie, uznając temat za skończony. Nie miał zamiaru go dłużej namawiać, choć nie miał zamiaru również z rezygnować z różnorakich docinek w kierunku mężczyzny. — Nie zdążyłbyś nawet porządnie się zamachnąć, jestem szybszy niż Ci się wydaje.Poza tym sam też potrafię wymachiwać pazurami, dokończył w myślach. Gdyby doszło między nimi do spięcia, to z pewnością oboje by na tym ucierpieli, bo może i Neely nie wygląda na bardzo bojową jednostkę, ale potrafił walczyć i bardzo chętnie wykorzystywać też swoje twarde, ostre paznokcie, więc gdyby Asterion zażyczyłby sobie starcia, to sam skończyłby z jakimiś obrażeniami. Kiedyś, to mogliby nawet spróbować jakiegoś sparingu, przynajmniej oboje by się wyładowali.
„(...) brakuje Ci kontaktu fizycznego i cholernie się o niego upominasz.”
Posłał mu pytające spojrzenie.
Ta? A ja myślę, że to Ty bardzo chcesz mi zapewnić te fizyczne pieszczoty, bo ja się ich nie domagałem. Ja jedynie odpowiedziałem, że na relaks nigdy nie jest za późno i jestem pewien, że byłbym w stanie sprawić, że rozluźniłbyś się. Ale nie mówiłeś, że potrzebujesz czegoś takiego, a ja nie cisnę się na siłę tam, gdzie mnie nie chcą.
Delikatny uśmiech zdawał się nie mówić nic, nie dało się odczytać prawdziwych zamiarów Yukimury, bo ten celowo je ukrył. Spoglądał tylko na twarz kotowatego przyjaciela, starając się dostrzec w niej... cokolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach