Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

„Dwa metry? To sporo.”
Pokiwał z uśmiechem głową, jednak nie dopowiedział już nic więcej. Chociaż nie sprawiał wrażenia osoby szczególnie zamkniętej w sobie, wolał nie wysnuwać całej historii swojego życia, komuś, kogo spotkał około trzydziestu minut temu. Może nie z powodu braku zaufania, a zwykłej stosowności. Osoby, które przebywały w jego towarzystwie dziesiątki lat często wiedziały o nim jeszcze mniej, niż Renard zdążył wydedukować w danej chwili. Nigdy nie był skory, żeby się specjalnie rozwodzić nad własnymi wspomnieniami, wiedząc, że w życiu są istotniejsze sprawy do załatwienia. Niemniej nie mógł sobie odmówić tej krótkiej wzmianki o przybranym potomstwie. Miał do nich ogromną słabość.
Przez niego czuł się jak szczeniak?
- Och? - natychmiast zwrócił ku niego zaskoczone spojrzenie i choć usłyszał wyraźne rozbawienie w głosie rozmówcy, nie potrafił powstrzymać przepraszającej nuty, która tliła się w błękitnych oczach. Czyżby za daleko się posunął i tym samym przez przypadek spowodował u towarzysza jakiś zalążek dyskomfortu?
Za to szybko zmienił wyraz twarzy, gdy wprawne oko dostrzegło zamaszysty salut chłopaka. Ściągnął brwi w niemym upomnieniu, przypominając mu o spokojniejszych ruchach. Co prawda nie łudził się, że Renard pozostanie ostrożny przez choćby godzinę od ich rozstania. Znał zbyt wielu młodych ludzi, zbyt wielu Desperatów i idealistów pchanych pokładami energii i własnymi przekonaniami, by nie uważać ich za spokojne i ciche stworzenia. Pewnie Renard prędzej czy później dopuści się biegu, gwałtownego pochylenia się czy skrętu całego tułowia, choćby miał okupywać to bólem. Było to nawet konieczne w warunkach, w jakich chłopak musiał się poruszać. Niemniej oczekiwał, że przynajmniej w obecności Bernardyna, opętany zachowa chociaż szczątki pozorów.
Następnie skupił się na praniu. Wyżynał z wody wyczyszczone ubrania, by następnie układać je po kolei na stojącym nieopodal głazie. Dzień był bardziej ciepły, niż zimny, a słońce nieśmiało wychylało się spomiędzy chmur, choć i tak nie łudził się, że wszystko zdąży idealnie wyschnąć do końca dnia, to przynajmniej zedrze ze wszystkich spodni błoto, z podkoszulków krew… wymieniał brudną, brązowo-czerwoną ciecz jeszcze kilka razy, następnie napełniając nią miskę tym samym sposobem.
- Cóż, skoro tak mówisz. – odparł ze skromnością, wzruszywszy delikatnie ramionami. Osobiście dalej uważał, że nie był zbyt ciekawy. Zdecydowanie bardziej interesujący byli zwykli ludzie, którzy posiadali bardzo złożony charakter od niego, większe, wymyślniejsze cele i zestaw priorytetów, o którym on nigdy by nawet nie pomyślał. – Być może, gdy spotkamy się w DOGS, nauczę Cię wszystkiego co wiem i te rzeczy więcej nie będą dla ciebie zaskoczeniem.
Uśmiechnął się łagodnie na przytyk do użytego słowa.
- Może i jestem pracoholikiem. – podjął temat - Wydaję mi się, że w mojej profesji pracoholizm nie jest niczym rzadkim. – odparł. Odniósł się nie tylko do oczywistego lekarskiego stanowiska, jaki okupował niezmiennie od kilkuset lat, ale i funkcji stróża, której oficjalnie podejmował się w młodszych latach, obecnie opiekując się zbyt dużą ilością osób, by wstrzeliwać się w kanon standardowego osobnika na tej pozycji. – Co nie zmienia faktu, że dzieje się zbyt dużo rzeczy, żebym miał czas na książki. Przyjdź kiedyś do mojej lecznicy, a przekonasz się na własnej skórze. – zachęcił, rzucając mu odrobinę zaczepne spojrzenie, jakby miało to być jakimś wyzwaniem. Szybko jednak wrócił do neutralnego wyrazu, z powrotem wpatrując się w prane szmaty.
W kwestii oddawania się lekturom, kiwnął jedynie głową. Choć przed momentem straszył Renarda brakiem wolnego czasu podczas dodatkowych praktyk w lecznicy, najprawdopodobniej i tak będzie odwalał za niego całą brudną robotę, byleby się broń boże nie zmęczył. O ile było mu wiadomo w Psiarni wiele osób dysponowało jakimś mniejszym lub większym zasobem książek, więc może – o ile Renard faktycznie ubiegał się o stanowisko Psa – kiedyś poprosi kogoś o pożyczenie i przekaże je młodzieńcowi.
„Myślę, że jakoś bym sobie z tym poradził.”
Spojrzał na niego z wyraźnym przestrachem w oczach.
- Absolutnie. – odmówił niemal natychmiast od zapadnięcia propozycji. – Nie będziesz mi tam grzebać. – pogroził mu palcem, wyjmując na chwilę rękę z wody. Spadające z dłoni krople przez przypadek pomoczyły mu spodnie na kolanie. – Szczerze mówiąc, myślałem nad ponownym spotkaniem, specjalnie na zdjęcie szwów. Umówilibyśmy się w tym samym miejscu za – dajmy na to – dwanaście nocy i zdjąłby ci je, bez niepotrzebnego stresu, że wda się zakażenie lub na nowo rozerwą się tkanki.
Mówił rzeczowo i stanowczo. Wyraz twarzy szybko jednak złagodniał i przejął się troską, gdy zauważył wyraźne skrzywienie młodzieńca.
- Co się stało? Rozbolała cię głowa? – wstał i podszedł do niego, strzepując ręce z wody. Ta posłusznie osunęła się z jego palców i legła na glebę, pozostawiając po sobie suchą skórę. Przyłożył dłoń do czoła chłopaka. – Może jednak się przeziębiłeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Temat potomka Bernardyna uznał już za zamknięty. Nie było sensu pytać o nic więcej, skoro sam Ourell nie pociągnął tematu. Być może Opętany nieco przesadził z ciekawską naturą i spytał o zbyt wiele.
Nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy wtykasz nos w nie swoje sprawy.
Nie odpowiedział, mając świadomość, że być może te słowa wcale tak bardzo nie mijają się z prawdą. Był w gruncie rzeczy młody, a masa wyrzucanych z ust pytań wcale nie wynikała z negatywnej strony ciekawości. Pytał, bo chciał mieć choć znikome pojęcie o rozmówcy, by jakoś pociągnąć konwersację. Osobiście nie uważał, by było to coś złego. CO jednak nie wykluczało drobnej przesady w aktualnym przypadku.
"Och?"
- Oczywiście to nic złego. Po prostu sprawiasz wrażenia... człowieka z masą doświadczenia. Jesteś jak taki stary dobry ojciec, który służy radą w każdej dziedzinie - pstryknął palcami, odnalazłszy odpowiednie określenie. - Jeśli cię obrażam, to wybacz ten nietakt. Niemniej nie taki był zamiar, czasami szybciej mówię niż myślę - z drobnym zakłopotaniem przesunął dłonią po karku. Dość szybko jednak powrócił do zgiętej pozycji, nie chcąc już nadwyrężać ani szwów, ani cierpliwości medyka. Jasne, że był młody i posiadał nieskończone pokłady energii. Mógł jednak choć przez chwilę usiedzieć w miejscu, słuchając dobrej rady drugiej osoby.
Zahaczywszy łokciem o kolano, wsparł policzek na dłoni. Znów przymknął ślepia, na krótką chwilę ulegając zmęczeniu. Nawet nie wiedział, kiedy udało mu się odlecieć, choć kilkuminutowa drzemka zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Nie w takich warunkach i w takiej pozycji.
Nie śpij. Nie chcesz nas chyba zabić?
Wielka lisia morda, która zamajaczyła przed oczami, skutecznie zmyła sen z powiek, rozwierając mu na powrót oczy. Zamrugał kilkakrotnie, z wyrazem zdezorientowania sunąc spojrzeniem dookoła. Wciąż był w tym samym miejscu. Przetarł policzek wierzchem dłoni, skupiając uwagę na Bernardynie.
- Być może. Na razie jednak są zaskoczeniem, więc przyjmij komplement - uważając, by płaszcz nie zsunął się z ramion, wyciągnął ręce przed siebie, by nieco naciągnąć zastałe mięśnie.
- Rzadkim może i nie, ale z pewnością destrukcyjnym. Dojdzie do tego, że nawet potwora spod łóżka nie będziesz miał siły przepędzić - pokiwał poważnie głową, będąc stuprocentowo pewnym swych słów. Westchnął zaraz, unosząc spojrzenie na Bernardyna, gdy drobny przebłysk zawitał w czerwonej tęczówce.
Nie wyrywaj się.
- Wierzę na słowo, że dużo się tam dzieje. Co nie zmienia faktu, że z chęcią przyjdę. Może nawet uda mi się w czymś pomóc - szeroki uśmiech rozświetlił lico Wymordowanego, towarzysząc szurnięciu ogona. Był podekscytowany, nawet jeśli od dołączenia do Psów dzieliła go jeszcze spora przeprawa.
Wpierw musiałbyś być użyteczny.
Nieprzyjemne syknięcie buchnęło zgrzytem dookoła niego, drażniąc wrażliwe uszy.
Żadną książką by nie pogardził. Lubił czytać i nie ograniczał się co do gatunków. I zapewne dali mu do przeczytania instrukcję obsługi najnowszej pralki, której i tak nikt nigdy nie miał dostać w łapska, to zapewne i tak by ją przeczytał. Z braku laku...
"Nie będziesz mi tam grzebać."
Zaskoczenie odmalowało się na twarzy Opętanego, gdy słuchał kolejnych słów. Nie spodziewał się podobnej reakcji, licząc raczej na spokojne i dokładne poinstruowanie odnośnie ściągnięcia szwów.
- Dwanaście nocy - mruknął pod nosem, zapisując te informacją gdzieś w pamięci. - Niech będzie. Choć mimo wszystko wolałbym cię nie kłopotać. Podejrzewam jednak, że w tej sprawie cię nie przegadam, hm? - kilkadziesiąt minut wystarczyło, by wysunąć kilka wniosków co do drugiej osoby. I tyczyło się to zapewne obu stron. Medyk odznaczał się sporą troską i chęcią pomocy, więc nic dziwnego, gdyby lekko zirytowała go próba samodzielnego ściągnięcia szwów. I zapewne popsucia czegoś.
Jak zwykle.
Drgnął lekko, gdy dłoń wylądowała na jego czole.
- Nie, nie, wszystko w porządku. To po prostu sporo wrażeń jak na jeden dzień.
Kłamca.
O co ci znowu chodzi?
Nic.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Jesteś jak taki stary dobry ojciec (…)”
Uśmiechnął się promiennie, z trudem utrzymując wyrywający się z gardła chichot. Zawsze uważał się za osobę, która teraz przytoczył mu wymordowany, niemniej zabawnie było usłyszeć podobne słowa z czyichś ust. Choć posiadał przyszywane potomstwo i kilkoro innych młodych ludzi, którym starał się przekazywać wiedzę, niczym prawdziwy ojciec i mentor, rzadko zdarzało się, by ktoś nazywał go nim wprost. Większość ludzi nie jest zbyt otwarta, a Ourell nie zamierzał mieć do kogokolwiek o to żal. Takie realia.
- Myślę, że bliżej temu do komplementu, niż obrazy, więc powinienem nawet podziękować na takie słowa, Renardzie. – odparł wciąż z cieniem serdecznego uśmiechu, nie przerywając pocierania o siebie zabrudzonych, mokrych ubrań.
Przez przyjemnie ciągnącą się chwilę, panowało milczenie cyklicznie przerywane przez wesoły plusk w prowizorycznym wiadrze. Zachariel skupił się na praniu, co jakiś czas kątem oka spoglądając na przysypiającego pod głazem opętanego. Nie był również na tyle nierozważny, by co jakiś czas nie przeczesywać wzrokiem okolicy w poszukiwaniu jakichkolwiek niepokojących odstępstw od pustego krajobrazu; poruszających się w oddali punktów, czegoś nieokiełznanego na niebie… Okolica prezentowała się zaskakująco przyjemnie. Nawet słońce w pewnym momencie wyszło spod chmurki. Schowało się po niespełna minucie, ale przez jakiś czas panowała zadowalająco wiosenna atmosfera.
Gdy Ourell’a powoli zaczynało ogarniać przeczucie, że zbliża się do końca, Renard postanowił się zbudzić i kontynuować rozmowę.
- Potwora spod łóżka? – znowu chłopak wydał mu się niewyobrażalnie uroczy ze swoim dziecinnym podejściem do życia. Nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, choć starał się go ukryć, niby to skupiając się na dokładnym rozłożeniu dopiero co wyrżniętej z wody koszuli. – Myślę, że na gałgana tego typu zawsze będę w stanie wykrzesać z siebie odrobinę energii… jakkolwiek groźny by nie był.
No tak, bo zajrzenie pod dziecięce łóżko wymaga niewyobrażalnie dużych pokładów sił… być może cierpliwości, ale wobec najmłodszych miał jej nieograniczone zasoby. Gorzej z tymi większymi, którzy co rusz szamotali się i nadwyrężali opatrzone miejsca, mimo jego uprzejmych upomnień. Minę miał podobną do tej, którzy robią rodzice, gdy machają ostrzegawczo palcem.
Czy go nie przegada?
- Nie.
Odpowiedź była aż zbyt prosta.
- Wolałbym, aby zrobił to ktoś, kto ma w tym już doświadczenie. Nie mówię, że muszę to być koniecznie ja… ale wówczas będę najspokojniejszy. – mówił skromnym, zatroskanym tonem, co z miejsca wykluczało jakikolwiek pierwiastek przechwałek, który mógłby się wkraść do wypowiedzi osoby, która nie byłaby zaprogramowanym na pomaganie aniołem. Znał swoje możliwości i wolał samodzielnie doprowadzić swoje sprawunki do końca. – Dwanaście nocy od dzisiaj, a będę czekać w tym miejscu od samego świtu. Kto wie… może ponownie zabiorę się za pranie. To już powoli kończę… zostało pięć sztuk. – mówił jeszcze przez chwilę, choć może prędzej do siebie, niż pacjenta. Choć mogło wydawać się to niepotrzebnym gadaniem, subtelnie dawał młodzieńcowi do zrozumienia, że przybliża się ich czas pożegnania.
„Nie, nie, wszystko w porządku.”
- Jesteś tego absolutnie pewien? Nie boli cię głowa? – zasypał go jeszcze jednym potokiem absolutnie bezużytecznych, standardowych pytań, aż w końcu odlepił rękę od jego czoła z wyraźnym zaniepokojeniem wpatrując mu się wprost w ślepia. Chciał wyłapać jakiekolwiek kłamstwo. – Mam nadzieję, że niczego przede mną nie ukrywasz. Powinieneś natychmiast pójść odpocząć w jakimś bezpiecznym miejscu. Przespać się i nabrać sił… żałuję, że nie miałem przy sobie więcej jedzenia, może szybciej nabrałbyś energii. Na pewno nie chcesz się czegoś napić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Ow... jeśli poczułeś się urażony, to przepraszam. Nie miałem na myśli niczego złego.
NIE PRZEPRASZAJ.
Ciężki warkot huknął w niego z siłą worka cementu, gdy wbijał plecy w chropowatą powierzchnię głazu. Co jednak mogło zostać odebrane jako zawstydzenie poprzednim faux-pas i chęcią schowania się przed złością rozmówcy. Potrząsnął głową, zaraz lekko się prostują. Rany na brzuchu zaczynały coraz bardziej boleć. Pozwolił więc sobie na położenie dłoni na bandażach i lekkie przesunięcie po nich. Wszystko za zasłoną płaszcza, toteż nie musiał się obawiać karcącego spojrzenia lub przemowy ze strony Ourella. No, chyba że ten dostrzegłby to drobne poruszenie ręki pod materiałem i uznał za zbyt podejrzane, by to zignorować.
"Potwora spod łóżka?"
Zwrócił twarz na oszpecone lico, przyglądając się mu przez dłuższą chwilę.
- No nie byłbym taki pewien. Jeśli zaniedbasz podstawowe potrzeby i nie zdobędziesz odpowiedniej ilości sił każdego dnia, to nawet ten, jak to ująłeś, gałgan cię dopadnie. Poza tym, na twoim miejscu nie lekceważyłbym jego siły. Mieszka pod łóżkiem, więc pewnie sam nabiera sił z ciemności. Nie zdziwiłbym się, gdyby był w stanie wyrzucić całą szafę przez okno - skrzyżował ręce na piersi, będąc stuprocentowo pewnym własnych racji. Przecież nie opowiadał o żadnych bzdurach, wszytko to realne fakty.
W Mikołaja też wierzysz?
Fuknął niezadowolony, czując się, jakby go lekceważono. I to nie tylko przez Rhetta. Poprawił też nieco ułożenie ciała, rozglądając się za wcześniej podarowaną bluzą. Już na początku sprawiła wrażenie wyjątkowo ciepłej, więc nic dziwnego, że gdy już obie o niej przypomniał, to postanowił czym prędzej założyć. Był ciepłolubny. Mógł się przylepić do niemal wszystkiego, co wykazywało się nieco wyższą temperaturą. Dlatego w lisiej postaci nie zabrakło grubej i puchatej sierści.
- Nie ma sprawy. Jeśli dzięki temu będziesz spokojny, to zjawię się tu o odpowiedniej porze. I obiecuję, że do tego czasu będę uważać, by nic się nie popsuło - dłoń w końcu opadła na bluzę a ogon automatycznie majtnął w zadowoleniu. - Mógłbyś... odwrócić się na chwilę? - szczeniacka prośba rozbłysła w dwukolorowych ślepiach, gdy po raz kolejny unosił spojrzenie, tym razem na tęczówki Bernardyna. Dopiero po chwili zsunął płaszcz z ramion, by wybitnie ostrożnymi ruchami założyć ubranie przez głowę. Ostatecznie nie wyszło to aż tak dobrze, jak chciał, choć obyło się bez większych szkód. Jedynie rany znów nadszarpnięto rozciąganiem, co zaowocowało w kłujący impuls bólu. Poprawił materiał, wygładzając go na ramionach.
- Jeśli znów padnie na pranie, to pozwolisz sobie pomóc. I nie przyjmuję odmowy, bo wtedy nie dość, że potwór spod łóżka nie da ci spać, to jeszcze ten z szafy podkradnie ubrania. To poważna sprawa - schwycił płaszcz w dłonie, by starannie złożyć go w kostkę. Wyszła całkiem schludna, więc mógł ze spokojem ułożyć ją obok wcześniejszej chustki, na plecaku. Nie chciał niczego zabrudzić.
Rozejrzał się wtedy dookoła jakby w poszukiwaniu czegoś. Koniec końców zmarszczył tylko nos, wspierając dłonie między udami. Przeniosły na nie ciężar ciała, udało mu się opaść na kolana. Dobry początek, bez kolejnych bolesnych skutków ubocznych.
- Jestem absolutnie pewny tego, że jestem absolutnie pewny - pokiwał głową, jakby prawił niesamowitą, filozoficzną mądrość. Wspierając się rękoma po bokach, mozolnie podniósł się z ziemi, finalnie stając na nogach. Rozprostował z wolna plecy, darując sobie jednak przeciągnięcie.
- Niczego nie ukrywam - uniósł dłonie w obronnym geście.
I po co ten cyrk?
- Postaram się czegoś poszukać. A przynajmniej z dala od legowiska tej bestii, która się na mnie podpisała. I nie, dziękuję - końcówka ogona hacząca mocno o ziemię zamachała na boki w dość wesołym geście. Chwycił za skrawek koszulki Bernardyna, ciągnąc zań lekko.
- Przespacerujesz się ze mną kawałek? Znaczy... dałbym radę, ale miłego towarzystwa nigdy za wiele, hm?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Im dłużej przysłuchiwał się wywodom wymordowanego, tym głębszego nabierał przekonania, że chłopak musiał być odrobinę zdziecinniały. Co prawda nie zdradził po sobie własnej opinii, wciąż malując sobie na twarzy uprzejmy, cierpliwy uśmiech. Ten sam, który nosił już od dłuższego czasu. Niewymuszony, delikatny i serdeczny. Poniekąd śmieszyło go przekonanie z jakim wysławiał się rozmówca, ale uznał – najpewniej słusznie – że wybuchnięcie śmiechem mogłoby się okazać wysoce nietaktowane. Jeszcze by go obraził, a ten zaczął robić nieprzemyślane ruchy w gniewie i uszkodził sobie opatrunek. Co prawda nie znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, jak łatwo zdenerwować Renarda do tego stopnia, że przestałby zważać na odniesione rany, ale po tak długim stażu wśród Psów, którzy denerwowali się szybciej, niż niejeden choleryk… no, powiedzmy, że wolał dmuchać na zimne i nikogo niepotrzebnie nie prowokować.
- W jakie potwory jeszcze wierzysz? – zapytał, umiejętnie formując głos w ton podbiegający pod uprzejme zainteresowanie i ciekawość, aniżeli niedowierzającą docinkę, której przecież tak wystrzegał się we własnym głosie. Cóż, wciąż widocznie nie przekonywał się do zmory spod łóżka, ale z chęcią posłuchałby o innych monstrach kierowanych mrocznymi pobudkami. Może dowie się czegoś ciekawego…? – Wychowywałeś się na Desperacji? – a może chłopak czerpał tę wiedzę z jakichś prastarych legend, które narodziły się w kręgu Desperatów? Może „istnieją” jeszcze jakieś inne monstra, o których mówiła chłopakowi matka?
Pokiwał z zadowoleniem głową, słysząc, że chłopak przystaje na umówione warunki następnego spotkania. Chwilę później nie mógł powstrzymać wbiegającego na twarz zaskoczenia.
„Mógłbyś... odwrócić się na chwilę?”
Zauważył, że chłopak przymierza się do narzucenia na siebie odzienia i jego prośba byłaby uznana za nieodbiegającą od normy, gdyby było to ubranie pokroju spodni bądź bielizny. Bluza? Przecież jeszcze kilkadziesiąt minut temu widział go o nagim torsie, dotykał jego skóry i przyjrzał się dokładnie każdemu skrawkowi ciała. Przecież był lekarzem, skąd to zawstydzenie?
Niemniej miał w sobie na tyle dużo taktu, by po prostu kiwnąć na znak zgody i na odpowiedni czas odwrócić głowę oraz zająć się składaniem ostatnich ubrań. Za to jego mimika zdradziła, że początkowo miał pewne obiekcje. Wolałby mu pomóc z założeniem tej bluzy przez łeb, niż po prostu bez sensu odwracać wzrok.
- Jeżeli uznam, że twój stan pozwoli Ci na robienie prania, z radością przyjmę twoją pomoc. – aha, czyli poza tym spod łóżka, istniał jeszcze potwór z szafy… - Swoją drogą, nalegam, abyś przyjął ten płaszcz. – dodał zaraz potem, zerkając na schludnie złożoną w kostkę narzutę. Uchwycił ją w dłonie i ponownie zarzucił na wymordowanego, tym razem jednak okrywając jego barki. – Zanim zaczną się sprzeciwy, powiem ci, że podobnych mam setki, a ty nie możesz się wyziębić. Najwyżej oddasz mi go przy naszym następnym spotkaniu, choć zapewniam, że go nie potrzebuję. – uśmiechnął się sympatycznie, w razie konieczności na upartego wciskając mu ten nieszczęsny płaszcz w łapy.
Jeżeli Renard pozwoliłby sobie pomóc, anioł nie omieszkałby użyczyć mu swojego ramienia do wsparcia, coby łatwiej było mu stanąć w pionie.
- Z przyjemnością. – zgodził się bez żadnego sprzeciwu, jakby sam miał w planach drobny spacer z nowopoznanym chłopakiem. – Niestety, tylko ten dosłowny kawałek. Gdy ten głaz zacznie ginąć za horyzontem, będę musiał wracać. – powiedział, wskazując delikatnym ruchem ręki na skałę, skąd ułożone ubrania wypijały promienie słoneczne i powoli się osuszały. – Nie chciałbym, aby inni członkowie stracili odzienie. Mam nadzieję, że ty też masz go więcej. Jeżeli chcesz podaruję Ci coś jeszcze, co należy do mnie.
Miał w sobie tyle chęci, żeby wszystko rozdawać za darmo… ruszył luźnym krokiem za Renardem, gdy ten wyznaczył kierunek ich wędrówki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamyślił się na dłuższą chwilę, odszukując w pamięci wszystkie straszne bestie, o których opowiadano mu w dzieciństwie. Na myśl od razu przyszedł obraz blondwłosej Lucy Pine, która w czwartej klasie podstawówki zwykł opowiadać reszcie klasy historyjki usłyszane od mamy.
Nie lubiliśmy suki.
Czemu nie? Była fajna.
Śmiała się z ciebie, Renny. Razem z koleżankami. Trzeba było ją zatłuc.
Byliśmy wtedy dziećmi, na litość. Nawet nie pamiętam, z czego się śmiała.
A ja owszem. Przypomnieć ci?
Nie odpowiedział, uznając, że milczenie w pełni spełni to zadanie. Potrząsnął więc głową, w pełni skupiając się na rozmówcy.
- To nie kwestia wiary, one naprawdę istnieję. Myśli, że czemu ciągle słucha się o zaginięciach?  - pokręcił łbem na boki, jakby to była największa w świecie oczywistość. - Jest jeszcze jeden, który zabiera niegrzeczne dzieci. I jeden, który przychodzi, gdy się odmawia jedzenia. Wiem, o czym myślisz! Ale mnie to nie dotyczy, nie jestem dzieckiem. Niemniej jeśli do dorosłych też przychodzi, to powinieneś się bać, skoro tak chętnie oddajesz jedzenie. Obserwuj tyły. Albo ja poobserwuję za ciebie, a przynajmniej na razie - oczywiście podobne zapewnienia brzmiały dość zabawnie w ustach kogoś, kto nie powalał ani wzrostem, ani masą mięśniową. Jedynie od czasu do czasu pobłyskujące czerwienią oko mogło wprawiać w drobny niepokój.
- Tak, tak, ale nie ma nic ciekawego do opowiadania  - machnął lekceważąco ręką, nie chcąc za bardzo ciągnąć tematu.
Tak bywa, gdy nie ma się nic interesującego do powiedzenia.
Dokładnie.
Odwrócenie Bernardyna skwitował odetchnięciem pełnym ulgi. Wcześniej leżał przed nim roznegliżowany z czystego przymusu. Lekarz czy nie, przed nikim nie chciał się rozbierać. I nie ważne, czy dotyczyło to spodni, bielizny, czy tylko koszulki.
"Swoją drogą, nalegam, abyś przyjął ten płaszcz."
Nie zdążył zareagować, gdy płaszcz już opadał na jego ramiona. Zamrugał kilkakrotnie w zdziwieniu, zerkając kątem oka na narzucony materiał. Już otwierał usta w celu grzecznego odmówienia, a Bernardyn zdążył go uprzedzić, zaciskając mu usta w wąską linię.
- No dajże spokój. Potrzeba odwdzięczenia się właśnie wgniata mnie w ziemię. I nawet mi nie mów, że nie trzeba. Oczywiście, że trzeba - zrobił kilka ostrożnych kroków, w celu sprawdzenia, w jakim stopniu jest w stanie się poruszać.
Nie tak źle.
Ta. O bieganiu nie ma mowy.
Zdawał sobie sprawę z niekorzystnej sytuacji, w jakiej się znajdował. No, znajdowali. Dlatego właśnie postanowił, że usłuchanie słów Ourella na temat znalezienia kryjówki będzie najlepszym wyjściem.
Nie byłoby problemu, gdybyś nie był taką łajzą.
- Ah  - zatrzymał się, zwracając twarzą w stronę głazu - To byłoby kłopotliwe, gdyby ktoś je ukradł zaraz po wypraniu. Może lepiej będzie, jeśli zostaniesz?  - zmiął skrawek bluzy w dłoniach, zaraz wsuwając pod nią ogon, by na powrót okręcić ogon wokół brzucha. - O mnie się nie martw, zapewniam, że dam sobie radę. Te rany były tylko skutkiem... przypadku, tak, dokładnie  - złapał w pewnym momencie za rękaw towarzysza, zatrzymując go w miejscu.
Skąd w tobie tyle pewności?
- Tym bardziej powinieneś zostać. I nie, dziękuję, mam trochę swoich rzeczy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach