Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 16.07.17 1:04  •  Apartament numer osiem Empty Apartament numer osiem
(opis może się pojawi jakiś ogarnięty, póki co będę wspominać o poszczególnych rzeczach/miejscach na bieżąco. )

Każda chwila wolnego, na jaką mógł sobie pozwolić pan hycel, była dla niego czymś bezcennym i każdą z nich celebrował w sposób tak niezwykły, że wielu złapałoby się za głowę i kręciło nią,  z wyrazem niedowierzania wymalowanym na twarzy. To było coś, w co Hachi chciał wierzyć - wszak nie był byle kim, był przecież przyszłym wielkim herosem. Prawda natomiast prezentowała się zupełnie inaczej, a choć było to smutne, to zdecydowanie bardziej rzeczywiste. Leżał do góry brzuchem na obitej szarym materiałem kanapie, chociaż i to leżenie niekoniecznie właśnie tym jest - pozycję, w jakiej się znajdował, można by było porównać do siedzenia do góry nogami. Począwszy od góry właśnie, stopy w dwóch różnych skarpetkach (ale obie niebieskie, liczy się!), opierające się o jasnoszarą ścianę, wystawały z nogawek luźnych, długich spodni z czarnego materiału. Lewa nogawka trzymała się ledwo wetknięta za dłuższą skarpetkę, zaś prawa odwinęła się i jej krawędzie spoczywały wokół kolana. Ramiona rozkładał szeroko, ale luźno, w lewej dłoni trzymał pilot od telewizora, którego czerwona dioda raz na jakiś czas mrugała w miarę tego, jak kciuk mężczyzny naciskał raz po raz przycisk zmieniający kanały. Głowę opierał luźno o dolną część kanapy, a rude włosy, związane w niedbałego kucyka, poskręcanymi końcówkami dotykały białych paneli podłogowych.
A teraz do obrazka dodać należy, że tuż obok Hachirou w prawie takiej samej pozycji leżał pies, przybierający równie znudzony wyraz pyska co jego właściciel. Nawet Osamu Dazaiowi ciężko byłoby określić, czy ma przed sobą dwa rzeczowniki tragiczne czy komiczne. Nagle jednak psiak zerwał się do siadu i zaczął popiskiwać, na co sam mężczyzna zareagował jedynie przelotnym spojrzeniem na pupila i westchnieniem. A potem dostał łapą w brzuch.
- Powiadam ci... Potem, nie teraz. - Odepchnął psie kopytko, jednak zaś łeb zwierzęcia, uzbrojony w zimny nos, gorący język i nieznośny oddech. zbliżył się do twarzy mężczyzny i zaczął natarczywie oblizywać jego lico.
- Ej, stop, idź stąd ty kreaturo! - I oto Hachi dzielnie walczył, ale przegrał, ugiąwszy się pod naporem niezrównanych sił przeciwnika. A walczył i bój rozplanował wprawnie niczym Togo Heihachiro, a jednak zmuszony był do poddania się - w ramach tego usiadł jak człowiek, po drodze z włosów spadła mu gumka, uwalniając rude kosmyki i pozwalając im spocząć na plecach wojskowego. Spojrzał z dezaprobatą na psa.
- No podła szuja jesteś. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - A na to pies odrzekł, że szczek szczek pisk. - O nie, mój drogi. Ty to rozpieszczony jesteś. Kiedy byłem na wojnie, musiałem przejść Desperację, żeby zjeść patyk, a ty kwadransa nie wytrzymasz bez zakazanego słowa? - A tym słowem był "spacer". Budziło ono w Taro pokłady uśpionej wieki temu euforii, która nie powinna nigdy ujrzeć światła dziennego. Ale tak w sumie, to przyszedł mu do głowy genialny pomysł, dzięki któremu szeroko się uśmiechnął. Rozejrzał się za telefonem i odnalazłszy go, wybrał odpowiedni kontakt.
- Shinya - Odezwał się zbolałym głosem, gdy usłyszał, że tamten odbiera, dla efektu jeszcze pokasłując. Choć raz nie nazwał go "Nyacchi", co nie było żadnym postępem; po prostu chciał wyjść na bardziej wiarygodnego i poważnego.
- Bo jest taka... kaszlukaszl.. sprawa. Jestem ciężko chory... Nie wiem, czy z tego wyjdę... - Jak zawsze, Januszu medyczny. - Chcę ci przekazać moją ostatnią wolę. Przyjdź.. Jak najszybciej. - I prawie że łkając, Hachi rozłączył się i znowu poległ na kanapie, tym razem z większą satysfakcją i samozadowoleniem. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, to pies będzie wyprowadzony, Hachi wyleniuszony, a Nyacchi strollowany. Co mogło pójść nie tak? W każdym razie, poczekał jakiś czas; gdy Shinya pojawił się przed drzwiami, Moroi owinął się kocykiem żalu i rozpaczy, założył psu obrożę i dopiął smycz, po czym, otworzywszy drzwi, wcisnął spacerkowy zestaw swojemu bff.
- No, moi drodzy, miłej zabawy i siup! - I zamknął mu je przed nosem, następnie zaś wrócił do wylegiwania się w kocyku.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 26.02.18 20:22, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.17 23:43  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Shinya cieszył się spokojnym dniem, wolnym od pracy, kiedy miał czas na poczytanie książki, ugotowanie sobie smacznego obiadu, przewietrzenie się i leniuchowanie. Czuł się wypoczęty jak nigdy i zastanawiał się właśnie, co jeszcze mógłby zrobić, żeby dzień okazał się jeszcze bardziej idealny. Mógł w sumie pójść się gdzieś napić... może wyciągnąć kogoś do baru? Ale też cisza i spokój mieszkania kusiły bardzo. Chociaż pogoda nie była zła, wyjść też by nie zaszkodziło ponownie, szkoda tracić dnia. Ach, te wybory... Po prawdzie to, że obecnie jego największym zmartwieniem były takie błahostki, też go cieszyło. Nie mieć nic ważniejszego na głowie jak raz.
Oczywiście wszystko to było aż za dobre i musiało się skończyć. Z każdego pięknego snu trzeba się obudzić. Z tego obudził go telefon - nie budzik, który ustawiał na rano, ale dzwonek sygnalizujący połączenie. Zerknął na ekran i skrzywił się lekko - w końcu numer należał do osoby, która powinna nad pustym łbem trzymać transparent "kłopoty". Gdyby był mądrzejszy bądź bardziej asertywny pewnie rzuciłby komórką gdzieś w koc i zapomniał o wszystkim, ale widać dobry humor uderzył mu do głowy, tak że odebrał i wysłuchał słów znajomego.
Pół godziny później był już pod domem ze zmarszczonymi ze zmartwienia brwiami. Czy coś faktycznie się stało?
Oczywiście, że nie.
Oczywiście, że wylądował pod drzwiami ze smyczą w dłoni i wpatrującymi się w niego maślanymi oczami psa Hachiego.
Wcale nie był zły. Był wściekły. Na Hachiego za wszystko co robił. Na siebie, że wciąż mu wierzył. Ale pies nie był niczemu winny, w końcu nie było jego winą, że miał taką łajzę za pana. Dlatego Shinya zapanował nad mimiką, zachował kamienną twarz i spokojnie wyprowadził to biedne stworzenie, w głowie obmyślając plan zemsty. Mściwy nie był, ale Hachi zasłużył, wykorzystując go raz za razem, każąc wyprowadzać psa, podrzucając mu go, gdy wybywał z domu, istniejąc...
Dlatego gdy dwadzieścia minut później wrócił pod mieszkanie tamtego, nawet nie zapukał, tylko wszedł do środka, zdjął Taro smycz i obrożę, te odstawił elegancko na szafeczkę i wszedł głębiej do mieszkania, gdzie w kocyku wylegiwał się zadowolony rudzielec.
- Wyprowadzony~ Jak chcesz, w ogóle wezmę go do siebie, ty pewnie nie masz sił się nim zajmować, no spójrz na siebie... - Wziął z kanapy dodatkowy koc i okrył go nim dokładnie. - Biedaku, trzeba było dzwonić wcześniej, a teraz... teraz może być za późno. No spójrz, jaki jesteś blady - odparł napiętym tonem. Napiętym, bo bardzo starał się nie roześmiać. - To chyba Parascere... no patrz, masz przekrwione oczy i to jak! Miałeś już nudności? - pytał, wpatrując się w jego twarz. Co prawda plótł trzy po trzy, z tym pasożytem Hachi nie miał żadnej styczności, ale... ale ten nie musiał o tym wiedzieć. W końcu jego wiedza medyczna była żenująco słaba. A na nieco zdenerwowania i strachu zasłużył.
- Zaparzyć ci czegoś, jakoś pomóc? Możesz jeść? - pytał, przy okazji krzątając się po pokoju, zgarniając jakiś pusty kubek, najpewniej po kawie, starając się ukryć przed znajomym twarz. W końcu był słaby w kłamstwie i nie chciał, by ten się szybko połapał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.07.17 2:15  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Nie spodziewał się, że Shinya otwarcie okaże wściekłości, ale miał pewną nadzieję, że przynajmniej po oczach swojego kompana dostrzeże jakiekolwiek emocje. Niekoniecznie mu to wyszło, a siedzący pod kocem Hachirou skulił się, gdy przyjaciel do niego podszedł z drugim kocem, jakby bał się, że zaraz zostanie przezeń uderzony, bądź, co gorsza - dostanie jakiś matczyny wykład. Do tego jednak nie doszło, co w pewien sposób zaalarmowało Hachiego. Mimo wszystko nie spodziewał się troski. Czyżby jego niewinny żarcik obrócił się w stworzenie prywatnej opiekunki?
"To żyje! TO ŻYJE!"
W myślach śmiał się jak stereotypowy szalony naukowiec, zaś na zewnątrz uśmiechał się z rozmarzeniem... Aż do chwili, gdy usłyszał jakąś mądrą nazwę. Jak pies, który usłyszał jakiś interesujący dźwięk, przekrzywił głowę, robiąc pytającą minę. Nie wyglądał zbyt inteligentnie w tej chwili. Nazwa obiła mu się pewnie kiedyś o uszy, ale póki co nawet niewiele mu mówiła, co było niekoniecznie dziwne w przypadku medycznego Janusza. Na wzmiankę o bladości mimowolnie przytknął palce obu dłoni do policzków i zaczął ich badawczo dotykać, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.
- Hę? Że niby o czym ty gadasz? Toż ja... - Zakaszlał, nie do końca już pewien, czy była to jego mała gra niegodna nazwania aktorską, czy faktycznie coś było na rzeczy. I w istocie lada moment twarz mu pobladła przez odczuwany przezeń niepokój, a ponadto poczuł nieprzyjemny, chłodny dreszcz. Spojrzał z przestrachem Shinyi w oczy, prawie jakby pogodził się już z okrutnym losem, który lada moment miał sprzątnąć go z powierzchni ziemi.
- Jakie co? Nie, żadnych nudności! Chyba... Chyba, że nuda się liczy...? Ale chyba nie? Na pewno nie, głupi jesteś... I... Jadłem! Jadłem dziś i piłem! Normalnie uczta! - Pokręcił głową, wciąż starając się utrzymać kontakt wzrokowy. Faktycznie coś jadł, ale jakoś bez większego entuzjazmu czy przekonania. A może sam to sobie wkręcał?
Jeszcze, jakby w zmowie z Shinyą, do pokoju wkroczył Tarou i położył się na kanapie obok właściciela, ze smutnym popiskiwaniem układając łeb na jego udzie. Hachirou przechodził spojrzeniem między psem a swoim kompanem, jakby wahał się, czy powinien zaufać tej niecnej szajce niecnot.
- Oi, Nyacchi, weź mi powiedz co to. - Zagadnął niepewnie stłumionym przez nieprzyjemny ścisk w gardle głosem. W zasadzie gdyby skupić się tylko na brzmieniu jego głosu, można by było z niego odczytać zupełnie inne pytanie - "powiedz mi, jak szybko zemrę".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.08.17 0:16  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Po prawdzie Shinya czuł się nieco źle, tak wkręcając Hachiego. Nie lubił kłamać i średnio mu to wychodziło. Ale już zaczął, to skończy, wciąż przywołując w pamięci wszystkie te razy, kiedy ten go wykorzystywał, wyśmiewał się, dokuczał i był irytującym, niemyślącym stworem udającym człowieka. Sumienie coś mu krzyczało, ale starał się je ignorować, a co ważniejsze, nie okazywać po sobie niczego. Cóż, aktorem też był średnim, więc współczujący ton pozostawał wiele do życzenia, ale może rudy uzna, że to wina jego niewrażliwości.
- Nie martw się, jak jeszcze nie masz problemów z jedzeniem, to pasożyt jeszcze się nie rozwinął... więc powinieneś mieć więcej niż tydzień, tak sądzę. Wiesz, to coś czasem jest w uprawach, znaczy tam składa larwy. Zatrucia się zdarzają... wchodzi ci tu. - Popukał jego czoło palcem. - A potem jak się rozwinie, uciska nerwy i koniec, po człowieku... - Chciał rzec, jak mu przykro z tego powodu, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć, więc po prostu zabrał się za krzątanie po kuchni. Zgarnął rzeczy na jakieś kanapki i wstawił kawę, by mogli obaj coś przekąsić.
- To śmiertelne, chociaż jest szansa na wyleczenie... znaczy, jak stać cie na najlepszego neurochirurga, to masz jakieś szanse.
Zaniósł Hachiemu talerz z jedzeniem i podał mu kubek z parującym piciem, sam trzymając własny i upijając z niego trochę. Co prawda wyszła mu nieco słaba, ale jemu to nie przeszkadzało, lubił mocno mleczy smak. I tak, rozmyślaniami nad jakością kawy starał się zagłuszyć myśli, że nie powinien tak wkręcać ludzi.
- Jedz, wzmocnisz się. - Starał się zachować pokerową twarz, jednak koniuszki jego warg drgały, a kontakt wzrokowy co rusz zrywał, zerkając na psa, którego lekko pogłaskał. O, to była dobra istota. Chciała po prostu iść na spacer, jak każdy pies.
- Mogę coś... dla ciebie zrobić? - spytał z oporem, patrząc w końcu na Hachiego nijakim wzrokiem, modląc się... sam nie wiedział już, o co, czy chciał, by ten się domyślił, czy lepiej nie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.09.17 18:37  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Wpatrywał się w przyjaciela szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając w to, co słyszy. Owszem, do względnie bystrych nasz Hachi należał, ale z drugiej strony jego wiedza medyczna była godna pokręcenia głową z pożałowaniem i poklepania niedoświadczonego nieszczęśnika po jego dziewiczej, rudej główce. Stworzonko, jakim był Moroi, nie lubiło, gdy przez życie prowadziło się je za rączkę, jednakże potrafiło komuś na to pozwolić. Lubił czerpać wiedzę z zasobów, jakie stanowili inni ludzie, a w tym przypadku jednym z nich był właśnie Shinya. Przyjaźnili się od lat i odkąd Hachi pamiętał, medyk był od niego bystrzejszy i szybciej pojmował pewne rzeczy od niego - zwłaszcza związane z abstrakcyjną sztuką myślenia! - więc postanowił prawie jak zwykle zdać się na to, co mówi jego kompan.
Powiódł spojrzeniem za palcem mężczyzny - i tak, musiał zauważyć, że skurczybyk nawet łapska miał od niego większe - i ruch swoich oczu zatrzymał na zezie skupiającym się w miarę możliwości na dotykającym go palcu. Pod tymże Shinya mógł poczuć, jak ciało niższego przechodzą mocne dreszcze, którym towarzyszyło zachłyśnięcie się powietrzem. Nie, że nie chciał umierać, ale tak naprawdę też to nie było kwestią tego, że umierać mu się chciało. Był człowiekiem małym, jednym z wielu, jednak nie chciał okazać się jednym z tych zbędnych. Śmierć poza polem walki sprawiłaby, że jego duma rozleciałaby się na milion drobnych, kaleczących skrawków niczym szklanka upuszczona przez nieostrożnego alkoholika pogrążonego w stanach świadomości zdecydowanie zbyt błogiej. Zanim jego kompan wyruszył do kuchni, Moroi na krótką chwilkę schwycił jego ubranie kurczowo i posłał mu bezradne spojrzenie pełne wstydu i strachu. Nie tak żałosnego zgonu spodziewał się, gdy dołączał do armii, a już z pewnością nie wtedy, gdy przyjęty został w szeregi hycli.
Samotność dalej nie pozwalała młodemu wojskowemu na zorganizowanie swoich myśli i ułożenie ich w jakimś niechaotycznym szyku. Wobec wieczności jego życie tak czy siak byłoby niczym, bez względu na to, czy trwałoby lat trzydzieści czy  trzysta. Oczekiwał śmierci, był z nią pogodzony, więc czemu teraz tak mocno trzymał się istnienia po tej stronie?
Na powrót Shinyi Tarou zareagował praktycznie tak samo, jak po chwili jego właściciel na słowa drugiego mężczyzny, jednak z pewnymi różnicami wynikającymi chociażby z anatomii obu. Zastrzygli uszami, otworzyli szerzej oczy i wpatrywali się w niego z uwagą, przy czym Hachi przestał w chwili, gdy mężczyzna wspomniał o kosztach leczenia. Machnął ręką w reakcji na jedzenie, ba, nawet kawy odmówił - choć ta by mu smakowała, bo też wolał bardziej mleczną - i jedynie skulił się bardziej na kanapie. Co innego natomiast zachłanna, psia bestia, jaką był Tarou, który niemalże usiadł Shinyi na stopie, kiwając przy tym przyjaźnie zawiniętym, jak na szpica przystało, ogonem i wgapiając się w kanapkę maślanym wzrokiem. Dla efektu wyglądania jak pies, który nie jadł nigdy w życiu od pięciu minut, nawet oblizał się z głośnym mlaśnięciem i pozwolił, by ślina wolno spływała mu po obu stronach pyska.
- Co niby? Pieniądze nagle mi zmajstrujesz? - Hachirou spojrzał na kompana spode łba, obejmując ściślej nogi ramionami. Wyglądał teraz tak, jakby oskarżał Shinyę o to, że zachorował, albo o to, że został oszukany i w międzyczasie się domyślił, co było dość dalekie od prawdy. Wyciągnął z kieszeni telefon - wysłużony, z popękaną szybką, która już nawet nie była na gwarancji, a której jemu wymieniać się nie chciało - i chcąc już się ostatecznie pogodzić z okrutnym losem, zdecydował się na wyszukanie informacji na temat tej choroby. Jeśli przybyła z Desperacji, to pewnie nie miał się co łudzić, że znajdzie o niej cokolwiek, ale nadzieja matką głupich, a jak wiadomo, niedaleko od tej grupy leżał nasz dzielny Hachi.
- Nie wierzę. Nie mogę uwierzyć. Jestem byle kim... Dlaczego to nie dotknęło kogoś innego? - Ostatnio nie bywał nawet poza murami, więc uświadomiwszy sobie to, niemalże zauważył, jak w głowie zaczyna mu się świecić czerwona lampka z wielkim, pięknym napisem "alarm". Swoją drogą, przy Shinyi nigdy raczej nie określał się mianem pospolitego ani nie skłaniał się zbytnio do otwartych refleksji czy szczerego życzenia źle komukolwiek innemu.
- Ty... Ty się musiałeś pomylić, Shinya - Cóż, to dość optymistyczne założenie, biorąc pod uwagę to, jak sytuacja wyglądała naprawdę. O, kolejna rzecz, której zwykle nie robił; zwrócenie się do przyjaciela pełnym imieniem, tudzież w ogóle czymkolwiek innym niż komicznie dobranym pseudonimem.
- Nie mogłem... Powiedz, że to nieprawda.
- Spojrzał na niego znowu z mieszanką strachu i nadziei, podczas, gdy Tarou pochłaniał przygotowane dla właściciela kanapki. Cóż za bezczelna bestia.


// Nie wiem o czym mówisz, nie zapomniałem na prawie 2 miechy o tym poście
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.10.17 2:28  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Shinya zdecydowanie za łatwo dawał wziąć górę poczuciu winy. Kiedy widział przestrach na twarzy Hachiego, gdy ten spojrzał na niego, chwyciwszy fragment jego koszuli, czuł, że mocno przesadził. To prawda, że wojskowy go denerwował notorycznie i zachowywał się nieraz nie najlepiej, ale czy to naprawdę usprawiedliwiało wmawianie mu, że niedługo umrze? I to w tak paskudny sposób - przez pasożyta w mózgu. Szybko uciekł do kuchni, nie chcąc widzieć wyrazu twarzy kolegi... i nie chcąc, by ten widział jego twarz. Był okropny w kłamaniu i pluł sobie w brodę, że poddał się impulsowi, który kazał mu odegrać się jakoś za bycie wykorzystywanym. Teraz nie umiał się wycofać, a powinien - im wcześniej, tym mniej zaboli. Starał się myśleć o czymś innym - o tym, jak leniwy był Hachi, jak wykorzystywał innych, jak nie miał oporów, by straszyć znajomego i zabierać mu czas, bo jemu nie chce się iść z psem... oraz o poprzednich, dawnych złośliwościach. Nic nie działało tak, jak miał nadzieję - nadal miał przed oczami twarz rudzielca i ten jej wyraz. Ten zresztą powitał go, gdy tylko opuścił kuchnię - nie mógł w niej w końcu zostać na zawsze. Choć widok psa żebrzącego o jedzenie zwykle sprawiał, że serce Shinyi miękło, tak teraz niemal zupełnie nie zwrócił na Tarou uwagi, tak działały na niego zachowania Hachiego. Już chyba wolałby jakąś agresję, ostre słowa z jego strony - miałby na co odpowiadać i przed czym się bronić. Teraz... teraz nie wiedział, co zrobić z tą kulką nędzy i rozpaczy siedzącą na kanapie. Odstawił talerz i kubek na stół i podszedł bliżej, ale nie umiał się przełamać i usiąść obok niego, pocieszać czy objąć ramieniem. Już i tak czuł się wystarczająco fałszywie, by skręcało go w brzuchu.
- N-nie... chyba nie wiem, jak tyle zdobyć i nie mam i oszczędności poszły na... na dom - zaczął się plątać, odwracając wzrok. Zaskoczył go mężczyzna twierdzący, że jest nikim. Nigdy by się nie spodziewał, że to od niego usłyszy... jeśli naprawdę doprowadził go do takich wynurzeń swoją głupią opowieścią, tym gorzej. Co prawda chociaż nie robił już aż tak strasznie smutnej i łamiącej serce miny, ale to nie poprawiało jego humoru tak bardzo, jak sądził. Poniekąd nawet miał nadzieję, że ten zaraz wyszuka informacje o chorobie w telefonie i odkryje owo kłamstwo. Jakkolwiek by nie zareagował na to, przynajmniej sam nie musiałby już udawać.
- P-pomylić...? Czemu tak mówisz? Może... może pomyliło mi się z inną chorobą! Albo... nie przeziębiłeś się ostatnio? - spytał niemrawo, uśmiechając się na tyle szczerze, na ile mógł. Nagle dostał ataku kaszlu, czując, jakby nabieranie powietrza było kilka razy cięższe niż normalnie. Naprawdę stres spowodowany kłamstwem aż tak na niego działał?
- Przepraszam... chyba dramatyzuję, widzę dużo chorych i... i przesadzam... - Miał na końcu języka "i skłamałem", ale nie mógł tego z siebie wydusić. Udawanie troski i usprawiedliwianie tym wymyślania choroby też nie było w jego stylu. - No i się dziwiłem, że wyprowadzenie psa jest dla ciebie takim kłopotem! Znaczy ściągałeś mnie tylko z lenistwa?! - rzucił głośniej z nieco za wielkim oburzeniem. Odbijanie piłeczki i obwinianie o cokolwiek drugiej osoby, by ta musiała się bronić, nie zadziała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.10.17 16:17  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Ciężko jest orzec, czy w przypadku Hachiro nieświadomość stanowi klątwę czy błogosławieństwo i możliwe, że byłby to temat do podjęcia adekwatnej polemiki. Stroną wskazującą na pozytywy byłoby to, że jeśli rudzielec nie dowie się o tym, że został oszukany i uwierzy, że Shinya pomylił się, nie poczuje się głupi, żałosny ani nie będzie miał całego zajścia za złe. Gdyby jednak zerknąć ze strony przeciwnej, można by było dostrzec prawie cielesną wizualizację starszej kobiety - babci, matki, niani? - która stoi i kiwa palcem w ganiącym geście, mówiąc, że kłamstwo nie popłaca. Ach, no i nie należy zapominać o fakcie, że Hachi prawie osiwiał ze stresu wynikającego z wiary w słowa drugiego mężczyzny.
Czuł się trochę jak zaszczuty przez psy gończe lub jakiegoś drapieżnego ptaka królik, który wie, że lada moment kły, pazury lub dziób gotowe będą do rozszarpania jego gardła. Oto jednak pojawiło się jego wybawienie, które przecież cały czas widział w osobie swojego przyjaciela. Nie dłużył mu się tak, jak powinien, czas spędzony przez Shinyę w kuchni, więc tym bardziej nie dostrzegał w całości niczego podejrzanego. Tym razem to, co działo się wewnątrz mózgu i serca Hachiego, bardziej absorbowało jego uwagę aniżeli bodźce pochodzące z otoczenia. Nie przejął się nawet faktem, że bezwstydna bestia zeżarła mu kanapki i że za jakiś czas pewnie by marudził, że jest głodny.
W pewnym momencie, i to na złość w tym, w którym ten cholerny dryblas podszedł bliżej, Moroi zaczął się trząść jak zbyt delikatne źdźbło trawy na wietrze. Gardło zacisnęło się nieprzyjemnie, jakby wywołane to było próbą uduszenia go jakimiś niewidzialnymi dłońmi bądź sznurem, a głos nie potrafił przedrzeć się przez przeszkodę. Całości towarzyszyło też poczucie gwałtownego spadania, przez które mężczyzna bardziej skulił się i napiął wszystkie mięśnie.
Twarz natomiast nie wyrażała zupełnie nic.
- Właśnie… O tym mówię - Szepnął słabo, jednak w oczach zamajaczyła przez chwilę iskierka pewności siebie. Fakt, że Shinya sam zwrócił uwagę na możliwą pomyłkę, jakoś podniósł go na duchu i sprawił, że Hachi zaczął intensywniej myśleć na ten temat. Może zareagował zbyt szybko z tym załamaniem? Zwykle był dość gwałtowny w swoich czynach i mała gra w błazna za bardzo widocznie przesiąknęła go do tego stopnia, że nawet w poważnych sytuacjach jego reakcje były przesycone wybujałą egzaltacją.
- Przeziębiać? Trochę nie ta pora roku, wiesz. Znaczy… Ja to bardziej w zimie albo na jesień, jak już się zimno robi. Albo przy skokach temperatur… Także nie! To nie przeziębienie. - „Po prostu jestem leniem” - Czyli mówisz, że… że nie umieram? Nie wyglądam na chorego czy w końcu wyglądam? - I znieruchomiał, kiedy to drugi mężczyzna zaczął kaszleć, po czym wstał i poklepał go po plecach na wypadek, gdyby się krztusił.
- Ale czy ty musisz na mnie krzyczeć?! - Odpowiedział po chwili z równie wielkim oburzeniem, tylko brzmiącym trochę jak na siłę ubierane w humorystyczne zabarwienie. Ba, gdyby przybrało ono postać ludzką, mierzyłoby dobre dwa metry i miało posturę napakowanego osiłka.
- Toż ty głupiec jesteś, głupiś jak deska do krojenia z Gyotoku. - Bo przecież trzeba używać zwrotów, które w domyśle mają być mądre, a tak naprawdę są zupełnie absurdalnymi. A że doceniłby, jeśli Shinya załapie nawiązanie, to już swoją drogą.
- Jak masz mi się dusić na nowej kanapie, to pozwól, że dam ci maskę. - A to już dlatego, że kulturka musi być. Nawet, jeśli kryta za tonem fochniętej księżniczki. Przeszedł do łazienki, gdzie w szafce z wszelkimi lekami (których Hachi jednak nieczęsto potrzebował, a że chciał je żreć i żarł z nabożeństwem, to inna bajka) znajdował się zapas maseczek chirurgicznych; nie, żeby często ich potrzebował, ale lepiej mieć niż nie mieć. Będąc pod wrażeniem swoich niebywałych zmian nastroju i wciąż czując niepokój, wrócił z jedną sztuką maseczki i jakimś cukierkiem na gardło.
- Może to ty się przeziębiłeś? - Zagadał, przekazując mu biedapomoc medyczną. Ostatecznie nie chciał się zarazić jeszcze bardziej niż zwykle, także musiał dołożyć wszelkich starań, by Shinya nie miał czym go zarażać. Przyjrzał mu się uważnie, po czym znowu usiadł.
- Jesteś pewien, że mogłeś się pomylić? Jest sens, żebym lazł do naszych smerfnych doktorów i kazał się przebadać? - O to już pytał po prostu dla zasady, ale też dlatego, że był głupią, podłą bestią, której nie chciało się ruszać tyłka jeśli nie musiała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.10.17 19:25  •  Apartament numer osiem Empty Re: Apartament numer osiem
Shinya czuł się coraz gorzej. Był przekonany, że to z powodu kłamstwa, zawsze tak na niego działało mijanie się z prawdą, a wyrzuty sumienia dręczyły go długo nawet po fakcie. Brzuch bolał, nie umiał się skoncentrować... to były główne powody, dla których był beznadziejnym kłamcą. Ale może kryło się za tym coś więcej?
- Nie przeziębienie... to dobrze. - Uśmiechnął się blado. - Ono chwyta w różnych okolicznościach, jakbyś był narażony na kontakt z chorym, ale jak nie... Nie, raczej nie umierasz, mój błąd. Przepraszam... A-ale to znaczy, że musisz zajmować się swoim psem, a nie nawet wyprowadzić go nie chcesz! - Och, czyżby próba ataku w ramach obrony po raz drugi? Może trochę liczył na to, że Moroi zajmie się tą sprawą, a nie domniemaną chorobą ani tym, że Okiayu podniósł głos. - No patrz na to stworzenie, co by z nim było, jakbym nie przyszedł? - Poklepał psa po głowie, ignorując fakt, że ten oblizywał się po przygotowanych przez niego kanapkach. Może właśnie uratował go od śmierci głodowej, jeśli Hachiemu nie chciało się również go karmić? Co prawda nie posądzał go o okrucieństwo wobec zwierzęcia, ale o lenistwo już jak najbardziej.
Uśmiechnął się lekko, słysząc porównanie, które nieraz już miał okazję usłyszeć od Hachiego. Tylko on mógł powtarzać coś tak absurdalnego. Ale poniekąd ucieszyło go to, jak mógł na poważnie wziąć podobną obelgę. Czy to znaczyło, że ten się na niego nie gniewał? Nie przyznał się do oszustwa, ale był przekonany, że ten i tak już wszystko wiedział i wyczytał z jego twarzy, co tylko chciał.
Przejął od niego maseczkę i cukierka, którego zaczął ssać, choć wątpił, by wiele to dało. Coś było nie tak i był coraz bardziej przekonany, że wcale nie chodziło o poczucie winy. Czyżby naprawdę sam się czymś zaraził? Kiedy? Co prawda bywał narażony na różne choroby, ale... No tak, każdy wierzy, że to nie może mu się zdarzyć, dopóki faktycznie się nie zdarzy. Widać wyciągnął krótki los.
- Nie... nie musisz się przebadać. - Westchnął i założył maseczkę, wstając powoli na nogi. - Ale ja powinienem... mam nadzieję, że sam cię niczym nie zaraziłem. W sumie jest szansa, może faktycznie lepiej niech ciebie doktor też zobaczy, lepiej wiedzieć wcześniej niż później, jeśli coś się dzieje.
Ostatecznie Hachi zdecydował się pójść wraz z nim do doktora i obaj wyszli z domu, zostawiając nażartego i wyspacerowanego psa leżącego z zadowoleniem na zwolnionej kanapie.
|zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach