Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

U c z e s t n i c z y: Ruairi oraz Asterion, władca kotów.
M i e j s c e _ a k c j i: Desperacje lub Edeny.
C z a s: Ooo panie. Co najmniej 200 - 300 lat wstecz. Bardziej 300, niżeli 200.

Było już późno, a Asterion właśnie zbierał się do opuszczenia siedziby Drug - on'ów. Nie opuszczał jej z własnej wolni, ani tym bardziej dlatego, że chciał uciec. Dostał polecenie od Pradawnego, które musiał wykonać. Heh, musiał. Wiedział, że gdyby nie interwencja niejakiego Shannon'a, Pradawny niewiele byłby wstanie zrobić - w końcu nie pozwalał szarpać swoją dumę byle komu. Nawet przywódcy. I pomimo tego, że głosy w głosie podpowiadały mu różne niesmaczne rzeczy, starał się zachować spokój i tym razem sobie odpuścić. W końcu nie chciał konfliktu z Shanem.
Z okazji tego, że był dość świeżym rekrutem, jego misje nie były na tyle poważne, aby zagrażały jego życiu. I choć dobrze poradziłby sobie na trudnym poziomie, to na zaufanie ze strony przywódcy nie mógł w tej chwili liczyć. W końcu był dziki. Takim osobom nie ufało się na pierwszym, lepszym kroku. Inaczej było z osobami, które były na swój sposób wyjątkowe. Ich to nigdy nikt nie rozumiał.
Będąc jako tako przygotowanym, wyruszył w długą podróż do Edenu, gdzie miał dostarczyć pewną rzecz pewnej osobie (masło maślane). Za cholerę nie wiedział, o co chodziło - w końcu nie orientował się w grupie na tyle dobrze, aby o wszystkim wiedział. Przyjął jednak do świadomości, że paczka miała wylądować w dłoniach starszego mężczyzny. Tak też więc zrobił. Interwencja z aniołami jednak go nie ominęła i choć wyjątkowo nie wykazywał chęci do jakiejkolwiek walki, to tym razem był zmuszony wybudzić swoje zmory ze snu i zaatakować jako pierwszy. Bardzo szybko rozprawił się ze świeżo upieczonym aniołem, który dopiero co uczył się życia. Z drugim miał trochę dłuższą zabawę, ale i tego prędzej czy później udało mu się pokonać. Widać nie trafił na wysokich lotów skrzydlatych. Oboje nieprzytomni leżeli na ziemi, kiedy to nagle Asterion podszedł do jednego z nich, usiadł na nim i zaczął wyrywać mu białe pióra, gdzie większość z nich była poplamiona krwią. Zaczął układać je w bukiet, jakby właśnie nim chciał zrobić komuś prezent. Bo chciał. Związał je jakimś sznurem, który znalazł przy ubraniach aniołów, po czym wstał, chcąc wrócić na ukochaną Desperację.
I wrócił.
Jednak nie postanowił tak od razu wrócić do siedziby, jakby mogło to się wydawać. Po drodze postanowił odwiedzić jeszcze jedno miejsce z nadzieją, że osoba, której tam szuka, cóż, po prostu będzie. Wszedł do Czarnej Melancholii, gdzie w jednej ręce trzymał bukiet zrobiony z anielskich piór, natomiast w drugiej za włosy trzymał głowę swojej ofiary. Niezbyt sympatyczny widok, ale nikt nie miał zbyt wielkiej odwagi, aby go stąd wyrzucić. Zapytał się o małego nicponia, którego szukał, a jak tylko dowiedział się, w którym pokoju przebywa, odwrócił się na pięcie, uśmiechnięty od ucha do ucha, zmierzając na piętro z pokojami.
- Roryy, kici, kici, mam coś dla Ciebie~. Spodoba Ci się jak nic - zaczął się drzeć po korytarzu hotelowym, jakby był co najmniej u siebie, otwierając te właściwe drzwi bez jakiegokolwiek pukania. W końcu już wiedział, że będzie mieć gościa. Zamknął je za sobą, posyłając mu lekki, może i przerażający uśmiech. Na pewno nie wyglądał przytulnie z tą głową pod pachą i z tym bukietem piór, które swoją drogą wyciągnął przed siebie, chcąc je dać właśnie Ruairi'owi - Są niesamowite! Dotknij je, na pewno Ci się spodobają - odparł z wyraźnym bananem na twarzy.
Dla niego to nie było dziwne.
Dla niego to była oznaka sympatii.
Dla jego zmor także.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siorb. Siorb. Siorb.
Pałaszował talerz czegoś, co na desperacji było odpowiednikiem włoskiego spaghetti alla bolognese, a raczej jego marną namiastką. Makaron był niedogotowany i wystygł, zanim przyniesiono mu obiad do pokoju. Mięso źle doprawione i nieświeże. Pewnie, zanim stało się składnikiem do potrawy, przeleżało parę dni, tracąc swoją datę ważności. Ruairi nie był wymagającym klientem, zatem nie złożył reklamacji, uważając, że to zbyt męczące i przede wszystkim niestosowne. Heh. Pewnie wykorzystując swoją umiejętność w postaci nietoperzyk skrzydeł, odleci stąd, kiedy słońce wygaśnie na horyzoncie, tym samym nie płacąc za rachunek. Właścicielka pewnie znów wynajmie najemników, by urwali mu łeb, ale przez splot tajemniczych wydarzeń zlecenie gdzieś przepadnie i tyle widziała swoje pieniądze za nocleg. Dobrze, że była ślepa i często zmieniała pracowników. Przez to Ruairi mógł tu przychodzić raz góra dwa razy w miesiącu, ukryć się przed wyniszczającym go sukcesywnie desperackim słońcem, wziąć prysznic i mlaskać podczas konsumpcji.
Kiedy skończył, odłożył wyszczerbiony talerz na blat zdezelowanej szafki nocnej i rozłożył się wygodnie na łóżku, czując jak sprężyny z wyniszczonego materacu pod wpływem ciężaru jego ciała wżynają mu się w plecy. Mrucząc z zadowoleniem pod nosem, poklepał się po napełnianym brzuchu i zamknął oczy. Czas na drzemkę…
…Czyżby?
Otworzył jedno, potem drugie ślepie, marszcząc z niezadowoleniem nos, kiedy jego wrażliwy zmysł słuchu zarejestrował hałas na korytarzu w postaci krzyku. Westchnął ciężko, rozpoznając jego właściela. Ten mężczyzna chwilę później wparował do jego pokoju otwierając i zamykając z impetem drzwi. Rory zazdrościł mu tej godnej podziwu energii i jednocześnie współczuł samemu sobie. Przebywanie z takim wulkanem energii w jednym pomieszczeniu na dłuższą metę było uciążliwe...
Nie mając najmniejszej ochoty stawać z łóżka, na którym dopiero co się położył, przeturlał się na jego krawędź. Głowa zawisła pracę centymetrów nad podłogą, a zdezelowane spojrzenie kotowatego zatrzymało się na poziomie klatki piersiowej  nieokrzesanego gościa. Podniósł oczy ku górze, by przyjrzeć się leniwie jego twarzy. Była krzywa z tej perspektywy.  
Co dla mnie masz? Czy to coś do jedzenia, miau~? — zapytał. Pociągnął nosem i kichnął, znów go marszcząc. W powietrzu, oprócz wirującego kurzu, unosił się smród potu i krwi. Pewnie ten brudas znów się nie wykopał. Nie żeby Ruairi robił to codziennie, ale czasem mu się zdarzało. Dziś było to czasem i wymagał tego samego od tego śmierdziela.  — Co to jest? — Spojrzał na rzeczy, które trzymał Canes w obu rękach. Najpierw na głowę nieznanego mu osobnika, potem na bukiet z piór. — Nie mam wazonu — mruknął pod nosem,  jakby to był w tym momencie jego największy problem i mimowolnie wyciągnął dłoń w ich kierunku, by po nie sięgnąć i przekonać się, czy faktycznie były miękkie. Nie wierzył temu psychopacie na słowo, zresztą miał ku temu powody….  Kiedy dosięgnięcie bukietu z piórek okazało się być rzeczą niewykonalną z tej odległości, skapitulował. Opierając plecy o chłodną ścianę, usiadł po turecku i ziewnął. Był już przyzwyczajony do ekscentrycznego doboru prezentów przez najemnika. Jakby nie mógł dla odmiany przynieść czekoladek... — Głowę wywal za drzwi. Jest brzydka i zaraz zlecą się tu muszki. Nie lubię muszek — dorzucił marudnie. Kiedy coś  brzęczało mu za uszami w odruchu bezwarunkowym chciał złapać to w zęby. I rozszarpać na kawałki...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z pewnością obecność Asteriona nie sprawi zbyt wielkiej przyjemności temu, czego odmienić nie potrafię, bo jestem jebanym analfabetą, Ruairi'emu, skoro chciał się wyspać. Donośny głos mężczyzny tylko podtrzymywał tą niewygodną teorię. Ale halo. Najemnik poświęcał swoje życie, aby przynieść mu kolejny prezent z serii "patrz co dla Ciebie zdobyłem". Przynajmniej tym razem nie były to palce w postaci prostego naszyjnika, a puchate pióra, które mogły przydać mu się do zupełnie czegoś innego. Powinien docenić, a nie kręcić nosem.
Niemniej wiedział, że nie byłby sobą, gdyby nie zaczął marudzić na podobną rzecz. Może nie był wybitnie ogarnięty w tych sprawach, ale potrafił wyczuć, kiedy mu coś nie grało. Mimo to szeroki uśmiech trzymał na swoich ustach, a widząc w jak dzielny sposób próbuje sięgnąć bukietu piór, podszedł do niego, kucając przy jego łóżku. Tym razem ładnie pachniał. Nieco inaczej niż zwykle, ale ładnie. Aczkolwiek zdecydowanie wolał jego naturalny zapach. Zawsze wtedy jego zmysły erogenne nieco się pobudzały.
- Nie, to nie jedzenie głuptasie. Chociaż jak lubisz anielskie pióra, to kto wie? Gdybym wiedział, przyniósłbym je dużo więcej - odparł ze spokojem w głosie, przypatrując się jego leniwym, kocim ruchom. Od samego początku zastanawiał się, co takiego go w nim ciekawiło. I im dłużej pogrążał się w owe myśli, tym częściej zmory podpowiadały mu same paskudne rzeczy. Przecież nie zabije kociaka dla ich czystej satysfakcji.
Wcale nie zaskoczyła go wiadomość o pozbyciu się głowy, gdyż nie była ona zbyt apetyczna, nieprzyjemna w zapachu i w ogóle fe. Kompletnie się z nim nie zgadzał. Ba! Był wręcz zdegustowany, kiedy tylko z ust kochanka kolegi wydobyły się tak prymitywne słowa.
Miał to wyrzucić?
Nigdy w życiu.
Mimo wszystko uważnie obserwował zachowanie kociaka, jakby był drogocenną wystawą w niejakim muzeum sztuki. Podniósł się na proste nogi, odkładając bukiet piór na jakąś starą, prawie rozpadającą się szafkę, kiedy Rory postanowił się podnieść i wygodnie usadowić się pod ścianą. Również na owej szafce odłożył swoją zdobyć w postaci głowy młodego anioła, jak i również broń w postaci metalowych szpon, a zaraz po tym z silnym rozmachem uwalił się na zwolnioną połówkę łóżka. W ten pozwolił sobie sięgnąć do jasnych kosmyków włosów chłopaka, za które lekko pociągnął.
- Wazon jest niepotrzebny. Możemy go zastąpić czymś innym - rzucił, puszczając jego kosmyk włosów, podnosząc się tym samym do siadu. Pochylił się w kierunku mężczyzny z zamiarem polizania jego żuchwy. Chciał spróbować jak teraz smakuje. W końcu pachniał zupełnie inaczej - Nie-e. Głowa zostaje. Brakuje mi do nieparzystej i jakże pechowej liczby. Jak myślisz? Co się stanie, kiedy będę miał 13 czaszek z tych wszystkich głów? - spytał pół szeptem, pół pomrukiem, gdyż głowę dalej trzymał niebezpiecznie blisko jego ciała. Kwestią czasu było, kiedy zatopi swoje kły w jego ciele.
Ale powinien być już do tego przyzwyczajony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przejechał językiem po spierzchniętych wargach i wbił wzrok w jeden stały punkt na ścianie. Nie żeby przerwana pajęcza sieć z domieszką kurzu była szczególnie interesująca, ale chyba był to po prostu jego sposób, by przygotować się psychicznie na spotkanie pierwszego stopnia z tym szaleńcem.
Nie polecam. Strasznie źle się je przegryza — wydał werdykt. — Przyklejają się do dziąseł, łaskoczą przełyk i nie chcą współpracować — poskarżył się śmiertelnie poważnym tonem. Był degustatorem, zatem już kiedyś próbował je sobie przyrządzić, nawet jeśli miał dwie lewe ręce do przygotowania posiłków. Jak na desperackie warunki, jego podniebienie było wyjątkowo bogate w doznania smakowe.
Odwrócił głowę pod dziwnym kątem, kiedy poczuł jak zniszczony materac  ugina się pod ciężarem drugiego mężczyzny. Łóżko zaskrzypiało żałośnie, alarmując tym samym, że było coraz bliższe rozpadowi. Właściciel genów kota-miniaturki nie przejął się jego wewnętrznym dramatem. Śledził natomiast kątem oka poczynania swojego niespodziewanego gościa, mimo iż dobrze wiedział, czego może się po nim spodziewać i, mimo że na pewno nie były to jedne z najprzyjemniejszych chwil w jego leniwym życiu, nawet się przed nim nie bronił. Może zaakceptował ten stan rzeczy dawno temu, może jakiekolwiek chęci z niego na przestrzeni lat wyparowały. Na pewno chciał zaleźć temu dewiantowi za skórę…
Czując ciepły oddech na swojej szyi, a potem język przesuwający się po linii żuchwy, ani drgnął, nadal przyciskał plecy do ściany, czerpiąc ulgę z jej przyjemnego chłodu, wyraźnie kontrastującego z wysoką temperaturą, która o tej porze występowała w tych regionach. Z jego ust wydobył się cichy, niekontrolowany pomruk, by zachęcić tego ekscentryka do kolejnych do typu pieszczot i w miarę możliwości uniknąć konfrontacji swojej skóry z jego ostrymi zębami, które eksponował, szczerząc się do niego jak obłąkany.
Hmm... — zastanowił się przez chwilę chwilę, zanim pospieszył z odpowiedzią – choć w ogóle nie miał takowego zamiaru. Sam jego pozbawiony jakikolwiek ekspresji wyraz twarzy nie wskazywał na to, że być w jakikolwiek uczestnikiem tej rozmowy. Przesunął zmęczone spojrzenie po twarzy Asteriona, by przyjrzeć mu się z bliska. Jego gęba ani trochę nie zmieniła się od czasu ich ostatniego spotkania, który miał miejsce tydzień, góra dwa tygodnie temu. Eh. Kot wolał jej raczej niż nigdy nie oglądać, a ten, niczym bumerang, zawsze wracał, krocząc po utartych ścieżkach Rory’ego. — Może ktoś w ramach zemsty odetnie ją tobie — podsunął wreszcie, kiedy ten jakże wspaniały pomysł wykreował się w jego głowie, lecz jego zainteresowanie tym tematem oszalowało w granicach zera. Nawet wzruszył ramionami, by to podkreślić. Venatici powinien docenić ten gest. Ruairi rzadko kiedy wykrzesywał z siebie aż tyle pokładów entuzjazmu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaśmiał się doniośle usłyszawszy jego odpowiedź. Może był szurnięty, ale takiej odpowiedzi się po nim nie spodziewał. Aby jadł pióra? Może Asterion również miał okazję, ale nie pamięta? W zasadzie przez chwilę zastanowił się, ile prawdy jest w jego słowach i czy ciekawość tym razem weźmie górę nad rozsądkiem, którego w sumie i tak nie posiadał. Mlasnął jedynie z niesmakiem, lekko się krzywiąc, jakby słowa Rory wywołały na nim pewne obrzydzenie. Anielskie pióra wydają się być obrzydliwe, ale czyjeś wnętrzności już nie. Ale z Ciebie hipokryta, panie najemniku.
- Aż tak źle? W sumie dobrze, że nie próbowałem. Chociaż jadłem już tyle rzeczy, że wszystko mi jedno - wzruszył jedynie ramionami, a w oku dało się dostrzec chwilowy przebłysk szaleństwa Asteriona. Był on trochę niezrozumiany, gdyż żadna sytuacja nie wskazywała na to, aby mężczyzna nagle zainteresował się czymś bardziej. Wyglądał raczej na tego zmęczonego i znużonego, gdzie ten jeden raz wolałby poleniuchować, niżeli się wyszaleć. To było aż dziwne, ale wygodne dla leniwego kociaka.
Lekki uśmiech standardowo nie schodził mu z ust, pomimo tego, że nikt go szczególnie nie odwzajemniał. Zawsze było to zagadką dla innych, czemu ciągle go podtrzymuje, a moment jego całkowitego zniknięcia był jeszcze bardziej przerażający, niżeli go miał. W końcu trudno domyślić się, o czym w danym momencie myślał. Jednak Ruairi mógł zdążyć do tego przywyknąć i nie robiło mu to już najmniejszego znaczenia. Nie spotykali się pierwszy raz, aby nie spodziewał się jego gwałtownej zmiany reakcji, która może nastać o każdej porze z byle jakiego powodu. Ale nie to teraz było ważne.
Smakując jego lekko słodkawy pot, nieco się skrzywił. Nie takiego smaku się spodziewał, raczej obstawiał, że będzie to coś słonego lub czysto neutralnego. Myśl o tym, że wziął kąpiel aż wzdrygnęła Canes'em, gdyż osobiście nie przepadał za takimi przyjemnościami. Wolał już być brudny. Nic dziwnego, że z jego gardła wydobył się lekki niezadowolony pomruk.
- Niedobry - skomentował krótko, nieznacznie odsuwając się od niego, nie wykazując również jakichkolwiek chęci do dalszego kontynuowania ów pieszczot. Tym bardziej, kiedy kątem oka dostrzegł wychodzącą smugę spod jego bandaży. Nie ukrywał, że odczuwał niemałe zmęczenie, ale nie sądził, że sytuacja jest na tyle poważna, że przestanie panować nad swoimi Zmorami. Tylko tego by brakowało do szczęścia.
Cicho wzdychając, ułożył wygodnie głowę na kolanach kociaka, wlepiając w niego puste spojrzenie. Śledził jego ruchy warg, aż koniec końców spojrzenie zatrzymał na pajęczynie, na którą wcześniej patrzył Ruairi.
Ktoś chciałby jego śmierci?
- Mmm, to głupie. Nie sądzę, aby znalazł się ktoś na tyle odważny. Chociaż może? - rzucił, to ostatnie mówiąc bardziej do siebie, niżeli do niego, a zaraz po tym znowu cicho westchnął, sugerując tym samym, że odczuwa lekkie zmęczenie podróżą - A Ty chciałbyś mojej głowy, Ru? - spytał jeszcze, kątem oka zauważając jego brak zainteresowania obecnym tematem, niemniej ciekawość go zżerała i chciał się dowiedzieć, czy oprócz zaspokojenia fizjologicznego czy seksualnego, pragnąłby zupełnie innego zaspokojenia - Ej, Ru. Mówię do Ciebie - rzucił nieco głośniej, niecierpliwiąc się z jego odpowiedziami. Było ich niewiele, więc mógł go trochę pogonić. Może za dobre sprawowanie dostanie odpowiednią ku temu nagrodę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czując ciężar jego głowy na swoich kolanach, zaczął się bawić długimi, zaniedbanymi kosmykami, które na dodatek był przetłuszczone – musiało dawno nie konsultować się ani ze szczotką, ani szamponem. Ruairi prześwidrował go swoimi kocim spojrzeniem. Już wcześniej zauważył, że mężczyzna był rany, ale ta kwestia, jak niemal wszystkie, które miały jakiś związek z tym typem, interesowała. Jego sprawa, gdzie się szlaja, z kim i po co. Może kiedyś wyświadczy kotu przysługę i nigdy nie wróci, przeliczając swoje umiejętności… Heh. Marzenia. Zawiesił, kiedy padało pytanie, którego się w zasadzie spodziewał.
Zawiesił, kiedy padało pytanie, którego się w zasadzie spodziewał. Bo niby logiczne, że jeśli komuś podsyła jakiś pomył, to może sam chce zrealizować. Ale czy naprawdę chciał? Czy czerpał, by z tego satysfakcje, jeśli głowa najemnika zostałby strącona z karku? Nie wiedział, zatem, by uzupełnić te luki, przetwarzał ten problem w głowie. Miał dużo czasu na udzielenie mu na nie odpowiedź, a przynajmniej tak Ruairiemu się wydawało, dopóki w jego uszach nie zabrzęczał zniecierpliwiony głos Canesa. Brzmiał... strasznie. Każda normalna istota zadrżałaby pod jego wpływem, ale nie on. Jego nie rozpierała aż taka energia. Teraz była pora drzemki, regeneracji, a nie strachu…
Zmęczony wzrok wylądował na twarzy najemnika.  Rozsądek nakazywał mu udzielić odpowiedzi, która leżała w preferencjach tego świra, bo przecież znał go na tyle, by przewiedzieć co mu się spodoba, ale kiedy ostatni raz się nim kierował? Sto lat temu? A może dwieście lub czysta?
Westchnął ciężko, jakby właśnie rozważał dylemat życia lub znalazł się w sytuacji jego zagrożenia. Poniekąd tak było. Przecież aż za dobrze wiedział, że jeśli uśmiech z tej krzywej mordy zgaśnie, to jego życie również. Prosty rachunek. Równanie na poziomie podstawówki... Zanim jednak faktycznie coś powiedział, sięgnął lewą ręką do karku i rozmasował go.
Już ci mówiłem. Po co mi głowa, ta albo twoja, co? Zacznie się rozkładać, gnić, zlecą się muszki... To zbyt kłopotliwe. — Wzdrygnął się na samą myśli. — Zresztą, przecież wiesz — przewrócił oczami w geście dezaprobaty — nie miałbym nawet gdzie ją przechowywać, przemieszczając się ciągle z miejsca na miejsce. Ale... — zacisnął zęby na dolnej wardze, po czym ją wypuścił — ...ciekawe jakbyś smakował, upieczony albo dobrze wygotowany. Jadłbym.
Może jego mięso nie było tak zepsute, jak ten paskudny charakter? Kto wie. Nie żeby Ruairi był kanibalem, nie. Po prostu na Desperacji każdy zjadliwy posiłek był na wagę złota. Czy jego źródłem był człowiek, anioł, wymordowany, a może inne paskudztwo, nie miało to żadnego znaczenia. Nie dla Rory’ego. Nie dla większości jej mieszkańców… Kluczową rolę w tej materii odgrywało przeżycie. Za wszelką cenę. Nawet za cenę człowieczeństwa. Przynajmniej tak było w przypadku Ru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czując smukłe palce na swoich włosach, z gardła wydobył się niekontrolowany niski pomruk, który informował, aby nie przestawał się nimi bawić. Lubił tą niewinną pieszczotę, choć głośno o tym nie mówił. Lepiej od razu nie zdradzać swoich wszystkich sekretów i tajemnic jakie posiadał - w końcu dość szybko może stać się nudną i nieciekawą osobą, jeśli za szybko zdradzi to i owo. Chociaż nie wiedział, czy ten termin akurat do niego pasuje. Czy bywał czasem nudny? Nieciekawy? Monotonny? To jest dobre pytanie.
Jesteś szalony, jak każde z nas. Pragniesz krwi, jak my. Wiemy to i nigdy nie uciekniesz od prawdy.
Och zamknijcie się w końcu.
Szczerze mówiąc nie wiedział, że aż tak bardzo kociakowi zachodzi za skórę. Gdyby tylko o tym się dowiedział, zapewne poszerzyłby swoje horyzonty, pokazując mu prawdziwą i dobrą zabawę. Czasem żałował, że nie potrafił komuś czytać w myślach. Wtedy mógłby bardziej grać na emocjach innych, bawić się. Choć z drugiej strony co to za zabawa, kiedy wszystko by wiedział?
Niecierpliwość Asteriona rosła z każdą sekundą, o czym dawał znać jego zniecierpliwiony wyraz twarzy. Coraz bardziej marszczył brwi, kręcił nosem, machał stopą, która swoją drogą była ułożona na drugim kolanie i obserwował go, starając się wyczytać jego myśli. Niestety nic z tego. Ruairi stanowił dla Canesa dość ciężkie wyzwanie, gdyż praktycznie za każdym razem jego wyraz twarzy był taki sam - zmęczony i znudzony życiem. Po prostu nudny. Może właśnie ta jego nuda przyciągnęła geparda do siebie jak magnes? Powiadają, że przeciwieństwa zawsze się przyciągają. W końcu zniecierpliwiony, podjął kolejną próbę wyłudzenia od niego odpowiedz, szturchając go łokciem centralnie w splot słoneczny. Właśnie dopiero po tym geście zaczął cokolwiek mówić. I dobrze. Jeszcze dłużej, a ześwirowałby, czekając na jego odpowiedź. Cierpliwość zdecydowanie nie należała do jego mocnej strony.
Kiedy w końcu udało mu się doczekać do jego odpowiedzi, nie dało się zauważyć po Asterionie jakiejś szczególnej zmiany. Jakby jego słowa kompletnie nie zrobił na nim wrażenia. Do momentu. Jego uśmiech na moment znikł. Zaraz dało się usłyszeć ciche prychnięcie, któremu towarzyszył uniesiony kącik ust. Źrenice mężczyzny nagle nabrały kociego kształtu, a sam Smok gwałtownie podniósł się, przewalając silnie Ruairi'ego na łóżko, siadając mu na biodrach, nie pozwalając mu w ten sposób uciec. Choć dobrze wiedział, że jeśli tylko zeche, zmieni się w nietoperza i odleci. Natomiast łóżko pod wpływem tej siły złamało się w pół. Z pewnością tym narobił sporego hałasu.
- Zjadłbyś, co? A co byś jeszcze z taką chęcią zjadł, hm? - spytał, mając na myśli oczywiście siebie. W końcu jego anatomia nie kończyła się tylko i wyłącznie na głowie. Miał wiele innych narządów do dyspozycji, które mogłyby być dużo smaczniejsze od jego marnej głowy. A może była na tyle cenna, że żadna inna część ciała nie zastąpiłaby jego ukochanej głowy?
On Ciebie pragnie, słyszysz? Pragnie Twojej krwi... Nie pozwól mu ją zdobyć. Jesteś zbyt cenny, zbyt dobry.
Warknął niezadowolony, słysząc wokół Zmory, które w efekcie przemęczenia nie chciały mu dać spokoju. Dobrze wiedział, czego chciały. Uśmiechnął się szeroko do Kociaka, pochylając się nad jego ciałem, zaś zimnymi jak lód palcami objął go za szyję, na razie tylko lekko ją ściskając.
- No dalej, Kociaku. Powiedz. Jeśli zbyt długo będziesz zwlekał z odpowiedzią, nie gwarantuję tego, co może się zaraz stać - wymruczał wprost w jego wargi, uderzając go ciepłym, ale z pewnością cuchnącym oddechem. Kocimi ślepiami patrzył mu w oczy, doszukując się w nich czegoś szczególnego. Na ustach ciągle miał pełen szaleństwa uśmiech.  Rory'a dobrze znał ten stan i mógł mieć nadzieję, że skończy się tylko na czymś niewinnym.
Nie baw się z nim. Z rób to teraz...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stąpał po cienkim lodzie, który właśnie pękł pod naporem tej toksycznej relacji, dowodem na to był wypalony uśmiech na wiecznie rozbawionej twarzy Canesa. Właśnie podjudził do życia mniej lub bardziej świadomie szerokie pojęte szaleństwo swojego gościa, o czym świadczyły oczy, a także źrenice zmieniające swój pierwotny kształt. Adrenalina musiała mocniej pompować jego krew do żył, w wyniku czego wirus X postanowił dokonać zmiany w wyglądzie najemnika. Ruairi nie posiadał takowych problemów. Całkowicie panował nad swoją biokinetyczną formą, ale zapewne głównie dlatego, że emocje wyparowało dawno temu, a zdenerwowanie zaś wybrało się na długotrwały urlop bezpłatny.
Nie zareagował prawidłowo, kiedy mężczyzna zacisnął mocniej dłonie na jego ramieniu i cisnął go na łóżku w akompaniamencie przerażającego dźwięku - mebel złamał się pod naporem ich ciał, a kot został boleśnie przyciśnięty do niewygodnego jak diabli materaca. Czując na kościstych biodrach spory i dość uciążliwy jak na jego warunki fizyczne ciężar Asteriona, zamarł w kompletnym bez ruchu. Dopiero chwilę później, słysząc ten warkot, uświadomił sobie, że ten psychopata nie jest do końca sobą, że towarzyszący mu przyjaciela w postaci morderczych Zmor musiały być przez niego wyjątkowo odczuwalne. Dzielenie jakieś części życia z tym wariatem była dla kota uciążliwa, ale był zbyt zainteresowany podarunkiem, które były mu prezentowane, by ją przerwać. Zresztą Venatici respektujący słowo "nie" i tym samym tolerujący zdanie drugiej osoby brzmiało jak czysta groteska. Rory szczerze w to wątpił, dlatego z premedytacją nie odezwał się do razu. Milczał w ramach zrobienia mu na złość. Wzrok w między czasie wbił w sufit, kontemplując zacieki na nim i złażącą z niego płatami farbę. Ten pokój nie był warty swojej ceny, a teraz, bez łóżka tym bardziej...
Znów ciężka wskazówka zegara przesunąła się leniwie po tarczy przynajmniej dwa razy, zanim Ruairi udzielił mężczyźnie jakiekolwiek odpowiedzi. Ta kształtowała się w jego głowie po woli. Nie padła od razu. Kot chciał pierwsze poczuć ciepło ciała kochanka, drażniąc go tym i pobudzając. W tym celu sięgnął do policzka geparda i przejechał przydługimi paznokciem po jego strukturze, zaledwie ocierając nim o skórę, zatem nie pojawiało się na niej żadne znaczne zadrapanie. Nie polała się też krew. Złapał do ust powietrze i dopiero wtedy nimi poruszył.
Zjadłbym... Dużo twoich organów. Może wszystkie, bo nie warto marnować jedzenia, ale głównie to flaczki. Wątróbkę. Kiszkę. — Wyliczał, patrząc wprost w zwierzęce ślepia swojego rozmówcy, które błyszczały niebezpiecznie. W jego zdezelowanych oczach odbijała się przytłaczająca pustka, a twarz tradycyjnie nie zdradzała nic. Był jak płótno, które w rękach dobrego malarza miało możliwość na przekształcenie się w dzieło sztuki. Czy to Canes napełnił go emocjami? Hm... zawsze może próbować. Na pewno miał ku temu odpowiednie predyspozycje.
Kiedy palce mocniej zacisnęły się na jego szyj, podniósł biodra delikatnie ku górze, by wystająca kość biodrowa wbiła się w jeden z pośladków Asteriona. Dla kociej satysfakcji, a może w ramach zachęty, kolejnej prowokacji. Kto wie.
W tym stanie najemnik był zdolny do każdego świństwa. Ruairi był pewny, że jeszcze nie poznał jego granic w tym zakresie. Zatem blond miał wiele do zaoferowania. Był jak ocean. Obszerny, nieobliczalny. Zmienny. A może bliżej było mu do czynnego wulkanu, który w każdej chwili mógł pokryć lawą znajdujący się wokół niego obszar i unicestwić życie na nim? Kot w sumie nie wiedział, czy aż tak bardzo zależało mu na życiu, by ewentualnie bronić się przed jego wygaśnięciem. Czy w ogóle na czymkolwiek mu zależało. Wzruszył ramionami do swoich myśl.
Chciałbym spróbować jeszcze hm… serca. Tak, serce. Ciekawe jak smakuje bijące, świeżo wyjęte z piersi serce — podsunął. Pod warunkiem, że najemnik go posiadał. Nie wygląd na takiego...
Odgarnął jeden z kosmyków z twarzy mężczyzny, zakładając mu go za ucho. Kolejny niepotrzebny ruch na jego koncie. Ruairi nie był pewny, czy było warto marnować na niego energię, której zresztą nie posiadał za wiele. O tym miał się dopiero przekonać. Boleśnie lub nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cienki lód nigdy nie będzie na tyle wytrzymały, aby utrzymać aż takie wyzwanie, jakie zostało rzucone przez kociaka. Przynajmniej w tym momencie im obu dostarczał rozrywki - Asterion, który lubił podobne zabawy był wręcz usatysfakcjonowany podobnym obrotem spraw, tak samo jak Ruairi przestanie narzekać na wieczną nudę. Może chociaż na moment adrenalina mu skoczy w górę, uświadamiając sobie, że im dłużej będzie grał w ten sposób, tym bardziej prawdopodobne, że będzie musiał pożegnać się ze swoim życiem. Byłoby to nawet ciekawe. Widzieć go w strachu. Aż na samo wspomnienie o tym oblizał perwersyjnie zimne wargi, wyszczerzając się do niego w niebezpiecznym uśmiechu. Mało kto wiedział, o czym w takiej sytuacji myślał, choć nie trudno można było się tego domyślić.
No dalej, wykończ go. Na co czekasz, chcemy jego krwi. Ty chcesz. Ast... Asterion.
Canes, zrób to.

Kolejny nieprzyjemny warkot wydobył się z jego gardła, nieświadomie ściskając gardło chłopaka mocniej. Teraz średnio obchodziła go odpowiedź Rory. Liczył się czas. Szczerze mówiąc nie miał najmniejszej ochoty zabijać go tu i teraz - był świadom tego, że pomimo swojego lenistwa, Ruairi byłby na tyle zdolny, aby się obronić. Z drugiej jednak strony Zmory nie chciały mu dać dzisiaj spokoju, przez co najmniejszy gest, ruch czy złe wypowiedziane zdanie, przyprawiały o irytację Asta. Gdyby miał ogon, z pewnością jego końcówka ruszałaby się w niecierpliwy i nerwowy sposób.
Ich szepty były denerwująco irytujące.
W końcu nie doczekawszy się odpowiedzi w odpowiednim dla Canesa czasie, jego paznokcie wbił się w wyglądającą na delikatną skórę kociaka, tym samym ją zadrapując, jak nie przebijając niektórymi pazurami do krwi. Starając się ignorować Zmory, które uporczywie szeptały mu niestosowne i jakże podniecające rzeczy na ucho, Asterion wydobył z siebie przeciągły, koci pomruk, przybliżając zimne wargi do ciała Lev'ego. Przejeżdżając nimi po policzku mężczyzny, zawędrował aż do samego ucha, składając tam mało śmiały pocałunek. To miało go nieco rozdrażnić.
- Twój czas się skończył, Ru - zmysłowy szept dostał się do jego strun głosowych, również muskając ciepłym oddechem jego wrażliwe ucho. Odsunął się na moment, tylko po to, aby ponownie spojrzeć mu głęboko w oczy, uśmiechając się nieznacznie. Dopiero wtedy mógł doczekać się odpowiedzi, której wydawał się być tak niezmiernie ciekaw. Słysząc ją, stopniowo jego uśmiech nabierał barw, natomiast z dotyku kociaka niewiele sobie zrobił. Nie on.
Ast. Nie pozwalaj sobie.
- Masz pojebane fetysze - parsknął w końcu głośno, długo trzymając w napięciu Ruairi'ego, jak i również swoje Zmory - Ale podobają mi się - dodał za chwilę, kiedy trochę się uspokoił, zdecydowanie zniżając swój ton głosu do przyjemnego, grubego pomruku. Może nie tego oczekiwały Zmory, ale przynajmniej Ast miał ochotę trochę się zrelaksować w ten niecodzienny sposób. A czując zaczepkę ze strony kochanka, wiadomym było, że Canes nakręci się tym jeszcze bardziej.
Zawiodłeś nas.
Ja siebie nie.
Kończąc jakże interesującą wymianę zdań, nawet nie zauważył, kiedy Rory pozwolił sobie na kolejny cielesny gest. W pierwszej chwili wyglądał jak słup soli, niemniej niebawem wrócił ciałem i duszą, poluźniając nieznacznie uścisk na jego szyi. Zauważając niegroźną kroplę krwi, która zaczęła spływać po jego smukłej szyi, nachylił się nad nim, pozwalając sobie zlizać ową kroplę samym koniuszkiem języka. Jednak nie kończąc na tym, zsunął się nieco niżej i znając najbardziej wrażliwe miejsce kociaka, podgryzł go nieznacznie na lewym obojczyku, odruchowo jedną z jego nóg zakładając sobie na biodro. Aż tak bardzo domagał się cielesnych pieszczot, to je dostał. I dobrze wiedział, że to zaledwie początek tego, co może nadejść. Uśmiechnął się szeroko, liżąc nową pamiątkę jaką po sobie zostawił na jego ciele.
- Hah, serce. Wierzysz, że je posiadam? Jak bardzo chciałbyś je dostać? - zagaił, pozwalając sobie nosem jeździć po jego szyi, wciągając tym samym w nozdrza jego słodkawy zapach po kąpieli. Nawet zaczynał mu się on podobać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

By zabić nudę, Ruairi testował jego cierpliwości, umiejętnie, niczym wirtuoz, grając na jego nerwach. Napinając je do granic możliwości, jakby pociągał za struny gitary. Czasem właściwie miał wrażenie, że jego palce pamiętają twardą, ale jednocześnie giętką strukturę takowych i nie mógł się go pozbyć, choć jego wiedza o swoim życiu ograniczała się tylko do znajomości dwóch języków i obcego akcentowania słów. Był jak pusta kartka papieru, bez wspomnień o tym kim był przed staniem się Wymordowanym. Czas przelatywał mu przez palce, jak złapany w dłoń piasek, nie mógł pochwycić ulotności chwili i nawet się starał się tego uczynić. Był zmęczony. Doskwierającym mu głodem. Pustynnym słońcem. Zapominaniem jak to być. I życiem.
Twój czas się skończył, Ru.
Parsknął w myślach. Miał wrażenie, że w momencie wypowiedzianych tych słów przez mężczyznę kamień spadł mu z serca, co było w zasadzie paradoksem... one nigdy nie oznaczały nic dobrego. Canes nie lubił czekać, a Ruairi zbyt często go do tego zmuszał.
Każdy je ma. — Fetysze, co? Wzruszył obojętnie ramionami. On był tylko głodny przez swój bezdenny żołądek i musiał ten głód zaspokajać, by reszta sił z niego uleciała. To nie jego wina, że Desperacja nie słynęła z bogatego zaplecza jadalnych rzeczy...
Poruszył się niespokojnie pod Venaticiem, kiedy ten wbił swoje zęby parę centymetrów nad obojczykiem, rozrywając bez najmniejszego oporu szorstką, ale i cienką skórę, nie mógł jednocześnie powstrzymać niezrozumiałego dla siebie odgłosu, który padł z jego ust, choć nie mógł być dziełem ludzkiej krtani, a kociej. Najemnik na przestrzeni paru miesięcy trwania tej parodii związku, miał wiele okazji, by zbadać cal po celu ciało Rory'ego, nauczyć się go na pamięć i wyodrębnić najbardziej wrażliwe punkty na nim. Wykorzystywał to potem na milion sposobów, czasem mniej, czasem bardziej brutalnych i sam ich właściciel nie mógł do końca jednoznacznie zweryfikować, czy taki stan rzeczy mu się podobał, czy nie. Zamiast próbować rozstrzygnąć ten męczący dylemat, pociągnął z przyzwyczajenia nosem, co było jednym z jego zwierzęcych nawyków i poczuł charakterystyczny zapach krwi wymieszany z odorem potu kochanka. Bez słowa powędrował dłonią w kierunku lewej piersi Canesa, tam gdzie z reguły znajdowało się serce. Przycisnął ją do materiału koszulki Wymordowanego, wyczuwając pod opuszkami palców jego delikatne bicie. Podniósł się zaraz leniwie i powoli na łokciach i przyłożył do tamtego miejsce ucho, tym razem je słysząc.
Niezidentyfikowane ciepło rozlało się po jego chłodnym ciele w akompaniamencie cichego promyku, które padło niekontrolowanie z jego ust.
Posiadasz — zapewnił go po upływie paru kolejnych sekund i znów z rezygnacją opadł na poły pościeli, pozwalając, by mężczyzna muskał nosem jego skóry. Z trudem zdusił w sobie śmiech, kiedy oddech Asta prześlizgiwał się po niej, tym samym łaskocząc go. — Już je mam — wyszeptał aluzyjnie, przy tym ledwo poruszając ustami. Kolejna prowokacja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze mówiąc nigdy nie miał taki problemów z życiem jak Ruairi. Mało kiedy doskwierała mu nuda, głównie przez to, że Asterion z reguły był wszędzie, robił co chciał i rzadko kiedy dawał sobie ograniczenia, o ile w ogóle. Jeśli miałby takowe wymieniać, to jego ograniczeniem był zdecydowanie Shane. Zawsze jak za bardzo narozrabia, dostaje się Asterionowi po pysku. Czy to lubił?
Hah.
Pewnie, że tak.
Poza tym, z jego Zmorami nie dało się nudzić. Ktoś, kto ciągle jęczy Ci nad głową o śmierci i zabójstwach, jak bardzo chciałby skosztować krwi innych i poczuć ich ból... Albo co jakiś czas słyszał głosy swoich ofiar. Po prostu nie da się przy czymś takim nudzić. Adrenalina sama w sobie już skakała, dołączyć do tego ADHD Canesa....
Przekrzywił głowę w bok, mrużąc delikatnie ślepia.
- Każdy? To aż dziwne. Niektórzy na nie nie zasługują - jak chociażby taki Asterion. Sam fakt, że urodził się już wymordowany sprawiało wrażenie, że żyje na tej planecie dosyć długo. Niesprawiedliwie długo. Ale to nie obchodziło Drug-on'a. Gdyby był już dawno martwy, nie miałby okazji poznać tak uroczego kociaka jakim był Ruairi, jak i również nie mógłby sprawdzić jego najwrażliwsze punkty na jego ciele. Tylko po to, aby móc później go tam drażnić i wymuszać na nim posłuszeństwo. Kociak nieraz przeginał strunę, co doskonale o tym wiedział. Wtedy zawsze miał okazje poznać Canesa takim, jakim naprawdę był. Tym dzikim, bez jakichkolwiek pohamowań. Bez zdrowego rozsądku, bez ograniczeń.
Jednak teraz był zadziwiająco spokojny. Trudno powiedzieć, czy to był wynik zmęczenia. Oczywistym faktem było, że przychodząc tutaj, mężczyzna był po kolejnej walce. Głowa w postaci trofeum doskonale o tym mówiła. Zwykle jeszcze po tym trzymała go adrenalina, ale teraz... Teraz zrobił się leniwy jak kot, który również domagał się pieszczot. Czasem warto zmienić płytę, aby szalony stan rzeczy nie stracił na wartości. Dlatego bez większych sprzeciwów czy marudzeń, pozwolił Rory posłuchać jego bicie serca. Wydawało się młode i płochliwe jak na lata, które zdążył przeżyć. Oddychał głęboko, przyglądając się swojemu kochankowi. Niebawem Ruairi wymusił na wymordowanym delikatny uśmiech. Zmierzwił go lekko po włosach, w które zaraz wplątał swoje place, zaciskając je na niesfornej czuprynie mężczyzny. Ale niezbyt mocno.
- Już je masz? - wymruczał w jego szyję, delikatnie pociągając go za kosmyki włosów. Podniósł się minimalnie na łokciach, chcąc spojrzeć Kociakowi prosto w oczy. Opuszkami palców cały czas gładził jego skórę głowy. Czasem mu się należało - Jestem więc ciekaw kiedy je zdążyłeś zdobyć - uśmiechnął się lekko, zniżając twarz do pocałunku. Niemniej żadnego pocałunku nie było, a jedynie Asterion pochwycił w swoje zęby dolną wargę Rory, tylko po to, aby trochę go podrażnić. Bardzo lubił patrzeć na jego każdą reakcję. Można rzecz, że był ich wręcz spragniony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach