Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

Nie umiem wymyślać tematów <Growlithe, Fucker>  XZAuDos

Uczestnicy: Growlithe, Fucker.
Mistrz Gry: Ja, czyli Rumcajs.
Poziom Misji: Teoretycznie śmiertelnie trudny. Albo trudny.
Możliwość zgonu: Raczej chcecie jeszcze żyć. Ale nieuniknione są trwałe uszkodzenia ciała.
Nagroda: Piekielne kundle dla wszystkich.


Zaczynacie bez żadnego ekwipunku. Jesteście skazani na swoje moce i umiejętności. Jedynie co przy sobie macie to:
Jinx: podarty kawałek papieru.
Growlithe: prezerwatywy. Kocimiętka.
Fucker: zapalniczka gazowa, która nie działa. Po prostu nie ma w niej gazu.
Broń itp., itd. zdobędziecie podczas rozgrywki, o czym będę raczej ja decydować.

Zabawa na całego, jak to przy piciu. Jeden z drugim żartował, trzeci tylko uśmiechał się pod nosem. Alkohol lał się strumieniami, rozmowa też toczyła się gładko. Rzucaliście tematami bardziej lub mniej inteligentnymi, ale czy ktokolwiek z zebranych zwracał na to uwagę? Nieszczególnie. Każdy w pomieszczeniu bawił się wyjątkowo dobrze, nie było żadnego harmidru czy pijackich bójek. Ciemność za oknami sugerowała noc, która parę chwil temu zawładnęła desperacją. Rozmowa toczyła się dalej w jak najlepszym klimacie. W końcu dawno nie siedzieliście w trójkę i po prostu sobie gawędziliście. Sporo wspomnień z dawnych czasów powróciło, ale nikt z Was nie ośmielił się wyjawić ich na światło nocne dzienne, nawet przy sporej ilości alkoholu.
Nagle film Wam się urwał.
Nie pamiętacie, co robiliście tej nocy.
Macie moralnego kaca (i nie tylko), ale nie to w tej chwili jest najistotniejsze.
 

***

Dusząca ciemność, cuchnący zapach gnijących ciał i pleśni. Odpadający tynk, zasyfiona, lepiąca się podłoga nie wiadomo czym konkretnie. Mieszanka tego wszystkiego przywoływała o mdłości i wymioty. Tak prezentowało się więzienie, w którym przyszło Wam się znaleźć. Każdy w oddzielnej celi, każdy  w oddzielnym sektorze. Cel w jednym sektorze było 60, zaś samych sektorów było aż pięć. Nie duże, jednak z połączeniem korytarzy tworzył się labirynt nie do przejścia. Tylko osoby zaznajomione z tym miejscem były wstanie nie zgubić się w tym budynku. Albo mając w posiadaniu jedną z nielicznych map. Wy nawet nie wiedzieliście o istnieniu tego budynku. Nie znacie jego lokalizacji, w zasadzie to niewiele o nim wiecie. Po prostu w nim jesteście.

***

SEKTOR 1
W tym sektorze, w celi 56 został umieszczony nikt inny jak Jinx. Pobudka była bolesna, ponieważ z twardego, wojskowego łóżka, wylądowałeś na brudnej i śmierdzącej podłodze. Najprawdopodobniej Twoja twarz miała styczność z wymiocinami, trudno stwierdzić czyimi konkretniej. Ale to nie to było frustrujące. Upadłeś na podłogę, a promień bólu, który przeszedł Twoje ciało, spowodował natychmiastową pobudkę. Poczułeś... smród. Tak cuchnący, że Twój organizm miał odruch wymiotny. Ciało było obolałe, a Ty najprawdopodobniej miałeś wybity bark. Czułeś to przy najmniejszym ruchu. Poczułeś smak krwi, zapewne na rozciętej dolnej wardze była świeżo skrzepnięta krew. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałeś, co tutaj robisz. Nie miałeś zielonego pojęcia, jak się stąd wydostać i w jaki sposób tutaj trafiłeś. Do celi o rozmiarze małej garderoby, gdzie na ścianach widniało sporo rys oraz zaschniętej krwi. Jednak największą Twoją uwagę przykuły 2 szkielety, które leżały bezwładnie "oparte" o ścianę po Twojej prawej stronie. Zdesperowany wzrokiem szukałeś sensownego wyjścia, jednakże nic poza metalowymi drzwiami nie znalazłeś. Jeśli chciałeś sprawdzić, czy były one otwarte, to nie były. Światło docierało z małego "okienka", które było przyozdobione kratami.


SEKTOR 5
Trudno stwierdzić, czy to szczęście czy pech, ale nieprzytomny nadal był Growlithe. Gdyby Jonathan miał świadomość, wiedziałby, że w korytarzu ktoś był. Kręcił się w tą i z powrotem, rozmawiając z kimś konkretnym. Rozmowy nagle ucichły, a dało się słyszeć dźwięk otwieranych stalowych, ciężkich drzwi. Owszem, należały one do celi 13, w której znalazł się Grow. Będąc nadal nieprzytomnym, nie odczuł tego, że w mało zadbany sposób ktoś go z niej wyciąga, prowadząc w jakieś nieznane miejsce. Jakby się przyjrzeć, było to stare laboratorium. Cuchnęło jeszcze gorzej niż tutejsze cele w ów sektorze. Przykuli go do krzesła, unieruchamiając mu głowę, ręce, talię oraz kostki. Właśnie wtedy powoli powracała Ci świadomość. Zbyt wolno, abyś mógł w jakikolwiek sposób zareagować. Bolał Cię każdy mięsień, a najmniejszy ruch powodował jeszcze większy ból.


SEKTOR 3
W celi 23, skuty kajdankami na nadgarstkach był nikt inny jak Fucker. Przytwierdzony do ściany, nieprzytomny, ale do czasu. Okazuje się, że dzielisz z kimś celę, nie wiesz tylko z kim. Ze snu wybudzają Cię mało miłe jęki i stękania. Chce Ci się pić, najbardziej z całej trójki to odczuwasz. Nie masz zbyt dobrego manewru, ponieważ jesteś skuty. Jedynie czym możesz swobodnie ruszać, to głową i nogami. Wstawać nie możesz, nie dasz zwyczajnie rady. Głos... obcy głos dostał się do Twoich narządów słuchowych. Nie były to konkretne słowa, ledwie jakieś pomruki. Te odgłosy wydawał mężczyzna w średnim wieku, który podobnie jak ty również był przytwierdzony do ściany. Znajdował się naprzeciw Ciebie, a jedynie co mogłeś w nim zobaczyć, to strach. Ciągle coś mamrotał pod nosem, szlochał, a Ciebie to przyprawiało o jeszcze większy ból głowy. Tak poza tym miałeś również złamany nos i skręconą kostkę w lewej nodze.



Jinx zrezygnował z misji, dlatego co zostało o nim napisane, to ignorujcie. Tego tak naprawdę nie ma.
Jak coś, to wszystkich dopada potworny ból głowy i suchość w gardle.


Ostatnio zmieniony przez Rumcajs dnia 14.03.16 13:09, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kichnął.
Całe ciało od razu napięło dotychczas wyluzowane mięśnie, rysy twarzy stężały, gdy zacisnął szczęki, wciągając głośno powietrze do przesuszonych płuc. Powieki drgnęły, kiedy uchylał je i oślepiony początkowym światłem - nawet jeśli niewielkim - przymrużył je natychmiast, lustrując otoczenie na tyle, na ile pozwalała mu na to sytuacja.
Głupie kichnięcie, a wszystko go rozbolało. Alergia na idiotów bywa szczególnie kłopotliwa...
… kiedy siedzisz w ciasnym pomieszczeniu z całą czwórką, racja?
Głos Shatarai musnął jego ucho paskudnym zimnem mrożącym w żyłach krew. Wymordowany ściągnął brwi i spróbował szarpnąć dłonią - na darmo. Wymęczony organizm wysyłał słabe sygnały dotyczące zagrożenia; próbował przebić się przez błoniastą otoczkę okrywającą umysł i dobrnąć z wystarczającą siłą, aby trybiki ruszyły w przyspieszonym tempie.
Co pamiętasz jako ostatnie?
Growlithe wciągnął powietrze przez nos, wietrząc zapachy.
Pamiętał Ryana i Shebę. Pamiętał jasnożółte bąbelki musujące w piwie. Pamiętał błysk świecy i głośny, piskliwy dźwięk osoby, która w każdej innej, normalnej spelunie byłaby kelnerką - tutaj robiła za wszystko.
Świetnie. Co dalej?
Shatarai poruszyła szpiczastym uchem, nie zdejmując spojrzenia z jednej z nieznajomych postaci. Czekała cierpliwie na odpowiedź właściciela, nawet mimo świadomości, że jej nie otrzyma - w tym miejscu wszelakie wspomnienia zostają przetarte, a ona, jako pośredniczka, doskonale o tym wiedziała.
Myślisz, że zrobiono to specjalnie?
Albo skorzystano z okazji.
Spróbował przekrzywić nieco głowę, ale zamiast tego kark odmówił posłuszeństwa. Impuls bólu ocucił go na tyle, by przestać się wiercić.
Jak teren?
Shatarai uniosła wyżej pysk. Siedziała tuż obok właściciela - niewidzialna, dumna, ogromna - i wpatrywała się we wszystkich z góry. Długi pysk uchylił się, wypuszczając lepki jęzor - oblizała się i spuściła nieco łeb, przytykając go do ramienia Growlithe'a.
Brudny.
Jej odpowiedź zabrzmiała jak rozkaz startu dla maratończyków.
Jeśli żaden z nieznajomych nie wykonał niebezpiecznego ruchu lub nie zaczął mówić, Shatarai wyszła z ukrycia. Wpierw pojawił się sam łeb, balansujący w powietrzu; zaraz potem kościste barki, garbaty tułów, kanciaste biodra, długie, zakończone hakami łapy i ogon niemalże tej samej długości, co ona sama.
Wyprostowała się, ukazując gabaryty, ale łeb spuściła, chroniąc gardło. Gardło, z którego wydobyło się pierwsze, ostrzegawcze warknięcie. Wyślizgnęło się spomiędzy zatrzaśniętych kłów, które rozwarły się wraz z pierwszym krokiem ku najbliższemu nieznajomemu. Zaatakowała.

|| Czym on jest przywiązany? Linami? Łańcuchami?
+ Tak jak pisałem: jeśli zrobili podejrzany ruch, Shatarai zaatakowała pierwszego z nich. Jeśli nie - wstrzymała się.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chociaż z punktu widzenia osób trzecich sytuacja wydawała się być beznadziejna, dla ciemnowłosego nie było sytuacji w pełni beznadziejnych. To nie pierwszy raz, gdy budził się, czując się, jakby przed tym wymuszonym snem dostał obuchem w łeb. To nie pierwszy raz, gdy pierwszym, co usłyszał, było brzęczenie łańcuchów. I nie pierwszy raz, gdy ktoś z jakiegoś osobistego powodu starał się uprzykrzyć mu życie. Dookoła było mnóstwo osób, którym nie przypadł do gustu, z czego większość i tak nie utrwaliła się w jego pamięci. Teraz też nie rozpoznawał żadnego zapachu, oprócz obrzydliwej woni czyjegoś strachu. Nawet ciche jęki przerażenia – te konkretne jęki osoby uwięzionej z nim w jednej celi – były obce.
Ociężałe od nieprzytomności powieki uniosły się leniwie, ukazując srebrne. niezdrowo lśniące tęczówki, których zwężone źrenice momentalnie rozszerzyły się, chcąc dostosować wzrok ciemnowłosego do półmroku celi. Spróbował przełknąć ślinę, ale nawet ona nie wystarczyła, by pozbyć się paskudnej suchości w gardle. Mlasnął i odchrząknął cicho, w ogóle nieprzejęty obecnością współwięźnia, który tylko utrudniał mu skupienie się na najważniejszych aspektach.
Jak się tu znalazł?
Kto go tu przyprowadził?
Co działo się ostatnio?
Był w stanie ułożyć sobie w głowie wyłącznie odpowiedź na trzecie pytanie, ale z perspektywy obecnego położenia, nie dałby sobie uciąć głowy za własną rację, nawet jeśli pamięć prawie nigdy go nie zwodziła. Zdawkowo przyjrzał się mężczyźnie naprzeciwko, by za moment rozejrzeć się po pomieszczeniu, do którego ich wpakowali, jakby liczył na to, że rozeznanie się w otoczeniu w czymś mu pomoże.
Przesunął językiem po dolnej wardze, częściowo ścierając z niej krwawy ślad, z którego obecności zupełnie nie zdawał sobie sprawy. Poruszył się nieznacznie, brzęcząc łańcuchami. Dopiero poruszywszy nogami, spotkał się z nieprzyjemnym uciskiem w jednej z nich. Ból był jednak na tyle znośny, by nie zawracał sobie nim głowy. O wiele większym problemem były teraz te pieprzone kajdany. Spróbował okręcić nieznacznie dłonie na nadgarstkach, by ocenić, na ile stabilne były metalowe obręcze. Szarpanie się z nimi nie miało raczej żadnego sensu.
Słuchaj ― to jedno słowo nie było próbą zwrócenia na siebie uwagi mężczyzny. Było zdecydowanym rozkazem, który nie stracił na sile mimo mocno zachrypniętego głosu Grimshawa. Mówienie od razu stało się dla niego jeszcze większym utrapieniem niż zwykle. Nie na co dzień czuł się, jakby nażarł się piachu. To uczucie było jednak nieporównywalne z niechęcią do konwersacji z mażącym się nieznajomym. ― I skup się. Wiesz co tu się dzieje? Kto nas tu przyprowadził? Potrzebuję informacji.
A co mu dasz, jeśli ci pomoże? Uwolnisz go?
Może.
Dobre sobie. Pewnie w to nie uwierzy.
Nie musiał. Niezależnie od decyzji mężczyzny, nie zamierzał siedzieć tu bezczynnie. Zadarł głowę, by przyjrzeć się kajdanom. Już po chwili w całej celi zrobiło się znacznie zimniej, co bez wątpienia mogło mocno doskwierać współwięźniowi. Niemniej jednak to nie on stał się celem lodowych okowów – o wiele bardziej zainteresowały się żelaznymi obręczami, chcąc uczynić je mniej stabilnymi. Wtedy też Ryan zaczął szarpać rękami na tyle mocno, na ile pozwalał mu obecny stan, byleby pozbyć się niepotrzebnych więzów. Łańcuchy już nie brzęczały, a wydawały z siebie głośne trzaski, uderzając o ścianę.


{Kontrola lodu: 1/3.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

W bliżej nieokreślonym miejscu nie byłeś sam. Towarzyszyli Ci jeszcze cztery osoby, w tym jedna kobieta o szczupłej sylwetce i jasnych włosach, niska. Pozostała trójka byli mężczyznami, jeden o kolosalnym wzroście, pozostali o przeciętnym jak na japońskie standardy przystało. Przykuty byłeś do krzesła, z którego nie łatwo jest się oswobodzić. Kiedy starałeś sobie przypomnieć zdarzenia z przed paru godzin, nie szło Ci tak łatwo. Skończyło się na tym, że piłeś, nic więcej. Nie pamiętasz całej reszty, o której wiedział jeden z Twoich kompanów. Nie zamierzałeś jednak zaprzątać sobie aktualnie tym głowę. Był poważniejszy problem - problem wydostania się stąd. Ile to razy lądowałeś w podobnych miejscach do tego i ile razy udawało Ci się z nich uciekać. Czemu tym razem miało być zupełnie inaczej? Ano właśnie.
Żaden z obecnych nie wykonywał gwałtownych ruchów, więc teoretycznie można było zachować spokój. Czyżby? Kobieta coś przygotowywała. Był to roztwór, który miała zamiar na Tobie przetestować, jednak o tym nie wiedziałeś. Wydawał duszący zapach, przypominał trochę zapach gnijącego jajka. Pozostali tylko stali i czekali, nikt ze sobą nie rozmawiał, nie wykonywał gwałtownych ruchów. Nawet nie zauważyli tego, że właśnie się wybudziłeś, a tym bardziej, iż jesteś w czyimś towarzystwie.
Długi czas nic się nie działo, do momentu, aż ktoś wszedł do środka, informując, że w sektorze czwartym dzieje się mało sympatycznie i potrzebny mu jeden z kolegów. Właśnie w tym momencie bestia rzuciła się na osobę, która chwilę temu weszła. Reszta zareagowała bardzo szybko i zgrabnie, chcąc odeprzeć jej atak, ale jeden z panów, ten najniższy został ranny przez atak Shatarai, czyli ich współpraca poszła na marne. Kobieta widząc sytuację,  szybko zareagowała i bez głębszego zastanowienia wzięła pierwszy lepszy jakiś ciężki przedmiot, a chcąc nie chcąc była to cegła i rzuciła w stronę bestii, by ją tym ruchem ogłuszyć. Cela miała dobrego, więc szanse były bardziej pewniejsze na trafienie bestii w głowę. Również w błyskawiczny sposób wezwała posiłki, nie chcąc ryzykować życie swoich pracowników. Póki co nikt nie wiedział, że odzyskałeś przytomność.


***


Tymczasem w sektorze, w którym znajdował się Fucker, cóż... niewiele się zmieniło. Nagła ciemność zastała każdą celę, przez co niektórych wycia i skomlenia były jeszcze bardziej głośniejsze, bardziej drażniące.  A Ty im bardziej myślałeś, tym mocniej bolała Ciebie głowa, drażniło Cię to. Wspomnienia z nocy mijały Ci jak stary czarno - biały film, slajd po slajdzie. Ponieważ jako Ty jeden pamiętałeś, co się wtedy stało. W takich chwilach wygodnie być abstynentem. Być osobą, która nie pije i w razie czego ma świadomość bycia. Jednak w tym wypadku niewiele ci to dało. I tak zostaliście pokonani, nieważne jak bardzo staraliście się, by tak nie było.

Pamiętasz to, kiedy Sheba opuścił Was jako pierwszy, udając się w zupełnie przeciwnym kierunku niż Wy zmierzaliście. Po miło i przyjemnie spędzonym czasie, chcieliście się przejść, by móc orzeźwić myśli. Cała trójka poszła w tereny koszar, a kiedy nadszedł ten odpowiedni moment, pożegnaliście się. Jak wcześniej, Sheba poszedł w przeciwnym kierunku co Ty i Twój kompan. Wy chcieliście jeszcze chwilę zostać, by coś obgadać. Jednak z pijanym Growlithe nie dało się rozmawiać, nawet jeśli potrafiliście się dogadać na co dzień. Stwierdzając, że to odpowiedni czas, by wróci do kryjówki, zostaliście zaatakowani. Zamaskowanych napastników było dosyć sporo, zdrowo z siedem osób. To było oczywiste, że nie daliście rady. Może gdyby Growlithe był trzeźwy, może gdyby Sheba tutaj był, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Ale to tylko takie przypuszczenia, które nie miały gwarancji, iż się spełnią. Grow padł jako pierwszy, a Ty przez moment nieuwagi dostałeś tak mocno w głowę, że straciłeś przytomność.
Cała reszta była oczywista.
Obudziłeś się w celi skuty kajdanami, a w towarzystwie miałeś majaczącego mężczyznę. Trudno stwierdzić, o czym dokładnie mówił, najprawdopodobniej przez język, którego używał. Ale kiedy usłyszał Twój stanowczy, ochrypnięty głos, spojrzał się na ciebie pustym spojrzeniem. Cały drżał.
- Zginiemy. Ty też zginiesz, oni zginął... Boże, jakie to żałosne... - zaczął gadać coś bezsensu. Nie tego oczekiwałeś.
Zmiana temperatury w celi nie przysłużyła mężczyźnie naprzeciwko. Drżał jeszcze bardziej niż dotychczas, wlepiając w Ciebie złowrogie spojrzenie. Z pewnością miał do Ciebie wyrzuty. Niemniej, Twoja moc na coś się przypadała. Spadek temperatury spowodował, że łańcuchy były bardziej wrażliwe, przez co łatwiej będzie można wyswobodzić ręce.  
- Uwolnisz mnie? Uwolnij mnie, błagam. Zrobię co zechcesz, powiem Ci o wszystkim... - zaczął ekspresowo doskonale widząc, do czego zmierzasz. Wielu w tym momencie oddałoby wszystko, aby posiadać Twoją moc.
- Chcesz wiedzieć co tutaj się dzieje? Dobrze, powiem Ci. Chaos się dzieje. Nikt stąd nie wyszedł żywy... Wszyscy tutaj umierają w męczarniach, kąpiąc się we własnej krwi. A wcześniej... - ton jego głosu nadal drżał, jednak nie zdążył powiedzieć wszystkiego. Twoja cela właśnie się otworzyła. Weszło do niej dwóch ludzi, którzy chcieli zabrać od Ciebie osobę współdzielącą celę. Zauważając jednak efekty Twojej mocy, masywni mężczyźni dość szybko zareagowali na Twój wybryk. Nie zdążyłeś oswobodzić rąk z kajdanów, natomiast panowie nie zamierzali się z Tobą cackać. Ponownie zostałeś uderzony w tył głowy, gdzie zostałeś oszołomiony, ale tym razem nie zemdlałeś. Jednakże oni pomyśleli inaczej. Uważając, że na parę chwil będzie z Tobą spokój, zabrali mężczyznę, który szarpał się darł wniebogłosy, aby go zostawili, ale daremne były jego starania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od tego skomlenia czuł jeszcze silniejsze pulsowanie w głowie. Oczekiwał konkretów, a nie zrozpaczonego bełkotu. W takich chwilach strach tylko odbierał zdolność trzeźwego myślenia, gdy ktoś nie wiedział, w jaki sposób przełożyć go na instynkt samozachowawczy. Mężczyzna w celi wyraźnie tego nie potrafił. Nawet w ciemnościach był w stanie dostrzec zarys jego żałosnej gęby skąpanej w przerażeniu. To ona stała się jego głównym punktem obserwacji, mimo że jeszcze przed momentem zgasły wszystkie światła. I mimo że w pobliżu dało się usłyszeć majaki innych porwanych. Wywnioskował jedynie, że nie byli tu sami, jednak w tej sytuacji wykazywał wobec tego zerowe zainteresowanie. Wydostanie się stąd było już indywidualną sprawą każdego. Możliwe, że miało w sobie coś z selekcji naturalnej, która miała wyłonić tych, którzy radzą sobie w tak beznadziejnych warunkach. W ich celi był już jeden oczywisty przegrany.
„Zginiemy. Ty też zginiesz...”
Co za pierdolenie, mruknął w myślach, przyglądając się mężczyźnie nieruchomym wzrokiem. I czekał. Czekał na poprawną odpowiedź, którą bynajmniej nie była wzmianka o śmierci w tym miejscu. Kajdany jeszcze raz trzasnęły, gdy szarpnął za nie, chcąc za wszelką cenę pozbyć się niewygodnych obręczy, jak i zmienić tę niewygodną pozycję, od której zastał mu się kark. Nie obchodziło go, że nieznajomemu zrobiło się zimno.
Powiedziałem już. Najpierw konkrety, potem nagroda ― odparł, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że bez podzielenia się swoimi informacjami, nie było mowy o jakiejkolwiek pomocy. Nie znali się, Grimshaw nawet nie powiedziałby, że byli po jednej stronie, mimo tego, że oboje znajdowali się po tej mniej korzystnej stronie klat. W zimnym i ciemnym zamknięciu. Problem w tym, że im więcej mężczyzna mówił, tym mniej ciemnowłosy wiedział. Kąciki jego ust drgnęły w lekko pogardliwym i zniesmaczonym wyrazie, chociaż nie zamierzał mu przerywać, póki jeszcze miał coś do powiedzenia.
Czym był „chaos”?
Chaos powodowali ludzie, którzy ich tu ściągnęli. Lub nie-ludzie.
Kim byli?
Dlaczego wszyscy musieli umierać w męczarniach?
Po co im aż tyle ofiar?
To odpowiedzi na te pytania interesowały go najbardziej, ale szybko przekonał się, że pula faktów, które miał usłyszeć wyczerpała się z chwilą, gdy do środka weszły dwie osoby. Srebrne oczy natychmiast pomknęły spojrzeniem w ich stronę, skupiając się na twarzach, jakby chciał wiedzieć, czy radzili sobie w ciemnościach sami czy za pomocą urządzeń. Wciągnął też powietrze nosem, by choćby w znikomym stopniu zorientować się, z jakim wrogiem miał do czynienia. Nie miał jednak zbyt dużo czasu na rozeznanie się, gdy podeszli do niego, a potem usłyszał huk i tępy ból rozszedł się po i tak obolałej już czaszce.
Gdy potrząsnął lekko opuszczoną głową, wyrywając się z chwilowego osłupienia, drzwi do celi już zamykały się za całą trójką. Najwidoczniej jego towarzysz niedoli zachowywał się na tyle głośno, by zechcieli się go pozbyć.
Zadarł głowę wyżej i splunął w bok, chcąc pozbyć się całego niesmaku, który zaległ w jego ustach na samą myśl, że tym dupkom wydawało się, że to wystarczy, by złamać go na tyle, by jęczał jak tamten tchórzliwy kundel. Szarpnął jeszcze raz i kolejny, licząc na to, że wreszcie uda mu się rozerwać metalowe ogniwa. Jeśli miało mu się to udać, zamierzał wstać, ignorując ból w skręconej kostce – był w stanie znieść go na tyle, by wciąż poruszać się w miarę swobodnie* – i podejść do drzwi. Przez moment stałby i nasłuchiwał, upewniając się, że dookoła byli tylko inni więźniowie. Przyłożywszy rękę do drzwi, znów użyłby swojej mocy, mrożąc szparę po boku drzwi, w które zacząłby uderzać, byleby rozkruszyć zamek.
I co potem? Ktoś może was pilnować.

{Kontrola lodu: 2/3.
* To ze względu na ponadprzeciętną wytrzymałość postaci, neh. Skręcenie odczuwa bardziej jako jakiś pulsujący ucisk, czasem przeplatany silniejszymi impulsami. Tak na marginesie.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był wtopiony w mebel. Dłonie nie mogły się poruszyć, kark był przyspawany żywcem do oparcia, uda przyklejono niewidzialnym, nieistniejącym w zasadzie klejem do metalowej powierzchni. Mięśnie były napięte, gotowe do ataku lub przyjęcia ciosu, ale ani jedno, ani drugie nie miało racji bytu. Poniekąd nie obawiał się bólu, nie traktował nawet tego paskudnego zapachu jako najgorszej perspektywy, bo najgorszą perspektywą było siedzenie w bezruchu. I to nie dlatego, że lenistwo obciążyło wszystkie kończyny. Tym razem gruby metal miał tu swój udział.
Do czasu, Jace.
Jasne. Co widzisz?
Wielkiego byka, dwóch fagasów i laskę z miksturą. Po zapachu sądząc, da ci niezłego kopa.
Fantastycznie.
Shatarai była jego oczami, jego idealnym radarem na wrogów. Ale co z tego, skoro lada moment jej jestestwo zostało unicestwione? Cegła uderzyła o pysk, pysk zamienił się w mgłę, mgła się rozwiała, jakby z sekundy na sekundę z czarnej stała się przeźroczystą. Chwilę po tym całe ciało buchnęło i rozpłynęło się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko kilkusekundowe zimno.
Na marne, hm?
Umysł pracował na najwyższych obrotach. Skoro nie zorientowali się jeszcze o jego trzeźwości, poniekąd mógł to wykorzystać. „Coś działo się w sektorze czwartym” - cokolwiek to było, było „nieprzyjemne”, potrzebowano posiłków. Grow omal się nie uśmiechnął, ale mimo wewnętrznej chęci usta pozostały nieruchome.
Może nie tylko jego zaciągnięto żywcem za szmaty do czegoś tego pokroju? Może ktoś właśnie kupował mu trochę cennego czasu? Może nawet Sheba albo Ryan. Może sektor czwarty był o krok od jego obecnej pozycji.
Trzeba się ruszyć.
Tym bardziej, że ta mała zołza wezwała posiłki.
Shiva, Livai, Heine, Haye, Yerwyth...
Po każdym imieniu z cienia pomieszczenia wyłaniał się kolejny łeb. Wpierw od ściany odkleił się smukły pysk wilczycy - mniejszej niż poprzednia, ale masywniejszej; zaraz potem z góry dało się słyszeć pierwsze trzepnięcie skrzydłem o powietrze, gdy z sufitu wyłoniła się pierzasta kończyna jastrzębia; potem rozbrzmiał niski warkot wyrwany prosto ze ściśniętego, kociego gardła, gdy zza jednego z mężczyzn o średniej budowie wyślizgnął się gepard, niebędący zresztą jedynym kotowatym. Tygrysica, Haye, wyskoczyła zza siedzenia, na którym urzędował Growlithe. Jej długi ogon poruszył się, gdy niespokojnie omiotła spojrzeniem plener. Zaraz spomiędzy jej przednich łap wyskoczył Yerwyth - karakal.
Metal kajdan przysłonił nadgarstek wymordowanego, który już teraz zacisnął się mocno wokół skóry powodując jej pobielenie. Artefakt mocno wżynał się w przegub, ale mimo bólu zarządził atak. To  były ułamki sekund, jak zawsze. W jednej chwili zrobiło się hałaśliwiej - warkot, pomrukiwanie, trzepot skrzydeł, pisk, uderzenie pazurów o podłogę; w drugiej, po niecałym mrugnięciu kogokolwiek, wszystkie mary zaatakowały.
Haye ruszyła ku największemu z mężczyzn. Tygrysica przeskoczyła do przodu, a nim jej łapy dotknęły z powrotem podłoża paszcza rozerwała się, ukazując długie, zakrzywione kły, gotowe wgryźć się w skórę wroga i wyszarpać to, co nie zdoła się wydostać spomiędzy zaciśniętych szczęk. Livai - jastrząb - jeszcze nim opadł na ziemię, rozcapierzył hakowate szpony. To właśnie nimi wycelował w twarz - szczególnie oczy - kobiety z miksturą. Potężne skrzydła uderzały o nieruchome dotychczas powietrze, a pióra szeleściły, rozwiewając włosy niskiej nieznajomej. I w momencie, w którym ptaszysko zapikowało ku niej, Shiva, Heine i Yerwyth również wystrzelili ze swoich miejsc. Heine powinien być najbliżej jednego z przeciętnych wzrostem mężczyzn i to jego gepardzie ciało postanowiło zaatakować. Giętka sylwetka śmignęła ku nogom, chcąc uderzyć bokiem w tył kolan oponenta, ale nawet jeśli nie udałoby się go powalić, kocie zęby w kolorze smoły wysunęły się zza warg, sprężyste łapy uniosły ciało w podskoku, a sama zmora rzuciła się na mężczyznę z zamiarem dosięgnięcia jej gardła. Zresztą, nie tylko Heine wpadł na podobne rozwiązanie. Shiva miała za zadanie zająć się jego towarzyszem. Odbiła się od ściany i wypruła ku niemu, by przywitać jego udo tym, czym każdy wilk witał swoich rywali - zębiskami. Pozostał w pomieszczeniu jedynie przybyły tutaj ewenement. Jakiś mięsień drgnął na szczęce Growlithe'a, gdy Yerwyth puścił się ku już rannemu mężczyźnie. Kiedy najmniejsza z mar - karakal - jak strzała przemknął ku celowi, masywne biodro Haye uderzyło o drzwi.
W tym samym momencie, bez względu na wynik walki, Growlithe poruszył nieco prawą dłonią. Przytrzymujące go obręcze kajdan zrobiły się o wiele bardziej gorące, niż chwilę temu i bynajmniej nie było to spowodowane ciepłem samego ciała wymordowanego, bo już po chwili z niebieskawo-szarawej barwy chłodu, metal powinien zarumienić się od ognia. Na początek była to próba ustawienia tak dużej temperatury płomienia, aby przetopić metal.

- - - - -
|| Użycie mocy:
x Umbrakineza: 2/3.
x Pirokineza: 1/3.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ku zaskoczeniu kobiety, cegła nie poległa. Przynajmniej nie na ten moment. Niezidentyfikowany stwór zniknął, rozpłyną się, zostawiając po sobie tylko nieprzyjemny chłód. Tak, dziewczyna nie była najlepsza, jeśli chodziło o walki, generalnie sprawiała wrażenie głupiej blondyny. Ale w swojej dziedzinie była dobra, przez co ją tolerowano. W fantastyczny sposób zatruwała swoich więźniów - boleśnie, ale nie na tyle, aby tak od razu zginęli. Nikt nigdy nie wiedział jakie asy chowała w rękawach, jednak jedno było jasne - były cholernie niebezpieczne, na co trzeba było uważać.
Nie wszystko poszło po myśli pracownika, który świeżo co przyszedł. Chciał niejakiego wsparcia, tymczasem znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Pech chciał, że jedna z mar zaatakowała strażnika (Shatarai zanim wycelowano w nią cegłą), raniąc jego prawe ramię, rozrywając mięso i tkanki. O tyle dobrze, że był leworęczny. Ale co to zmienia, skoro był bezużyteczny? Kobieta przeklęła. Liczyła na szybkie wsparcie ze strony pracowników, a tymczasem będzie musiała radzić sobie z tym co ma. Zabawne, że ktoś taki pełnił rolę szefa.
Ludzie(?) w pomieszczeniu nie wiedzieli, co się dzieje. Szczerze było widać, że nie byli przygotowani na coś takiego. Brak informacji o osobnikach, których udało im się złapać... Trochę utrudniało sprawę. Pomimo sławy, nikt tutaj Ciebie nie znał. Widać, że to była banda idiotów, którzy łapali pierwszych lepszych i robili... Właściwie co robili? Nie wiedziałeś tego.
Mary zaatakowały.
Żeby nie było - strażnicy posiadali broń. Niektórzy palną, inni białą. Wątpliwej jakości karabiny oraz zardzewiałe szable, ale jednak. Musieli sobie radzi z tym co mieli.
Sporych gabarytów mężczyzna zareagował od razu. Pomimo swojej masy, nie pozwolił na zrobienie z siebie ofiary losu - zgrabnie i w efektowny sposób ominął atak tygrysicy, a kiedy postanowiła uderzyć raz jeszcze, wyciągnął szable z pochwy i zrobił szybkie i precyzyjne cięcie, by pozbyć się całego cienia. W paszczy tygrysowi został skrawek koszulki, bo tylko tyle udało mu się pochwycić.
Kobieta również nie próżnowała. Uważnie przyglądała się otoczeniu, powoli domyślając się, że to musi być zasługa ich więźnia. Ale nie miała jak do niego dotrzeć. Gdzie to cholerne wsparcie? Zdesperowana widząc, że cień jastrzębia brnął w jej kierunku w dłonie wzięła jedną z fiolek, które stały na wątpliwej jakości stole. Roztwór kwasowy rzuciła w jego stronę, natychmiastowo zasłaniając oczy. I to nie dlatego, aby uchronić się przed atakiem ptaka. Bardziej przed tym co rzuciła - wolała mieć sparzoną rękę, niżeli wzrok. Jeśli ptak nie zdążył zrobić uniku, fiolka z kwasem uderzyła o marę, tym samym rozbiła się o niego, a roztwór zaczął się wżerać w cień. Wiedziała również, że może stać się tak samo jak z poprzednim - cień rozpłynie się, a fiolka uderzy o ziemię, robiąc w niej dziurę. Jednak wolała to niż siedzieć bezczynnie i czekać na cud.
Inni nie mieli tyle szczęścia. Kiedy tamci próbowali zrobić cokolwiek, oni nie zrobili nic. Najwyraźniej byli od tego, aby tylko wyglądać. Jeden z nich padł od razu, gdy ciemne kły wbiły się w szyję. Shiv bezproblemowo wbiła się zębiskami w udo mężczyzny, który wydał z siebie tępy krzyk. Starał się pozbyć mary, jednak im bardziej się szarpał, tym większy kawał mięsa został oderwany z uda mężczyzny. Strażnik przy drzwiach również padł martwy od ataku mar. Nie był osobą bojową, więc co się dziwić.
Metal przybrał zupełnie inną barwę niż miał parę chwil temu. Rozgrzał się do czerwoności, a jeśli Wilczurowi uda się utrzymać tę temperaturę grzania, najprawdopodobniej uda mu się wyswobodzić dłonie. Ale co z resztą? Kobieta wiedziała już o przytomności Growlithe - przynajmniej domyślała się, że to może być jego sprawka, bo nie wierzyła, że coś takiego przy tutejszym labiryncie mogło się bezproblemowo dostać. Jednak na razie była zajęta ratowaniem własnego tyłka, co tylko Wilczurowi kupowało czas. Ale wiedział, że miał go coraz mniej - wsparcie mogło przybyć lada moment, a wtedy może zrobić się naprawdę gorąco.


***


Mężczyzna nie dowiedział się tego, czego oczekiwał. Milion niepotrzebnych słów zostało wypowiedziane z ust mężczyzny, aż ostatecznie został zabrany. Zbyt łatwo poszłoby, gdyby Fucker w tak prosty sposób dostałby to co chciał. Wydawać się można, że wszystko było wyłożone na tacy, jednak im bardziej wydaje Ci się, że jesteś blisko celu, tym coraz bardziej od niego się oddalasz.
Mężczyzna został zabrany, a jego brak obecności powodowała głuchą ciszę w celi. W celi, bo w więzieniu dookoła ciągle dało się słyszeć jęki innych więźniów. Ale czy udało się usłyszeć kroki któregoś ze strażników? Tego nie wiedział - nikt nie uciszał jeńców, co było dowodem na to, że ich mogło po prostu nie być. Albo chcieli uśpić czujność tych, którzy pragnęli wydostać się z ów miejsca. Bo w końcu nie wszyscy będą siedzieć w jednym miejscu i czekać bezczynnie na Cud Boży.
Kiedy strażnicy opuścili cele, mogłeś dalej skupić się na kajdanach. Jednak niewiele czasu Ci zostało, ponieważ kto normalny zostawiłby Cię w takim stanie - że świadomością, że chciałeś właśnie się wydostać, uciec. Dlatego kiedy tylko udało Ci się wyswobodzić nadgarstki z kajdan, wśród jęków rozpaczy dało się słyszeć marsz pewnej grupy ludzi. Były to silne i pewne siebie kroki. Nie miałeś zbyt wiele czasu, co sobie doskonale zdawałeś z tego sprawę. Liczyły się teraz tylko sekundy.
Pierwsze strzały zostały wydobyte z broni palnej. Jęki litości były bardziej słyszalne niż dotychczas, a Ci, którzy siedzieli cicho najprawdopodobniej zostali ocalenia. Strzały z każdą sekundą były bardziej słyszalne. Pomimo krótkiego czasu, udało Ci się rozwalić zamek w kratach. Ale było zbyt późno byś mógł zareagować w jakikolwiek inny sposób. Jeden ze strażników, z wyglądu przypominającego typowego SS mana, stanął przed Twoją celą. Nie patrzy na to czy jesteś umierający, zdrowy, wolny. W ułamku sekundy przeładował broń i przestrzelił Ci lewy bark - tam trafił strzał, który wydobył. Nabój przeszedł na wylot, pozostawiając po sobie dziurę, z której zaczęła sączyć się krew. Dopiero teraz zauważył, że jesteś wolny, teoretycznie nic Ci nie jest, a co najważniejsze - zamek w kratach został rozwalony.
- Ej! Ruszać dupy! Mamy ciężki przypadek! - krzyknął do reszty kolegów, a kiedy zechciałeś go zaatakować fizycznie, mężczyzna końcem broni z całej siły przywalił Ci w szczękę, na siłę wpychając Cię do środka, uniemożliwiając Ci ewentualną ucieczkę. Koledzy z pracy również niebawem przybyli, zaprzestając masowo zabijać jeńców. Łącznie było ich pięciu. Na razie nie robili żadnych agresywnych ruchów, najprawdopodobniej czekając na twój ruch.


Obrażenia:
Fucker: przestrzelony na wylot lewy bark, ból głowy, skręcenie kostki, jakieś otarcia i siniaki.
Growlithe: ból głowy, otarcia, siniaki, jakieś mało poważne rany, ból mięśni, odczuwalne zmęczenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

... otym... cydencie cię... uważą...
Wilczur uśmiechnął się pod nosem, zaciskając mocno palce, jakby do ostatniej chwili musiał sobie udowodnić, że wciąż ma w nich czucie. Nie chodziło wyłącznie o to, że sznur zaczyna wżynać mu się w skórę, krojąc mięśnie; już wcześniej musiał leżeć jakiś czas w wyjątkowo niewygodnej pozycji, by teraz go tak karało. Mimo tego, mary nie traciły rezonu.
Nawet jeżeli Haye spotkała się z zamaszystym ruchem szabli, który przepołowił jej ciało i skutecznie pozbawił dalszych prób rzucania się na oponenta, to nie była w pomieszczeniu jedyną marą interesującą się największym z przeciwników. Heine, pozbawiwszy się jednego z pomocników, wypruł w kierunku wymierzonego wroga, zgrabnie przekrzywiając kocie ciało przy braniu zakrętu. Zaatakował go z drugiej strony, zakładając, że skoro mężczyzna wykonał atak od góry, niszcząc przy tym tygrysicę, jednocześnie odsłonił drugą sferę ─ i to ją właśnie zaatakował gepard. W momencie, w którym przeciwnik uniósł ramię, aby wykonać tzw. „cięcie”, Heine był już o pół metra od niego i wycelował prosto w odkryte miejsce tuż pod linią żeber ─ nie chciał go wszak zranić do tego stopnia, by połamać kości, tylko po to, by mężczyzna w automatycznym odruchu zgiął się wpół. To miała być idealna pora na skonfrontowanie go z kolejnym napastnikiem ─ Yerwythem. Karakal powarkując miał zamiar rzucić się na zgiętego mężczyznę i chwycić go w kły za gardło, szarpiąc i ciągnąć w dół, chcąc rozerwać grdykę i pozbawić go możliwości oddychania.
Livai tymczasem, jeżeli udało mu się uniknąć lecącej fiolki, śmignął tym razem nie ku kobiecie, choć faktycznie również w jej stronę ─ z tym nierównym wyjątkiem, że nie miał zamiaru atakować jej bezpośrednio. Wycelował w stół, chcąc zrzucić z niego fiolki; jeżeli nie wszystkie, to ich największą liczbę.
Shiva, w momencie, w którym jastrząb zapikował ku stolikowi, przerzuciła się jeszcze na przełyk swojej dogorywającej ofiary. Co prawda i bez tego wątpliwe było, aby przeżył ─ z taką raną wykrwawienie się to ułamki sekund. Pokierowania jednak poleceniem postanowiła skoczyć jeszcze pazurami na szyję mężczyzny, a jeśli jej się to udało i ten nie stanowił już zagrożenia, wybiła się ku kobiecie z miksturami.
... dzie... obrze...
Shat, zaczął z przekąsem, doprowadzając temperaturę stali do szaleństwa.
... mhhhh?
Przymknij się.
I szarpnął ramionami, mając nadzieję, że żelazo puściło i będzie mógł się poruszyć na tyle, by resztę zatrzasków potraktować w identyczny sposób, z tym wyjątkiem, że dane by mu było dotknąć ich dłonią i przyspieszyć proces spalania i wreszcie się uwolnić. Nic nie mówił; skupił się na tym, by instynktownie manewrować, jednocześnie sprawdzając, czy nie nabył dodatkowych ran, o których wcześniej nie mógł mieć pojęcia.

Dodatkowo, jeżeli udałoby mu się uwolnić lub gdyby któryś z przeciwników go zaatakował:
(bo nie chcę się rozdrabniać)
Buchnął ogień, kiedy Growlithe wzniecił trzymający się jego własnych zasad pożar w pomieszczeniu. Płomienie nie robiły mu krzywdy, w porównaniu do pozostałych przy życiu przeciwników, których miał zamiar dotkliwie poparzyć. Jeżeli Livaiowi nie udało się strącić fiolet, ognisty wąż śmignął po podłodze i wspiął się na stolik, ogarniając gorącem wszystkie dostępne tam medykamenty. Nie minęła zresztą chwila, a kolejne pasma krwistej czerwieni poprzeplatanej z rażącą żółcią i pomarańczą ruszyła ku kobiecie i wyjątkowo postawnemu mężczyźnie omijając jednak jego broń.

Jeżeli Livaiowi udało się jakoś przetrwać, jego pierwszym zadaniem będzie podlecenie do jednego z trupów i ─ jeżeli posiadał broń ─ wyjęcie jej i zrzucenie jej tuż nad Growlithem, wprost do jego wyciągniętej ręki.

- - - - -
|| Użycie mocy:
x Umbrakineza: 3/3.
x Pirokineza: 2/3.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uderzanie w drzwi celi byłoby nierozsądne z jego strony, gdy tylko zza zamkniętych drzwi do jego uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków. Wiedział, że skuty lodem metal nie wytrzyma zbyt długo pod naporem siły i właśnie to sprawiło, że ciemnowłosy na moment zaprzestał swoich starań, uważnie przysłuchując się temu, co działo się poza jego celą. Wolał nie stać się jednym z głośnych celów strażników. Jeżeli miał się stąd wydostać, wolał spotkać na swojej drodze znacznie mniej przeszkód i wyjść z tego tak, jak zazwyczaj udawało mu się wyjść z kryzysowych sytuacji – w miarę w jednym kawałku. Bezmyślne rzucanie się w wir walki, gdy nie miał się pewności, z jak wielkimi siłami wroga ma się do czynienia, nie należało do najlepszych rozwiązań, chociaż wiedział, że niektóre sytuacje wymagały spontanicznych działań. Gdy jednak istniała szansa, by wszystko przemyśleć, Grimshaw nie omieszkał tego robić. I tak nie zajmowało mu to zbyt wiele czasu.
Odsunął się od drzwi i oparł bokiem o ścianę obok, gdy niedaleko rozległy się strzały, które odbijały się echem od ścian więzienia, jakby pogłos przyjmował rolę dodatkowego ostrzeżenia. Gdyby tylko któryś ze strażników postanowił odwiedzić jego celę, zamierzał podjąć próbę wyprowadzenia ataku z zaskoczenia, choć z pewnością mężczyzna nie poradziłby sobie zbyt łatwo z dostaniem się do celi, gdyby nie użył przy tym siły i nie zniszczył całego zamka tak, jak planował zrobić to Ryan. Pchnięcie na ścianę lub złapanie za lufę broni i solidny cios wymierzony pięścią w twarz powinny załatwić częściowo sprawę.
Gdyby jednak nic się nie stało, odczekałby chwilę, by wyczuć moment, w którym całe zamieszanie miało ucichnąć. Drażniły go wszystkie pytania, które nie otrzymały odpowiedzi. Kto? Po co? Dlaczego zamknięto go w celi? Jaki był tego powód? Obecnie jedyną szansą, by się tego dowiedzieć było wydostanie się na zewnątrz.
Nie mogli strzelać przez całą wieczność.
Nie mógł być pewien, kiedy nadejdzie odpowiedni moment, ale gdy w więzieniu zrobiło się spokojniej, raz jeszcze trzasnął w drzwi, pozbywając się zamknięcia. Przez cały czas przytrzymywał skrzydło tak, by nie otworzyło się z hukiem i nie przyciągnęło niczyjej uwagi. Ostrożnie uchylił drzwi, będąc przygotowanym na to, że w pobliżu może ujrzeć jakichś strażników. Srebrne ślepie błysnęło, a źrenica rozszerzyła się, starając się wychwycić, jak najwięcej szczegółów z nieco zaciemnionego pomieszczenia. Stopniowo uchylał drzwi coraz bardziej, powiększając zakres widzialnego otoczenia, robiąc to na tyle powoli, by często zdradliwe zawiasy nie zaskrzypiały. Dopiero, gdy przejście było wystarczająco duże, by szatyn miał szansę wydostać się na zewnątrz, przekroczył próg, przylegając plecami do ściany, co dawało mu stuprocentową pewność, że nie zostanie zaatakowany od tyłu, a przy okazji przez chwilę ukryje się w cieniu, o ile było to możliwe.
Kostka zaprotestowała tępym pulsowaniem, gdy tylko postawił stopę na ziemi, ale wymordowanemu nietrudno było nie zwrócić na nią uwagi, gdy był skupiony na ważniejszych rzeczach, jak sprawdzanie, czy żaden ze strażników nie postanowił się zbliżyć, a także rozglądanie się za jakąś drogą wyjścia.

|| Napisanie tego posta było cholernie trudne, bo teraz nie wiem, czy strażnicy nadal go zauważyli, czy jednak może podjąć próbę skierowania się do wyjścia. Zgodnie z ustaleniem, zrobiłem to po swojemu. Jeśli uważasz, że mimo tego nadal zostanie przyłapany, to walka rozegra się dopiero od następnego postu. Wtedy będzie mi łatwiej z tego wybrnąć.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach