Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Uczestnicy: Shane i oczywiście ja.
Czas akcji: Jakieś 350 lat temu. Tak na oko.
Miejsce: Desperacja.

Irytacja...
głód...
i szaleństwo.

Było późno, wiele osób dawno byli schowani w swoich kryjówkach czy norach. Na niebie widniał mrok, a migoczące światła na nim oświetlały drogę tym, którzy nie zdążyli ukryć się przed dziką i groźną nocą. Nieopodal opuszczonej wioski, w miejscu, gdzie stanowił główny schron dla zbłąkanych dusz, wiało niespokojną i wręcz przeraźliwą ciszą. Dlaczego aż tak bardzo się bali? Co sprawiało, że nie chcieli wystawić nosa zza resztkami gruzu, zrujnowanej ściany lub nory? Ostatnimi czasy wiele osób opowiadało niestworzone i dość nierealne plotki, które z czasem zaczęły przybierać wyraźnego obrazu realizmu. Opowiadali o dzikiej bestii, która budzi się nocą, a Ci, którzy nie zdążyli schować się przed jej wybudzeniem, zostawali zaatakowani. Dnia następnego znaleźć było można ciała ofiar, tyle że bez głów. Z początku osoby na Desperacji nie chcieli w to wierzyć, ale z czasem, kiedy plotki i ploteczki coraz częściej obijały się o różne karczmy i baru na terenach Desperacji, niektórzy zaczęli w to wierzyć.
Prawda była jednak inna, a Asterion'owi była ona najlepiej znana. Nie wiedział jednak, czy powinien trzymać język za zębami, a może pochwalić się tak wspaniałymi wieściami. Podzielić się? On? Jemu miałby ktoś uwierzyć, zaufać? To było niemożliwe. Wiedział to aż za dobrze, a w dozie swojego szaleństwa i tak nie chciał o tym nikomu mówić. Zabawa, która niecały miesiąc temu rozpoczęła się, nie miałaby najmniejszego sensu. Przecież wiedział, że jeśli ludzie w to uwierzą, to będą chcieli to sprawdzić. Wtedy miał szansę na jeszcze większą liczbę ofiar, którą co noc zabijał dla czystej pasji i satysfakcji. A może dlatego, że nie potrafił kontrolować swoich zmysłów jak inni? Jeden pies, on i tak nie zwracał na to szczególnej uwagi. W końcu zmory od początku do końca nie dawały mu najmniejszego spokoju. Szeptały mu czułe słówka na ucho, namawiały do złego, zachęcały, kusiły.
W taki sposób znowu zapadła noc. Ta kolejna z wielu, gdzie strach było przejść obok opuszczonej wioski. Cisza jak makiem zasiał, zero bestii, zero niczego. Tylko mrok, który spowijał całą okolicę, a okrągły księżyc w pełni rozświetlał jedną z niewielu dróg, które tutaj się znajdowały. Jedyną, która prowadziła do Centrum Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane wyruszył z kilkoma członkami z elitarnej dziesiątki, dokładnie z trzema, na zlecenie. Wracali pustymi drogami Desperacji kiedy jakąś kobieta nie zatrzymała ich przerażona i nie prosiła o pomoc. W pierwszym odruchu rudzielec chciał ją odprawić z kwitkiem, jednak ta zarzekała się, że wynagrodzi ich w leki i różne specyfiki, dzięki którym odzyskają siły. Shane jednak nie uległ dzięki obiecanym medykamentom, a zainteresowała go historia, w której kobieta opisywała bestie. Bestię w ludzkiej skórze, która zabijała nocą, a dniem zaś zasypiała zbierając siły na nowe żniwa.
Wyzwanie. Kolejne wyzwanie
Na ustach rudzielca pojawił się uśmiech.
Zaproszeni zostali do niewielkiego domku zleceniodawcy. Siedzieli w pół okręgu przy kominku. Carmen, Valentino i Nora spoglądali na Shane'a, który sam nie wiedział dlaczego akurat jego się słuchają. A raczej milczą i w skupieniu dają mu rozplanować akcję.
Wychodzi nocą.  Sami słyszeliście. Mamy około trzech godzin zanim całkowicie zapadnie zmierzch — rzucił Wiwern. Spojrzał na każdego z pojedyncza dłużej zatrzymując wzrok na Valentinie. Miał zbyt skonsternowaną minę.
— Co proponujesz w takim razie? — zapytał w końcu nie wytrzymując długiego spojrzenia, jakie Shane na nim zawiesił. Rudzielec wyprostował się i wyjrzał przez atrapę okna.
Będę przynętą, a wy... wy będziecie czekać tak długo, aż nie zechce przyjść po mnie i zajebać — odparł w końcu.  Cała trójka nie wyglądała jakoś zbytnio tym poruszona. Codziennie narażali własne życie, wystawiając się na zębiska bestii. Tym razem nie było wcale inaczej. Z opowieści ludzi, sądzono, że ów bestia to jakiś zwierz, jednak doświadczenie najemnika podpowiadało mu, że mordercą będzie zdziczały psychol, który w akcie nudy pozbawia słabeuszy głów. Co za ironia.
Pod osłoną nocy, w oddali od zamieszkałych baraków rozpalił ognisko i siedział przy nim. W pogotowiu miał broń w cholewce buta, jak również opartą o pień drzewa katanę, którą sam chciał ściąć łeb bestii.
Pozycja Valentino była za zachód. Nora obstawiła północ, a Carmen wschód. Rozrzuceni w trzech kierunkach z wycelowaną bronią, oczekiwali przybycia tej groźnej bestii.
Shane nucił pod nosem, ostrząc krótkim nożem patyk, na który chciał nadziać martwą jaszczurkę, która jeszcze kilka chwil temu biegała mu pod nogami, a on zgniótł jej łeb butem. Nasłuchiwał. Wiadomym było, że usłyszy nawet najmniejszy szelest. Nie zaskoczy go.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jutro po pracy tutaj wrzucę świetnego posta, a póki co masz gifa z szopem. Bo ja dobrze wiem jak bardzo lubisz szopy.

Jak to było naprawdę. <Shane & Asterion> Tumblr_n0md6keTkt1slbi9xo1_400
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się, że tym razem czeka go coś o niebo lepszego niż tylko sam fakt, że zabije. Dawno z nikim się nie bawił, jeśli chodziło o walkę, więc gdyby tylko wiedział, jego szaleńczy uśmiech na twarzy byłby jeszcze większy. Niemniej nie lubi być zaskakiwany, nie w taki sposób, w jaki chcieli zrobić to najemnicy. Kompletnie nieświadom tego wszystkiego, noc zapadłą wyjątkowo szybko, zaś cała reszta mieszkańców tej zaplutej wioski, schowała się, czekając na cud ze strony Drug - on'ów. W końcu mieli dość bestii, która każdej nocy zabijała każdą zbłąkaną duszę.
Już czas.
Oblizał usta, szczerząc się do siebie jak głupi. Cichy śmiech wydobył się z jego gardła, przez co Shane już dawno mógł go usłyszeć. Mało kto zauważył, że Asterion właśnie siedział na jednym z niewielu drzew, które tutaj było. Chował się wśród starych liści, mówiąc coś do swoich Zmor. W końcu zeskoczył z gałęzi, będąc cholernie pewny siebie. Pewnie długo czekali na ten moment, kiedy rzekoma bestia ujawni swoje oblicze. Bestia, która posiadała postać człowieka. Niewiele pomylili się w swoich teoriach. W zaskakującym szybkim tempie Canes znalazł się zza plecami Shane'a z zamiarem zaatakowania go. Uśmiech dalej nie schodził mu z twarzy, a szepty Zmor coraz bardziej go nakręcały. Zamachnął się na nieznajomej sylwetce, chcąc z początku zwrócić na siebie jego uwagę. Celował w jego plecy. Nie wiedział, że celowo tutaj na niego czekali, a rudowłosy w każdej chwili może się obronić. Mimo wszystko Asterion był szybki i niezmiernie cichy. Moment pojawienia się mógł być dla nich zaskoczeniem, ale w chwili, kiedy atakował Shannona swoimi szponami, zapewne będą potrafili zareagować jak na najemników przystało.
Przynajmniej będzie miał chwilę zabawy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szelest.
Tsk.
Tsk.
Śmiech.
Zamknął oczy i wychwycił praktycznie wszystkie dźwięki. Bestia się zbliżała. Wyszła ze swej kryjówki idąc ku drugiej, równie niebezpiecznej bestii co on sam. Oczekiwał go, a kiedy usłyszał świst za swymi plecami wiedział, że liczą się jedynie sekundy.
Rozległ się strzał, pierwszy z trzech.
Strzeliła Carmen.
Oko miała celne. Nie dziwił się, że była ulubienicą Pradawnego skoro wykazywała najlepsze umiejętności praktycznie w każdej dziedzinie. Poderwał się z miejsca, aby zobaczyć gdzie trafiła. Nie była perfekcyjnym strzelcem jak on. Na pewno nie trafiła w serce. Shane odwrócił się, stając twarzą w twarz z bestią, która okazała się —  tak jak przypuszczał —  wymordowanym. Czarna dziura wypluła czarną ciecz. Ramie. Dostał w ramię, w tę którym chciał zaatakować. Uśmiechnął się drapieżnie, łapiąc kontakt wzrokowy z typem.
No cześć —  powiedział jakby Asterion był jego dawno niewidzianym kolegą. Trzymając w dłoni katanę, szarpnął ją mocniej i wysunął z pochwy. Klinga błysnęła, a on płynnym ruchem przyłożył ostrze do szyi Asta.
Nie radzę się ruszać, słońce — Och, jasne. Na pewno usłucha. Przyjrzał się typowi oceniając jego wygląd zewnętrzny. Wyglądał na jego oko na lekko zdziczałego. Przez chwilę przemknęła mu przerażająca myśl. Wiedział, że miał kilka sekund na podjęcie decyzji.
Raz. Dwa. Raz. Dwa.
Szybciej Shane.
Myśl.
Będziesz potem odpowiedzialny za wszelkie konsekwencje swoich decyzji.
Podniósł wolną rękę do góry.
Nie strzelajcie! —  krzyknął, nie odrywając wzroku od bestii. W końcu za krzaków zaczęli wychodzić inni najemnicy, jednak nadal będąc zbyt daleko, aby w razie czego dobiec do Shane. Rudzielec intensywnie patrzył w oczy Asteriona.
Widział szaleństwo.
Dzikość.
Zdawał sobie sprawę, że będą z nim same kłopoty. Miał je wypisane na twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niewiele się pomylił od tego, że to zdziczały wymordowany. Było to tak cholernie oczywiste, że aż nudne. Pomimo jego szybkości, nie spodziewał się osób postronnych. Nie zdołał usłyszeć żadnego szelestu, żadnych obcych odgłosu. Miał wrażenie, że nawet wiatr chwilowo ustał, a zamiast niego dało się usłyszeć głośny huk broni, z której wydobył się pierwszy strzał. Niespodziewanie został trafiony. W ramię. Zmusiło go to do cofnięcia się, a w jego oczach przez krótką chwilę dało się zauważyć dezorientację. Jakby nie rozumiał, co właśnie się stało.
Czujesz?
Szeroki uśmiech zagościł na ustach Asteriona mimo bolesnego strzału.
Czuję.
Dawno nie czuł bólu fizycznego. To mu przypominało, kim był. Szaleńczy błysk w oku był zauważalny, kiedy Shane spotkał się z jego oczami. Były dzikie. Przyciągające i dzikie. Zupełnie inne od pozostałych, niedorozwiniętych wymordowanych. Czując ból, cofnął ramię, ale nic więcej nie zrobił. Nie uciekał, nie łapał się za krwawiącą rękę. Tylko patrzył się w oczy nieznajomego, goszcząc go uśmiechem. Cicho się zaśmiał, oblizując usta, czując chłodny metal na swojej szyi.
- Zabiję Was wszystkich, nieważne jak dużo was jest - wychrypiał, uśmiechając się dość tajemniczo, jakby coś ukrywał.
Nie strzelajcie!
Rozejrzał się dookoła, widząc nowe twarze. A więc było ich trzech? Zaśmiał się głośno, szponami u zdrowej ręki opierając na metalowym ostrzu zwaną potocznie kataną.
- Dacie mi radę? - spytał retorycznie, z ciekawości, jakby w ten sposób chciał ich przetestować. Liczyła się tylko zabawa. Wykorzystał również moment zawahania ze strony Shannon'a i ku jego zaskoczeniu, odsunął szponami przylegający do jego szyi metal, przybliżając się niebezpiecznie do mężczyzny. Zacisnął palce na jego szyi, a zimne wargi przybliżył do jego ucha.
- Ból mnie napędza, słońce - rzucił, a po tych słowach, odsunął się od niego, spodziewając się jednak ataku z jego strony. I nie tylko z jego. Ramię cholernie bolało, ale to właśnie ono dawało mu znać, że żyje.
Potrzebuję Was.
Wiemy.
I nagle czarna cieć zaczęła wypływać z jego tatuaży, co dało jasny sygnał, że wymordowany zdecydowanie nie miał dość.
Jeszcze nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdziczały wymordowany. Scenariusz nudny i zarazem przewidywalny. Czy mógł bardziej poczuć rozczarowanie, a zarazem radość niż w tym momencie, kiedy oczom ukazała się dzika bestia?
Shane ze spokojem oglądał teatrzyk jaki mężczyzna przed nim urządzał. Drgnął czujnie, kiedy złapał go za szyję, ale nikły uśmiech pojawił się na jego ustach, ale potem szybko zniknął.
— SHANE! — Ktoś krzyknął.
Zabijesz? A dasz radę? Bo wielu próbowało — Spojrzał przelotnie na ranę. Przesunął dłonią po ostrzu katany rozcinając sobie rękę.
Spokój. Zapanował spokój, a czas na chwilę zamarł w miejscu. Grupa Drug-on ze wszystkich stron wyleciała widząc, że Shane znalazł się w zagrożeniu. Ale czy na pewno?
Będziesz bardzo niepocieszony obrotem tej sprawy — rzucił, patrząc mu w oczy. Dotknął jego ramienia rozciętą dłonią, mieszając ich krew ze sobą. Wszystko zależało jedynie od wytrzymałości Asteriona, jednak Shane obstawiał, że będzie to kwestia kilku sekund bądź minut. Dzikus odsunął się od Wiwerna, a on stał spoglądając na niego dziwnie pustym, zagadkowym wzrokiem.
W końcu Asterion poczuł chłód i przyszły pierwsze halucynacje. Czarniało mu przed oczami, a wszelkie siły, które chciał rozładować na rudzielcu, opuszczać go. Robił się coraz słabszy i cięższy, nogi wydawać się mogły, jak z galarety. Czyżby miał zaraz zasnąć?
— SHANE! — krzyknęła Nora z oddali. Potrzebował się napić. Przechylił głowę kilka razy na boki, czując spięte — trzeszczące niczym od umarlaków kości — mięśnie.
Do rudzielca podbiegli pozostali, widząc słaniającego się Asteriona nie mogli uwierzyć w szaleństwo jakim kierował się Shane.
— Oszalałeś?! Czemu go nie zabiłeś?! Miałeś go zabić! — krzyknęła Carmen. Rudzielec wcale nie dziwił się kobiecie, że uważała go za szaleńca. Sam także o sobie tak myślał, więc osądy się zgadzały.
Zamknij ryj, Carmen. Wiem co robię — mruknął do niej, nie mając nastroju na użeranie się z nadpobudliwą zołzą. Laska myślała, że posiadając większy testosteron niż połowa Smoków w Smoczej Górze to rudzielec nagle zacznie liczyć się z jej opinią.
— Wyjaśnij nam to, Shane — odezwał się Valentino, który jako  jedyny z elitarnej dziesiątki zajął się mierzeniem z broni w Asteriona.
Ale co tu wyjaśniać? Zabieram go ze sobą do siedziby.
— Jak do siedziby — Nora nie mogła wyjść z zadumy. Czy tutaj wszyscy mieli problemy ze słuchem oraz z procesem poznawczym zwanym także myśleniem? Westchnął, znudzony ich brakiem wyobraźni i kreatywności. Podszedł do leżącego Asteriona. Kucnął przed nim.
Moi drodzy, przed wami leży nowy nabytek Drug-on. Wymordowany rządny krwi. Od początku, jak usłyszałem jakie wyrządził szkody w tych pseudo wioskach wiedziałem, że może być ciekawym obiektem do zwerbowania...
— Ty chyba oszalałeś, Rudy! — Carmen nie kryła wzburzenia, złość z niej kipiała. Zresztą jak zawsze.
Złość piękności szkodzi, Car, chociaż... tobie tego nie muszę raczej mówić — mruknął pod nosem, a kobieta wściekle syknęła. Zamachnęła się ręką, chcąc mu po prostu przywalić kiedy Nora złapała ją za nadgarstek.
— Wasze kłótnie nie rozwiążą problemu, który stworzył Shane. — powiedziała w końcu łagodnym, trochę cienkim głosem.
To nie jest problem, Noro. — Odwrócił głowę przez ramię, spoglądając na obie kobiety. — To inwestycja. Dzika, szalona, niestabilna, ale nadal inwestycja. Jeśli ten dzikus jest diabłem, za którego mają go ci ludzie, to głupotą byłoby go puszczać samopas po Desperacji, nie zgodzisz się? — zapytał. Dziewczyna mimowolnie skuliła się po jego zimnym wzrokiem. Wyprostował się, podnosząc z kucek i rzucił Valentino linę. Nie trzeba było instrukcji, aby mężczyzna skrępował Asteriona w nadgarstkach i kostkach.
— Co zamierzasz dalej, Shane? — zapytał się w końcu. Napięcie było zbyt wyczuwalne. Awantura wisiała na włosku, o ile Carmen nie wypuści trochę powietrza i nie da wszystkim spokojnie oddychać. Żmija zawsze chciała postawić na swoim.
Sprawdzić go. Jeśli będzie z niego odpowiedni kandydat: to nieco ucywilizować i wyszkolić.
— A co z Pradawnym? Sądzisz, że się zgodzi? — zapytała szybko Nora, chcąc wyprzedzić Carmen.
A czemu nie miałby? — Odbił piłeczkę rudzielec — Jeśli sobie z nim nie poradzę zawsze mogę go rzucić bestiom w katakumbach na pożarcie. Był problem, już go nie ma.

Decyzja zapadła. Nawet jeśli Carmen była z tego powodu niepocieszona. Wyruszyli zaraz kilka minut po całym zamieszaniu. Podróż przebiegła im całkiem sprawnie i spokojnie. Jedynie kiedy Shane widział, jak Asterion ledwo się przebudza, faszerował go krwią, która na nowo otumaniała wszelkie zmysły byle do dojścia do Smoczej Góry.
Dotarli późnym rankiem. Medycy w międzyczasie zajęli się raną postrzałową wymordowanego, a potem zostawili w celach. Shane zajrzał do niego kiedy nabrał sił i wyspał się po podróży, i niesieniu tego ciężkiego worka cementu. Zajrzał do cel, otwierając tę, w której znajdywał się Ast. Trzymając tace z jedzeniem spojrzał na niego z góry, jednak nadal zachowując bezpieczny dystans.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Błysk w oku był jednoznaczny - wiedział, że z nim nie będzie się nudzić. Nie będzie to kolejny, łatwy cel, który da siebie zabić w przeciągu pięciu minut. Właśnie z nim miał szansę troszkę się zabawić. Czy będzie mógł przetestować nową technikę, którą od paru tygodni nieustannie ćwiczy i ćwiczy? Na samą myśl czuł niemałe podniecenie. Ostatnio mało kiedy spotykał kogoś, kto potrafił sprostać wymaganiom mężczyzny. Aż tu nagle...
- Najwidoczniej przyszedł właśnie na Ciebie czas - rzucił ze słyszalną satysfakcją w głosie, kompletnie nie wiedząc, co ten szurnięty Rudzielec właśnie zamierzał zrobić. Ignorował również resztę otoczenia. Cofnął się, uważnie obserwując jego ruchy. Wydawało mu się dziwne, a raczej nietypowe, kiedy zaczął ciąć ostrzem po swojej skórze. Zmarszczył brwi w niezrozumieniu słysząc jego kolejne słowa, kątem oka spoglądając na kapiącą z jego dłoni krew. I to go pewnie zdezorientowało. Nie zdążył nawet w żaden sposób zareagować, odsunąć się, a dłoń nieznajomego spoczęła na jego ramieniu. Co to miało niby znaczyć? Nie był wstanie zrozumieć, co właśnie między nimi zaszło. Starał się trzymać na nogach długo, ale mroczki przed oczami oraz szum w uszach skutecznie mu to uniemożliwiał. Czy miał właśnie zemdleć? Nie, nie mógł, nie teraz...
Zmory...
Biegniemy, Asterionie.
Cieknąca ciecz, która kształtem nawet nie zdążyła przypominać dzikich kotów, nagle się rozproszyła. Nie na długo, bowiem jedna Zmora wyłoniła się z tatuażu Wymordowanego, kiedy ten uporczywie starał się ustać na nogach. Chociaż co chwila się na nich chwiał. Najsilniejsza ze Zmor zagościła progi wszystkich zebranych. Wysoki kot, który wzrostem sięgał tułowiu Canesa. A raczej cień przypominający dzikiego lwa samicy. Ociekała czarną smugą, cień wręcz z niej ściekał, pozostawiając po sobie czarne plamy na ziemi, które już po kilku sekundach znikały. Zaryczała głośno, pokazując rząd wściekłych kłów. Zmora znajdowała się kilkanaście centymetrów za Opętanym Wymordowanym.
- Co Ty... zrobiłeś... - wydukał z siebie ledwo, czując jak powoli traci kontakt ze światem. To nie tak miało być. Nie tak. I w momencie, kiedy Asterion tracił przytomność, wezwana nieświadomie Zmora ruszyła w pogodni za zdobyczą - za Shanem. Wykonał skok w celu zaatakowania go, ale cień lwa rozproszył się w momencie, kiedy Canes upadł na ziemię. Brak jakiegokolwiek kontaktu ze światem spowodował, że jego moc również nie działała, nieważne jak bardzo jego Zmory były spragnione obcej krwi.
Nastała cisza.
Zmory milczały.
Słyszał szepty. Szepty swoich ofiar.
I szum.
Niespokojny, irytujący szum.
Wkrótce o nas sobie przypomnisz,
bowiem my nigdy nie zapominamy...


Nie wiedział nawet jak czas szybko minął. Nieświadom tego, że był faszerowany jego krwią, znalazł się w miejscu, w którym znaleźć się nie chciał. Nie wiedział, która była godzina, która pora, kiedy zaczął się przebudzać w smoczych celach. Głośny, wręcz przeraźliwy jęk wydobył się z jego gardła, kiedy odzyskał świadomość. Podniósł się gwałtownie z ziemi, jakby czegoś się bał. Złapał się dłońmi za twarz, wbijając mocno w swoją skórę pazury. Jego oczy zwęziły się, ale za moment wróciły do normalnego stanu, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Podniósł się z ziemi, ale szybko upadł. Błędnik ewidentnie zaczął mu szwankować. Podejmując drugą próbę wstania, podszedł do celi.
- To Ty - wychrypiał bez żadnego zaskoczenia, obserwując jak otwiera celę. Czy mądrze robił? Nie znał Asteriona i nie wiedział, ile wstanie był tak naprawdę zrobić. Z drugiej strony Ast nie znał jego i w zasadzie nie wiedział, gdzie był. Zaraz jednak spojrzał na tacę z jedzeniem. Chce mu to dać? Wrócił spojrzeniem na Shane. Miał głodne, ciekaw wszystkich i wszystkiego spojrzenie - Czego chcesz? - rzucił ze słyszalną chrypą w głosie.
Był spokojny. Jeszcze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cisza i dreszcz niepewności przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy zbliżał się do celi, w której uwięził diabła w ludzkim wcieleniu. Minęło kilka jak widział go po raz ostatni.
Jesteś szalony, Shane
Wiem o tym.
To dzikus, sądzisz, że go ucywilizujesz?
Mam taką nadzieję.
Wolnym krokiem zbliżył się do krat, obserwując przyciśniętą klatkę piersiową do podłogi, która niespokojnie podnosiła się i opadała w nierównym tempie, a potem nagle poderwała się z ziemi. Obserwował czorta i podziwiał jego profil. Otwarł cele, zamykając ją za sobą, na klucz który z powrotem ulokował w swojej kieszeni spodni. Jeśli będzie chciał się wydostać, to będzie musiał go zabić i jednocześnie zmacać. Taka mała perwersja bądź sadyzm i chęć podręczenia go tą myślą.
To ja — powtórzył za nim mimowolnie, nie odrywając nienaturalnie złotych tęczówek od więźnia. Wbił w niego spojrzenie i ani na moment nie raczył ściągnąć z jego barek presję i dać mu spokój. Położył mu tacę z jedzeniem na ziemi i pchnął ją w jego stronę, samemu kucając oparł się plecami o kraty.
Czego chce? A powinienem czegoś chcieć? — Głos rudzielca był niski i łagodny. Idealnie wtapiał się w ciszę, czającą się wokół nich. Niepokojące myśli krążyły gdzieś z tyłu głowy Shane'a jednak już na odwrót było za późno. Pradawny dowiedział się o obecności Asteriona na terenie Smoczej Góry i klamka zapadła. Oficjalnie stał się opiekunem przerośniętego kota, który w oczach miał chęć mordu. Powinien się obawiać, czuć lęk i niepewność. Zdziczały wymordowany stawał się niesamowicie niebezpiecznym osobnikiem. A zamykanie się z nim sam na sam w celi, bez żadnych świadków czy pomocy było lekkomyślnym pomysłem, mógł wykrwawić się od przegryzionej aorty.
Jesteś zbyt napuszony, Shane. To cię w końcu zgubi...
Możliwe. W końcu muszę umrzeć. Może to on ma być moim wyrokiem.
Nie chcesz umrzeć. Nie zemściłeś się jeszcze. Masz przed sobą śmierć, ale innych osób, nie swoją.
Możliwe. Obecnie chce go tylko dotknąć.
Uratowałem cię przed śmiercią, teraz pytanie czy było warto. — Zacisnął usta we wąską linię. — Jak cię nazywają? — zapytał w końcu, wolno podnosząc się z kucek. Podszedł do niego bez większych obaw, co mogło być katastrofalne w skutkach.
Dzikus.
Dzikusowi nie możesz ufać.
Wiedział. Liczył się z konsekwencjami. Musiał zaryzykować i sprawdzić jak daleko może się posunąć, jak bardzo może wejść w jego sferę komfortu psychicznego i ingerować w niej. Przykucnął na jego kolano przed nim i spojrzał na jego ranę.
Nie gryź — rzucił nieco rozbawiony, wiedząc, że pewnie i tak go nie posłucha, i dziabnie go. Był zwierzakiem, jak na razie, więc nie liczył na żadną pokorę czy posłuch.
Przesunął po zszytej ranie palcami. Goiła się dobrze. Miał silny organizm, co dobrze o tym świadczyło. Nie potrzebowali tutaj słabych, a on najwidoczniej wygrał Asteriona na loterii skoro okazał się świetnym, nowym nabytkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak na dzikusa o dziwo był bardzo spokojny. Trudno powiedzieć, czy ten spokój świadczył o czymś dobrym lub złym. Równie dobrze mógł w ten sposób się regenerować, a kiedy już to zrobi, rozniesie celę w drobny pył. Bo czemu nie? W końcu nie chciał tutaj być, nawet nie miał czegoś takiego w planach aby tu być, więc idealną alternatywą byłoby zniszczenie za złapanie. Przynajmniej dowiedzieliby się jaki błąd popełnili kiedy go nie zabili, gdy był taki moment.
Otwierająca cela był jak sygnał, który sugerował...
Tak Asterionie, możesz właśnie stąd uciec.
Nie skorzystał z tego.
W zamian warknął do siebie głośno, będąc zły na swoje Zmory, że dopiero teraz były na tyle łaskawe, że dały o sobie znać. Że w ogóle są. Powoli zastanawiał się, co właśnie się stało, że one przez te parę dni dały mu spokój. Z jednej strony powinien się cieszyć, miał szansę odpocząć, natomiast z drugiej... Nie wiedział, coby zrobił, gdyby nagle z dnia na dzień tak po prostu zniknęły. Ofiarowały mu w końcu lojalność, tak? Niech więc będą lojalne do samego końca. Jednak darował sobie jakiekolwiek komentarze w ich kierunku. Nie było na to czasu, bowiem w celi zjawił się ktoś, komu udało się na krótki moment poskromić wściekłą bestię.
Zmrużył nieufnie oczy, kiedy Shannon wlepił w niego swoje spojrzenie, dodatkowo był na tyle śmiały, aby podać mu żarcie. Oczywiście mimowolnie spojrzał się na tackę z jedzeniem, niemniej nie był na tyle skłonny, aby łyknąć to jak haczyk rybę. Taki łatwy to nie był. Jego głos również go niepokoił, jego Zmory niepokoił. Wolał im ufać, niżeli komuś, kogo zobaczył raptem dwa razy. i tak, to jest własnie ten drugi raz. Oboje w celi, wydawać się można, że są tu sami. Asterion jako jedyny wiedział, że oprócz nich jest tutaj coś jeszcze.
- Tego nie wiem - stwierdził nieufnie, wcale nie chcąc upodobnić tonację głosu do niego, aby brzmiał bardziej poważniej czy doroślej. Był dziki i taki miał być odbierany.
W zasadzie Asterion na chwilę obecną miał wielkie pole do popisu - na dobrą sprawę mógł zrobić wszystko. Nie widział, aby Shane był jakoś szczególnie uzbrojony, a nawet jeśli, to bardzo dobrze musiał chować ową broń. Mimo to Ast nie rzucał się na niego jak debil. Miał swój instynkt, którego od czasu do czas się słuchał. To był właśnie ten moment i czuł, że jeśli teraz się rzuci, może skończyć się to różnie. W końcu był ranny, a nie miał obecnie zaufania do swoich Zmor.
Uratowałem Cię przed śmiercią.
Zaśmiał się.
To miał być niby ten ratunek?
- Masz mnie za idiotę? - zapewne, Asterionie, skoro obchodzi się z Tobą gorzej niż ze zgniłym jajem - A co, chcesz się ze mną spoufalać, gdzie niedawno próbowałeś mnie zabić? Kiedy to było... Wczoraj, przedwczoraj? Wybacz, straciłem trochę poczucie czasu przez tą całą celę i niezbyt pamiętam - odparł ze słyszalną kpiną w głosie. Czasem ciężko było mu zrozumieć, w jaki sposób inni działają. Może najlepiej od razu maczuga w łeb i do jaskini? Najprościej.
I znowu coś, czego nie potrafił zrozumieć. Parę dni temu pragnął jego śmierci, a teraz był na tyle odważny, aby mieć z nim kontakt fizyczny? Chciał być miły, chociaż raz, niemniej rudowłosy nie dawał mu tej możliwości. Nic dziwnego, że zareagował gwałtownie, od razu łapiąc jego rękę i wykręcając. Później przyciągnął go do siebie i zniżył go do parteru, gdzie kolanem przywarł do jego pleców, aby nie mógł wstać. To działo się szybko - Shane nie miał czasu na to, aby się przed tym obronić, niemniej pewnie miał dość siły, aby się z tego uwolnić. W końcu Asterion miał ranne ramię, więc jego siła w tej ręce była o niebo słabsza.
Pochylił się nad nim, ukazując rząd białych kłów. Uśmiechał się w paskudny sposób.
- Czemu mam nie gryźć? - spytał przy jego uchu gardłowym pomrukiem, pokazując mu, że własnie się z nim bawi. Że go drażni. Ale niedługo musiał czekać aż znajomy cień zaczął rozchodzić się po celi - ten sam co wcześniej. Było jeszcze gorzej, gdyż Shannon miał możliwość słyszeć szepty. Szepty, które na co dzień słyszał Asterion. Te irytujące i denerwujące.
- Zabij go, zabij...
Zabije. Nie wie, czy teraz, ale to zrobi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No tak, spodziewał się tego. Nie przypuszczał jednak, że Asterion jest aż takim dzikusem, który nie potrafił strategicznie myśleć. Shane pozwolił przyszpilić się do parteru, dając kotowatemu chwilę triumfu.
Jeszcze z niego zrobi świadomego Wymordowanego, który nie będzie zachowywał się jak zaszczute zwierzę.
Rudzielec spoglądał przed siebie z dziwnym spokojem i opanowaniem. Twarz nie wyrażała głębokiego przerażenia czy obaw, wręcz przeciwnie. Shane nie wyglądał na osobę, którą łatwo można przestraszyć, a podobna zagrywka ze strony Asteriona mogła to potwierdzić.
Leżał spokojnie, ale jedynie przez krótką chwilę. Znudzony leżakowaniem na twardej posadzce, oderwał klatkę piersiową od ziemi, uderzając potylicą w czoło Asteriona. Głośny stuk rozniósł się echem po celi, a tylna część głowy zapiekła żywym ogniem rudzielca. Tępy ból promieniował, jednak wykorzystując chwilę dezorientacji więźnia szarpnął ręką z impetem, wyswabadzając swoje ramię. Podniósł się nieco na niej, tym samym zmuszając kotowatego do sturlania się z niego. Samemu wydostał się w trybie ekspresowym, uwalniając spod ciężaru Asteriona i przygwożdżając go plecami do ziemi, i zawisnął nad nim. Wbił palce w świeżo zabandażowaną ranę, przysparzając mu dodatkowego bólu.
Chyba coś ci mówiłem. Nieładnie — warknął, mniej uprzejmie niż dotąd. Czerwona, prawie czarna krew wypływała z niewielkiej rany jaką zrobił na wargach. Kilka kropel zdążył językiem zebrać, jednak ostre zęby szybko rozszarpały miękką tkankę na nowo.
Kici, kici. Otwórz buzię — Uśmiechnął się dwuznacznie, silnie łapiąc jego policzka drugą ręką. Wbijał palce coraz mocniej, czując zaciśnięte zęby. - Nie zmuszaj, abym cię pocałował - powiedział z udawaną pretensją. Kilkakrotnie stosował tą sztuczkę podczas sytuacji krytycznych, które wymagały natychmiastowej reakcji. Będąc w potrzask nikt nie spodziewał się nagłego pocałunku z toksyczną namiętnością. Siły opadały, a szala przechylała się na korzyść rudzielca. Czy, aby na pewno musiał w tym przypadku również posuwać się do tak drastycznych metod? Powątpiewał w chęć współpracy Asteriona oraz zdolność do panowania nad własnymi emocjami. Chwilę wahał się, jednak nieobliczalność kota przewyższała w jego wątpliwościach. Rozgryzł mocniej wargę i pochylił się nad mężczyzną. Pocałował go, zmuszając do zlizania chociaż niewielkiej ilości krwi, aby ugasić jego ognisty temperament. Mieli do odbycia poważną rozmowę, którą nie zamierzał przerywać ze względu na burzliwe hormony typka. Odsunął się. Wolno poluźniał uścisk na jego twarzy. Wstał z ziemi i odsunął się na bezpieczną odległość. Niewielka ilość krwi powinna nieco rozluźnić go oraz uspokoić. Przesunął wzrokiem po więziennej celi, niechętnie opierając się o nią plecami.
Czekał. Pozwolił mu nabrać dystansu do sytuacji oraz mądrego rozegrania partii, o ile posiadał resztki człowieczeństwa. Jeśli go było mało bądź wcale, nauka mogłaby być trudna bądź niemożliwa. Wielu zdziczałych Wymordowanych nie potrafiło się zasymilować do panującego ładu i innych opętanych.
Już? Będziesz grzeczny? — Jeden kącik drgnął ku górze.
Nie prowokuj go.
Nie prowokuję. Tylko się droczę.
Masz strasznie chujowe podejście do innych. Nauczycielem to ty byś nie mógł być.
Doskonale o tym wiedział. Rozsądek słusznie zwrócił mu uwagę na temat jego podejścia. Musiał nieco zrzucić z arogancji na rzecz nowego członka grupy. Namówienie kogoś do bycia najemnikiem wymagało więcej wkładu własnego aniżeli rzucenie go do tuneli.
Bezgłośnie westchnął, krzyżując ręce na piersi. Pora zacząć jeszcze raz.
Pewnie zastanawiasz się co tu robisz. Jeśli nie będziesz się rzucał, gryzł i wykonywał głupich ruchów wyjaśnię ci całą sytuację, z której masz dwa wyjścia. Rozumiesz? — Na ile był rozgarnięty, na ile świadom.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach