Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 20.09.16 22:01  •  Gabinet Banshee Empty Gabinet Banshee
opis wkrótce
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.09.16 0:25  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Dzień jak co dzień. Być może ucieczka na Desperację z dala od głównej siedziby KNW nie była najlepszym, co go w życiu spotkało, to i tak podobała mu się sytuacja w której obecnie się znalazł. Od dłuższego czasu zaczynał poważnie kwestionować swoją wiarę w Ao, a tym bardziej w oddanie swojej służbie Kościołowi. Sidhe nigdy nie czuł zbyt dużych wyrzutów sumienia. Wiele lat temu, gdy był jednym z najemników w organizacji, o której mogą pamiętać tylko nieliczni, był szkolony i wyzbył się wszelkich większych uczuć i żalów. Nie żałował żadnego anioła, wymordowanego i człowieka, którego przyszło mu zabić, nie ważne czy był to dorosły, czy dziecko, kobieta czy mężczyzna. Prawdziwe poczucie winy przyszło tuż po rytuale.
Sidhe doskonale pamiętał tamten dzień, jakby wydarzyło się to wczoraj, a tak naprawdę minęło już wiele długich lat. Jak żyje się tak długo jak Sidhe, to ma się wrażenie, że kilka lat mija jak krótka chwila.
Westchnął, gdy do jego małego gabinetu przyszedł kolejny pacjent, któremu trzeba było zszyć ranę. Tym razem miał jednak troszkę więcej zabawy, bo nie dość, że ranę trzeba było oczyścić, to okazało się, że była ona poważniejsza niż się na początku wydawało. Pomimo tego, że Sidhe nie uznawał działalności Kościoła jako instytucji, to wiedział, że wiara, która obecnie miała kryzys, pomogła mu odnaleźć ukojenie w trudnych chwilach. Nic więc dziwnego, że próbował nakłaniać innych do nawrócenia się.
Życie na Desperacji nie było łatwe, jednakże w ciągu swojego tysiącletniego życia zdążył już poznać wiele z jej sekretów. Naprawdę niewiele mogło go zaskoczyć i w rzeczywistości był przygotowany na wiele.
Zaczął właśnie zszywanie rany, gdy w drzwiach pojawiła się enigmatyczna sylwetka. Co prawda postać wyglądała znajomo, jednak Sidhe nie wiedział kim ów osobnik jest.
Zajęte, nie widać? – mruknął wskazując skinięciem głowy na opatrywanego nieszczęśnika.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.09.16 1:17  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Dzień chylił się rychło ku końcowi.
Powoli zapadał zmrok, o czym świadczył znaczny spadek temperatury oraz dogasające słońce na horyzoncie. Sam Taiki nie był w stanie wyczuć tej anomalii, zresztą tak samo jak bólu, który powinien mu towarzyszyć, co było naturalną konsekwencją głębokiej rany ciętej na prawym przedramieniu. Ignorował albo najprościej w świecie nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, na jakie został narażony przez obfite krwawienie. Przypominało mu skądinąd tylko o gorzkim smaku porażki, która była dla Inkwizytora nie do zniesienia przez wyznawany przez niego system wartości. Nie mógł znieść myśli, że tak słono zapłacił za trywialną chwilę nieuwagi, a przecież koncentracja była jedną z podstawowych nauk, którą wpajał mu Mistrz. Więc siłą rzeczy, głębokie ukłucie wstydu i zawodu jednocześnie, potraktował jak boską karę. Nic więc dziwnego, że poczucie obowiązku nakazywało mu naprawę tego karygodnego błędu, nawet kosztem nieprzespanej nocy. Mając na uwadze głównie dobro Kościoła, które było zarazem podsycana przez wręcz naturalną chęć niewysłowionej zemsty, powziął odpowiednie środki, by tego dokonać.
Pojawienie się w progu domu TEGO mężczyzny, który kojarzył mu się głównie z zapachem ziół, w tej materii było tylko kwestią czasu. Zaćmiony umysł Taikiego, krążący wokół jednej myśli, nie dopuszczał do siebie możliwości darowania barankowi ofiarnem litości, którą osobiście uznałby za przejaw własnej słabości i brak kompetencji.
Już nie. Zwalniam Cię z tego przykrego obowiązku, Anshe.
Wąskie wargi rozszerzyły się w uśmiechu po wypowiedzeniu tych słów. Jego dłoń automatycznie znalazła się przy ozdobnej rękojeści broni. Owinął przymocowany do niej łańcuch wokół ramiona, gdy jego cała uwaga w jednej chwili została skupiona na pacjencie uzdrowiciela. Omiótł wzrokiem anielską, znajomą twarz, na której pojawiła się dodatkowa ekspresja - coś na wzór bólu przeplatanego ze strachem i wolą przeżycia. Prychnął pod nosem. Dobroć dawno z niego wyparowała, a przebłyski wspomnień, które atakowały go znienacka, potęgowały w nim tylko szeroko pojętą zawiść do umiłowanych niegdyś przez Boga stworzeń.
Wykorzystując wyćwiczoną na przestrzeni lat zwinność, zmaterializował się tuż przed lekarzem i pacjentem, zanim któryś z nich zdążył chociażby mrugnąć. Chwyciwszy anielski pomiot za włosy, uniósł jego głowę ku górze, by zmusić go tym samym do kontaktu wzrokowego.
Przyszedłem po sobie posprzątać — dodał, choć ton jego głosu znacznie się ochłodził, jakby rzucał na barki Banshee winę za swoją porażkę. Nie mógł bowiem pojąć, dlaczego mężczyzna zaangażował się w pomoc naturalnemu wrogowi Kościoła. Czy miał to interpretować jako zdradę?
Jeden z kunaiów, chowany w rękawie, znalazł się w jego dłoni. Przejechał chłodną klingą po drżącym gardle, czując jak świszczący oddech anioła łaskocze go w szyje.
Bezduszność.
To ówże stworzenie mogło dostrzec w oczach Inkwizytora, które pozbawione blasku, wydawały się po prostu puste. Lisia maska niewątpliwie dopełniała to wrażenie.
Zrobił nacięcie na skórze osobnika, który parę godzin temu uciekł, znikając mu z oczu na parę długich, przeciągających się w nieskończoność godzin. Poświęcił mu zbyt dużo swojego cennego czasu, a właściwie – zmarnował go.
Mistrz zaprogramował go na maszynę do zabijania, choć on sam odbiegał od definicji tego słowa. Teraz jednak, mając wrażenie, że zalewający go wstyd zamyka go w swoim żelaznym uścisku, czuł zaledwie zażenowanie tą sytuacją. Radość ugrzęzła mu w gardle, zastąpiona przez chłodne opanowanie.
W imieniu Pana Boga Jedynego, skazuję Cię na śmierć. — Cichy, enigmatyczny szept popłynął z ust Inkwizytora, gdy pogłębił ranę, rozcinając aniołowi gardło.
Krew trysła na wszystkie strony, a on nie mógł odgonić od siebie myśli, że w końcu dorósł do powierzonej mu przez umiłowanego Ao roli. Stał się mścicielem w pełni tego słowa znaczeniu.
Pozwolił, by ciepłe łzy wzruszenia otarły jego twarz z krwi tej haniebnej istoty, mimo iż sam nie był godny dzierżyć w swoich pokaleczonych dłoniach prawa do życia.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.16 16:49  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Sidhe nie miał nic do aniołów. O ile te nie wchodziły mu w drogę i nie szalały zbytnio po okolicy, uprzykrzając już i tak marne życie mieszkańcom Desperacji. Na swojej drodze spotkał wielu skrzydlatych i w znacznej większości nie wydawały się one być aż takim plugastwem, jak nazywał je kościół. Czasem pluł sobie w twarz, że dał się omamić pięknym słowom padającym z ust kapłanów. Łatwo było go zmanipulować i nakłonić do myślenia, że kościelna doktryna jest nieomylna i że to właśnie nią należy się kierować w swoich poczynaniach. On teraz pluł na doktrynę. Było ona dla niego nieważna. Straciła dla niego znaczenie w momencie, w którym zdecydował się opuścić instytucję. Co prawda myśl o ucieczce z Gór Shi narodziła się długo przed faktycznym zrobieniem tego. Czemu z tym zwlekał? Nie miał pojęcia. Ogromna część jego jestestwa pragnęła wziąć nogi za pas i nie odwracać się za siebie. KNW poradziłby sobie bez niego, tak jak radził sobie, gdy nie było go w ich szeregach. Niestety ciągle siedziała w nim malutka cząsteczka, która nie chciała wyzbywać się poczucia bycia częścią czegoś.
W ciągu całego swojego życia Sidhe spędził bardzo mało czasu jako samotna, niezależna jednostka. Gdy został porwany, bo właśnie tak po czasie zaczął uważać to, co zrobili z nim tajemnicy ludzie, gdy zmarł jego ojciec, to od tamtego czasu praktycznie nie był pozostawiony sam sobie. Od chwili wyrwania się z grupy najemników ciągle poszukiwał jakiejś duszy do towarzystwa i gdy już jedną znalazł, to oczywiście ktoś inny musiał namieszać mu w głowie.
Śmierć jego starego przyjaciela i jedynej osoby, która rzeczywiście mu pomogła, bardzo na niego wpłynęła Jako najemnik nie znał czegoś takiego jak wyrzuty sumienia. Jednak po złożeniu ofiary w Rytuale Oczyszczenia, coś w nim pękło. Długo czekał na awans ze zwykłego wiernego na uzdrowiciela. Niestety, gdy już mu się to udało, to nie odnalazł w tym pociechy.
Spojrzał na mężczyznę, który nagle zjawił się u niego w gabinecie. Wiedział, co się szykuje. Mając przed sobą na stole anioła, spodziewał się, że skrzydlaty nie da rady uciec. Westchnął cicho, opuszczając ręce. Nie miał ochoty nawet się wykłócać o życie swojego pacjenta. Było mu wszystko jedno. Anioł spojrzał na niego, ale Sidhe nie odwzajemnił tego gestu. W rękaw swojej szaty wytarł dłonie, które pokryte były krwią.
Może powinieneś się jeszcze zastanowić. Naprawdę nie ma sensu, żeby... – zaczął, starając się przekonać jasnowłosego do zmiany zdania i uratowania bogu ducha winnego anioła. W końcu skrzydlaty nie zrobił mu nic złego. Dziwna niechęć KNW do boskich istot była dla Banshee niezrozumiała. Przerwał jednak zdanie, gdy zobaczył, jak mężczyzna podnosi anioła.  – Nie? To chociaż się z nim nie baw – dodał po chwili sprzątając z drewnianego podwyższenia. Igłę, którą przed chwilą zszywał anioła wrzucił do stosunkowo czystej wody. Maści i ziołowe mieszanki wziął do ręki i schował do zardzewiałej skrzyni.
Przestał się interesować aniołem. Miał nadzieję, że cała sprawa zostanie rozwiązana poza jego chatą. Niestety pomylił się. Obejrzał się, gdy poczuł zapach krwi. Po szyi anioła ściekała czerwona posoka, która również rozbryzgiwała na wszystkie strony, brudząc wnętrze jego domu. Skrzywił się na ten widok.
Teraz możesz posprzątać i ten bałagan – mruknął, grymasząc się. Spoglądał jak bezwładne ciało skrzydlatego leży na ziemi, w powiększającej się kałuży krwi. Sięgnął po stary kawałek tkaniny i rzucił nią w kierunku mężczyzny. – Nie obchodzi mnie, że nie chcesz – wymruczał równając się z przybyszem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.16 22:08  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Wypuściwszy kosmyki anielskich włosów, bezwładne ciało istoty, niegdyś zasiadającej w raju Pana, z głuchym łoskotem skonfrontowało się z ciepłymi, spróchniałymi deskami, którymi była wyłożona posadzka w skromnym schronieniu Uzdrowiciela.
Zgodnie z obowiązującą doktryną Kościoła winien był wyciąć barankowi ofiarnemu serce i poddać je łaskawości ogni piekielnych, jednakże to nie nastąpiło. Pochyliwszy głowę, złożył ręce jak do modlitwy. W całkowitym skupieniu wyszeptał słowa, które niewątpliwie nią były, acz pod pewnym względem brzmiały jak klątwa.
W ramach zadośćuczynienia i w imię Pana Naszego sam posprzątasz krew i ciało grzesznika według nauk Kościoła.
Powiedziawszy to, otarł skrwawioną dłonią łzy, rozmazując posokę na jednym z policzków. Narzędzie zbrodni zaś odłożył na miejsce niedawno zajmowane przez anioła.
Potraktuj to jako pokutę za udzielanie pomocy zdrajcy Wszechmogącego Ao, co w kręgach Kościoła jest uznawane za oznakę niewierności i jawne sprzeciwianie się woli Proroka — odrzekł enigmatycznie, acz oczywiście nie miał prawa rozgrzeszać tej istoty, która dopuściła się zbrodni pokroju bluźnierstwa. Rola spowiednika nie została przydzielona jemu.
Na wąskich ustach pojawił się grymas, mogący w tych okolicznościach uchodzić za bezlitosny uśmiech, gdy zerknął wprost w ślepia Banshee. Zastał tam rzecz jasna trupie źrenice, jednak to w żaden sposób go nie zraziło, wręcz przeciwnie – sztuczne, świdrujące oko o barwie bladego fioletu zdawało się prześwietlać Uzdrowiciela na wskroś, jkby sam Taiki miał dostęp do jego duszy.
Proszę cię o udzielenie schronienia na tę noc — wyszeptał, niemal bezgłośnie, z trudem poruszając ustami, jakby sączyła się przez nie śmiercionośna trucizna.
Nieufność w stosunku do tego mężczyzny wzrosła. Zrozumienie, dlaczego wyciągnął pomocną dłoń w kierunku grzesznika, nie nadchodziło. Nie mógł sobie więc pozwolić, by te splugawione palce dotykały jego zranień. Miał wręcz niejasne, ale jakże odczuwalne wrażenie, że przez to wedrze się do nich zakażenie i w ostatecznym rozrachunku również śmierć. Przez ubytek krwi musiał jednak zażyć snu w możliwie jak największej ilości. Zdawał sobie sprawę jak nikt, że to bowiem warunek niezbędny do przywrócenia wszelkich sił słabemu ciału, w którym od około dwudziestu pięciu lat zamieszkiwała jego dusza, co jednoznacznie wykluczało długą i wyczerpującą podróż powrotną na Górę Shi.
Jego dłoń automatycznie spoczęła na skaleczonym przedramieniu. Krew, sącząca się z głębokiej rany, przy jego ogromnej uldze zaczęła krzepnięć, lecz już dawno fioletowe szaty zabarwiły się na jej kolor. Nie wiedział co prawda, dlaczego to akurat jego spotkała taka łaska ze strony Czcigodnego Ao, ale traktował to jako błogosławieństwo, które z drugiej strony mogło być jedynie oznaką kary. Przekleństwa.
Czyż to nie ciała jego największych wrogów przejawiały skłonności do regeneracji?
Wzdrygnął się na samą myśl, czując jak wściekłość na nowo wzbiera się w nim i szuka ujścia. Wyraźne osłabienie jednak nie dopuściło jej do głosu. Oparł się o stający w pobliżu stołek, by nie podzielić losu anielskich zwłok. Mimo iż czucie bólu zostało w głównej mierze stępione, nadal odczuwał ludzki przywilej - zmęczenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.16 0:09  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Nie ukrywał, że trochę go zamurowało. Blondyn nieco wybił go z rytmu. Niewykluczone, że Sidhe nieznacznie poczerwieniał na twarzy, a po ciele przebiegł mu dreszcz. Wziął jednak głęboki wdech. Nie chciał się unosić, bo wiedział, że może się to skończyć źle zarówno dla niego, jak i dla przybysza.
Posłuchaj mnie. Żyję na tym świecie dłużej niż istnieje Kościół i już na pewno znacznie dłużej niż ty, dlatego też nie będziesz mnie rozgrzeszać i mówić, co mam robić – powiedział zbliżając się do mężczyzny. Nie przeszkadzało mu, ze stał teraz w kałuży krwi, która powoli zaczyna wsiąkać w jego szatę, farbując ją na lekko różowy kolor. Zrównał się z przybyszem. Blondyn był od niego niewiele wyższy, przez co Sidhe w ogóle nie czuł krępacji i nie musiał zadzierać głowy, by spojrzeć mu w oczy. – Nic nie wiesz o niewierności w Kościele – wtrącił, niemal sycząc słowa przez zęby. A ni mu się śniło, żeby sprzątać po kimś, a już na pewno nie po osobie, której całe życie było zaledwie chwilką, w porównaniu do całej egzystencji wymordowanego.
Odwrócił się plecami do mężczyzny. Bez pytania sięgnął po narzędzie zbrodni, leżące na prowizorycznej kozetce. W jego chacie żadna broń nie miała prawa być wystawiona na widoku. Wymordowany schował ją w skrzyni pod ścianą.
Prychnął, przypominając sobie, że kiedyś na samym początku jego historii z KNW, on sam zachowywał się bardzo podobnie, jak teraz jego gość. Dobrze, że tamte czasy minęły, a on sam zorientował się, jak tak naprawdę działa instytucja.
Posprzątasz, to możesz zostać, nie posprzątasz to możesz poszukać sobie innego schronienia. Biorąc jednak pod uwagę okolicę i twój niezbyt dobry stan, będzie to niezwykle trudne zadanie do wykonania. Wybieraj. – powiedział już całkiem spokojnie. Nieco ochłonął. Wiedział, że przybysz potrzebuje pomocy, bo już wcześniej zauważył, że jego fioletowe szaty przesiąknięte były krwią.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.16 3:14  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Wsłuchiwanie się w głos Banshee nie przyniosło żadnego ukojenia. Było udręką samą w sobie. Miał nieposkromione wrażenie, że zostaje uraczony hipokryzją w najczystszej postaci. Powoływanie się na swój wiek czy też samo doświadczenie Taiki traktował jak ucieczkę. Ileż to zginęło spod z jego splamionych krwią rąk starszych ciałem i duszom istnień, które zaklinało go po kres dni, powołujące się na doświadczenie czerpane z przeżytych na ludzkim padole lat? Bieda im, myślał wtedy Hotaru, wszak spotkała ich największa z możliwych sprawiedliwości, jaką dano im dostrzec w ostatnich godzinach swego wypełnionego łgarstwem życia.
Niewierność to odstępstwo od bożych przykazań i doktryn naszego Kościoła — oświadczył takim tonem, jakby przemawiał do dziecka, który dopiero uczył się odróżniać dobro od zła.  — Złamałeś ją myślą, mową i uczynkiem udzielając pomocy nędznikowi — dodał oschle, tracąc powoli te niezłomne pokłady cierpliwości, którymi uparcie próbował emanować.  — Czymże więc różnisz się od istot, które zhańbiły imię Pana i wystawiły go na pośmiewisko? Czymże jesteś, uważając się za kogoś, kto może sprzeciwiać się słowom Proroków? — zapytał, a głos aż zadrżał mu od emocji. — Jesteś niegodny nazywania się bożym sługą — dodał ciszej. To nie do niego należało ostatnie słowo w tej jakże nurtującej go kwestii. To bowiem nie on wydawał wyroki. On je skrupulatnie wykonywał, usuwając każdą przeszkodzę stojącą na drodze do prawdy.
Chłodne ślepia złapały kontakt wzrokowy z mężczyzną. Prychnąwszy, powstrzymał się od splunięcia mu na twarz.
Skoro taka jest wola Umiłowanego Ao, zostawię cię z tym grzesznikiem, byś mógł w spokoju i ciszy przemyśleć swoje zaniedbanie — zdecydował bez chwili wahania, ściągając z białych jak śnieg włosów maskę.
Na jego ustach pojawiło się coś na kształt subtelnego uśmiechu wyrażającego politowanie, którego adresatem był niewątpliwie stojący przed nim, obnażony z emocji Uzdrowiciel. Nie miał bowiem najmniejszego zamiaru zostać ani chwili dłużej w izbie przesiąkniętej aż po same drzazgi grzechem heretyka, który nie poczuwał się w obowiązku, by odpokutować swoje winy.  
Ujął w dłoń prezent od Mistrza, którą była ta nieszczęsna maska. Palcami wodził po jej kunsztownej konstrukcji przywodzącej na myśl szczwane zwierzę jakim niewątpliwie był list. Ówże przedmiot był pilnowany przez Inkwizytora jak oka w głowie i stanowił wręcz niezbędną część jego zubożałego ekwipunku, w tym momencie ograniczonego głównie do broni.
Odwróciwszy się tyłem do mężczyzny, założył ją z powrotem na twarz, by zakryła to, co nie powinno było ujrzeć światła dziennego. Prywatną brzydotę w postaci szpetnych szram na prawej stronie zmasakrowanego przez upływ czasu oblicza uniżonego sługi bożego. Ówże skaza ciągnąca się od łuku brwiowego, zahaczała o kość policzkową i kończyła się na gardle, jakby ktoś był o krok od poderżnięcia go, ale w ostatniej chwili zadrżała mu dłoń. Stała się źródłem jego wszelkich lęków, które tkwiły w nim głęboko, zakorzenione w zardzewiałych, okrytych płachtą kurzu wspomnieniach.
Zacisnął mocniej palce na brzegu drugiej twarzy, karcąc się w myślach za te chwile słabości rozszarpujące jego dusze na kawałki. Porównać je mógł jedynie do głodnych, łaknących posiłku wściekłych, wyzbytych wszelkich instynktów zwierząt, które wszak były wstanie zrobić dosłownie wszystko, by zaspokoić pragnienie. W ramach pokuty zarządził trzy dniowy post, mając na celu przede wszystkim wyszperać go ze szponów napływających zewsząd obaw, będących jednocześnie plamą na jego honorze.
Niech Pan ma cię w swojej opiece — odrzekł enigmatycznie w ramach pożegnania.
Będąc w progu mieszkania, zachwiał się, czując to, co właściwie było nieuniknione w jego stanie – ostre zawroty głowy i dreszcze nękającego jego osłabione ciało. By nie stracić równowagi i zapobiec ewentualnemu upadkowi, oparł się o framugę drzwi. Skruszony niemocą swoich odmawiających posłuszeństwo nóg, odmówił modlitwę do Pana, w której zwykł szukać otuchy i siły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.10.16 20:45  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Jego głos, pomimo tego że był spokojny, nie miał przynosić ukojenia. Dla Sidhe nie było żadnej różnicy między człowiekiem, wymordowanym i aniołem. A zabijanie w imię jakiegoś boga, który mógłby być wymyślonym na potrzeby własnego komforty bytem. Wiara była ważna. Banshee uważał, że każdy powinien pokładać wiarę w coś i ni e interesowało go to, czy byłby to Ao, Prorok czy też jednorożec, o którym opowiadała mu matka, gdy nie chciał zasnąć. Na samą myśl o tym łzy zbierały mu się w oczach. Czasy, w których był nic niewiedzącym o prawdziwym świecie człowiekiem, który nie musiał się przejmować praktycznie niczym, bo wszystko za niego załatwiali jego rodzice. Wtedy nic nie wiedział o życiu i o tym, jak to wszystko mogłoby się potoczyć. Teraz mając już na karku ponad tysiąc lat, Sidhe wiedział, lub przynajmniej mógł uważać, że życie go już nie zaskoczy. Przeszedł bowiem więcej niż można sobie wyobrazić, znalazł się w wielu sytuacjach, które nauczyły go, jak sobie radzić.  
Sidhe miał specyficzne podejście do Proroków. Taihen nienawidził z całego serca lub z tego, co z niego zostało. Rudowłosa Prorokini została najbardziej znienawidzoną osobą na świecie. Białowłosy cieszył się niezmiernie z tego, że jej truchło gniło gdzieś tam i głupio mu było tylko z tego powodu, że nie stało się to znacznie wcześniej. Możliwość oglądania, jak z rudowłosej wydobywa się ostatni dech sprawiła, że wyrzuty sumienia, które trapiły wymordowanego nagle ustąpiły. Przeżył chwilę prawdziwego oczyszczenia i w końcu zrozumiał, co wiele istot miało na myśli mówiąc, że nagle kamień spadł im z serca. On również poczuł się, jakby opuścił go ogromny ciężar. Banshee czuł się lepiej, gdy mógł obarczyć swoją winą kogoś innego, kogoś czyja śmierć byłaby również oczyszczeniem z grzechów popełnionych przez siebie samego.
Sidhe nadal nie wiedział, w jakim stosunku jest z najnowszą Prorokinią. Ciemnowłosa wydawała mu się podejrzaną osóbką. On sam nie uważał również, żeby tak ważną rolą obarczać dziewiętnastoletnią istotę, która na sto procent nie była przygotowana na wszystko, co ją może czekać. Dla Sidhe była ona jedynie dzieckiem, którego życie było tylko nic nieznaczącą chwilą. Chłopak uważał, że i ona nie porządzi zbyt długo. Jednak ze względu na to, co razem przeszli, pokładał w niej pewnego rodzaju nadzieje. Nie, nie sądził, że wszystko zmieni się na lepsze. Nie spodziewał się, że z dnia na dzień KNW zaprzestanie polowania na bogu ducha winne anioły. Miał jednak nadzieję, że on sam będzie mieć święty spokój w tym, co robi.
Lepiej by było, gdybyś zajął się tymi przeklętymi aniołami, które terroryzują okolicę. – powiedział spokojnie, klękając przy kałuży krwi, którą zaczął ścierać, bo domyślił się, że mężczyzna, jak typowa maszynka do zabijania, nie przejmuje się niczym innym. Znał takie osoby, sam był dokładnie taki sam. Będąc jeszcze w Orszaku nie myślał o niczym innym, niż wykonywanie poleceń innych. Był niczym zwierzę,które zrobiłoby wszystko, by otrzymać nagrodę, którą w jego przypadku było jedzenie, możliwość wykąpania się lub dłuższego odpoczynku. Nie otrzymywał pieniędzy tylko rzeczy, do których powinien mieć dostęp nie ruszając się z miejsca.
Wykręcił szmatę z krwi. Woda w misie szybko przybrała czerwoną barwę. Spojrzał na mężczyznę. Nie często miał towarzystwo. Nie często również o nie zabiegał, ale kiedyś w końcu musiał z kimś porozmawiać, zwłaszcza wtedy, gdy widział okazję do pozbycia się problemów.
Usiądź, bo nie chcę, żeby również ściany potrzebowały oczyszczenia z krwi. Wystarczy mi już plama na podłodze. Gdy skończę mogę zerknąć na twoje ramię, a potem pomożesz mi pozbyć się tego truchła, które teraz na nic mi się przyda. Pomożesz mi z tym, a ja pomogę ci pozbyć się tych istot, które już zbyt długo plugawią i tak nędzną ziemię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.10.16 1:10  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Ciśnienie brzęczało mu w uszach w zestawie z nękającym jego ciałem osłabieniem, który zwykł towarzyszyć przy utracie krwi. Mimo że ta zaczęła krzepnąć, z Hotaru uleciały wszelkie siły. Na ułamek sekundy stracił kontakt z własnym ciałem rozgrzanym przez słońce i gorączkę ciałem, czego sam nie był zdolny wyczuć przez patologię organizmu. Ochota, by zwrócić treści żołądkowe w postaci żółci, bo pokarm, który skonsumował parę godzin temu już dawno został strawiony, była odrażająca silna. Czuł jak wstyd, niczym trucizna, przenika do jego świadomości. Pali go w gardło. Upadł na kolana jak kłoda.
Był słaby i bezsilny.
Pochylił się bardziej, uderzając czołem o podłogę. Zdarł sobie z niego skórę, lecz nie był zdolny doświadczyć żadnego bólu.
Żałosny. Żałosny. Żałosny., przedarło się do jego podświadomości, gdzieś między piątą, a szóstą strofą modlitwy do Boga Ojca.
Zadrżał pod wpływem słów grzesznika.
Zająć się tymi przeklętymi aniołami? — Otępiały głos wydobył się z jego gardła. Był zachrypły i przyciszony. Można było odnieść złudne wrażenie, że wydobywał się za szklanej, tłumiącej dźwięk ściany. Sam Inkwizytor nie zdawał sobie sprawy, że słowa tego człowieka wyrządziły kolejne szkody na jego szwankującej od dawna psychice. — Aniołami — dodał, czując jak ciężar stopniowo spada i nadchodzi długo wyczekiwane ukojenie. Przejmowała nad nim kontrolę coś zgoła innego.
Drzemiący w nim potwór obnażył kły, a po chwili sam uczynił to samo, niechcąc być od niego gorszym. Wygiął spierzchnięte usta w psychodelicznym uśmiechu. Wyglądał teraz jak psychopata, którym niewątpliwie był, lecz zdecydowanie preferował określenie "seryjny morderca" w imię Boga - nie! w imię zemsty!, usłyszał cichy szept, odbijający się rykoszetem od czaszki. Niegdyś nazwał go roboczo ostatnimi przejawami zdrowego rozsądku, ale szybko zdał sobie sprawę, że jedynie podsycał tlący się w nim płomień agonalnej wściekłości. Religia była tylko pretekstem. Nie rzucała cienia ulgi, nie tłumiła wyrzutów sumienia, a już na pewno nie rozgrzeszała go w żaden sposób. Nie tego od niej oczekiwał, stojąc, niemal kąpiąc się w krwi swoich wrogów. Pragnął tylko jednego. Ich śmierci. To właśnie te pragnienie trzymało go przy życiu i nie pozwalało mu się rozpaść. Nadawało sens wszystkiemu.
Ależ ja się nimi zajmę — zapewnił. — Zajmę — powtórzył głucho, całkowicie wyprany z emocji. Jego złowieszczy szept odbił się od ścian domku. — Zajmę się nimi wszystkim — wysyczał, jak wąż, który kusił pierwszych ludzi do popełnienia grzechu.
Był w transie. Nie wyłapał momentu, kiedy wyprostował się, odrzucając nagłą ochotę ulotnienia się z tego miejsca. W pustym oku zaiskrzyło coś na wzór szaleństwa. Zbliżył się do miejsca zbrodni, bezszelestnie, jakby jego stopy nie dotykały ziemi, jakby tańczył, lewitował parę centymetrów nad skrzypiącymi, spróchniałymi, a nawet miejscami przegniłymi deskami. Duszę aniołów właśnie takie były. Zgniłe. Przeżarte przez brud tego świata. Zepsute. Hotaru je naprawiał. Taka był w końcu jego rola w tym nękanym przez złudną wizja końca świata wszechświecie.
Ukląkł przed grzesznikiem, który spustoszył Raj, zrzucając na barki żywych istot coś o wiele okrutniejszego od nieszczęść puszki Pandory. Opuszkami palców dotknął anielskiego policzka. Tkwiące na nim krople krwi lśniły w blasku rozstawionych na blacie stołu świec. Porcelanowa cera wyglądała wręcz nienaturalnie pięknie. Jak lalka uśmiechająca się ze sklepowej wystawy.
Ujął te piękno w swoje drżące dłonie i ułożył je sobie na kolanach. Patrzył przez chwilę ni to na wargi, z których dało się wyczytać niemy krzyk pomocy, ni to na oczy, z których życie wyparowało.
Wymażę ich istnienie — zapewnił, głaszcząc po miękkich, jasnych włosach istotę, która ostatnie tchnienie wypluła wraz z własną krwią. — Wymażę — mruknął tak cicho, że nie miał pewności, czy te słowa opuściły jego usta. Był pewny natomiast jednego - prawie w ogóle się nie poruszyły. Zacisnął je w wąską linię. Przycisnął je do skroni anioła. Były sine i drżały.
Zresztą cały się trząsł, jakby nagle jego ciało przypomniało sobie o czymś, co zostało wyrzucone z jego wspomnień.
Zacisnął zęby na tej delikatnej skórze, czując pod językiem posmak krwi. Cichy warkot wydobył się z jego gardła, kiedy oderwał jej fragment. Przełknął go, zamroczony - zły i przerażony jednocześnie. Na chwilę utknął mu w przełyku, jak gula, która pojawiała się, gdy coś przeskrobał, ale w końcu poleciał dalej.
Czuł przerażającą pustkę. Pożerała go od środka. Nie wiedział gdzie jest, ani kim jest. To była pierwsza i zarazem ostatnia racjonalna myśli, która ukształtowała się w jego głowie, przebijając się przez gęstą mgłę amoku, w który zapadł. Ku jego przerażeniu znajdował się w nim coraz częściej. Więził jego zmysły, myśli, uczucia. Jego wszystko.
Potem nie było już nic.
Cichy, histeryczny śmiech rodem z szpitala psychiatrycznego uleciał z jego ust i poczuł jak coś ciągnie go w dół. Stracił przytomność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.10.16 1:46  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
W przybyszu było coś niepokojącego. Jakaś dziwna aura roznosiła się za jasnowłosym, który niedawno pozbawił anioła życia. Gdyby nie lata przeżyte na ziemi i spokój, jaki starał się zachować, to Sidhe zapewne rzuciłby w przybysza jakimś ciężkim przedmiotem i wziął nogi za pas. Nigdy nie wiadomo na kogo się napatoczy. W KNW było wielu świrów i maniaków, którzy mogliby zrobić komuś różne, dziwne i przerażające rzeczy. Wymordowany nie chciał nawet myśleć o tym, co mogłoby z niego zostać, gdyby tak ktoś postanowił go zaatakować. Po Inkwizytorach mógł spodziewać się różnych rzeczy. Na swojej drodze natknął się już na wielu, którzy parali się zabijaniem grzeszników. Byli to ludzie całkowicie oddani swojej roli i sumiennie ją wykonywali. Przedtem Banshee był nawet pełen podziwu dla zaangażowania tych ludzi. Podziwiał to, co robią dla Kościoła. Był wtedy jednak głupi i niewiele wiedział o prawdziwej roli instytucji. Nie miał pojęcia, że wszyscy oni byli tylko zmyślnie zmanipulowanymi jednostkami, które mimowolnie wykonywali polecenia i to, co wyżej postawione indywidua chciały.
Uśmiechnął się nieznacznie, gdy Inkwizytor powiedział, że zajmie się aniołami, które sprawiały wymordowanemu wiele problemów. Kurwica go brała, gdy tylko okazywało się, że pielęgnowane przez niego od długiego czasu roślinki, które były mu niezwykle potrzebne do leków i maści, leżały podeptane, zebrane i porozrzucane po okolicy albo skradzione. Te skrzydlate cholery robiły co im się żywnie podobało, a takiej samowolki, która działała na szkodę innym, Sidhe nie pochwalał i uważał, że należałoby ją wyplenić. Tak, owym aniołom przydałaby się porządna naucza, a jeśli miałaby okazać się ona śmiercią, to białowłosy nie miałby nic przeciwko. Dla niego liczyło się tylko to, że zniknie problem.
Powoli jego spokój wracał do niego. Odprężał się. Niestety nie trwało to długo, bo wkrótce znów zaczęło się robić dziwnie. Sidhe przyglądał się wszystkiemu z lekkim niedowierzaniem. Czuł się tak, jakby to wszystko nie działo się naprawdę, a było tylko snem na jawie. Wydawało my się, że Inkwizytor postradał resztki zdrowego rozsądku. Banshee miał już do czynienia z osobami, którym brakowało piątej klepki, ale dziwny przybysz był zdrowo powalony. Białowłosy wcale by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że ktoś kopnął mężczyznę w głowę i to kilka(set) razy. Z każdym słowem, ruchem i sekundą wymordowany wycofywał się w głąb chaty. Robił to instynktownie, bo każdy jego zmysł był nastawiony na odbieranie bodźców, które mogłyby go ostrzec przed ewentualnym zagrożeniem. Apogeum przerażenia nastąpiło wtedy, gdy Inkwizytor odgryzł kawałek anielskiej twarzy. Sidhe przystawił sobie do ust dłoń, by stłumić okrzyk, który już powoli zaczął się rodzić w jego gardle. Wiedział, czym mogłoby grozić. Histeryczny śmiech, jaki rozległ się później dopełnił efektu. Nagle jednak wszystko ucichło.
Sidhe spojrzał na mężczyznę, który teraz leżał w kałuży krwi. Miał nadzieję, że ten zadławił się odgryzionym kawałkiem skóry, jednak przeczył temu fakt, że jeszcze sekundę temu się śmiał. Blondyn musiał stracić dużo więcej krwi, niż mogłoby się wydawać. Sidhe nie widział jego rany, więc nie mógł stwierdzić, czy faktycznie to ona była przyczyną utraty przytomności, ale na pewno była ona współwinna. Osłabienie i odwodnienie dopełniło dzieła.
Wymordowany uniósł głowę i spojrzał w sufit, tak jakby szukał tam odpowiedzi na pytanie, co zrobić w tej sytuacji. Oczywiście nic do niego nie przemówiło i nie poinstruowało go, jak miałby się zachować. Ostrożnie podszedł do dwóch leżących ciał. Na początku musiał zająć się Inkwizytorem. Nie mógł pozwolić sobie na dwa martwe ciała walające się po okolicy, bo to przyciągnęłoby zmutowane zwierzęta albo zdziczałych i głodnych wymordowanych. Nie chciał mieć do czynienia z żadnym z tych rzeczy.
Przy odrobinie trudu udało mu się w końcu przeciągnąć Inkwizytora przez chatę i położyć na niewielkiej desce. Rozciął mężczyźnie rękaw, by móc dostać się do rany. Jego oczom ukazało się pokaźnych rozmiarów, głębokie rozcięcie. Na szczęście rana już zaczynała się goić i pojawiała się skrzeplina, jednak jego zainteresowanie wzbudziło to, że rękaw nadal był mokry, więc rozcięcie musiało powstać stosunkowo niedawno. Czyżby blondyn nie był zwykłym człowiekiem, za jakiego Sidhe uznał go z początku?
Zabrał się za zszywanie rany. Nie był w stanie uzupełnić braków w krwi, więc nie pozostało mu nic innego jak zasklepienie rany, żeby goiła się szybciej. Nie wiedział jak długo przybysz będzie dochodzić do siebie, ale nie wykluczał faktu, że może to w ogóle nie nastąpić. Najgorsze w skaleczeniu nie był jego rozmiar, ale to, że wdało się zakażenie, którego trzeba było się pozbyć. Dobrze że mężczyzna był nieprzytomny, bo oczyszczanie rany mogło okazać się wielce nieprzyjemne i bolesne. Banshee podszedł do kufra, w którym trzymał leki. Wyciągnął z niego małe, pudełeczko przypominające sześcian. Była w nim ziała maść, o lekkim ale słodkim zapachu. Uzdrowiciel nabrał niewielką ilość mazidła na palce i rozsmarował ją wewnątrz rany. Uczucie śliskich mięśni i skóry nie było przyjemne. Rana okazała się być jeszcze głębsza niż wydawało mu się z początku, bo mógł włożyć do jej środka całego paliczka. Gdy skaleczenie było już wypełnione białą substancją, pozostało mu prowizoryczne zszycie tego wszystkiego. Igła powoli i opornie przebijała skórę przybysza. Z niektórych nakłuć wypływała czerwona posoka, która brudziła palce Uzdrowiciela. Było to teraz jednak jego najmniejsze zmartwienie. Powoli bowiem zbliżał się wieczór, a w jego domu nadal znajdowało się zmasakrowane, anielskie ciało, którego musiał się pozbyć. Gdy tylko skończył zajmować się swoim pacjentem, podszedł do anioła.
Przeniesienie anielskiego ciała było wyczerpujące. Wymordowany musiał przejść spory kawałek, żeby w końcu porzucić skrzydlatego. Z początku chciał zakopać ciało, jednak doszedł do wniosku, że kopanie w środku nocy mogłoby nie wyjść mu na dobre i zwabić niechcianych towarzyszy. Zapach krwi roznosił się wokół niego. Spojrzał ostatni raz na anioła i udał się w drogę powrotną do siebie.
W jego chacie panowała cisza. Białowłosy zamknął za sobą drzwi. Przybysz nadal był nieprzytomny albo spał. Nie interesowało go to. Uzdrowiciel widział, jak klatka piersiowa mężczyzny unosi się wolno zachowując jednak równy rytm. Żył, to było najważniejsze, bo nie oznaczało, że musiałby spędzić bezsenną noc z trupem, czatując na to czy smród rozkładanego ciała, nie ściągnąłby kłopotów. Na Desperacji robactwo szybko brało się do roboty, gdy chodziło o trupy. Ciała szybko znikały pożerane przez drobne stworzonka, które tylko czekały na możliwość uczty. Nawet na ciele anioła pojawiło się już kilka muszek, które na pewno nie zawahały się złożyć jaj, z których wyklują się żarłoczne larwy. Cóż, śmierć niektórych oznaczała możliwość życia innych.
Ostatnim co zostało do zrobienia, było pozbycie się plamy krwi. Sidhe ukląkł przy zabrudzeniu, które powoli zaczynało już czernieć. Wolnymi i mocnymi ruchami zaczął ścierać, a momentami nawet zdrapywać, krew. Z początku szara szmata szybko przybrała czerwonawy odcień. Nie wiedział ile czasu spędził na klęczkach, ale gdy już uporał się z problemem, to bolały go ręce, a kolana przy wstawaniu wydały charakterystyczny trzask. Przeciągnął się. Na zewnątrz było już ciemno, a w chatce zapanował chłód. Urokiem mieszkania na pustyni była ogromna amplituda temperatur. Takie wahania nie służyły chłopakowi, który był wyczulony na temperaturę. Na szczęście dobrze znosił zimno, więc nie narzekał. Jego organizm zaczął domagać się snu. Była do pierwszorzędna potrzeba, która zagłuszyła głód i pragnienie. Sidhe nie miał jednak w zwyczaju kłaść się do łózka o pustym żołądku, więc gdy tylko doprowadził się do względnego porządku, pozbył ze swojego ciała krwi i przebrał się w coś świeższego, to zjadł kawałek króliczej pieczeni. Zanim się położył, to przykrył blondyna, a po tym przemierzył wnętrze chaty, by dostać się do swojego łóżka. Kolejny dzień dobiegł końca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.10.16 20:30  •  Gabinet Banshee Empty Re: Gabinet Banshee
Jutro pojawi się odpis, jak Taiki bierze nogi za pas.

zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach