Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Machnął niedbale dłonią w powietrzu gestem: „skończ temat, wszystko jest pod kontrolą”. Choć każda inna osoba na miejscu Shirane już po samym — beztroskim — zachowaniu nastolatka mogłaby przypuszczać, że dzieciak po opuszczeniu domu kompletnie zapomni o długu, jakby przekraczając próg przechodził jednocześnie przez sito odcedzające myśli dotyczące domowników od myśli dotyczących całej reszty świata, to Dawers musiał mieć sporo szczęścia, że natrafił akurat na Daikiego. Do głowy nie przyszło mu żadne oszustwo, a podkreślenie, które dało się słyszeć w tonie czarnowłosego, gdy wspominał o pieniądzach, odebrał raczej jako przypadkową formę. Tak jakby nieznajomy miał mu ufać w stu procentach, choć widzieli się pierwszy raz na oczy.
Tyle tylko, że to tak nie działa, Dawers.
Wiem, że nie, pomyślał, przesuwając palcami po policzku, by pozbyć się kolejnego uśmiechu.
— … twoim wyborem.
Tak, jasne, że tak. Od zawsze interesowałem się aktorstwem, więc gdy wreszcie dorwałem szansę na publiczne występowanie i wyjście poza motywy przedszkolnych teatrzyków... wyjazdy okazały się najmniejszym problemem. — Nie patrzył na niego; wzrok raczej krążył po pomieszczeniu. Przyglądał się drobnym detalom, których i tak nie zapamięta. Kolor ścian. Umaszczenie kota. Zagięcia na kanapie. — Ale przyjazd do M3... to coś... innego. Jestem tutaj już drugi raz i teraz mam zamiar zostać na stałe. Muszę tylko trochę doszlifować japoński, ale to chyba nic trudnego? Ciotka powinna mnie ustawić do pionu.
Jakakolwiek by nie była.
Choć poznał się z ciotką i czasami — bardzo rzadko, głównie na święta czy urodziny — do niej dzwonił to teraz, gdy jego but opadł na chodnik innego miasta, znów miał wrażenie, jakby stała się dla niego obcą osobą. Jak bardzo się zmieniła? Jak wygląda jej nowy dom? Dalej hoduje tony szczypiorku w opakowaniach po Danonkach? Albo karmi swojego kota połową własnego obiadu?
Shawn nagle przymrużył oczy.
Mogła zdziwaczeć. W końcu otaczały ją osoby pokroju Shirane, a on uważał, że jest młody.
Na samą wzmiankę o wieku Dawers starał się zareagować tak, jak powinien — czyli uśmiechnął się i przytaknął, potwierdzając w pełni słowa swojego rozmówcy, choć w głowie tłukły mu się myśli o przepaści, jaka ich dzieliła.
Daiki należał do świata dorosłych, czegokolwiek by o sobie nie powiedział. Pracował, mieszkał sam, miał kota (a, jak wiadomo, kota mają tylko starzejący się, będący jedną nogą w grobie, ludzie) i nie był w stanie zjeść więcej niż kawałek czekoladowego tortu.
Shawn odłożył ostrożnie kubek na stole, samemu sięgając po ciasto.
Nawet tak nie mów — mruknął nagle, nadgryzając porcję z galaretką. Słodycz od razu roztopiła się na języku, wprawiając oczy blondyna w lśnienie. Jeden z jego policzków nabrał bardziej wypukłego kształtu, gdy wzruszał barkami, jakby tym gestem mógł dorzucić słowa w stylu: „człowieku, ona jest do tego zdolna”.
Moja ciotka jest specyficzna, więc nie byłbym tego taki pewny. Ale może faktycznie dzwoniła. — Przesunął z wolna językiem po dolnej wardze, by dać Daikiemu czas na zakodowanie ukrytej wiadomości: ale przecież dwie minuty nie zrobią żadnej różnicy, nie? Nawet jeśli dzwoniła, to teraz pewnie spokojnie czeka i tyle. Nie musimy się tak spieszyć. Kontynuował, wpatrując się w nadgryzione ciasto. — Chciałem się za to dowiedzieć, czy krążą u was podobne plotki. Pierwotnie pochodzę z M2 i tam incydent zajmuje pierwsze strony gazet już od dłuższego czasu. Chodzi o tę grę. Tę, która zabija.
Choć cały czas utrzymywał wokół siebie niemal anielsko pozytywną aurę, teraz nagle przytępiał; wzrok miał poważniejszy, a kącik ust opadł, sprawiając, że na „ładnej buźce” dzieciaka pojawił się brzydki grymas. — Słyszałeś coś może o „Niebieskim Wielorybie”?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mógł być do końca pewien, czy powinien wierzyć temu lekkiemu podejściu do sprawy, jednak z drugiej strony nie zamierzał spędzić reszty wieczoru na przypominaniu Dawersowi, że wisi mu kasę, dlatego na widok gestykulacji blondyna, wypuścił ciężko powietrze ustami, pozwalając na to, by ten temat dobiegł końca. Nic nie stało na przeszkodzie, by poinformować jego ciotkę o tym niewielkim długu w razie, gdyby jej roztrzepany krewny postanowił o nim zapomnieć.
Aktorstwo? Nie spodziewałem się tego. Teraz muszę mieć się na baczności? Już biorę udział w telewizyjnym show? ― Ostentacyjnie rozejrzał się na boki, jednak starał się nie traktować tego zbyt poważnie, chociaż ich znajomość rozpoczęła się w dość osobliwy sposób. Jakby się nad tym zastanowić, reakcja chłopaka na jego widok była dość dramatyczna, jednak Daiki nie śmiał posądzać go o przesadę. ― Pytasz o japoński Japończyka. Ciężko stwierdzić, gdy ma się styczność z językiem od małego, bo wtedy jego nauka przychodzi w dość naturalny sposób. Najpierw przekazywana przez rodziców, później przez nauczycieli. Wiem tylko, że obcokrajowcom może sprawiać problem przez ilość znaków do zapamiętania. Pewnie dlatego nasz język nie jest aż tak popularny, ale na pewno dużo łatwiej się go nauczyć, gdy musisz go używać. A nie da się bardziej narzucić sobie tego musu niż wyjeżdżając za granicę. Dobre posunięcie.
„Nawet mi tak nie mów.”
Ciemna brew momentalnie uniosła się wyżej. Cały żartobliwy nastrój zdążył go opuścić, ustępując miejsca dość tępemu niedowierzaniu. Wolał nie wyobrażać sobie, jak bardzo specyficzna potrafiła być członkini jego rodziny, jednak mógł się domyślać, że ta specyficzność mogła być zapisana w ich genach. Opuścił wzrok na swój przysmak i przyjrzał mu się z każdej strony, jakby próbował ocenić, czy nadal miał apetyt, gdy oczami wyobraźni widział wykreowany w głowie obraz kobiety, która w zemście wzbogacała potrawy ciemnookiego o związek X.
Myślę, że i tak zrozumie problem rozładowanego telefonu.
Nie zamierzał go z tym poganiać, jakby mimo ich krótkiej znajomości, już wyłapywał ukryte przekazy, choć nie mogli nazwać się jeszcze kumplami i całkiem możliwe, że nigdy nie mieli dotrzeć do tego etapu znajomości.
„Chodzi o tę grę.”
Zamarł na chwilę z ciastem wetkniętym w usta. Minęła sekunda, zanim skojarzył, że blondyn już w cukierni wspominał, że chce mu o czymś takim opowiedzieć. Wysunąwszy sztuciec z ust, przełknął powoli kawałek ciasta i może nawet słusznie, że zrobił to, zanim Shawn dokończył kolejne zdanie. Z początku zabrzmiało dość niedorzecznie, ale powstrzymał śmiech, dostrzegłszy, że ten jeden jedyny raz blondyn nie żartował i nie zachowywał się, jak ten fajtłapowaty nastolatek, którego miał okazję poznać przy stacji kolejowej, a potem obserwować jego nieudolne wyczyny przy kasie.
„Niebieskim Wielorybie?” ― powtórzył zaraz po nim, jakby musiał zasmakować tych słów. Pozornie brzmiały niegroźnie i – co musiał przyznać – na pewno nie na tyle zachęcająco, by słysząc tę nazwę, miałby ochotę w to zagrać. ― Nie słyszałem. Zazwyczaj to, co dzieje się w miastach, tam pozostaje. Nie śledzę nowinek z M2, dopóki nie stwierdzę, że się tam wybieram. Wtedy wypada cokolwiek wiedzieć ― przyznał bez cienia zażenowania. Podejrzewał, że większość ludzi wykazywała się takim samym zainteresowaniem, a może nawet i mniejszym. Teraz jednak wydawało się, że zamienił się w słuch, wyraźnie zaintrygowany powagą, która wkradła się do ich rozmowy. ― Co z nią? Nie żebym się czepiał, ale raczej nie brzmi to zabójczo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Pewien rodzaj zadowolenia, a może nawet dumy, sięgnął oczu Dawersa, który dawno odwykł od zaskoczenia na wieść, że jest aktorem — bo dotychczas otaczał się samymi aktorami, którzy raczej traktowali się jak rywali, a nie wzory do naśladowania. Nikt nie zwracał uwagi na to, że niewiele zostało osób na tyle odważnych, by doszczętnie obnażyć się przed całą masą ludzi. Nago stanąć przed twarzami wykrzywionymi — być może — w wyrazie zaskoczenia, gniewu albo obrzydzenia, wszystko w zależności od tego, kogo grasz.
 Aktorstwo nie było tylko „udawaniem”, bo Shawn wierzył, że było przede wszystkim odszukiwaniem danej postaci w sobie. Jeżeli nie byłeś choć odrobinę zły i okrutny, nigdy nie będziesz w stanie dobrze zagrać kogoś złego i okrutnego — chociażby. Miało to chyba jakiś sens, nie? Bo nie da się odegrać roli dobrze, jeżeli się jej nie zrozumie. Nie pojmie się przynajmniej podstawowej idei jej stworzenia.
 Jeżeli grało się więc czarny charakter i robiło się to dobrze, wszystko wskazywało na to, że aktor obnażał się przed publicznością. Krzyczał do nich — tak, ja też jestem zły! Jestem na tyle brutalny, aby zagrać antagonistę. Aby wbić nóż w serce ukochanej. Aby pojedynkować się z najlepszym przyjacielem i zwyciężyć. Tak, nigdy nikt nie spodziewałby się, że ja, piątkowy uczeń, grzeczny jak po spowiedzi, tak naprawdę potrafię gwałcić i rabować. A potrafię. Bo gdybym nie potrafił, nie grałbym tej roli.
 Shawn lekko się uśmiechnął.
 — Wiesz, występuję raczej w sztukach teatralnych, a nie w telewizji. Obiektywy rzadko mnie dosięgają, jak mam być szczery, więc jesteś bezpieczny. — Zachichotał pod nosem. — Póki co.
 Ale radość faktycznie szybko minęła, co wydawało się czymś niepasującym, jeśli chodzi o Shawna — tego wiecznie emocjonalnego nastolatka, który zamiast mówić, potrafił krzyczeć, a zamiast chodzić — tylko biegać. Tego samego, który nie tak dawno był w stanie upaść na ziemię, kolanami rozbryzgując błoto dookoła, aby tylko Daiki nie opuścił posterunku i nie zostawił go na samym środku drogi. Nie, żeby w ogóle miał taki obowiązek, jednak nadnaturalna ekspresja Dawersa pewnie by się o to kłóciła, do ostatniej sekundy cytując Williama Shakespeara albo Pierre'a de Rosarda.
 Zacisnął lekko usta, gdy Shirane omal nie zadławił się słodyczą, ale zamiast marudzić, tylko uśmiechnął się; jak ktoś, kto jest cierpliwy. Kto wie o niebezpieczeństwie i przedstawi je tłumowi jak najprzystępniej, nawet jeżeli ten tłum — teraz — jest zbyt zaślepiony, by dostrzec ogrom zagrożenia.
 Obawiał się już wcześniej, że wszystko będzie leżało na jego barkach, a gdy dostrzegł w oczach ciemnowłosego niezrozumienie, był już tego pewien. Czuł się jednak w obowiązku, aby pomóc swojemu życzliwemu towarzyszowi, bo jakby na to nie patrzeć — nieznajomość młodzieńczych „trendów” tylko pokazywała, jak stary musiał być Daiki. I, tym samym, jak bardzo narażony.
 Dawers przytknął kciuk do kącika usta i przeciągnął nim po dolnej wardze, by pozbyć się posmaku ciasta (i ewentualnych okruchów). Potem podniósł wzrok i wcelował go w Shirane.
 — O to im właśnie chodzi. Ta gra ma przedstawiać się bardzo niegroźnie. Wręcz dziecinnie. Skoro wszyscy by o niej mówili i skoro sama z siebie prezentowałaby się jak zabawa na pięć minut dla dwulatka, to dlaczego by w nią nie zagrać? W sumie dlaczego nie zerknąć, o co tyle szumu, skoro nazwa wydaje się śmiechu warta? — Dawers oparł nadgarstki o blat i splótł nagle palce. — Nie znam szczegółów, bo nie zostały ujawnione, a informacje na portalach są bardzo ogólne. Wiem jedynie tyle, że kilka tygodni temu światło dzienne ujrzała banalna gra o nazwie „Niebieski Wieloryb”, która pierwotnie na celu miała ruszenie ludzi. Nie mam dokładnego pojęcia, jak sytuacja prezentuje się w M3, jednak w M2 społeczeństwo się nieco... zastało. Tendencję do lenistwa widuje się u młodzieży i osób młodszych. Zanika chęć rozwijania zainteresowań albo uprawiania sportów. Aby temu zapobiec, wypuszczono na rynek internetową grę, do której się logujesz i która dyktuje ci proste zadania — raz dziennie. Początkowo zadania naprawdę wydawały się banalne i szczeniackie. Kazano robić głupie rzeczy, w stylu: „narysuj flamastrem kotka na nadgarstku i noś go przez cały dzień” albo „upiecz ciasto i daj je sąsiadowi”. Wszystko wskazywało więc na to, że gra ma na celu... no, ruszenie się z domu. Pomyślenie o innych. Rozwijanie uśpionych talentów. Brzmi całkiem bohatersko, nie?
 Oczy Dawersa zdawały się błyszczeć z ekscytacji, ale on sam zachował stoicki wręcz spokój. Nie tknął też swojej porcji słodkości. Po prostu wpatrywał się w Shirane, jakby cały czas doszukiwał się w nim tych samych pokładów niedowierzania i... czego? Szyderstwa?
 — Gra stała się bardzo popularna i wkrótce wielu korzystało z tej internetowej aplikacji — spory procent nastolatków podtrzymywał rozmowy tym tematem całymi tygodniami. Chyba aż do pierwszego samobójstwa. Zginęła młoda dziewczyna, miała trzynaście albo czternaście lat. Po prostu skoczyła z dachu szkoły. Nie brzmi to jakoś szczególnie, nie? Ale na nadgarstku miała wyrytego wieloryba. — Tu, jakby na potwierdzenie swoich słów, rozplótł palce i postukał się jednym z nich w przegub przeciwległej ręki. — Oczywiście, w śledztwie nie podjęto żadnych działań. Jeden przypadek to za mało, żeby wziąć w obroty analizę głupiej gry internetowej, co? Ale samobójstw było coraz więcej. Podcięcia żył, skoki pod pociągi, zaczadzenia, przedawkowanie... Ofiary łączyło niewiele. Głównie to, że były zarejestrowane w grze i ściągnęły aplikację na swoje identyfikatory lub telefony komórkowe. Wszyscy na nadgarstkach mieli ten sam symbol; wieloryby różniły się w zależności od tego, jak kto umiał je rysować, jednak nie ulegało wątpliwościom, że nawiązywały do gry. Chodzą plotki, że na pewnym etapie administracja zaczyna szantażować gracza. Zdaje się wiedzieć o nim zbyt wiele — ja obstawiam, że to wszystko wina aplikacji. Że jej ściągnięcie i zainstalowanie to jak otwarcie furtki dla hakera i zaproszenie go z przyjaznym uśmiechem na herbatę do swojego prywatnego życia. Że oni właśnie wtedy zaczynają ściągać wszystkie potrzebne informacje — dane osobowe, konta z banku, powiązania rodzinne... Jak często rozmawiasz przez identyfikator? Albo telefon komórkowy? Nawet teraz mamy zamiar zadzwonić, nie? Przecież policja bez problemu jest w stanie odnaleźć rejestr rozmów — dlaczego haker nie mógłby mieć takiej możliwości? A gdyby wcześniej, w pewnym momencie, załączył również podsłuch za pomocą... ja wiem? Jakiegoś nieuchwytnego wirusa? I gdyby był w stanie wysłuchiwać naszych żali i radości? Wiesz, co mam na myśli? Że oni mogli tak robić. Nie udowodniono tego, ale to chyba logiczne? I że właśnie dzięki temu szantaże były tak perfekcyjne. „Jeżeli pójdziesz z tym do władz, twój ojciec zginie” albo „jeżeli piśniesz słówko komukolwiek i nie wykonasz zadania — możesz pożegnać się z Elisabeth Morthis. A chyba lubisz swoją najlepszą przyjaciółeczkę, co nie?”.
 Umilkł nagle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skoro nadal się uczysz, jeszcze wszystko przed tobą. Kto wie? Może za kilka lat zobaczę twoją twarz na wielkim ekranie, a wtedy szturchnę jakiegoś siedzącego obok mnie kolesia, wmawiając mu, że kiedyś przygarnąłem cię pod swój dach. Wtedy on, rzecz jasna, uzna mnie za wariata, ale i tak będę odczuwać tę wewnętrzną satysfakcję, że nie zmyśliłem ani odrobiny tej historii ― podjął, wznosząc wzrok w stronę sufitu, jakby już wyobrażał sobie siebie zasiadającego na wygodnym fotelu kinowym – oczywiście ten jeden raz w strefie VIP – z wielkim kubełkiem popcornu na kolanach, choć w tej chwili nie mógł być nawet pewien, czy w ogóle zapamięta tego dzieciaka, który za kilka godzin i tak opuści jego dom. Shirane był na tyle roztrzepany, że było to całkiem możliwe, jednak trudno było uwierzyć w to, że tak niecodzienna historia z życia wzięta mogła od tak wyparować z cennej komnaty jego wspomnień.
Już po chwili i czarnowłosy zarechotał pod nosem, pocierając palcem końcówkę nosa. Być może ten krótki gest miał na celu sprowadzenie go na ziemię, gdy ta – raczej mało prawdopodobna – scena stała się dla niego aż nazbyt wyraźna.
Tak tylko mówię ― dodał już po chwili, gdy błękitne tęczówki na nowo skierowały swoje spojrzenie na twarz blondyna, któremu już nie było do śmiechu, jakby jego miejsce zajęła kompletnie inna osoba, mimo że posiadała ona tę samą karnację, kolor oczu, włosów, rysy twarzy i ogólnie na z zewnątrz była idealną kopią nowo poznanego chłopaka. Przez moment żałował, że w ogóle odwrócił od niego wzrok, bo prawdopodobnie tylko za sprawą tego niechybnie przegapił moment przemiany.
Na szczęście już niedługo sam przekonał się, dlaczego chłopak zapomniał o całym rozbawieniu i luźnej atmosferze. Mężczyzna wyprostował się na taborecie, nawet jeśli brak oparcia za plecami był w tej chwili wyjątkowo niewygodny i odłożył resztę ciasta na kawałek folii, by nie ubrudzić blatu. W pełni skupiony na monologu – nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem ktoś miał mu do powiedzenia aż tak wiele – zupełnie zapomniał o apetycie, choć można byłoby przysiąc, że w którymś momencie zwyczajnie go stracił.
No bez jaj.
Nie potrafił znaleźć lepszego komentarza na to, co działo się z młodzieżą, a właściwie na to, że na świecie istniał ktoś, kto z zimną krwią zaczaił się na najbardziej niewinne umysły. Problem wycofanych nastolatków nie był mu obcy – na co dzień spotykał takie typy osób w szkole, jednak świat dzielił się na ekstrawertyków i introwertyków, więc nie zawsze to wyalienowanie należało mylić z problemami, które czyniły daną jednostkę ofiarą dla potencjalnego drapieżnika.
Ale może powinien był poruszyć ten temat na zajęciach? Zrobić z niego luźne ostrzeżenie, gdyby to coś – Ten rak – miało rozprzestrzenić się aż tutaj pod hasłem Pomarańczowej Kapibary albo jakiegoś Burego Kotka.
Niezależnie od tego jak poważny był ten temat, jego własne myśli okazały się na tyle zdradzieckie, że musiał unieść rękę do ust i potrzeć nią dolną część twarzy, jeszcze zanim Dawers mógłby dostrzec na niej cień rozbawionego uśmiechu. Zresztą kogo nie rozbawiłoby jeszcze bardziej tandetne nazewnictwo dla takiego przedsięwzięcia?
„Nie udowodniono tego, ale to chyba logiczne?”
Brunet powoli kiwnął głową w dość niepewnym geście i zsunął spojrzenie na blat kuchenny, na którym to splótł palce obu dłoni.Potrzebował chwili na przeanalizowanie wszystkiego co właśnie usłyszał.
Cholera ― podsumował krótko, robiąc irytującą pauzę, która ciągnęła się przez kilka kolejnych sekund i równie dobrze mogła zirytować jego rozmówcę, który czekał na jakiekolwiek wnioski. ― To brzmi przerażająco. Mam na myśli to całe hakowanie, śledzenie, zdobywanie informacji poprzez urządzenia, które na co dzień mają ułatwiać nam życie i bynajmniej nie służyć do takich celów. Ale te teorie brzmią całkiem logicznie. Gdybym miał postawić się na miejscu takiego dzieciaka, z początku faktycznie traktowałbym to jak niegroźną zabawę. Może nieco głupią, ale kto nie lubi wyzwań? Tym bardziej takich, które na dłuższą metę są wykonalne i nie pochłaniają zbyt wiele czasu. Może niektórzy są nazbyt naiwni, jednak inni – w tym ja – prędko spostrzegliby, że coś jest nie halo, gdyby tajemniczy „głos” z telefonu nakazywał im podwyższenie poprzeczki do wręcz destrukcyjnego poziomu, który mógłby sprawić, że miałbym kłopoty zdrowotne albo zadarł z prawem czy – co najgorsze – skończył ze sobą w imię dobrej zabawy. Łuhu! ― wykrzyknął, podrywając ręce do góry. Nie brakowało temu ironicznego i nieco zniesmaczonego wydźwięku. ― Sprawy miałyby się inaczej, gdyby ktoś zaczął wywierać na mnie presję, osaczać mnie i uświadamiać, jak wiele zdążył się dowiedzieć. Byłbym kurewsko... ekhem, znaczy bardzo przerażony, gdy adres mojego mieszkania nagle pojawił się w wiadomości z jakiejś chorej aplikacji, nie wspominając już o innych rzeczach. Łącznie z przypadkowymi nagraniami z telefonu z wbudowanym aparatem.
Potarł dłonią jedno z przedramion, na które wstąpiła gęsia skórka.
Mam nadzieję, że władze szybko znajdą tego, kto za tym stoi, choć zakładam, że im głośniej o tym w mediach, tym niektórzy mają ochotę na własnej skórze przekonać się, czy te wszystkie plotki są prawdziwe. Ta świadomość jest chyba jeszcze gorsza, nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shirane dobrze odgrywał swoją rolę, ale Shawn aktorem był lepszym, bo przecież znał te triki perfekcyjnie — sam je stosował, gdy było trzeba. Jego uwadze nie umknął wykonany gest ciemnowłosego, choć teraz Dawers miał tylko nadzieję, że się myli i to, co ujrzał na twarzy swojego rozmówcy, nie było rozbawieniem, a nawet jeśli — że to tylko reakcja obronna na zaskoczenie. Bo kto nie byłby zaskoczony przy natłoku takich wiadomości?
 — Cóż, sprawa miałaby się inaczej, gdyby dotykała dorosłych, bo dorośli znają inne wartości. Zmienia im... wam się zmienia hierarchia. Ale takie trzynastoletnie dziecko? Będzie wierzyło, że jego mama albo tata jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie i będzie tak przerażone perspektywą straty, że będzie skakać, jak mu się zagra. Nie pomyśli, że gdyby powiedziało o tym rodzicowi, to ten zawiadomiłby władze, które z kolei zareagowałyby szybciej niż przeciwnik. Prawdopodobnie taki dzieciak jest święcie przekonany o tym, że wróg czai się tuż za rogiem, a nie, że siedzi po drugiej stronie miasta. Rozumiesz? Szantaż dotyka głównie dzieci i młodzież, bo tylko te grupy mają czas i chęci na gry internetowe. Jak sądzisz, kto szybciej spanikuje? Dziecko czy dorosły? — Uniósł brew, co w języku migowym powinno oznaczać tyle co „teraz już łapiesz, ha?”, bo najwidoczniej do ostatniej sekundy liczył na szczere przytaknięcia ze strony Shirane, jego pełne zaangażowanie i milion trafnych pytań — prawie tak, jakby byli na jakichś wykładach, gdzie Dawers objąłby rolę wykładowcy, który tylko czeka na jakiegoś pilnego ucznia.
 — Ta świadomość jest chyba jeszcze gorsza, nie?
 Jasnowłosy zmarszczył nieco czoło i nos, jakby zastanawiał się nad sformułowaniem wystarczająco dobrej odpowiedzi, nawet jeśli wszystko wskazywało na to, że miał ją już przygotowaną jeszcze przed tym, nim padło samo pytanie. To też pierwszy raz, od kiedy podjął ten temat, gdy spuścił wzrok i utkwił go w swoich splecionych dłoniach.
 — Chciałem rozwiązać tę zagadkę w M2. — Wyrzucenie tego z siebie widocznie wiele go kosztowało, bo głos, który dotychczas był pewny siebie, wręcz arogancki, słyszalnie przygasł i przypominał raczej próbę usprawiedliwienia się trzylatka przed opiekunką, niż na chybił trafił rzucone w przestrzeń zdanie o planach. Przymrużył nieco powieki. — Ale wyjechałem. — Palce mocniej się zacisnęły, aż pobielała skóra; znów jednak zadarł brodę i spojrzał Shirane prosto w oczy. — Dlatego byłem ciekaw, czy u was jest coś podobnego. Jeszcze popytam. Chociaż, rzecz jasna, lepiej, żebym nie natrafił na żaden trop. M3 wydaje się dobrze chronione. Lepiej niż M2. Pewnie nikt tutaj nie martwi się o swoje dane, co? A skoro o tym mowa... Powinienem już zadzwonić do ciotki. Inaczej nigdy nie dam ci spokoju, nie?
 To był ten moment, w którym statystyczny Shawn Dawers wybuchnie rozbawionym śmiechem, ale tym razem nic takiego się nie stało i na jego twarzy dalej gościło to samo dziwne skupienie osoby krążącej myślami wokół jednego tematu.
 Nagle drgnął, odsuwając się od blatu, na którym została niedopita herbata i nadgryziona porcja słodyczy. Wyglądał jak ktoś, kto się ocknął i może faktycznie tak było. Jego własne słowa dotarły do niego z opóźnieniem, ale od razu przekierował się ku podłączonemu urządzeniu, bezgłośnie stąpając po podłodze — jak obrażony kot z piaskową sierścią i drogą obrożą na szyi.
 — Naprawdę nie musisz martwić się pieniędzmi. Nie jestem biedny, chociaż formalnie nie zarabiam. To tylko wygrane za konkursy i parę spektakli; ale odkładam sobie na boku, więc... Halo? Ciocia? — Przez cały czas, gdy mówił do Daikiego, stukał palcem w telefon, a gdy go wreszcie przyłożył... gwałtownie odsunął go od ucha, jakby sam głos osoby po drugiej stronie połączenia był w stanie uderzyć go w policzek i przekrzywić mu głowę o kilkanaście stopni.
 Dawers przymknął powieki i objął urządzenie również drugą dłonią, jakby dzięki temu mógł przytłumić wrzask wydobywający się z telefonu, ale oczywiście nie miało to w ogóle racji bytu.
 [ SHINRA?! ]
 — Shawn, ciociu.
 [ SHINRA, DOTARŁEŚ? SIEDZĘ Z ROBERTTO NA TARASIE. SHINRA, SKARBIE, JESTEŚ? SŁYSZYSZ MNIE? ]
 Kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze. Spojrzał ukradkiem na Shirane i lekko przytaknął na znak, że udało mu się nawiązać połączenie, chociaż Daiki pewnie wiedział o tym doskonale — ciotka darła się na pół dzielnicy, przez co jej głos był słyszalny nawet mimo wyłączonego głośnika.
 — Słyszę idealnie. Dotarłem cały, ale mieliśmy spore opóźnienia. Zresztą... opowiem ci w domu, dobra? Dzwonię, żebyś się nie martwiła. Zamówię taksówkę i...
 [ HALO? SKARBIE, CHYBA COŚ PRZERYWA, BO USŁYSZAŁAM, ŻE ZAMÓWISZ TAKSÓWKĘ, HAHA! JESTEŚ TERAZ NA DWORCU, TAK? TAK? TO MY Z ROBERTTO PRZYJEDZIEMY. HALO, KOCHANIE? ]
 Shawn już otwierał usta, gdy w tle usłyszał o wiele cichszy ton ciotki:
 [ Cholerne ustrojstwo, pewnie już się rozłączyło... ROBERTTO, IDZIEMY! ]
 — Em... — Jeszcze przez chwilę wsłuchiwał się w ciszę, ale gdy do uszu dotarło pierwsze „piknięcie” świadczące o zakończeniu rozmowy, jego usta wypuściły powietrze z prawdziwie odczuwalnym bólem. — Czy... masz może jakąś mapę... Albo coś? Muszę się dostać z powrotem na dworzec. Ciotka ma tam podjechać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z drugiej strony ciężko zrozumieć dokładny motyw sprawcy. Albo sprawców, bo kto powiedział, że nie może być ich więcej? ― odparł, zawieszając na moment głos i podrapał się po głowie w zastanowieniu, jakby ten gest miał pobudzić jego szare komórki do pracy. Shirane był jednak przeciętnym mężczyzną z przeciętnymi potrzebami, w zakres których nie wchodziła chęć znęcania się nad innymi. Nawet jeśli od czasu do czasu przez myśl przechodziły mu czarne myśli – ale kto nigdy nie pomyślałby o wyeliminowaniu osoby, która wybitnie go irytowała? – wątpił, by kiedykolwiek wyciągnął je na światło dzienne. Pamiętał jak kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem, podniósł rękę na kolegę z klasy – nieźle mu się wtedy oberwało i od nauczycieli, i od rodziców. To przeżycie skutecznie nauczyło go, że wyrządzanie szkody innym nie popłaca.
Teraz może nie dostałby szlabanu, ale uziemienie w domu przez dwa tygodnie dało mu przedsmak tego, jak czułby się w areszcie czy w więzieniu. Tyle że tam nie byłby traktowany aż tak łagodnie, jak we własnym domu.
Chodzi mi o to, że wszystko wygląda tak, jakby żerowano na tych biednych dzieciakach tylko po to, by pozbawić ich ostatnich resztek wiary w siebie i zmusić do tej ponurej ostateczności. Z tego, co powiedziałeś, wcale nie chodziło o to, by ograbiać ich rodziny, a skoro ktoś był na tyle dobry, by włamać się do danych, pewnie nie miałby problemu z dostaniem się do kont bankowych. Nie umiem doszukać się w tym niczego poza chęcią czerpania jakiejś obrzydliwej, niezrozumiałej dla mnie satysfakcji. ― Zmarszczył nos i wykrzywił usta w widocznym niesmaku. Ten wyraz sprawił, że młodociana twarz Daikiego nagle nabrała ostrzejszych rysów, które niezupełnie pasowały do łagodnego usposobienia, z jakim obchodził się ze swoim gościem. Najwidoczniej nie tylko Shawn miał swoją drugą, pozbawioną lekkodusznego podejścia, naturę.
„Chciałem rozwiązać tę zagadkę w M2.”
Czarnowłosy zaśmiał się, jednak tym razem śmiech ten odznaczał się dość ponurym brzmieniem. Jasne tęczówki przemknęły po twarzy blondyna, jakby doszukiwał się na niej jakiejś oznaki żartobliwości. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka próbował brzmieć i wyglądać, jak dorosły, Dawers – czy tego chciał czy nie –  był jeszcze nastolatkiem. Powinien zajmować się innymi sprawami niż ganianie za przestępcami, które było domeną władz.
Myślę, że gdyby działo się to też w naszym mieście, sprawa zostałaby nagłośniona. Ciężko byłoby przegapić nagle znikających nastolatków, Shawn. Poza tym myślę, że nie powinieneś się w to mieszać. Wiadomo, że i tak zrobisz po swojemu, ale to M3 ma do zaoferowania więcej niż ponure sekrety ― stwierdził, zsuwając paznokcie na swój kark. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie i uniosły się w bladym uśmiechu, jakby tym samym planował brzmieć bardziej przekonująco, choć tym razem nieszczególnie mu to wyszło, dlatego zaraz uniósł kubek z herbatą, który przycisnął do ust.
Teraz przynajmniej nie musiał się uśmiechać.
Przez ciebie i tak będę zastanawiał się, czy nie powinienem zacząć się martwić ― rzucił. Na wpół żartem, na wpół serio. Nie mógł nie zacząć zastanawiać się nad tym, co byłoby, gdyby ktoś faktycznie go namierzył albo gdyby już od dawna go obserwował, ale jednocześnie nikt nigdy nie targnął się na jego prywatność.
Mimo że na moment był myślami zupełnie gdzie indziej, skinął krótko głową, gdy ciemnooki podniósł się z miejsca. Minęło już trochę czasu, odkąd znaleźli się w jego domu. Kiedy młodzieniec dodzwonił się do swojej krewnej, udawał, że nie słyszy przytłumionego głosu, dobiegającego z słuchawki, zajmując się przy tym kończeniem kawałka ciasta i dopijaniem rozgrzewającego napoju. Nie wypadało podsłuchiwać cudzych rozmów, choć w tym momencie zrozumiał, co jasnowłosy miał na myśli, gdy mówił, że jego ciotka jest specyficzna. Poza tym... z jakiegoś powodu mgliście kojarzył ten głos, aczkolwiek głośnik telefonów komórkowych potrafił skutecznie zniekształcać brzmienia.
„Em...”
Błękitnooki właśnie prostował się po tym, jak chował opróżniony kubek do zmywarki. Odwrócił się przodem do swojego gościa, przechylając głowę na bok, jakby ostatnia część wypowiedzi jego ciotki kompletnie mu umknęła. Tylko po to, by zaraz wydać z siebie zbolałe westchnienie.
Nie może być.
Całe powietrze jakby z niego uszło, a ramiona zawisły wzdłuż ciała, ściągając barki odrobinę w dół, jakby nagle stały się za ciężkie. Miał wrażenie, że oboje myśleli teraz o tym samym – dopiero co przeprawili się przez skąpane w deszczu miasto, błądzili po nim przez godzinę (nie, żeby była to jego wina – skąd), a kiedy wreszcie udało im się wysuszyć i ogrzać, musiało wydarzyć się akurat TO.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że powinna zjawić się na dworcu? ― Wydał z siebie przeciągły jęk, przesuwając ręką po policzku. Szybko jednak odetchnął głębiej – Tylko spokojnie, Daiki – i przymknął oczy, dając sobie chwilę czasu na zastanowienie. Analizując całą sytuację: nie miał w domu mapy, ale jednocześnie nie miał też nic lepszego do roboty. Nie chciał puszczać go zupełnie samego o tak późnej porze, choć nie istniał żaden konkretny powód, dla którego miałby mu pomagać...
Zupełnie niespodziewanie uderzył pięścią o otwartą dłoń, przerywając falę targających nim dylematów. Im dłużej się zastanawiał, tym bardziej chciał wystawić jego walizki za drzwi, ale druga jego część twierdziła, że to niewłaściwe.
Dobra, zbieraj swoje rzeczy. Znam skrót.
Nie znał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shawn sprawiał wrażenie osoby, z perspektywy widza, bardzo zadufanej w sobie — egoistycznej, narcystycznej, cieszącej się powodzeniem, więc również leniwej i wygodnickiej. Kogoś, kto wracał do domu i rzucał torbę w kąt, bo lokaj lada moment przybiegnie i odniesie ją na odpowiednie miejsce. Kogoś, kto ironizował w trakcie lekcji, bo doskonale wiedział, że nauczyciel nie kiwnie palcem, aby go uciszyć. Rzecz jasna, nie to było jego głównym zamierzeniem, jednak przez wzgląd na szeroką wiedzę i aktorską pewność siebie, wielu myliło go nie z chętnym do pomocy, optymistycznym szczeniakiem z sąsiedztwa, a z wyszydzającym paniczykiem, który uśmiecha się, bo wie, że ten uśmiech jest czarujący — tak naprawdę chyba nikt nie uznałby, że ktoś taki jak Shawn Dawers chciałby zająć się sprawą morderstw. Jemu to odpowiadało. Wydarzenia śledził pobocznie, ale był z nimi zawsze na bieżąco; nie wpadł w obsesję, chociaż nie ukrywał zaintrygowania, kiedy zegarek na nadgarstku zaczynał wibrować od ustawionego dzwonka powiadomienia, który aktywował się natychmiast po opublikowaniu nowego artykułu na jednej z internetowych stron M2.
 Tak czy inaczej nie zdziwiłby się, gdyby Shirane również tutaj hamował się od śmiechu, nawet jeżeli taka reakcja zawsze wykręcała mu żołądek jak mokrą ścierę — bo wiedział, że to śmieszne i irracjonalne.
 On, gówniarz i marnej klasy aktor postanawia wziąć się za sprawę tak wielkiej wagi!
 Dawers sam się lekko uśmiechnął, wsuwając palce we włosy koloru dojrzałej pszenicy. No tak. Po wyśmianiu zawsze pojawiały się ostrzeżenia. Dorośli nie potrafili bez tego żyć.
 — Nie miałem zamiaru nic z tym robić, ja tylko... — Jakby zamarł, bo w gardle poczuł rosnącą gulę. Był cierpliwy w całej niesprawiedliwości świata, ale z kolejnymi sekundami czuł się coraz bardziej bezsilny wobec nałożonych na siebie standardów. Wymagano od niego, że będzie statystycznym dzieckiem, statystycznym nastolatkiem, a wreszcie statystycznym dorosłym i statystycznym trupem. Na obecnym etapie powinien uczęszczać na zajęcia, trochę wychodzić na miasto, trenować piłkę nożną albo kolarstwo... w każdym razie ograniczać się do problemów wagi otarcia na kolanie lub złamanego paznokcia. Kiedy wyściubiał nos poza te ramy, społeczeństwo zaczynało na niego patrzeć nieprzychylnie.
 Koniec końców wzruszył barkami, jakby miało to zastąpić słowną odpowiedź. Zresztą, Shawn wiedział najlepiej, że czasami lepiej użyć języka ciała... szczególnie, gdy rozmawia się z ciotką.
 — Dopiero teraz...
 Twarz Dawersa nagle przybrała zaskoczony wyraz.
 — Nie! Nie, nie, źle zrozumiałeś. Przecież mówiłem ci, że miałem bardzo duże opóźnienie, nie? Ciotka nie miała tyle czasu, żeby czekać na dworcu, zresztą, opóźnienie mogło być jeszcze większe. Nie wspominając o tym, że gdybym dotarł później, powinienem jej wysłać wiadomość. Także była na dworcu, ale gdy po kilku godzinach pociąg wciąż się nie pojawił, wróciła do domu i czekała na wiadomość. To nie jej wina. Ja nawaliłem. Pechowo wyszło.
 Skąd w tobie taka potrzeba wytłumaczenia się?
 Blondyn spojrzał na Daikiego. Daikiego, który znał skrót.
 — Nie chciałbym być problemem... — zaczął ostrożnie, jednocześnie chowając komórkę do tylnej kieszeni spodni. Naraz zaczął zachowywać się tak, jakby miał do czynienia z bombą zegarową albo dzikim tygrysem, który przeskoczył ponad ogrodzeniem. Spokojnie, spokojnie. Może można jeszcze z tego wybrnąć... Wpatrywał się chwilę w ciemnowłosego, czekając na jakikolwiek objaw świadczący o odpuszczeniu sobie tego fenomenalnego pomysłu, ale... — Naprawdę. Wystarczy mapa. Przecież masz jeszcze mnóstwo rzeczy do roboty, co?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie miałem zamiaru nic z tym robić, ja tylko...”
Czarnowłosy przechylił głowę na bok, jakby faktycznie oczekiwał, że blondyn dokończy zdanie. Z drugiej jednak strony jakiś głos z wnętrza podświadomości przypomniał Shirane, że w gruncie rzeczy to, co ciemnooki zamierzał zrobić z tą sprawą, nie powinno w ogóle go interesować. Może i miał do czynienia z dzieciakiem, zwyczajnym nastolatkiem, któremu z pewnością mogłaby się przydać jakaś wskazówka, ale nie istniał żaden powód, dla którego Dawers miałby w ogóle go słuchać – w dużej mierze dlatego, że Daiki nie był przykładem bardzo doświadczonej osoby. Sam był jeszcze młody i w wielu aspektach także głupi, ale przede wszystkim...
Wybacz, nie powinienem był się w ogóle wypowiadać. Nie jestem twoim ojcem ― stwierdził pospiesznie i machnął na to wszystko ręką, jakby zamierzał puścić w niepamięć to, o czym rozmawiali. Nie było to jednak na tyle łatwe zadanie, biorąc pod uwagę, że temat, który poruszył, niewątpliwie był poważny i warty zapamiętania – przynajmniej na wypadek, gdyby problem miał dosięgnąć także M3, jednak od teraz mógł równie dobrze udawać, że w ogóle nie usłyszał o tym od blondyna i gdyby ten postanowił podjąć się jakichś kroków w tej sprawie, nie kiwnąłby nawet palcem, by go powstrzymać.
Błękitnooki wsunął palce w smoliste kosmyki i podrapał się z tyłu głowy z wyraźnym zakłopotaniem. Miał nadzieję, że chłopak także postanowi puścić w niepamięć ich wcześniejszą rozmowę albo przynajmniej zabawi się w aktora, który odegra rolę zapominalskiego.
O to chyba nie musiał się martwić, skoro temat oficjalnie został zakończony.
Brawo, Daiki. Pogrzebałeś marzenia nieszczęsnego dzieciaka.
Aaach, też prawda. Kompletnie o tym zapomniałem ― rzucił z drobną nutą zażenowania w głosie, przypominając sobie, że – owszem – chłopak faktycznie wcześniej o tym wspominał. ― Po prostu to frustrujące, że prowadziłem cię taki kawał drogi, a teraz okazuje się, że to wszystko na nic. ― Odetchnął ciężko. Nie dało się ukryć, że po części czuł się temu winny. Gdyby nie on, być może spotkałby się ze swoją krewną już teraz, może zorientowałaby się, że padł mu telefon, gdyby nie mogła się do niego dodzwonić i mimo wszystko ruszyłaby na dworzec, by sprawdzić, jak duże opóźnienie miał nadjeżdżający pociąg. Przypadkiem wpadliby na siebie po tym, jak zaczęłaby wołać go swoim donośnym, wstrząsającym budynkami głosem i – tu Daiki zerknął na okno – nie musiałby wracać na ten zimny, jesienny deszcz, który w świetle ulicznych lamp przypominał istny wodospad.
Co mu w ogóle strzeliło go głowy, by zagadywać jakiegoś obcego dzieciaka?
Co jeśli będzie miał problemy z powodu zaciągania nieletnich do swojego domu?
Może powinien wypuścić go samego, by uniknąć konfrontacji z ciotką, która być może nie była okazem przymilnej kobiety w średnim lub w podeszłym już wieku?
Nie. Babcia zawsze mawiała: Nawarzyłeś piwa, to sam je wypij.
Tak naprawdę to nie, ale znalezienie sobie jakiegoś autorytetu – nawet jeśli wymyślonego – sprawdzało się doskonale w takich sytuacjach, jak ta.
Daj spokój, Shawn. Gdybyś był problemem, nie zaproponowałbym ci tego. Deszcz ― stwierdził znacząco ― to on jest problemem, ale dla nas obojgu. Nie mogę wypuścić cię zupełnie samego. Poza tym masz tonę bagaży i wątpię, żebyś chciał taszczyć je sam ― rzucił, już kierując swoje kroki w stronę sypialni, by narzucić na siebie coś cieplejszego. Jego głos niósł się teraz po całym domu: ― Jest piątek wieczorem, więc skończyłem już swoją tygodniówkę, a teraz czekają mnie aż dwa dni wolnego, więc wierz mi, że mam czas na wszystko.
To, że chłopak wypierał się nie z grzeczności, a z powodu tego, że nie chciał JEGO pomocy, kompletnie umknęło uwadze mężczyzny. Nie przypuszczał, że Dawers już dobitnie zdążył się poznać na jego braku orientacji w terenie – nic dziwnego, skoro brunet sam jeszcze nie zrozumiał wagi swojego problemu.
Poza tym nigdy nie kupowałem sobie mapy. Mieszkam tutaj od urodzenia, więc to chyba oczywiste, że znam to miasto, jak własną kieszeń? ― Znów stanął w progu drzwi, dzielących salon z kuchnią od przedpokoju, gdy kończył naciągać na siebie bluzę z kapturem.
Kto by pomyślał, że można być aż tak nieświadomym?
Naprawdę nie musisz się o nic martwić. Nie będziesz mi nic dłużny... No, poza pieniędzmi za twoje przysmaki. Mam nadzieję, że zabierzesz je ze sobą, bo naprawdę nie wcisnę w siebie aż tyle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 „Nie jestem twoim ojcem”.
 Uśmiechał się przyjemnie, ale do umysłu przedarła się tylko jedna myśl: i bardzo dobrze. Toksyczna prawda rozlała się po Shawnie jak gęsta masa, wypełniając każdy zakamarek podświadomości. Naraz zdał sobie sprawę, że Daiki naprawdę różni się od jego ojca. W zasadzie wszystkim. A przecież obaj byli dorośli, nie? Shirane powinien więc przejawiać nawyki typowe dla przedstawicieli tego odrębnego gatunku – przykładowo: być gburowatym, nadętym snobem, który wszystko wie najlepiej. I nie pomaga. Ich dewiza życiowa brzmi: absolutnie nie pomagać, jeżeli nie jesteś do tego upoważniony zawodowo.
 ─ Aaach, też prawda.
 Przytaknął nagle, pozbywając się przynajmniej części trucizny wypełniającej umysł; nie był co prawda stuprocentowo oczyszczony (gdzieś za uchem nadal bzyczała mucha mówiąca coś o tym, że Daiki jest dziwny, bo nie pasuje do ram nakładanych przez standardy), ale oprzytomniał wystarczająco, by rejestrować słowa ciemnowłosego.
 ─ Tak, racja. To musi być wkurzające. Ale z drugiej strony... Może zamówić taks-
 Nie dokończył.
 Słowa zawisły gdzieś w przestrzeni i Shawn miał wrażenie, że nie dotarły do Daikiego, który nie wiedzieć kiedy rzucił się do drugiego pomieszczenia. W sumie „rzucił się” to za duże powiedzenie, ale nie zmieniało to faktu, że Dawers stracił jakoś... kontrolę nad sytuacją. W gardle stanęła mu gula wielkości pięści i za nic nie mógł się zdobyć na odwagę, by powtórzyć przerwane słowa.
Niedobrze, zaczynam tracić zimną krew, pomyślał nagle, zaciskając palce na rękawach założonej bluzki. Nawet nie zauważył w którym momencie nałożył na siebie bluzę, wcześniej podchodząc do rzuconych toreb. Zamrugał gwałtownie, przesuwając palcami po twarzy, jakby dzięki temu był w stanie pozbyć się nienaturalnego oderwania od rzeczywistości.
 ─ Poza tym nigdy nie kupowałem mapy...
No już, bierz się w garść!
 Przywołał uśmiech, choć tym razem o połowę mniej szeroki. Podniósł się z kucek i – ubierając już kurtkę – podszedł do lady, na której stały zapakowane ciasta – te, których nie zdążyli jeszcze spałaszować. Wsunął rękę pod uchwyty siatki i uniósł szeleszczący worek.
 Wtedy go olśniło.
 ─ Daiki! – rzucił półszeptem, odwracając się na pięcie przodem do mężczyzny. ─ Mapa może być z internetu!
 Ale Daiki go nie słuchał...

 … dlatego dwie minuty później byli już w drodze i Shawn rozglądał się dookoła, próbując znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. Może skojarzy jakiś budynek? Albo przynajmniej bilbord? Tabliczkę? Coś, dzięki czemu sam będzie mógł podjąć wybór przy następnym rozwidleniu?
 Ugryzł się w język, gdy Daiki na moment przystanął. W parasol dudniły krople deszczu wielkie jak ziarna grochu. Shawn wpatrywał się w twarz starszego towarzysza i przysiągłby, że dostrzega podskakujący pytajnik nad jego głową.
 ─ Wiesz – zaczął niepewnie, poprawiając pas od torby wżynający mu się w ramię ─ jestem serio wdzięczny, że postanowiłeś mnie odprowadzić. Raczej nie wszyscy zdobyliby się na taki gest, nie? Tym bardziej, że jestem dzieciakiem, który nie zna japońskiego i w ogóle. Na serio oddam ci te pienią... nie do wiary. – Twarz Dawersa była autentycznie napiętnowana zaskoczeniem. ─ Trafiliśmy.
 Musiał przyznać, że kolejne kwadranse u boku anty-GPS-a Daikiego minęły mu zwyczajnie szybko, choć rozmowa nie przechyliła się już na żaden „poważny” temat. Nawet nie „szybko”. Błyskawicznie. Nie odczuł tej drogi tak bardzo, jak wtedy, gdy szli do domu Shirane.
Szok.
 Nie większy jednak niż ujrzenie samochodu stojącego niedaleko stacji; widać było ruszające się wycieraczki i to lekkie drżenie całego pojazdu przez włączony silnik.
 ─ To chyba...
 „Ona” utonęło we wrzasku, który przeciął... cóż, co najmniej połowę M3.
 ─ SHINRA?! ─ krzyk dobiegał z pojazdu, który nagle dziwnie przechylił się na bok, jakby kula do kręgli przetoczyła się w lewo i przeważyła ciężarem. Zaraz potem drzwi od strony kierowcy otworzyły się na całą szerokość i z pojazdu wylała się kobieta.
 Miała duże oczy i małe dłonie. Jasne włosy upięła w wysokiego, niezgrabnego koka – chciałoby się rzec, że „młodzieżowego”, ale u niej wyglądał raczej jak fryzura z serii „dopiero wstałam z łóżka”. Ciężko uznać, czy to on przyciągał spojrzenie, czy większe show robiło pstrokate ubranie we flamingi, które miała na sobie.
 Ciotka wytoczyła się z samochodu prosto w kałużę i najwidoczniej w ogóle  jej to nie przeszkadzało. Ruszyła jak taran w kierunku Shawna i Daikiego, ale zamiast wpatrywać się w Dawersa jej duże, ciemne oczy wbite były w Shirane.
 ─ Chryste panie! ─ zawołała, dopadając do mężczyzny. Była od niego o półtorej głowy niższa, ale chwyt miała wręcz miażdżący; mógł się o tym przekonać bez problemu, gdy chwyciła go za rękę, w której trzymał parasol.
 ─ A cóż to za ciasteczko?!
 ─ Ciociu! – jęknął Dawers, robiąc krok w jej kierunku. Ale to prawie tak, jakby mówił przez dźwiękoszczelną szybę – niby ją widział i niby ona również zdawała sobie sprawę z jego istnienia, ale słowa do niej nie docierały. Odbijały się gdzieś idealnie przy jej uchu i znikały w niebycie. ─ Daj spokój...
 ─ A jakie mięśnie... ─ szczebiotała dalej. ─ Jak to możliwe, że mój kochany Shinra...
 ─ Shawn.
 ─ … przygruchał sobie takiego młodzieńca?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach