Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down


We've come to a point in our lives where we need a stronger word than „fuck”. [Jace x Leslie] Zerpng_ahrsxnw

Londyn, rok 2016. Szkolna historia alternatywna, w której Leslie zaciąga Jace'a na nudne bankiety, a Jace męczy go podwójnymi randkami z uroczymi bishōjo, nie zdając sobie sprawy, że odmawianie im związków ma swoje konkretne podłoże.

Leslie Zero Cillian Vessare | 18 lat – pochodzi z jednej z najbogatszych rodzin w kraju, co przynosi mu niemałą sławę wśród rówieśników. Media znacznie bardziej interesują się jego rodzicami i całe szczęście, bo nie zdzierżyłby siedzących mu na ogonie paparazzi. Można poddawać wielu wątpliwościom to, czy wzdychające do niego dziewczyny są zainteresowane jego wyglądem, czy może bardziej pociąga je stan jego portfela, niemniej jednak pewnym jest, że jeszcze żadna z nich nie uświadczyła z jego strony nic więcej, poza przymuszoną randką, która w każdym przypadku kończyła się niepowodzeniem i kompletnym brakiem zainteresowania ze strony Vessare'go. W otoczeniu zaczęły krążyć już plotki, że blondyn jest aseksualny albo jeszcze nie dojrzał do związków (kto wie, czy nie zostały rozesłane przez Jace'a), chociaż większość nadal robi sobie nadzieję albo zdaje się na matkę Zero, która próbuje uskuteczniać wpychanie mu na siłę przyszłych narzeczonych z dobrych domów.
Mimo wielu nacisków ze strony rodziców – zwłaszcza matki – odmówił uczęszczania do szkoły prywatnej już podczas rozpoczynania gimnazjum. Od tamtej pory uczy się w zwyczajnej szkole publicznej, chociaż chcąc pójść na częściowy kompromis, wybiera jedynie te placówki, które cieszą się w miarę dobrą opinią. Sam utrzymuje poziom swojej nauki na wysokim poziomie, choć jest to zasługą dobrego zapamiętywania faktów niż godzinnego ślęczenia nad książkami. Swoją przyszłość chce związać z medycyną, chociaż nie można odmówić mu talentu muzycznego – na pewno większego od jego talentu do relacji interpersonalnych, przydatnych w kontaktach z leczonymi pacjentami – z którym z pewnością zrobiłby niemałą karierę. Niemniej jednak nie zachwyca go wizja występowania przed tłumami.

---------------------------------

We've come to a point in our lives where we need a stronger word than „fuck”. [Jace x Leslie] BNaHVu9

Rząd wysyłanych wiadomości wprawił telefon w głośne wibracje, połączone z irytującym dźwiękiem. Była sobota, która dla Leslie'go była powszechnie znana Dniem Bez Budzika. Już przez resztę dni w tygodniu musiał cierpieć, walcząc z niechęcią podnoszenia się z łóżka, przez co niemalże za każdym razem przypominał kogoś, kto wstał lewą nogą. Dziś zrobiłby wszystko, żeby wstać prawą, ale los miał dla niego inne plany.
Jasnowłosy zacisnął mocniej powieki, z marudnym pomrukiem naciągając poduszkę na głowę. Dźwięk kolejnych wiadomości stał się nieco bardziej przytłumiony, ale wszystko wskazywało na to, że ich nadawca nie zamierzał prędko zrezygnować. W akompaniamencie wymamrotanej pod nosem kurwy, Vessare obrócił się na bok i na oślep sięgnął po komórkę. Zanim udało mu się ją znaleźć, chwilę błądził ręką po szafce nocnej, tylko cudem nie strącając z niej lampki, która zakołysała się niebezpiecznie pod wpływem przypadkowego uderzenia. Przyciągnął komórkę do siebie, zsuwając poduszkę z głowy i odblokował wyświetlacz z wciąż zamkniętymi oczami, co wyglądało dość komicznie. Minęła chwila, zanim zmusił się do uchylenia jednej powieki i otworzenia skrzynki z wiadomościami. Nie to, żeby nie spodziewał się, kto będzie ich autorem już wcześniej. Zmęczonym wzrokiem przesuwał po treści SMS-ów, w połowie je rozumiejąc, w połowie nie. Otrzeźwiał dopiero, gdy w zasięgu jego wzroku znalazło się kluczowe słowo – randka. Stosunkowo szybko przypomniał sobie, że parę dni temu Jonathan dręczył go o kolejne wyjście, ale w natłoku innych spraw wyleciało mu to z głowy (albo po prostu nie chciał o tym pamiętać, jak o każdej innej randce, do której był zmuszany).
Myślałeś, że ci odpuści?
Nadzieja umiera ostatnia.
Może po prostu lubi cię dręczyć?
Mimowolnie prychnął pod nosem, niechętnie podciągając się do siadu, a kołdra mozolnie zsunęła się z jego nagiego torsu, jakby i jej nie podobało się, że Cillian musi opuścić łóżko w trybie natychmiastowym. Rzucił telefon gdzieś na bok łóżka i przetarł ręką podkrążone oczy. Przypominał kogoś, kto właśnie wstał z grobu i nie podobał mu się ten nagły powrót do szarej rzeczywistości. Kompletnie niezrażony tym, że Woolfe zadeklarował, że był już tuż tuż – choć istniała szansa, że po prostu w to nie uwierzył – zwlókł się z posłania i chwilę jeszcze stał półprzytomny obok łóżka, obejmując ramieniem poduszkę, której wcześniej nie wypuścił. Na szczęście upuścił ją na podłogę w pokoju, gdy skierował swoje kroki do łazienki, chociaż zabranie jej ze sobą ułatwiłoby mu znalezienie sobie innego dogodnego miejsca, w którym zaszyłby się i mógł spać dalej.
Drzwi do łazienki zostawił uchylone, a dźwięk odkręcanej wody wypełnił przestrzenne pomieszczenie i wydostał się też na korytarz. Spoglądając w lustro, chwycił za swoją szczoteczkę, nałożył na nią trochę pasty i zaczął szorować zęby, coraz bardziej powątpiewając, że uda mu się doprowadzić do wskazanego na spotkanie z dziewczyną porządku. Szczególną uwagę przykuwały włosy – nieład, który im towarzyszył, nie miał nic wspólnego z artystycznością i fantazją mistrza fryzjerstwa. Niemalże każdy kosmyk sterczał w inną stronę, a część grzywki podwinęła się do góry, odsłaniając czoło chłopaka. Wolną ręką spróbował przylizać sterczące kłaki, jednak zakończyło się to niepowodzeniem.
Co za...
Kiedy tak wpatrywał się w lustro, w którym odbijała się nie tylko jego twarz, ale i drzwi za jego plecami, ponad swoim ramieniem dostrzegł przemykającą w stronę własnego pokoju sylwetkę. Białe włosy jako pierwsze rzuciły mu się w oczy, uderzając w niego świadomością, że wysłane wiadomości nie były blefem. Przygryzając szczoteczkę zębami, odwrócił się od umywalki i wyszedł na korytarz.
Jace ― rzucił niewyraźnie, zatrzymując głosem młodzieńca, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby ten nagle postanowił zwiać, uznając, że apokalipsa zombie właśnie się rozpoczęła. Pomijając fakt, że Jonathan był chyba tą osobą, która niecierpliwie czekała na podobną zagładę. ― Mówiłem ci już, że jak chcesz mnie gdzieś wyciągać, to chociaż rób to o normalniejszych porach. Kto normalny nie śpi do jedenastej w sobotę? ― wymruczał marudnie pod nosem, gdy już wysunął szczoteczkę z ust i przygarbił się nieco. Zaraz jednak jego uwagę przykuł element dodatkowy, na który wcześniej nie zwrócił uwagi, pomimo apetycznego zapachu. Blondyn mimowolnie ściągnął brwi, opuszczając wzrok na trzymany przez białowłosego talerz. ― Zaraz. To moje śniadanie?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

We've come to a point in our lives where we need a stronger word than „fuck”. [Jace x Leslie] YnITHtz

Jonathan Charles Woolfe. 18 lat. | Dawniej chłopiec z dobrego domu, wciśnięty w bijącą bielą po oczach koszulę i marynarkę o niespranej czerni, lokował się przed wyprostowaną jak struna matką, delikatnie, niemal subtelnie objętą w pasie przez ojca z silną, groźną aurą. Zdjęcia wypalane z bankietu na bankiet, z kolejnej charytatywnej imprezy na kolejną. Aż w końcu pasmo identycznych zdarzeń przerwał ostry pisk samochodu. Dźwięk otwieranych drzwi. Jazgot karetki, rozwrzeszczanej chyba jeszcze przed tym, nim trzasnęły jej tylne drzwi, zamykając w gardle pojazdu jedyną osobę, która przeżyła.
Każde zdarzenie odciska piętno.
Na dzieciaku, który nie znał życia innego niż to, które gwarantowało mu sen na poduszce wypchanej zielonymi banknotami, wypadek zrobił nie lada wrażenie. Los nie tylko odcisnął na nim piętno. Skopał, sponiewierał, opluł i narzygał mu do gardła, aż wreszcie szarpnął za ubrania i kazał iść dalej; naprzód. Teraz, po latach, zgrzyty przeszłości mocno się wygładziły. Stały niemal niewidoczne – szczególnie dla otoczenia.
Dwanaście lat później szary obrazek nabrał barw.
Dobra szkoła. Reformowalni nauczyciele. Boisko tak ogromne, że zmieściłoby pół miasta. To jedyne, co pozostało znane, sprawdzone, stare. Ale kiedyś po holu szło się ze sztywno wyprostowanymi ramionami. Z książkami trzymanymi w skrzyżowanych na torsie rękach. Z tragicznie nieszczerym uśmiechem na ustach i cienkim, jednosekundowym błyskiem w oku; oznaką wyrachowanego chłodu. Teraz oczy błyszczą nieustannie, palone niegasnącym ogniem  energii, butności i swawoli. Ruchy przestały odznaczać się kamiennością. Nie uczy się ich na pamięć. Idzie przed siebie z podniesioną brodą, usta rozciągając w przesiąkniętym zaczepnością uśmieszku. Prowokuje w ten najmniej wymuszony sposób. Prawie tak, jakby robił to odruchowo; naturalnie.
A liczba osób, które z własnej woli do niego podchodzą uszczupliła się przez wzgląd na coraz częstsze bójki i stosowaną przez Jace'a formę "rozrywki". Szeptanie z ucha do ucha o rzekomej rozwiązłości odsunęło od albinosa całkiem spory wianuszek dziewcząt i dotychczasowych "kumpli". Być może, gdyby nie ramy szkolnej ławki, Leslie również odszedłby na stosowną odległość. Na tyle stosowną, by nie musieć przesiąkać ideologią kogoś, kto od rozpoczęcia szkoły uznany jest za szkolny margines. Zamiast tego nie tylko przetrawia każdą lekcję, siedząc krzesło przy krześle obok Jace'a, ale przywykł do obecności kogoś, kto jest w stanie wpaść do niego o czwartej w nocy. Przez okno. Nago.
Żartowałem.
Miał skarpetki.



Muzyka dudniła całym domem, aż podskakiwał dach. Zapewne gdyby nie szybka i brutalna interwencja szczupłej, energicznej kobiety, policja miałaby dużo do roboty z ujarzmianiem szczególnie "muzykalnego" przypadku, który aktualnie rozmasowywał obolałe miejsce, muskając co jakiś czas z sykiem rosnącego na czubku głowy guza.
- Mówiłam ci, żebyś tak nie robił.
Shaelyn skrzyżowała dłonie pod piersiami i wbiła w siedzącego na brzegu łóżka chłopaka wzrok. Jej mina mówiła sama za siebie i gdyby nie to, że miał odwrócone spojrzenie, z pewnością wywołałaby u niego zimny dreszcz, który wyprostowałby przygarbione teraz plecy. Była co prawda wyjątkowo drobna, ale jej wieczna determinacja potrafiła sprawić, że dopinała swego. Tym razem było tak samo.
- Obiecałeś, że nie będziesz puszczał muzyki – dodała, robiąc wszystko, żeby jej głos zabrzmiał szczególnie groźnie. - Charlie, ja do ciebie mówię.
Spomiędzy dotychczas zaciśniętych ust chłopaka wyrwało się ciche, długie westchnienie. Para dwukolorowych tęczówek, kompletnie niepodobnych do ciemnych oczu Shaelyn, spojrzała na kobietę, unosząc kącik jej ust w grymasie lekkiego niezadowolenia.
- Obiecałeś. - Nacisnęła raz jeszcze, marszcząc brwi.
- Obiecałem, że nie będę puszczał jej w nocy.
Odezwanie się wywołało u kobiety jeszcze mocniejsze ściągnięcie twarzy w wyrazie niezadowolenia. Gdyby nie opadające jej na czoło włosy, mógłby policzyć wszystkie zmarszczki, jakie pojawiły się, gdy postanowiła pokazać światu własne rozdrażnienie.
- Właśnie! - mruknęła, rozkładając ramiona na boki, jakby chciała objąć cały pokój. - Czy ty wiesz, która jest godzina?
Na drewnianym stoliku nocnym stał zalany colą zegarek. Działał. Ostatnia cyfra zmieniła się z "5" na "6".
- Po siódmej. To już nie noc.
Shaelyn słysząc to, wzniosła ręce do góry, wbijając tym razem wzrok w pochyły sufit, jakby spodziewała się, że na jednej z drewnianych belek dostrzeże przycupniętego Boga, który rzuci hasłem: "Nie ma sprawy, Shally, już grzmię". Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, więc szybko barki opadły, a mina świadczyła raczej o zmęczeniu, nie zdenerwowaniu.
- Charlie... Jest siódma... w sobotę... To jak noc...  
- Formalnie nie.
- Formalnie mam czterdzieści lat. - Wyprostowała się gwałtownie, wypinając całkiem spory biust, który ujęła w szczupłe, wypielęgnowane dłonie. - Nie wszystko jest formalne, Charlie! Widzisz?
Odchrząknął marudnie, znów uciekając wzrokiem na bok.
- Ciężko nie zauważyć, gdy mi je wpychasz w twarz.
- I dałbyś im czterdzieści lat? - W ton głosu wkradło się coś... bardzo entuzjastycznego, gdy jej palce zacisnęły się lekko na piersiach. - Jasne, że nie! Najwyżej trzydzieści pięć. A w dotyku na dwadzieścia osiem! Charlie, zrozum, świat opiera się na pewnych zasadach. I jedna z nich mówi, że o siódmej rano, w sobotę, ludzie chcą spać! Druga, że nie każda kobieta starzeje się po trzydziestce! Ale to nie wszystko...
Zawiesiła głos na tak długą chwilę, że białowłosy znów zahaczył spojrzeniem o jej twarz, ciekaw, co tym razem przykuło jej uwagę. Stała już normalnie, ujmując podbródek palcami. Wpatrywała się w niego na tyle analitycznie, że odchylił się w tył i wsparłszy rękoma o materac łóżka wypiął dumnie pierś, sprawdzając, czy podąży wzrokiem za poruszającym się ciałem. Tak jak się spodziewał – nie odstąpiła go wzrokiem ani na milimetr.
- Chodzi o to... - podjęła temat, wciąż zezując na swojego bratanka.
- O co? – zapytał rozbawiony, unosząc jasną brew. - Mam zacząć się bać? – Figlarny uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Rozbierasz mnie wzrokiem, ciociu.
Shaelyn nagle machnęła nadgarstkiem.
- Właśnie to! - rzuciła butnie, celując w niego palcem. - Właśnie chodzi o to, że nie muszę! Gdzie ty masz spodnie, młody człowieku?!
- O losie.

/ ubiór /

Komórka wskoczyła z powrotem na swoje miejsce, gdy z szerokim uśmiechem przechodził do tylnych drzwi domu szanowanej rodziny Vessare. Oczywiście, gdyby ktokolwiek go tu dostrzegł – łącznie z krasnalem ogrodowym, który na pewno miał w sobie umieszczoną kamerkę – wyleciałby z hukiem. Hukiem uderzenia patelnią przez łeb. Zdając sobie z tego sprawę, nie potrafił wyzbyć się podświadomych odruchów – chociażby takich, które nakazywały mu, by zachowywał się cicho i ostrożnie, nawet jeśli w świetle dnia ani matka Lesliego, ani on sam, nie postanowiliby dokonać zbrodni.
Oni nie, przeszło mu przez myśl, gdy przeczesując włosy, znów wyczuł skrytego pod białymi kosmykami guza. Shaelyn potrafiła podnieść na niego rękę za każdym razem, gdy przyprowadzał do domu nową dziewczynę, włączał za głośno radio albo szlajał się po dworze zbyt długo, nie wysyłając jej żadnego SMS-a.
"Jeżeli wpadniesz w kłopoty, masz mi o tym powiedzieć!"
To słowa, którymi atakowała go za każdym razem, gdy stał już przyparty do muru, z czerwieniejącym od uderzenia policzkiem i palcem wskazującym kobiety wbitym w tors. Zawsze go wytykała, zachowując się przy tym jak dwunastolatka, a nie dorosła kobieta, którą była.
Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, że największe niebezpieczeństwo, na jakie mógł wpaść, pichciło coś teraz w kuchni.
Jonathan przesunął kciukiem po dolnej wardze, przylgnąwszy plecami do ściany. Otwarte drzwi były mu teraz szczególnie nie na rękę. Nie spodziewał się zresztą, że matka Lesliego, jest takim rannym, sobotnim ptaszkiem, który postanowi wypełnić całe pomieszczenie aromatem ciepłego śniadania.
Chłopak wypuścił powoli powietrze z płuc, zdając sobie dopiero sprawę, że wstrzymał dech o kilka sekund za długo, podskórnie wiedząc, że wystarczyłby najlżejszy odgłos, by wybudzić robiącą jajecznicę bestię. Kątem oka zaglądał do kuchni, śledząc dokładnie jej płynne ruchy. Kompletnie różniła się od Shaelyn. Nie tylko wyglądem. Chodziło o sposób bycia, który sprawiał, że Jace bardziej obawiał się konfrontacji z jej dystyngowanym spokojem i wrodzoną obojętnością, niż z nadpobudliwą ciotką, wymachującą wszędzie tymi swoimi łapami.
A przecież wystarczyło, by niezauważenie przeszedł niewielki odcinek długości framugi. Po tym dojście do pokoju Lesliego byłoby dziecinnie proste.
Dalej, póki nie patrzy, rzucił hardo w myślach, podnosząc nogę. Pierwszy wykonany krok był milczący. Nie zatrzeszczała żadna deska, przegubem nie strącił wazonu, z gardła nie wydarł się nagły kaszel. Idealnie. Wszystko wskazywało zresztą na to, że reszta drogi przebiegnie równie łatwo. Problem w tym, że wykonawszy startowy ruch, węch wychwycił woń śniadania.
Nie ma mowy, warknął, przeciągając drugą nogę przez podłoże. Nim się jednak zorientował, matka Lesliego wytarła dłonie w ścierkę i ruszyła wgłąb kuchni, przyciągana dzwonkiem telefonu.
- Kto może dzwonić o tak wczesnej porze?
To ostatnie pytanie, jakie wypowiedziała w towarzystwie talerza z przygotowanym posiłkiem.

Przemykał się jak cień, klucząc po domu, który posiadał łazienkę wielkości całego mieszkania, w którym sam egzystował. Gdyby nie przyzwyczajenie i setny raz zbadana droga, bez dwóch zdań zgubiłby się za najbliższym zakrętem. W umyśle widział te nagłówki. "Po dwudziestu trzech latach  Jonathan Woolfe odnaleziony! Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw!". I wcale go nie śmieszyły. Jak wszystko, co okazywało się podłą prawdą, na którą nie miałby wpływu, nawet mimo usilnych prób zmodyfikowania rzeczywistości.
Od kiedy ludzie mieli prawo mieszkać w takich domach?
Mijając jedną z komód, nos Jace'a zmarszczył się, jakby wyłapał zapach czegoś nieprzyjemnego. W rzeczywistości mijał coś, co pewnie mógłby opchnąć i wyżyć za tę kasę do następnego roku, więc z widelcem zakleszczonym między zębami pstryknął wazę, przyglądając się w ciszy, jak ozdoba chwieje się, potem trzęsie, drży, aż w końcu staje z powrotem na dnie.
Niech będzie.
Tym razem niczego nie zbije.
1:0 dla Vessarów, do diabła.  
Miękkie kroki skierował do pokoju Lesliego, wbijając błyszczący srebrem widelec w pomarszczony pasek bekonu, który trafił do jego buzi dokładnie w chwili, w której
- Jace
odezwał się do niego głos upiora. Przełknąłby ślinę, gdyby ta nie natrafiła na jedną, wielką, miękką gulę wypełniającą mu całe gardło. Choć przywykł do oglądania Zero w takim stanie, to widok jego twarzy i tak sprawił, że Jonathanowi zrzedła mina.
- Och, to tylko ty.
- Mówiłem ci już...
Do diabła, co z nimi wszystkimi było nie tak? Zacieli płytę?
Usta wykrzywiły się ponownie, tym razem informując wszystkich wkoło o rosnącej z sekundy na sekundę pewności siebie, przeplecionej z pokładami niestygnącej wesołości. Nadgarstek poruszył się, gdy ząbki widelca zahaczyły o ciepłą jajecznicę.
- Leslie – mruknął rozbawiony, wyginając narzędziem na prawo i lewo i tylko cudem nie strzepując nabranej na niego porcji. - Powinieneś się cieszyć, więc skąd ta pochmurna mina? Wystraszysz. Nie tylko mnie, nie tylko dziewczyny. Wystraszysz pół Londynu i całą armię narodową. Wiesz, co to oznacza? Że nici ze spotkania. Źle!
Jak na zawołanie uniósł rękę i gardło Zero niespodziewanie poczuło, jak coś wpycha się w nie do stopnia, który mógłby spokojnie spowodować zwrócenie wszystkiego, co było w żołądku. Ukłucie. Albinos gwałtownie wepchnął mu do buzi kęs śniadania, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z tego, że ten był w trakcie innej czynności.
- Masz. Głodny nie jesteś sobą.
Płynnym krokiem skierował się do jego pokoju, czubkiem buta otwierając szerzej drzwi, gdy wchodził. Nic się tu nie zmieniło. W porównaniu do jego pokoju, Leslie utrzymywał tu pewien konkretny "ład".
Coś w stylu tego, by w epicentrum nie zostawiać damskiej bielizny jednej ze swoich kobiet.
- Zaraz.
- Hm?
Wyrwany z przemyśleń niemal zrzucił talerz.
Wtedy przynajmniej coś by się tu zmieniło.
Z tą ulotną myślą okręcił się, opadając miękko na krzesło, które odchyliło się gwałtownie do tyłu i tylko przypadkiem nie poleciało na podłogę, ciągnąc go za sobą do właściwego poziomu. Chłopak uniósł wzrok i poprzez hol spojrzał na Cilliana; niemal niewinnie.
- To moje śniadanie?
- Nie, kupiłem po drodze i wypożyczyłem zastawę.
Nabił kolejny bekon na widelec i uniósł go, wsuwając między poranione wargi. Porcję przełożył językiem na bok, aż policzek nie nabrał okrąglejszego, chomiczego kształtu, co niespecjalnie powstrzymało go, by złapać jeszcze trochę jajecznicy na sztuciec.
- Teraz tak się robi, Lassie – zapewnił z niekrytą ironią, odstawiając prawie pusty talerz na biurko Vessare'a. - Ale nic dziwnego, że o tym nie wiesz, skoro śpisz w sobotę do ósmej. Masz przez to cholernie mało czasu na... - Nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa po prostu wzruszył barkami. - Na wszystko.
I przez "wszystko" miał na myśli coś konkretnego. Zdrapując ze skóry tuż nad knykciami jeden ze strupów, podjął temat jakby nigdy nic.
- Dziewczyny zjawią się dopiero o 17. Wiesz, że jedna to Norweżka? – Przegryzając kawałek mięsa, wsparł – już pusty – policzek na wierzchu ręki, łokieć stawiając na blacie mebla. Nie spuszczał badawczego spojrzenia z sylwetki Lesliego, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ten tam cały czas był i prezentował się o wiele gorzej, niż powinien. - Ładna. Bardzo. Całkiem byś do niej pasował, gdyby nie ta niewyjściowa morda. Myślałeś już o tym, że martwy jesteś mniej pociągający?
A ty o tym, że twarz plus pięść równa się proteza zębów?
Powieki Jace'a zamrugały szybko; kilkakrotnie. Zmarszczył po tym nos i mruknął coś pod nosem, wolną ręką przecierając czoło, na które z powrotem opadły włosy, choć odgarnął je do góry niedbałym gestem.
- Mamy kilka godzin, żeby wszystko zorganizować. Mam nadzieję, że o tym myślałeś i twój plan jest już wymuskany do ostatniej sekundy, bo jak znów zwalimy wszystko na Clive'a, to skończymy na randce w zagrodzie dla kóz. - Ściągnął brwi. - Jak ostatnio. Pamiętasz?
A gdzie twoje pomysły na to, jak spędzić czas?
- Hm? - Podniósł głowę i spuścił rękę, nie odrywając jednak łokcia od blatu. Spojrzał na Zero spod przymrużonych powiek. - Moje pomysły? Daj spokój. Ja jestem od realizacji, nie myślenia, Leslie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Och, to tylko ty.”
Jasnowłosy ściągnął nieznacznie brwi – No oczywiście, że to ja. Kogo innego spodziewałeś się spotkać w moim domu? – doprowadzając do sytuacji, w której jego twarz wyglądała jeszcze bardziej niekorzystnie niż wcześniej. Po tylu latach zdążył już nauczyć się, że nie wszystkie powitania Jonathana były miłe, ale nie oznaczało to, że zdążył się do nich przyzwyczaić. Z białą pianą po paście na ustach przypominał dzikie zwierzę, które zaczynało przejawiać pierwsze oznaki wścieklizny. Gdyby nie ospałe i mętne spojrzenie, można byłoby przysiąc, że Leslie byłby gotów rzucić się na białowłosego, a z punktu widzenia trzeciej osoby miałby ku temu podstawy – w końcu albinos bezkarnie wtargnął do jego domu. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze.
Najgorsze było to, że Jace był głównym powodem, dla którego musiał stać na nogach o tak bezlitośnie wczesnej porze.
„Powinieneś się cieszyć...”
Powinienem spać ― wtrącił marudnie, chociaż nie zdołał przerwać tym potoku słów, który swobodnie płynął z ust Charlesa. Na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że nie podzielał entuzjazmu chłopaka, nie widząc absolutnie nic nadzwyczajnego w dzisiejszym dniu i w kolejnej randce, o którą wcale się nie prosił. Aktualnie nie przeszkadzałoby mu zostanie oficjalnym postrachem Londynu, jeśli to miałoby oszczędzić mu cierpienia związanego z niechcianym wstawaniem. Miał już swoją wybrankę życia i była nią poduszka. ― Zupełnie cię nie rozu-- ― nadciągający widelec uniemożliwił mu dokończenie zdania, a smak jajecznicy z bekonem zmieszał się z miętową pastą, tworząc dość niesmaczne połączenie. Vessare mimowolnie skrzywił się, obrzucając Woolfe'a zniechęconym spojrzeniem, jednak nie miał innego wyboru, jak tylko przełknąć wciśnięty mu siłą kęs śniadania razem z pastą do zębów, co zakończył krótkim i znaczącym mlaśnięciem. W innych warunkach ten gest byłby całkiem uroczy, ale w obecnej sytuacji Zero był skłonny zepchnąć na bok wszelkie pozytywne aspekty zachowania Charlie'go.
Jak zawsze pomocny, co?
Czyli byłbyś zachwycony, gdybym przyszedł do twojego domu z rana, żeby pożyczyć sobie twoją zastawę? ― rzucił, na nowo wsuwając sobie szczoteczkę do ust, by do porządku wyszorować nienagannie białe zęby, których oczekiwano po paniczu z dobrego domu, i pozbyć się z ust posmaku jedzenia. Nie oczekiwał od niego żadnej odpowiedzi – tylko idiota dałby się złapać na tak kiepską wymówkę. Cillian za to miał do czynienia z kimś, komu sam polecił, by czuł się, jak u siebie w domu i chyba w tamtej chwili nie wziął pod uwagę, że jego przyjaciel porządnie weźmie sobie do serca tę radę. ― Przez pięć dni w tygodniu wstaję przed ósmą, więc to chyba dość logiczne, że pozostałe dwa chciałbym przeznaczyć na dłuższy odpoczynek. Zapewniasz mi wystarczająco dużo rozrywki, więc nie straciłbym aż tak wiele przez dodatkowe dwie czy trzy godziny snu ― wymruczał pod nosem, przyłapując się na niechcianej myśli. Mimowolnie wzniósł wzrok w stronę sufitu, karcąc siebie samego w myślach i wrócił z powrotem do łazienki, pozostawiając otwarte na oścież drzwi, by lepiej słyszeć swojego gościa.
Wypluł pianę do umywalki i opłukał usta wodą, przy okazji przemywając też twarz, choć woda nie sprawdziła się w doprowadzeniu do porządku jego „niewyjściowej mordy”. Chociaż nie zależało mu na zrobieniu dobrego wrażenia, namoczył też niesforne włosy, dzięki czemu udało się nieco uspokoić odstające kosmyki. Kto wie na jak długo...
„Dziewczyny zjawią się dopiero o 17.”
Właśnie przecierał twarz ręcznikiem, wracając do pokoju, a poirytowane spojrzenie w dość efektowny sposób wychynęło zza materiału ręcznika. Mimowolnie zerknął na zegarek na szafce nocnej, ostentacyjnie sugerując niebieskookiemu, by też na niego spojrzał.
Aktualnie mogłaby być królową Anglii, co nie zmieniłoby faktu, że do spotkania zostało nam jeszcze dziewięć godzin. ― Zwinął ręcznik w jakąś profanację kuli i mimowolnie wycelował nim w twarz Jace'a. Nim białowłosy się zorientował, blondyn już zdążył podejść do łóżka, zgarnąwszy po drodze upuszczoną wcześniej poduszkę i opadł na materac, układając się na plecach. ― Nawet nie czuję się z tym źle. Gdyby nie twoja nadgorliwość, prezentowałbym się znacznie lepiej. Nie. Wróć. Gdyby nie ona, nie musiałbym wychodzić z domu. Czemu zawsze musisz trafiać na takie, które „wyjdą tylko z koleżankami”? ― Przekręcił twarz w jego stronę, poprawiając miękką pościel pod swoją głową.
W gruncie rzeczy wiedział, że w większości tych przypadków nie chodziło o dziewczyny, które nie chciały wychodzić same, a możliwe, że o podstępne wepchnięcie mu w ręce którejś z nich, jakby bez życiowej partnerki jego świat miał się skończyć. W takich chwilach musiał odcinać się od wszystkich niechcianych emocji i można powiedzieć, że tylko i wyłącznie dzięki Jonathanowi nauczył się zachowywać zimną krew, chociaż sam zainteresowany nie miał okazji się o tym dowiedzieć. Nigdy.
Może tym razem któraś z nich polubi kozy? Dałbyś mu się wykazać ― odparł, przymykając sennie oczy. Doskonale wiedział jednak, że Clive nie był mistrzem robienia na innych wrażenia, więc z pewnością potrzebował wsparcia, które zapewniał mu młody i cieszący się powodzeniem Woolfe.
Zapominasz o sobie.
Nie staram się nikogo uwieść.
Właśnie widać, skoro już twierdzi, że jesteś mało pociągający.
Młodzieniec prychnął pod nosem, choć niczego nieświadomy Jace mógł uznać to za wymowny komentarz na temat jego realizacji wymyślonych planów. Potarł ręką policzek i zaraz wypuścił powietrze ustami z dozą rezygnacji, sięgając po leżący obok telefon. W takich chwilach zawsze zastanawiał się, czemu jeszcze mu pomagał.
Jak mam coś wymyślić, skoro to ty zaaranżowałeś całe to spotkanie? Wyglądają na takie, które wolą kameralne wyjścia czy pisałyby się na większe imprezy? Wywnioskowałeś coś z pierwszego wrażenia? Cokolwiek?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oczywiście, że go słuchał. Po prostu jego ciało niekoniecznie chciało to udowodnić, ale gdyby niespodziewanie przyszpilono go do ściany i kazano powtórzyć słowo w słowo to, co mówił Leslie,  echo wypowiedzianych zdań faktycznie wypełniłoby pokój. Podzielność uwagi pozwoliła na to, by Woolfe nie tylko rejestrował informacje, ale znalazł sobie zajęcie. Wpierw przestawiając duperele na biurku przyjaciela, a wreszcie wyjmując jakąś kartkę spod sterty zapisanych notatek.
― ... gdybym przyszedł do twojego domu z rana, żeby pożyczyć sobie twoją zastawę?
Jace nie przestawał bawić się kawałkiem znalezionego papieru.
Hm. ― Usta albinosa na moment przybrały formę zamyślenia, nim nie cmoknęły, kładąc na sobie uśmiech. ― Leslie, czy ty mnie podpuszczasz? ― Lśniące oczy tylko zahaczyły o twarz zaspanego Vessare'a, nim powróciły do zaginanych rogów. ― Moja zastawa jest jak zawsze do twojej dyspozycji, wasza wysokość. Znajdziesz ją prawdopodobnie w najmniej oczywistym miejscu. – Oparł kartkę o kolano, przyciskając do niego papier. ― Nie wiem, dlaczego stale się tak boczysz. Masz fajny dom, pichcącą ci żarcie matkę, pokój wielkości całego mojego mieszkania, a i tak tylko wtedy, gdy wliczymy w to korytarz klatki schodowej, no i nieziemsko perfekcyjnego kumpla, który załatwia ci spotkania średnio dwa razy w tygodniu... Czy ty wiesz, ile ja propozycji dostałem w ciągu ostatnich trzech dni? ― Brwi powędrowały w górę. ― Za dużo! ― Entuzjazm opadł jednak równie prędko, co się pojawił, zastąpiony przez nagłą powagę. ― Hm. Nie mam pojęcia dlaczego... ― I kiedy zdawało się, że kompletnie przepadł w plątaninie wszystkich "za" i "przeciw" na swój temat, niespodziewanie przez jego gardło przekrztusiło się rozczulone: ― Spójrz, jaki uroczy.
Jonathan podniósł dłoń, trzymając w niej białe, kanciaste zwierzątko. Uśmiech mimowolnie sięgnął też jego oczu, gdy pochylał się nad wegetującym Lesliem i przechylił nieco na bok. Kwadratowy łeb wilka bez oczu przechylił się wraz z nim.
Właśnie dlatego, masz taki problem egzystencjalny.
Jace wcisnął się z powrotem w oparcie fotela, kładąc origami na blacie biurka Cilliana. Rozejrzał się wtedy ostatni raz po pomieszczeniu, jakby w ciągu tych kilku sekund miało ulec niesamowitym zmianom, ale w końcu wrócił do przyjaciela, przyglądając mu się nie tyle wnikliwie, co bezczelnie.
Cholernie marudzisz, jak na tak cholernie dobre warunki do życia. No i jasne, że mamy dziewięć godzin. Przynajmniej siedem mam zamiar przespać. Tutaj. W twoim łóżku. Moje jest zajęte, rozumiesz.
Uśmiech, który jeszcze niedawno przywodził na myśl coś zaskakująco pozytywnego, teraz przybrał drapieżności. Cięte spojrzenie zwróciło się ku jednej ze ścian, przyglądając się zawieszonej półce ze ściśniętymi na niej książkami, a sam Jace wydawał się szczególnie rozbawiony obrazem, który stanął mu przed oczami.
Właśnie dlatego ludzie nie śpią o ósmej. Może powinieneś to rozważyć? Nocne życie, kluby, alkohol, dobra... – wrócił do niego wzrokiem ― zabawa. Jestem pewien, że gdybyś ruszył zardzewiałe śrubki, przypomniałbyś sobie, co to znaczy. Od tego jest noc, Leslie! Wychodzisz późno, wracasz nad ranem. Jeszcze godzina, może dwie na nogach i padasz na łóżko. Zasypiasz jak dzieciak. Wiem, co powiesz. Ty zasypiasz i bez tego wszystkiego. Ale pomyśl tylko. Takie życie jest sto razy bardziej... nie, trzysta razy bardziej ekscytujące, niż zabawa w dom. Nie wiem, jakie będą te dziewczyny. Przypałętały się do klubu. Clive nie mógł tego znieść. W sensie, pozytywnym. Uczepił się mnie bardziej niż one i miałem wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, to spróbuje mi się uwiesić na ramieniu, a ja nie chciałem, by to robił. Nie. Nikt nie chciał, by to miało miejsce. ― Ręką odgarnął włosy z policzka. ― Trochę uratowałem świat. Trochę zagwarantowałem nam dobre spotkanie. Wydają się w porządku, chyba to się liczy, nie? To będzie pewnie niewinne. Może trochę nudne. Te twoje wewnętrzne opory to właściwie od czego? Matka cię naciska, żebyś za księżniczkę wyszedł? Szukać ci kogoś z dobrymi korzeniami? Rasowym rodowodem? Czy herb wybranki musi się wpasować kolorystycznie w ten należący do Vessarów?
― Jak mam coś wymyślić, skoro to ty zaaranżowałeś całe to spotkanie?
Hej, chwila. Powiedziałem już, że to nie moja sprawka. ― Podniósł dłonie tak gwałtownie, jakby czymś się sparzył. ― To Clive. On i jego potrzeba zdobywania przyjaciół. Przecież wiesz, jaki bywa nadpobudliwy w tym kierunku...

Jak tak dalej pójdzie, to wychodzę. ― Warkot przetoczył się przez salę, uwieńczony niespodziewanym huknięciem.
Clive spojrzał mu prosto w oczy i ze złączonymi rękoma zaczął niemo prosić o wsparcie. To nie tak miało być. Zwykły wypad do Machiny ― klubu gwarantującego gry planszowe i na konsole ― zamienił się w istny koszmar, gdy jak do miodu zleciała się banda aż zbyt dobrze ubranych jak na ten lokal dziewczyn. Jace gryzł się w język za każdym razem, gdy któraś kładła mu dłoń na ramieniu lub piersi i tylko starał się wyłowić spojrzenie Clive'a, który bez powodzenia zagadywał do każdej następnej przedstawicielki płci pięknej, za każdym razem dukając tekst, z którego był dumny, a który kończył się przekleństwem ze strony adresatki lub gorzej ― zapoznaniem się z siłą jej sierpowego.
Tym razem nie było inaczej i gdy tłum nieco się przerzedził, Jace klepnął Clive'a w ramię i kiwnął głową na konsolę.
Tego ci trzeba bardziej, niż nieudanych zalotów. Myślałeś kiedyś o tym, by skończyć z durnymi tekstami?
― Nie ― bąknął Clive, rozmasowując czerwony na karmazyn polik. ― A co?
A taka głupia myśl mnie naszła. To jak? Przegrany stawia?


Tego wieczoru dużo wypił.
Jace mruknął, machnięciem dłoni luźno zawieszonej na nadgarstku, rozwiewając wspomnienie sprzed ledwie... ilu? Dwóch dni? Clive nie rehabilitował się szczególnie długo – następnego dnia o świcie był gotów na podbój reszty świata, pod warunkiem, że nie będzie tego robił w pojedynkę.
Co prawda Woolfe był asertywny, a jego "nie" zawsze oznaczało "nie", ale tym razem nie potrafił odmówić. Nie tyle Clive'owi, co niebieskim oczom dziewczyny, która w wyczekiwaniu ściskała swoje dłonie, jak ostatni skazaniec spodziewając się najgorszego werdyktu.
Między Bogiem a prawdą, że nie było w tym nawet minimalnego śladu jego winy. Ale jakie góry musiałby przenieść, żeby Leslie mu uwierzył – tego nie wiedział.
Miał za to o tyle dużo szczęścia, że Vessare – bingo – chcąc nie chcąc zaczął się wczuwać.
Więc jednak mu zależy.
Pomyślmy ― zaczął, przeciągając samogłoski. Podjechał na krześle bliżej Lesliego, opierając obie dłonie na podłokietnikach. ― Jedna z nich wyglądała na taką, co woli spokojne miejsca, ale dwie pozostałe to typowe... ― Nie mogąc znaleźć odpowiedniego wyrażenia po prostu wzruszył barkami. ― Domyślasz się. Zajadą nas na śmierć jeszcze przed dwudziestą. Nie jestem dobry w te klocki, ale lepiej wybrać coś w klimacie, który przypadnie w gusta przywódczej dwójce. Będę pilnować naszego aniołka. ― Białe zęby znów wychyliły się w uśmiechu, choć tym razem bardzo przelotnym i podświadomym. Najwidoczniej nie zawsze panował nad odruchami. ― Tak na zaś, gdyby poczuła się zbytnio przytłoczona atmosferą. Poza tym mignęły mi tylko przez chwilę, a o spotkanie pytała właśnie ta nieśmiała blondynka. Więc zakładam, że trochę ją zdominowały w grupce. Swoją drogą, jestem nie na bieżąco. Będzie tylko nasza szóstka, czy Clive zwołuje pół Londynu?
Choć brzmiało to absurdalnie, miało w sobie więcej prawdy. Jace mimowolnie przypomniał sobie, jak ostatnia "potrójna randka" skończyła się w formie, która przypominała pielgrzymkę. Idąc nocnym miastem nie mogli nie zwracać na siebie uwagi – takiej kolonii dawno nie widziano pod Big Benem, a wszystko "zaaranżowane przypadkiem", jak twierdził Clive.
Nie, żebym nie był winny.
Bo z jednej strony spora część "odpowiedzialności" leciała do Clive'a. Z drugiej Jace był pierwszym, który się zgadzał i ostatnim, który wytrzymywał opór Vessare'a – nierzadko osoby, która miała być obowiązkowa na spotkaniach. Ciężko stwierdzić, dlaczego któryś z nich czegoś jeszcze z tym nie zrobił, skoro za każdym razem kończyło się niemal tak samo. Na dziesiątkę spotkań, góra dwa okazywały się w pełni udane i najczęściej "w pełni" oznaczało "w pełni dla Jace'a".  I ewentualnie Clive'a, który zaciągał do domu nieprzytomną od czterech godzin imprezowiczkę.
Leslie nie spotykał się z nikim.
Nigdy.
Może jesteś mutantem? ― Słowa wymsknęły się mimowolnie, choć powaga, jaką włożył w ich wypowiedzenie, nakłaniała do stwierdzenia, że jednak głęboko to przemyślał. Gardło albinosa wydało z siebie coś na wzór odchrząknięcia, gdy zdał sobie sprawę, że to, co miało pozostać w jego głowie, opuściło jej zasięg i dotarło do uszu Lesliego. ― Musisz być ― dodał zaraz, tym razem z niemal buntowniczym błyskiem w kąciku oka. ― Istnym potworem, skoro nadal leżysz na łóżku, które należy się mnie. Leslie, masz dziewięć godzin radości, w czasie których ja muszę zregenerować siły. Wiesz, jak długo dziś spałem? ― Przetrzymał ciszę między nimi na trzy sekundy. ― Ani.minuty. Charley to temperamentna bestia, która wychodzi przed dziesiątą, by zdążyć do pracy. Weźmie szybki prysznic i pewnie tyle będę ją widzieć, ale póki co słodko jeszcze śpi. Nie obudziła jej muzyka podkręcona na cały regulator, ja tym bardziej nie miałem szans. Więc litości, kilka godzin snu przyda się mnie, nie tobie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zero zdążył już przywyknąć do grzebania w jego rzeczach na tyle, że nawet nie zwrócił Jonathanowi uwagi. Co z tego, że oznaczało to, że po jego wizycie znowu miał mieć problem ze znalezieniem niektórych przedmiotów? Wo`olfe lubił sprowadzać do jego domu nie tylko siebie, ale i swoje uwielbienie do chaosu, w którym najwyraźniej czuł się o wiele lepiej niż w porządku będącym zasługą wykwalifikowanej służby, nawet jeśli pokój Leslie'go nigdy nie prezentował się zbyt nienagannie. W końcu nie był miejscem przyjmowania ważnych biznesmenów.
„Leslie, czy ty mnie podpuszczasz?”
Masz rację, to głupie pytanie ― mruknął i przesunął ręką po policzku w akcie rezygnacji. Całkiem szybko zreflektował się, że Jace będzie chciał zrobić mu na przekór lub uzna, że co wolno jemu, to Cillianowi tym bardziej. Ale miał rację co do jednego – blondyn nie próbowałby zabierać się za szukanie czegokolwiek w mieszkaniu białowłosego.
Jednak to nie ta część wypowiedzi tknęła go najbardziej, jednak w żaden sposób nie dał odczuć przyjacielowi, że coś się zmieniło. Czasami wydawało mu się, że Charles już od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę z pewnych faktów, a wszystkie wspólne wyjścia, ustawione randki miały na celu przyduszenie go do muru. Jasnowłosy za każdym razem próbował spojrzeć na tę kwestię z różnych perspektyw, mając tylko nadzieję, że trzymał swoje wodze na tyle mocno, że albinosowi przez myśl nie przemknęły jakieś złe intencje.
Poza znalezieniem mu dziewczyny.
O zgrozo.
Majątek nie ma tu nic do rzeczy ― rzucił mrukliwie, mając jeszcze jakieś słowa na końcu języka. Te jednak zachował już dla siebie, przyznając przed samym sobą, że niebieskookiego nie dało się przegadać. ― Poza tym niech nie zwiedzie cię ta jajecznica. To szczyt jej umiejętności. ― Może nie powinien oczerniać własnej matki, jednak przy najlepszym kumplu te słowa wręcz same wypuściły jego usta i nie wyglądało na to, żeby kłamał. Na wspomnienie o obiedzie, który postanowiła przygotować pewnego traumatycznego dnia, żołądek skręcił mu się w niesmaku. Vessare może i nie był mistrzem kuchni, ale przynajmniej wiedział, żeby nie katować innym swoim brakiem umiejętności. ― Uroczy sprawdzian z matmy. ― Nieprzejętym wzrokiem przesunął po złożonym z kartki zwierzaku, na jednym z zagięć dostrzegając kawałek czerwonej oceny.
„No i jasne, że mamy dziewięć godzin. Przynajmniej siedem mam zamiar przespać.”
Łoł, łoł ― podjął próbę przystopowania go, dołączając do tego uniesienie ręki, jeszcze zanim chłopak zdążył wysnuć resztę wniosków. Przy okazji chciał się upewnić, czy przypadkiem się nie przesłyszał. ― Ustalmy coś. Nie mam najmniejszego zamiaru załatwiać wszystkich atrakcji, gdy ty będziesz sobie smacznie spał. Może to właśnie ty powinieneś rozważyć zmianę trybu życia i postanowić, że kiedy następnego dnia i tak umawiasz się na spotkanie, poprzedniego rezygnujesz z chlania do rana. Zajmiesz łóżko wcześniej i nie będziesz narzekał, że ktoś inny się do niego wprosił.
Myślisz, że o to chodzi?
A o co niby?
To oczywiste, że twoje łóżko jest wygodniejsze.
„Szukać ci kogoś z dobrymi korzeniami? Rasowym rodowodem?”
Czasami mam wrażenie, że jeszcze chwila, a wasza dwójka zawiąże ze sobą jakiś pakt. Jedyne, co sprawia, że czuję się bezpiecznie, to fakt, że za każdym razem zachodzisz jej za skórę samą obecnością. ― I nie było to coś, czego Jace zapewne sam nie zdążył zauważyć. ― Clive wreszcie powinien nauczyć się wyrywać je na własną rękę ― wymruczał pod nosem, przekręcając się na bok i obejmując ramieniem poduszkę dla większej wygody, choć według blondyna tylko ona w tym pokoju rozumiała jego obecne potrzeby. Spać, stęknął w myślach, za wszelką cenę starając się utrzymać przy świadomości i słuchać słów Charlie'go od A do Z. Szczególnie, gdy temat zszedł na charaktery ich przyszłych towarzyszek, o które to sam spytał.
Dziwki.
Może mają bogate wnętrze?
Raczej obszerne.
Więc wyjście do klubu wystarczy. Drinki, muzyka, zabawa ― rzucił, przesuwając palcem po ekranie telefonu. Całkiem łatwo mógł prześledzić wydarzenia w mieście, za co cenił internet, ale w tym momencie jednocześnie go przeklinał. Z drugiej strony żyli w samej stolicy, a w sobotnie wieczory miasto aż huczało od wydarzeń. ― To brzmi ciekawie. ― Zatrzymał się nagle i podrzucił kumplowi komórkę. Otwarta karta w przeglądarce wskazywała na całkiem dobrze prosperujący klub, który poza parkietem do tańca i szerokim asortymentem barowym oferował również możliwość gry w kręgle. ― Clive zapewne ucieszy się z możliwości nauczenia swojego nowego celu gry, a ja będę mógł znokautować cię kulą, gdy twoja nowa koleżanka za bardzo zacznie się przyklejać z nadzieją, że „zajedzie mnie na śmierć jeszcze przed dwudziestką”. No i przede wszystkim, gdy pozostała dwójka zdąży się wyszaleć, będziemy mogli odpocząć w odseparowanej od sali loży przy wynajętym torze, dzięki czemu trzecia z nich będzie mogła odpocząć od przesadnego zgiełku. ― Jak na kogoś, kto nie był fanem takich spotkań, wydawał się posiadać zdolności organizacyjne, jednak zapewne tego wymagał od niego status rodziny. Ktoś, kto za kilka lat miał zajmować się potężną firmą, nie mógł pozwolić sobie na poleganie wyłącznie na wynajętych organizatorach. Nie wiedział, co prawda, jak ten pomysł przypadnie do gustu Charles'owi, ale przyglądał mu się, czekając na jakikolwiek sygnał z jego strony. ― I nie wiem, co wykombinuje Clive. Wiesz jaki jest. ― Rozmasował ręką czoło, jakby na samą myśl o tym chłopaku rozbolała go głowa.
„Może jesteś mutantem?”
Przejrzałeś mnie, a już myślałem, że nikt nie zauważy tego podwójnego wyrostka robaczkowego ― wymamrotał sennie, chwytając za brzeg kołdry, którą niemalże zakrył całą swoją głowę. Jedynie jej czubek wychylał się na światło dzienne, prezentując jasne, na nowo rozkopane włosy, które jeszcze niedawno doprowadzał do porządku. ― To duże łóżko ― rzucił bez większego namysłu, jednak kiedy się o tym zorientował, było już nieco za późno. ― Połóż się na drugim brzegu. Nie mam zamiaru spędzić siedmiu godzin na niczym. ― Przesunął się na bok, obracając plecami do przyjaciela. Koniec końców i tak miała dzielić ich znacząca odległość, a w tej sytuacji o wiele lepiej było zachowywać się naturalnie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Klub z torem do gry w kręgle? ─ Przejrzał informacje na ekranie, palcem zjeżdżając nieco w dół, by dorwać się do kolejnych smaczków. Oferowali tak dużo, że po pierwszej dziesiątce i tak zapomniał, co mieściło się w startowej trójce.
Brzmi świetnie. ─ Niebieskie spojrzenie omiotło na moment twarz Cilliana. ─ Prócz etapu z rzutem kulą. Czyżby zazdrość?
Choć dało się wyczuć rozbawienie, gdzieś pod nim kryła się faktyczna ciekawość. Białowłosy odrzucił kumplowi komórkę i uniósł nieco ręce, by przeciągnąć się leniwie. Pewnie, gdyby tylko jego policzek oparł się o poduszkę, odpłynąłby natychmiast. Problem pojawił się chwilę przed realizacją niecnego planu.
─ To duże łóżko.
A to ciężka pięść ─ dorzucił od razu, nawet nie chcąc słyszeć reszty. ─ Niech będzie. ─ Tyle, jeśli chodzi o odespanie nocki. ─ Zdychaj dalej, ja się rozbudzę na necie. Pokażę ci, do czego zdolny jest organizm wyhartowanego imprezowicza, nudziarzu. Gdzie masz słuchaw-- ─ gwizdnął ─ dobra, mam.
Wraz z tymi słowami zamknął z powrotem szufladę w dłoni dzierżąc już nauszny sprzęt, który wsunął na kark i podłączył do pozostawionego samotnie laptopa. Włożył paznokieć pod klapkę i podniósł ją, palcem serdecznym wciskając klawisz uruchamiający system. Nie czekał długo, aż ekran rozświetli się, ukazując podłużny, biały prostokąt.

─ "Kotki1234"? ─ mruknął mu do ucha, opierając się połową ciężaru na jego ramieniu. Na stanowcze "nie" rzucił od razu: "LeslieVessare"? "Hot23"? "AniolkiLesliego"?
Strzelając kolejnymi propozycjami w końcu poczuł, jak bark, na którym się wspierał, opadł o kilka centymetrów w geście iście poddańczym. Jeszcze nim hasło trafiło do jego uszu, usta zaprezentowały uśmiech.


Na samo wspomnienie oczy, w których teraz odbijał się pulpit laptopa Cilliana, rozświetliły się jeszcze mocniej. To były dobre, solidne myśli sprzed lat przeżytych należycie. Niektórzy nazwaliby te czasy niebezpiecznymi, zbyt szczeniackimi i rozrywkowymi... Ale nie właśnie tym były dzieciaki? Niebezpiecznymi, rozrywkowymi szczeniakami? Świat powinien być skonstruowany tak, aby można się było wyszaleć stosownie do wieku, a skoro nie był, trzeba mu było odrobinę pomóc.
Jonathan otworzył przeglądarkę i nałożył słuchawki na uszy, odcinając się tym jednym gestem od całego otaczającego go uniwersum. Słodka, niemoralna wirtualności... nadchodzę! ─ to mówiła jego mina, gdy zjechał kursorem na suwak i przeciągnął go w dół, przebiegając wzrokiem po przelatujących literkach. Wszystko działo się tak prędko, jakby wcale nie czytał tego, co śmigało mu przed nosem.
Ile kanałów na YT przekopał, ile stron internetowych zwiedził, ilu osobom odpisał na forum – tego pewnie nie dało się zliczyć. Musiał minąć jakiś czas, nim...
Jest! ─ Triumfalny szept prześlizgnął się przez jego usta, kiedy maksymalizował okienko. Znaczek na pasku zatrzymał się przy "00:02", zastygając w bezwzględnym bezruchu bufforowania, choć Jace wiedział, że to kwestia chwili, jak cały film załaduje się do ostatniej sekundy.
Podniósł wtedy laptopa, podniósł też biodra i spojrzenie, które utkwił w Zero.
Mam zamiar obejrzeć "Say: GHHHRRAAARRR". Nie mam pojęcia, jak to przeczytać, ale ludzie mówią, że w filmie jest mnóstwo postaci, które patrzą na twoje bogate wnętrze, a nie wygląd. ─ Odłączywszy słuchawki, postawił krok do przodu, kierując się ku telewizorowi szerokości trzech okien w jego mieszkaniu. ─ A wiesz, że uwielbiam motywy zombie. Możesz więc śmiało spać dalej.
Twoje chrapanie niewiele się różni od wrzasków zombie.
Rzecz jasna, każdy wychowany dżentelmen powinien wpierw zapytać czy może się rozgościć, nie wspominając już o tym, że żadna gościna nie obejmuje wchodzenia na prywatnego laptopa albo odpalanie sprzętów elektronicznych ─ ale Jace wykazywał się gościną tylko pod ostrzałem matki Cilliana, a ta prawdopodobnie do teraz wisiała na linii, nabijając kolejne cyferki do rachunku za telefon.
Zrzuć mi tylko jedną poduchę ─ mruknął gdzieś w trakcie podłączania kompa pod TV. ─ Domyślam się, że po kątach nie chowasz jakichś przekąsek i napojów? ─ Podniósł się z kucek, gdy ekran telewizora wyświetlił pulpit laptopa. Wycofał się wtedy do okna, by poprawić zasłony, nie pozwalając najmniejszemu promykowi słońca wpełznąć do środka. ─ Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Masz tutaj tyle skrytek, że upchnięcie legionu pewnie też wchodzi w grę. ─ Słowa same opuszczały jego gardło, gdy krążył po pokoju, powoli przemieniając pomieszczenie w salę kinową. Domknął ostatecznie drzwi, a chwilę po zatrzaśnięciu ich, wylądował na ziemi z pilotem w dłoni. Łokieć oparł się o brzeg łóżka, o które białowłosy oparł plecy. Ledwo kliknął "start", a głowa przekręciła się bardziej na bok, by mógł zerknąć ponad ramieniem na Lesliego.
Wciąż masz szansę pokazać, że nie jesteś taką leniwą gnidą, za jaką cię mam.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zazdrość? ― spytał, nie do końca wiedząc, do czego pił jego kumpel. Wydawało mu się, że wyraził się dostatecznie jasno – nie chciał, by którakolwiek z dziewczyn naruszała jego przestrzeń osobistą, a wiedział, że niektórym zupełnie nie przeszkadzało lepienie się już przy pierwszym spotkaniu. Dzień ledwo się zaczął, a Cillian już spodziewał się najgorszego. Na usta cisnęła mu się propozycja, by Jace wreszcie poszukał sobie równie imprezowych przyjaciół, ale część jego świadomości skutecznie blokowała możliwość wypowiedzenia jej na głos. Nie było mowy o tym, by Wo'olfe znajdował sobie nowych przyjaciół i nie dlatego, że nie mógł tego zrobić czy nie potrafił – dlatego, że Vessare tego nie chciał. To wyjaśniało cierpliwe znoszenie rzeczy, których szczerze nie znosił.
To cię kiedyś zniszczy.
„A to ciężka pięść.”
Przesunął wzrokiem po ścianie i poprawił poduszkę, jednocześnie układając się wygodniej na materacu, jakby chciał zaprezentować Charlesowi, że to tylko i wyłącznie jego strata.
Kijem bym cię nie tknął, dupku ― rzucił kąśliwie, jak przystało na kumpla, choć w duchu zdążył zaprzeczyć samemu sobie już z dziesięć razy. Już od kilku lat zaprzeczał samemu sobie, nie strząsając z siebie niewidzialnego brudu, choćby przy idiotycznym klepnięciu w ramię. Niemniej jednak wierzył, że okazywanie podobnego podejścia zapewni Jonathanowi spokój ducha, nawet jeśli wewnętrzny spokój ducha Zero doznawał poważnych zaburzeń, kiedy kolejne kłamstwa przetaczały się przez jego gardło. ― Ale jak chcesz ― wymamrotał sennie, wychwytując ciche kliknięcie, informujące o tym, że laptop został otwarty, a on całkiem niedawno zdążył pożałować podzielenia się hasłem z białowłosym. ― Nie rozwal go. Poza tym jak jeszcze raz podasz mój numer na jakiejś stronie, to cię zabiję. Ale najpierw zapłacisz za rachunek. Jak mogłeś nie wiedzieć, że to zwyczajne naciąganie? ― wypomniał mu już w półśnie, mając nadzieję, że tym razem już niczego nie wywinie. Wolał nie być zasypywany reklamami ani toną innych wiadomości w typie „Wyślij bezpłatny SMS o treści XXX za jedyne $2,44”.
Wypuścił powietrze ustami i naciągnął na siebie kołdrę, zakrywając nią połowę twarzy. Rolety na oknach wciąż pozostawały zasunięte, więc światło dzienne nie przeszkadzało mu w dalszej drzemce, a półmrok sprzyjał też oglądaniu filmu, który chłopak już wkrótce sobie znalazł.
„Mam zamiar obejrzeć "Say: GHHHRRAAARRR".”
Uchylił powieki i zerknął z ukosa w bok, nie ruszając się z miejsca. Wyglądało na to, że możliwość zaśnięcia coraz bardziej się od niego oddalała, ale przywykł już do tego, że w obecności albinosa nie było miejsca na sen, chyba że to on walał się we wszystkie strony i nie reagował na bodźce ze świata zewnętrznego.
Zombie, patrzenie na bogate wnętrze – wszystko jasne. Chociaż nadal nie do końca rozumiem, co kręci cię w tych przerysowanych efektach specjalnych i w całej masie rozpadających się trupów ―  wymruczał, pocierając twarz ręką, co jednak nie obudziło w nim chęci do życia, ale odpowiadało mu, że Charlie nie był jedną z tych osób, którymi wiecznie trzeba było się zajmować. Gdyby tak było, zapewne Leslie musiałby teraz krzątać się po pokoju, podłączać wszystkie kable, załadować film i jeszcze...
Sięgnął za siebie po dodatkową poduszkę i na oślep rzucił nią w stronę kumpla. Przymykając oko na to, że przedmiot wylądował jakiś metr dalej, jasnowłosy spełnił swoje zadanie, choć życzeniom przyjaciela nie było końca.
Dziesięć minut temu zjadłeś moje śniadanie ― wychrypiał, przekręcając się na plecy. Czyżby zahartowany imprezowicz zamierzał przybrać trochę na wadze? ― Nie mam niczego w pokoju ― przyznał, wyciągając rękę po telefon stacjonarny na szafce nocnej. Takie urządzenia były już coraz rzadszym widokiem, jednak doskonale sprawowały się w wielkiej rezydencji. ― Przełącz na służbę ― wydał głosowe polecenie, tracąc szansę na to, by wyjść na mniej leniwą gnidę. Już po chwili z słuchawki dobiegł kobiecy głos:
W czym mogę pomóc?
Dzień dobry, pani Jefferson. Razem z moim gościem zamierzamy obejrzeć film i potrzebujemy jakichś przekąsek. Najlepiej słonych ― zaznaczył wyraźnie, pamiętając o uprzedzeniach Jonathana do słodyczy. ― Prosiłbym też o jakieś napoje.
Oh! ― wykrzyknęła zaskoczona. ― Gdybym wiedziała, że ma panicz gościa, przygotowałabym je wcześniej. Już się za to biorę.
Chłopak odłożył słuchawkę i podciągnął się wyżej, opierając głowę tak, by było mu wygodniej i by jednocześnie wyraźnie widział ekran. Był pewien, że zdąży odpłynąć w tracie filmu, ale na razie spróbował skupić się na oglądaniu, mimo że został zapewniony, że bez problemu może pójść spać dalej.
Ta, bez problemu...
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Kijem bym cię nie tknął, dupku”.
Jace gwizdnął, zaraz przywołując na twarz rozbawienie.
Stawiam, że czym jak czym, ale kijem byś mnie tknął na pewno.
Skąd ta niereformowalna pewność siebie? Nie boisz się, że pewnego dnia ci wszyscy ludzie zmówią się przeciwko tobie?
Białowłosy zacisnął na moment usta, chcąc pozbyć się charakternego uśmiechu, ale prawda była taka, że dobry humor trzymał się go od rana; ani Shaelyn, ani Leslie, ani żadna inna siła wszechświata nie mogła mu go zniszczyć.
— Nie rozwal go.
Nawet na sekundę nie przerwał tego, co robił.
Szlag. Właśnie miałem zamiar.
Ale to pierwszy raz, jak coś by zniszczył? Czasami przypadkiem, ale zdecydowana większość okazywała się od przypadku bardzo daleka. Głównie wtedy, gdy wpadał w irytację, wyciągał złe wnioski albo odwrotnie — wyciągał bardzo dobre wnioski i postanowił przedstawić swoje zdanie na ich temat.
Lesliemu rzeczy psuł jednak rzadko.
Może nawet nigdy? — przeszło mu mimowolnie przez myśl, gdy małym palcem sięgał po „enter”.
— … ak jeszcze raz podasz mój numer...
Wo'olfe przewrócił oczami, demonstracyjnie wypuszczając powietrze przez chwilowo zaciśnięte zęby, jakby podobne zarzuty wydawały mu się absurdalne i — przede wszystkim — bez pokrycia.
Dobrze wiesz, że nie zrobiłbym niczego, co działałoby na twoją niekorzyść.
A wszyscy zdajemy sobie sprawę, że uwielbiasz dostawać MMS-y ze słodkimi zwierzaczkami, dlatego dbam o twoje skryte hobby. Właśnie takie wnioski szalały mu po głowie, gdy wstukiwał numer Vessare'a świadom tego, że pierwsza wiadomość „za jedyne $1,99” przyjdzie jeszcze dzisiejszego wieczora.
Nie tak było zawsze?
Leslie mówił: „nie”, więc siłą rzeczy dostawał to, czego nie chciał. Czego, jak sądził Jonathan, nie chciał jedynie teoretycznie. Praktycznie był niepewnym, może nawet zbyt zamkniętym w sobie, zbyt mocno tłumiącym pierwotne chęci dzieciakiem z dobrego domu, któremu ktoś musiał wskazać dobrą ścieżkę.
Chodzi o wolność. — Odpowiedź pasowała i do tego, co akurat kłębiło się w umyśle Jace'a, i do tego, o co pytał Leslie, choć Wo'olfe bez wątpienia miał zamiar pociągnąć tylko ten drugi temat. — Kiedy oglądasz ich cierpiące gęby, patrzysz na ten wiecznie nienasycony głód... — Ramiona białowłosego wzdrygnęły się, jakby ujrzał przed nosem coś paskudnego lub strasznego; wszystko teatralnie. — Wtedy dopiero zdajesz sobie sprawę, jak cudownie jest żyć po swojemu... we własnej skórze... We własnym ciele z własnym żołądkiem i...
— Dzień dobry, pani Jefferson.
Jace się uśmiechnął, nie kryjąc satysfakcji. Przyłożył zaraz zwinięte w tubę dłonie do ust i szepnął ku Lesliemu, by pozdrowił panią Jefferson. W końcu to tylko dzięki niej będzie można rozróżnić Vessare'a z Wo'olfem od tego, co pół minuty później charczało na ekranie telewizora.
Jonathan zdążył zgarnąć rzuconą poduszkę, rzucić ją pod łóżko kumpla i usadowić się na niej wygodnie. Łokieć zahaczył automatycznie o brzeg mebla, na którym rozłożył się Cillian, a ręka o zdartych knykciach przyjęła piegowaty policzek. Głowa wydawała się zaskakująco ciężka.
Może dlatego, gdy do pokoju zapukała pani Jefferson, a potem uchyliła drzwi, powieki białowłosego były już przymknięte, a z lekko rozchylonych warg wyrywał się senny oddech.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Porażająca pewność siebie, Wo'olfe ― rzucił, jak na złość przecząc teorii kumpla, by za żadne skarby tego świata nie upewnić go w przekonaniu, że miał rację. Vessare'mu w zupełności wystarczał fakt, że ta niezaprzeczalna prawda paliła go od środka i prawdopodobnie odpowiedni moment na to, by wreszcie ją z siebie wyrzucić miał nigdy nie nadejść – właśnie dlatego jasnowłosy oswoił się z myślą, że nie pozostało mu nic innego, jak przywyknąć do maski, którą nosił na twarzy.
„Szlag. Właśnie miałem zamiar.”
Właśnie dlatego wolałem uprzedzić. Trochę przywiązałem się do tego sprzętu, a to byłby już piąty z kolei. ― wymruczał częściowo w poduszkę, częściowo w stronę siedzącego nieopodal chłopaka i machnął niedbale ręką, nieco hiperbolizując siłę destrukcji Jonathana, jednak jako kumpel miał pełne prawo do przekomarzania się z białowłosym. W takich chwilach wszystko wydawało się łatwiejsze, a wszelki dystans między nimi zdawał się kompletnie zanikać. Zresztą niezależnie od tego, co powiedziałby  czy zrobiłby mu Charles, nie było mowy, by koniec końców mu tego nie wybaczył.
Masz szczęście, że traktuje cię dobrze.
Szczególnie w chwilach, gdy budzi mnie w sobotę przed ósmą, senna myśl przemknęła przez jego umysł, gdy powieki na nowo osunęły się na zmęczone oczy. Na szczęście nie zasnął od razu, wsłuchując się w cichy stukot klawiszy, a później i w głos Jace'a zapewniający go, że ten nigdy nie zrobiłby na przekór Zero. Kącik ust jasnowłosego mimowolnie wygiął się ku górze, a ten rodzaj uśmiechu był raczej rzadkim widokiem na jego twarzy. Tym razem przewinął się przez niego cień kpiny. To nie tak, że mu nie wierzył – po prostu zdawał sobie sprawę, że błękitnooki jeszcze nie pojął, że „nie” padające z jego ust nie znaczyło „tak, koniecznie to zrób, będę skakał z radości”. Czasami miał wrażenie, że Charlie za dużo czasu spędzał z dziewczynami, przez co jego poglądy na temat ich sprzeczności między mową a myśleniem rzutowały także na inne otaczające go osoby. Niekoniecznie płci żeńskiej.
Jasne, coś wspominałeś ― odpowiedział w pełni neutralnie, tym razem nie zamierzając już drążyć tematu. Zresztą oboje mieli teraz swoje własne priorytety – Cillian chciał się wyspać, a Jonathan szukał innych sposobów na zabicie czasu.
„Chodzi o wolność.”
Wolność? ― powtórzył z nutą zaskoczenia w głosie, choć jego twarz wyrażała lekki sceptycyzm spowodowany widokiem podążającego za uciekającym człowiekiem zombie. Nie potrafił przypasować tej nieświadomej niczego istoty do pojęcia wolności, ale najwidoczniej nie miał talentu do dopatrywania się drugiego dna. Postanowił jednak cierpliwie poczekać na dalsze wyjaśnienia, opuszczając wzrok na śnieżnobiałą czuprynę przyjaciela. ― Może coś w tym jest. Ale czy martwym nie jest wszystko jedno? ― spytał mimowolnie, poprawiając poduszkę pod głową. Pytanie jednak zdawało się utonąć gdzieś w eterze, gdy przyszło mu sięgnąć po telefon.

Kolega chyba zasnął.
Chociaż jeszcze przed momentem pokojówka głośno chciała obwieścić przyniesienie wszystkich smakołyków, już po chwili ściszyła ton głosu do szeptu, dostrzegając pogrążonego we śnie młodzieńca. Bezgłośnie poczłapała bliżej i na polecenie panicza ułożyła tacę na podłodze. Ilość przekąsek przekraczała nieco jego własne wyobrażenia, ale pani Jefferson słynęła z tego, że niczego nikomu nie żałowała, a tacy duzi chłopcy powinni jeść jak najwięcej. Nic dziwnego, że Leslie kiwnął głową w podziękowaniu z pewnego rodzaju pobłażliwością wobec służącej, przyglądając się paluszkom, chipsom, orzeszkom i specjalnie przygotowanym miniaturowym kanapkom z szynką i pomidorem koktajlowym dla smaku, nie wspominając już o trzech rodzajach napojów – wodzie, coli i świeżo wyciśniętym soku z owoców.
Odprowadziwszy pokojówkę wzrokiem, podniósł się do siadu i pochylił do przodu, by klepnąć kumpla w ramię. Nawet tak drobny gest sprawiał, że pod palcami czuł charakterystyczne mrowienie. Nic dziwnego, że zaraz po tym cofnął dłoń.
Wygląda na to, że ta cała „wolność” średnio cię fascynuje ― rzucił, przesuwając się na brzeg łóżka, by zgarnąć z miski trochę solonych orzeszków ziemnych. Nie minęła chwila, a osunął się na ziemię obok tacy i kiwnął głową w stronę swojego łóżka. ― Skoro tak bardzo nie dajesz rady, mogę ci je odstąpić. I tak ciężko jest odpłynąć, gdy dookoła rozlegają się krzyki ofiar.
Po prostu nie masz serca, by tego nie zrobić.
Zmiażdżył zębami kolejnego orzeszka, zawieszając pozornie znużony wzrok na ekranie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Własna budowa ciała nigdy nie kwalifikowała go do osób chudych, ale teraz Leslie mógł poczuć, jak kość ramienia Jonathana wbija się boleśnie w jego bark, na który chwilę później opadła również głowa. Oddech miał miarowy i spokojny, kompletnie niepodobny do aury, jaką wokół siebie wytwarzał w każdym innym momencie dnia – tego narwaństwa, ruchliwości, niepokoju i spięcia. Usta zazwyczaj wykrzywione w prowokującym uśmieszku, teraz były po prostu lekko rozchylone, a brwi, zwykle ściągnięte ku sobie, nie marszczyły czoła w rozdrażnieniu. Wszystko wskazywało więc na to, że sen był jedynym etapem doby, w którym Wo'olfe nie złorzeczył wszystkiemu, co tylko stanęło mu na drodze, pozwalając sobie na chwilę upragnionego odpoczynku i rozluźnienia.
Ręka, która aż do teraz spoczywała na położonym udzie białowłosego ześlizgnęła się, z łoskotem uderzając o deskę podłogi. Ten niepozorny ruch był przysłowiowym „kamykiem w lawinie”, bo starczyło, by dłoń zmieniła swoje położenie, a ciało od razu straciło dotychczasową równowagę i choć jeszcze przed chwilą opierał się wystarczająco stabilnie o bark przyjaciela, tak teraz polik zsunął się z ramienia Lesliego, lądując niżej wraz z chwilą, w której i ciało legło na podłogę.
Jeżeli film miał okazać się kompletną szmirą, Jace nie był świadkiem upadku produkcji.

Siedem godzin później.

Nic nie było w stanie go obudzić, licząc wiertarkę sąsiada, alarm w samochodzie i meteoryt celujący w Ziemię i nie ulegało wątpliwościom, że Leslie mógł go przestawiać z parteru na łóżko i z powrotem wedle chęci, a Jace'owi nie drgnęłaby nawet powieka. Dopiero później, gdy poziom regeneracji sięgnął szczytu, twarz białowłosego straciła na młodzieńczości w momencie, w którym się skrzywił i mocniej zamknął oczy, jeszcze ostatkiem trzymając ram snu. Morfeusz prędko go jednak wypuścił ze swoich objęć, a wyrzucony w rzeczywistość Jace zerwał się gwałtownie do siadu. Twarz myślą nieskalana. Dłonie twardo oparte na kolanach. Zgnieciona koszulka, spod której wystawał skrawek zadrapanego boku.
Jeszcze chwilę analizował zaistniałą sytuację, leniwie rozglądając się dookoła.
Pokój jak pokój.
Telewizor jak telewizor.
Leslie jak Leslie.
Pełen czegoś, co śmiało można nazwać „otępieniem”, podniósł się na nogi i otrzepał ubranie, jakby dopiero co odkleił się od zabrudzonej przez kilkucentymetrowy kurz podłogi. Mięśnie miał rozluźnione aż do teraz i kiedy wreszcie je naprężył poczuł, jak wszystkie ściągają się w bolesnym napięciu – powoli wracał „ten” Jace, jakiego mało kto nie znał w londyńskiej szkole.
Godzina? – zagadnął, tłumiąc jednocześnie ziewnięcie. Splótł wystawione przed sobą palce dłoni i uniósł je nagle ku górze, rozciągając tułów. Kości nie strzyknęły – nie miał w końcu pięćdziesięciu lat na karku – ale do ostatniej chwili i tak się spodziewał, że odezwą się kilkoma trachnięciami.
Nagle rozbrzmiał telefon.
Jace przyłożył rękę do szyi, na której tak czy inaczej odcisnął się wzorek po poduszce... albo może po bluzie?... a potem wyszperał z przedniej kieszeni telefon. Na wyświetlaczu migotała morda Clive'a. Jace kwaśno uznał, że to ostatnia rzecz, jaką chciał zobaczyć tuż po wybudzeniu się.
Co jest, Clive? — Jace zsunął rękę z szyi i oparł ją luźno na biodrze, w znudzeniu przyglądając się swoim stopom. Aż do czasu, gdy Clive wykrztusił z siebie w czym problem. Oczy albinosa od razu rozbłysły, a broda zadarła się ku górze, nadając jego sylwetce postawy zdobywcy.— Będziemy tam za pół godziny, Clive. Tylko nie bierz wszystkiego dla siebie!
A potem rozłączył się i spojrzał na Lesliego.
Zbieramy się. Dziewczyny będą szybciej.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żałował, że nie odstąpił mu swojego łóżka. Mimo że już dawno powinien przyzwyczaić się do bliskości Jonathana, ta nadal potrafiła być uciążliwa. Wszystko to niezależnie od tego, jak wiele razy – świadomie lub nie – naruszył przestrzeń osobistą Vessare'go, paradoksalnie będąc jedyną osobą, której ręki nie odtrącał, nawet jeśli jego dotyk pozostawiał po sobie dziwnie mrowiące uczucie na skórze. Nie przewidział takiego scenariusza, chociaż już samo zadeklarowanie nieprzespanej nocy powinno być dla niego sygnałem ostrzegawczym. Niestety wyrywany z łóżka o wczesnych porach, budził w sobie egoistyczne instynkty, które przyćmiewały dobro innych i dyktowały mu, że nic nie było na tyle ważne niż wyspanie się. Dopiero teraz odczuł ciężar swoich nieprzemyślanych działań.
Dosłownie.
Odetchnął głębiej, zatrzymując na chwilę powietrze w płucach, gdy głowa Jace'a zaczęła stopniowo osuwać się po jego torsie, ostatecznie lądując na kolanach. Głośny wydech został znacznie przytłumiony przez bulgoczący odgłos zombie na ekranie. Wiedział, że choćby Woolfe już teraz otworzył oczy, zrzuciłby całe napięcie Leslie'go na jego niechęć do interakcji z ludźmi. Ten stan rzeczy był blondynowi na rękę, jednak nic takiego się nie wydarzyło – białowłosy nadal spał jak zabity, a to sprawiło, że uniknął konieczności uwierzenia w kolejne, połowiczne kłamstwo.
W końcu będziesz musiał
Nie.
wstać.
Tak.
Odchrząknął cicho, dodatkowo tłumiąc ten dźwięk pięścią przyłożoną do ust. Starał się zignorować rozgrzany oddech, który czuł na swojej nodze nawet przez materiał spodni, zawieszając nieobecne spojrzenie na ekranie. Chociaż na ekranie ludzie tracili sporo krwi, kończyn i własną świadomość, film nie robił na jasnowłosym większego wrażenia. Efekty – jak można było się spodziewać – były mocno przerysowane, a poza tym już wcześniej przyznał się do tego, że nie był na tyle zafascynowany pozbawionymi celu żywymi trupami, a mimo tego nigdy nie odmawiał Jace'owi towarzystwa przy oglądaniu produkcji z nimi.
Koniec filmu.
Nawet gdy napisy zaczęły przewijać się na ekranie, Zero jeszcze przez chwilę nie ruszył się z miejsca.

---------------------------------

Siedem godzin później, albinos nadal leżał na podłodze, jednak jego głowa spoczywała na miękkiej poduszce, a kołdra niedbale okrywała jego nogi i połowę tułowia. Z czystego szacunku Cillian musiał zrezygnować z podnoszenia go z ziemi i układania na łóżku, jednak zadbał o to, by chłopak nie obudził się z głową na twardych panelach – tym bardziej, że przespał tam całą masę czasu. W ciągu tych kilku godzin, Vessare podjął kilka nieudolnych prób obudzenia go i zmuszenia do przeniesienia się na łóżko, jednak każda z nich zakończyła się fiaskiem, a on wreszcie pojął, że nawet buldożer by go nie ruszył. Gdyby tylko jakiś złodziej postanowił włamać się do jego domu w momencie, gdy błękitnooki spał, miałby całkiem łatwą robotę i zdołałby wynieść wszystko, łącznie z Jonathanem na łóżku.
„Godzina?”
Leslie wyprostował się na fotelu, odrywając się od notowania czegoś przy biurku. Siedem godzin było aż nazbyt długim czasem, by nie zdążył się przygotować. Doprowadził się do stanu, który można było określić jako „gotowy do wyjścia”, nawet jeśli można było tylko domyślać, jak bardzo wolałby zostać w domu.
Trochę po czwartej ― rzucił bez większego przejęcia, mimo że nie zostało im wiele czasu do wyjścia, chociaż wątpił, że to dawało jakiś cień szansy, że chłopak się rozmyśli i do późnej nocy będą grali na konsoli. ― Próbowałem obudzić cię wcześniej, ale tylko mamrotałeś coś pod nosem i spałeś dalej. Przegapiłeś nawet wejście smoka ― ostatnie słowa wypowiedział z nutą rezygnacji w głosie. Wiedział, że nie musiał rozwijać myśli – gdy jego rodzicielka z niejakim opóźnieniem dowiedziała się o nagłej wizycie, musiała sprawdzić, czy wieści te były prawdziwe. Jak za każdym razem nie podobało jej się, że białowłosy wchodził na teren ich posesji bez zaproszenia, jedna jakikolwiek donos zakończyłby się porażką, gdy jasnowłosy zeznałby, że sam zaprosił do domu swojego kumpla, choć czasem miał wrażenie, że matka najchętniej ubezwłasnowolniłaby go całkowicie i sama wybrała mu znajomych z wyższych sfer. ― Chyba nigdy cię nie polubi.
Znienawidziłaby go jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, że jej ukochany synalek--
Zamilcz.
Chłopak mimowolnie uniósł brew w pytającym wyrazie, gdy spojrzenie dwukolorowych tęczówek padło na rozświetlony wyświetlacz komórki. Ktoś musiał mieć niezłe wyczucie, skoro zadzwonił dosłownie minutę po tym, gdy Jace wyszarpał się z objęć Morfeusza.
„Co jest, Clive?”
I wszystko jasne.
Cillian dopisał coś pospiesznie w zeszycie, zanim go zamknął. Usłyszawszy, że za pół godziny będą musieli znaleźć się na miejscu, wolał zakończyć zaczęte wcześniej zdanie, by idea nie wyleciała mu z głowy, a był pewien, że taka kolej rzeczy była całkiem możliwa – czekał go męczący wieczór w towarzystwie kogoś, z kim nie chciał się spotkać, nawet jeśli nadal nie do końca wiedział, z kim będzie miał do czynienia. Już na samą myśl potarł skroń palcami.
„Zbieramy się.”
Bez samochodu nie dotrzemy tam w pół godziny.
Całe szczęście, że zorganizowanie pojazdu nie było problemem. Problemem było to, że robiąc za kierowcę, wymusił na sobie przetrwanie tego spotkania na trzeźwo.

---------------------------------

Spóźniliście się dwie minuty, a one czekają już w środku! Macie pojęcie jak to rzutuje na naszej reputacji?! ― krzyk wybił się na tle przytłumionej muzyki. Sokole oko zestresowanego Clive'a działało aż za dobrze. Chociaż przed dziewczynami starał się zgrywać wyluzowanego mistrza podrywu, przed każdym takim spotkaniem chodził jak nakręcony, jakby musiał wyrzucić z siebie całe napięcie. W oczach Vessare'go był statystycznym przykładem kogoś, kto zakrzątał sobie głowę pytaniem „Zarucham czy nie zarucham?”, licząc na to, że tym razem uda mu się złapać okazję, by wzbogacić swoje towarzyskie CV i mieć czym chwalić się przed kumplami.
Na ogół nie szło mu za dobrze, ale przynajmniej się starał.
Nie uwierzę, że mając taki wóz wleczesz się przepisowo, Vessare. ― Wskazał palcem na czarne Audi R8, o którym większość ludzi mogła tylko pomarzyć.
Nie przeginaj. Nie sądzę, by po tych dwóch minutach miały zmienić o tobie zdanie. Bardziej obawiałbym się tego, co sobie pomyślą, gdy bliżej przyjrzą się twojej mordzie ― rzucił bez cienia rozbawienia na twarzy, choć zgryźliwa nuta w tonie jego głosu zdradziła, że próbował podkopać jego mocno zachwianą pewność siebie.
GNOJU! Lepiej martw się o swoją... ― zawiesił głos i podrapał się po policzku, zaraz przenosząc wzrok na Jace'a. ― Ej, Woolfe. Zapłacę za twoje kolejki, jeśli zdradzisz mi jakiś jego sekret. Tylko taki wiesz... no ― szepnął konspiracyjnie i trącił białowłosego łokciem w żebra, licząc na to, że nie przepuści tak kuszącej oferty i domyśli się, że chodziło o coś, czego czekające na nich dziewczyny nie chciały usłyszeć.

|| obecny ubiór.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach