Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Historia przedstawia dwie istoty: Amelię oraz Rascala, jej brata oraz milion postaci NPC. Wychowują się na trudnych warunkach, ponieważ ich rodzice są niewyobrażalnie surowi. Mają surowe i twarde zasady, którym niełatwo jest się sprzeciwić. Amelia się uczy, ale wiekiem sięga gdzieś 19 lat - ostatnia klasa technikum. Natomiast Rascal ma 26 lat i... od niedawna utrzymuje się sam. Czemu? Ojciec wyrzucił go z domu, ponieważ dowiedział się o tym, iż zakochał się w swojej rodzonej siostrze. Tak, kochał ją nie jako siostrę, a jako kobietę. Ona natomiast nie ma zielonego pojęcia, z jakiego powodu został wyrzucony z domu, nie ma zielonego pojęcia również o tym, jakim uczuciem darzy ją Rascal. Jak potoczą się dalsze losy bohaterów?


Ostatnio zmieniony przez Hemofilia dnia 03.01.16 5:17, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś bardzo pokrętnego <Growlithe i Hemofilia>  PGW70GV

{ RASCAL DAVID LEATHER }

Tydzień później pada ci twój nowy samochód, kopiesz w oponę i w ramach rekompensaty za to, ktoś zsyła ci czarnowłosego chłopaka w pobrudzonym kombinezonie, z ustami zaciśniętymi na słomce niezdrowego, gazowanego napoju, sączonego z dużego kubka. Klepnięciem w ramię posyła cię o dwa kroki do tyłu, chwytasz jego picie z dziwnym przeświadczeniem, że zrobiłeś to, choć wcale cię o to nie poprosił, a jednak wiedziałeś, że tak musi być, a potem otwiera maskę twojego nowiutkiego, ulubionego autka, cacka za ileś tam tysięcy albo nawet milionów, sięga ubrudzonymi palcami do kieszeni, z której wystają klucze, śrubokręty i parę innych, odbijających od siebie promienie słońca rzeczy, które powinny leżeć jeden obok drugiego w skrzynce na narzędzia, ale z jakiegoś powodu on trzymał je przy sobie.
- Zrobione – usłyszałeś za kilka chwil, gdy przekręcałeś kluczyk w stacyjce.
Samochód zamruczał zadowolony, zaskoczył od razu. Uśmiechnąłeś się i odwróciłeś, żeby mu podziękować, ale nie natrafiłeś na ściągniętą w grymasie twarz. Dostrzegłeś za to jak lekkim uderzeniem posyła dwa kroki do tyłu jakąś kobietą w krótkiej, ołówkowej spódnicy – chyba bibliotekarkę albo sekretarkę, kogoś ważnego w każdym razie – a potem ta kobieta nagle chwyta za kubek z wysączonym do połowy napojem, brudne palce podnoszą maskę, promień słońca odbija się od klucza...
I dobrze wiesz, że lada moment, inny samochód zamruczy jak kocię i padną te same słowa.
„Zrobione”.
Nie zdajesz sobie jednak sprawy, że samochody były jedynym, co mruczało w jego towarzystwie.


{ 26 lat ▪ mechanik samochodowy ▪ dewastator }
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

{ AMELIA ELISABETH LEATHER }


Dźwięk dzwonka oznajmił koniec lekcji. Wszyscy pakowali się po skończonych zajęciach i wychodzili z sali, aby zaraz znaleźć się w swoim domu. Ale nie ona - włosy czarne jak heban, sięgające do wystających bioder. Szczupła, koścista twarz, blada cera, całkiem wysoka. Jędrne, nie za duże, ponieważ rozmiar B, ładnie wyglądające piersi jak na jej drobną budowę ciała. Generalnie należała do tych, co jej zazdrościli, a nie ona zazdrościła. Ale co z tego, skoro pyskata była? Po raz kolejny wezwanie do pedagoga, po raz wtórny pogróżka o wywalenie ze szkoły, bo przecież nie tolerują takie sytuacje. Co z tego, że w tej szkole są zdecydowanie cięższe przypadki od niej? Była ładna i ambitna, wygadana, naiwna. Trzeba było jej uprzykrzyć życie.
Telefon do rodziców.
Obiecała poprawę. Ale poprawy nie było.
Matury tuż tuż, a ona z dnia nadzień zachowywała się coraz gorzej. Nikt nie wiedział, co było powodem ów zachowania. Wszyscy stawiali na okres dojrzewania, ale ona wiedziała, że to nie to. Ona jedyna znała powód. Ona i...
- Rascal? - odezwał się głos w słuchawce, kiedy telefon ostatecznie został odebrany - Zawieziesz mnie na zajęcia? - bo to wcale nie tak, że rodziców nie chciała prosić, a autobus magicznie jej uciekł.  

{ ▪ 19 lat ▪ uczennica technikum fototechniki  }
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Oboje wiemy - zaczął wyuczonym na pamięć, miękkim, wręcz łagodzącym rany tonem mężczyzna - że jest to kwestia, której pragnie się pan pozbyć.
Oczy Rascala rozbłysły w przytulnym półmroku.
- Chce pan tego, racja? - Mężczyzna nie tylko się w niego wpatrywał, wywołując wystarczający dyskomfort, ale przenikał spojrzeniem przez skorupę ciała, włamywał się do skrzętnie pozamykanych zamków i próbował szarpnięciami pootwierać zatrzaśnięte wieka drzwi, by dotrzeć do każdego zakamarka jego świadomości. Więcej niż pewne, że próbował chwycić za brudy cudzej przeszłości i siłą wytaszczyć je za szmaty na światło dzienne - ku własnemu niezadowoleniu, nadal bezskutecznie.
- Panie Leather? - pogonił go w ten znienawidzony, delikatny sposób. Nie obchodził się z nim jak z pełnoprawnym mężczyzną. Takich lało się po mordzie, nim zdążyli zacisnąć zęby. Zamiast tego zrobił z Rascala szmacianą lalkę otoczoną wianuszkiem bardzo kruchych przedmiotów - najmniejsza ryska będzie ujmą na honorze i odcięciem się od dobrej kasy.
- Prawdę mówiąc - Rascal odchylił się w miękkim fotelu - przychodzę tu tylko po to, by się napić.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Z całym szacunkiem...
- „Z całym szacunkiem” - wtrącił się Ras - zawsze, bez względu na okoliczności, brzmi jak „chuj ci w dupę”. Więc z całym szacunkiem, ale nie mam ochoty słuchać tego, że nadużywam gościnności. Oboje wiemy, że nie chciałem tu przychodzić.
- Ale jednak pan przyszedł.
- Masz dobre piwo.
- To wszystko?
Rascal obrócił trzymaną w dłoni puszkę, na moment skupiając spojrzenie tylko na niej. Najwidoczniej solidnie się nad czymś zastanawiał, a gdy wszystkie puzzle połączyły się w całość, odstawił ją na niski stoliczek po swojej prawej i spojrzał na młodego lekarzynę, mrużąc przy tym drapieżnie oczy.
- Lubię jak się męczysz, patrząc na Meredith.
- Chryste panie! - oburzył się mężczyzna, nagle prostując plecy. - Pani Meredith mogłaby być moją matką.
- Tak. - Rascal posłał mu ładny uśmiech. - Ale jest moją.

---------------------------------

- Stary, nie było cię ponad dwadzieścia minut! Mówiłeś, że tylko wpadniesz i wypadniesz!
Rascal rzucił wypaloną do połowy fajkę pod but i zdusił ją podeszwą.
- Dużo gadał. Wiesz ile tacy frajerzy paplają? - Wypuścił dym przez zaciśnięte zęby. Przez chwilę wpatrywał się jeszcze w szare kloce budynków w tle, wdychał spaliny wypuszczane przez pędzące drogą samochody, słuchał urywek rozmów wśród pszczelego szumu wokół. Londyn. Doktor Rottenberg spokojnie mógłby wcielić się w rolę współczesnego Kuby Rozpruwacza - wydzierał z każdych rodziców forsę do ostatniego funta i jeszcze miał czelność żegnać się z przyjaznym uśmiechem.
- Dobra, Ras. - John Cole przestąpił z nogi na nogę. Był wysokim blondynem z paskudnie niebieskimi oczami. Tak intensywnych tęczówek nie miała co druga osoba. W dodatku na szarym, mroźnym tle bardzo mocno się tym wyróżniał. - Spadamy stąd? W końcu ta mega laseczka zaraz będzie rozgrzana w twoim domu!
Nim skończył ostatnie słowo cofnął się gwałtownie i uniósł obie dłonie do góry.
- Haha! No cooo ty! Nie patrz tak na mnie! - Cole uśmiechnął się, jak besztany szczeniak. - Po prostu twoja siostra to niezła foczka. Każdy chciałby, żeby dała mu dupy. Kuźwa, połowa twoich kumpli, co tam połowa!, wszyscy twoi kumple walą do jej zdjęcia, gdy nie patrzysz. Ktoś musiał ci o tym powiedzieć! Ktoś mu... - „siał” utonęło już w marudnym jęknięciu. Cole zdążył jeszcze mrugnąć, a cały świat śmignął mu do przodu w nieprawdopodobnym tempie. Gwałtownie przyciągnięto go za kurtkę, aż nie znalazł się twarzą w twarz z Rascalem. Przez pierwsze dwie sekundy gorący oddech opadał na nieruchome wargi Leathera, nim Cole nie zaśmiał się pod nosem i nie poklepał go po ramieniu.
- Stary, zluzuj. Nie walę do jej zdjęcia, okej? - A gdy to nie dało żadnych efektów, przełknął gwałtownie ślinę i westchnął. - Słowo, nie robię tego.
- Wyrwałbym ci jaja.
- I wepchnął do dupy. Wiem.
Dopiero wtedy palce Rascala poluzowały się, wypuszczając Cole'a na odległość, w której mógł złapać dech. Blondyn przewrócił oczami i poprawił przydługą, roztrzepaną grzywkę, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwi samochodu.
Nie do zdjęcia, Ras.

---------------------------------

- Na pewno nie chcesz, żebym wam pomógł? - Cole wypowiedział pytanie w zasadzie do ręki, która mocno naciskała na jego zęby, próbując wyeksportować go z mieszkania. Zażarcie stawiał opór. Ledwo trzymał się jeszcze framugi, wypychany przez całe drzwi, które z pewnością przytrzasnęłyby mu nos, gdyby nie zdążył wsunąć czubka buta między nie, a ścianę. - Amelia ma ci przynieść ostatnie dwa kartony, co niee? Mogą być ciężkie! Przejdę się po nią na przystanek i... a ty wtedy możesz rozpakować już parę rzeczy... dwa razy mniej roboty będziesz miał i... au, Rascal, aua, miażdżysz mnie... Poza tym oboje wiemy, że musisz jeszcze przedzwonić do...
Wleciał.
Drzwi gwałtownie otworzyły się do środka, ciało straciło oparcie, a Cole wparował do wewnątrz, omal nie witając podłogi podbródkiem. Równowagę złapał sobie tylko znanym sposobem, przekręcił się i rozłożył dłonie na boki, jakby wykonał sztuczkę cyrkową.
- No! - rzucił dumny. - To jak? Umowa stoi? Ja idę po kicię... - odchrząknął widząc, jak nos Rascala zaczyna się marszczyć - po Amelię - poprawił się od razu -  pomagam jej taszczyć pudła, ty załatwiasz swoje porachunki... i wszyscy zadowoleni. W końcu nie chcesz, żeby to przypadkiem usłyszała, hm?
Rascal wypuścił powietrze przez zęby ze zrezygnowania.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Ale jesteś tego pewna? - odezwał się piskliwy głos, sącząc kupioną przed chwilą ciepłą, zieloną herbatę z sokiem malinowym i żelkami truskawkowymi w Bubble Tea. Była to szatynka o średnich włosach, z wściekle zielonymi oczami, której wiecznie "brakowało" ubrań. Ale ładna była, trzeba przyznać.  
- Mhm, na sto procent - odpowiedziała Amelia, dopijając do końca swoją herbatę, a pusty pojemnik wylądował w koszu przy przystanku autobusowym. Niebo sugerowało, że zaraz miało się rozpadać, a Amelia nie miała nic, aby uchronić się przed tym deszczem. Jej przyjaciółka także.
- No bo wiesz... On się tak na Ciebie patrzył, Ty na niego... A potem tak zniknęliście. Serio nic, a nic? - ciekawość zżerała dziewczynę od środka, więc za wszelką cenę starała dowiedzieć się szczegółów.
- Nic, a nic. Rozmawialiśmy, poprosił o pomoc przy matmie, to mu pomogłam. Wbił do mnie, wytłumaczyłam mu, został chwilę dłużej na obiedzie i wrócił do siebie. Myślisz, że co ja jestem? Rozłożę nogi przed pierwszym, lepszym facetem, który na mnie zalotnie spojrzy? No proszę Cię. Ja nie ten gatunek. Mogę być z kimś w związku, ale do seksu minimum 4 miesiące. Albo 6 miesięcy. Jeśli wytrzyma, nie będę żałować - odparła łagodnym głosem, wcale a wcale nie wstydząc się tego, jakie warunki nałożyła do pewnych rzeczy. Wiedziała, że jej sporo koleżanek pójdzie do łóżka na zasadzie "kupisz mi jeansy, to zrobię Ci loda", ale ona taka nie była. Ona siebie szanowała i nie pozwoli zepsuć się przez środowisko, które ją otacza.
- Jasne. Podsumują nic z tego nie będzie? Szkoda, pasowałby do Ciebie.
- Pasowałby do momentu, kiedy dałabym mu dupy. Później stwierdziłby "Wiesz mała... to jednak nie to, sorry, chciałem się tylko z Tobą przespać, bo spoko laska z Ciebie. Mam nadzieje, że się nie gniewasz, nie? Jak chcesz, to można kiedy indziej... ale to jak chcesz, co nie. No, to masz mój numer i trzymaj się tam" - mówiła to typowo męskim głosem, a przynajmniej starała się, acz jej nie wychodziło po przez wysoką tonacje głosu. Przyjaciółka natomiast parsknęła śmiechem, łapiąc się Amelii ramienia.
- No w sumie racja. Z Tobą to każdy miałby ciężko, ale nie ingeruję, broń Boże. W sumie podziwiam Ciebie.
- Ja siebie też. O, mój autobus. Trzymaj się - zdążyła ją jeszcze ucałować w policzek, zanim wsiadła do autobusu i pojechała w stronę domu. Wyciągnęła słuchawki z kieszeni, które podłączyła do smartphone i włączyła sobie lubianą przez nią wokalistę Shakirę, odpisując komuś na sms'a. Nim się obejrzała, była już pod samym domem.

---------------------------------

Deszcz runą, kiedy Amelia skończyła się uczyć. Przynajmniej udawała, że to robi. Wyglądając przez okno, cicho westchnęła, pamiętając o tym, że za moment miała się ogarnąć i zawieźć ostatnie kartony po jego przeprowadzce. Nie wiedziała, co było powodem nagłej wyprowadzki Rascal'a, ten jakoś nie chciał jej mówić o tym. A ona nie chciała drążyć.
Zamknęła podręcznik, cicho wzdychając.
Pusto tu bez Ciebie. Zbyt pusto, Ras.
Odłożyła podręcznik na bok i wstała z podłogi, podchodząc do szafy, aby nieco lepiej się ubrać na tę paskudną pogodę. Nie wyobraża sobie taszczyć tych pudeł w taką pogodę. Miała jednak cichą nadzieję, że za moment pogoda zmieni się na nieco lepsze. W końcu to londyńska pogoda, więc nigdy nic nie wiadomo.
Ubrała się w czystą, czarną bluzkę, aby na to narzucić czerwone ponczo. Do tego jasne, długie jeansy skinny, które były podarte na kolanach. Pod spodem miała cieliste rajstopy. Uczesała długie, czarne jak węgiel włosy, ubrała złote kolczyki, duże kółka, nie malowała się, bo nie było takiej potrzeby. Makijaż tylko psuł jej subtelną urodę. Jeszcze tylko coś przekąsiła, trochę się pokręciła, a kiedy zaczęła się ubierać do wyjścia, zauważyła, że deszcz przestawał padać. Delikatnie uśmiechnęła się do siebie, a gdy nałożyła czerwone szpilki, wzięła ów pudła (które nie były aż takie ciężkie jakby mogły się wydawać), oznajmiła, że wychodzi z domu. Ruszyła na przystanek autobusowy, z przystanku w autobus, a kiedy przyszła pora, to wysiadła na przystanku jej brata.
Jak to było... Prosto, a potem w lewo? Chyba tak. No nic, najwyżej się zgubię.
Ruszyła przed siebie, ostrożnie, acz z gracją stąpając po chodniku. Widać, że miała w sobie to coś. Coś, co bardzo chętnie oddałaby pierwszej lepszej kobiecie. Niestety, cokolwiek by nie robiła, wszystkie znaki wskazywały, że to ona musi być po prostu ładna. Nie powie, że jej aż tak bardzo to przeszkadzało, ale jednak momentami mogłaby być grubym paszczurem. Ale to tak momentami. Nim się obejrzała, najprawdopodobniej stała pod drzwiami Rascal'a. Najprawdopodobniej, bo pewna tego nie jest. Była tutaj tylko raz, więc trudno jej było zapamiętać lokację. Bo to nie tak, że jej orientacja w terenie była beznadziejna.
W końcu nie chcesz, żeby to przypadkiem usłyszała, hm?
- Co takiego? - uchyliła bardziej drzwi, które swoją drogą były niedomknięte. Dlatego przypadkowo udało się jej usłyszeć skrawek rozmowy. Nie wiedziała, o czym dokładniej gadali, ale skoro tutaj jest, to dobrze będzie dowiedzieć się o tym. A może lepiej nie? W końcu nie o wszystkim musi wiedzieć.
- Gdzie mam to położyć? - spojrzała na swojego brata, unosząc jedną brew ku górze. Nie powie, że trzymanie pudeł i szpilki były najlepszą opcją, ale pasowały jej do stroju. Jako kobieta nie mogła powstrzymać się od tego, aby je założyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeżeli kiedykolwiek wcześniej dał się podejść, to nie potrafiłby nawet z nożem podetkniętym pod gardło wskazać tego incydentu, święcie przekonany, że jego czujność od kiedy sięgał pamięcią działała na najwyższych obrotach. Mechanizm nie pozwalał mu spokojnie spać, spojrzenie zawsze było czujne, a sylwetka wyprostowana i naprężona, jakby bez chwili przerwy czekał na atak ukrytego po kątach wroga. Jakim więc, do kurwy nędzy, cudem zakradła się tu Amelia, a on nie usłyszał postukiwania jej czerwonych obcasów po drewnianych deskach podłogi?
Jakkolwiek nie plułby sobie w twarz, było za późno. Wpatrywał się w nią spod przymrużonych powiek i wydawało się, że na ułamki sekund zapomniał języka w gębie. Zamiast z góry odpowiedzieć na jej pytania, żeby zabrzmiało to naturalnie przynajmniej w jakimś procencie, przyglądał się jej ubiorowi tak w chwili, w której się odezwała, jak i w tej, w której wsunął palce pod kartony i wysunął je z rąk siostry - automatycznie. Oderwał od niej świdrujące spojrzenie dopiero, gdy Cole zamknął drzwi. Albo raczej zatrzasnął, że wszystkie cztery ściany w domu zadrżały z bólu.
- Pizga - rzucił marudnie, odlepiając palce od idealnie wygładzonej powierzchni drewna. Spojrzał wtedy intensywnie niebieskimi oczami na Amelię i pokazał jej komplet białych zębów, które aż prosiły się o wybicie. - My się już znamy. Jestem...
Poważnie rąbnięty.
- … Cole. Kumpel Rascala.
- Samozwańczy - odburknął brunet, odkładając pudła na wąską szafkę. - Chcesz coś do picia?
- Jasne, że chcę. Może być piwo.
Cole zachichotał, ale gdy ich spojrzenia się skrzyżowały dodał rozweselone:
- Dobra, dobra. Co ty jej tak wiecznie bronisz? Sama pewnie dałaby sobie radę.
Rascal wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby i przelotnie zerknął na Amelię. Przelotnie, bo prędko wrócił do Cole'a, który z wyszczerzem rozciągającym jego wąskie usta od ucha do ucha ślinił się na wycieraczkę wgapiony w czarnowłosą. Co za kretyn. Skąd mu w ogóle przyszło do pustego łba, że bronił Amelię? Że przewartościował się na jej prywatnego adwokata? Rascal zdjął buty i przewiesił kurtkę przez kartony. Nie bronił Amelii przed Colem. Bronił Cole'a przed Amelią.

---------------------------------

Bo była w stanie zrobić mu większą szkodę, niż Rascal, a zauroczony jej powierzchownością Cole pewnie nie zdawał sobie nawet z tego sprawy; do teraz przyklejony do kanapy, ze śliną zbierającą się w kącikach ust. Brakowało tylko, żeby wywalił jęzor i zaczął dyszeć, a cały obrazek byłby dopełniony. Cole pospiesznie zwilżył dolną wargę językiem, już zaczynając swój monolog.
Tymczasem Rascal stał oparty biodrem o wżynający się we wszystkie dostępne komórki blat dopiero co ustawionej szafki w aneksie i przyglądał się tej dwójce z nienazwanym zniecierpliwieniem. Opuszki palców wystukiwały bezgłośnie niespokojny rytm do czasu, aż mikrofala zapiszczała ogłaszając koniec podgrzewania.
- Więc jesteś siostrą Rascala, hm? - wymruczał Cole.
Siedział na wąskiej kanapie i czuł się jak pan panów, król królów, na marginesie - jakby mieszkał tu od wieków. Rozwalił się cały na oparciu i wbił piętę w kant niskiego stolika do kawy, który Rascal ustawił na środku pokoju, jako centrum pomieszczenia. Wokół szklanego mebla znajdowała się sofa i dwa fotele, w tym jeden zawalony jeszcze niepoukładanymi ciuchami. Na szczycie piętrzących się ubrań znajdowało się kilka talerzy z zaschniętymi resztkami obiadu sprzed dwóch czy trzech dni. W efekcie można sobie tylko wyobrazić, w jakim stanie znajdował się pokój Rascala - jedyne pomieszczenie, poza łazienką, które zaliczało się do wynajętego mieszkania.
- Pewnie studiujesz coś mądrego - paplał Cole, sugestywnie kręcąc dłonią w powietrzu jakieś krzywe koła. Próbował właśnie dodać jakiś durny tekst, ale zamiast tego z jego ust wyrwało się tylko ciche syknięcie. Kopnięty w kostkę odsunął nogę i spojrzał gniewnie z dołu prosto na Rascala.
- Kopnąłeś mnie!
Szkło wydało z siebie stuknięcie, gdy położył na nim dwa naczynia z parującym jedzeniem.
- Mhm.
- W kostkę! - stęknął Cole.
- Tak.
- A teraz usiadłeś na kanapie!
Rascal wzniósł oczu ku sufitowi, jakby domagał się interwencji siły boskiej.
Widzisz, a kurwa, nie grzmisz?
- Siadając między mną a Amelią! - skarżył się dalej blondyn, rozmasowując pulsujący fragment nogi. - Bezczelne! W dodatku dla mnie nie przyniosłeś żarcia!
- Fantastycznie. Jeszcze coś?
Cole wywalił na przód dolną szczękę i sapnął, marszcząc czoło i nos tak mocno, że wyszła mu monobrew. Przez chwilę w widoczny sposób kumulował w sobie energię jak ktoś, kto ma zamiar wybuchnąć i roznieść pół Londynu, ale szybko zerwał się z kanapy, zacisnął pięści i przeszedł do części kuchennej, żeby odgrzać sobie żarcie. Pociągnął za sobą złowieszczą aurę, nieustannie podszeptując pod nosem wszystkie możliwe przekleństwa w każdym znanym języku świata. I to wszystko przez brak zwykłego curry.
- Jutro też się zerwie ulewa - widelec wycelował w ledwo odsłonięte okno balkonu - mam cię podwieźć do szkoły.
W praktyce miało to być pytanie. W teorii wyszło z tego stwierdzenie ozdobione pewnością. Może to kwestia przyzwyczajenia. Albo tego, że matka dzwoniła nie tak dawno i gderała świergotliwie o jakimś palancie, który przylazł ze swoimi świńskimi fantazjami, wpieprzył się do pokoju Ame i „uczył od niej matmy”, znając życie bezustannie wysyłając kolejne sygnały. Ras nie wątpił w dziwną jak na te lata powściągliwość siostry, poniekąd dawało mu to pewność, że jeśli ktoś położy na niej brudne, ubłocone zboczeństwem łapska, to tylko za jej wyraźną zgodą, ale świadomość, że kolejny świr próbował ją podejść tanimi sztuczkami wywoływała...
Wkurwienie, co?
Jak na zawołanie wykrzywił usta. Tak, wkurwienie. Szczególnie teraz, gdy była tak blisko, a niewidzialny już ślad po uderzeniu piekł jeszcze intensywniej. Nie było jej w dniu, w którym ojcu puściły hamulce i to jedyny pozytyw, jakiego Rascal się doszukał. W tym czasie była bezpieczna, gdzieś daleko poza domem, wrzaskiem i kwasem wyciekającym z ust. Nie słyszała gróźb wypluwanych z gardła, nie widziała z hukiem rzuconej torby prosto na brzuch brata, który złapał bagaż i przekręcił głowę po uderzeniu. Nawet na sekundę nie ściągnął wtedy spojrzenia z bluzgającego ojca, tak samo, jak teraz nie ściągał spojrzenia z Amelii. Była wtedy na imprezie albo u jednej z tych swoich plotkarskich koleżanek nieświadoma, że po drugiej stronie miasta rozgrywała się wojna ściśle jej dotycząca.
Piknęło.
Cole wyciągnął z mikrofali parujący jeszcze ryż z ostrym sosem i kawałkami mięsa i kwiląc jak bity pasem pies podreptał z powrotem na swoje miejsce. Stuknęło gwałtownie, gdy puścił miskę, a jej dół uderzył o szklaną taflę stołu.
- Gorąco! - syknął, wymachując rękoma, jakby zaraz miał odfrunąć. - Jezu Chryste, pali jak w piekle. I mam nadzieję, że ty to kupiłeś, a nie ugotowałeś, Ras.
Blondyn uwalił się na kanapie i położył sobie miskę na ściśniętych udach.
- Ej, dzisiaj leci taki super film za jakieś... Nie masz tu żadnego zegarka? Chłopie, każdy powinien mieć zegarek w domu. - Wyjął telefon i zerknął na wyświetlacz. - Dobra, za jakieś niecałe 20 albo 30 minut, nie pamiętam dokładnie, ale ej!, to serio ekstra film. Podłączyłeś już telewizor?
- A widzisz, żeby był podłączony?
- Widzę, że leży bezwładnie na ziemi jak ofiara wojny domowej, więc pewnie nie jest. Ale spoko, to dwie minuty i po krzyku. Chcesz oglądać, co nie, Amie?
Cole przechylił się do przodu, żeby zerknąć na nią poza Rascalem i znów wyszczerzył białe zęby.
- To serio dobry film.
Rascal wsunął kolejną porcję ryżu między wargi.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cisza. Była bardziej wymowna niżeli jakiekolwiek słowa. Już wiedziała, że  chodziło o coś konkretnego, jednak nie miała zamiaru pytać o nic więcej. Widocznie nie było jej dane znać prawdę, a Rascal nie miał na tyle odwagi by skłamać prosto w jej oczy. Natomiast miał tupet żeby przyglądać się ubiorowi Amelii. Gdyby nie fakt, iż on jest jej bratem, zarzuciłaby chamskim tekstem, który spowodowałby, że jego merdający ogon automatycznie opadłby mu. Była bezwzględna, była okrutna. Ale to dzięki temu zasłużyła na szacunek, który sobie sama wydeptała. Po prostu nienawidziła tego, kiedy mężczyzna myślał, że wyrwie ją jak niektóre puste blondynki, które będą opowiadały całemu miastu jak to było cudownie, jak wspaniale, jak bardzo chętnie będą chciała to powtórzyć, a w efekcie zostaną niemiło wykorzystane. To nie ta kategoria i oni wszyscy powinni to wiedzieć na pierwszy rzut oka kiedy z nią rozmawiają. Jeśli któremukolwiek uda się ją wyrwać, a niech wszyscy wiedzą, że tak nigdy się nie stanie (za wysokie progi), to niech wie, że będzie mieć z nią w chuj ciężko.
Oddała posłusznie pełne pudła Rascal'owi czując niemałą ulgę. Nie, nie były one ciężkie, jednak buty, które sobie założyła nijak jej pomagały w ich noszeniu. Co ją podkusiło, aby założyć wysokie szpilki? Tak, tak, pasowały jej do stroju, jednak gdyby założyła czerwone trampki również ładnie wyglądałaby. Tak teraz musiała je teraz zdjąć żeby poczuć się jeszcze lepiej. Uroki typowej kobiety.
Zerkając na swojego brata oraz również słuchając jego kolegi, krwistoczerwone usta wygięły się w przyjemnym dla oczu uśmiechu. Zsunęła kurtkę ze swych ramion, a niewiele później zdjęła ze stóp czerwone buty, które równo postawiła nieopodal drzwi wejściowych, czując teraz jeszcze większą ulgę niż parę chwil temu. Kurtkę natomiast przewiesiła przez przedramiona, krzyżując ręce na piersiach.
- Amelia - odpowiedziała krótko nadal trzymając uśmiech na swej twarzy, nie pamiętając do końca, czy ostatnim razem się przedstawiała. Zaś aksamitny głos, który wydobył się z jej strun głosowych sprawiał przyjemny dreszcz na ciele. Szkoda tylko, że to pozory. Nieświadomy kumpel patrzył tylko na jej wygląd, nie wiedząc, że charakter miała paskudny. Mało kto był wstanie z nią wytrzymać. Gdyby nie jej oryginalność nie miałaby zbyt wielu znajomych. Całe szczęście potrafili patrzeć na jej charakter z przymrużeniem oka, dzięki czemu odnajdywali w niej same pozytywne cechy.
Niestety nie było jej dane odpowiedzieć Rascalowi, ponieważ jego kumpel ją wyprzedził. Zbyt pewny siebie - to przeszło jej przez myśl, kiedy prosił o butelkę piwa. Zachichotała się cicho pod nosem, zgarniając z lewego ramienia czarne, długie włosy na prawe ramię, odsłaniając tym samym ucho z kolczykiem w nim. Widząc gdzie Rascal odkłada swoją kurtkę, położyła ją dokładnie w tym samym miejscu. Dopiero teraz obejrzała się dookoła, zakręcając się na pięcie i lustrując oraz zapamiętując każdy szczegół. Wcześniej nie miała okazji się przyjrzeć dokładniej otoczeniu. I choć wiedziała, że jest u swojego brata, to czuła się w mieszkaniu jak obca. Ciekawe jak długo będzie trzymać ją to uczucie niepewności.
- Świetny jest! Znaczy, mieszkanie.  Chociaż trochę niezadbane... - tutaj miała na myśl kupkę ubrań, na której znalazły się brudne talerze. Zmrużyła oczy, spojrzała na swojego brata - Ale i tak super! Masz tylko o nie dbać, jasne? Jak nie, to nie będę Cię odwiedzać - brutalny cios poniżej pasa. Ale ona taka była. Kiedy wykazała swój entuzjazm, musiała paplać jak stara babcia o porządku panujący w domu. Wiedziała, że u Rascala z tym różnie bywało, czasem były momenty, gdzie Amelia powierzchniowo sprzątała jemu pokój, doprowadzając go tym samym do użytku codziennego. Była wyrozumiała i potrafiła wiele rzeczy zrozumieć - nie starty kurz, nie wyniesiony kubek z wieczora. Ale cała sterta talerzy? Kupka ubrań, w której są resztki wczorajszego obiadu? Nie, tego zrozumieć nie mogła.
Kiedy po mieszkaniu rozległ się dźwięk mikrofalówki, dziewczyna postanowiła dać odpocząć lekko obolałym nogom i usiadła na kanapie przy nałokietniku. O dziwo kumpel Rascala równie musiał wybrać ów miejsce, co ani trochę ją to nie zdziwiło. Ale! Nie można ulegać presji. Podwinęła nogi pod piersi, udając słodką i niewinną istotę. Robiła to celowo? Ależ skąd! Po prostu była lekko zmęczona, przez co nie miała szczególnej ochoty na złośliwości. Każdy miał swoje chwilę słabości, a u Amelii była to właśnie ta chwila. Położyła lewy policzek na kolanie, aby móc widzieć gadatliwego kolegę. Uśmiechając się do niego, a kiedy przytaknęła na słowa o siostrze, pasmo czarnych włosów spadło jej na twarz, zasłaniając tym samym jedną połowę twarzy.
- Nie studiuję, uczę się - mruknęła trochę niewyraźnie przez kolano - Chodzę do technikum, jestem na profilu fotograficznym - kontynuowała jakby w ogóle go to obchodziło. Doskonale wiedziała, że w głowie miał tylko jedno. Instynkt samca wyraźnie dawał we znaki, a ona zamiast być bardziej surowa i stanowcza, to uwodziła swoim zachowaniem. Broń Boże jeszcze Rascal pomyśli, że on jej się podoba. Albo domyśli się, że przez pogodę jest trochę nieprzytomna.
Przed kolejną błyskotliwą wypowiedzią mężczyzny uchronił ją nikt inny jak jej kochany brat. Usiadł między nimi, a ta miała moment, aby cicho westchnąć pod nosem. Czując zapach potrawy, która została postawiona tuż przed jej nosem, żołądek zaczął upominać się o dzisiejszy obiad. Ponownie zmrużyła ślepia, samej zastanawiając się, czy Ras to ugotował, czy też kupił, ignorując zażalenia faceta, że ten usiadł tutaj, a nie gdzie indziej. Kiedy Cole zdecydował się pójść do kuchni po żarcie, zerknęła na brata kątem oka, zauważając, że miał minę jakby chciał kogoś właśnie zabić. Pociągnęła go zaczepnie za polik, a kiedy tym czynem zwróciła na siebie uwagę, delikatnie się do niego uśmiechnęła. Tak inaczej, tak uspokajająco i kojąco. Po tym geście na swoje kolana wzięła talerz z jedzeniem, uprzednio opuszczając nogi na dół. Mężczyzna wrócił do pokoju, a ona zrobiła pierwszy kęs potrawy. Smakowało jej, a miała wybredne kupki smakowe. Kuchnia ich mamy zdecydowanie ją do tego zmusiła.
- Mhm, możesz, jeśli chcesz - bo jak wiadomo, kochana siostra nie będzie zawracała czterech liter, jeśli akurat Rascal nie będzie mieć czasu, aby ją podwieźć. Co z tego, że jego zdanie było krótką informacją dotyczącą tego, że on Amelię jutro podwiezie.
- Jutro po zajęciach też mam wpaść, aby w czymś pomóc? - spytała, unosząc sugestywnie brwi, nabierając kolejną porcję potrawy na widelec.
Czekała na odpowiedź, kątem oka zerkając na twarz Rasa. Do tej pory zastanawiało ją, co było konkretnym powodem, że opuścił ich dom. Chęć poczucia się dorosłym? Może coś w tym było. Ona nie czuła takiej chęci, żeby chcieć opuszczać dom tak na zawsze. Przynajmniej nie teraz. Nigdy nie pomyśli o tym, że prawdziwym powodem opuszczenia rodzinnego domu była ona sama. Fakt, nie było jej w dniu, kiedy brat kłócił się z ojcem. Nawet nie ma zielonego pojęcia, że coś takiego w ogóle miało miejsce, ponieważ kto normalny podejrzewa takie rzeczy. Po prostu z dnia na dzień wyszło, że Rascal się wyprowadza. Nie powie, że z tą informacją było jej jakoś źle, nawet nie dała tego po sobie poznać. Nie spodziewała się, że ten dzień tak szybko nadejdzie, a jak już przyjdzie, to będzie czuć taką ogromną pustkę po nim.
Powoli kończyła swój posiłek pomimo tego, że dopiero go zaczęła. Zawsze szybko jadła, co nie koniecznie było zdrowe. Ale uważała, że długie spożywanie jedzenia zabierało jej cenny czas, którego przecież nie może marnować. Zadzwonił telefon Amelii, a w tym samym momencie pękła gorąca miska Cole, kiedy próbował wziąć ją na swoje uda. Widać nie wytrzymała wysokiej temperatury, ponieważ w którymś miejscu musiała być uszkodzona. Dziewczyna szybko odstawiła swój talerz na szklany stolik, ignorując dzwoniący telefon. Teraz była bardziej zainteresowana pękającym naczyniem, gdzie jego kawałki rozprzestrzeniły się po otoczeniu. Kawałek szkła drasnął bezboleśnie jej stopę, która zaczęła mocno krwawić, jednak nie zauważyła tego od razu. Bardziej przejęła się tym, że koledze Rascala mogło coś się stać, kiedy naczynie pękało w jego dłoniach oraz samemu Rasowi, który siedział tuż obok kumpla. Bez słowa wstała z kanapy i zaczęła chodzić po pomieszczeniach w poszukiwaniu łazienki, aby z niej mogła wyciągnąć małą apteczkę. Każdy ją powinien mieć. Na całe szczęście szybko ją znalazła, wracając do miejsca tragicznego wypadku. Na całe szczęście kawałki szkła nie wbiły się w dłonie mężczyzny, jedynie przecięły skórę powodując krwawienie. Nie wiedziała jak natomiast było to z Rascalem.
- W porządku Ras? - zapytała jakby w tej chwili interesowało ją tylko życie brata, a przecież tak nie było. Zaraz po tych słowach dała im potrzebne rzeczy z apteczki, żeby mogli się obsłużyć. W tym samym czasie poleciała po coś, aby móc posprzątać ten cały bajzel. Powróciwszy, zaczęła zbierać te większe kawałki szkła do worka na śmieci, a po chwili zaczęła zamiatać jedzenie, które rozsypało się po podłodze. Po raz kolejny nie poczuła jak kawałek szkła rozciął jej opuszek na środkowym palcu u lewej dłoni.

/jak zobaczysz głupie literówki, błędy i takie tam, to ignoruj, bo post pisany na telefonie, a wtedy moje zdolności pisarskie są jeszcze gorsze niż zwykle
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mniej więcej tak to zawsze wyglądało i Rascalowi powoli opadały ręce. Był w stanie sporo przeczekać, cierpliwie zaciskając szczęki i ─ Bóg i reszta jego pomagierów mu świadkami ─ że traktował Cole'a jak najłagodniej. Może przez to, że miał kasę. A może to kwestia minimalnego procentu lojalności, na który blondyn sobie zasłużył. Nietrudno zauważyć, że był łajzą, w dodatku gadatliwą, a to zwykle oznaczało częste wizyty u dentysty z racji ─ też częstych ─ spotkań ze zbulwersowanymi pięściami przechodniów, ale nawet jeśli miało się ochotę potraktować go paralizatorem, zapakować w karton wypełniony po brzegi kostkami lodu i wysłać na Biegun Południowy, to jednak wystarczył jeden telefon, a gość był w stanie wspiąć się na dwudzieste piętro, byle pogadać z tobą w cztery oczy ─ a to się ceniło.
W dodatku przyłaził tak często, że mógłby się wżenić w rodzinę Leatherów już z marszu, nawet jeśli przed ślubnym kobiercem miałby szczerzyć się do Meredith i to do niej wypowiadać słowa przysięgi. Wróć. Do jasnej kurwy o czym ja myślę? ─ warknął Rascel, wyjmując z rąk Amelii niewielkie, plastikowe pudełko. Krótki paznokieć zahaczył o zatrzask akurat wtedy, gdy wzrok zatrzymał się na skaleczeniu. Przez całe zamieszanie nie zauważył tego niegroźnego draśnięcia, choć jak na prawowitego starszego brata przystało byłby w stanie wszcząć bójkę z ciężarówką, gdyby ta niesłusznie zatrąbiła na Amelię. Nic dziwnego, że zmarszczył lekko nos na samą świadomość, że coś postanowiło poczynić zamach na jej zdrowie, aż wreszcie ─ gdy wszystkie tryby umożliwiające mu oddychanie zaczęły na nowo spełniać swoje zadanie ─ wciągnął powietrze przez zęby i zmusił się, aby unieść wzrok jeszcze trochę wyżej.
Siostra poderwała się właśnie i śmignęła do kuchni, bacznie obserwowana przez parę czarnych jak smoła oczu. Cole klął i przepraszał na przemian, w połowie próbował wyjąć apteczkę z rąk Rascala, w połowie zrzucał ze swoich spodni pozostałości po ryżu i sosie; non stop powtarzając jak mantrę „Jezu, wszystko okej? Ja pierdole. Sorry raz jeszcze. Kurwa, co tu się stało...” ─ i tak do upadłego. Rascal go nie słuchał, nawet jeśli jego głowa znajdowała się zaskakująco blisko wiecznie trajkoczących ust. Przyglądał się tylko niecierpliwie, jak Amelia kuca i chwyta za pierwszy z większych odłamków potłuczonego naczynia.
Nie było opcji.
Wszystko nakazywało mu siedzieć z niewyżytą dupą na miejscu. Zacisnąć zęby i dalej grać idealnie doszlifowaną rolę, wyuczoną przez lata do tego stopnia, że nawet wybudzony nad ranem z ciężkim kacem i pustynią w gardle byłby w stanie wyrecytować durne wiązanki tekstów, jakie sobie ustalił. Jak długo to trwa? Długo, zdecydowanie zbyt długo. Wpadł kiedykolwiek? Na samą myśl chciało mu się śmiać. Pamiętał wściekłą twarz ojca. Ten był czerwony, purpurowy, zielony, znów czerwony... i tak w imitacji kiepskiego kameleona zaczął wrzeszczeć, wypluwając kolejne obelgi prosto na twarz Davida. Więc okej, niech będzie. „Jednorazowo” wpadł. Ale nie przed nią. Dla niej to kwestia kaprysu, młodzieńczego buntu albo czegokolwiek innego. Przecież rodzice mimo zawodu wyrytego w ich spojrzeniach po dzień złożenia ciał do grobów będą trzymać język za zębami. Nic dziwnego; nie chcieli niszczyć perfekcyjnej sielanki rysowanej za każdym razem, gdy jeden z sąsiadów zerkał ku familii Leatherów.
I bardzo dobrze. Jeszcze tego brakowało, żeby wchodzili Amelii na głowę. Rascal dotknął jej dłoni, przytrzymując na tyle mocno, żeby przestała sprzątać. Wtedy zdał sobie sprawę, że to zwyczajnie śmieszne.
Nie miał się czego wstydzić. Wszystko to, co miał jej do powiedzenia, od dawna było wykrojone w odpowiednie słowa, wygładzone i ulepszone. Wystarczyło przełknąć gulę zatykającą przełyk i stawić czoła wewnętrznym diabłom. Co złego mogło się stać? Sąsiedzi nie byli już jego sąsiadami. Rodzice przestali traktować go jak krew ze swojej krwi.
Nagle zacisnął usta, wstając z kanapy i podnosząc z ziemi Amelię. Apteczka wylądowała na rękach Cole'a, który stęknął jakoś pod nosem, w ostatniej chwili nie sprowadzając pudełka na ziemię.
Przestań. ─ Rascal sam był zaskoczony, jak oschle zabrzmiał i już za sam ten fakt biczował się wyzwiskami. Niech będzie. Nawet jeśli jedna strona rozsądku podpowiadała, że nie miał nic do stracenia, że z chwilą, w której poczuł nagły huk porównywalny do grzmotu pioruna wmawiano mu, że jednocześnie zyskał nową perspektywę, to jednak rewersem była ewentualność, której do siebie nie dopuszczał. Mogła zareagować o wiele gorzej niż rodzice, stokrotnie podlej niż którychkolwiek ze znajomych. Leather zdawał sobie sprawę, że to tylko jedna bariera, w dodatku niezbyt wysoka, a jednak wątpliwości trzymały go w miejscu, wbijały ciężarem w glebę, aż zapadał się coraz bardziej w dół ─ wpierw ziemia sięgała podeszwy, zaraz połowy butów, kostek, kolan, ud, bioder... Dopóty dopóki nie wiedziała, dławił się niepewnością na własne życzenie, wmawiając sobie zażarcie, że obecny stan rzeczy w pełni mu wystarcza.
Nie wystarczał.
Stłukł, to niech ruszy dupę i sam to ogarnie. Ma dwie ręce i umie ich użyć do czegoś innego, niż łapanie za--
W tym momencie oburzony blondyn zakaszlał i rzucił prędkie: „Dobra, już dobra!”, jakby nie mógł znieść niewypowiedzianych jeszcze słów. Rascal czuł zresztą mocne mrowienie, doskonale zdając sobie sprawę, że pogrążanie przyjaciela przed Amelią poddawało go jakiemuś rodzajowi osobistej satysfakcji.
Siadaj. ─ To nawet nie była prośba, choć początkowo miał zamiar wykrztusić coś będącego nią choć w minimalnym procencie, tak po prostu, dla samej, cholernej zasady. Zasady dobrego wychowania poszły się chędożyć w pierwszych lepszych krzakach, bo skończyło się jak zawsze ─ powietrze wibrowało od szorstkiego tonu, a potem uspokajało się gwałtownie, gdy wargi Rascala ponownie do siebie przyległy kończąc rozkaz. Wisienką na torcie było oparcie dłoni na ramionach Amelii i klnąc na jej szczupłość usadzenie jej na twardej kanapie.
Brudzisz mi podłogę ─ mruknął, siadając obok niej.
Nie tylko podłogę, co, Ras?
Zamknij się.
Myśli też nie są zbyt czyste, gdy suniesz ręką po...
Palce Rascala zatrzymały się na jej kostce. Na te ćwierć sekundy świat wokół zatrzymał się, a on widział, jak przekroczył czerwoną linię, którą sam sobie wyznaczył. Ledwie ją musnął, zresztą, nadal oddzielony materiałem jej ubrań, a jednak poczuł się, jakby złamał prawo równie drastycznie, co gdyby złamał Cole'owi szczękę o kant chodnika. O co to wielkie halo? Był jej bratem. Wychował się z nią, widział ją w każdej sytuacji, miał prawo do wszystkiego...
Czyżby?
Świat znów wypruł do przodu, a on ignorując dudnienie w skroniach wsunął palce pod jej stopę i podniósł, kładąc sobie na kolanie. Szczerze wątpił, żeby Amelia zaczęła robić sceny przez tak nieznaczny dotyk, ale jego osobiste wyrzuty sumienia rozrosły się już do wielkości przeciętnego Saturna i wyglądało na to, że mają ochotę zająć jeszcze dalszą przestrzeń wszechświata.
Cole burknął coś tymczasem, krzątając się po kuchni i złorzecząc wszystkim naprzykrzającym się mu tam naczyniom, podczas gdy Rascal z miną najwyższego politycznego profesjonalizmu opatrywał tę niegroźną ranę.
Jutro ─ ciągnął od niechcenia ─ wpadnij, żeby pomóc mi rozpakować resztę gratów. Nadal nie wiem jak obsługiwać pralkę. Bestia zafarbowała mi wszystko na fiolet.
Jakby na potwierdzenie swoich słów dłonią, w której trzymał świeży plaster, machnął gdzieś za siebie, prosto ku stercie ubrań upchniętych na fotelu. I faktycznie. Można się było dopatrzeć kilku t-shirtów i koszul, które wcześniej prawdopodobnie były białe, a teraz straszyły przechodniów gejowskim lilaróż.
I wygląda na to, że to nie koniec wojny. Gotowe.
Wraz z ostatnim słowem odsunął obie dłonie, żeby mogła ściągnąć z niego nogę i zgniótł papierek po plastrze w dłoni. Prawie jakby aktywował jakiś łańcuszek zdarzeń, bo ledwie zacisnął rękę w pięść, a rozległ się trzask, po którym ─ w takim samym odstępie czasowym ─ rozbrzmiał narastający dzwonek systemowy. Cole syknął, zgarniając stopą szkło na bok i sięgnął po telefon, zerkając niechętnie na wyświetlacz.
Kurwa jego pierdolona mać, znowu ta gruba dziwka spod rynny! ─ Kliknął i przyłożył komórkę do ucha uzbrajając się w uśmiech od skroni do skroni. ─ Cześć, koteczku! Łuuuu, też cię kocham, pączuszku z lukierkiem. Czy tęskniłem? Ma się rozumieć... Aha... Mmmm... Jasne. Jestem teraz na spotkaniu Hodowców Rzeżuchy Jarej. Mówiłem ci. Ratujemy... yy... ─ W tym momencie posłał Rascalowi porozumiewawcze spojrzenie i ruszył w stronę łazienki. ─ [b]... no wiesz, plantacje. Zresztą, co ja ci będę gadał wiesz, że dla mnie...
Rascal odprowadził Cole'a wzrokiem i powrócił do przyglądania się twarzy Amelii dopiero, kiedy blondyn zamknął za sobą drzwi, odcinając się od towarzyszy. Przez chwilę filtrował w umyśle wszystkie scenariusze, jakie mógłby z siebie wyrzucić, ale w głowie grasowała pustka. Typowe. Zawsze pojawia się w chwilach takich jak ta.
Nie oddzwonisz?
Wskazał brodą na jej komórkę, która jeszcze nie tak dawno dopraszała się o uwagę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Amelia mimo swojej spokojnej natury, nie zdzierżyłaby ciągłej obecności kogoś takiego dłużej niż parę godzin, a nawet i nie. Może przez sam fakt, że była kobietą i to wyjątkowo piękną, przez co całkiem nieświadomie (albo i świadomie) potrafiła omamić niejednego faceta. Zawsze przy niej zachowywali się w mało naturalny sposób, kompletnie zapominając o swoim charakterze. A to przecież on jest najważniejszy - czułe słówka i gamę pięknych oraz słodkich komplementów nie zawsze podziała. To był podstawowy błąd jaki popełniali i większości mężczyzn nie zdawało sobie z tego sprawę. Jednak nie zamierzała ingerować w znajomości swojego brata. W końcu to jego życie i to on sobie je układa tak jak chciał. Widocznie miał ważny powód, dla którego utrzymywał znajomość z tą kreaturą. Ona już go nie lubiła po pierwszych wymienionych zdaniach. Wymienionych? Raczej słuchaniu o tym co ma do powiedzenia mężczyzna.
Ale to nie było istotne.
Istotniejsza była obecna sytuacja. Rozbity talerz, rozsypane jedzenie, które teraz walało się po podłodze oraz po świeżo postawionej kanapie. Słyszała jak kumpel Rascala klną na obecną sytuację, pewnie będąc mu szkoda zmarnowanego jedzenia. Szok i zawód w jego głosie o tym informował. Ale nie zwracała na to szczególnej uwagi, zresztą nie tylko ona. Powróciwszy z rzeczami do sprzątania, zajęła się ogarnięciem całego syfu, który miał miejsce przez niespodziewany zwrot akcji. Dla niej nie było problemem ogarnięcie czegoś takiego - kawałki szkła i pachnąca papka z ryżem w porównaniu do wymiocin nie była taka zła. Tak, zdarzało się, że Amelia musiała... chciała sprzątać syf, który narobił jej brat wracając z grubszej imprezy. Wiedziała, że on w takim stanie nie mógłby tego zrobić, a ona chciała uchronić go przed ostrym przypałem ze strony rodziców. Kochana, młodsza siostra, która w niepozorny sposób zawsze pomagała i wspierała swojego kochanego braciszka.
Wracając.
Grubsze kawałki szkła zaczęła wrzucać do czarnego worka na śmieci, kiedy nagle poczuła silny uścisk na swoim nadgarstku. Nigdy nie wiedziała o prawdziwych uczuciach brata, zawsze traktowała go, no, jak brata. Niczego nie podejrzewała, ponieważ zachowanie Rascala wydawało się całkiem normalne. Tylko ostatnimi czasy, odkąd wyprowadził się z domu stał się nieco inny. Nie wiedziała, czy miała się tym niepokoić czy to tylko szok i tęsknota za domem, który tak nagle i niespodziewanie opuścił. Domem? A może to była tęsknota zupełnie za kimś innym? Miał jej coś do powiedzenia? A może do ukrycia? Nie drążyła - nigdy tego nie robiła. Zawsze spokojnie czekała na ten właściwy moment.
Została pociągnięta, a siła Rasa spowodowała, że chcąc nie chcąc automatycznie wstała. Pełne pretensjonalne spojrzenie zostało skierowane w oczy mężczyzny, nie pozwalając dłużej na trzymanie i ściskanie w bolesny sposób jej biednego nadgarstka. Wyrwała go z jego objęcia, nie odwracając spojrzenia od jego oczu. Coś jej nie pasowało, nie zachowywał się normalnie. Nie podobało jej się to, co mężczyzna mógł wyczuć od niej na kilometr, a nawet dwa. Właśnie wpadłeś, Drogi Rascalu.
- To ty przestań, Ras. Jesteś bardziej dziwny niż zwykle. Co z Tobą nie tak? Ma rozjebaną dłoń, krew leci mu ciurkiem, a Ty każesz mu sprzątać? Jesteś normalny? - skromne zdenerwowanie wyszło z jej słodko wyglądających ust. To nie tak, że była właśnie na niego zła lub było mu szkoda jego kumpla, bo nie było. Po prostu nie mogła zrozumieć, dlaczego ona nie mogła tego zrobić, skoro chciała. Prawda, miała parę niewinnych skaleczeń, no ale w końcu to były niewinne skaleczenia. Jednak nauczyła się, że pomagać nie zaszkodzi, nawet przy tych błaha wyglądających sytuacjach. Ton głosu również nie był normalny. Nic złego nie zrobiła, a on potraktował ją tak oschle. Czemu musiało ją to tak irytować? Może zbliżały się te szczególne dni? Cholera wie.
Ku jej zaskoczeniu, nieznajomy odchrząknął i bez większych ceregieli postanowił posprzątać cały bałagan. Akurat wtedy, kiedy Amelia zechciała go bronić. Wzięła głębszy wdech w celu uspokojenia swoich wadliwych emocji. To nie tak miało być, Amelio. Nie tak.
W pierwszym momencie chciała odtrącić dłonie brata z jej ramienia, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Rascal mógł poczuć spięte mięśnie kobiety, które były spowodowane chwilową złością. Pokornie usiadła na kanapie, dłonią przejeżdżając po czole. Skronie nieprzyjemnie zaczęły pulsować z bólu - najprawdopodobniej zaczynała boleć ją głowa. Ton głosu mężczyzny dalej nie podobał się dziewczynie.
- Jakby już nie była brudna - burknęła pod nosem, obserwując ruchy swojego brata. Pozwoliła mu wziąć stopę i zająć się nią jak należy. Troskliwy gest, który bardzo doceniła. To ją trochę uspokoiło. Pozwoliła sobie zostawić stopę na jego nodze, która teraz bezwładnie sobie zwisała. Chwilowa napięta atmosfera, która została przerwana przez głos kolegi. Niedobrze jej się zrobiło, kiedy spojrzała na niego i w jaki sposób rozmawiał przez telefon najprawdopodobniej że swoją dziewczyną. Aż się wzdrygnęła.
- Palant - skomentowała pod nosem, kiedy mężczyzna zniknął z jej oczu, zamykając się w osobnym pomieszczeniu. Zerknęła teraz na Rasa z delikatnym uśmiechem - Dobrze, wpadnę. A jak będziesz łączył białe rzeczy z kolorowymi, to nic dziwnego, że później skończysz z tak uroczymi ubraniami - tutaj nie mogła powstrzymać się od parsknięcia cichym śmiechem. W końcu się rozluźniła, jednak ból w głowie coraz bardziej zaczął jej dokuczać. Westchnęła ciężko słysząc wzmiankę o telefonie. Nie, nie chciała teraz dzwonić, nie chciała rozmawiać z nikim, kto próbował się do niej dobić. Nie wiedziała, kto taki pragną jej uwagi. Dlatego mało chętnie sięgnęła po sprzęt elektroniczny, odblokowując ekran telefonu, by na ekranie głównym zauważyć nie odebrane połączenie od przyjaciółki. Za niedługo również dostała wiadomość od tej samej osoby. Prychnęła, kiedy przeczytała treść, od razu odpisując "Odezwę się potem, teraz nie mogę rozmawiać", po czym odłożyła telefon na bok.
- Nie, nie zamierzam. Oddzwonię później - skomentowała, przeciągając się zaraz jak leniwy kocur z cichym pomrukiem. Pozwoliła sobie również na zarzucenie drugiej nogi na nogę, teraz całkowicie okupując kolana starszego brata - I jak tam? Jak się czujesz mieszkając kompletnie sam? - spytała spoglądając na niego ze słyszalną ciekawością w głosie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł prowokacyjnie brew.
Ma rozjebaną dłoń na własne żądanie, więc tak, odbębnienie kary za idiotyzm jest normalny. Facet ma dwadzieścia sześć lat, to duży chłopiec i daję słowo, poradzi sobie z tą brzydką i niebezpieczną zastawą stołową, a jeśli będzie inaczej, wyślę go do przedszkola drugi raz. A teraz, z łaski swojej, siadaj na kanapę i daj się opatrzyć, bo kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że chcąc ratować dupę innych, wpierw powinnaś chronić swoją.
Żarli się jak każde rodzeństwo. Ona zadarła nosa, on znów rzucił o parę słów za dużo. Wychodziło na to, że szczenięce lata nie do końca się z nich ulotniły, pozostając w charakterach w formie niemożliwego do zdrapania osadu. Wiek nakazywał im zachowywać się „dorośle” i „odpowiedzialnie”, ale nawet jeśli, to wciąż pojawiały się etapy, w których jeden drugiemu nacisnął na odcisk.
Jak teraz.
Rascal usadził ją na wskazanym miejscu i wciągnął powietrze do płuc. Nadal nie odpowiedział na większość pytań, ale dopóty, dopóki atmosfera była zbyt ciężka, nawet nie miał zamiaru się w to wdrażać ─ a Amelia i tak nie będzie pytać.
Gdyby dociekała, pewnie już wieki temu straciłby cierpliwość i wybuchł, wypluwając kolejny potok wyjaśnień. Katastrofalne samo w sobie. Może nawet powinien być jej wdzięczny, że zaciskała usta w wąską linię i milczała, gdy wypadało wrzeszczeć, bo nie mógłby rozegrać tego tak, jak chciał.
Czyli jak, hm?
Uporczywy głosik w głowie zabrzęczał, kiedy kładł nogę Amelii na swoim kolanie. No właśnie. Jak miała wyglądać ─ jakże idealna ─ chwila, w której burzy jej cały świat? Kino, klatka schodowa, park, morze? Chryste, idiotyzm. Żaden plener nie pasował, tak samo, jak nie pasowały żadne słowa. Nic dziwnego, że trzymał język za zębami ─ zdecydowanie bardziej wolał kilka minut znoszenia jej naburmuszonych min i zarzutów o faceta, który nawet własną dziewczynę traktuje jak krowę, niż tłumaczenie się ze swojego „dziwnego zachowania”.
I tak szybko jej przechodziło.
Odpowiedział lekkim uśmiechem, prawie nie unosząc kącika ust. Wargi go mrowiły za każdym razem, gdy powinien to zrobić ─ czuł w końcu drapieżność w geście, który miał być w pełni neutralny, bezpieczny i możliwy do zapomnienia w pierwszej sekundzie. Hamowanie się uszlachetniało go jednak od lat, a brak faktycznego uśmiechu wszedł w rutynę.
„Cóż, mój syn... och, Rascal, bądź przyjemniejszy.” Ile razy to słyszał? Matka nie dawała spokoju do czasu, aż sama straciła nadzieję na dostrzeżenie w buntowniczym dzieciaku iskierki gówniarskiego grymasu. Nie znosiła trywialnego, mało grzecznego życia, jakie prowadził, ale jeszcze bardziej nienawidziła siebie, bo nie potrafiła tego zmienić.
On i Amelia byli przeciwieństwami. Nawet teraz, gdy Cole świergolił za drzwiami łazienki, dało się odczuć niesmak konfliktu ich charakterów. Chciała pomóc. Wiedział to. Może nawet doceniał na tyle, na ile wyrobił sobie taką umiejętność. Ale dla niego było to coś bezsensownego i niepotrzebnego na tyle, że samo „posprzątanie” oznaczało uszczerbek na dumie. Solidny uszczerbek. Jako brat czuł się wręcz w obowiązku chronić jej honor, więc i tym razem wolał znieść jej niezadowolenie, ciążące mu na barkach jak ołów, niż pozwolić, by usługiwała jakiemuś...
„Palant.”
Parsknął.
Właśnie.
Jakiemuś palantowi.
Taa. To debil. Mam się go pozbyć? Film się na nas nie obrazi, jak będzie miał mniejszą publiczność.
Mimo zapewnienia w tonie nie grała już rozbawiona nuta. Film sam w sobie zawsze był „neutralnym gruntem”. Pożarłeś się z matką? No to obejrzyjcie sobie coś. Znów siostra ukradła ci ulubioną bluzę i wsmarowała w nią spaghetti? Nie ma sprawy, zawsze pozostawał telewizor z czymś, co będzie bardziej idiotyczne od rzeczywistości. Być może dlatego, mimo początkowej, wyczuwalnej niechęci, nie miał zamiaru z tego zrezygnować, skoro istniał śladowy procent szansy, że w trakcie seansu unormują się myśli, wygładzą rysy twarzy, a mięśnie wyluzują. Nie ukrywał jednak, że perspektywa rzucenia okiem na rozświetlony ekran w towarzystwie Amelii była dla niego bardziej atrakcyjna, niż gdyby do perfekcyjnego obrazka miał się doczepić Cole i jego wiecznie zaśliniona paszcza.
Rascal skrzywił się nagle, zerkając na dziewczynę pociemniałym spojrzeniem.
Z tak uroczymi ubraniami nikt by się ze mną nie pokazał na mieście. Zresztą, sam bym się wolał zaklinować w publicznym kiblu, niż wyłazić w czymś takim. Zeżarło mi nawet ciuchy, w których spałem, a najbliższy sklep jest trzy kurwy i siedem pierdolnięć stąd. To się robi niebezpieczne, Amie. Muszę ujarzmić tego potwora szybciej, niż on pożre wszystkie moje ubrania i będę zmuszony toczyć się po Anglii w beczce na szelkach.
Wsunął łokieć na oparcie kanapy i opadł policzkiem na wyciągniętą dłoń. Nie zwracał uwagi na niedokończone sprzątanie; choć mieszkanie było nowe i ─ względnie ─ zadbane, on sam nie odczuwał nieprzemożonej potrzeby wypucowania go na kolanach co do deski w podłodze, a całe zajście wciąż traktował jako zadanie dla Cole'a i jego „magicznych rączek”. Nie spieszyło mu się więc ze wstaniem z kanapy i doprowadzeniem pomieszczenia do stanu używalności. Po prostu oparł dłoń o wyłożoną na nim nogę siostry i postukał bezgłośnie palcami w punkt tuż pod jej kolanem; gdyby nie faktura, na pewno wybiłby jakiś szybki rytm.
Jak chcesz. Ale jak się znowu w coś wpakowałaś... ─ Usta wykrzywiły się w marną linię grymasu, a on sam prawie parsknął na wspomnienie telefonu o czwartej nad ranem, by przyjechał i przywiózł ją cichcem do domu. Do teraz nie wiedział co robiła poza mieszkaniem, dlaczego rodzice o tym nie wiedzieli i ─ przede wszystkim ─ czemu on sam nie miał o tym zielonego pojęcia, ale gdy zajechał na ustaloną ulicę, wpakowała mu się do auta, trzasnęła drzwiami i przez całą podróż nawet na niego nie zerknęła.
A on nie pytał.
To jedna z niewielu cech i wżartych w nich reguł. Mogli się nie znosić, szarpać się za włosy i pluć sobie w brodę. Ale jeśli ktokolwiek inny śmiał podnieść na nich rękę... Rascal przyjrzał się jej twarzy, zahaczając mimowolnie o drobne usta (o tę jedną drugą sekundy za długo), a potem uniósł wzrok trochę wyżej, szukając kontaktu z jej spojrzeniem. Cóż. Wtedy pierwsi łapali za kije, pręty, strzelby i lancety, gotowi wymordować pół miasta, gdyby to oznaczało bezpieczeństwo rodzeństwa. Mimo różnic łączyła ich czerwona nić, a to niosło ze sobą pewne zobowiązania.
Nie mógł kontrolować jej życia, nawet jeśli ─ jako starszy brat ─ zawsze próbował jej rozkazywać. Zdawał sobie sprawę, że gdyby chciała, wszystko by mu wyśpiewała. Skoro była gotowa budzić go w środku nocy, by wyciągnął ją od kolejnego kretyna, który wpierw błagał na kolanach o pomoc w matmie, a potem „przypadkiem” zapomniał o logarytmach i stożkach, przechodząc dłonią na jej udo... to i teraz, gdyby wdepnęła w jakieś gówno, byłby pierwszym poinformowanym.
Jesteś tego taki pewien?
Przebiegł językiem po wewnętrznej stronie zaciśniętych zębów.
W końcu musiałem się wyrwać. Nie tylko Cole jest już dużym chłopcem, Amie. W domu robiło się za ciasno na naszą czwórkę, a skoro mam stałą robotę, to i czas najwyższy poszukać stałego punktu zamieszkania. Zresztą ─ wypuścił powietrze z sykiem ─ jestem starym dziadem i nadal miałem żyć na garnuszku rodziców? Zastrzel mnie. Przynajmniej zwolniłem wam pokój. Przerobiliście go już na coś fenomenalnego? Kręgielnie albo inne ustrojstwo, o którym mi truli przez ostatnie miesiące?
Od kiedy ty tak dużo pierdolisz?
Od kiedy muszę się ograniczać.
Powieki opadły mu nieco na ciemne tęczówki, gdy przerwał postukiwanie.
A jak w domu?
Na końcu języka miał pytanie o ojca; o to, czy wreszcie ochłonął i skruszył własny głaz z serca, ale prędzej czy później pożałowałby tego pytania. Amelia była bystra i drążenie dziury tylko pomogłoby jej zlokalizować lukę w całym „nagłym” incydencie. Tym razem będzie musiał zadowolić się ogólnikami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jestem tak umierająca, że karetkę powinieneś wezwać, wiesz? Oni z pewnością będą wiedzieli jak udzielić pierwszej pomocy komuś, kto ma drobne skaleczenie, które nie zagraża mi życiem. Wiesz co? Żałosny jesteś - tymi słowami Amelia zakończyła tą bezsensowną sprzeczkę. Tak, przynajmniej tutaj zachowywali się jak rodzeństwo - głupie sprzeczki, o byle głupią duperelę. Pod tym względem nic się nie zmieniło i raczej nie zmieni. Zawsze będą sobie jakoś docinać, niezależnie od sytuacji. Jakby nie patrzeć w końcu to rodzeństwo.
Wiedziała, że nie warto jest dociekać w coś, co nie jest jej dane usłyszeć. Pomimo wścibskiej natury, w tej kwestii potrafiła zachować się jak należy - znała Rascala i wiedziała, że prędzej czy później powie jej coś, co od bardzo dawna cięży mu na barkach. Powie? A może jednak ukryje? Nie przywiązywała do tego tak wielkiej wagi, może dlatego było jej z tym tak lekko. Chociaż nie powie, zachowanie brata momentami było frustrujące. No ale nie tylko ona ma prawo do fochów. Koniec końców to jej brat i to naturalne, że przy niej będzie inaczej się zachowywać, a przy kimś innym zupełnie inaczej. I jeszcze inaczej, kiedy w ich obecności będą trzecie osoby - taką już miał naturę.
Duma? Nie uważała, że pomaganie komuś uraża jej dumę. Wręcz przeciwnie - czuła się w chuj dumna z tego, że jest taką, a nie inną osobą. Potrafi zareagować na zło innych nawet przy takich błahostkach. Czy była naiwna? Być może. Może dlatego Rascal bardzo często odbierał ją z różnych imprez, a kątem oka dostrzegała ból w jego oczach oraz ścisk szczęki. To mówiło więcej, niż jakiekolwiek słowa. Nie wiedziała tylko, czy to przez to, że martwił się o nią jako bart, czy może jednak...
Taa. To debil. Mam się go pozbyć? Film się na nas nie obrazi, jak będzie miał mniejszą publiczność.
Parsknęła.
- No jak chcesz, to Twój przyjaciel... Znajomy? Chociaż nie zdziwiłoby mnie to, gdyby teraz nagle wyszedł z łazienki i oznajmił, że musi się zawijać. I film? Co leci? Coś ciekawego? Jeśli nie, to nie chcę oglądać - mruknęła trochę od niechcenia. Nie lubiła takiej ewentualności. Pomijając fakt, że generalnie średnio przepadała oglądać telewizję - stek różnych bzdur, w które ludzie wierzą. Coś bezsensownego. Poza tym, Ras, nawet Ty musisz używać takich tanich sztuczek? Mógłbyś się chociaż raz wysilić. To nic trudnego, a sam gest może uczynić człowieka wielkim.
- Oj, biedny Ras wstydzi pokazywać się w takich ciuszkach? No kto by pomyślał - uśmiech czystej złośliwości wpełznął na jej ponętne wargi, by po chwili parsknąć kolejną falą śmiechu. Faktycznie, szybko jej fochy przechodziły. Chyba generalnie nie potrafiła się zbyt długo obrażać, chyba że chodziło o coś naprawdę ważnego - Ale nie masz się czym martwić, ja bym nie wstydziła się z Tobą pokazywać, wiesz? I nie, Ras, pralka nie może Ci po prostu zjadać ubrań. Jesteś ciapą i tyle. Jutro Ci pokażę jak to ogarnąć - oznajmiła z kocim błyskiem w oku. Lubiła pomagać, nawet swojemu bratu. Jemu to w sumie najbardziej. Dlatego tak chętnie brnęła, aby mu pomagać przy przeprowadzce. Ale czy tylko dlatego?
Wystukiwany rytm na nodze wcale jej nie przeszkadzał. W zasadzie lubiła to, kiedy ktokolwiek tak robił. Spotkała się ze spojrzeniem brata, by zaraz móc się do niego szeroko uśmiechnąć. Trudno stwierdzić, czy to był uśmiech pełen sympatii czy wręcz odwrotnie.
- Nie no, co Ty. Odkąd się wyprowadziłeś, to rodzice mnie nie puszczają z domu. Nie wiem od czego to zależy, no ale... - tak, po tamtym incydencie nigdy więcej nie umykała z domu. W zasadzie był to jej pierwszy i ostatni raz. Miała ku temu konkretny powód, aby wymknąć się cichaczem z domu. I wiedziała, że jeśli poszłoby coś nie tak, to mimo wszystko mogła liczyć na swojego brata. I nigdy w tej kwestii nie zawiodła się. Tak samo jak ona mogła polegać na nim, to tak on mógł polegać na niej. Tyle że mało kiedy dochodziło do sytuacji, aby Amelia pomagała w jakiś sposób Rascalowi. Może jedynie w takich chwilach jak ta. Urok młodszej siostry? Jedynej siostry? Kro wie.
- No niby taaak - przez pierwsze parę sekund dało się usłyszeć pewne zawiedzenie w jej głosie. Ale to tylko parę sekund, które błyskawicznie naprawiła promieniującym uśmiechem. I po cholerę tak się uśmiechasz? - Nie no, jest jeszcze cały, chociaż mama już coś tam planowała. Ciekawe czy z moim pokojem też tak będzie, kiedy postanowię się od nich wynieść - bo przecież ona też nie będzie siedziała u rodziców nie wiadomo ile czasu. Lubiła być samodzielna, zarabiać na siebie i takie tam. Co prawda marnie jej to wychodziło, ale przynajmniej się starała. Liczy się gest, nie? Nie? Ziewnęła głęboko, zakrywając dłonią usta. Rozleniwiła się bardziej na kanapie, zgarniając do siebie jakąś poduszkę. Ból głowy o dziwo nie był aż tak bardzo irytujący.
- W domu? Hmmm... Niefajnie. Generalnie jakoś tak, bo ja wiem. Rodzice dziwnie się zachowują. Coś mi nie pasuje w ich zachowaniu, ale nie chce mi się drążyć. Jak myślisz, co ich mogło ugryźć? - albo kto. Oj Ame, miałaś nie drążyć. Chyba zmęczenie uderza do Twojego organizmu. A może to wina pogody? Kto wie.
Przytuliła do siebie mocniej jedną z poduszek, na chwilę przymykając zmęczone powieki. W ten dało się również słyszeć odgłosy otwieranych drzwi od łazienki, ale nie zwracała na to szczególnej uwagi. Słuchała jedynie słów brata, o ile śmiał jej odpowiedzieć na nieprzyjemne, ale bardzo proste pytanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach