Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Spoiler:

W życiu każdego mężczyzny przychodziły takie dni, w których musiał stanąć musiał oko w oko z odpowiedzialnością za swoje czyny.
Pierwszym uczuciem jakie dobiło się do jego zrudziałej głowy było ciężkie do zignorowanie pragnienie. Cała reszta zdawała się być aktualnie nieważna. Kim był. Gdzie był. I dlaczego po podłodze biegała radośnie rodzina karaluchów. Kto by sobie zaprzątał czymś takim głowę, w chwili, gdy gardło domagało się kropli, kubka, a najlepiej i całej kałuży wody.
Przetarł oczy, dostrzegając na podłodze przy materacu (trafna uwaga, leżał na materacu, a nie w grobie) butelkę.
Przezornie sięgnął jednak wpierw po karteczkę wypisaną obok. Koślawe pismo. A jednak jego.
„Rano będzie ci to potrzebne”.
Kto raz urodził się człowiekiem przezornym, ten na zawsze nim pozostanie.- Pogratulował sobie bez oporów opróżniając naczynie. Przełknął. Odkaszlnął raz. Pobladł. Odkaszlnął drugi raz i trzeci i dziesiąty. Podrzędnej jakości wódka przeleciała przez jego przełyk jak S.Spec przez Desperację.
- Czasami cię nienawidzę.- Warknął do „wczorajszego Spadzia”, który uznał za genialny pomysł poznęcanie się nad samym sobą. Nikogo ciekawszego nie było w okolicy?
Swoją drogą… Gdzie on dokładnie był.
Podrapał się za uchem, próbując odtworzyć w pamięci poprzedni wieczór. Kompletnie odpadł. Ale dlaczego?
Kierując się genialną życiową dewizą „koniec języka za przewodnika” wciągnął na siebie spodnie i tunikę, po czym zlazł po schodach.

Bar „Przyszłość”.
Aż tu się zapędził w swojej wędrówce? Gdzieś z tyłu głowy kołatało mu jakieś mętne wspomnienie. Zielony? A skąd by tu się znalazło cokolwiek zielonego?
Zmusił się do zajęcia statycznej pozycji przy ladzie. Czuł jak z każdą chwilą rośnie w nim rozdrażnienie spowodowane niewiedzą, buczącym w kącie telewizorem i rozpaplanym nad ranem towarzystwem. Czego im tak wesoło, kiedy on umiera!
Za grosz empatii.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedziała czy go tutaj odnajdzie. To było trochę tak, jak szukanie igły w stogu siana. Ale nie miała innego wyboru. Musiała go znaleźć i się upewnić. To, co wydarzyło się wczorajszej nocy nie powinno nigdy mieć miejsca. Zrobiła coś, czego będzie żałowała do końca swojego życia. Po dzień dzisiejszy nie rozumiała, po co w ogóle sięgała po tamto wino Gdyby nie to, gdyby nie procenty szumiące w jej żyłach, zapewne dzisiaj byłoby po staremu. Ale już nie było. Co prawda nie powiedziała o tym swoim opiekunom, ale to była kwestia czasu, kiedy zaczną coś podejrzewać, zadawać pytania. Mnóstwo niepotrzebnych pytań. Przecież to było jej życie i mogła z nim robić co chciała. Tak, chcieli dobrze, ale momentami czuła się przez nich zaszczuta, zamknięta w złotej klatce i karmiona owocami. Jeśli oczywiście jadła, bo i z tym różnie bywało. W sumie w swoim aktualnym stanie powinna jeść normalnie. Właśnie, powinna.
Westchnęła cicho, ściskając mocniej palce na popękanym kubku, w który wpatrywała się zażarcie. Nie miała pojęcia co mogłaby dalej począć. Czuła się dziwnie sama, osamotniona. Boże, jak bardzo brakowało jej Hope. Ona z pewnością wiedziałaby, co zrobić. I wtedy go dostrzegła.
Widocznie już zdążyła wykorzystać cały karnet na zły los, skoro ten postanowił się do niej uśmiechnąć. Zawsze coś. Zawsze jakiś promyk nadziei w tym całym bagnie, w którym zaczęła się topić.
Poruszyła się lekko na krześle, odwracając się przodem do mężczyzny, pozwalając się mu zauważyć. No dalej, podejdź do mnie.
Ale nie podszedł. No tak, typowe. To zawsze kobiety muszą robić wszystko same. Pierwsze kroki. Pierwsze pocałunki. Pierwsze trzymanie za rękę. Szkoda, że oni przeskoczyli te wszystkie pierwsze kroki, od razu przechodząc do ostatniego etapu. Verity zebrała się w sobie, wciągnęła w wątłe płuca sporo powietrza i podniosła się z krzesła zgarniając przy okazji kubek, powoli ruszając w stronę znajomego-nieznajomego.
Chwila… jak on miał na imię?
Zatrzymawszy się przed nim, ściągnęła usta w wąską linię jednocześnie odgarniając z czoła niesforny kosmyk i wsuwając go za ucho. Chciała się uśmiechnąć, wymusić, ale nawet coś tak banalnego się nie powiodło. No Ver, masz przesrane.
- Musimy porozmawiać. O tym, co wydarzyło się wczoraj. – zaczęła niepewnie, nie wiedząc jakich słów użyć, by posklejać to wszystko w jedną całość. Może nie było tak źle, jak myślała. Może prawda była taka, że się myliła.
Przecież nie zawsze kończyło się to wpadką, prawda?

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Brak aktywności w wątku.

DO ARCHIWUM
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach