Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 09.05.15 20:50  •  Bar "Łopata" Empty Bar "Łopata"
Bar "Łopata" 156snxx

Niewielki lokal mieszczący się na rogu dwóch nieciekawych ulic. Śruby podstarzałego, szarego szyldu wystają ze ściany niebezpiecznie, grożąc niewinnym przechodniom uderzeniem potężnym kawałkiem blachy, na której teraz pozostały tylko marne podróby znaków, choć mieściły się na niej kiedyś litery, układające się w niezbyt chwytliwą nazwę:
Łopata
Ściany zwykły być czarne, jednak całe płaty farby kołyszą się popychane wiatrem. Przez brudne okno i, tak samo nieczyste, szklane drzwi zobaczyć można lekkie zarysy okrągłych stolików i różnych, nieskompletowanych krzeseł. W środku panuje ciemność — jedynymi źródłami oświetlenia są migoczące gdzieniegdzie żarówki, które rozmieszczone są zupełnie nonsensownie, gdyż nie dostarczają potrzebnej ilości światła. Przy wschodniej ścianie stoi bar obsługiwany przez niemrawego, burczącego barmana, za którymże to klasycznie znajduje się półka, na której powinny znajdować się szaleńcze ilości butelek z różnego rodzaju trunkami; te jednak meble są w połowie puste. W tle usłyszeć można nawet ciche popiskiwanie szczurów, a nawet drepczące pająki (jakich rozmiarów to muszą być stworzenia!). Rzadko ujrzeć tutaj można kogokolwiek — przyczyną niewątpliwie są niezbyt ciekawe napoje, a i wygórowane ceny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.05.15 23:34  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Stanął przed lokalem i zadarł głowę wysoko w górę, może działając zbyt szybko, gdyż przed oczami przemknęła mu chwilowa czerń, odpychając go na moment od świata. Miejsce nie wyglądało zachęcająco, nie działały bowiem na jego korzyść wszystkie kupki kurzu zgromadzone po kątach, jednak nie liczył się tutaj subiektywizm, a praktyczność.  Jego wzrok błądził po literach tablicy, a wędrówce spojrzenia przeszkadzały odbijane raz po raz promienie słońca.  Słyszał niejednokrotnie o barze — zazwyczaj były to kwestie dosyć niepochlebne, często nawet wrogie w tak dużym stopniu, że Jewha dziwił się ciągłemu istnieniu lokalu; a jedna z plotek głosiła, że miejsce można wynająć, rezerwując przerwę w jego działaniu, które i tak zbyt opłacalne zapewne nie było. Zdziwienie jego wywołał fakt, że w żadnym miejscu nie było informacji o możliwości dzierżawy, gdyż proces ten z pewnością mocniej zasiliłby oszczędności (jeśli istniały takowe) niż codzienne sprzedaże, których liczba zbyt wielka być nie mogła. Westchnął — nie był osobą, która wariowała na punkcie higieny, jednak nie lubował również w taplaniu się w śmieciach.
Nie był sam. Rzadko zresztą przebywał gdzieś samotnie, jednak ta zależność różniła się od tych codziennych. Przyszedł w towarzystwie kogoś, komu podlegał, czyli obowiązywało go słuchanie owej osoby rozkazów. Znając jednak Isaiaha, próbował niwelować swoją niższość wobec niego w każdym możliwym tylko słowie, ponieważ wszakże duma i wyniosłość nie pozwalały mu na to, by być od kogoś mniej ważnym, a nieistotnym było, że partnerem był jego szef. Sytuacja więc nie była zbyt zręczna, a przynajmniej nie powinna i dla każdego zwykłego podwładnego raczej właśnie taka by pozostała, jednak Jewha skrępowany jak zwykle nie był. Obawiał się raczej, że palnie jakieś głupstwo — jak to mu się zdarzało — i najzwyczajniej na świecie ściągnie na siebie kłopoty, a nie byłyby to już problemy, które mógłby zignorować, lecz takie, z którymi miałby zmagać się może i do końca życia — a i to nastąpić mogło dosyć szybko.
Już w pierwszych jego ruchach dostrzec można było arogancję, jakiegoś rodzaju pychę i odrobinę podirytowania; skierował się bowiem do środka, otwierając drzwi i samemu idąc na czele, chociaż przecież zgodnie z podstawowymi zasadami funkcjonowania w społeczeństwie, w rozdziale "Relacje między przełożonym, a pracownikiem", była wzmianka o tym, że na wyższym piedestale stawiało się kierownika, samemu jednak podziwiać można było jego sylwetkę z dołu. A Jewha, jak zwykle, zlekceważył wszelkie reguły (zignorujmy sporą różnicę w ich wzroście, która sprawiała, że Isaiah rzeczywiście musiał zadzierać podbródek do góry, by móc przyjrzeć się twarzy Zombie) i po prostu pchnął z obrzydzeniem klamkę, by następnie przekroczyć próg i rozejrzeć się dokładniej po wnętrzu. Zachował się przecież niezwykle (w jego mniemaniu) grzecznie, zostawiając szeroko otwarte drzwi.
Wewnątrz — jeszcze gorzej, czyli mieszanina brudu, paru istot pijących, które znalazły się tu chyba przypadkiem, i parę takich, które mogły być tylko niezbyt pożądanymi mieszkańcami na gapę. Najbardziej tragicznym jednak dla chłopaka był fakt, że barman okazał się osobą starą, łysą i zupełnie nieatrakcyjną, co nie zgadzało się z uprzednim jego planem o jakimś zabawieniu się podczas poszukiwań kwatery. Nie potrafił ukryć rozgoryczenia i wykrzywił twarz w niejasnym grymasie, który miał być wyrazem tego, jak wielki odczuwał żal. Musiał kogoś znaleźć i to na gwałt (w przenośni, a może nawet i dosłownie).
Poczuł zrezygnowanie — zalała go fala kolorów, które nie były znane ludzkiemu oku; jeden, a może nawet parę z nich, był obrazem samopoczucia, wiązanki załamania z niewinnym podrygiem buntu, jeśli słowa te zestawić można razem. Odwrócił się do Zombie, żeby zaproponować wyjście z tego nędznego pubu. Gdy spojrzał na swojego towarzysza, do głowy przyszła mu pewna myśl — idea, która nie powinna była się zrodzić, nie miała prawa uzyskać kształtu, a tym bardziej stać się czymś rzeczywistym za pomocą czynów. Ciężko wyobrazić sobie nawet, że ktokolwiek zastanawiałby się nad realizacją skomplikowanego planu przystawiania się do własnego przełożonego, powtórnie łamiąc przy tym wszelkie normy formalizmu, a co więcej nawet jakiegoś społecznego przekonania o normalności, bo przecież oboje byli płci męskiej. Musiał przyznać jednak, że Zombie nie prezentował się źle (jak na kogoś, kto regenerował się jak gąsienica, a może właśnie dlatego?). Mógłby być w jego stylu, jeśli Jewha jakikolwiek by posiadał.
Chyba w jego tęczówce kolor się nagle ożywił, stał się jeszcze bardziej intensywny, chociaż już porażał natężeniem neonu.
— Może zrobimy sobie przerwę i czegoś się napijemy? — zapytał niby niewinnie, ale projekt w jego umyśle daleko odstawał od bezgrzeszności. Zapomniał kompletnie o swojej bezczelności wobec Wymordowanego, a i nie wiedział wszakże czy nie żywi on jakiejś urazy, może i odczuwał złość lub też rozczarowanie względem pracownika — odczucia te byłyby zupełnie normalne, jednak Jewha zakładał, że żadne z nich nie tliło się w jego szefie, pamiętając, że ten jest niezwykle dobrze wychowany. Znowu stawiał na swoją śmiałość, bo przecież niczego nie mógł być pewien, skoro nie posiadł umiejętności zaglądania w umysły, a to właśnie była jedna z tych cech, które trzymały go przy człowieczeństwie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.15 0:39  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
"Pojedź do M3", mówili, "będzie miło", mówili.
Zombie oparł się całym ciężarem ciała na lasce, wzdychając ciężko, gdy tylko jego towarzysz postanowił się zatrzymać. Nie wiedział, jakim cudem Isaiah jest w stanie wciąż stawiać jedną nogę przed drugą, po całym dniu użerania się z mieszkańcami Desperacji, ale przypisywał jego nadludzkie zdolności tolerancji, zwykłemu przyzwyczajeniu do życia miast. On sam zazwyczaj nie zapuszczał się zbyt daleko w miejsca, w których było więcej obijających się bez celu żywych istot niż pustej przestrzeni - taka była natura jego, jak i jego pracy... jednak los chciał, że musiał postawić swoją nogę w Apogeum właśnie przez nią.
Powinien przeczuć, że wysyłanie tak niewielkiej kadry na nowy teren było podejrzane, bił się za to w pierś, ale w swoich najśmielszych fantazjach nie wpadłby na pomysł, że Czarna Loża wysłała go na jakieś pobojowisko bez chociażby bieżącej wody. Nigdy też nie spodziewał się, że znalezienie jakiejkolwiek rudery dla trzech osób w miejscu codziennie pobijającym kolejne rekordy śmiertelności będzie aż tak trudne. Jeśli był to jakiś rytuał przejścia dla nowych, Zombie czuł się jak najbardziej doświadczony i gotowy do przejścia na kolejny poziom. Naprawdę, każda chwila była do tego idealna, w szczególności ta, zanim... krzywiąc się lekko uderzył mocno laską w zbliżającego się do jego buta karalucha.
Właśnie zabił jedyną istotę w promieniu kilometrów, która darzyła go sympatią. Co do Isaiaha jeszcze nie miał pewności.
Z ponurych rozmyślań zmęczonego życiem paniczyka wyrwało go ciche skrzypnięcie drzwi. Nie patrząc nawet na szyld odruchowo ruszył za badaczem, po chwili z lekkim zaskoczeniem odkrywając, że zamiast do kolejnej dziury udającej mieszkanie, ten wprowadził go do baru. Szatyn rozejrzał się na wpół zainteresowany, na wpół... oczarowany tak zacnym wystrojem wnętrza i doborowym towarzystwem, po czym wbił wyczekujące spojrzenie w w bruneta. Z dwojga złego wolał stać na zewnątrz, gdzie była szansa na jakikolwiek ruch powietrza, więc miał nadzieję, że drugi wymordowany miał jakiś dobry powód, żeby wchodzić do zamkniętego, zatchniętego pomieszczenia.
- Rozumiem, że liczysz na zniżkę dla par..? - Zapytał zrezygnowany, masując skronie knykciami. W sumie jedynym pocieszającym faktem wynikającym z ich aktualnego położenia było to, że Zombie mógł być otwarcie niezadowolony z życia, bez bycia oskarżonym o chamstwo. od miesiąca mieszkał w pustych tunelach z rozkładającymi się ciałami, z których kilka dni musiał jechać na pająku, żeby dotrzeć do Desperacji, której nazwę zaczynał rozumieć na poziomie metafizycznym. W takich warunkach każdy byłby w stanie pozwolić sobie na odrobinę bezczelnego sarkazmu.
- Daję ci wolną rękę, zamów co uważasz, - Westchnął po chwili, powoli odchodząc w kierunku najbardziej oddalonego od baru stolika, spod którego musiał przy pomocy laski wyrzucić wyjątkowo grubego szczura bez jednego ucha, który głośno awanturując się zniknął w drugim kącie lokalu. Świetne warunku na chrzty i wesela, nie ma co.
Z cichym jękiem opadł na krzesło, które zaraz odpowiedziało mu podobnym dźwiękiem. Zawsze mogło być gorzej, mogła go boleć noga, mógł być chory, albo uczulony na pleść. Poza tym nie był sam, miał ze sobą kogoś, kto podzielał jego parszywy los delegata, a co dwie głowy, to nie jedna.
Prawie po omacku wyciągnął z kieszeni fajkę i niewielki woreczek, korzystając z chwili spokoju. Kątem oka obserwował zamawiającego towarzysza przez cały proces przygotowywania narkotyku do palenia, a zanim ten doszedł do stolika, on już po raz drugi zaciągał się niebieskawym dymem.
Jak ludzie bez uzależnień mogli sobie radzić w stresujących sytuacjach? Biedacy...
- Mamy jakiś genialny plan działania na resztę dnia? Twarz zaczyna mnie już boleć od ciągłego uśmiechania się jak domokrążca... - Dla potwierdzenia swoich słów przywołał na twarz swój wesoły, przymilny uśmiech, którym karmił najróżniejszych wymordowanych przez ostatnie kilka godzin - bez efektów, po czym opadł nieco ciężej na (wciąż protestujące) krzesło. Miał dość Desperacji, dość bractwa, dość kurzu, a w szczególności dość targowania się o miejsce do spania. Niby zawsze mogli przetestować swoje niezwykłe umiejętności perswazji w Edenie, mimo wszystko mieli ze sobą anielicę, ale... w sumie, będą musieli to poważnie przemyśleć. Różnica miedzy Desperacją i Rajem musiała być dość znacząca, inaczej pewnie Desperacja byłaby nazywana Lekkim Niezadowoleniem... kąciki jego ust drgnęły lekko w uśmiechu, gdy wypuszczał z płuc siny dym. Świetnie, zaczynał sobie pozwalać na kiepskie żarty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.15 17:49  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Zignorował żart wymordowanego, chociaż faktycznie pomyślał o możliwości promocji. Szybko przekonał się jednak, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek ludzkie udogodnienia. Barman był tak samo miły jak przystojny, więc odburczał mu po każdym pytaniu, a najprawdopodobniej w ogóle by się do niego nie odzywał, wszakże ton głosu miał tak oburzony, jakby obrzydzał go fakt, że ma klientelę, którą zobowiązany jest obsłużyć.
— Proszę podać coś w miarę świeżego — powiedział z lekkim niesmakiem. — Ale również żeby było mocne.
Nie powinien pić. Ta myśl ciągle pojawiała się w jego głowie, bowiem doskonale o tym wiedział. Zdawał sobie sprawę, że alkohol mu szkodzi, a nie miał ochoty na rundkę hiperwentylacji przy szefie. Ale mimo ostrzegającej w jego umyśle czerwonej lampy, stał teraz przed dziurawą, brudną ladą i czekał na porcję jakiegoś drinku, który raz został nazwany "Pomarańczowym szałem" z likierem z pomarańczy i wódką w roli głównej, za drugim razem zaś "Ekstazą nocy", czyli mieszaniną whisky i blisko nieokreślonej niebieskiej substancji, więc na dobrą sprawę może nawet sam sprzedawca nie był do końca pewny co wlewał do szklanek, a i Jewha nie mógł rozpoznać nic po zapachu. Picie takich napojów raczej nie było wskazane, ale raz się żyje, a przecież Zombie nie musiał znać wszystkich szczegółów, skoro sam zostawił wybór jemu.
Właściwie zdziwił się, że tamten zaakceptował pomysł z taką lekkością i łatwością. Prawdopodobnie musiał już być po prostu zmęczony, co było zupełnie zrozumiałe, skoro całe dnie, bo wszak nie jeden a wiele, szukali schronienia przez wybryki Loży. Ponadto słabość Jean'a, jaką była jego noga i jej konsekwencja, jaką znowuż była konieczność chodzenia z laską, musiały potęgować wyczerpanie.
Gdy zamówienie zostało zrealizowane, barman wycharczał kilka słów, które brzmiały jak wiadomość w języku kosmosu, a Isaiah ujął poszarpaną tacę w ręce i skierował się w stronę stolika, przy którym siedział jego towarzysz. Po drodze wyminąć musiał innych pijących, których twarze zdecydowanie nie wyglądały sympatycznie, jeśli rzeczywiście można było przypisać im określenie "twarzy", skoro przody głów były powykręcane, zdeformowane, a niektórych nie było wcale. Dziwaczne były też ich zachowania, a gesty nienaturalne, dłonie mieli drżące. Jeden siedział w kącie i siłą woli unosił zdechłe owady, po czym zmuszał je do krążenia wokół siebie i wykonywania przeróżnych pętli, tworząc swój prywatny układ słoneczny, w którym funkcja gwiazdy przypadła sporych rozmiarów kleszczowi.
— Proszę bardzo, specjał lokalu. Z pewnością rekompensuje jego aparycję — mówił, naśladując kelnera, choć pewnie i tak jak zwykle wyszedł na kretyna. Usiadł obok Zombie i opatuliła go cieniutka mgła błękitnych oparów. Był już jednak do tego przyzwyczajony — w końcu towarzyszył mu nie pierwszy raz. Niektóre behawiory jego szefa wydawać mogłyby się trochę ekscentryczne, jednak bądź co bądź Isaiah mógł trafić gorzej.
— Ach, cholera — powiedział, upiwszy trochę podejrzanego płynu. W istocie sprzedający nie kłamał w jednej kwestii — napój rzeczywiście posiadał całkiem wysoką liczbę procentów. Jewha prawie zakrztusił się trunkiem, czemu udało na szczęście się zapobiec. Nie zdołał jednak powstrzymać zaczerwienienia się oczu z powodu przyjścia paru łez, których prawdopodobnie i tak nie było widać w ciemnicy. Niedobrze byłoby się ośmieszyć w sytuacji, w której obrał sobie za cel uwiedzenie.
— Duże nadzieje pokładałem w tym miejscu - stwierdził niezadowolony. Do frustracji miał więcej niż tylko jeden powód, którym było rozczarowanie lokalem, a mógłby nim być chociażby fakt, że musieli iść szukać dalej. Poszukiwania były równorzędne dalszemu chodzeniu i, jak trafnie zauważył Jean, jeszcze dłuższemu uśmiechaniu się. — Ale najwidoczniej do niczego się nie nadaje. Słyszałem o jeszcze jednej placówce, którą być może moglibyśmy wykorzystać, lecz z tego co wiem, pobiera się tam dużą opłatę. — Westchnął. Nie chciał skupiać swych słów znowu na pracy, która i tak była głównym tematem ich rozmów. Zorientował się nagle, że właściwie niewiele wiedział o samym Zombie jako istocie, pomijając parę cech, które usłyszał z ust członków innych Loży lub też tych, które zauważalne były gołym okiem.
— Jak to się stało, że zostałeś Mistrzem? — zapytał, marszcząc brwi, chociaż może pytanie było zbyt bezpośrednie, a oni wciąż za trzeźwi. Jewha miał jednak w planach szybko zmienić ten stan rzeczy. Jeśli panowała zbyt wczesna pora lub też ich znajomość miała zbyt krótki staż na to, by konwersować o czymś tak intymnym, to chłopak miał nadzieję, że alkohol wpłynie na Zombie i go trochę otworzy, a może i na niego samego, jako że nie lubił chwalić się swoim życiem osobistym. Dobrze by było, jakby ułatwił trochę komunikację między nimi — Jewha bowiem nie wiedział jak czytać Zombie, a przecież nienawidził sytuacji, w których kogoś nie rozumiał. Zazwyczaj słyszał jakby w umyśle kwestie, które powinien wypowiedzieć, żeby człowiek spojrzał na niego przychylnie. A teraz? Teraz to nie miał pojęcia, o czym mógłby z nim gadać.
No bo... co mogło interesować umarłego, zamykającego się niekiedy w kokonie narkomana? Ciężka zagadka.
Więc, aby poznać odpowiedz na to pytanie, próbował nawiązać jakieś strzępy dialogu. No i brał przy tym coraz większe łyki coraz szybciej, cicho licząc na to, że Jean weźmie z niego przykład i po prostu się upije; albo też, że ma słabą głowę i również to zrobi.
A potem, gdy zwyczajnie będą schlani, przystąpi do działania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.15 18:37  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Słysząc wzmiankę o specjalności lokalu, Zombie tylko uniósł brew w górę, pozwalając odpocząć językowi i przekazać swoje niedowierzanie spojrzeniem. Może i był staroświecki, ale gdy siedział w rozpadającej się spelunie, a napoje kupował ktoś, kogo tak na dobrą sprawę nie znał, wolał wiedzieć co dokładnie znajduje się w szklance. Żył w czasach, kiedy wypady były czymś rekreacyjnym, nie pośrednią próbą samobójczą, wiedział, że najlepszym, co może go spotkać, będzie odrobina alkoholu metylowego. Zanim jednak zdążył zdecydować, czy lekkie zatrucie jest lepsze od chodzenia po tym czyraku ludzkości, reakcja badacza jasno dała mu do zrozumienia, że picie nie jest warte zachodu podnoszenia szkła.
- Smakuje jak wygląda, hm? - Lekko rozbawiony oparł brodę na knykciach, po czym zaciągnął się głęboko dymem. Po prawdzie barman nawet mu zaimponował, żeby doprowadzić klienta do łez jednym łykiem drinka? Do tego trzeba było mieć rękę i niezwykły talent... chociaż może trzeciej świeżości alkohol by wystarczył, szczerze mówiąc nie znał się na piciu. Zazwyczaj unikał procentów, a wszelkie chęci podjęcia próby upicia się zniknęły, gdy Isaiah prawie się nim udławił. Hej, przynajmniej miał powód.
- Stwierdziłeś to po zawartości pleśni w tym czymś, czy wyczytałeś z grzybów na ścianach? - Zapytał kwaśno, prostując powoli nogę pod stołem, gdy tylko upewnił się, że nie kopnie nią żadnego z czworonożnych, stałych bywalców. Przez krótką chwilę milczał, wypuszczając z ust wąską stróżkę dymu, po czym wepchnął okulary na włosy, chwytając się palcami za mostek nosa, - Przepraszam, jestem wykończony.
Gdyby tylko Zombie opanował przydatną sztukę wchodzenia w cudze myśli, pewnie uznałby niepewność badacza za spory sukces. W końcu znaczyło to, że pomimo kotłującej mu się u podstawy czaszki wściekłości na wszystko, co żyje, wciąż potrafił zachować pokerową twarz. Może i nie dało się z tego wyżyć, ale motywacja potrafi być straszną bronią - to samo zresztą można powiedzieć o jej braku, który to aktualnie wypalał Mistrza od środka. Był o trzy godziny od rzucenia wszystkiego w diabły i zbudowania tratwy do Europy. A zadane przez drugiego wymordowanego pytanie niespecjalnie podniosło go na duchu.
Isaiah mógł zapytać o dosłownie wszystko, ale nie. Uznał, że zrobienie wywiadu swojemu szefowi będzie idealnym pomysłem na popołudnie. Normalnie nie uznałby ciekawości, bądź co bądź, współpracownika, za przejaw złośliwości, ale aktualnie był zbyt rozdrażniony ciągłymi spojrzeniami innych klientów, którzy nawet nie próbowali ukrywać swojego zainteresowania w pierwszej kolejności ich torbami, w drugiej - nimi samymi. Temu dniu rzeczywiście brakowało tylko kradzieży.
- Gdybym ci powiedział, bractwo musiałoby cię zabić... - Rzucił teatralnym szeptem, jednocześnie obdarzając bruneta ciepłym uśmiechem, pomimo skrzętnie ukrytej chęci wydłubania siedzącemu najbliżej nich wymordowanemu oka, które nawet na chwilę nie przestało ich taksować z góry do dołu.
Właśnie dlatego nie lubił miast, to był wręcz instruktażowy przykład tego, co doprowadzało go do białej gorączki. Mimo to z zewnątrz wciąż był spokojny i nieświadomy, choć wyraźnie zmęczony. God bless the Liars.
Jeszcze przez kilkanaście sekund zastanawiał się, co mógłby powiedzieć badaczowi, w zamyśleniu żując koniec fajki. Dym powoli rozchodził się po jego ciele, rozluźniając przy tym mięśnie i leniwie wygładzając zszargane nerwy. Może i za kilkanaście minut, gdy narkotyk powoli rozpłynie się w jego krwi, zostawiając po sobie zawroty głowy, problemy z żołądkiem, czy cokolwiek innego, ale póki co czuł się nawet na siłach poprowadzeniu rozmowy o sobie. To, że nie miał zamiaru powiedzieć o sobie niczego, czego już nie wiedziała połowa bractwa (ach, te wątpliwe plusy bycia ze znanej rodziny), było materiałem na zupełnie inną dyskusję. Najlepiej nigdy nieprzeprowadzoną. Zresztą - nawet, gdyby chciał mu opowiedzieć wszystko, na drodze stanęłaby mu mała, niewinna kostka, podziękowania i całusy dla wszystkich za to odpowiedzialnych, obyście nie musieli po śmierci stać w zbyt długiej kolejce do piekła.
- Szczerze, nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Byłem grabarzem, załatwiłem sobie nogę i ruszyłem z egzaminami dalej z nudów. Nie ma żadnego sekretu, po prostu siedzenie w nekropolii z nosem w książkach przez kilka lat. Później wysyłają cię na taką wyspę jak ta i oczekują, że powtórzysz boskie dzieło stworzenia w siedem dni, - Wywrócił lekko oczami, ponownie zakładając okulary na nos, - Swoją drogą możesz wypić moją porcję, chyba jednak nie piszę się na branie tego do ust... - Nie czekając na odpowiedź współpracownika, Zombie przesunął szklankę wraz z tacą w jego kierunku. Poza tym on nie potrzebował jedzenia ani płynów, za to Isaiahowi nadmiar alkoholu na pewno by nie zaszkodził - zawsze to jakieś nawilżenie gardła.
Poza tym - lepiej, gdyby tylko jeden z nich był zatruty, trudno targuje się o miejsce do spania, gdy nie można podnieść twarzy znad wiadra.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.15 23:10  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
I w paru zaledwie słowach cały jego plan legł w gruzach.
Nie załamało go to, że de facto nie mieli gdzie spać ani to, że siedzieli akurat w ruderze tak obrzydliwej, że wszelkie zwłoki insektów wręcz pływały wokoło nich, lecz załamały go słowa Zombie, które brutalnie zgniatały tworzącą się w jego głowie idealną koncepcję zaciągnięcia go do łóżka. Dobra, może pomysł najlepszy nie był, ale na pewno przyniósłby mnóstwo przyjemności. Zawsze przynosił. A to był dla niego powód wystarczający, by się nie poddawać.
— Właściwie to całkiem niezłe! - Wykrzywił się w uśmiechu, ale raczej efekt był marny, bo napój niewątpliwie smakiem wyglądu jednak nie nadrabiał. Nie spodziewał się już, że uda mu się namówić mistrza do chociażby spróbowania trunku, więc mógł naprawdę pozwolić swojej roztrzaskanej nadziei leżeć na podłodze.
Oba dla niego? No tak, perfekcyjnie, niewątpliwie. Odmówić nie mógł, poza tym nienawidził marnować czegokolwiek. Wypicie dwóch drinków nie mogło się skończyć dobrze, zwłaszcza, że dawały więcej energii niż powinny, nie wspominając już przecież o smaku, który był nie do wytrzymania.
Opcje były dwie — chrzanić uwodzenie Zombiaka i rozejrzeć się za kimś innym lub też chrzanić to, że nie pije i po prostu przystąpić do rzeczy. Którą wolał wybrać — nie był pewien, ale wiedział na pewno, że nie wypadało mu zostawić teraz dwóch pełnych (i brudnych) szklanek alkoholu. Nawet Jewha miał w sobie coś z wychowania. Wziął więc jeden łyk, potem drugi, a za nimi następne, chociaż czynność ta z całą pewnością działała destrukcyjnie na jego kubki smakowe.
Droczy się ze mną? — przemknęło mu przez myśl, gdy ten nie dał konkretnej odpowiedzi. Potem zrozumiał dopiero, że prawda jest inna, a okazała się również kryć w sobie zupełnie banalną historię.
Chyba zaczął odczuwać skutki wlanych w siebie drinków, bo ukuła go jakaś potrzeba zwierzenia się ze swoich problemów. Sęk tylko w tym, że właściwie to nic go nie martwiło. Z braku odpowiedniego tematu, stwierdził, że należy kontynuować ten, który już zainicjował.
— W sumie rzeczywiście... yyy... nic specjalnego — stwierdził, a sylwetka Zombie jakoś się odkształciła. To prawdopodobnie jeszcze jedna moc szefa, o której nie wiedział — tak zdecydowanie musiało być. — Ja w sumie też natknąłem się na Lożę przypadkiem. — I poszło! Ktokolwiek, kto znał Jewhę, wiedział już, że Jean znalazł się we właściwie opłakanej sytuacji, bo ten, chociaż zwykle nie zdradzał o sobie zbyt wiele, jednak, gdy był pijany...
A był pijany?
W istocie — czuł, że szumi mu w głowie. Już? Po paru łykach? Tak, już. Po paru łykach. Właściwie to nie szumi, a dudni i huczy jak cholera. Chyba zmętniały mu oczy. I w ogóle wszystko zmętniało, stało się ciemne, a potem jasne. Już nawet nie wiedział kto mu towarzyszy, nie był pewien kim on sam jest. Rozejrzał się. Jakiś facet obok niego patrzył mu się prosto w oczy. Twarz co prawda miał ludzką, ale Jewha jakoś rozpoznawał w nim węgorza. No po prostu wypisz, wymaluj węgorz. Zaśmiał się. Ciekawe czy jakby zaczął go bić, to odwzorowałby realia piosenki Nakurwiam węgorza nana nana nana...
— Nakurwiam cię — powiedział mu, po czym odwrócił się i skupił wzrok z powrotem na towarzyszącej mu osobie. Jak brzmiało jej imię? Czemu tu z nim był?
Nie przychodziła żadna odpowiedz do głowy, która tak na marginesie strasznie go bolała. Jak to jest możliwe, że już w fazie nietrzeźwości działy się z nim rzeczy, które powinny przychodzić dopiero po jej zakończeniu, gdy człowiek uczciwie chce odpracować swoją porcję kaca? Życie było niesprawiedliwe.
— Słuchaj pan — zaczął, wytykając Jean'a palcem. — Nie wiem do końca kim żeś jest, ale mam pewien pomysł. — Posłał mu uśmiech, jakby właśnie zdradzał mu pewien wielki sekret, w który chce wtajemniczyć tylko jego; jak gdyby za moment miał ich połączyć paroma tajemnymi słowami w pewnego rodzaju pakt. — Yyy... w każdym razie... — przerwał i się zamyślił. Co to on chciał powiedzieć? Ach tak, seks. — No. W każdym razie chciałem zaproponować... wiesz... — Tutaj posłał mrugnięcie, które miało chyba być seksowne, ale nic z jego trzeźwego seksapilu w nim nie pozostało. — Chciałem powiedzieć... moglibyśmy się zabawić. — Oderwał łokcie od blatu i zatrząsł ramionami niczym brazylijskie tancerki podczas karnawału, patrząc przy tym na Zombie z lubieżnym uśmiechem. Przysunął się do wymordowanego i nachylił się niebezpiecznie, chociaż chyba sam nie do końca wiedział co zamierzał. Następnie odchylił się od niego gwałtownie i zaczął szybciej oddychać, powietrze przestawało mu dochodzić do płuc. No tak, w końcu to jeden z objawów Klątwy. Brawo, Jewha.
Spokój - rozkazał sobie pijackim głosem, a jego organizm jakby, o dziwo, go posłuchał, bo trochę przyśpieszył obroty i zmniejszył przerwy między jednym poborem oddechu, a drugim. Otoczenie mogłoby tylko lepiej smakować.
— No, powracając do... — Nie skończył już nawet, a tylko wyciągnął rękę i miał czelność dotknąć policzka młodego Tolberta, ale naprawdę wręcz pomacać, a nie tylko musnąć. Następnie znowuż gwałtownie odsunął swoją dłoń i zerwał się na nogi, wywracając przy tym i tak już potrzaskane krzesło. Spojrzał na nie, schylił się i postawił je na cztery nogi, przysuwając mebel do Zombie, a siebie wraz z nim. Proces ten chwilę trwał, bo Isaiahowi przeszkadzały przecież dziwne zataczania się świata. Usiadł raz jeszcze na stołku, tak blisko szefa, że ich ramiona stykały się mocno, po czym położył swoją głowę na jego kolanach, a przynajmniej wydawało mu się, że to był Zombie i jego nogi. Wykorzystał go jako swoją poduszkę, bo przecież innego wyjścia nie miał.
Był tam Jewha, był tam Zombie, a poduszki — nie było.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.15 1:20  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
- Wierzę, - Odpowiedział szybko, z wiele mówiącym uśmiechem. Naprawdę, im dłużej obserwował pijącego podwładnego, tym większej nabierał pewności, że możliwość pozbycia się pragnienia była błogosławieństwem. Nic nie mogło go zmusić do wypicia drinka, poza kilkoma trzymającymi go osobami i rurką w gardle, a tych póki co nie było widać na horyzoncie.
Na wyznanie Isaiaha tylko pokiwał ze zrozumieniem głową, skupiając się bardziej na przyjemnym mrowieniu dymu w gardle. Pozwolił sobie nawet na chwilę relaksu, zaczął powoli oddychać, zamknął oczy i pozwolił woni narkotyku przytłumić mniej komfortowy zapach lokalu. Mógł sobie nawet wyobrazić, że znajduje się w zupełnie innym miejscu, z dala od wszelkich trosk i zmartwień, z dala od M3 i Desperacji, z dala od nakurwiania innych...
Zaraz.
Zombie wyprostował się nagle jak struna, mając cichą nadzieję, że tylko się przesłyszał i badacz wcale nie postanowił prowokować (i tak mało przyjaźnie nastawionej nastawionej) klienteli, ale i teraz życie postanowiło go rozczarować. Świetnie, Isaiah upił się jak zakonnica winem mszalnym jedną tylko szklanką mieszanki, którą zaserwował im barman. Dla testu wziął do ręki pustą szklankę, po czym podejrzliwie powąchał jej wnętrze, krzywiąc się lekko, jeszcze zanim zdążył poczuć zapach.
- Ja? - Zaskoczony nagłym przerzuceniem pijanej uwagi badacza z obcego (na szczęście zbyt znudzonego i otumanionego alkoholem, żeby się wściec) wymordowanego, na jego skromną osobę, również wskazał na siebie palcem. Bardzo, bardzo powoli, mrowiąca go gdzieś pod czaszką złość zaczynała zmieniać się w rozbawienie zachowaniem mężczyzny. Fakt, mógł sobie wybrać lepszy dzień, na znalezienie się pod wpływem czegoś, co budziło w duszy Mistrza irracjonalny lęk, ale z drugiej strony - darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, a obserwowanie, jak Thynne potyka się o własne słowa, było całkiem przyjemną odskocznią od jego aktualnych problemów. Gdyby tylko darował sobie wulgarne słownictwo...
- Zabawić, - Powtórzył, czując jak wszystkie jego mięśnie napinają się  w heroicznym wysiłku powstrzymania ataku chichotu. Nie chciał stracić nawet sekundy tego przedstawienia i miał zamiar zadbać o to, by w razie wymazania z pamięci badacza całej tej sceny, mógł mu ją opisać. Oczywiście ze wszystkimi krępującymi detalami, nieczęsto miał okazję do bycia świadkiem pijackich popisów innych członków bractwa - a jeszcze rzadziej stawał się obiektem ich pożądania, jak najwyraźniej stało się tym razem.
Oczywiście nie obwiniał o to badacza, nawet z jego przeciętną samooceną był w stanie z lekkim sercem powiedzieć, że był najlepiej wyglądającą istotą humanoidalną pod tym dachem. Tematu uroków swojego towarzysza wolał nie poruszać nawet w myślach, ostatnim, czego mu było trzeba, to kryzys okołolędźwiowy z dala od jakiejkolwiek prywatności.
Akurat gdy bardzo intensywnie myślał o tym, żeby nie myśleć, jego strefę osobistą naruszyła ciemna czupryna, która jak szybko się pojawiła, tak szybko uciekła. Jej właściciel za to zaczął się zachowywać jeszcze dziwniej, bujając się na krześle jak dziecinna zabawka. Problem pojawił się, gdy mężczyzna postanowił złamać niepisaną zasadę braku kontaktu fizycznego. Zombie odruchowo strzepnął jego dłoń ze swojego policzka, na powrót zirytowany jego zachowaniem, ale gdy już otworzył usta, żeby chociaż spróbować doprowadzić go do porządku, badacz zerwał się na równe nogi i ciekawość pokonała złość. Nawet nie próbował ukryć zmieszania, gdy Jewha się do niego przysiadł, chciał go nawet złapać gdy ten postanowił gwałtownie zmienić swoją pozycję z wertykalnej na horyzontalną. Koniec końców zatrzymał się w pół ruchu, z jedną dłonią dziwacznie zamarłą w powietrzu i ciężką, ciepłą głową towarzysza na nogach. Uczucie to może nie było w pełni nieprzyjemne, jednak Zombie zdążył się już odzwyczaić od tak bezpośredniego kontaktu z innymi, na dodatek praktycznie nieznajomymi, żeby czuć się z nim bardzo nieswojo. A to wszystko wina jednego drinka? Chryste, oby nie było w nim żadnych tabletek.
- Thynne, nie możesz tak leżeć... - Wykrztusił, w końcu chowając fajkę do kieszeni, wcześniej wysypując z niej resztę tlącego się, białego tytoniu, i wkładając ręce pod ciężkie ramiona leżącego na nim osobnika, - To była tylko jedna szklanka, zachowaj się jak dorosła osoba i opanuj..! - Pociągnął go nieco w górę, nie za mocno, żeby w razie potrzeby mógł go spokojnie złapać (nikomu nie życzył bliskiego spotkania twarzy z tutejszą podłogą), ale wystarczająco, żeby jasno dać mu do zrozumienia, czego oczekuje.
Świetny początek relacji szef-pracownik. Molestowanie seksualne w podrzędnej spelunie. Gdyby chociaż to on był tym narzucającym się, jeszcze byłby w stanie to zaakceptować. A tak? To on musiał znosić wściekłe spojrzenia barmana, najwyraźniej niezadowolonego z całego zamieszania.
- Zejdź ze mnie..! - Prychnął w końcu, udając zdecydowanie bardziej zdenerwowanego, niż był naprawdę. Grunt, to utrzymywać pozory.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.15 22:59  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Cały świat pływał. Wykonywał jakieś dziwne ruchy, uniemożliwiając Isaiahowi normalne i proste poruszanie się w pionie. Czuł nietypowe kotłowanie w żołądku, więc przecież położenie się miało ułatwić całą sytuację i po prostu pozbawić go problemu, jakim była tragicznie trudna umiejętność kontroli równowagi. Wszystko byłoby dobrze, gdyż znalazł już idealną pozycję z głową na jakichś nogach, gdyby nie to, że brutalnie kazano mu wstać, ciągnąc go za ramiona.
— Nie macaj mnie pan! — wykrzyknął głośno, resztkami sił dźwigając swoje nagle nad wyraz ciężkie cielsko. Spojrzał na istotę, która zmuszała go do tych skomplikowanych ruchów, przypominających dzikie tańce i przypomniał sobie coś chyba ważnego, bo jego twarz rozjaśniła się. — Ach, to Ty! — Chwila... W tym momencie trwało przetwarzanie danych, a w jego umyśle proces ten zachodził już niebywale wolno jeszcze w czasach trzeźwości, więc jaką dopiero długość osiągać musiało po przytępieniu wszelkich zmysłów i czynności.
— No Ty to możesz mnie macać... — stwierdził zupełnie poważnie, po czym uśmiechnął się czarująco. Niektórzy może mogli nawet uznać go za uroczego; reszta jednak postrzegała go raczej jako typowego pijaczynę.
Racja, wlał w siebie tylko jednego drinka, ale niestety, mimo licznych prób poprawienia swojej alkoholowej tolerancji, już po takiej właśnie ilości całe picie kończyło się katastrofą, czego w danej chwili mogliśmy być świadkiem.
— Nie każ mi schodzić! — jęknął błagalnym tonem, posyłając maślane oczka towarzyszowi. — Proszę, proszę, proszę... — zaczął powtarzać jak mantrę. Jeśli nie trafiło to do ośrodka litości Zombie, to musiało uderzyć w sam środek receptora odpowiedzialnego za wytwarzanie irytacji. — ...proszę, proszę, proszę.
Przez chwilę jeszcze skupiony był na błaganiu szefa, którego tożsamości niewątpliwie nie rozpoznawał. Zaraz jednak jego wzrok przykuł jakiś tani, zdarty w połowie, a odlepiony w ćwiartce plakat, którego postacią na pierwszym planie był młody, rozebrany mężczyzna.
— Całkiem niezły — stwierdził, sięgając po jakiś napój (może piwo, a może piwopodobną substancję) z sąsiedniego stolika, na którym opierał się na łokciach i głowie niedbale właściciel trunku, a raczej jego były posiadacz, i szarmanckim gestem podniósł butelkę do ust, mocząc je, a potem głośno przełykając to, co zdążył nabrać. W dalszym ciągu wgapiał się w podobiznę młodzieńca. — Chociaż w sumie mało jakiś taki... męski. Pewnie jest na dole — kontynuował swoje niezwykle interesujące rozważania przekonany, że ma wiernych słuchaczy. — W sensie... nie zrozumcie mnie źle — wywodził. — Ja jestem tolerancyjny i... em, no nie dyskryminuję. Nikogo. Nikogo! Ale facet powinien być bardziej... twardy. — Zaśmiał się z kiepskiego seksistowskiego żartu. — Nawet jeśli sypia z drugim facetem.
Nie wiedział już nawet czy stoi, czy leży, czy na kimś się opiera, ale był w stanie stawiać kroki, chociaż nie były one zbyt stabilne, a górna część ciała nie nadążała za dolną. W efekcie, Jewha wyglądał trochę jakby uczestniczył w jakiejś zabawnej (a może nie do końca) grze. Wylazł, czy też wytoczył się z lokalu, nie przejmując się żadnym rachunkiem, w ogóle to najprawdopodobniej zapominając definicji tego słowa. Jak mógł bowiem myśleć o rzeczach tak nieistotnych? W końcu cały świat czekał na podbicie! Cała Desperacja!
Zaczął nucić piosenkę, którą gdzieś podsłuchał. Podobno to jakaś stara, ważna niegdyś pieśń. Śpiewał coraz głośniej, nasilając również przy tym częstotliwość fałszów.
— My! Pierwsza brygaaaaaadaaaaaa!
Ludzie chyba się na niego patrzyli, ale zbyt wiele osobników w te okolice się nie zapuszczało. Szedł przed siebie, maszerując żwawo.
— Strzelecka gromaaadaaaaaaaaaa!
Zatrzymał się gwałtownie. Moment, moment. Chyba o czymś zapomniał. No tak. Ten przystojniaczek, który miał mu towarzyszyć. Gdzie on się podział? No niewybaczalne, że tak się włóczył. Ale Jewha jak to Jewha, wiedział doskonale, że do jego obowiązków należało odnalezienie tej biedaczyny, która najprawdopodobniej najnormalniej w świecie się zgubiła. Uciec przecież od niego nie mogła, takiej opcji nawet nie przyjmował do świadomości. Iść się z nim zabawić — raczej chciał, kto by tego nie pragnął! Musiał więc jakoś pomylić drogi lub też stracić Isaiaha z oczu — innych opcji nie było.
Thynne zatrzymał się gwałtownie i, wciąż śpiewając (Na stos! Rzuciliśmy! Na życia los, na stos, na stos!), skierował się w stronę, z której przyszedł. Gdzie to dokładnie było? — nie pamiętał co prawda, ale najwyżej zapyta! W końcu wszyscy wokoło są niezwykle sympatyczni.
— Przepraszam, gdzie jest ten bar? — Jak pomyślał, tak uczynił, nie zważając na fakt, że twarz osoby, do której kierował interpelację, do najmilszych nie należała. A trzeba było, ponieważ w konsekwencji. nie dość, że odpowiedzi nie usłyszał, to jeszcze dostał w gębę.
Ale, ale! Nie ma się co przejmować.
Właśnie na powrót stanął przed miejscem, z którego przed paroma minutami wyszedł, świat był piękny, chmury miały kolor różowy, a on — krwawiącą wargę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.05.15 0:16  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
W większości jego reakcje na słowa Nathaira jeszcze w domu oscylowały wokół kiwnięcia głową, krótkiego stwierdzenia "w porządku", "rozumiem" lub podobnego, ewentualnie zupełnego przemilczenia tematu. Tak zareagował na słowa co do służebnictwa podopiecznemu anioła, podobnie też na zapewnienia że da sobie radę, jak i słowa co do treningu i osoby, która mogłaby wiedzieć coś o tej broni. Dopiero przy mowie o mieszkaniu android zabrał głos nieco wyraźniej, najwyraźniej samemu kojarząc że nie było o tym faktycznych słów. Khem... Tak.
- Uhm... W porządku, rozpędziłem się z korzystaniem na twojej dobroci. W każdym razie - nie, nie potrzebuję mieszkania tak czy tak, ale... To i tak paląca sprawa, ten warunek o którym wspominałem. - Trochę plątał się w wypowiedzi, ale chciał przekazać zbyt dużo informacji jednocześnie, co spowodowało dość pozrywany przekaz, niejasny. No ale cóż zrobić...
Android opuścił mieszkanie niemal od razu po tym, jak chłopak udał się na wyższe piętro. Zamknął drzwi za sobą po wyjściu po czym, przez ten - dość długi - czas gdy anioł się przygotowywał, on też to robił, tworząc odpowiednio krótką i prostą trasę...
Prawdopodobnie przez Apogeum Desperacji. Hm. Mogło być gorzej.
Przyjście różowowłosego zwróciło jego uwagę natychmiastowo. Obrócił się ku niemu, a na polecenie prowadzenia rozpoczął marsz dość żwawym tempem.
- Jeśli zaczniesz odczuwać zmęczenie - powiadom niezwłocznie. To w Desperacji, więc kawałek drogi. - Nawet spory kawałek drogi, trzeba przyznać...

Aaaale mogło być gorzej, prawda? Mogło być gorzej, dalej i w ogóle źle, a tym czasem cała ty wyprawa poszła dość dobrze i bez większych problemów. Nie natknęli się na żadne destrukcyjne bestie, potwory, żądnych krwi ludzi czy wymordowanych, ewentualnie inne, mordercze istoty wszelakiego typu. No, przynajmniej do momentu przekracania okolic Apogeum Desperacji. Chcąc nie chcąc, droga jaką wytyczył prowadziła przez to...
Więc chcąc nie chcąc...
Tak.
Trzeba to było przekroczyć. Raczej też android nie wyglądał na osobnika jaki starał się za nadto wymijać konkretne okolice. Hej, może powinien pamiętać że ma być ochroniarzem?!
No, może powinien, ale tak czy inaczej - "spacer" doprowadził ich obu aż tutaj. Niby nic nowego. Kolejna ulica, kolejne, odrapane, przypominające ledwie żywe budynki...
I w tym pięknym plenerze natrafił się ktoś, kto najwidoczniej był pod wpływem, obrywając od przechodnia z jakiegoś... Powodu. Powodem niekoniecznie musiał być jego wygląd, lub jego zapach... Lub cokolwiek, ale sam fakt tego zdarzenia zwrócił uwagę androida. Mało który, mieszkający w tych okolicach wymordowany byłby na tyle głupi by tak... Khem. Wygłupić się? Powiedzmy. Jeśli pod wygłupienie się zaliczymy prostego w twarz od pierwszej, lepszej osoby...
Nie przerywając kroku, oczy uważnie analizowały otoczenie, a sytuacja, ten osobnik i jego działania dodatkowo zwróciły uwagę na budynek, jaki mógłby teraz okazać się użyteczny dla jego towarzysza podróży - bar. Hm...
- Chcesz wstąpić do tego przybytku? - Spytał, zatrzymując się przed znakiem, a jakiś metr-dwa za co dopiero uderzonym osobnikiem, spoglądając po swojemu towarzyszowi podróży oznak aprobaty lub niechęci. Z pewnością chwila odpoczynku i coś do zwilżenia gardła powinny być mu przydatne... Prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.05.15 23:01  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Drogę do Desperacji znał praktycznie na pamięć. Nawet nie potrafił zliczyć jak wiele razy w ciągu tygodnia pokonywał ten odcinek. Co prawda w większości przypadków była to raczej droga powietrzna, bo i szybciej, wygodniej i bezpieczniej, ale również zdarzało mu się poruszać na piechotę. Dlatego też ani razu nie narzekał na długą drogę.
Kogo tutaj oszukujemy.
Jęczał. Jęczał, narzekał i marudził. Że mu się nie chce iść, ale nie da się nieść Lentarosowi, bo ma swoją dumę i jeszcze ktoś go zobaczy. Że jest głodny. A tu nagle chce mu się pić, by po chwili narzekanie przemieniło się w jęczenie, że jest mu zimno. Dopiero po jakiejś godzinie zamilkł wsuwając jedną, sprawną rękę głęboko w kieszeń spodni i pomrukując od czasu do czasu maszerował prosto. Całe szczęście.
- W sumie to wiesz, gdzie dokładnie tego szukać? – zapytał w końcu przerywając coraz bardziej ciążącą ciszę. Co prawda Lentaros ani razu nie zdradził powodu odwiedzin Desperacji i Nathair też zbytnio nie wnikał, bo co go to obchodziło, chociaż trzeba przyznać, że cierpliwość jednak zżerała go od środka, to jednak dobrze byłoby wiedzieć, gdzie dokładnie mają się udać. Gorzej, jak android  nic nie wiedział, to wtedy będzie trzeba pomyśleć o jakimś innym rozwiązaniu. Ewentualnie anioł pójdzie po prostu do domu i tyle.
W końcu dotarli do nieco bardziej zaludnionego miejsca, chociaż czy Desperację można nazwać zaludnionym miejscem? Cmentarzysko pół żywych istot, które snują się od miejsca do miejsca, gotowe wydrapać Ci oczy za kromkę chleba. To przykre, do czego świat sam siebie doprowadził.
Nathair, owszem, przywykł do takiego widoku, jednakże ilekroć tutaj przybywał, to jakaś niewidzialna ręka chwytała go za gardło.
To chyba nazywało się anielską naturą.
Z zamyślenia wyrwało  go pytanie androida. Przystanął w ostatniej chwili, bo inaczej zderzyłby się z idącym z naprzeciwka wysokim mężczyzną. Ten jedynie łypnął nieprzychylnie najpierw na Nathaira, a potem na Lentarosa i ruszył dalej, na całe szczęście nie zamierzając wszczynać burdy.
- Uważaj jak łazisz, palance. – syknął cicho anioł, kierując się w stronę wejścia do baru.
- Coś ty powiedział szczylu?! – odkrzyknął mężczyzna odwracając się na pięcie i łypnął złowrogo na jasnowłosego.
- Nie dość, że matoł to jeszcze głuchy matoł. – ciche parsknięcie, kiedy wolna dłoń chłopaka zacisnęła się na rękojeści miecza. Jednakże to nie było potrzebne. Mężczyzna stał przez chwilę niemalże zgniatając swoim spojrzeniem biednego anioła, a gruba zmarszczka, która pojawiła się na jego czole pokazywała, że nad czymś intensywnie myśli. W końcu splunął na bok, machnął ręką i odwróciwszy się na pięcie, ruszył gdzieś przed siebie.
Nathair wzruszył jedynie ramionami i w końcu wszedł do środka, od razu kierując się do barmana.
- Szklankę wody poproszę. I coś do jedzenia. A ty…? Coś? Cokolwiek? – spojrzał na Lentarosa, chociaż i tak doskonale wiedział, że ten nic raczej nie weźmie. Ale trzeba było się zapytać.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.06.15 16:09  •  Bar "Łopata" Empty Re: Bar "Łopata"
Dobra smrody, bo za bardzo mi tutaj blokujecie postać a wątek widać umarł, a ja jednak nie lubię czegoś takiego, więc się ewakuuję Nathairem. Ewentualnie zamrażam go. Cokolwiek. Jak fabuła kiedyś ruszy to można coś pokminić, póki co zabieram Nathaira.

+ Zgarniam też Lentarosa.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach