Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Opis:
Klimaty XV, XVI, XVII, XVIII i pewnie jeszcze parę innych wieków, pseudo-historyczne au kostiumowe.

Drama. Pościgi. Zdrady. Morderstwa. Zero fabuły, ale to nie ma znaczenia, bo wszyscy chodzą w zajebiście ślicznych strojach z epok. Różnych epok, bo nie możemy się zdecydować na jeden wiek i kraj. Krew. Romanse. Złamane przyrzeczenia. Przyjaźń. Dworskie intrygi. Pseudo-historia. Polecam.

Yuki: 11 lat
Ego: 17 lat


------

AKT I - ZARĘCZYNY



Zatrzymał się z wahaniem przed wysokimi drzwiami prowadzącymi do bawialni. Gwałtownym ruchem wstrzymał swojego lokaja, który już złożył dłoń na klamce gotowy wprowadzić panicza do środka. Matt pokręcił niepewnie głową i przygryzł zgiętego palca, ciągle oswajając się z myślą, że przyjdzie mu przystąpić do aranżowanego małżeństwa z osobą, która czeka na niego w pokoju obok. Panienka węgierskiego rodu, Ünüke Szalvia Fazekas, przyjechała wraz ze swoim dworem zbyt wcześnie. To wszystko działo się zbyt szybko. Czy nie mieli przybyć dopiero za parę tygodni, miesiąc, dwa? Szczerze mówiąc, stracił rachubę w dniach odkąd umarła Lynn. Która również odeszła zbyt prędko, i kiedy tylko znów o tym pomyślał, ścisnęło go mocno w żołądku. Przełknął ślinę, próbując uspokoić się, ale na próżno. Zaczął drżeć, czuł jak drętwieją mu ręce i nie mógł zaczerpnąć oddechu, a kiedy już zdołał go złapać szybkim haustem, zaraz stał się on płytki i niekontrolowany. W panice popatrzył na o wiele wyższego od siebie lokaja, który ze zmartwionym westchnieniem położył mu rękę na ramieniu, w sposób o wiele bardziej poufały i opiekuńczy niż na jego pozycję przystało.

Nauczony przez szorstkie zasady dworu, że dyskrecja, samokontrola i prezentacja są bardzo istotne, Matt zebrał się w sobie, dusząc wszystko co przyprawiało jego serce o drżenie, i niechętnie zsunął przyjemnie ciążącą mu na ramieniu dłoń, ściskając ją przy tym lekko.
- M-m-może przełożymy spotkanie na jutro? M-możemy to zrobić, prawda? – spytał wpatrując się w drzwi do bawialni jakby były to bramy do samych piekieł. Nie chodziło już tylko o oczekującą go tam osobę. Czuł się dziwnie i nieswojo zanim jeszcze umarła Lynn, a teraz było tylko coraz gorzej. Bolała go głowa, mieszało mu się w myślach, niewiele sypiał i przez to ledwo co widział na oczy.
- Możemy – przyznał mężczyzna obok. – Ale zrobiliśmy to już wczoraj. Nie może panicz tego odkładać w nieskończoność. Żałoba... - zawahał się na chwilę, ale miękkim głosem kontynuował - po panicza siostrze skończyła się już chwilę temu. Musi panicz wrócić w rytm dworskiego życia i politykę.
Matthew dłużej niż powinien bawił się w rozpuszczonego księcia, całymi dniami i nieprzespanymi nocami chodził rozchełstany po korytarzach pałacu, grymasząc i odmawiając jedzenia, czasami w ogóle nie wychodził z pokoju, starając się ukryć napuchnięte od płaczu oczy, silnie przybity po ciszy jaka nastała wraz ze zniknięciem siostry.
- Och, oczywiście, tak. Oczywiście. Oczywiście... - ni to burknął ni to westchnął próbując zrzucić coś ciężkiego co nagromadziło mu się w piersi, wyraźnie nagle na coś zły. Znów potrzebował chwili zanim ze zrywu złości wpadł w znużone zmęczenie. Kiwnął głową, że bardziej gotowy nie będzie, i wkroczył do bogato umeblowanej bawialni, która swoim złotym wykończeniem i przepychem dywaników, luster, szezlongów, foteli i kanap wyłożonymi poduszkami wprawiała go w dziwne onieśmielenie, choć bywał tu przecież niezliczoną ilość razy.

Ich pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Nieszczególnie miał na to ochotę. Ale nie miało to żadnego znaczenia, bo musiał robić to co mu kazano. Ona także. Tak działała polityka, na takich samych zasadach w małżeństwie znaleźli się ich rodzice, tak prawdopodobnie skończą ich dzieci. ...niedobrze mu się robiło kiedy o tym myślał. Całe życie na sznurkach, których nienawidzisz, a i tak kończysz jak oni – trzymając marionetkarskie narzędzie, krzyżak z linkami, kontrolując co udało ci się desperacko utrzymać w ryzach, to, co się twojemu rodowi należy. Jeśli to nie ty będziesz rządził, to oni będą rządzić tobą. Proste. Dlatego nie ważne jak bardzo nienawidzisz fałszu oraz zawiłości dworskiego i politycznego życia, musisz podrygiwać posłusznie do rytmu, nie tracą tchu i uśmiechu.
Ale Matthew nie uśmiechał się. Podobnie jak Ünüke.

Wcześniej widział ją tylko na niewielkim portrecie przysłanym z węgierskiego dworu. Istotnie, tak jak go zapewniano, była niecodziennej urody jedenastolatką. Oblicze na płótnie nie zdradzało emocji. Nie było uśmiechu, żadnych zmarszczek, dołeczków - nic sugerującego ekspresję suchej farby twarzy, żadnej uniesionej brwi osądzającego spojrzenia. Jedyne co widział to niepokojąca pustka jasnozielonych łagodnych oczu na tle białej jak talk skórze.  Miał wrażenie, że nikt poza nim nie dostrzega w tym dziecku czegoś... niepokojącego.

Teraz patrzył na nią ze zmarszczonym czołem, nie bardzo umiejąc, czy nawet nie kłopocząc się aby ukryć lekką konsternację i zastanowienie, bo niewiele różniła od swojego odwzorowania na płótnie. Od początku coś mu mówiło, że tak będzie. Wstała spokojnie, w przeciwieństwie do swojej przyzwoitki, która podskoczyła jak spłoszony ptak na skrzypnięcie drzwi, poprawiła suknię i bez wahania wzniosła oczy przyglądając się Mattowi.

Była szczupła  i wysoka jak na swój wiek. Ubrana w szykowną, ale nieprzesadzoną w ozdoby suknię z wełnianego sukna i aksamitu jedwabnego, wykańczaną atłasem. Wierzchnia szafirowa część miała rękawy sięgające do łokci przez co widział, że całą skórę miała naturalnie niemalże białą, nic z tego co przypuszczał nie było efektem starannego przykrycia pudrem. Spodnia część materiału, marszczącej się odpowiednio podsukni i wszytej spódnicy poszerzanej lekko od bioder klinami, była z jedwabnej, drobnowzorzystej tkaniny w delikatnych błękitnych odcieniach. Szyję okalał krótki, wytworny koronkowy kołnierzyk, którzy praktycznie znikał w jej jasnych, falowanych blond włosach. W pasie przewiązana była kokardą, suknia upiększona była drobną pasmanterią naszytą według ustalonego schematu pionowo na przodzie oraz dookoła obwodu spódnicy.

Albert pozostał przy drzwiach, a Matt wszedł głębiej do bawialni. Skłonił się, a panienka dygnęła, a do jej przywitania zawtórowała jej przyzwoitka wystrojona w nadzwyczaj kolorową, szytą z sukna i aksamitu suknię pełną długich i pozwijanych wstążek, wielu halek i koronek, ściskająca w dłoni zamknięty koronkowy wachlarz. Przy niej Ünüke, z całą swoją gracją, świeżością wieku i delikatnością rysów twarzy jeszcze bardziej jawiła się jako laleczka, którą przestawia się z półki na półkę, żeby sprawdzić gdzie najkorzystniej będzie się prezentować, ciesząc głodne oczy. Przy tym zestawieniu Matt był jak szachowa figura, nie mająca własnego głosu i żadnego wyboru jak tylko znosić dłoń przestawiającą go po szachownicy. Obydwoje narzędziami w cudzych rękach, marionetkami na sznurkach, dziećmi, które muszą na swoich karkach znosić ciężar niekończącej się arystokratycznej gry o władzę.


Ostatnio zmieniony przez Ego dnia 10.08.16 14:20, w całości zmieniany 3 razy
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Długa, daleka podróż. Wytężona nauka języka. Przygotowania, zdobywanie wiedzy o rodzie, rozeznanie w jego polityce i aktualnych członkach. Sprawdzanie co, gdzie, jak i dlaczego. Wyciąganie ukradkiem brudów, chowanie własnych. To wszystko tylko dlatego, że ktoś uznał ją za problematyczną i postanowił szybko ożenić.
W pewnym sensie to było zabawne. Wprawiało Unuke w stan ekscytacji i samozadowolenia, że traktują ją o wiele poważniej niż inne dzieci. Bo wystarczy spojrzeć - jej kuzynostwo, mniej więcej w tym samym wieku, miało zostać wydane za mąż dopiero za kilka lat, choć już znano ich narzeczonych, a ona? Tak, zdecydowanie pochlebiało jej inne traktowanie. Choć z drugiej strony nie podobało jej się, że tak szybko miała zostać zepchnięta na margines. Oj nie, tak się nie bawimy. Mogą ją wydać na szybko, za kogoś z dość dziwnymi opiniami, ale zdecydowanie niewiele na tym ugrają.

Najbardziej ją w całej sytuacji irytowało, że młodzieniec nie chce przyjąć swojej roli. Niejaki Matthew miał wyraźnie jeszcze mniejszą ochotę na ślub. Nie pojawił się wczoraj na pierwszym spotkaniu. Kazał jej czekać, i czekać, i czekać, aż w końcu jej przekazano, że panicz źle się czuje. Cóż, ona wtedy czułą się fatalnie. Wściekłość aż z niej parowała, i dawało się to odczuć w takim stopniu, że choć nie było tego widać po jej twarzy, służba schodziła jej z drogi.
To nie było miłe.
Dzisiaj miało być inaczej. Dzisiaj miał się pojawić, i słowo honoru, jeśli on się nie pojawi tutaj, ona pojawi się tam. Ale nie oficjalnie, co to to nie. Miała plany, miała już rozeznanie w tym zamku, zdążyła się dowiedzieć, gdzie młodzieniec bywa...
Ale się pojawił. W końcu.
Strojny w najnowsze szaty, pełen gracji w sposób, który podpowiadał, że była to gracja wyuczona na siłę, a nie zdobyta doświadczeniem czy chęcią. Wydał się Unuke strasznie... Pusty. Stworzony przez kogoś innego. Erjagent? Ist er erjagent? Tak to powinno brzmieć? Nie była pewna co do tego słowa... Ale chyba najbardziej jej tu pasowało.
Wyglądał jak upolowana zwierzyna, powoli godząca się z ostatecznością swojego losu.

Dygnęła. Ukłonił się. Atmosfera była przytłaczająca. Nawet przyzwoitka nie wiedziała jak zareagować. Jedynym spokojnym wydawał się lokaj stojący przy drzwiach.
- Tak właśnie, oto, czekaliśmy na panicza! Miło, że panicz dzisiaj czuje się lepiej, Unuke i ja jesteśmy niezmiernie rade, że-
- Nianiu - przerwała kobiecie paplaninę blondynka. Popatrzyła na kobietę swoim pustym wzrokiem, a ta natychmiast zamilkła i cofnęła się o krok.
Za to Unuke postąpiła o krok do przodu. Nie czuła by to był czas czy choćby minimalny moment na udawanie, że są zadowoleni z tego, jak potoczyły się sprawy.
-  Zdajesz sobie sprawę, dlaczego postanowiono nas z sobą poślubić, prawda? - spytała, a sposób w jaki to wypowiedziała prawie usunął pytajnik z końca wypowiedzi.
Przyzwoitka zamarła ze zgrozy.
- Panienko! - krzyknęła przerażona. Ale nawet ona nie wiedziała jak to teraz odkręcić czy co począć w takiej sytuacji. Zrozpaczona tylko opadła na pobliskie krzesło i zaczęła się bogato wachlować, przerażająco blisko zemdlenia.
A dziewczynka tylko patrzyła na swojego przyszłego męża wyczekująco. Choć bardziej niż on interesowała ją postać za jego plecami. Miała przeczucie... Ale starała się nie zerkać wprost na tamtego mężczyznę. Chwilowo poświęcała całą uwagę by poznać choćby najmniejszy ruch na twarzy Matthewa i stwierdzić co takiego toczy się w jego głowie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Starał się jak mógł, naprawdę, starał się pilnować swojej twarzy, swoich myśli ale..., oczywiście musi być jakieś ale, Matt cały był zbudowany z "ale...", z uniwersalnej, do wszystkiego dającej się zastosować wiecznej negacji i zawiłych wahań humoru. Zmęczenie osłabiało w nim poziom tolerancji na otoczenie oraz cierpliwość, bez której wszystko w jego ciele zamieniało się kłąb irytacji, który znowuż to pchał go w puste znużenie. I tak bez końca. Czy dziś zażył swoje leki? Chyba tak. Na pewno, uspokoił się, Albert na pewno tego dopilnował. Jak w zegarku o porannej porze patrzył mu na ręce pilnując żeby wszystko było na swoim miejscu. Matthew myślał oczywiście o wszystkim poza tym co działo się w bawialni, ledwo widząc swoją... narzeczoną i jej opiekunkę. Dopiero jej śmiałe i bezpośrednie pytanie ściągnęło go na ziemię.

Z rozdrażnieniem machnął dłonią w powietrzu i ledwo powstrzymując krzywy uśmiech przemierzył bawialnię, kaukaski dywan o wzorze bota w czerwono-brunatnej tonacji tłumił stukot obcasów jego butów, odbicia w dwóch ogromnych lustrach szły za nim aż zniknął z zasięgu ich tafli; minął Yuki, krótkim gestem prosząc ją żeby podążyła za nim, i przeszedł koło niemal hiperwentylującej kobiety, ledwo zadając sobie trud żeby ją zauważyć.
Był jedną z tych osób, jak niemal cała "szlachetnie urodzona część dworu", której wychowanie wręcz zawierało w sobie takie podpunkty do wypełnienia jak traktowanie służby z góry lub kompletnie jej ignorowanie do momentu w którym czegoś od niej chcesz, bo jak inaczej można zachowywać się w stosunku do kogoś z niższego szczebla hierarchii społecznej. Dużo czasu zajęło Albertowi wytłumaczenie zamkniętemu w złotej klatce Mattowi, że służba to też ludzie. Powoli do czegoś zaczynają dochodzić.

Usiadł przy stoliku szachowym tuż koło okna zdobionego drapowanymi ciężkimi zasłonami, przewiązanymi złotymi sznurami. Oparł się nieśpiesznie, pozwalając pytaniu zwisnąć w powietrzu, ciężko stwierdzić czy była to jego mała złośliwość, czy nie wiedział jak odpowiedzieć. Obite wiśniową tkaniną oparcie przyjęło lekko jego plecy. To była prawdopodobnie najmilsza rzecz, to oparcie krzesła z przednimi nóżkami zakończonymi lwimi łapkami, jaka go dziś spotkała. Miękkie oparcie. Powinno nam coś to mówić o jakości stanu mentalnego panicza. Czekając aż Yuki usiądzie, miała do wyboru to samo krzesło z zestawu po drugiej stronie stolika szachowego albo jasny materiał  szezlongu na przeciwko, w deseń wyszywanych złotą nicią linii i główek róż, który okalało mahoniowe drewno oprawy, albo parę innych siedzeń dookoła, ale te były już dalej; patrzył się na wychodzące mu z rękawów koronki. Miał ambiwalentny stosunek do tego wyrobu włókienniczego. Z jednej strony prezentowały się ładnie i lekko, ale z nieuwagi łatwo się darły. Lynn lubiła koronki. Może niekoniecznie nosić, ale w sypialni wszystkie lampy miały ażurowe zdobienia, a na skrzyniach i stolikach leżały serwatki w różnych kolorach. Zacisnął krótko palce na materiale.

Pytanie, szczerze mówiąc, trochę go obraziło, nawet jeśli pytajnik był nikły. Sama idea, że nie wie co tu się wyprawia, zmarszczyła mu jasne brwi na czole. I choć najlepszym rozwiązaniem byłaby neutralna odpowiedź sugerująca, że taka jest kolej rzeczy, jemu po głowie chodziło co innego.
- Zdaję sobie sprawę, że wasz ród nie był naszym... że tak powiem, pierwszym wyborem na pertraktacje o aranżowane małżeństwo, panienko Ünüke - westchnął. Była to prawdopodobnie najdurniejsza rzecz jaką mógł powiedzieć, głównie dlatego, że była to czysta prawda i powiedziana wprost mogła zabrzmieć nieco lekceważąco, ale kto spodziewałby się prawdy przy dworskich, politycznych dywagacjach.
Stojący przy drzwiach Albert cudem powstrzymał się od wzniesienia oczu ku górze, jakby czując nadchodzącą zmianę samopoczucia swojego pracodawcy. Patrzył przed siebie, pozornie na nikogo konkretnego, choć raz wyglądał jakby chciał podejść do niani panienki Fazekas, ale tej udało się dojść do siebie i mieląc w dłoni wachlarz, otwierając i składając go co chwila, uśmiechała się nerwowo. Nawet gdyby chciała wyjść - nie mogła. Poza tym, że opiekowała się swoją panią, była przyzwoitką i ktoś tu musiał mieć całą sprawę na oku. Byli na obcym dworze, i kto wie czy można tutejszym zaufać (ona wiedziała, i odpowiedź brzmiała nie). I tak dosyć dziwnym było, że spotkanie odbywało się w tak prywatny sposób. Można by się spodziewać, że będą tu ich rodziny, zastęp służby, spotkanie przy popołudniowej herbacie. Nie wiedział czy takiego przyjęcia zapoznawczego by nie wolał. Wprawdzie zbyt tłumne, długie i meczące, ale nie padały tam pytania takie jak teraz. I prawdopodobnie Albert mógłby być bliżej niego i nie było by w tym nic dziwnego, jako że był jego osobistym lokajem. Usługiwał Mattowi, który był czarną owcą rodziny dodatkowo przejawiającą problemy mentalne. Nadzór, czy też opieka, jak to ładniej mówili, narzucona przez matkę objawiła się przydzieleniem stałego sługi. Jednak w tak skromnym towarzystwie rozsądniej było, żeby stał tam gdzie stał, a miejsce przy drzwiach akuratnie mówiło, że wiedział gdzie jego miejsce. Matthew zerknął na niego krótko.

Chłopak jednak wiedział co mówił. Mniej więcej. To w ogóle nie powinno się zdarzyć. Coś było nie tak. Poza tym, że Lynn nie powinna umierać, to po pierwsze, ale wszystko co się działo potem nie miało dla niego sensu. - Nie mówię tego z kpiną. Śmierć mojej... mojej siostry przyniosła nieoczekiwane zmiany. Nie było w planach zapewnienia mi małżonki, nawet jeśli Lynn nie wyszłaby za mąż. Nagłe ubogacenie twojego posagu o pewne specyficzne dobra przesądziło sprawę w oczach mojej matki, a ja najwidoczniej nagle potrzebuję żony.
Przez chwilę badał jej twarz, ale niczego nie odnajdując, zwrócił wzrok na ogrody za oknem.
- Nie czyńmy tego bardziej skomplikowanego czy uciążliwego niż jest. Szczera miłość i zaangażowanie nie są wymagane, ale skoro jesteśmy, wybacz takie sformułowanie, na siebie skazani... - zawiesił głos sugerując, że od jego strony nie było sposobu aby unieważnić jakiekolwiek umowy. A jeśli nawet - jak nie Yuki, to będzie ktoś inny. Aranżowane małżeństwa to nic nadzwyczajnego, jeśli ma się to przysłużyć majętności jego dworu, niech tak będzie. Było jednak coś gorzkiego w sposobie w jaki wymówił ostatnie słowa.

Przetarł dłonią twarz.
- Herbaty? - spytał, bez żadnych ozdobników i uprzejmości, żadnego "czy ma panienka ochotę", "czym panienkę poczęstować". Dla niego herbata sama w sobie była przyjemnym rytuałem i miała w sobie coś... dobrego. Nawet jeśli po zagrzaniu dłoni o rozgrzane naczynie zapominał jej wypić. Często zostawiał pełne filiżanki po pokojach, bo nagle odechciewało mu się żyć, zimna herbata zyskiwała więc mniejszy priorytet w całym tym bałaganie.
Tak bardzo nie chciał rozmawiać o polityce. Ani o małżeństwie, ani o dzieciach, ani o przyszłości. Nawet jeśli kusiło go aby spytać o pewien aspekt rodu dziewczynki. O plotkę często powtarzaną jakoby aseksualność była problemem, przez który Fazekasowie nieustannie jak w sinusoidzie ocierali się o zakończenie swojej linii a dwór miał przejść w czyje inne ręce. Ale może nie był to dobry moment. Właściwie, to nawet niezbyt go to interesowało. Tak przez myśl mu plotka przeleciała. Mógł za to rozmawiać o... o... o herbacie? To było w zakresie jego możliwości.
- Mogę nawet zaproponować szczególną herbatę. Nie pochodzi z naszej dworskiej kuchni, a z prywatnych zbiorów. Myślę jednak, że nasza kronikarka, panna Penemue, sprawująca również pieczę nad naszą biblioteką, użyczy nam czegoś specjalnego. Zapewne słyszałaś już o niej - dodał. Musiała. Była to ich pewnego rodzaju cicha sensacja, kuriozum dworu, na który dziw, że dalej niewzruszenie trwa.
 
Znów przetarł dłonią oczy i wrócił spojrzeniem w okno. Dopiero po chwili odwrócił się ku Albertowi i kiwnął na niego, aby zorganizował poczęstunek.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Podążyła za młodzieńcem w myślach wytykając sobie, że zaczęła to wszystko zbyt otwarcie. Przecież to nie tak zazwyczaj działała. Przecież nie tak to sobie zaplanowała. Miało być kompletnie inaczej, KOMPLETNIE. Ale była już zmęczona. Miała już dość tej całej sytuacji i chciała przejść do sedna sprawy. To przeciągające się czekanie zdążyło ją dość mocno rozstroić, szczególnie, że nie miała jak tej całej sytuacji wyładować. W tym dworku praktycznie nie było nic do robienia! Wszyscy siedzieli gdzieś cicho, w swoich kątach, nie przeszkadzając, nic nie robiąc. Do tego z jakiegoś powodu ograniczano jej dostęp do biblioteki. Jak tylko próbowała tam zbyt długo przebywać to szybko ją zabierano. Strasznie irytująca sprawa, doprawdy. W tych momentach zazdrościła swojemu nauczycielowi, Abrahamowi, że mógł spokojnie rozmawiać z tutejszą bibliotekarką i nikt mu nie bronił. Albo, jeśli jednak ktoś bronił, to że umiał się tak wymknąć by być niezauważonym.

Zdecydowała się na drugie krzesełko z zestawu, odruchowo wręcz dosiadając się do stolika szachowego. Szachy był czymś, co uznawała automatycznie za swoje, czymś co pozwalało jej poczuć się pewnie. Ogarnęła wzrokiem okolicę poszukując przynależnemu stolikowi zestawu. Nie dostrzegając go nigdzie odpuściła sobie i skupiła się na powrót na Matthewie.
Wyłapała niepewność chłopaka, wyłapała zerknięcie w kierunku sługi. Najchętniej sama też by na niego popatrzyła, ale siłą woli powstrzymała się przed tym. Mimo wszystko nie miała zamiaru od razu pokazywać jak bardzo ciekawską istotą jest. I jak bardzo fascynują ją relacje międzyludzkie. A tutaj, właśnie tutaj, w tym krótkim spojrzeniu, w poszukiwaniu jakiegoś oparcia, doszukiwała się czegoś, co może być może wręcz zaskakująco ciekawe. Nie mogla się doczekać aż odkryje wszystkie tajemnice ludzi żyjących w tym miejscu.

Gdyby umiała to uniosłaby brew w geście zdziwienia. A może by tego nie zrobiła, nie pozwalając Mattowi odczuć, że wyczytuje dziwną nutę w jego słowach? Obie wersje są prawdopodobne, choć raczej druga by przeważyła. W końcu to nie jest codzienność, usłyszeć, że ktoś prawdopodobnie nigdy by się nie ożenił bo nie. Bo byłoby to większym pożytkiem niż ożenek. Miał zostać księdzem? Czy może... Coś jeszcze innego? Hm.
Nie skomentowała wywodu swojego towarzysza. Pozostała kamienna w swojej obserwacyjnej pozie. Tylko na chwilę przeniosła wzrok na obszar znajdujący się poza oknem. Tak bliski a tak daleki. Do tego odgrodzony i niedostępny. Ktoś jej kiedyś powiedział, że patrząc przez takie okno ma ochotę je otworzyć i wyskoczyć. Nie rozumiała wtedy tego uczucia tak samo jak nie rozumiała go dzisiaj, ale było w tym coś na tyle osobliwego, że zawsze sobie o tym przypominała patrząc za okno.
Popatrzyła na Matthewa. Czy on był człowiekiem gotowym skoczyć?

- Poproszę - odparła z odruchu.
Jedynymi myślami jakie jej po głowie krążyły była chęć jak najszybszego zdobycia wiedzy. Obsesyjne pożądanie, pragnienie by wiedzieć, by nie musieć już szukać, choć sam etap szukania i dowiadywania się też sprawiał jej radość. Ale to nie to samo co trzymać potwierdzoną wiedzę. Chciała znać każdy niuans osobowości chłopaka siedzącego przed nią. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół który zadecydował o tym, że był traktowany tak jak był i ludzie z jego otoczenia podejmowali takie decyzje.
Ale nie mogła tego wiedzieć już. Nie mogła spytać wprost bo to nie uchodzi. Obraziłaby go tym. A jak nie jego to swoją nianię. Lub kamerdynera. Właściwie to nianię mogłaby przekonać by nikomu nie mówiła, a tym bardziej by tego w liście nie opisała, ale kamerdyner był niepewny. Wyglądał na wiernego swojemu panu, ale kto go tam wie. Równie dobrze mógł zaraz pójść i przekazać każde słowo matce Matthewa, a tego Ünüke zdecydowanie wolała uniknąć.
- Słyszałam. Rozmawiałam z nią. Miła kobieta. - I całkowicie inna od prawie wszystkich kobiet jakie Ünüke poznała. Nawet pomijając jej cerę to niesamowite było jaką pozycję zajmowała i jak bardzo była niedotykalna. Ünüke podziwiała to. I zazdrościła tego. Chciała wiedzieć jak Penemue tego dokonała i z chęcią by spytała... Ale brakowało jej śmiałości. Pierwszy raz w życiu brakowało jej śmiałości i nie wiedziała jak ją przełamać.

Zerknęła na wychodzącego Alberta. Niby nic takiego... Ale dziwne uczucie względem jego osoby jej nie opuszczało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No to pogadaliśmy… Pomyślał Matthew. Nie był pewien jak długo uda mu się podtrzymać konwersację. Ledwo zaczęli i już czuł, że nie ma nic więcej do dodania.
- Tak. Miła – potwierdził. Jedna z niewielu osób, które zachowywały się miło i rzeczywiście miały to na myśli. Przyzwyczaił się do tego jak go traktowano, jakby był zbędnym ciężarem, ale ciężarem z wysokiego rodu, z tytułem, ziemiami i pieniędzmi. Musieli być mili. Co nie przeszkadzało by zerkać ukradkiem, plotkować, mieć go za dziwaka z mentalnymi chorobami, którym przecież był. Ale nikt nie mówił tego na głos. Zabawnym też była ilość jego portretów, zwłaszcza z porównaniem do ilości obrazów innych członków jego rodziny. Cały jeden i to nawet nie jego, ale rodzinny obraz. Wszyscy bardzo się starali, żeby nie wyciągać Matthewa na światło dnia.

Nie minęła chwila kiedy drzwi skrzypnęły cichutko wpuszczając do środka Alberta i służkę z poczęstunkiem, najwidoczniej ktoś przemyślał wszystko i całość tylko czekała na gest panicza. Szczególna herbata była zaskoczeniem, po którą Albert musiał udać się osobiście do czarnoskórej kronikarki. Po drodze spotkał rosłego, starszego mężczyznę niosącego pod pachą książki, zdaje się, że był to nauczyciel panienki Ünüke. Widział go po raz pierwszy z bliska, ale tak jak plotki mówiły, rzeczywiście ciężko było go pomylić z kimś innym. Wysoki i szeroki w sylwetce jak szafa, biało-siwy na włosach, brodzie i brwiach, ciężko sobie wyobrazić te ciężkie dłonie z gracją trzymające wieczne pióro.
Nauczyciele i guwernantki stali niewiele wyżej od służby. Minęli się bez słowa. Po paru krokach mężczyzna zatrzymał go jednak, najwidoczniej wiedząc kim Albert jest, prosząc o przekazanie wiadomości panience Fazekas.
Kiedy wspomniał o tym Penemue, wyjaśniła mu, że Abraham jest profesorem z Pécsi Tudományegyetem, uniwersytet w Peczu. Co robi i jak skończył na węgierskim dworze, milczała uśmiechając się łagodnie, odmawiając odpowiedzi. Skąd wiedziała takie rzeczy w pierwsze miejsce? Abraham nie był głupcem, żeby rozgłaszać swojego życiorysu na lewo i prawo. Miał Albert wrażenie, że ta dwójka zdążyła już przekonwersować niejedno popołudnie nad filiżanką anielskiej herbaty Penemue, którą teraz parzył przed dwójką zaręczonych. Delikatny zapach fiołków, trawki cytrynowej i czegoś gorzkiego unosiło się znad filiżanek.
- Jeśli można… - zwrócił się w stronę dziewczyny. – Panienki nauczyciel prosił o przekazanie, że będzie na panienkę czekał w oranżerii.

Matt ostrożnie ujął filiżankę, umyślnie parząc palce.
Siedząc tak wyglądał jak gotowy do pozowania na barokowy obraz, jeden z których tytuły idą w stylu "Pijący herbatę" albo "Młodzieniec z filiżanką" lub jeśli malarz dozna natchnienia nie tylko w farbie ale i słowach - "Zmartwienie panicza dworu". Wprawnymi ruchami zalałby jego sylwetkę imponującym światłocieniem, najcieńszym pędzelkiem ująłby detale stroju, od zgiętego kołnierza aż po posrebrzane guziki mankietów i zgaszony połysk klamry butów. Nie przekłamując rzeczywistości ciemniejsza farba odznaczyłaby na jego twarzy podkrążone oczy. Nieobecny wzrok szuka ukojenia w tym, co dźwiga wsparta o róg szachowego stolika ręka. Dłoń oplata filiżankę ozdobioną drobnym kwietnym wzorem. Na niskim stoliku po lewej martwa natura: przewiązane wstążką papiery, nożyk opierający się o misę owoców, niektóre ciemniejsze niż inne jakby zaczynały gnić, zegarek kieszonkowy i niemal do końca wypalona laska świecy w srebrnym świeczniku; prosta symbolika ukryta w ciemnym tle.

Gdyby przesunąć perspektywę na Ünüke, wymowa obrazu zmienia się opisując historię innej osoby. „Zaręczyny”, albo jeszcze lepiej, „Przy szachowym stoliku”. Koniec końców jedno nie wyklucza drugiego. Młodziutka panienka składające dłonie na biało-brązowym kratowanym blacie. W zamyśleniu wpatruje się w nieokreśloną scenerię za oknem. Jej ciało wyraża skupienie, choć ujęta została w momencie, kiedy odbiega myślami i twarz oddaje się zamyśleniu. Włosy kontrastują z bordową zasłoną, jasna skóra zaś z całym otoczeniem jakby malarz umyślnie wskazywał, że miejsce to nie jest jej rodzinnym domem. Błękitna suknia tylko błękitną suknią, czy kolorem pełnym symboliki?... W obydwu przypadkach szachy oznaczają jedno, politykę, manipulację, walkę o wpływy. Herbata zaś zawsze będzie herbatą, każdego rozgrzewającą z innych powodów.

Zerknął na Alberta jakby zapomniał co tu w ogóle robi. Mężczyzna postukał lewą ręką palec u prawej ręki. Och, no tak. Pierścionek zaręczynowy.
Matt odłożył filiżankę i z kieszeni wyciągnął chustkę przeszywaną złotymi nićmi przy obwodzie. Odwinął ją i uniósł cienki pierścionek z białego złota z niebieskim klejnotem. Wstał i po dwóch krótkich krokach był już przed nią, na jednym kolanie, wyciągniętą ręką prosząc o jej dłoń. Była to kwestia formalności, romantyzmu nie odnalazło by się w tu nawet przy użyciu mikroskopu. Musiało być w tym jednak coś niezwykłego, bo niania Ünüke wydała z siebie pewien specyficzny dźwięk i klasnęła w dłonie z podekscytowaniem. Albo z przerażeniem i zaskoczeniem. Nie był pewien.


Ostatnio zmieniony przez Ego dnia 11.09.16 19:19, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnW bibliotece, po drugiej stronie zamku, Penemue piła swoją popołudniową herbatkę. Odpoczywała od zajmowania się księgami i przygotowywała w głowie słowa kolejnego wpisu do dziennika. Słońce już dawno przestało świecić do okien tego pomieszczenia, a wszystkie światło jakie się przez nie przebijało było pochłaniane przez grube zasłony i kurz zawieszony w powietrzu. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było krzątanie się wciąż coś sprzątającej Kirsche.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnDźwięk tłuczonej filiżanki drastycznie rozdarł ciszę. Kirsche pisnęła i podbiegła do Penemue, której prawa ręka wykrzywiła się od skurczu, a twarz od uczucia bólu.


Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnUnuke czuła coś dziwnego względem tej rozmowy. Była... Tak naturalnie niezdarna. Poezja pisana przez ludzi nieznających odpowiednich słów. Albo w ogóle nie znających słów. I nie umiejących pisać.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnCzuła na sobie uważny wzrok swojej opiekunki, ciągle zmartwionej kobiety, która tak bardzo nie potrafiła sobie poradzić z tą całą sytuacją. Tak jak gdyby to jej zdarzyło się narzeczeństwo, a nie Unuke. Tam, gdzie dziewczynka była pogodzona z obrotem sytuacji, tam jej niania cała się trzęsła. Tam, gdzie Unuke planowała już swoje dalsze posunięcia, tam niania wyczuwała niebezpieczeństwo i była niezdolna do najmniejszego ruchu. Impas i niezdarność, rzeczy tak bardzo irytujące młodą szlachciankę, których pragnęła się jak najprędzej pozbyć. Cóż, oto ten jeden plus nadchodzącego małżeństwa.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnAle z drugiej strony zapewne będzie musiała znaleźć inny sposób na zatrzymanie Abrahama przy sobie, niż zrobienie go swoim nauczycielem. Hmm... Nie, to nawet nie jest minus, to tylko drobna niedogodność, którą szybko można przemienić w jeszcze większą zaletę.

Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnPotwierdziła skinieniem głowy, że przyjęła wiadomość do świadomości. Właściwie to było jej to całkiem na rękę. Doskonała wymówka, dokładnie coś takiego, czego potrzebowała. Dopije tę wyśmienitą herbatę i będzie mogła...
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnWtedy właśnie Matthew przypomniał sobie o najważniejszej sprawie tego popołudnia. Symbolika i tradycja, rzecz, w której powinno być uczucie i coś gorącego między 'kochankami'. Tu była tylko zimna kalkulacja i dwa wypełnione pustką serca.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnUnuke z pewnym wahaniem odwróciła się w kierunku młodzieńca. Chciała mieć to już za sobą, by było w pełni oficjalne i oddawało jej swobodę, której jej zabroniono. Ale z drugiej strony... Czuła niepokój. Niepewność nagle rozlała się po całym jej ciele każąc zatrzymać rękę w pół ruchu. Miała ją podać Matthewowi, dać założyć sobie pierścionek. Miała. Zamiast tego patrzyła tylko na niego, szeroko otwartymi oczami, w których chyba po raz pierwszy w jej życiu odbijały się wszystkie sprzeczne emocje jakie czuła.  
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnCofnęła dłoń a przerażenie ogarnęło wszystkich w pomieszczeniu. Niania zaczęła szybciej wachlować swoją twarz i mamrotać coś pod nosem po węgiersku. A Unuke...
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnKichnęła. Kichnęła zasłaniając przy tym twarz obiema rączkami. Z odruchu chciała wyszeptać "przepraszam", ale zamiast tego tylko odchrząknęła delikatnie i w końcu podała dłoń swojemu przyszłemu mężowi, zgadzając się, by nałożył jej zaręczynowy pierścionek.



Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnPenemue poruszała powoli ręką, starając się ją rozruszać po nagłym ataku. To było takie... Dziwne. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zdarzyło jej się coś takiego, ale odległe, zakurzone wspomnienie, trzymane w zakamarku umysłu szeptało, że nie zapowiada to nic dobrego.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnPopatrzyła na leżące u jej stóp resztki filiżanki. Ciemna herbata rozlała się po dywaniku, zabarwiając jego jasną wełnę. Kolejna filiżanka mniej w ulubionym komplecie Penemue i pierwsza, która odeszła bezpośrednio z jej ręki.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofn- Posprzątaj to, proszę - powiedziała do Kirsche bandażującej skaleczenie na palcu.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnCzarnowłosa służąca szybko uporała się z zadaniem i wyszła z biblioteki. Penemue podążyła za nią wzrokiem, a przez myśl jej przeszło, że oto jej mała Wisienka przestraszyła się sytuacji i teraz będzie robić wszystko by dogodzić bibliotekarce jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się przeto sama do siebie. Zagapiła się w regały z książkami, a ręka wciąż pulsowała zapowiadając, że zbliżają się ciekawe czasy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jej chwilowy niepokój zasiał w jego sercu pustkę głębszą niż cała poprzedzająca scenę pierścionkową konwersacja. Trwali w zawieszeniu przez parę chwil, w szybko gęstniejącej ciszy, wpatrując się w siebie. Po raz pierwszy dostrzegł w jej oczach przemarsz ludzkich emocji, i przez moment poczuł się mniej osamotniony, choć nie zdążył nawet zdać sobie sprawę z tego uczucia drobnej solidarności. Bezruchu jej dłoni sprawiał, że tonął w zażenowaniu i współczuciu jednocześnie, ale ponad tym wszystkim ściskała go bezradność i zmęczenie.
I wtedy kichnęła, na co nie dało się nic innego jak uśmiechnąć, pomimo wszystkiego, nawet słabo uśmiechnąć, cały pokój odetchnął z ulgą gdy wyciągnęła ku niemu dłoń, którą ujął ostrożnie i wsunął na palec pierścionek.  Nie było bardzo sensu pytać czy za niego wyjdzie. To były dziwne zaręczyny.
- Na zdrowie – powiedział zamiast tego i złożył pocałunek na jej drobnej dłoni.

Gdy wychodziła skłonił się, choć inaczej niż gdy ją witał. Nikt nie nazwałby tego swobodnym ukłonem, ale z pewnością mniej sztywnym. Albert zamknął za nią i jej nianią drzwi. Matt opadł z powrotem na swoje krzesło, bawił się łyżeczką w swojej niedopitej herbacie, palcami kruszył brzegi miękkich ciasteczek. Myślał nad czymś, niechybnie nad czymś związanym z panienką Frazekas.
- Nie było tak źle – powiedział Albert stając przy nim, z głosu próbował usunąć całe pchające się na usta „a nie mówiłem, to spotkanie to nie koniec świata”, ale panicz tak czy siak nie zwrócił na to uwagi. Gdyby mógł, odkładałby to spotkanie przez wieczność, aż obydwoje, on i Yuki, umarliby ze starości. Lokaj cieszył się, że pierwsze spotkanie przebiegło w miarę... znośnie. Na przykład, nikt nikogo nie dźgnął sztyletem w brzuch w czasie zaręczyn, co było niejakim sukcesem, gdyż i takie historie widziały ściany komnat rodu Grünbergów. Zamiast tego młoda dama wyszła stąd z pierścionkiem na palcu i cichym pożegnaniem od Matta, że zapewne zobaczą się jeszcze przed balem.
- Och, oczywiście, poza tym, że p-pewnie ma mnie za ostatniego d-durnia, jak wszyscy inni, i zapewne ma r-rację – mruknął.
- Czemu od razu „wszyscy”? – spytał, przysuwając się bliżej.
- Racja – przyznał, strzelając palcami Matt. – Gdzie jest Edgar?
Albert westchnął zniesmaczony.
- Nie mam pojęcia, sir.


W oranżerii było zielono, w zieleni tej zaś stał biały ozdobny stolik, na jego blacie dzbanek i filiżanka herbaty w połowie już wypita, zaś przy stoliku dwa krzesła, jedno pełne starszego mężczyzny, który z okularami na nosie czytał książkę, drugie puste, lekko odsunięte i wyraźnie ustawione z myślą o drugim gościu.


Tymczasem, po drugiej stronie parku otaczającego posiadłość, Matt szybkim krokiem maszerował ku małej szklarni.
Albert zdawał się zawsze wiedzieć wszystko, poza tym, gdzie mógłby się teraz znajdywać Edgar Poe, lub jak to czasem na niego wołali, Wazon. Matt miał za to parę pomysłów i zaczął od swojej dawnej szklarenki, choć rozsądniej było zacząć od kwater wojskowych, w których Wazon, jako dowódca prywatnych wojsk Grünbergów, powinien być.
Ale Wazon był, lub też uważał się w pewnym stopniu, za naukowca. Panicza nie interesowało które z tych dwóch było prawdą tak długo jak wojskowy umiał mu pomóc ze sprawą o którą go poprosił.
Zastał go kucającego przy krzewie białych róż. I jak zazwyczaj, nie mogąc się oprzeć, zaszedł od tyłu i objął jego szyję czekając aż Wazon wstanie, ciągnąc go ze sobą w górę, aż oderwą się jego stopy od ziemi.
- Edgar~ - przywitał się Matthew.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnŚwiat nie zapłonął, nie rozległy się wiwaty, nie zmieniło się nic. Tylko jedna jedyna drobna obręcz na jej palcu mówiła, że w ułamku sekundy zmienił się jej status. Już nie była panną na wydaniu. Teraz była narzeczoną.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnGdyby umiała, zaśmiałaby się.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnGdyby rozumiała, do czego służy śmiech, zaśmiałaby się.

Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnPoruszanie się po korytarzach tego zamku było bardzo mało intuicyjne. Wszystko w nim było olbrzymie, przytłaczające, przypominające, że tutejsi władycy nie szczędzą, nawet jeśli to nie jest ich główny zamek. Szczególnie, że to nie był ich główny zamek - imponowali samą myślą, że skoro stać ich na coś takiego nie będącego jednocześnie ich główną rezydencją, to co jeszcze mogą zrobić? Ta myśl była niesamowita, wręcz podniecająca, poniekąd zachęcająca by brnąć w to, w co Ünüke się właśnie wpakowała. A z drugiej strony... Przecież to wszystko podpucha. Wszystko w tym miejscu wrzeszczało "To pułapka!". Złocista, bogato zdobiona pułapka, w którą tylko głupiec wchodzi bez pewności, że jego zabezpieczenie jest trwałe. A Ünüke została w nią wrzucona naga.

Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnOlbrzymie drzwi do oranżerii zostały otwarte przez strażnika i zamknięte zaraz po tym, jak dwie postaci się doń dostały. Ta większa, niańka, została przy drzwiach, zaś panienka Fazekes drobnymi krokami podążyła by przywitać swojego nauczyciela.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofn- Mistrzu Abrahamie - przywitała się Ünüke przystając blisko stoliczka. W jej głosie słychać było pewne drgnienie, które wyczulone ucho mogłoby wziąć za czułość, szacunek, czy jakieś inne uczucie, którym można obdarzyć swojego nauczyciela.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnDygnęła, choć tak właściwie to nie musiała. Tak właściwie to już dawno była wszelakimi rangami ponad swoim mistrzem. Ani nie można ją w ten sposób nauczyć szacunku, ani poprzez zakazanie dygania pokazać, że to ona jest tutaj mimo wszystko ważniejsza. A jednak dalej to robiła. I nikt nie umiał jej tego wybić z głowy.


Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnEdgar, zwany Wazonem, zajmował się jedynym krzewem róż, który pomimo jego wszelakich starań, dalej starał się rosnąć. Nie za bardzo był w stanie dojść do tego, jak to się dzieje, że wszystkie inne krzaki pozdychały, a ten jeden nie. Próbował wszystkiego. Wszystko zawiodło. W zamian uzyskał kilka dość intrygujących wyników, które skrupulatnie zapisywał w swoich notatnikach, bardzo skrupulatnie kodowanych i odkodowywanych i kodowanych jeszcze raz, by zmylić ewentualnych złodziei jego prac. Tak na prawdę to nie było całej tej masy kodowania, tylko pisanie tak skrótowe, że tylko on wiedział, co miał na myśli, ale pomińmy to stosownym milczeniem.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnDał się zaskoczyć. Dal się zaskoczyć choć nie powinien. Ale z drugiej strony było to całkiem miłe zaskoczenie, więc nie przejął się tym. Lubił sprawiać paniczowi przyjemność.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnTak jak zwykle, powoli, wręcz majestatycznie, zaczął się prostować. Jego olbrzymia sylwetka i wzrost sprawiały, że już wkrótce stopy panicza nie dotykały ziemi, a całe jego ciało było zdane na łaskę olbrzyma. Bardzo delikatnego olbrzyma, choć z nieco wykrzywionym umysłem.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofn- Paniczu - odparł Edgar zniżając nieco głos, w którym słychać było zawadiacką nutę. - Miło by było panicza zobaczyć.
Po co nam fabuła jak mamy stroje z epok :: (Ego i Yuki) 9lfofnNie powinien był żartować. Nie powinien był podważać autorytetu swojego pracodawcy. Z drugiej strony nie powinien był też próbować zamordować róż ani zezwalać na uwieszanie się na jego szyi i zachodzenie od tyłu. Cóż. Pieprzyć powinność, nigdy mu one nie wychodziły na dobre. Zawsze coś wtedy się posypało, a jak działał na wyczucie, to, cholera jasna, już nie. Dziwny jest ten świat. I, czasami, jakże cudowny, piękny i przyjemny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał Abraham ponad cienkimi oprawkami szkieł okularów na dziewczynkę, troszkę roztargniony, bo nie zauważył kiedy wkroczyła do oranżerii. Ale odłożył książkę i uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób jakby bardziej robił to do swoich myśli niż do świata zewnętrznego, zadowolenie i pogoda ducha rozjaśniały jego twarz.
- Ach, leányka Ünüke, już zaręczona? - przywitał ją wstając ciężko z krzesła, bez ceregieli przechodzą do skomentowania dzisiejszego wydarzenia. - Mogę? - spytał, a kiedy zrozumiała o co chodzi złożyła na jego wyciągniętej dłoni swoją drobną dłoń. Schylił się niemal w pół, zbliżając twarz do pierścionka, drugą ręką robiąc ze swoich okularów szkło powiększające.
- Niebieski diament 1,5 karata na moje oko, szlif rozetowy pełny holenderski, kruszec złoto białe - podzielił się swoją ekspertyzą, choć jubilerstwo jedynie było jednym z jego wielu hobby.
Wprawdzie przez podstawy rzemiosła artystycznego przeszli pobieżnie, ale wiedziała o czym Abraham mówił i gdyby chciała mogła w głowie obliczyć wartość zaręczynowego prezentu na podstawie swojej znajomości handlu i cen kamieni szlachetnych.

Usiedli przy stole, przez chwilę rozmawiając o rzeczach różnych, a żadna z nich nie dotyczyła już więcej zaręczyn i Abraham nie wspomni o tym, o ile pierwsza do tematu nie wróci panienka.
- ...toteż niewiele w tym temacie mogę uczynić. - Dokończył jakąś myśl, z niezadowoleniem muskając brodę.
- Z dobrych wieści, proszę bardzo, tych tytułów nigdzie indziej nie znajdziesz - zaprezentował Yuki książki, przysuwając po stole w jej stronę leżące woluminy. - Könyvtáros Penemue wyświadczyła nam przysługę, udostępniając je. Miła kobieta.
Cztery tytuły, w tym książka z heraldyki, gdzie tasiemkami zaznaczył Yuki strony z historią rodu Grünbergów oraz jej własny ród, Fazekas. Uznał to za tyle ważne, że wszystko co wiedziała w tym temacie było autorstwa węgierskich historyków i kronikarzy, tu zaś mogła zobaczyć perspektywę austriackiej strony. Niechybnie dostrzeże różnice jak każdy pisze o swoim a o cudzym, nie stroniąc do przekłamań na własną chlubę. Wśród tytułów były też podania, legendy i baśnie zebrane w jeden tom, ktoś również założył tu tasiemkę, w historie o aniołach.
Dwie inne odsunął na bok dla siebie, botanika i anatomia.

--

Dwie chude gałązki jakimi były ręce Matthewa coraz mocniej zaciskały się na szyi Wazona, kiedy jego kolana coraz bardziej to prostowały się, ale w żaden sposób nie przeszkadzało to mężczyźnie, jeśli w ogóle to zauważył.
Wsparł głowę o jego kark, z miłym rozmarzeniem i poczuciem bezpieczeństwa, bo ogrom i siła ciała Wazona zawsze robiła na nim wrażenie. Nie minęło długo jak wspólnym wysiłkiem i po chwili przekładania rąk tu i tam, chłopak znalazł się w ramionach  dowódcy. Zerknął za jego ramię, przez chwilę próbując coś wypatrzeć zza roślin i szkła szklarni. Wrócił wzrokiem do Edgara.
- P-powiedzmy, że na chwilę mamy z głowy Alberta, ale nie na tak długo jakbym chciał - wyjaśnił trochę marudnym, trochę znużonym tonem. Powiedział mu, że jednak źle się czuje, co było szczerą prawdą, ale powiedział, też że idzie do swojego pokoju, co było wierutnym kłamstwem i że chce być sam, co znów nie było prawdą, bo chciał być w towarzystwie Edgara i po całej i innej serii kłamstw wreszcie dotarł tutaj. Okazuje się, że bycie dziedzicem nie dawało mu tyle swobody ile by chciał, jeśli w ogóle jakiejkolwiek. Kiedy zaś Albert uzna, że skoro ma panicz tyle siły żeby chodzić za "tym gruboskórnym, brudnym, dziwnym człowiekiem", jak go kiedyś określił nie mogąc zrozumieć czemu Matthew wpatruje się w niego jak w obrazek, to pewnie znajdzie mu zaraz jakieś zajęcie typu edukacja, rozmowy z innymi ludźmi, czy inne normalne obowiązki jakimi powinien się zajmować.

Prawdopodobnie przyszedł żeby spytać jak idzie Wazonowi praca nad autopsją zwłok jego siostry, której ciało po kryjomu mogli ukraść, bo Matt nie wierzył w oświadczony zgon śmierci, której przyczyną była choroba. A nawet jeśli była to choroba, to nie mogła oba być wywołana naturalną przyczyną. Cóż, że co chwila ktoś umierał z przyczyn bardziej błahych, śmiertelność umówmy się panowała niska, ale coś, coś było nie tak i Matt to wiedział. Umierać tydzień przed własnym ślubem? W ogóle nie podejrzane. Dlaczego nikt mu nie chciał wierzyć. To było dopiero podejrzane.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Edgar popatrzył na swojego pracodawcę z czułością. Nie spodziewał się przybycia Matta w tej chwili, ale to nie było przeszkodą. Był absolutnie wolny i miał co najmniej kilka godzin zanim wezwą go obowiązki.
Rozejrzał się po okolicy, wciąż tuląc chłopaka w swoich ramionach. Nie dostrzegając absolutnie nikogo nachylił się i złożył delikatny pocałunek na jego ustach.
Postawił chłopaka na ziemi i trzymając go za rękę zaczął prowadzić go do stojącej w pobliżu chatki. Tam będą mogli przedyskutować rzeczy i ogarnąć pewne sprawy.




AKT II - BAL

Dni mijały, spokojnie, zaskakująco powoli. Unuke, pomimo przybywania w rezydencji już od dłuższego czasu dopiero teraz pozwoliła sobie na pełne poznawanie jej zakamarków i wypełnianie godzin długimi spacerami po plątaninie korytarzy i ścieżek w ogrodzie. Zazwyczaj była sama, czasami, gdy nie udało jej się zgubić niani, towarzyszyła jej opiekunka, cały czas coś mówiąc.
Chodziła wszędzie, nie wstydząc się pokazać w pokojach służby, zawędrować do przejść tylko im znanym, czy pojawić się w kuchni. Ba, w kuchni ją nawet całkiem polubili. To prawdopodobnie dlatego, że pomimo całej swojej wyniosłości traktowała ich jak... ludzi a nie ruchome meble.
Wiele czytała. Tutejsza biblioteka była wyśmienita, a bibliotekarka potrafiła znaleźć najbardziej odpowiadającej jej książki. Uczyła się języka. Wcześniej znała już podstawy niemieckiego, ale teraz, żyjąc wśród ludzi posługujących się nim na co dzień dopracowywała gramatykę i wymowę. Obserwowała ludzi, poznawała ich zwyczaje, szczególnie swojej przyszłej rodziny. Co ciekawe najtrudniejszy w tym był sam jej narzeczony. Ciężko było go spotkać, unikał wspólnych posiłków, nie napotykała go podczas spacerów. Ale słuchała co o nim mówią inni, szczególnie bibliotekarka. Snując powoli przypuszczenia pozwalała sobie zacząć przewidywać, co skrywa... I gdzie by można go na tym złapać.
Chciała wiedzieć.
Tymczasem owe dni robiły się coraz dłuższe. Do dworu powoli zjeżdżali się ludzie, pojawiało się wiele nowych twarzy, trochę starych, trochę ważnych i sporo przeciętnych. Jeśli kogoś nie znała nauczyciel szybko jej tłumaczył kto to, skąd pochodzi, jakie piastuje stanowisko... A później, nieoficjalnie wspominał o wszystkich plotkach i sytuacjach wartych uwagi. Oczywiście, jako przyszła panna młoda musiała ich wszystkich powitać wraz z swoim narzeczonym - pomijając fakt, że narzeczony zazwyczaj tego nie robił tłumacząc się chorobą i złym samopoczuciem.

Znów stała przed drzwiami biblioteki. Znów wkroczyła do tego cudownego, obcego królestwa w którym królowała czarnoskóra, mądra piękność. Zamknęła za sobą drzwi, cicho i sprawnie. Czasami miała wrażenie, że ktoś je zaczarował, by pomimo swojej wielkości zachowywały się tak cicho.
Krok po kroku, stąpając po miękkich dywanach wyciszających kroki zagłębiła się w gęstwinę szaf, szafek, regałów i ozdobnych zbroi. To było naprawdę olbrzymie pomieszczenie, pełne tajemnych zakamarków i ksiąg dziwniejszych niż można by przypuszczać. Wiedziała gdzie najłatwiej znaleźć Penemue, ale tym razem chciała zapuścić się sama w ten labirynt, poszukać czegoś specjalnego.
Idąc obraną ścieżką zaczęła słyszeć pewne dźwięki. Odgłosy, których nie znała, ale o których jej opowiadano. No, nie do końca jej opowiadano, ale o nich słyszała. Dyszenie, sapanie, z czasem zaczęła też słyszeć przytłumione odgłosy powtarzających się ruchów. Wiedziała co ją czeka. Podejrzewała co zastanie, gdy minie ten zakręt i w końcu przyjdzie jej spojrzeć na...
Minęła zakręt. Zobaczyła sytuację. Było tak jak się spodziewała. Wiedziała, że to był moment, gdy została dostrzeżona. Nawet nie drgnęła. Nie zaczerwieniła się, nie odwróciła wzroku, nie odchrząknęła. Nic. Czekała. Właściwie doprowadziła już do tego co chciała. Teraz już tylko cała reszta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach