Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down



"Akt pier­wszy tra­gedii ludzkiej - na­rodzi­ny dziecka. "
Ryūnosuke Akutagawa
Paręnaście osób krzątało się po małym, acz zadbanym ogródku, wprowadzając do niego mnóstwo gwaru i życia. Jeden, dorosły mężczyzna, właśnie próbował upchnąć ogromny plecak do bagażnika mini busa. A reszta to były dzieciaki. Od starszych, do młodszych, ale jednak dzieciaki. Najstarsze mogły mieć może z piętnaście lat - najmłodsze dziecię natomiast zerkało radośnie z przenośnej kołyski. Mężczyzna, zmachany nieco, zakończonymi ostatecznym sukcesem próbami upakowania wszystkiego do bagażnika, obrócił się w stronę całej reszty i zmierzył wszystkich wzrokiem.
- No dobra, dzieciaki! W dwuszeregu zbiórka i kolejno odlicz! - zagrzmiał powodując przejście fali westchnień i grymasów, które przemknęły po twarzach zwłaszcza tych starszych z gromadki.
- No bez jaj, przecież widzisz, że wszyscy jesteśmy! - zbuntował się jeden z niewielu przedstawicieli płci męskiej w gromadce.
Mężczyzna jednak klasnął w dłonie i zmarszczył groźnie brwi.
- Nie chcę słyszeć sprzeciwu! Jest was tyle, że zliczyć nie sposób, a tych waszych mord to nie idzie odróżnić!
W akompaniamencie szmerów, protestów i marudzenia, kwiat tego świata musiał się więc ustawić w dwuszereg, co nie ominęło nawet tego dziecięcia w kołysce- które ktoś przestawił tak, by wszystko było w jak najlepszym porządku.
- KOLEJNO ODLICZ! - zagrzmiał mężczyzna
- No geeez, tato, sąsiedzi się gapią!- zaprotestowała jedna z nastolatek w kwiecie młodzieńczego buntu.
- KOLEJNO ODLICZ, MÓWIĘ!
- Uno... - mruknęła bez zaangażowania jedna z dwóch najstarszych dziewczyn, białowłosych piętnastolatek, wyglądających jak dwie krople wody.
- Due! - poszła w jej ślad młodsza z bliźniaczek, przybierając minę męczennicy.
- Tre! - odezwała się kolejna, trochę młodsza, trzynastolatka, brązowowłosa po ojcu.
- Gówno. Quattro!- chciał być super kolejny trzynastolatek, wywołując swoim wystąpieniem pomruk śmiechu, ostatecznie został zmuszony do zreflektowania się przez groźne spojrzenie komenderującego nimi mężczyzny.
- Hahaha, cudowna ksywa, braciszku. Cinque! - zaśpiewała melodyjnie kolejna trzynastolatka zamykając kółko trojaczków.
- Sei! - ruda, wyraźnie odstająca od reszty, piegowata zielonooka przyjęła iście wojskową postawę, najwyraźniej zafascynowana takim stylem życia. Cóż, dziesięciolatki też lubią mundurowych.
- Sette! - zawołała z entuzjazmem kolejna blondynka, siedmiolatka, pewnie z nadzieją, że jak będzie grzeczna, to oddadzą jej ulubionego misia.
- Otto! Chcę cukierka... - zamarudził drugi przedstawiciel męski z tej gromadki, także blondynek, uczepiając się swoimi małymi łapkami ręki Sette.
- Nove! Gdzie mamusia? Chcę kupkę... - jego siostra bliźniaczka o bardzo podobnej urodzie nie pozostała w tyle i zaczęła rozglądać się za mamą, cóż w końcu ta dwójka miała dopiero po pięć lat.
- Dieci! - zawtórowała brązowowłosa trzylatka.
- Undici! - dorzucił swoje dwulatek.
- Dodici! Tredici! - dokończyła za roczną dziewczynkę i dziecko w kołysce kobieta, która dołączyła do reszty przed sekundą i właśnie wzięła Dodici na ręce, uśmiechając się przyjaźnie.
- Wszystko ładnie, pięknie, moje dzieci, ale mieliście odliczyć, a nie wymienić swoje imiona - podsumował mężczyzna.
- KIEDY TO JEST TO SAMO! - zawołała chórem oburzona "starszyzna".
Tak. Było ich trzynastu i byli rodzeństwem. Due należała do najstarszej pary, będąc młodszą siostrą bliźniaczką Uno. Tre, Quattro i Cinque byli natomiast trojaczkami. Potem do ich grona dołączyła adoptowana Sei. Niedługo na świat przyszła Sette, za którą przywędrowała kolejna para bliźniąt- Otto i Nove. Potem już nie było combosów. Dieci, Undici, Dodici rodzili się prawie równo co rok, a na końcu doszedł Tredici, po którym matce tej wesołej gromadki zakazano ponownie zachodzić w ciążę pod groźbą śmierci. Wszyscy zgodnie nienawidzili swoich imion, będących po prostu włoskimi odpowiednikami cyfr, teraz jednak niejedno z nich oddałoby wszystko za to, by móc jeszcze raz zapomnieć o wszystkim, ustawić się w dwuszeregu i odliczyć przed udaniem się na biwak. No, ale cóż. Minęło już w końcu dwadzieścia lat od tego momentu. Sporo się zmieniło.


"Szczęściem jest po­siada­nie dużej, kochającej, dbającej i bar­dzo blis­ko ze sobą związa­nej rodzi­ny - ty­le, że w in­nym mieście."
Robert Burns
- Ja pierdolę, w kurwę z tym wszystkim! - zaklęła soczyście Due, kiedy Tredici, podczas zdobywania świata w swoim chodziku, przeleciał z impetem po rozbebeszonym komputerze, który właśnie naprawiała.
Na znak buntu rzuciła śrubokręt na ziemię, na której to siedziała z powodu braku miejsca na kanapie i ogólnego zawalenia stołu podręcznikami, zeszytami, rysunkami Tre, gazetkami fotograficznymi Otto i innymi duperelami. W salonie w ogóle panował rozgardiasz. Dieci i Undici właśnie próbowali ukryć, że poodrywali kończyny swoim ulubionym pluszakom. Pewnie przypadkiem, bo mimo że to nie było łatwe, ta dwójka miała cudowny talent do niecelowego niszczenia wszystkiego, co tylko uchwycili w swoje ręce. Dodici gdzieś tam w kącie bawiła się lalką. Tredici własnie doprowadzał Due do szewskiej pasji. Otto biegał po całym salonie udając, że robił zdjęcia. Z łazienki było słychać melodyjny śpiew Cinque. Nove marzyła o nowym kotku, którego i tak nikt jej nie kupi - zresztą, wystarczały jej dachowce, bo miała jakiś taki dar, że wszystkie zwierzaki, nawet te dzikie, się do niej garnęły. Sette, okupując kanapę, właśnie uzmysławiała Tre, że ta żywi do niej żal za to, że młodsza siostra kiedyś niechcący wylała herbatę na rysunek starszej i to dlatego nie chce teraz jej pożyczyć kredek. Tre, siedząca obok, zarzekała się, że wcale tak nie jest, ale wszyscy i tak wiedzieli, że Sette miała rację. Sette zawsze miała rację co do uczuć i motywów postępowania innych. Quattro właśnie odkopnął worek ze śmieciami, które miał wynieść i przystąpił się do chwalenia kolejnym medalem, który zgarnął na sprincie w konkursie międzyszkolnym. Wskoczył przy tym na oparcie kanapy wywołując protest u dwóch przesiadujących tam dziewcząt, więc szybko przeniósł się z buciorami na zawalony stół - wywołując protest połowy tutaj obecnych, bo gazetki, bo zadania domowe, bo podręczniki. Uno własnie trzasnęła Due po głowie zwiniętą w rulon gazetą, rozsiewając po pomieszczeniu mąkę, którą była ubabrana ona i jej fartuszek kuchenny.
- Nie klnij przy dzieciach, głupia!
Nikt nie pichcił i nie szył lepiej niż Uno. Jeśli jakaś plama była niewywabialna, to też szło się do Uno. Ona ją usuwała. Due w sumie zazdrościła jej tych umiejętności gospodarskich, teraz jednak wyszczerzyła się tylko głupio.
- Też Cię kocham, siostrzyczko!
Gospodynią była wspaniałą, ale kurczę, jakoś tak nikt nigdy jej nie słuchał. W tym momencie wparowała Sei. Zmierzyła krytycznym wzrokiem panujący w pokoju rozgardiasz, spojrzała na beczącego po przewrotce Trediciego i prawdopodobnie wewnętrznie się załamała.
- Geeez, Due! A potem uwagi dostają, że się wyrażają! - ofuknęła starszą siostrę, mała ruda menda.
Due chciała oponować, ale wystarczyło jedno spojrzenie tej zołzy, a białowłosa aż się wzdrygnęła.
- Quattro, weź wynieś te śmieci, albo pożegnasz się z tymi Twoimi żałosnymi medalami! Uno, wszyscy są głodni, co Ty tu robisz z gazetą? Dodici, Tre, Sette, weźcie ogarnijcie ten bałagan, w wojsku byście już wszyscy robili okrążenia! - zaczęła się rządzić.
Ale w Sei było coś takiego, oprócz irytującego perfekcjonizmu i pedantyzmu, że wszyscy się jej słuchali. Jeżeli jej mordercze spojrzenie, od którego aż ściskało w żołądku, nic nie poradziło, Sei zaprowadzała porządek groźbami i uporem tak, że wyrobiła sobie respekt. Mimo że wcale nie była najstarsza! Dlatego też Dodici, Tre i Sette zaczęły sprzątać, Quattro z naburmuszoną miną zabrał się za wynoszenie śmieci, Uno wróciła do kuchni, gdzie jej miejsce, a Due, widząc groźne spojrzenie rudzielca, pozbierała patałachy i przeniosła się z nimi w miejsce inne niż środek podłogi w salonie. Następnie pozbierała płaczącego Trediciego, by przetransportować się z nim w pobliże domowej apteczki, w celu naklejenia plasterka na kolano. Każdy w tej rodzinie miał jakiś talent, uzupełniali się wzajemnie. A co robiła Due? Majsterkowała i zajmowała się wszystkimi przecięciami, stłuczeniami, upadkami, guzami i siniakami jakie powstawały u Quantrillów bardzo często. To pierwsze jej wychodziło zdecydowanie gorzej niż drugie. Choć właściwie takie określenie sprawy i tak jest eufemizmem. Bądźmy szczerzy, starała się niesamowicie, upierła się, ale, mimo że czasem udało jej się coś przypadkiem naprawić, wyraźnie nie była to jej domena. Ostatecznie większość jej nędznych prób i tak odbierał z jej rąk ojciec, by naprawić wszystko w pięć minut. Życie bywa brutalne.


"Są oso­by, które się pa­mięta, i oso­by, o których się śni."
Carlos Ruíz Zafón
Siedemnaście lat. Tyle właśnie Due miała, kiedy sielanka się skończyła. Tego feralnego dnia, białowłosa nie mogła pozbierać myśli. Zganiała to na fakt, iż w domu czekały ją urodziny Sette. Tak, to pewnie dlatego wszystko, dosłownie wszystko leciało jej z rąk, myliła zamówienia, przez co zbierała zaniepokojone spojrzenia współpracowników i reprymendy od klientów. Ciężka nauka, by dostać się na studia medyczne, do których dziewczyna zapałała miłością niemal natychmiastowo, od pierwszej chwili, gdy tylko zaczęła je rozważać, w połączeniu z pracą dorywczą - jako kelnerka - to nie było coś łatwego do pogodzenia. Była wycieńczona, ale razem z Uno, choć właściwie to niezależnie, jako już prawie dorosłe kobiety, podjęły decyzję o pomocy w odciążeniu domowego budżetu - który był bardzo kruchy, w końcu utrzymanie piętnastki ludzi to nie lada wyczyn. Normalnie wracała z pracy pod wieczór, jak miała szczęście, to minęła się z Uno, która dorabiała na czarno, jako barmanka, na nocnych zmianach, i kładła się spać, wycieńczona i pozbawiona sił, albo zatapiała się w lekturze i pozostawało tak do późnych godzin nocnych. Tego dnia jednak miało być inaczej. Due miała świadomość, że kiedy wróci do domu, będzie musiała wykrzesać z siebie więcej energii. To na pewno dlatego była taka rozkojarzona! Przez myśl pannie Quantrill nie przeszło, że jej niepokój, zamyślenie i roztrzepanie miały zupełnie inne źródło - którym było PRZECZUCIE. Nie powiązała tego z koszmarami. Tymi samymi, których treści nigdy nie mogła sobie przypomnieć, choć często budziła się w nocy przerażona. Męczyły ją chyba od tygodnia. A szkoda, że się nad tym nie zastanowiła, może wtedy byłaby nieco lepiej przygotowana na to, co ją czeka. Może zauważyłaby coś wcześniej.
Może.
Kątem oka zerknęła na zegar, podając swoje ostatnie, tego dnia, zamówienie do stolika. Uśmiechnęła się szeroko.
- Przepraszam za czas oczekiwania, mamy dużo klientów, czy życzy sobie pan czegoś jeszcze?
Odetchnęła w duszy, kiedy usłyszała, że nie, że jak najbardziej wszystko było w porządku. Tym razem. Ach, nie zasłużyła dziś na zbyt wiele napiwków. Kierownik zmiany machnął na nią, że może już schodzić z sali, dlatego też udała się do szatni do personelu i zrzuciwszy ciuchy robocze, przebrała się w coś bardziej wyjściowego i odpowiedniejszego do telepania się w zatłoczonych nie raz środkach komunikacji miejskiej. Miała spędzić tam kolejne 30 minut zanim będzie dane dotrzeć jej do domu. Trzydzieści minut ocierania się o ciała innych, co nie było aż takie złe, bo w domu nieustannie się ktoś o nią ocierał, oglądania billboardów, chwalenie S. SPEC, podążania wzrokiem za spieszącymi gdzieś ludźmi, czy zaczynającymi upojne wieczory małolatami.
Choć w sumie nie było tak najgorzej. W tramwaju okazało się nie być tak tłoczno, udało jej się nawet usiąść. Z policzkiem przytkniętym do chłodnej szyby, gdy przymknęła zmęczone oczy, pomyślała, że te urodziny Sette wcale nie muszą być takie złe. Nie była pewna, kiedy ostatnio spędziła więcej czasu z rodziną - nagle doba stała się taka krótka! Dlatego, gdy przyszło jej wysiąść na odpowiednim przystanku i przejść krótką drogę do domu, była już całkiem pozytywnie nastawiona, uśmiechnięta nawet. Ledwie otworzyła drzwi wejściowe, buchnęło w nią ciepło ogniska domowego. Jasne pomieszczenie i gwar dochodzący z jadalni sugerowały, że wszyscy już czekają. Nie zamierzała więc zwlekać, cisnęła swoją torbę na kanapę, kiedy przechodziła przez salon, i powędrowała tam, gdzie teraz znajdowała się cała jej rodzina. Ale czegoś jej w tej jadalni brakowało. Nie była tylko pewna czego.
- Wszystkiego najlepszego, Sette!- zawołała od wejścia.
- Jeśli jesteś mocno zmęczona, to się po prostu połóż, Due - mama spojrzała na jedną ze swoich najstarszych córek z wyraźną troską.
Właściwie to czuła się trochę winna, że jej dzieci musiały się tak zamęczać, bo oni zbyt mało zarabiali.
- Nie, nie, jest dobrze - zaoponowała jednak siedemnastolatka, zasiadając do stołu, w którego centralnym punkcie ustawiony był sporych rozmiarów tort - Uno piekła?
- Nie, ja upiekłam - pochwaliła się z dumą Cinque.
- Uno teraz ma tylko nieco więcej czasu od Ciebie, prawie nie widać jej mordy w domu - westchnął niepocieszony ojciec.
Zupełnie nie zmienił stylu wyrażania się przez te nieszczęsne dwa lata.
- To co? - klasnął w dłonie Quattro - Jak zwykle zaczynamy od prezentów?
- No, tak. Zgodnie z rodzinną tradycją, to Uno powinna pierwsza... Uno?
Cała czternastka zgodnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Ale najstarszej z dzieciarni nigdzie nie było. Och, więc to nie pasowało siedemnastolatce! Wszyscy spojrzeli po sobie i w jadalni przez chwilę zapanowała grobowa wręcz cisza. Była to doprawdy niezwykła chwila, mury tego domu od co najmniej siedemnastu lat nie doświadczyły takiej ciszy.
- Gdzie jest Uno...?- zapytała Sette, nagle smutniejąc.
Jak to się stało, że Due wcześniej nie zauważyła jej braku?! Cóż... w tak dużej rodzinie właściwie nie było to nic dziwnego. Wiecznie kogoś brakowało.
- Na mnie nie patrzcie, nie widziałam jej chyba od tygodnia, pracowałam. I ona też. - rzuciła Due, widząc, że wszyscy zogniskowali spojrzenie na niej.
- ...W sumie ja też jej już dawno nie widziałem- stwierdził Quattro.
- Jak to?! Mieszkamy razem, a wy się nawet nie widujecie?!- oburzyła się Sei - Z kim mi przyszło żyć...
- No bo one Ciągle pracują!- pisnął Otto.- Nigdy nie mają czasu się ze mną bawić...
- Przyznaj się lepiej, kiedy Ty ją ostatnio widziałaś!- warknęła Tre, wyraźnie poirytowana.
Tredici, Dodici i Undici już zaczęli smarkać i płakać, powtarzając "Gdzie jest Uno, gdzie jest Uno, chcę do Uno?!"
-  Dwa tygodnie temu obiecała, że splecie mi bransoletkę i nadal tego nie zrobiła!- przypomniała sobie Nove.
Atmosfera zrobiła się napięta. Jakoś tak nagle wszyscy zaczęli się zastanawiać, kiedy w ogóle widzieli ostatnio Uno. I nikt nie był w stanie stwierdzić, czy to było wczoraj, czy może już z miesiąc temu. Jej obecność w domu, ponieważ była tak zminimalizowana, jakoś rozmazała się pośród natłoku innych twarzy.
- Zadzwonię! Może coś jej wypadło! - zaoferowała się Cinque dobywając telefonu.
Pewnie dlatego że dopiero co dostała swój pierwszy. Nie był najnowszy, zresztą, wszyscy Quantrillowie rozumieli, że żeby być zawsze w modzie i na czasie, musieliby rozbić bank albo znaleźć Sezam. Wszyscy oczekiwali w napięciu, każdy z osobna zaczął się czuć winny i starał się odgonić niepokój - "Na pewno tylko mi się wydaje, że wcale jej nie widziałem/am!" - myślał każdy.
- Nie odbiera- wydała werdykt ich prywatna śpiewaczka.
- Due, ty spróbuj - powiedziała pobladła mama - Jesteście bliźniaczkami, mimo wszytko łączy was szczególna więź.
Siedemnastolatka wyciągnęła więc swój telefon i wybrała numer do swojej siostry. Dźwięk jaki wydobywała z siebie komórka, gdy ta próbowała dodzwonić się do Uno wydłużał się niemiłosiernie. Zdawał się trwać wieki. A w końcu włączyła się poczta głosowa.
- Nic - wykrztusiła z siebie Due, już całkowicie pochłonięta przez narastający strach.
Kiedy ona ostatnio widziała Uno?! Dałaby wszystko, żeby teraz stanął jej przed oczami obraz, na przykład, wczorajszego ranka, kiedy choć powiedziały sobie "cześć!". Ale nic z tego. Tredici, Dodici i Undici rozwyli się jak na żądanie, dodając sprawie smaczku, Nove i Otto też zaczęli pociągać nosami. Zrobiło się naprawdę nerwowo.
- ...Czy ktoś ją w ogóle ostatnio widział? Przypomnijcie sobie - poprosił stanowczo ojciec przybierając na twarzy wyraz sztucznego spokoju.
Nikt nie zawracał sobie głowy uspokajaniem dzieci, większość sama chciała się tak rozbeczeć. Wszyscy byli bladzi - bo jak mogli tak po prostu zgubić siostrę? Po długich dysputach ustalili, że ostatni dzień, kiedy na pewno ktoś jej uświadczył w domu... miał miejsce półtora tygodnia temu. Nie zauważyli jej nieobecności przez półtora tygodnia, cholera! Mama też się rozpłakała- "jak mogłam nie upilnować własnego dziecka?!", Quattro poleciał przeczesywać pokój, Tre i Due postanowiły przeszukać miejsce pracy Uno i popytać jej znajomych. Sei próbowała utrzymać jako taki porządek i tylko dlatego nikt nie popadł w totalną histerię zamiast zrobić coś pożytecznego. Wszyscy wytężali umysły, myśleli, kombinowali, co się mogło stać. Szukali wskazówek, dzwonili do Uno.
Wszystko bez skutków.
Tak, to był feralny dzień.
Dzień, w którym zauważyli, że półtora tygodnia temu gdzieś wcięło ich drogą siostrę.
Dzień, w którym poczuli jak wieczna beztroska może się odbić na życiu. Jak wysoką cenę ma.
Wtedy właśnie zaczęła kończyć się sielanka.
Potem była policja, choć wszystkim było równie wstyd, kiedy mówili, że w sumie to nie zauważyli nieobecności siostry. Poszukiwania. Mijały godziny, dni, tygodnie, w końcu miesiące. Ale Uno się nigdy nie odnalazła. Już nigdy nie upiekła im ciasta, nigdy nie zszyła dziurawej bluzki. Wsiąkła. Bez śladu.


"Bez­myślność za­bija. Innych."
Stanisław Jerzy Lec
Dwa lata. Cholerne dwa lata minęły, a po Uno zniknęły wszelkie ślady. Due akurat miała wolne w pracy, dostała się już na studia, więc nauki miała od cholery więcej, ale jakoś to godziła. Siedziała na trawniku ich ogródka, bo pogoda była piękna. O jej bliźniacze już dawno nikt nie wspominał i pannie Quantrill czasem wydawało się, że jedynie ona i Cinque pamiętają. Jeśli chodzi o tę drugą, to właśnie tłumaczyła mamie i tacie szczegóły związane z jej zapisami do szkoły wokalnej z internatem, do której tak bardzo chciała się wybrać. Bardzo renomowana, cholernie droga i surowa jeśli chodzi o dyscyplinę szkoła, praktycznie uniemożliwiała swoim uczniom wychodzenie poza swój teren, posiadania nadprogramowych urządzeń elektrycznych typu telefon i ograniczała kontakty z rodziną do telefonu raz w tygodniu oraz odwiedzin raz na miesiąc. Smutne, ale Cinque miała tam trafić już za rok. I nikt specjalnie nie oponował. Białowłosa wiedziała, że jej siostra po prostu musiała wydostać się z domu, bo nie mogła pogodzić się z wydarzeniami sprzed dwóch lat, które miały miejsce w dniu urodzin Sette. Cinque nie przyjmowała myśli o porażce, zrobiła wszystko, by się tam dostać- uzbierała nawet pieniądze, choć Due też jej coś dorzuciła. Podobno Quattro także się zlitował, zresztą, w swoich nieszczęsnych biegach zaczynał coraz częściej zgarniać niezłe sumki, dzięki czemu sytuacja budżetowa rodziny się znacznie poprawiła. Był cudowny weekend i właśnie mieli ponownie wybrać się na biwak. Młodsza dzieciarnia tryskała entuzjazmem, świrowała, dopakowywała zabawki, robiła fikołki na trawniku. Sielanka. I tylko Tre wydawała się jakaś dziwna. Najstarsza, teraz już najstarsza, siostra obserwowała siedemnastolatkę. Ostatnio nie rysowała, jakby unikała towarzystwa, coś z nią było zdecydowanie nie tak. Nauczona doświadczeniem Quantrillówna postanowiła więc nie spuszczać wzroku z siostry. Ojciec w końcu skończył rozmawiać z Cinque o jej nowej szkole i zabrał się za pakowanie samochodu.
- No dobra, dzieciarnia!- zakrzyknął, kiedy już to zakończył - Ustawić się w dwuszeregu!
- Geeez, tato, znowu sąsiedzi będą się gapić!- odezwał się zrezygnowany chór.
Zawsze tak było. I tak jak zawsze, ostatecznie dzieciaki były zmuszony się ugiąć. Poustawiali się w dwuszeregu, tym razem wszyscy samodzielnie. No, i tym razem dwuszereg składał się z parzystej liczby osób.
- KOLEJNO ODLICZ!- zakrzyknął ojciec.
- Zapadnę się ze wstydu! - jęknęła Sette.
- Nie marudzić mi tu! - wstawiła się za ojcem mama.
Zapadła chwilowa cisza, którą dzieciaki poświęciły na pomarudzenie pod nosem. Och, nic się nie zmieniło. Ale czy na pewno?
- ...Raz -zaczęła Due.
- Dwa - mruknęła Tre.
I poleciało tak dalej. A blade, posmutniałe nagle twarze uświadomiły Due, że jednak wszyscy pamiętają. Temat był unikany, bo nazbyt bolesny. I nagle zatęskniła za tymi uwłaczającymi, aczkolwiek radosnymi, zbiórkami, kiedy mogli po prostu wymienić swoje imiona.
- Dwanaście! - zakończył ostatecznie Tredici i wszyscy mogli się zebrać, upakować do samochodu by ostatecznie wyruszyć na biwak.
Podróż odbywała się spokojnie, potem odnaleźli w lesie swoje ulubione miejsce biwakowe i zaczęli rozbijać obóz, który totalnie przypominał jakiś wojskowy, z tych starych seriali i filmów. Humory szybko się poprawiły, wszyscy się wygłupiali, młodziaki były jak zwykle problemowe. Nove uczepiła się, na ten przykład, Cinque. Najwyraźniej już bardzo mocno za nią tęskniła. I tylko Tre gdzieś nagle zniknęła, kiedy wszyscy zabrali się za przygotowywanie kolacji. Wróciła dopiero wtedy, kiedy jedno z nich po nią zadzwoniło. Due, kiedy zauważyła, że straciła siedemnastolatkę z oczu, zaklęła na siebie i postanowiła być ostrożniejsza. To dlatego, gdy sytuacja się powtórzyła, udało jej się wychwycić moment, w którym siostra znikała między drzewami.
- Wybaczcie, muszę iść sikać - uśmiechnęła się do okupujących jej kolana Otto i Nove oraz wcisnęła, trzymane akurat, drewno na ognisko w ręce kręcącej się w pobliżu Sette.
Ruszając w stronę, w którą udała się Tre, poczochrała jeszcze po głowie Trediciego wodzącego za nią zaniepokojonym wzrokiem. Sprytny malec, może to on tym razem coś wyczuwał?
Due nie miała czasu zastanawiać się nad tym, czy jej zachowanie wydawało się dziwne, czy kogoś niepokoiła. Ważne, że musiała dowiedzieć się, co było nie tak z towarzyską do tej pory Tre, która jeszcze rok temu bała się sama iść wysikać w ciemnym lesie, co dopiero zagłębiać się między drzewa na dłuższe wycieczki. Dlatego też zaczęła ją śledzić. Zawędrowała za nią aż nad małą rzeczkę. Tam Tre nagle padła na kolana, chwyciła się za klatkę piersiową i zaczęła krzyczeć. Białowłosa momentalnie rzuciła się na pomoc.
- Tre! -dopadła do niej, wlepiając w siedemnastolatkę przerażone spojrzenie - Hej, boli Cię serce? Tre!
Ta jednak wydawała się nie widzieć - mimo że jej spojrzenie zogniskowało się na twarzy Due, było jakieś takie nieobecne, jej twarz wygięła się w grymasie bólu, twarz pobladła, źrenice rozszerzyły się, a tęczówki zmalały. Poruszyła bezgłośnie ustami, a potem zemdlała.
Choć nie. Właściwie to nie zemdlała. Ona umarła. Due nie od razu dopuściła tę myśl do siebie. Wprawnym, niemalże mechanicznym, ruchem sprawdziła oznaki życia, próbowała przeprowadzić masaż serca, cokolwiek. Bezskutecznie. Odruchowo poszukała w kieszeni komórki, ale jej nie wzięła. Z jej oczu zaczęły lecieć łzy, które pchały się do rozchylonych ust powodując w nich słonawy, nieprzyjemny posmak.
- T...Tre! - jęknęła - nie rób mi tego, nie możesz mi tego zrobić, Tre!
Trzeba przyznać, że białowłosa straciła zimną krew. Kto by nie stracił? Oto w jej ramionach była jej siostra. Martwa. Ona nie miała jak wezwać pomocy. Druga siostra, którą straciła. Spanikowała. Nagle wydało jej się, że wszyscy będą obwiniać własnie ją. Najpierw zaginęła Uno, jej siostra bliźniaczka. Teraz Tre, z niejasnych przyczyn, właśnie umierała na jej oczach, a ona była tak bardzo bezsilna. Nie była jeszcze lekarzem! Chochlik w jej głowie jednak szeptał jej "to Ciebie będą obwiniać, to Ty jesteś winna, to Ty ją zabiłaś"
Nie!
Wypuściła z rąk swoją nieprzytomną, pozbawioną oznak życia siostrę i poderwała się gwałtownie do stój. Zasłoniła rękoma oczy. Nic nie widziała, nic nie słyszała! Wycofała się kilka kroków i zrobiła najgłupszą rzecz jaką mogła zrobić. Uciekła. Wróciła do obozu, blada, wymizerowana.
- Wybaczcie, źle się poczułam, pójdę się przespać - zdołała tylko wykrztusić, zanim skryła się w czeluściach namiotu.
Miała nadzieję, że prawda, która czaiła się gdzieś w zakątku jej umysłu, po prostu zniknie. Że moment, w którym będzie musiała powiedzieć, co się stało z Tre, nigdy nie nadejdzie. Skryła się więc przed rodziną.
I nikt jej za bardzo nie przeszkadzał. Wierzyli jej, ufali jej. Nikt nie widział powodu, dla którego miałaby skłamać. Uznali, że złapał ją jakiś ból brzucha, lekka choroba i należy zostawić ją w spokoju. Do czasu, kiedy kolacja była gotowa. Wtedy w wejściu do namiotu stanęła Sei z talerzem z jedzeniem i podsunęła go leżącej Due pod nos.
- Hej, zjedz trochę, lepiej się już czujesz?
- ...chyba muszę się po prostu przespać.
- No okej, ale po prostu zjedz, nabierzesz sił. Jesteś przyszłą panią lekarz, musisz wiedzieć, jak ważne jest odżywianie! - wsparła, zżeraną przez wyrzuty sumienia, Due, wredna ruda zołza i zabrała się za opuszczanie namiotu.
Przystanęła jednak i rzuciła jeszcze przez ramię.
- Hej, widziałaś Tre? Znowu zniknęła i tym razem nie odbiera telefonu.
Białowłosa drgnęła. Oto nadszedł ten moment. Uniosła lekko głowę, jednak nie spojrzała w stronę Sei. Po prostu nie mogła. Tak bardzo chciała powiedzieć, co zrobiła, że opuściła swoją własną siostrę! Że znowu to zrobiła.... Z jej ust wydobyło się jednak coś zupełnie innego.
- Nie... - mruknęła tylko cicho.
- Chyba trzeba będzie jej poszukać - mruknęła Sei niepewnie.
Na te słowa białowłosa poderwała się nerwowo. Zbyt nerwowo.
- Pomogę! - rzuciła i przepchnęła się obok Sei.
Nie wiedziała, co to da. Mimo że rodzice zdążyli jej rzucić, by została, w końcu źle się czuje, dziewiętnastolatka po prostu musiała pognać w TO miejsce.
I tylko Quattro zauważył, że coś było zdecydowanie nie tak.
Całe szczęście.
Kiedy Due dotarła na miejsce śmierci Tre, ze zdziwieniem dostrzegła, że nie było tam nic. Żadnego ciała. Rozejrzała się, przecierała oczy ze zdziwienia, nawet roześmiała się bezwiednie - bo na pewno jej tylko się wydawało! To na pewno był sen. To, co wydawało jej się, że przeżyła, musiało być majakiem spowodowanym gorączką... prawda? Ona serio była chora, na pewno!
I wtedy usłyszała śmiech. Chory, psychopatyczny. Na pewno nie należał do niej samej. Kto się tak śmiał? Odwróciła się gwałtownie i ku swojemu przerażeniu dostrzegła Tre. Ale inną. Z czubka jej głowy wyrastały okazałe rogi. Jelenie rogi. W jej spojrzeniu nie było dłużej człowieczeństwa. Była dzika.
- Chcę Cię zjeeeść - to Tre poruszyła ustami, ale głos był inny, obcy.
Due odruchowo cofnęła się o kilka kroków, przyglądała się swojej siostrze z niedowierzaniem. Majaczyła, musiała majaczyć!
- Tre...? Tre, o czym ty bredzisz? - zapytała niepewnie.
Dopiero teraz dostrzegła puszysty ogon lisa, który czaił się gdzieś z tyłu. I to, że jej uzębienie nie było normalne. To były kły. Tre ponownie roześmiała się w ten dziwny, chory sposób, a potem rzuciła się na białowłosą, która tylko cofnęła się bezwiednie- jeszcze raz. Potknęła się. A może to ciężar siedemnastolatki sprawił, że boleśnie uderzyła o ziemię? Cholera to wie, nie zastanawiała się. Wiedziała tylko, że leżała na ziemi przygwożdżona przez własną siostrę, z którą najwyraźniej było coś nie tak. Pieprzyła to, czy był to sen, była przerażona! Musiała coś zrobić!
- Tre! - krzyknęła, chwytając siostrę za ramiona i potrząsając nią - Ocknij się, to nie Ty!
Haha! Wspaniale Due, cudowna samoobrona!
Pewnie tak by zakończyła swój cudowny żywot gdyby Tre sekundę później, kiedy już zabierała się za rozszarpanie gardła swojej własnej siostrze, nie dostała ciężką gałęzią po łbie. Od Quattro. Ten natychmiastowo zepchnął siostrę z Due, a w jego ręku błysnęło coś metalowego. Śledź od namiotu. Z dzikim okrzykiem rzucił się na Tre, która jednak uniknęła jego ciosu.
- Quattro! Quattro, co Ty robisz?! To Tre!- jęknęła Due, zupełnie gubiąc się w sytuacji.
- Zamknij się, coś z nią nie tak, ona nas pozabija! - warknął Quattro tuż przed tym, jak został przygwożdżony do drzewa, a potężny jeleni róg przebił mu kolano.
Cóż. Siedemnastolatek już raczej nigdy nie pobiegnie w żadnym wyścigu. Due, cała dygocząc, ciągle mając nadzieję, że oboje się opamiętają, zebrała z ziemi kilka szyszek i zaczęła nimi obrzucać Tre.
- Z...zostaw go, Tre! To Twój brat! Co ty robisz?!
Na szczęście wystarczyło, by zdziczała Tre ponownie zmieniła obiekt zainteresowania i znowu zechciała rzucić się na Due. Dzięki temu Quattro mógł wbić jej śledzia, bo chwilowo straciła czujność. A wbił go prosto w serce.
- Quattro! Oszalałeś, co Ty robisz... Jak to możliwe, ona... ona była martwa!
- ...Wiedziałaś. Wiedziałaś, że coś jej się stało, ty popieprzona babo!- wrzasnął Quattro.
- ... - zamilkła Due dając totalny dowód swojej winy.
A potem się rozbeczała. Przez łzy zaczęła tłumaczyć, że śledziła Tre, że ona nagle upadła, że ustały funkcje życiowe i że... uciekła...
- Uciekłaś?! Popieprzyło Cię?!
- Wiem... ale... ale ona była martwa!
- Cudowny powód żeby uciekać i nic nie mówić, doprawdy, Due, myślałem, że to Ty jesteś tu najstarsza, do kurwy nędzy, ja pieprzę!
- Quattro, ale ona była martwa. A teraz żywa!
- ... Due?
- Co?
- ...Co tu właściwie zaszło?
Nie mieli zielonego pojęcia, że to wirus X tak zmienił ich siostrę. Że to on sprawił, że umarła, a potem się zmieniła. W końcu nikt nie zauważył, że Tre znalazła swoją pierwszą miłość i to poza murami miasta, przez które szybko zaczęła się wymykać. Tam się właśnie zaraziła. Nie mieli zielonego pojęcia. Pozostało im pozbierać się. Due pomogła Quattro wstać i podpierała go przez całą drogę do obozu. A tam musieli wyjaśnić wszystko. Przekrzykując się, przeklinając, zwalając winę na siebie nawzajem, a w końcu po prostu płacząc. Oboje myśleli, że zwariowali, że trzeba ich wysłać do wariatkowa. Ale kiedy wskazali miejsce, reszta rodzinki rzeczywiście znalazła tam Tre.
I wtedy już totalnie wszystko się posypało.


"Do­piero późną nocą, przy szczel­nie zasłoniętych ok­nach gry­ziemy z bólu ręce, umiera­my z miłości."
Małgorzata Hillar
Przez ostatnie dwa miesiące Due spędzała całe dnie z nosem w książkach, w bibliotekach i na komputerze szukając informacji. Jakiejkolwiek wskazówki na temat tego, co mogło się naprawdę wydarzyć w lesie, podczas tego feralnego biwaku. Desperacko poszukiwała tropów na stronach okultystycznych, szukała wzmianek o tajemniczych chorobach, już dawno wykluczyła, że przyczyną problemu mogliby być ona i Quattro. W końcu zrobiono im badania psychiatryczne, a szpital, który przyjął ciało Tre, jakoś dziwnie szybko zgodził się, że dziewczynę zabiła jakaś niewykryta wcześniej choroba serca. Mimo szpikulca wbitego w jej serce. Uznano, że Quattro był w szoku, z tego powodu coś mu się przywidziało i dlatego wbił śledzia w martwe i nieruchome tak naprawdę ciało. A jego noga? Cóż, pewnie zaatakował go jeleń! To wszystko było tak cholernie podejrzane...
Taka była oficjalna wersja i tak mówili wszyscy w domu, ale Due wiedziała, że to nieprawda. Że nikt tak naprawdę w to nie wierzy. Jednak tylko ona zaczęła szperać. I mimo że przez całe dwa miesiące nic nie znalazła, a dodatkowo opuściła się w nauce, to nie zamierzała się poddawać. Cała reszta rodziny patrzyła na nią z niepokojem, kręcąc głowami i usilnie starając utrzymać się wizję nieszczęśliwego wypadku i niewykrytej choroby. Teraz Due też szukała, błagając czeluście Internetu o dostarczenie jej informacji. Jednym uchem tylko słuchała rozmowy Cinque z ojcem, która odbywała się na korytarzu tuż za ścianą.
- Jak się czuje mama? - zapytała mianowicie dziewczyna, która była tuż przed wyjazdem - uznała, że musi opuścić dom już, teraz i przeniosła się do swojej upatrzonej szkoły w trybie natychmiastowym.
Nie było łatwo, ale się udało i właśnie pakowała ostatnie manatki.
- Ech, nie bardzo chce wychodzić z pokoju, antydepresanty muszę wciskać jej siłą. Ale nie bój się, jesteśmy silni, będzie dobrze.
Po głosie ojca, Due mogła łatwo odgadnąć, że sam się łamał. Że sam był już na skraju, a starał się utrzymać siłę jedynie ze względu na nich. W ciągu dwóch lat stracili dwójkę z rodziny, do tego Tre odeszła w cholernie dziwnych okolicznościach. Quattro stracił sens życia i dopiero zaczynał chodzić bez laski - o bieganiu nie było mowy. Jego psychika też ucierpiała bardzo mocno i musiał zażywać antydepresanty. Reszta jakoś się trzymała. Ledwo, ledwo ale się trzymała. Due, na ten przykład, dawała sobie radę tylko dlatego, że zatopiła się w poszukiwaniach.
Ale ich mama...
To było zdecydowanie najgorsze załamanie psychiczne, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Nawet leki niewiele pomagały, nie chciała jeść, nie chciała z nikim rozmawiać, właściwie nie ruszała się z łóżka. Trup nie kobieta.
- No nic... pójdę się z nią pożegnać - stwierdziła Cinque i zaraz można było usłyszeć dźwięk jej kroków.
Białowłosa zagłębiła się w poszukiwaniach. Wtedy od tyłu zaszła ją Sei
- Co tu robisz, siostrzyczko? - zapytała sztucznie pogodnym głosem zaglądając Due przez ramię.
- ... to co zwykle.
- Nadal szukasz tych wyimaginowanych przyczyn?
- Nie są wyimaginowane!
- ...Właściwie to myślę, że znalazłam jakiś trop... Due...
Dziewiętnastolatka zamarła i wbiła przerażone, równie mocno co zaskoczone, spojrzenie w Sei. To właśnie ruda cały czas najbardziej z niej szydziła i próbowała odwieść od dalszych poszukiwań. Teraz jednak uśmiechnęła się lekko, podrapała się po głowie.
- Przypadkiem napomknęłam o tych poszukiwaniach jednemu koledze...
- Jak mogłaś!
- Tak w sumie to mój chłopak. I jest hakerem, Due. Pokazał mi parę sztuczek i zobacz co znaleźliśmy w Internecie.
Pomachała białowłosej zadrukowanymi kartkami przed nosem. Sei, wraz ze swoim chłopakiem, odkopała strzeżone przed wiedzą społeczeństwa informacje. Informacje o wirusie X. O Wymordowanych.
- Brzmi mi to jak bajeczki, ale... - mruknęła Sei
- Sza! - uciszyła rudą Due, niezwykle stanowczo, wczytując się w tekst.
Z niedowierzaniem, ale i przeczuciem, że oto ruda zołza odkopała to, czego dziewiętnastolatka bezskutecznie szukała cały ten czas. Żadna z nich nie wiedziała, że to odkrycie napędziło tylko koło, które wprawione zostało w ruch już przy zniknięciu Uno.
Przerwał im przeraźliwy krzyk Cinque. Z pokoju mamy. Obie spojrzały po sobie, poderwały się i pobiegły tam. By zobaczyć kobietę, która je wychowała. Ze sznurem zaciśniętym na szyi. Powieszoną. Obok łóżka, na szafce, leżał list pożegnalny i garść antydepresantów, które tata podobno w nią wmuszał. A które wypluwała, gdy tylko nikt nie widział, jak się okazało.
W ten właśnie sposób rodziną Quantrillów wstrząsnęła kolejna śmierć.
Sei i Due powiedziały o swoim odkryciu, o przyczynie śmierci Tre, jedynie Quattro. Nikomu innemu. Ale Sei potrzebowała jeszcze sporo czasu żeby uwierzyć, że to właśnie ten wirus był przyczyną.


"Czy jeszcze pa­miętasz, że zos­tałeś stworzo­ny do radości?"
Phil Bosmans
Due siedziała przy uchylonym oknie i zamyślona dopalała kolejnego już papierosa. Czemu to wszystko musiało się tak potoczyć? A przede wszystkim, dlaczego ona nadal żyła normalnie? Czemu musiała być taka silna i przeć do przodu nawet wtedy, kiedy wszyscy inni się poddali? Patrzyła jak przegrywali z życiem, każdy po kolei. A mimo to pozostała silna. Bywała pogodna, potrafiła cieszyć się każdą chwilą. Cholernie często odczuwała z tego powodu wyrzuty sumienia, jednak czasem tłumaczyła to sobie faktem, że miała cel w życiu. Rozejrzała się po swoim pokoju. Dziwnie pustym, martwym, nie mogła się do tego przyzwyczaić. Już dawno nie mieszkała w domu Quantrillów. Ile to będzie? Ze trzy lata? Nie rzuciła studiów medycznych, wręcz przeciwnie, przyłożyła się do nich jeszcze bardziej. Postanowiła skończyć je i zająć się wynalezieniem lekarstwa. Na TO. Na wirus X. Wiedziała, że będzie to cholernie niebezpieczne, w końcu S. SPEC kryło te informacje. Grzebiąc przy tym, stawała się więc poniekąd wrogiem władzy. Ale od jakiegoś czasu sama uważała ich za wrogów. W końcu to przez nich. Gdyby tylko nie utaili informacji, ta cała sprawa z Tre na pewno potoczyłaby się inaczej.
I ich rodzina by się nie rozpadła. Na pewno.
Białowłosa bezwiednie, choć bardzo tego nie chciała, powędrowała myślami do przeszłości. Po tym, jak ich mama się powiesiła, tym razem to ojcu zabrakło sił. Zresztą, niegdyś pogodny dom Quantrillów przestał dostarczać rodzinnego ciepła. Kiedy się do niego wchodziło, miało się raczej wrażenie, że wchodzi się na cmentarz. Ha, ha! Jakie cudowne porównanie! Nie, nie zabił się. Znaczy, ich ojciec. Nadal gdzieś tam żył, Due nie miała z nim jedynie kontaktu. Nie chciała, to było zbyt bolesne. Zresztą, on też nie chciał. Pewnie czuł się niesamowicie winny. W końcu to on, wypierając ciepło domowego ogniska, zaczął zastępować je walającymi się wszędzie butelkami po alkoholu. Dzieci nikomu tego nie zgłaszały. Sami próbowali postawić ojca na nogi, bojąc się, że ich rodzina zostanie wyklęta przez społeczeństwo - w końcu wydawali się teraz jacyś tacy przeklęci. Ojciec nie był groźny. Raczej bezużyteczny. Pił. I pił. I pił. I topił smutki, a paradoksalnie sprawiało to, że ciągle wypłakiwał sobie oczy, tracił kontakt z otoczeniem. I chyba tylko pozostała przy nim część rodziny powstrzymywała go przed podjęciem radykalnych kroków. Quattro powoli godził się z przeznaczeniem i tym, że zaprzepaścił sobie szanse na zostanie znanym sportowcem. On, Due i Sei, jako najstarsi, potroili wysiłki, próbowali utrzymać wszystko w kupie, zadbać o to żeby w lodówce zawsze znalazło się jedzenie, a każdy miał się w co ubrać. Nie zawsze się udawało, ale wszyscy wokół wydawali się być ślepi na ich nieszczęście. Wszystko trwało rok. W tym momencie Due miała już więc dwadzieścia trzy lata. Tego dnia miała urodziny. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tych wielkich rodzinnych imprez, które kiedyś urządzali. Jej oczy się zaszkliły gdy przed oczyma wyobraźni stanął jej dzień ostatnich urodzin, które uczcili normalnie. Urodzin Sette. Tych, na których odkryli zniknięcie Uno.
Po tym roku, kiedy Due miała już ze dwadzieścia lat, rodzina Quantrillów przestała istnieć.
Kiedy białowłosa wracała pewnego feralnego wieczora z pracy, z przerażeniem dostrzegła przed wjazdem do ich domu radiowóz. I ojca zakutego w kajdanki. Ścisnęło ją w żołądku, jakaś gula podeszła jej do gardła. Spodziewała się najgorszego. Prawda okazała się straszna, ale dużo łagodniejsza niż podejrzewała. Otóż, ośmioletnia wtedy, Dieci się wygadała jakiemuś sąsiadowi. O tym, że tatuś przestał pracować, że dużo pije, że sprzedaje czasem jej buciki, a potem ona nie ma w czym chodzić. I że raz bała się, że zepchnie ją ze schodów. W rzeczywistości wszyscy w domu wiedzieli, że ojciec nigdy by tego nie zrobił. Sei go nakryła, jak potrząsał Dieci, powtarzając "czemu jesteś taka podobna do mamy, czemu!", tuż przy schodach. Był pijany, nie wiedział, co robił. Nie chciał jednak zrobić nikomu krzywdy. Wszyscy w to wierzyli.
Ale organy ścigania nie uwierzyły. Im wystarczyło to, by odebrać mu prawa rodzicielskie, oskarżyć o napad na syna najbliższej sąsiadki i przymknąć na jakiś czas. Co z tego, że tata był niewinny, skoro nie miał alibi, był alkoholikiem i "ktoś go widział"? Fakt był taki, że Quantrillowie się rozpierzchli. Due była wtedy już pełnoletnia, musiała sobie poradzić sama. Quattro także, Sei trafiła na rok do rodziny zastępczej. A resztę? Sette przygarnęli dziadkowie, Otto i Nove zabrała jakaś tam ciotka ze strony mamy. Reszcie się nie poszczęściło i trafili do sierocińców i rodzin zastępczych. Nie miał się kto zająć taką gromadką. Due i Quattro próbowali o nich walczyć, ale nie byli w stanie przekonać nikogo, że są w stanie zaopiekować się małym przedszkolem. Brak stałości finansowej, nawet brak mieszkania, bo dom trzeba było sprzedać z powodu długów... to ich totalnie wykreślało. Z początku wszyscy utrzymywali kontakt. Pierwsza wyłamała się Cinque, jej było najłatwiej to zrobić, już wcześniej przecież żyła w oddaleniu, w swojej szkole - wystarczyło znaleźć kogoś, kto wyłoży na dokończenie jej nauki i po prostu przestać dzwonić. W końcu stało się tak, że Due wiedziała co słychać jedynie u Sei i Quattro... czasem Sette dała znać. I to wszystko. Kurczę, Treidici miałby już osiem lat, a ona na dobrą sprawę nie wiedziała, jak może teraz wyglądać!
Jej rozmyślania przerwał łomot do drzwi. Białowłosa zgasiła papierosa i pomknęła by je otworzyć. Tam, na ziemi, oparty o ścianę, ciężko dyszał krwawiący Quattro. Trzymał się kurczowo za udo, ale to nie wystarczało by opanować krwotok.
- Quattro! Mówiłam Ci żebyś przestał się bawić w TE rzeczy!
Przez TE rzeczy miała na myśli gang, bieganie z bronią, robienie wszystkiego, co nielegalne.
- I co, miałbym dać się wytresować przez tych cholernych kutasów z S.SPEC?! Nigdy w życiu! -on też uważał tę organizację za najgorszego wroga. - Musisz mi pomóc, dostałem!
Białowłosa wciągnęła go do środka modląc się, by żaden sąsiad nie postanowił teraz wyjść na spacer.
- Wezwę karetkę - stwierdziła.
- Nie, nie możesz! Będziesz lekarzem, siostra, musisz mi pomóc! -wyjęczał.
No tak. Nie mogła. W końcu na pewno dostał tę kulkę robiąc coś, co by pogrążyło go przed organami ścigania i nie miał jak się wytłumaczyć. W ten sposób by go wkopała. I straciłaby także brata.
Co robić, co robić?!
Hej, właśnie stała i zastanawiała się co zrobić, kiedy jej rodzony brat się tutaj wykrwawiał! Momentalnie przypomniała jej się Tre padająca na kolana nad rzeką. Przerażona, umierająca. Na nowo poczuła ten strach i bezradność. I zapadła się w poczuciu winy. Los sobie z niej kpił!
Nie mogła stracić Quattro. Nie mogła stracić nikogo więcej. Nie chciała powtórzyć błędu sprzed lat i momentalnie podjęła decyzję.
Właśnie na Quattro przeprowadziła swoją pierwszą operację. W warunkach domowych, cholernie ciężką, niebezpieczną. Tak na dobrą sprawę, to nawet nie miała odpowiedniego osprzętowania. Istnym cudem jest, że w ogóle przeżył. Ale przeżył. Był jej niesamowicie wdzięczny i od tej pory została nieoficjalną pomocą medyczną dla niego i jego znajomych spod ciemnej gwiazdy, jeżeli przypadkiem któremuś coś się stało. Niektórych zabiła. A przynajmniej tak to postrzegała, kiedy umierali dlatego że ona nie wezwała pogotowia. Sama była zadziwiona, jak szybko się do tego przyzwyczaiła.
W każdym razie, fakt, że robiła, to co robiła, poza jej desperackim kręceniem się wokół wirusa X i Wymordowanych, spowodował, że jej dalsze losy miały się jak miały.


"Brak ci tyl­ko jed­nej is­to­ty, a cały świat jest bezludny. "
Alphonse de Lamartine
- Słodzisz dwie łyżeczki, prawda? - zapytała Due, ogniskując spojrzenie na Sei.
Nie mogła się nadziwić jak ten rudzielec doroślał z dnia na dzień, zamieniając się w kobietę, która musiała opędzać się przed adoratorami. Im starsza była Sei, tym bardziej zasadnicza i surowa dla innych się robiła. Od kiedy jej chłopak, ten, który przypadkiem pomógł im odkryć prawdę o Tre, stał się częścią przeszłości, dziewiętnastolatka nie miała chyba nikogo innego. Due podejrzewała, że to właśnie jej perfekcjonizm i pedantyczność były powodem. Choć równie dobrze Sei mogła coś ukrywać, nie były już ze sobą tak blisko. Desperacko próbowały utrzymać ze sobą kontakt, jednak ich rozmowy, coraz rzadsze, były wymuszone. Drogi sióstr zbyt mocno się rozeszły. Due nawet nie podejrzewała jak mocno.
- Nie, nie, ograniczam ostatnio cukier - mruknęła Sei wbijając spojrzenie w czubki swoich butów.
Siedziały w sypialnio-salonie Due, a atmosfera była jeszcze bardziej niezręczna niż zazwyczaj. Sei wpadła bez zapowiedzi i najwyraźniej ją coś dręczyło. Z jakiegoś powodu zwlekała jednak z powiedzeniem, co to takiego było. Dlatego białowłosa postanowiła zrobić wszystko, by ruda poczuła się swobodnie. W końcu obie by chciały odbudować siostrzane więzi. Obie. Na pewno!
- Właściwie, to jak tam nauka? Nie pytałam Cię czy szłaś na studia... - zagaiła Due, mając nadzieję, że zwyczajne czcze pogaduszki o życiu rozluźnią rudą.- Jakoś tak nie było okazji, a nic nie mówiłaś na ten temat
Sama zasiadła przy małej ławie upchniętej gdzieś w kąt pokoju i posłodziwszy herbatę, zaczęła mieszać napój łyżeczką. Zamarła jednak, zaciskając palce na metalowej rączce tak mocno, że aż się trochę wykrzywiła, kiedy z ust rudej padła odpowiedź.
- Właściwie to... zaciągnęłam się do wojska.
Jak to? Dlaczego?! Białowłosa bardzo chciałaby się przesłyszeć, ale wyraźne słowa obijały się teraz o ścianki jej umysłu. Do wojska. Zacisnęła usta w cienką kreskę.
- Dlaczego?
- Ja... Ja wiem jakie masz nastawienie do S.SPEC...
- Dlaczego to zrobiłaś, Sei?!
Była wściekła. Nie. Zrozpaczona. Ale rozpacz zamieniała we wściekłość. Dlatego uderzyła płaską, rozprostowaną ręką w stół i obdarzyła rudą potępiającym spojrzeniem. Chociaż raz role się odmieniły i to nie starsza Quantrillówna drżała pod spojrzeniem siostry.
- Do cholery, Due! To było moje marzenie! Od zawsze! - wybuchnęła Sei - Może w ten sposób uda mi się coś zmienić!
- Tak, pucując buty S. SPEC na pewno coś zmienisz!
- Właściwie to zamierzam wspiąć się wyżej. Jak najwyżej się da, jeśli nie na sam szczyt. Nawet już zrobiłam coś, żeby mnie zauważyli.
Brrr. Zabrzmiało to złowieszczo. Zwłaszcza, że Sei przy ostatnim zdaniu jakoś tak odwróciła wzrok i skuliła się na chwilę, jak pies, który wraca do właściciela ze świadomością, że zrobił coś, za co zostanie ukarany. Trwało to tylko moment, bo potem ruda wyprostowała się dumnie i przybrała niesamowicie oficjalny wyraz twarzy.
- ...Co zrobiłaś, Sei?
- Nieważne. Właściwie to przyszłam tu tylko po to, by Ci powiedzieć, że już nie możemy utrzymywać kontaktu. Przekaż to też Quattro. Żegnaj.
Ruda podniosła się gwałtownie i zaczęła się zbierać do wyjścia.
Nie! Nie tak miało być!
Due poderwała się gwałtownie, zbyt gwałtownie, tak że zahaczyła biodrem o ławę i, pod wpływem wstrząsów, obie stojące na niej szklanki przewróciły się, sprawiając, że podłoga zatonęła w fali gorącej herbaty. Żadna z dziewczyn się tym jednak nie przejęła. Pobladła białowłosa zacisnęła ręce na ramionach Sei wpatrując się w nią niemalże błagalnym spojrzeniem. Nie rozumiała dlaczego nic nigdy nie mogło się potoczyć dobrze. Nie rozumiała, jak to się działo, że wszyscy i wszystko, na czym jej zależało, uciekało przez jej palce, nieważne czy się starała, czy nie.
- Jak to? Dlaczego? Nie możesz!- zdołała z siebie wydusić.
- Dlatego że oboje jesteście trochę na bakier z prawem, jeśli nie zauważyłaś.- fuknęła Sei-A to zbyt kusi! Zbyt łatwo to wykorzystać!
- Sei... przecież nie byłabyś w stanie... - z Due już w tym momencie uszło całe powietrze.
- Byłabym! Już raz to zrobiłam i wcale nie żałuję!
- Co to znaczy? Co masz na myśli?!
- ...Pamiętasz tego mojego chłopaka, co był hakerem, nie?
- Tego od Tre, jak mogłabym zapomnieć? Sei?
- Właściwie to zostawiłam go, bo okazał się być w organizacji walczącej z władzą... chciał mnie do niej wciągnąć. To, że pokazał nam tamte informacje, wcale nie było przypadkiem, to było podstawione!
Walczącej z władzą? Był ktoś taki? Due, głównie z powodu istnienia Quattro, wiedziała, że są jeszcze grupy będące na bakier z prawem, natomiast nie obiła jej się o uszy żadna informacja o takiej, która istniała konkretnie po to by walczyć z władzą. Nie odezwała się. Ściskało ją w żołądku, czuła, że nie chce wiedzieć, co zrobiła Sei. Co miał do tego jej były? Dlaczego rozważała możliwość wydania własnego rodzeństwa?
- Ale ostatnio się odezwał. Chciał odnowić kontakt. Miałam zamiar go olać, ale wtedy wpadł mi do głowy pomysł.
- ...Jaki pomysł, Sei? Coś Ty najlepszego zrobiła?
- Udałam, że chcę się z nim umówić, a potem go wydałam.
Sei próbowała udawać, że wcale nie żałuje. Naprawdę mocno się starała. Jednak drżenie jej warg zdradzało wszystko. Z Due, kiedy zobaczyła tę minę i te starania, uleciała z niej cała wściekłość. Po prostu westchnęła ciężko i przytuliła siostrę.
- ...Naprawdę wierzę, że robię dobrze! - zaczęła się bronić ruda - Jeśli coś gnije od środka, to tylko od tego środka można to zmienić. Zamierzam odnieść sukces. Jak najszybciej. A żeby coś osiągnąć trzeba czasem też coś poświęcić! Dlatego... dlatego już nie będę się z wami kontaktować. Żeby mnie nie kusiło.
Ledwie przebrzmiało ostatnie słowo, a Sei odepchnęła od siebie starszą siostrę. Wbiła w nią niesamowicie smutne spojrzenie i chwilę tak stały, po prostu się obserwując. Jakby już nigdy miały się nie zobaczyć.
Bo przecież tak było, prawda?
- ...Due?
- Tak?
- Rzuć wszystko to, co robisz i chodź ze mną.
- Absolutnie nie ma mowy.
- Dlaczego?
- Bo to, co robię, jest MOIM marzeniem, Sei.
- Więc nasze drogi się mijają.
- Racja. Żegnaj.
- Żegnaj, Due i uważaj na siebie. Właściwie to Twoje istnienie zostało już zauważone, choć na razie milczałam jak zaklęta. Myślą, że jesteś jakimś człowiekiem Łowców... Ech, nie powinnam tego mówić. Bądź ostrożna!
Łowców? Białowłosa już nie zdążyła zapytać, bo Sei dostała motorka w dupie i postanowiła ewakuować się z mieszkania swojej siostry w trybie natychmiastowym.
Ech, a przed wizytą rudej, popołudnie dla Due zapowiadało się tak miło i spokojnie. Nie pozostało jej nic innego, jak znaleźć komórkę i zadzwonić do Quattro. Ale najpierw przydałoby się wytrzeć podłogę, stwierdziła kiedy zerknęła krytycznie na kałużę z herbaty. I poszła po mopa.


Ostatnio zmieniony przez Due dnia 09.11.13 17:55, w całości zmieniany 5 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down



"...idź wyp­rosto­wany wśród tych co na ko­lanach, wśród od­wróco­nych ple­cami i oba­lonych w proch"
Zbigniew Herbert
Boli! Pali! Ach, więc tak właśnie przyszło jej umrzeć?
Ile? Ile czasu już krzyczała, tak że teraz z jej gardła wychodził tylko żałosny skrzek, bo struny głosowe już nie dawały rady? Ile to wiła się z bólu, ile płakała, błagała o śmierć albo chociaż o błogi stan nieświadomości? Zatraciła poczucie czasu, miała wrażenie, że minęła już cała wieczność, albo może nawet dwie. Nie była w stanie jasno stwierdzić jak dużo minęło czasu od kiedy rozpoczął się rytuał. Nie była w stanie stwierdzić, czy żałowała tego, że pozwoliła Czerwince przedrzeć się przez jej skórę, by wirus miał swobodny dostęp do jej DNA. Był tylko ból. Próbowała skupić się na czymś, odwrócić myśli, ale nawet jej wspomnienia wydawały się teraz takie zamazane, że aż nie była pewna, czy należą do niej.
Ale jak to się właściwie stało? Że była tutaj, zdecydowana dołączyć do Łowców? Ha! Więcej, przecież właśnie paliła za sobą wszystkie mosty, ryzykowała śmiercią... Nie było odwrotu, a ona nawet nie mogła skrystalizować myśli na tyle, by uzmysłowić sobie, jak to się stało! Chiyo. W jej głowie pojawiło się imię w postaci jaskraworóżowego neonu. Tak. Z tym wszystkim powiązana była Chiyo. Ile ona mogła mieć lat? Ha! Due nie była pewna ile ma lat, zagubiła poczucie upływającego czasu już wcześniej. To akurat nie była wina rozdzierającego bólu. Po prostu, kiedy każdy dzień wygląda tak samo, a nie ma pod ręką kalendarza, łatwo zgubić daty. Myśl, myśl!
W jej głowie pojawił się obraz ciasnej klitki. Kraty oddzielały to ciemne, praktycznie pozbawione dopływu światła, pomieszczenie, składające się z pryczy, stolika i sedesu. Tak, to był jej dom przez ostatni... rok? Może dwa lata? Równie dobrze mogło to być parę miesięcy. Lochy. No tak, przecież była więźniem. Dlaczego? Ciasna klitka została zastąpiona przez wspomnienie ostatniego spotkania z Sei.
Uważaj na siebie
Oni o Tobie wiedzą
Bądź ostrożna
Była zbyt mało ostrożna. Próbowała, ale w pewnym momencie zagłębiła się w swoje poszukiwania zbyt mocno. Wirus X, próby dociekania, kim byli Łowcy, pomoc dla Quattro. To była przez jakiś czas jej rzeczywistość. Drażniła bestię, coraz bardziej i bardziej. Aż w końcu wpadła. Wtedy, kiedy postanowiła wydostać się poza miasto. No i ją złapali. Była zadziwiona tym, ile o niej wiedzieli. Zdecydowanie więcej niż była skłonna się spodziewać, nawet po ostrzeżeniu, które otrzymała od Sei. Myślała, że to koniec, że zgnije w więzieniu.
Ale kim była Chiyo? Ach, przesiadywała z nią w jednej celi. Miała takie dziwnie czerwone oczy. Przynajmniej wtedy wydawało się to dziwne dla Due, kiedy jeszcze nie wszystko wiedziała. Zwłaszcza, że Chiyo miała czarne włosy, co niemalże wykluczało albinizm. Nienawidziła jej. To znaczy, Chiyo pałała takim właśnie uczuciem do Due. Białowłosa zdecydowanie zdawała sobie sprawę z tego, że swoim desperackim szukaniem towarzystwa u czarnulki, tylko ją drażni. Ale nie mogła przestać mimo to. Świadomość, że została całkiem sama, samiuteńka jak palec, przerażała ją i spędzała sen z powiek. Nie mogła się skontaktować z nikim na wolności, straciła więc kontakt i z Quattro.
Ach, Quattro, Quattro, co Ty teraz możesz robić? - zadała sobie w duchu pytanie Due, kiedy wspomnienia znowu na chwilę uciekły sprzed oczu jej wyobraźni - Żyjesz ty w ogóle?
Rzeczywistość w lochach była szara i brutalna, ale wiele się tam dowiedziała. Przesłuchania były nimi tylko z nazwy, Quantrill w pewnym momencie przestała nadążać z liczeniem ran, siniaków, stłuczeń i innych, nawet gorszych, rzeczy, przyjmowała ich obecność na swoim, ciągle obolałym, ciele jako coś naturalnego. Każdy dzień wyglądał tak samo. Sen, wczesna pobudka, jedzenie, przesłuchania, powrót do celi, jedzenie, sen. I pytania. Ciągle te same pytania. Skąd wiesz o wymordowanych? Gdzie jest siedziba Łowców? Nie chcemy słyszeć, że nie masz pojęcia, musisz wiedzieć! I wiele, wiele innych, miej kluczowych, o których nie chciała nawet pamiętać. Nigdy im nic nie powiedziała. Nigdy. Tak, jak oni nie powiedzieli społeczeństwu o wirusie X, czym zamordowali Tre. To oni przecież ją zamordowali! Codziennie to samo i to samo. Aż do porzygu.
Pamiętała to, jak okropnie się czuła. Ale dlaczego? Och, jak boli! Nie mogła myśleć o tym, jak boli, musiała się zanurzyć do swojego wnętrza. Zamknąć w umyśle, odciąć od ciała! Co było dalej, Due? No? Myśl!
Czuła się okropnie, bo była sama. Całkiem sama, bez nadziei na to, że jeszcze kiedyś się coś zmieni. Że odzyska swoje życie. Była przekonana, że zgnije w tym więzieniu, stara i samotna, nie osiągnąwszy niczego. I był nawet moment, w którym zaczęła się poddawać. Kiedy nie chciało już jej się budzić kolejnego dnia albo zaciskać mocno ust, by nie pisnąć nawet słówka na temat informacji, których od niej chcieli. Nie wspominając już o tym, że ona nie miała pojęcia, gdzie się ukrywali Łowcy. Bardzo chciałaby wiedzieć, ale dla niej także było to tajemnicą. Ale wtedy nadszedł ten jeden dzień, który różnił się od innych. Ale co się wtedy stało?
Umysł podsunął Quantrillównie obraz krztuszącej się Chiyo. Jej posiniałej twarzy, wytrzeszczonych oczu, które patrzyły prosto w śmierć. Choć zdecydowanie nie były gotowe na ten widok. Och, no tak. Tego dnia Due przecież uratowała tej kobiecie życie za pomocą prostego manweru Hemlicha. Czarnulka była jej wdzięczna. Tak cholernie mocno, że wtedy właśnie zostały przyjaciółkami. Zaczęły sobie opowiadać o życiu, na początku nieufne wobec siebie, z czasem coraz bardziej się na siebie otwierały. Właśnie taki zwrot akcji dodał Due sił. Nawet teraz, kiedy była pewna, że umiera, ciepło robiło jej się na sercu, kiedy przypominała sobie te godziny wspólnie spędzone w jednej celi, gdy ich śmiech rozpędzał ponurą atmosferę i wkurzał strażników. Opowiadały sobie. O wszystkim. O swoich marzeniach, swoim dzieciństwie.
- Chciałam zostać jubilerem.
Uśmiechnięta twarz Chiyo, tak sentymentalna w tamtej chwili, zawierająca w sobie równocześnie cały żal do życia, że wszystko potoczyło się nie tak, jak miało... Ta twarz wryła się w umysł Due i przez chwilę nie chciała jej opuścić. Szybko nauczyły się porozumiewać ze sobą tak, że nikt inny nie mógł usłyszeć, ani zrozumieć. Wymyśliły pewnego rodzaju szyfr. I właśnie taką metodą przekazywały sobie informacje, których nie mogło usłyszeć niepowołane ucho. Tą samą drogą Chiyo przekazała też Due wiadomość, która odmieniła życie białowłosej i zmieniła jej los.
Ale, cholera, jaka to była wiadomość?!
Ach, tak. To była ich ostatnia zaszyfrowana rozmowa.
- Due, musimy porozmawiać.
Kiedy usłyszała złowrogi ton w głosie Chiyo, dziewczyna już wiedziała, że znowu coś się stanie. Że znowu los z niej zakpił. Że będzie wszystko nie tak. Żołądek podszedł jej do gardła na samą myśl, że być może znowu będzie musiała zostać sama.
- Chciałam Cię zostawić. W sumie, jeśli poszłoby dobrze, to już jutro rano by mnie tu nie było.
- O czym ty mówisz, Chiyo?
Przypomniała sobie, jak zżerał ją wtedy niepokój, jak bardzo ciekawa była, ale równocześnie nie chciała się dowiadywać. Już dawno w końcu nauczyła się, że niewiedza czyni człowieka szczęśliwszym.
- Właściwie... przez cały ten czas dopieszczałam swój plan ucieczki, rozumiesz. I wszystko jest już zorganizowane. Ale jakoś się dowiedzieli. Ktoś musiał usłyszeć jakąś moją rozmowę i nakablować. Przyjdą po mnie, Due. I nie wiem, co ze mną zrobią. Ale ty nie będziesz protestować, kiedy zabiorą mnie z tej cholernej, śmierdzącej klitki. Odwrócisz wzrok i będziesz udawała, że śpisz, albo coś w ten deseń.
- ...
Nie skomentowała. Nie była w stanie nic z siebie wydusić. Mimo że było to tylko wspomnienie, Due pamiętała jak wczoraj, iż miała wrażenie, że nie może otworzyć ust, bo jeśli to zrobi, to się po prostu porzyga. Miała opuścić przyjaciółkę? Zostawić ją na pastwę losu?
- Nie buntuj mi się tu, Due, widzę po Twoim spojrzeniu, że chcesz oponować. Słuchaj, dopadła mnie karma. Powinnam była dołożyć więcej starań i Ciebie też włączyć w ten plan. Ale byłam zbyt leniwa i egoistyczna. Teraz też będę egoistyczna i dlatego mnie posłuchasz.
- Bredzisz, Chiyo
- Nie mogę pozwolić, żeby moja ciężka praca, żeby mój plan się zmarnował. Dlatego zwrócę Ci wolność, Due. Zrób to dla mnie i nie spieprz tego.
Opowiedziała jej potem szczegóły. O tym, że miała na zewnątrz dobrych znajomych, którzy natomiast mieli pole do działania. O tym, że jeden z wysoko postawionych strażników jest przekupiony i miał pomóc wydostać się czarnulce. Zdradziła jej hasło, które miało upewnić obie strony, że mają do czynienia z odpowiednią osobą. Upewniła, że mężczyzna nie będzie zadawał pytań i że w miarę możliwości postanowi zostawić mu gdzieś jakąś wiadomość, że plany uległy małej zmianie. A raczej osoba, której dotyczą. Mimo że Due słowem nie pisnęła, nie poprosiła o nic, Chiyo postanowiła dać jej swoją własną wolność kryjąc to za maską egoizmu - "bo przecież taki świetny plan nie może się spieprzyć!". Zdradziła jej nawet miejsce spotkania z owymi znajomymi, sugerując, że to właśnie tam białowłosa powinna się udać i wyjaśnić, co zaszło.
A potem zaczęły ze sobą rozmawiać tak, jakby nigdy nic się nie stało. Aż do momentu, kiedy paru strażników przyszło po Chiyo. Ich zakute mordy były nieprzeniknione jak zwykle, ale zdecydowanie nie mieli dobrych zamiarów. Chiyo się nie opierała, a Due słowem nie pisnęła. Udawała bardzo zainteresowaną własnymi paznokciami. Echo kroków odbijające się o ściany szybko ucichło i przez chwilę białowłosa znów została sama. Wszechobecna cisza wrzuciła ją w objęcia płytkiego, przerywanego snu i do rzeczywistości wróciła Due, dopiero kiedy kolejny strażnik, taki, którego twarzy do tej pory nie uświadczyła na więziennych korytarzach, stanął przed jej celą.
- Wlazł kotek na płotek... - zanucił wpatrując się uporczywie w przeciwległą ścianę.
- ...i walnął go młotek - podśpiewała Due otwierając sobie tym samym drogę do wolności.
Nieodwracalnie. Wszystko poszło tak, jak mówiła Chiyo. O nic nie pytał, po prostu przemycił ją na zewnątrz i zostawił, a białowłosej pozostało udać się na wyznaczone miejsce spotkania.
Pamiętała te niechętne twarze nieznanych jej ludzi. Zdziwienie i niedowierzanie, kiedy zamiast Chiyo ujrzeli tylko ją. To, że przez chwilę zrobiło się gorąco i dopiero dogłębne, żarliwe tłumaczenia powtarzane kilka razy sprawiły, że chociaż spróbowali uwierzyć. W ten sposób Quantrill trafiła prosto w objęcia Łowców. Oczywiście, nie została przyjęta z otwartymi ramionami, na początku tolerowano ją jedynie dlatego, że Chiyo jej zaufała. W końcu jednak dotarła do tego momentu, gdy, paląc za sobą mosty, wiła się z bólu i błagała o śmierć.
Ledwie Due skrystalizowała sobie wspomnienie o tym, jak pierwszy raz tłumaczono jej na czym polega rytuał, poczuła, że w końcu to się dzieje. Że traci świadomość i odpływa w słodką nicość. Przez głowę zdążyła jej przepłynąć jeszcze tylko jedna myśl:
Wybacz, Chiyo, chyba jednak właśnie spieprzyłam. Umarłam.
Ale to wcale nie była prawda. Choć Due była pewna, że umiera, choć było niesamowicie blisko, udało jej się przeżyć rytuał i kiedy następnym razem otworzyła oczy, nie była już zwykłym człowiekiem.


"Zwy­cięży po dwak­roć, kto przyp­ro­wadzi wszys­tkich do domu. "
William Shakespeare
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach