Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 19 z 20 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20  Next

Go down

Pisanie 01.09.19 10:33  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
  Oczy lekko go szczypały, a w gardle łaskotało. Nie pomyślał o oparach, których nawdychał się podczas swojej zabawy, dlatego teraz odsunął się i kaszlał w rękaw. Kątem oka przyglądał się pracy kobiety, jej przygotowaniu do takich akcji. Imponowało mu, że chociaż wyglądała jak zwykły mieszkaniec miasta, w każdym momencie gotowa była napsuć miejskim strażnikom trochę krwi. Uśmiechnął się delikatnie, gdy skończyła, a jego płuca oczyściły się z niechcianych toksyn.
  — Dobra robota! — oznajmił ściszając głos do energicznego szeptu. Normalnie krycie się po kątach i ściszanie głosu zwróciłoby na siebie jeszcze większą uwagę, lecz tym razem skryci w cieniu zaułka przy wiśniowym skwerze rzeczywiście chcieli uciec przed niepożądanym wzrokiem. Nawet zachowując wszystkie środki ostrożności powinni być w ciągłym ruchu, nie dać się zauważyć, prawda?
  Spojrzał na kobietę szukając na jej obliczu odpowiedzi. Zauważył nagle, że nie jest wcale wiele od niego wyższa. Wcześniej dał się ponieść takiemu wrażeniu, bo dodała sobie trochę centymetrów stojąc na deskorolce, ale teraz oboje tkwili na różnym podłożu. Byli podobnie zbudowani, ale nadmiar ciuchów skrywających kocie atrybuty nieco pogrubiał jego sylwetkę.
  Ogarnął spojrzeniem oba napisy, jego własny i ten kończony właśnie przez kobietę. Przeczytał je pod nosem jeszcze raz i na pół sekundy ogarnął go delikatny smutek. No tak... łowcy nie zmieniali się zbytnio pod wpływem swojej bakterii, ale dla niego było już za późno. Ciało zmieszało się z kocim i nigdy już nie będzie wyglądał jak zwykły obywatel. Dla niego było już za późno, ale nie dla innych.
  — Nie rozumiem... przecież gdyby mieszkańcy zmienili się w łowców, nie musieliby bać się wirusa i tkwić w murach... Dlaczego dyktator trzyma ich tutaj na siłę udając, że ma jakąkolwiek kontrolę nad wirusem? — zapytał szczerze zaintrygowany.
  Jego staż w Łowcach był bardzo krótki. Ci ludzie przyjęli go do siebie gdy bał się, że zginie na Desperacji, albo że S.SPEC pojmie go i zabije. Nie prosił się o chorobę, ta przyszła sama. Z wodą, z powietrzem, z innym wymordowanym który żył w mieście... Nie winił jednak tego, co go zaraziło. Czuł, że jego ciało się wzmocniło, miał teraz nową rodzinę, która nie chciała go sprzedać. Czuł, że nie jest wreszcie głupim, nieświadomym obywatelem.
  Popchnął deskorolkę czubkiem buta w stronę kobiety.
  — To może teraz tam, Asami? — zapytał, wskazując jej alejkę przy sklepach. Gdzieś z boku jednego z nich była drabinka prowadząca na dach. A tam umieszczony był gigantyczny baner reklamowy widoczny na cały Wiśniowy skwer. Trochę ryzykowne, ale dlaczego by nie? Technik wyglądała na wystarczająco znudzoną, by podjąć się tego wyzwania.
                                         
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Konegi Louma, Reoone, Lwiątko


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.09.19 20:41  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
Lata praktyki, dziesiątki razy bycia wrzodem na zdrowym społeczeństwie. Bawiło ją to jak chcieli na siłę ich wyplenić, utrzymać cały naród w nieświadomości i sprawiać, by tańczyli jak im zagrają. To nie było fair wobec cywilów. Całe życie w kłamstwie, z nosem przy ziemi, pozbawieni zdrowego osądu sytuacji, narażeni na ciągłe zagrożenia ze świata zewnętrznego. Nie miała nic do wymordowanych, bo ci potrafiący zachowywać ludzkie zmysły niczym prawie nie różnili się od łowców i właśnie tych normalnych, zdrowych ludzi. Jedynie mieli pecha urodzić się lub zarazić wirusem, na którego Łowcy znaleźli już dawno temu metodę. Może gdyby naukowcy skupili się na czerwince poznaliby lepiej jej naturę i nawet zmodyfikowali tak, żeby oczy nie stawały się czerwone, a wszczepienie nie bolało bardziej od zwykłego dziubnięcia strzykawki ze szczepionką. Wspólnie można było osiągnąć naprawdę dużo, ale S.SPEC i Łowców dzieliła gigantyczna przepaść.
Żeby mieć władzę nad nimi. Teraz żyją w strachu i mają dyktatora za bohatera, który uratuje ich przed wszystkimi zagrożeniami. Przedstawiają wymordowanych i łowców jako krwiożercze bestie pozbawione rozumu. A przecież nie wszyscy są tacy. Są na przykład inteligentni, jak ty – położyła mu na głowie dłoń z uśmiechem. Nie wiedzieli, że ten ich cały przywódca wcale ich nie obroni. Ile to razy zarażeni nie przedostawali się do środka, nawet to ostatnie zamieszanie z zatrutym zbiornikiem wodnym. On był tylko człowiekiem i jedyne co mógł to wypowiadać kolejne wojny tym, którzy o przetrwanie walczyli na co dzień i wiedzieli już jak to robić. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć tej postawy, bo mógłby to uprościć. Ludzie byli już przestarzałym modelem, który nie sprawdzał się w tak złym środowisku. W M-3 stawali się niczym porcelanowe lalki – piękne, ale kruche i przydatne jedynie do ozdoby. Zdziczali stanowili problem dla wszystkich i wspólnymi siłami łatwiej byłoby kontrolować ich populację, prowadzić badania, żeby kolejni nie tracili zmysłów albo też znaleźć sposób na odczłowieczenie ich.
Roboty na wysokościach? Gdybyśmy siedzieli na M-chacie, dałabym ci okejkę – stwierdziła zadzierając głowę w stronę banera. Zostawiła deskorolkę przy drabince, bo nie widziała sensu ciągnąć jej na dach. I tak jak będzie trzeba uciekać to raczej nie skacząc na chodnik, a wracając po miejscu, z którego przyszli. Bardzo ryzykowne, skoro wejście było od ślepej uliczki, ale najwyżej porwie kota na ręce i zacznie bardzo szybko jechać nim patrol zdąży dobiec i ich uwięzić.
Wspięła się trzymając torbę blisko siebie. Przykucnęła przy skraju dachu, rozglądając się czujnie. Nie dostrzegła żadnego poli-mili-wojskocjanta, ale to wcale nie oznaczało, że ich tam nie ma. Podkradła się do celu, tym razem trzymając puszkę z czarnym sprayem.
Moebius zagląda współpracownicom pod spódniczki.
Szczerze to nawet nie wiedziała czy to prawda, czy też głupota, którą wymyśliła na poczekaniu. Nigdy nie spotkała obecnego dyktatora, w sumie też żadnego z poprzednich, ale psuło mu opinię publiczną i miało wisieć widoczne na cały skwer, a to było ważne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.09.19 23:11  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
  Jego doświadczenie w tych sprawach było niemalże zerowe. Natychmiast jednak uznał, że od niebezpiecznego na wskroś szpiegowania woli tego typu aktywność. Nadal buzowała w nim adrenalina, ale zadanie okazało się dużo zabawniejsze, niż z początku sądził. Chociaż nie zamierzał się do tego przyznać, cały czas myślał o innych miejscach, gdzie taki akt wandalizmu byłby najbardziej widoczny. Być może nie posiadał talentu do wymyślania zadziornych haseł, ale znał za to niemal wszystkie zakątki miasta. Zanim jeszcze stał się wymordowanym i dużo później, już za sprawą kociej formy zwiedzał wszystkie zaułki i zakamarki. Betonowy labirynt nie miał przed nim sekretów.
  Zabawa, której za życia nie zaznał teraz wydawała się wyłącznie słodsza.
  — Nie jestem inteligentny... aż tak. — Nie wiedział co odpowiedzieć. Ręka kobiety położona na czubku jego głowy dostatecznie go speszyła. Najpierw deska, a teraz to. Pani technik z każdą minutą rosła w jego oczach i poziom jego zachwytu zbliżał się niebezpiecznie do górnej granicy. W taki sposób Asami szybko zapracuje sobie na wiernego fana. — Ale mieszkańcy miasta też nie są aż tak głupi... może po prostu pod okiem dyktatora żyje im się wygodniej? — Podążył za nią w stronę wskazanego przez siebie nieco wcześniej miejsca. Kilka drabinek, jedna za drugą prowadziły po niskich kondygnacjach aż na dach jednego z budynków. Zachodziło się go od strony tylnych alejek, dlatego nie musieli zbyt długo widnieć na oczach ewentualnych, przypadkowych gapiów. Tymczasem jego buzia prawie się już nie domykała. Kiedy akurat nie mówił, przyglądał się kobiecie z lekkim uśmiechem. — Myślisz, że wojsko szybko by nas nakryło, gdybyśmy korzystali z M-chatu? Przecież tam też pojawiają się codziennie tysiące ludzi. Gdyby trochę... przyozdobić ich strony podobnymi hasłami?
  Pozwolił jej pierwszej wspiąć się na drabinkę, a potem on, zadziwiająco sprawnie znalazł się na górze. W końcu był kotem, wspinaczka była częścią jego nowej postaci. Doskonale sobie radził z równowagą i nie bał się wysokości. Bez problemu mógł też przeskakiwać z murka na murek, nawet gdy były oddalone od siebie o spory kawałek. Kiedyś był bardzo słaby z wychowania fizycznego, ale teraz natura oddała mu wszystko z naddatkiem.
  Zaczaił się na skraju bannera robiąc za czujkę dla kobiety, która zajęła się smarowaniem po twarzy kobiety reklamującej jakiś krem na zmarszczki. Czarna farba idealnie kontrastowała z białym tłem produktu i teraz zamiast złotego hasła o gładkiej cerze nad Wiśniowym Skwerem widniały czarne litery układające się w zabawne oskarżenie.
  Louma poruszył nieznacznie uszami.
  — Serio to robi? — zapytał rozbawiony zerkając od dołu na zdewastowany baner. — Znaczy... nawet jeżeli to kłamstwo, to i tak zwróci na siebie uwagę ludzi! Tylko czekać, aż pojawią się jakieś ploteczki...
  Machnął lekko ręką, by Nightgale pierwsza zeszła po wąskiej drabince. Po raz kolejny to on chciał zamykać pochód, bo przed samym opuszczeniem platformy sprawdził jeszcze nasłuchując, czy do bocznych alejek nie zbliża się nikt podejrzany. Gdzieś w oddali kręcili się dorośli z dzieciakami, jakaś pani wyprowadzała psa w żółtym sweterku. Dwoje młodych chłopców pokazywały paluchami w stronę wielkiego napisu, ale zanim dostrzegli jeszcze wymordowanego czy kobietę, ich już tam nie było.

z/t x2
                                         
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
Lwiątko
Wtajemniczony     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Konegi Louma, Reoone, Lwiątko


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.19 22:44  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
Co on robił ze swoim życiem... W sumie było to całkiem trafne pytanie. Pierwsze właściwie, można by rzec, zmarnował w całości i bez żadnego wątpienia. Drugie dopiero co zaczął, a już wydawać by się mogło, że próbuje ponowić stare błędy. Numer znał na pamięć, długie miesiące prześladował go przecież, próbował wyrzucić go ze wspomnień otrzymując przeciwny efekt. Ze zdziwieniem odkrył, że nie miał tym razem żadnych oporów wystukać te parę słów, wysłać je bez czytania i zastanawiania się nad ich sensem przez dziesięć minut. Zupełnie jakby zamknął w swoim życiu jakiś rozdział, zapomniał o przeszłości, odrzucił coś, do czego tak bardzo się przyzwyczaił. Być może odrodzenie coś jednak zmieniło w jego psychice. Albo to te szalone pół roku, które przyszło mu przetrwać. Po prostu napisał, bo chciał wiedzieć czy jest cała. Nic więcej. Zobaczyć, że daje sobie radę, może też przeprosić za to co odwalał od lata aż do zimy w tym nieszczęsnym poprzednim roku.
Nie zdawał sobie tylko sprawy z faktu, że dziwnie mogło być otrzymać wiadomość podpisaną pseudonimem artystycznym kogoś, kto od paru miesięcy uznawany był za zmarłego.
Zabrał Hoshiego na spacer, dla pozorów, w końcu o wiele naturalniej wygląda ktoś obserwujący swojego psa niż ponura sylwetka okupująca kawałek ściany na skraju placu. Wybrał neutralne miejsce, w którym nawet o siódmej wieczorem kręciło się sporo ludzi. Może to nie było ruchliwe centrum, ale zdecydowanie jeden z bardziej uczęszczanych skwerów. Zwłaszcza wieczorami, kiedy obywatele wracali do swoich domów z pracy, uczelni czy też wyprowadzali czworonożne pociechy na spacer po całym dniu zamknięcia w czterech ścianach. Wypuścił zaplutą bestię, żeby pohasała sobie dzielnie, kiedy on posadził zadek na murku. Dzielnie opiekował się psem generała, bo generałem, jak się okazało, jakoś za specjalnie nie musiał. Anioł poprawił kaptur, oparł dłonie o kamienie, obserwował jak sierściuch tarza się po trawie i oddaje światu nadmiar energii. Will jednocześnie zwracał też uwagę na każdego przechodnia, wypatrywał mundurów, symboli S.SPEC i tej jednej konkretnej twarzy. Wątpił, że się pojawi, każdy normalny by to zignorował albo powiadomił odpowiednie służby. Ale mimo wszystko przyszedł na miejsce i miał nadzieję. Nie zastanawiał się tylko co jej powie. Jeśli w ogóle coś powie. Tym razem nie czuł tego gryzącego w serce lęku, nie robiło mu się słabo na samą myśl o zobaczeniu jej oczu, farbowanych włosów. Odczuwał tylko niepokój o to, że coś mogło jej się stać. Myśl, że mógł wpakować ją w kłopoty nie dawała mu spać po nocach, a przecież i tak niewiele sypiał.
Zerknął na godzinę. Przekona się niedługo. Albo i nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.19 15:16  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
 Nie za bardzo wiedziała, co ma myśleć o tych tajemniczych wiadomościach. Najprostszym rozwiązaniem zagadki wydawał jej się jakiś głupi żart, chociaż gdyby zacząć dociekać szczegółów, sens wytracał się z każdą spędzoną na rozmyślaniu sekundą. Bo niby co by komu przyszło z takiego dowcipu? Kto mógłby chcieć jej zrobić na złość i skąd znałby tych kilka niezwiązanych ze sobą faktów? Verity nie zwierzała się żadnym znajomym z odkrycia w alejce, jako powód swojego zniknięcia z urodzin podała nieco łagodniejszą wersję wydarzeń... zdecydowanie pomijając przy tym takie szczegóły jak dane osobowe. A jednak ktoś wiedział, na kogo i w jakim stanie się natknęła, ktoś znał nawet jej psa, którego przecież wtedy nie miała przy sobie. Sprawa trąciła bardzo podejrzanie, ale równocześnie zadawane przy niej pytania nie dawały dziewczynie spokoju.
 Był jeden prosty sposób, by się przekonać.
 Na szczęście godzina podana przez tajemniczą osobę jako pora spotkania była dość wczesna, w przeciwnym wypadku Greenwood nawet nie próbowałaby się stawić. Było jednak nadal jasno, na skwerku z pewnością kręciło się trochę osób, bawiące się dzieciaki, ludzi z psami. Też wzięła ze sobą Bajzla, bardziej dla otuchy niż dla przykrywki, a zwierzakowi i tak należała się solidna dawka ruchu.
 Kiedy już podjęła decyzję, by przyjść i spróbować zdemaskować żartownisia, chodziła cała w nerwach, nie mogąc skupić się na niczym. W końcu wyszła z domu dobre pół godziny za wcześnie, a potem przeszła sporą część okolicy, by nie tkwić potem w jednym miejscu jak kołek. Wreszcie na kilka minut przed dziewiętnastą skręciła w kierunku skweru, z Bajzlem przy nodze, a duszą na ramieniu. Mijając innych ludzi w parku zerkała na ich twarze, nikt jednak nie wydawał się znajomy. Wreszcie dotarła praktycznie do środka przecinającej trawnik alejki i opadła na pierwszą lepszą ławkę; machnęła niedbale dłońmi, próbując pozbyć się niechcianego drżenia. Dlaczego, do licha, tak się bała? To musiał być jakiś durny żart, może ktoś teraz przygląda się jej zza drzewa i ma boski ubaw, bo w swoim przekonaniu napędził dziewczynie stracha. Tymczasem ona chyba była bardziej zła, że ktoś byłby gotów w tak chamski sposób wykorzystać czyjąś tragedię, śmierć niewinnego człowieka, by urządzić komuś dowcip.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.19 17:00  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
Hoshi podbiegł do niego z patykiem w pysku. Czarnowłosy wyciągnął do niego rękę, ale pies niekoniecznie chciał oddać swoją drewnianą zdobycz. Znów przysunął łeb, kiedy chłopak odsunął dłoń i poprawił podwinięte rękawy. Tym razem, korzystając ze swojej większej niż ludzka prędkości chwycił za jeden koniec i zaczął zaczepnie ciągnąć patyk w swoją stronę. Sierściuch podłapał zaproszenie do zabawy, szarpał łbem w swoim kierunku i powarkiwał. Zaparł się nawet łapami na krótką chwilę, w której próbował wygrać z zakapturzonym towarzyszem. Hayes puścił znienacka patyk, ale pies jakby się tego spodziewał. Kiwał radośnie swoim zakręconym ogonem i grzecznie oddał obśliniony kijek. Wziął go, uważając, żeby się nie pobrudzić i rzucił w stronę drzew. Akita podjął się aportowania czterokrotnie zanim mu się to nie znudziło i nie zaczął biegać za jakimś owadem. Will ukradkiem zwilżył dłonie, wyczyścił je z nadmiaru ziemi, psiej śliny i luźniejszych zarazków, a potem wysuszył, co przyszło zdecydowanie łatwiej. Pozbywanie się wody było dla ludzi mniej zauważalne niż pojawianie jej znikąd.
Unosząc wzrok prześliznął spojrzeniem po przechodniach. Tu owczarek, tam kundelek kurdupelek, gdzie indziej biała chmurka unosząca się dumnie koło czyichś nóg. Od razu przypomniały mu się Woofgang i Chewborcca, ale z myślą, że ich już nie zobaczy, pogodził się już dawno temu. Spojrzał więc na nogi i powędrował w górę, żeby odkryć czy chmurką był Bajzel, a właścicielką oczekiwana osoba, ale okazało się, że jednak nie. O mało nie westchnął, choć ciężko by było stwierdzić czy z ulgi, czy też ze zniecierpliwienia. Odwrócił głowę, żeby wyszukać Hoshiego, po namierzeniu go tarzającego się gdzieś w trawie powrócił do lustrowania okolicy. I natrafił na kolejny obłoczek, zielonowłosą zbliżającą się do ławki. Zdziwił się, że nie poczuł stada motyli we wnętrznościach i serca próbującego uciekać uszami. Poczuł tylko ulgę. Żyła.
Przez chwilę zastanawiał się czy nie zostawić tego tak jak było, odejść w ciszy i nie zawracać jej głowy, ale to byłoby zupełnie w stylu tego dawnego tchórza, którym był. Lata wzrokowego stalkerstwa już dawno minęły i naprawdę nie chciał do nich wracać, miał szansę pogadać z nią we w miarę normalny sposób, może nawet zacząć całą znajomość od nowa, poprzestając na kumplowaniu się. Zostawienie jej z myślą, że to jakiś zwykły, głupkowaty żart groziło koniecznością zmiany numeru. Jak by się tłumaczył z tego generałowi? "No bo wiesz, znowu schrzaniłem swoje życie towarzyskie"? Trzeba było być mężczyzną. Chociaż raz w życiu.
Zsunął się z murka, okrążył alejkę tak, by wreszcie znaleźć się za dziewczyną. Cóż, jeden ze sposobów sprawienia, by kobieta krzyczała, to porządnie ją nastraszyć, choć wtedy niekoniecznie krzyczy twoje imię. Anioł nie widział absolutnie niczego złego w podchodzeniu do znerwicowanego człowieka od strony, od której może go zaskoczyć i przyprawić o zawał. A właściwie powinien, skoro zależało mu na jej zdrowiu. Delikatnie oparł dłonie o oparcie ławki, na której siedziała. W bezlitosnej ciszy pochylił się nad siedzącą sylwetką, przybrał iście szelmowski uśmiech.
Cześć, derpie – odezwał się ze spokojem w głosie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.19 17:40  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
 Podczas drogi jak i gdy już dotarła na miejsce cały czas zajmowała się rozważaniem, co powinna zrobić. Właściwie jeśli to wszystko było tylko głupim żartem, najlepiej by zrobiła nie reagując w ogóle. Skoro już jednak pojawiła się w wyznaczonym miejscu o odpowiedniej porze, gdyby spotkała owego odpowiedzialnego za całe zamieszanie dowcipnisia... czy powinna jakoś zaprotestować? Mimo wszystko nie powinno się nikomu pozwalać tak się robić w konia, aczkolwiek skoro ktoś tak śmiało sobie poczynał z jej uczuciami, pewnie i nieszczególnie przejąłby się reprymendą — założywszy w ogóle, że miałaby okazję takową wygłosić. I że nie stchórzyłaby wcześniej, unikając spotkania poprzez użycie sztuczki powrót do domu.
 — Poradziłbyś mi coś, a nie — odezwała się do Bajzla z udawanym wyrzutem. Gdyby tylko potrafił mówić, z pewnością powiedziałby jej raczej coś podnoszącego na duchu niż cudowną radę, ale i to przyjęłaby z wdzięcznością. Tak to mogła tylko wpatrywać się w uśmiechnięty pyszczek kundelka i mieć nadzieję, że nawet jeśli okazała się totalnie naiwną idiotką, to przynajmniej własny pies nie będzie jej oceniał. I tak właśnie siedziała sobie chwilkę, pogrążona w myślach...
Cześć, derpie.
 Aż podskoczyła, słysząc nagle czyjś głos tuż za sobą. Obróciła się natychmiast w tamtym kierunku, naturalnie zaskoczona nie tylko nagłym pojawieniem się nowej osoby, ale też faktem, że ten głos był dziwnie znajomy. W końcu z iloma osobami w M-3 w ogóle rozmawiała po angielsku?
 Co lepsze, twarz sprawcy też okazała się bardzo dobrze znana. Brwi Greenwoodówny najpierw skoczyły ku sobie w wyrazie najwyższej konsternacji, potem podskoczyły nieco, gdy otworzyła szerzej oczy dla lepszego złapania obrazu. Naukowcy z S.SPEC zarzekali się na swoje tytuły naukowe i liczne osiągnięcia, że wedle wszelkich badań po klątwie tajemniczego typka znad jeziora nie było śladu; mówili, że wszystko minęło, a według pewnych informacji — których oczywiście nie mogli zdradzić — nie powinny się pojawić żadne skutki uboczne tamtego wydarzenia.
 Więc czemu nagle z niczego miała zwidy?
 Wstała z ławki nie odrywając spojrzenia od chłopaka, zamrugała też jeszcze kilka razy, nadal nie dowierzając własnym oczom. Chyba musiała przestać ufać zmysłom, bo zawodziły ją w tym momencie na całej linii. Gdzieś przez skłębioną chmurę myśli przebił się jednak komunikat, że chyba zachowuje się dość nieuprzejmie tak milcząc i wywalając oczy jak jakaś nienormalna. Wypadałoby się jednak jakoś odezwać.
 — Przepraszam, ale ja z tego nic nie rozumiem — wydusiła z siebie wreszcie, unosząc nieco dłonie w geście samoobrony. Nic jej się w tym nie zgadzało, absolutnie nic, ale też nie chciała urazić tego... kimkolwiek był ów tajemniczy jegomość wyglądający dokładnie tak samo jak jej dawny kolega z klasy.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.19 20:54  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
Nie było krzyków, walnięcia go w nos ani posłania na niego towarzyskiego czworonoga z misją wygryzienia mu tego zmartwychwstałego zadka. Delikatnie odepchnął się od ławki, prostując sylwetkę i cofając o pół kroku. Zsunął kaptur z głowy, żeby miała stuprocentową pewność, że to jego twarz wygląda z niezbyt mrocznego cienia pod materiałem. Kilka luźniejszych kosmyków, którym udało się wydostać z krótkiej kitki dyndało na boku twarzy, ale opanował je wsuwając za ucho. Był tą samą osobą, którą znała wcześniej, ale też nie do końca. Rysy twarzy w większości się zgadzały, choć były chyba odrobinę łagodniejsze i miały w sobie tajemnicze piękno oraz blask, których brakowało wcześniej. Tęczówki zaś pojaśniały i przypominały teraz bardziej lagunę niż nudnie naturalny błękit ludzkich oczu. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy, nadal z uśmiechem malującym się na twarzy. Obszedł ławkę, ale nie podszedł bliżej.
Ja jestem zmartwychwstanie i życie. Kto wierzy we mnie, żyć będzie, chociażby umarł – zacytował w odpowiedzi. Nie była to zbyt jasna i wiele wyjaśniająca wypowiedź, jak zresztą każdy przypadek cytowania Biblii, ale nasuwała już jakąś ścieżkę rozumowania. Łatwo mu było rzucać takimi kawałkami, jak przez parę miesięcy plątał się po edeńskich archiwach i naczytał się tych wszystkich świętych ksiąg po uszy. – Nie no, co ty, zgrywam się. Tak serio to jestem duchem zeszłych świąt, będę cię nawiedzał za pęknięte serduszko, pół roku załamania nerwowego i tego demona w uliczce – rzucił poważniejąc nagle do granic. Stan ten nie utrzymał się za długo, bo parsknął śmiechem. Za bardzo cieszył się z jej widoku, żeby próbować ją wkręcić w tak marną historyjkę. A kłamanie było nieładne i niemiłe.
Nie wiem od czego zacząć – wyznał i obrócił głowę w tył, żeby zlokalizować swojego zaplutego pokemona. Obszczekiwał jakąś wiewiórkę, która całkowicie ignorowała jego obecność. – Hoshi, zachowuj się! – krzyknął do czworonoga, a gdy ten dał spokój rudej kicie, Hayes ponownie zwrócił uwagę na Verity, patrząc gdzieś na jej twarz, ale zdecydowanie nie w oczy. – Poprzedni rok, końcówka lata? Od razu przepraszać za luty? Czy może to jak ja też nie rozumiałem późniejszego pół roku?
Westchnął cicho. Psychiki mu te odrodzenie mocno nie naprawiło, dalej był beznadziejny w rozmowach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.19 12:00  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
 Bardzo wielu rzeczy mogła się spodziewać w odpowiedzi na swoje nawet-nie-pytanie, ale osobliwie brzmiący cytat nie był jedną z nich. Znów przymrużyła oczy, próbując powstrzymać pełen niezręcznego wyrazu grymas. Dlaczego nikt człowieka nie uczy, co robić w takich sytuacjach? Czy to jest coś, co powinno się wynieść z domu, a ona miała po prostu wątpliwą przyjemność wyrastać w tym trochę wybrakowanym? Za dużo pytań pojawiało się z każdą sekundą, tymczasem jakichś zrozumiałych wyjaśnień ani widu, ani słychu. Bajzel zakręcił się w miejscu i ostatecznie przysiadł z powrotem, nakrywając puchatym ogonem stopę właścicielki. On też nie miał pojęcia co się dzieje, a nawet gdyby, to i tak nie umiał pomóc.
 — To zacznij może od początku — zasugerowała. Chociaż nie miała pojęcia, co ów początek mógłby tak dokładnie oznaczać, rada brzmiała dobrze. Ten system sprawdzał się w wielu różnych dziedzinach i zazwyczaj przynosił naprawdę dobre efekty. Cofnięcie się do początku pozwalało przeanalizować wszystkie popełnione po drodze błędy i przeoczone punkty, pomagając pozbyć się wszystkich przeszkód za jednym zamachem. Bo jak na razie im więcej chłopak mówił, tym bardziej Verity była zagubiona, a to wcale nie pomagało zachować spokoju. Wcale a wcale.
 — Okej, dobra — odezwała się wreszcie nieco pewniej, zdecydowawszy że chyba lepiej będzie, jeśli faktycznie zaczną rozmawiać o jakichś konkretach. I już chyba nawet miała pierwszy. — Wybacz jeśli to zabrzmi dziwnie albo nieuprzejmie, ale kim ty do licha jesteś? Bo mam pewne podejrzenia, ale jeśli ty to ty, znaczy ten ty co mi się wydaje, że jesteś, to chyba przepraszam bardzo, ale nie żyjesz. — Na litość boską, jak to głupio zabrzmiało. — Albo żyjesz i w takim razie nie wiem, kogo tam wtedy pochowali. W zasadzie to nic nie wiem i nadal rozumiem coraz mniej.
 Czy mogła osiągnąć jeszcze wyższy poziom zakłopotania? Bo wskaźnik już dawno przebił skalę i leciał w kosmos, a jak tak dalej pójdzie, to skolonizuje Marsa.
 — I nie zrozum mnie źle, ale naprawdę chciałabym wiedzieć, czy mam jakieś dzikie halucynacje i mam już zacząć panikować, czy jeszcze nie- — urwała, nie mając właściwie pojęcia, co powiedzieć dalej. Od dłuższej chwili mówiła praktycznie bez namysłu, próbując wyrzucić jak najdokładniej swoją wątpliwość, ale z każdym słowem nabierała wrażenia, że tworzy tylko nadmiernie emocjonalny bełkot. Uśmiechnęła się więc przepraszająco, mając nadzieję, że jej rozmówca przynajmniej nie zezłości się za ten brak ładu i składu. W końcu próbowała, jak mogła.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.19 17:28  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
Zerknął na Bajzla. Pies generała na jego ponowny widok prawie by go przewrócił i najchętniej całego obślinił, gdyby Moroi nie powstrzymał swojego czworonoga przed zbyt bliskim kontaktem z dziwolągiem udającym zmarłego studenta. Dobrze, że w tym wypadku puchaty gość powstrzymał się przed atakiem miłości i przyjaźni, bo skrzydlaty by tego pewnie nie wytrzymał. Nie mógł jednocześnie odczuwać tylu emocji, bo by mu wyskoczył niebieski ekran zagłady czy coś. A jak lubił zwierzęta, tak dokładanie miziania puszystego łba mogłoby być przesadą.
Na początku był chaos... A nie, to mitologia – mruknął. Zaczęcie od początku tylko z pozoru było proste, bo jak się nad tym dłużej zastanawiał, to odnosił wrażenie, że ten chaos pojawiłby się i w samej jego wypowiedzi, więcej wszystko komplikując niż objaśniając. Na szczęście był w miarę wyspany jak na niego, więc mózg nie przymulał i pozwalał dość szybko opracowywać plan działania. Za początek musiałby przyjąć właśnie poprzedni rok. Być może gdyby nie to letnie spotkanie, nigdy by nie wylądował zimą w uliczce. Z prostego względu – nie uzupełniałby zapasów po nocy, bo na spokojnie zaopatrzyłby się we wszystko za dnia. Nie w przerwie od doła psychicznego, a po prostu w wolnej chwili.
Wcale nie takie nieuprzejme, koleś, który wcześniej uratował mi życie też się zastanawiał czym jestem – wzruszył ramionami i przysiadł na skraju ławki. Nie będzie tak sterczał jak kat nad dobrą duszą, to nie była rozmowa na pięć minut, żeby można ją załatwić na stojąco i rozejść się do domów jak gdyby nigdy nic. – Ja to ja. Ten ja, ale też nie ten ja. Pół roku temu popanikowałbym z tobą, bo tak, jestem martwy. Ale jak się okazuje, katecheci w szkole nie kłamali, dusza rzeczywiście jest nieśmiertelna. Teraz jestem aniołem. Mózg rozwałkowany – opadł plecami na oparcie z całkowitą powagą wymalowaną na dość bladej twarzy. Nie było żadnego śmiechu wskazującego na to, że znowu robi sobie jajca z tego dość poważnego tematu. – Tylko nie krzycz za głośno, anioły w Mieście są nielegalne – uniósł nadgarstek, na którym powinien mieć przepustkę, ale na próżno było tam szukać charakterystycznego paska. Nie póki nie przykrył skóry na kilka sekund dłonią. Po zabraniu palców na miejscu pojawił się zegarek. Bezużyteczny w funkcjach, bo jedynie imitował wygląd prawdziwego, ale wizualnie dobrze oszukiwał normalnych obywateli. – Przynajmniej teraz mogę robić serio magiczne sztuczki.
Jakby chciała, to mógłby jej nawet to wszystko zaprezentować, łącznie ze skrzydłami i pozwoleniem na zmacanie ich. Ale na pewno nie w takim miejscu, zarobienie kulki w łeb mijało się z jego planami. I nie chciał, żeby ześwirowała od A do Z z nadmiaru wrażeń, miała być zdrową, dzielną obywatelką, a nie warzywem zamkniętym w Zakładzie Utylizacji Bezużytecznych Mieszkańców.
A zaczynając od początku, to po naszym spotkaniu miałem totalnego doła. Nie ignorowałem cię, przepraszam jeśli mogłaś odnieść takie wrażenie, ale na sam widok twojego imienia przypominało mi się, że byłem idiotą. Straciłem sens życia, próbowałem się paręnaścierazy usunąć z tego świata, ale świat mnie nienawidził i zawsze jakoś ratował. I jak w końcu zacząłem się czuć w miarę normalnie, to spotkałem wymordowanego w tej beznadziejnej uliczce. – Odetchnął nerwowo. Samo wspomnienie uliczki przyprawiało go o niemiły dreszcz i próbowało mu wepchnąć przed oczy tą makabryczną scenę. Minęło tyle czasu, a wciąż zaczynały mu się stany lękowo-panikowe. Szybko odsunął od siebie te myśli. – Wiadomość wysłałem ci całkiem przypadkiem, miała pójść do ojca, ale też byłaś wysoko na liście kontaktów i no... – Opuścił wzrok, wbijając go w chodnik, zaczął skubać palcami brzeg bluzy. – Byłem na sądzie, stwierdzili, że mogę sobie hasać dalej po tym padole. Cztery miesiące siedziałem w Edenie, takiej miejscówce aniołów za murami, ale dręczyło mnie, że możesz być w niebezpieczeństwie. Władze pewnie jak zwykle zrzuciły winę za mordowane dzieciaki na rebeliantów, co?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.19 18:18  •  Wiśniowy skwer - Page 19 Empty Re: Wiśniowy skwer
 — Na początku był chaos...
 Notatka do samej siebie: ograniczyć ilość metafor i niedopowiedzeń.
 Wzorem chłopaka klapnęła sobie także na drugim końcu ławki. Ta rozmowa mogła potrwać długo, a że zahaczała dość intensywnie o granice absurdu, lepiej było nie przestać jej całej. Co prawda Greenwoodównie jeszcze nigdy nie zdarzyło się zemdleć, ale jak to mówią, zawsze może być ten pierwszy raz. Bajzel od razu wraził jej swój puchaty łeb na kolana, domagając się jeśli już nie uwagi, to przynajmniej odruchowego głaskania. Nie musiał zresztą bardzo się dopraszać, bo nurzanie dłoni w miękkiej sierści działało na Verity uspokajająco. A teraz potrzebowała wszelkich możliwych środków zdolnych ukoić nerwy.
 — Jesteś aniołem. Aha — powtórzyła jakoś tak mechanicznie. Jak nic zatrudniliby ją do zapowiadania kolejnych stacji w metrze, gdyby od wieków nie zajmowały się tym roboty. Potrzebowała jednak przetworzyć rzuconą nagle informację, która nie wpasowywała się ani trochę w znaną jej rzeczywistość. Znienacka przypomniała sobie dodatkowe zajęcia z matematyki, podczas których na przezroczystej, plastikowej kuli każdy mógł narysować trójkąt o trzech kątach prostych — rzecz niemożliwą do osiągnięcia na zwykłej kartce. Trochę tak się teraz czuła, oderwana od znajomej płaszczyzny, zmuszona nagle przez okoliczności do myślenia w zupełnie innych kategoriach.
 Strasznie to było wszystko skomplikowane.
 — O-okej, to jest trochę straszne — odezwała się w końcu już nieco bardziej żywo, wskazując na pojawiającą się znikąd imitację przepustki. Magiczne sztuczki... ale że tak na serio? Bo wiedziała, że Hayes znał się co nieco na wyciąganiu królika z kapelusza i innych temu pokrewnych, więc nie mogła mieć stuprocentowej pewności, że sobie w tym momencie nie żartuje. Z drugiej zaś strony nie mogłaby uwierzyć, że w tak poważnej materii robiłby sobie z niej jaja. Jakoś jej się to nie składało w logiczną całość.
 Z drugiej strony istnienie takiej prawdziwej magii też nie mogło sobie znaleźć miejsca w zakładce z opisem "sensowne".
 Dalsza część rozmowy była już może nie tak abstrakcyjna, ale równie mało pomocna.
 — To bardzo dużo informacji na raz. — Nawet nie była już pewna, czy mówi do siebie czy do niego. Po prostu gapiła się w pusty fragment ławki pomiędzy nimi, rytmicznie przesuwając dłonią po szarym futerku na łbie Bajzla. Wreszcie wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze, próbując w międzyczasie jakkolwiek pozbierać myśli, by koniec końców może ewentualnie wyrzucić z siebie coś sensownego.
 — Nawet nie wiem, kogo obwinili. Mi nie chcieli za wiele powiedzieć. — O, już. Nawet niezgorszy początek. Opadła plecami na oparcie ławki, nabierając kolejnego wdechu. No dalej, dalej, myślenie nie boli. Chyba.
 — Czyli teraz mieszkasz sobie w tym... Edenie i tak po prostu wpadłeś w odwiedziny?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 19 z 20 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach