Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 13 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11, 12, 13  Next

Go down

Pisanie 31.12.16 2:21  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Rozsiadł się wygodniej, wyprostowując zmęczone podróżą nogi. Poruszył prawą stopą na boki, na chwilę zapominając, że chwilę wcześniej jakiś pijus rzucił się na niego z pięściami za to, że sam nie potrafił chodzić. No i w drzwiach się nawet nie mieścił! Dudley nie widział w tym swojej winy, ani trochę.
Oparł się łokciem o blat, podpierając dłonią obolałą twarz. Okrężnym ruchem masował policzek, który zapewne już kilka chwil wcześniej poczerwieniał od uderzenia, które swoja drogą wcale nie było takie mocne, bo przecież Dude nieraz brał udział w poważniejszych bójkach niż zwykła przepychanka w barze. Wtedy to mógł narzekać, że czuł się jak połamany. A teraz? Teraz jedynie grzecznie siedział na stołku przy blacie, ze wzrokiem skupionym gdzieś przed siebie. Nieco zamyślił się w oczekiwaniu na swoje zamówienie. Dopiero czyjś głos wyrwał go z tego transu, w którym był przez chwilę pogrążony.
Od razu spojrzał w bok, uważnie lustrując rudzielca siedzącego tuż obok. Skądś go kojarzył, ale nie mógł sobie chwilowo przypomnieć skąd, bo jego myśli wciąż były chaotyczne i nieogarnięte. Dopiero co myślał o czymś zupełnie odległym i niezwiązanym z dzisiejszym dniem, a teraz tak po prostu miał sobie przywołać wspomnienia związane z tym typem? To było dla niego niemalże wykonalne, bo sam zaczął miewać problemy z pamięcią. Ale mimo wszystko bez większych problemów nawiązał kontakt wzrokowy z rudym.
Hm? — burknął jakby dopiero przed chwilą wyrwał się z królestwa myśli. Uniósł kącik ust delikatnie do góry, obdarowując Shane'a delikatnym uśmiechem. Wystukał palcami jakiś losowy rytm o blat baru, a potem zwrócił się do czerwonowłosego całym ciałem. — Widziałem jak mi się przyglądałeś. Masz do mnie jakiś konkretny biznes? — zapytał bez ogródek, nie siląc się na żadne wybitne podchody. Zmrużył trochę oczy, po czym odwrócił się w stronę blatu, bo barmanka właśnie podsunęła mu pod nos kufel piwa. Dude nachylił się nad nim, czego od razu pożałował, bo alkohol ten miał wręcz odstraszający zapach, który śmiało można było nazwać smrodem. Mimo to skrzydlaty bez jakichkolwiek uprzedzeń chwycił za ucho kufla, przechylił go i pozbył się jego zawartości kilkoma haustami. Odstawił kubek na z charakterystycznym stukotem, by następnie wytrzeć usta wierzchem dłoni. Przez chwilę żałował swojej decyzji, mógł nie pić tego świństwa.. — Ohydne — stwierdził z niesmakiem, krzywiąc się nieznacznie. W tej samej chwili kątem oka dostrzegł szkocką rudzielca. Przywołał do siebie barmankę, a na jego twarzy zawitał wyuczony, szarmancki uśmiech. — Poproszę to samo co kolega obok — powiedział, pokazując podbródkiem właśnie na Shane'a. Zaraz po tym jego usta znów ułożyły się w poziomą kreskę, a on sam przekręcił się na bok, by znów móc bez problemu nawiązać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą. Poza tym resztki grzeczności i uprzejmości niemalże nakazywały Dudleyowi zachowanie odpowiedniej postawy.
To Ty mi kiedyś pomogłeś... — przypomniał sobie, unosząc prawą brew do góry. No tak... jak mógł zapomnieć? Taką charakterystyczna twarz powinien pamiętać. Pewnie gdzieś we wnętrzu uderzał się w pierś, że tak głupkowato wyszło, że niemalże zapomniał o osobie, która uratowała jego życie.
Dude, obudź się.
Przetarł oczy rękoma, przełykając głośniej ślinę. Pogładził palcem swoją brodę, a następnie wyszczerzył się lekko, odsłaniając kilka białych zębów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.17 19:10  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Shane nie rozpoznał Dude od razu, dopiero kiedy zaczęła się na dobre cała awantura, odnalazł w nim dawnego dłużnika. Lubił swoich starych, zapomnianych dłużników. Przypominali mu o nieuregulowanych sprawach, które zdarzało mu się zostawić nie domknięte. Świadom był, że niektórych osób już nigdy nie zobaczy na oczy i sądził, że jedną z tych jednostek będzie Dude. Pamięcią sięgnął do pierwszych urywków wspomnień z nim i szczerze powiedziawszy były one marne. Przypuszczał, że Desperacja przeżuje chłopaka, niczym krowa trawę, a jednak udało mu się przeżyć. Samo w sobie było to intrygującym zajściem, dlatego też z niemałym zainteresowaniem obserwował, jak radzi sobie w trudnej i kryzysowej sytuacji. Chłopak był niepozorny i sprawiał wrażenie słabego. Takich nie brało się na poważnie, co okazało się największą głupotą. Rudzielec analizował wszystkie za i przeciw, mające nie zrujnować jego wyobrażenia. Podstawy już znał, ba, całkiem nieźle sobie radził ku zaskoczeniu zapijaczonej mordy. Decyzja została podjęta.
Dudley zasiadł niedaleko niego i dopiero po chwili zwrócił uwagę na rudzielca. Pradawny pił szkocką, nie spiesząc się ani nawet nie prędko podejmując rozmowy. Wpatrywał się w niego intensywnym wzorkiem, przenikając do jego duszy. Miało się wrażenie, że wdzierał się na chama do myśli chłopaka, chcąc odszukać w nich czegoś wartościowego.
—  Mam —  potaknął spokojnie, dopijając swój złoty trunek i ruchem głowy wskazał kobiecie na własną szklankę. Nie mógł przeholować z alkoholem, gdyż miał jeszcze parę rzeczy do wykonania, które wymagały trzeźwości umysłu.
Kobiet bez zbędnego gadania obsłużyła ich nalewając tego samego do szklanki dla Dude. Podsunęła chłopakowi szkło po blacie, wpatrując się chwilę w bohatera knajpy, który uciszył jednego z największych i najgłośniejszych kogucików.
—  Na koszt firmy —  powiedziała w końcu i uśmiechnęła się delikatnie. Wróciła do swojej wcześniej wykonywanej pracy, tracąc nimi jakiekolwiek zainteresowanie.
—   A jednak mnie pamiętasz, Dude —  powiedział po chwili, gdyż nie był pewien czy zapamiętał dobrze imię. Pamięć mogła mu lekko szwankować, jednak wydawało mu się, że nie jest z nią fatalnie.
Mówiłem także, że jak kiedyś się jeszcze spotkamy to zapewne będzie to dzień zapłaty za moją pomoc —  zaczął nie spiesząc się. Nigdzie mu się nie spieszyło. —   Spokojnie. Nie chce zapłaty, a wręcz przeciwnie. Chce złożyć ci propozycję. —  Zapowiadało się ciekawie. Przez chwilę zastanawiał się czy dostrzeże błysk w oku anioła, odnośnie jakiejkolwiek propozycji z jego strony. Potrzymał go ułamek sekundy w lekkiej niepewności kiedy upił łyk szkockiej. Odstawił szklankę z charakterystycznym brzdękiem.
—  Nie wiem czy kiedykolwiek byłeś świadom jaką wykonuję profesję. —  Uśmiechnął się nikle. —   Należę do organizacji Drug-on. Pewnie niejednokrotnie słyszałeś o najemnikach, wykonujących zlecenia za pokaźną sumkę bądź inne wartościowe rzeczy. Moja propozycja brzmi: czy nie chciałbyś dołączyć do nas —  powiedział w końcu. Shane nie był najlepszą osobą rekrutującą. W całym swoim tysięcznym życiu nie było wielu szczęśliwców, których mógł kopnąć zaszczyt podobnej rozmowy. Mógł spokojnie na palcach jednej ręki policzyć ilu było takich postrzeleńców. Niektórzy już dawno gryźli ziemię, a inni nadal twardo trzymali się nędznego życia. Dude mógł być jednym z nich. Wybór należał do niego.
Shane odwrócił spojrzenie od chłopaka, kładąc na blat kilka monet i zaczepił kobietę wzrokiem, żeby ta ponownie dolała szkockiej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 0:42  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
„Mam.”
Nieco podkrążone, wyraźnie przekrwione, fioletowe ślepia niemalże od razu skupiły się na rudzielcu. Dude był wyraźnie zainteresowany, trzeba byłoby być ślepym, by tego nie dostrzec. W jego oczach pojawił się charakterystyczny błysk. Zamrugał nimi energicznie, oblizując spierzchnięte usta. Głowa anioła w moment napełniła się masą różnorakich myśli i domysłów. Czego mógł od niego chcieć? To coś poważnego?
Przyjrzał się Shane'owi nieco dokładniej. Nie uśmiechał się, wciąż starał się zachować ten sam, nieco obojętny wyraz twarzy. Nie ma co się niepotrzebnie jarać, bo zawsze mogło się okazać, że ten biznes wcale nie jest warty uwagi. Poza tym Dudley nie lubił się zawodzić, dlatego o wiele bezpieczniej było zaprzestać snucia domysłów, które mogły bardzo odbiegać od rzeczywistej oferty Pradawnego.
W międzyczasie obok nich znów zakręciła się barmanka. Pokrzątała się chwilę przy barze, podsuwając skrzydlatemu pod nos szkocką. Fioletowooki uśmiechnął się tylko i kiwnął głową w podzięce. Niemalże natychmiast chwycił za naczynie, przechylając je, a zarazem pozbywając się jego zawartości. Odstawił je na bok. Znów zabrzmiał charakterystyczny stukot.
Shannon zaczął mówić, a Dude ze spokojem go słuchał. Już na samym początku się zdziwił, choć starał się tego nie pokazywać. Pamiętał go. Szarowłosy słysząc swoje imię uśmiechnął się delikatnie, ale dosłownie w chwilę powrócił do swojego naturalnego wyrazu twarzy. Znów złapał się za policzek, lekko go masując.
A Ty pamiętasz mnie — odpowiedział mu, nie siląc się na nic innego. Po prostu dał mu dalej mówić, nie chciał mu przerywać. I tak poczuł, że trochę mu się wciął, ale nie przejął się tym. Słuchał dalej, analizując każde pojedyncze słowo, jakby doszukiwał się w jego wypowiedzi jakiegoś podstępu. Chociaż... Shane mu wcześniej pomógł. Czemu miałby teraz chcieć jego krzywdy? Ta drobna myśl uspokoiła anioła, zdecydowanie.
To prawda — odparł od razu po nim, by przypadkiem nie wciąć mu się w następną kwestię. — Propozycję? Mów dalej. — uśmiechnął się, przekrzywiając łeb w bok.
Nie ulegało wątpliwości, że najemnikowi udało się zaskoczyć Dudleya. Propozycja była niecodzienna, skrzydlaty zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Ze zdziwienia otworzył nawet lekko buzię, ale dość szybko się ogarnął, by następnie zlustrować swojego rozmówcę wzrokiem. Chciał się upewnić czy to nie jakaś ukryta kamera, czy rudzielec nie robi sobie z niego żartów? Możliwe.
Ułożył chłodną dłoń na swojej skroni, masując ją lekko. Drugą ręką złapał się za podbródek w geście zamyślenia. No i zaczął myśleć, intensywnie myśleć nad jakąś w miarę ogarniętą odpowiedzią.
Na czym polegałyby moje obowiązki? Co konkretnie miałbym robić? Muszę przejść przez jakiś rytuał, prawda? Przecież nie przyjmujecie każdego od ręki... Opowiedz mi więcej. — bo nic innego nie był w stanie wymyślić. Wolał zbombardować Shane'a pytaniami, by mniej więcej wiedzieć na czym polegałyby jego obowiązki. Nie chciał kota w worku. Do podjęcia jakichkolwiek decyzji potrzebował większej ilości informacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 19:51  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Shane zauważył błysk w oku, który długo nie znikał w porównaniu do delikatnego uśmiechu, jaki pojawił się wraz wypowiedzianym imieniem przez rudzielca. Czyżby go zainteresował? Na pewno go zainteresowało, nie mogło być inaczej. Rzadko kiedy dostawało się podobne propozycje.
— Na czym polegałyby moje obowiązki? Co konkretnie miałbym robić? Muszę przejść przez jakiś rytuał, prawda? Przecież nie przyjmujecie każdego od ręki... Opowiedz mi więcej.
Uśmiechnął się  niewidocznie, zadowolony z lawiny pytań jakimi go zasypał Dude. Chwilę zastanowił się nad odpowiedziami, w końcu dużo pozmieniało się w ich kręgach. Organizacja na nowo musiała stanąć na nogi, a do tego potrzebni byli ludzie. Potrzebowali nowych twarzy, stare były zbyt dobrze znane w pewnym otoczeniu, a nieznajomi stanowili dla Smoków idealny efekt zaskoczenia.
To zależy co chcesz robić i jakie masz umiejętności. To zależy od ciebie jakiego stanowiska chcesz się podjąć. Medycznego, stricte bojowego, a może szpiegowskiego albo... ogólnego. —  Wzruszył ramionami. Kolejny raz zatopił spierzchnięte wargi w złotej, gorzkiej wodzie.
To fakt, nie przyjmujemy każdego od ręki. Wybieramy z tłumu jednostki, które mogą się nam przydać. Pasożytów nie utrzymujemy. Organizacja to jeden organizm, który musi ściśle ze sobą funkcjonować, aby rozrastać się i utrzymać pozycję na Desperacji. Każdy Smok musi być świadom, że działając na korzyść Drug-on, działa na własną korzyść — zaczął krótkim wstępem. — Oczywiście, musisz przejść rytuał, który udowodni nam, że nie pomylono się przy wyborze danej jednostki. Rytuał jest niebezpieczny i zagrażający życiu. Wiesz, każdego czeka bliskie spotkanie z niebezpiecznym gadem mieszkającym w Katakumbach pod Smoczą Górą. —  Uśmiechnął się przebiegle. Sam pamiętał swój własny rytuał oraz podniecenie —  poległych już dawno—   kolegów, kiedy dołączali do organizacji i za wszelką cenę prześcigali się w czasie zdobycia kła.
Spokojnie, nie wysyłamy takiego medyka do najgorszej kanalii jaka może zamieszkiwać nasze tunele. Tunele są podzielone i dzięki temu wiemy w jakie rejony mamy wysłać rekruta powiązanego z daną wewnątrzorganizacyjną rangą. Nie obiecuję ci przeżycia. Moje propozycja może być dla ciebie transakcją w jedną stroną. Biletem bez powrotu. Najemnicy to przede wszystkim mordercy i komornicy, musisz być tego świadom —  zastrzegł. Później nie będzie już odwrotów. Nie był niczyją niańką, każdy podejmował własne decyzje, które mogły zaważyć na jego dalszym losie. Mógł zginąć na samym starcie albo podczas jakiegoś zlecenia. Wszystko zależy od cech charakteru danego osobnika oraz jego chęci i siły przeżycia. Shane zauważył w Dude potencjał, który chciał wykorzystać. Chłopak mógł być praktycznie każdym. Jednocześnie szpiegiem, jak również nauczycielem sztuk walki dla jednostek mniej bojowych typu hydry. Jednak, aby do tego doszło anioł musiał podjąć decyzję. Musiał odpowiedzieć czy chce ryzykować własne życie.
Przystępując do organizacji musisz być jej wierny. Jesteśmy dość neutralnym ugrupowaniem, ale różnie bywa. Rozumiesz, prawda? —  Nie tolerowali zdrajców. Takich trzeba było szybko wykańczać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.01.17 1:11  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Zastukał delikatnie palcami w blat. Kilkukrotnie. Być może trochę się zestresował i dlatego pokusił się o taki gest. Przesunął kieliszkiem na boki po stole, by następnie wolną ręką odgarnąć kilka ciemnych kosmyków z twarzy. Spojrzenie wciąż miał utkwione w rudzielcu. Uważnie słuchał jego wypowiedzi, jakby każde mówione przez niego słowo rozkładał na czynniki pierwsze. Doszukiwał się się w nich jakiegoś podstępu. Nigdy nie wierzył w szczere intencje innych. W swoim marnym życiu został tyle razy okłamany, zdradzony i zraniony, że do Shane'a podchodził z rezerwą. Z jeden strony miał powody do radości, w końcu jeden z najemników (i to nie byle jaki) zwrócił na niego uwagę, zaś z drugiej strony był pełen obaw.
„To zależy co chcesz robić i jakie masz umiejętności.”
Złapał się za brodę, przejeżdżając środkowym palcem po wyraźniej linii szczęki. Zamyślił się na chwilę, myślał w czym jest dobry. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, rozglądając się po pomieszczeniu. Dosłownie kilka sekund później ponownie skupił się na Pradawnym.
Jestem wielofunkcyjny, ale nie chwalę się swoimi talentami byle komu......więc możesz być zaszczycony.Potrafię się jakoś bić, choć zwykle tego nie robię. Pięści używam w ostateczności. Tamten koleś nie dałby mi spokoju. — odwrócił się, zerkając do tyłu, jakby chciał upewnić się, że pijak, którego przed którym przed chwilą się obronił opuścił lokal. Oczywiście po chwili powrócił wzrokiem do rudego, któremu miał zamiar nadal opowiadać o swoich bardzo przydatnych umiejętnościach. — Wiem również jak udzielać pierwszej pomocy. Jakimś wybitnym medykiem nazwać mnie nie można, kości też nie naprawię, ale mniejszymi ranami potrafię się zająć. No i bez problemu rozpoznaję symptomy chorób wymordowanych i aniołów. — kiwnął głową, by dodatkowo nadać swoim słowom autentyczności. Bo przecież nie kłamał, choć Shane'owi mogło być ciężko uwierzyć w to, że taki "niepozorny" typek jest pełen zalet, które można było fajnie wykorzystać. — No i mam dość dobrą kondycję, która w połączeniu z moją — przybliżył się, by następnie ściszyć nieco głos — anielską szybkością jest jak mieszanka piorunująca. — po wszystkim odetchnął tylko, niby z ulgą, oczywiście uprzednio wracając do poprzedniej pozycji. Dziwne by było, gdyby wciąż utrzymywał z rudzielcem tak niebezpieczną odległość.
Niby przedstawił cały wachlarz swoich atutów, ale zabrakło w tym zdania podsumowania. — Czyli mógłbym być obojętnie kim — stwierdził, unosząc delikatnie kąciki ust. Zastanowił się chwilę zanim odpowiedział na kolejną kwestię. Rozprostował nieco nogę, zgiął ją ponownie, a na sam koniec poruszał stopą na boki.
Kopnął mnie zaszczyt, ta? — zmarszczył brwi, mrużąc przy tym oczy.
„Oczywiście, musisz przejść rytuał, który udowodni nam, że nie pomylono się przy wyborze danej jednostki.”
Uniósł do góry prawą brew, przekręcając głowę w bok.
Myślisz, że mógłbyś się pomylić wskazując na mnie? — cisnął tym bezpośrednim pytaniem, poruszając przy tym zabawnie brwiami. Bo tak, w sumie trochę go to rozbawiło. Oczywiście, że zrozumiał przekaz, ale musiał o to spytać, bo bardzo był ciekawy odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. — A o rytuał się nawet nie martwię. Jakoś dałbym radę. Nieraz wpadałem w gorsze bagno niż walka z jakąś bestią. Raczej dam radę. — jego wypowiedź mogła brzmieć jakby uspokajał sam siebie, tyle że na głos, a nie w myślach. No i pokazał się z tej nieco pewniejszej i odważniejszej strony.
Nawet nie oczekuję byś mi obiecywał, że przeżyję. Jestem świadom ryzyka. I wiem czym zajmują się najemnicy, doskonale wiem czym się zajmują — zapewnił go, odsłaniając szereg białych (jak na desperackie warunki) zębów. Uśmiechnął się, jakby chciał go po ramieniu poklepać, ale nie zdecydował się na ten gest. Wcale nie siedzieli tak blisko siebie, no i nie znali się zbyt dobrze. Poza tym... bardzo nieprofesjonalne by było gdyby Dude nagle zaczął spoufalać się z przyszłym przełożonym.
Oczywiście, że rozumiem. Lojalność to podstawa. — znowu kiwnął głową, Do głowy wpadło mu pytanie, które niemalże natychmiast zadał. — Zaproponowałeś mi dołączenie do najemników tylko dlatego, że zobaczyłeś jak walczę? Czy był ku temu jeszcze jakiś powód?
Ich spojrzenia się spotkały.
W barach o bójkę jest naprawdę łatwo, a ja wątpię w to, że każdemu uczestnikowi bijatyki proponujesz dołączenie do Drug-on, rudzielcu. — obdarzył go porozumiewawczym spojrzeniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.17 19:55  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Bacznie obserwował, jak ten reaguje na każdego jego słowo. Przyglądał się mimice twarzy oraz pozostałym gestom wykonywanych przez chłopaka ruchach.
 Mam się czuć zaszczycony? —  zapytał, jakby czytał mu w myślach. Niestety – a może nawet i lepiej – nie posiadał podobnej zdolności, dzięki której były wstanie wedrzeć się myśli drugiej osoby. Zresztą, nie odczuwał potrzeby, aby nawet chcieć to czynić. Ludzkie sekrety wystarczająco były posępne, aby jeszcze siebie nimi katować.
Uśmiechnął się delikatnie, trochę drocząc się z nim. Przesunął spokojnie po sylwetce anioła, zapamiętując każdy najmniejszy szczegół. Zapach zdążył już przyswoić. Obojętnie czy tego chciał czy nie. Wilczy zmysł węchu różnił się od przeciętnego ludzkiego narządu. Ten był bardziej wyczulony i drażliwy.
Medyczne zdolności zawsze nam się przydadzą, jesteśmy wiecznie w terenie, skąd wracamy mocno pokiereszowani. —  Niestety, bycie najemnikiem miało wiele minusów. Jeżeli ktoś nie lubił blizn, zadrapań ani siniaków, nie nadawał się do ich grona. Wielu z jego kolegów traciło podczas misji palce, nogi czy nawet narządu zmysłu, a to jedynie za środki do przeżycia. Oczywistym było, ze każdy z nich na swój sposób był szaleńcem lubującym się w adrenalinie, gdyż przy ich umiejętnościach spokojnie poradziliby sobie na zdziczałej Desperacji.
Zastanowił się przez dłuższy czas. Milczał.
Mógłbyś być szpiegiem, przydałby się nam ktoś o takich predyspozycjach —  powiedział w końcu, jednak nie on o tym decydował. To rekrut decydował się na rangę i stopień niebezpieczeństwa. Jeśli Dude był faktycznie tak elastyczny jakiego się kreował, chciał to sprawdzić. Niebawem miał stanąć przed tunelami, gdzie czekały na niego rozmaite bestie.
Może. Chociaż nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło pomylić tak drastycznie — odparł w końcu. Paru kandydatów wybranych przez niego nadal dychało i trzymało się całkiem nieźle, inni zostali pożarci przez Desperacką ziemią, która nie miała litości dla nikogo. Shane również poznał jej ziemisty smak, kiedy wielokrotnie uczestniczył w misjach, gdzie wydawało się, że ponownie nadszedł koniec świata. Nie było co się oszukiwać. Wymordowani stanowili największą populację na tych terenach i starcie kilkunastu podobnych do siebie jednostek oznaczało tylko burdel i zaciekłą walkę.
Dobrze, że nie masz względem mnie żadnych oczekiwań. Nie jestem niczyją niańką —  rzucił, ale chyba tak miał już w zwyczaju. Na głowie miał o kilka dzieciaków za dużo, aby trzymać za rączkę kolejnego. Chociaż z Dude miał cichą nadzieję, że chłopak wybije się jeszcze i pokaże swoją prawdziwą wartość w grupie. Często bywało, że niedoceniane jednostki zaskakiwały największych niedowiarków, udowadniając im prawdziwą siłę i wolę walki.
—  Szczerze, to nie uważam, że nawet walczyłeś. Zrobiłeś postępy od naszego ostatniego spotkania, a rytuał tylko potwierdzi bądź obali moje przypuszczenia —  odparł spokojnie. Nie potrafił nawijać niepotrzebnie makaronu na uszy. Nie mydlił mu oczu, ani nawet nie zachwalał na chama próbując go zwerbować.
—  Dzisiaj będę wracać do Smoczej Góry. —  Pewnie zauważono, że wyszedłeś mimo że miałeś leżećWięc jeśli chcesz, możesz wrócić ze mną. Przydzielę ci pokój, a potem jakiś Wiwern bądź Żmij zejdzie z tobą do tuneli, będąc cichym obserwatorem twojego testu. Zdobędziesz kieł, to rytuał się zakończy i dzięki temu staniesz się pełnoprawnym członkiem Drug-on. —  Wypił do końca szkocką, odstawiając szklankę na blat. Podniósł się z miejsca.
Chodź —  polecił, wychodząc z baru. Ruszając ku Smoczej Górze. Nie musiał się odwracać, aby sprawdzić czy chłopaka podąża za nim – miał wyborowy słuch.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.01.17 20:31  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Rozejrzał się szybko po lokalu, wyciągając szyję niczym struś. Zahaczył wzrokiem o kilka pobliskich sylwetek, nie przyglądając się im zbyt długo. Dopiero po chwili fioletowe ślepia chłopaka skupiły się ponownie na twarzy rudzielca. Ich spojrzenia dość szybko się spotkały, bo przecież nie zamierzał unikać jego wzroku. Był wyjątkowo miły, nie spodziewał się takiego zachowania po członku Drug-on. Najemników zawsze wyobrażał sobie jako bandę skurwieli pozbawionych jakichkolwiek ludzkich odruchów i zahamowań, dążących do wyznaczonego przez kogoś (kto dużo zapłacił) celu. Ale został miło zaskoczony, gdy Shane zaczął z nim tak nagle rozmawiać.
„Mam się czuć zaszczycony?”
Na jego twarzy wymalowało się lekkie zaskoczenie. Wbił w Shannona swoje spojrzenie, drapiąc się po ręce. Tego się totalnie nie spodziewał. Poczuł się jakby rudowłosy wszedł do jego głowy i wydobył z niej myśli siłą. Aż go w głowie coś zakuło.
Czyta w myślach?
Nie wiedzieć czemu od razu wpadł na pomysł, w jaki sposób dowiedzieć się czy rudzielec buszuje w jego umyśle. Głowa Dudleya momentalnie wypełniła się masą sprośnym myśli. Serio. Nieważne czy myślał o tuzinie nagich kobiet, czy nawiedziła go jakaś inna kosmata myśl. Po prostu patrzył na rudzielca, próbując wychwycić w nim drastyczną zmianę zachowania, bo umówmy się, że nikt nie zachowałby się normalnie, gdyby odebrał z umysłu drugiej osoby takie sceny. Ale nie, Shane wciąż miał ten sam wyraz twarzy. I całe szczęście, jeszcze tego by brakowało! Dude nie był wstanie wyobrazić sobie jak zdziwiony musiałby być najemnik podczas wychwycenia tak... idiotycznych myśli od drugiej osoby.
Odetchnął z ulgą.
Jeśli chcesz to możesz czuć się zaszczycony — odparł, odwzajemniając mu ten delikatny uśmiech. Szybko zlustrował jego sylwetkę ponownie, by w chwilę znów powrócić wzrokiem do okolic jego twarzy. — Ale nie jestem jakimś wybitnym medykiem, naprawdę, znam tylko podstawy. Ale lepszy rydz niż nic. — prawda była taka, że jakąś wiedzę medyczną posiadał i na chwilę obecną potrzebował jedynie krótkiego, przyspieszonego kursu albo jakichś cennych porad. Był pewien, że po jakim krótkim szkoleniu byłby w stanie pomagać dużo sprawniej. Blizny, rany i siniaki oczywiście nie były Dude'owi straszne, bo przecież praktycznie cały czas wpadał w jakieś mniejsze lub większe kłopoty. Tu klepał kogoś po mordzie, gdzieś indziej to on był klepany. Jego twarz praktycznie zawsze była przyozdobiona jakimiś zaczerwienieniami i śladami. No na przykład teraz. Policzek wciąż miał czerwony i lekko spuchnięty, ale obrzęk nie był zbyt poważny, wystarczyło kilka zimnych okładów.
Tak więc... oto i jestem. — ułożył swoją dłoń na brzuchu, przesunął nią w górę, układając ją na klatce piersiowej, jakby chciał złapać się za serce. Pochylił się delikatnie do przodu, robiąc coś jakby ukłon. — Ja i moje szpiegowskie predyspozycje jesteśmy zaszczyceni. — kiwnął głową, uśmiechając się szerzej niż wcześniej. Oczywiście od razu po tym ogarnął się, wracając do poprzedniej pozycji, darując sobie dalsze śmieszne gesty i zachowania.
Czyli będą ze mnie ludzie, udowodnię Ci to — odpowiedział pewnie, unosząc głowę lekko do góry. Wierzył w to, że bez zbędnych komplikacji uda mu się pozbawić bestię kła i jakoś zaaklimatyzować w szeregach Smoków. Nie dopuszczał do siebie myśli o niepowodzeniu. Poza tym Shane wskazał akurat na niego, nie mógł go zawieść. Nie mógł i nie chciał.
Jasne, mogę wrócić z Tobą — odparł, szczerząc się znowu. Popatrzył tylko na rudzielca kończącego swoją szkocką. — Marny ze mnie towarzysz rozmów, więc mam nadzieję, że nie będziesz mnie miał szybko dość.
I poszli. Wyszli z baru Czarnej Melancholii i ruszyli w stronę Smoczej Góry.

z/t + Shane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.17 23:29  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Drżał z zimna, chowając zlodowaciałe dłonie w przydługich rękawach poniszczonej kurtki. Każdy, nawet najmniejszy podmuch mroźnego powietrza powodował, że jego sylwetka chwiała się na boki. Z trudem łapał równowagę, a śliskie podłoże, po którym kroczył wcale nie ułatwiało mu bezpiecznej wędrówki. Podeszwy desantów, które miał na sobie były bardzo zniszczone, więc nic dziwnego, że białowłosy momentami mógł wyglądać jak początkująca łyżwiarka figurowa, ucząca się przeplatanki.
Para leciała z jego ust za każdym razem, gdy wydychał powietrze. Szalejący od niedawna wiatr przeszywał jego kości na wskroś. Najprzyjemniej byłoby zaszyć się w jakiejś norze, nałożyć ciepły, wełniany sweter i nakryć się kocem. O, i jeszcze zjeść jakiś ciepły posiłek albo napić się rozgrzewającego trunku.
Marzenia.
Płatki śniegu przyklejały się bo jego włosów, stanowiąc z nimi spójną całość. Wśród białych kosmyków były niemalże niezauważalne, a dodatkowo wymordowany dość często strzepywał je dłonią. Irytował się przy tym bardzo, bo niejednokrotnie jego długie palce wplątywały się w wilgotną czuprynę, a potem nie chciały się odplątać. Musiał nieźle się nagimnastykować by wyswobodzić rękę. Na szczęście udawało mu się w międzyczasie utrzymywać jakoś równowagę, bo upadku zaliczyć nie chciał. Jeszcze tego by brakowało. Siniaków kolekcjonować nie miał zamiaru.
Odchrząknął, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w gardle. Przetarł rękawem kurtki mokrą od śniegu twarz, by następnie rozejrzeć się po okolicy. Udało mu się dostrzec daleko przed sobą dość sporych rozmiarów budynek. Pogoda zdezorientowała go na tyle, że nie potrafił jednoznacznie określić gdzie się właściwie znajduje. Nawet zmrużył oczy, rozglądając się wokół kolejny raz. Poszukiwał jakiegoś charakterystycznego punktu, dzięki któremu mógłby rozpoznać miejsce, w którym się aktualnie znajdował. Dosłownie po krótkiej chwili doszedł do wniosku, że jego starania był bezcelowe, bo przez mróz nie potrafił zebrać myśli, a jego zmysł orientacji zaniemógł.
Nogi same ruszyły w stronę wcześniej dostrzeżonej budowli, ciągnąc ze sobą ciało. Chwilową utratę równowagi dość szybko udało mu się zwalczyć, by móc dumnym, acz ostrożnym krokiem iść przed siebie. Śnieg pod jego nogami wydawał z siebie charakterystyczne skrzypnięcia, na które starał się nie zwracać uwagi. Nie lubił dźwięków tego typu, bo dość szybko zaczynały go irytować. Ale wgapił się w swoje nogi, jakby to miało mu pomóc przyzwyczaić się do skrzypienia. Dopiero po kilkunastu minutach podniósł łeb, rozpoznając budynek, do którego zmierzał. Czarna Melancholia była hotelem i choć nie miał zamiaru zabawić w niej na dłużej, to postanowił, że dobrze by mu zrobiła chwila odpoczynku. Dystans dzielący go od gospody pokonał w kilka kolejnych minut. Tuż przed wejściem próbował doprowadzić się do porządku — starał się ogarnąć wilgotne włosy i twarz, ale także ubranie okryte śniegiem. Zrzucił z siebie cienką warstwę białego puchu, a potem pewnym krokiem przeszedł przez próg drzwi, celowo zahaczając palcami o drewnianą futrynę.
Prawdopodobnie nikt nie zwrócił uwagi na to, że w środku pojawił się nowy osobnik. Wszyscy byli zbyt mocno zajęci sobą. Poza tym w środku panował gwar, w powietrzu unosił się dym, jak i również zapach jedzenia, zmieszany ze smrodem alkoholu i papierosów. To wszystkie czynniki skutecznie kamuflowały pojawianie się nowych przybyszów. Przy odrobinie starać lokal można było niezauważenie opuścić.
Kot rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Bez jakichkolwiek trudności udało mu się znaleźć kilka wolnych stolików. Oczywiście miał problem z wyborem miejsca, dlatego też w głowie zrobił wyliczankę, które wskazała mu jedyne wolne miejsce przy oknie. Ruszył w stronę upatrzonego kąta, omijając szerokim łukiem towarzystwo czterech obleśnych pijusów. Z nimi nie chciał mieć do czynienia.
Dłonią złapał za drewniane oparcie, odsuwając krzesło odrobinę do tyłu, tym samym robiąc sobie więcej miejsca. Opadł na krzesło, z charakterystycznym dla zmęczenia westchnięciem. Oparł rękę o blat stołu, zastanawiając się nad zamówieniem któregoś z tańszych trunków. Domyślał się, że pewnie połowa z nich była szczynopodobna w smaku, ale nie można było wymagać jakichś rarytasów. No i nie miał przy sobie fortuny, więc na coś z górnej półki nie mógł sobie pozwolić.
Nie udało mu się dostrzec żadnej znajomej gęby, ale to nawet lepiej, bo na chwilę obecną wolał być bardziej incognito. Wzrok przeniósł za okno, wgapiając się w jakiś bliżej nieokreślony punkt, którym najprawdopodobniej była jakaś zaspa śnieżna, bo na chwilę obecną, wokół Czarnej Melancholii to właśnie gór białego puchu było najwięcej.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.17 18:36  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Burza wisiała nad horyzontem ciężkimi chmurami. Wysokie zarysy gór dawno zniknęły w mroku. Przez ochlapane, opalcowane szyby Czarnej melancholii można było zobaczyć tylko samotne, łyse drzewa, stojące gdzieniegdzie niczym nieustraszeni zimowi strażnicy. Poza tym wszystkie kształty zdawały zlewać się z kłębiącymi się na niebie chmurami.
  Tego wieczoru, śmierdzący stęchlizna bar, przepełniony był tłumem osobników zamierzających zagrzać swoje ciała i żołądki. Oprócz serwowanych tu alkoholi, miejsce to nie mogło się pochwalić niczym innym. Nieco zaciemnionego światła i ciepła przedostawało się tu z sąsiedniej sali; główne pomieszczenie ogrzewały jedynie pijackie oddechy stałych klientów. Główny bar oblężony był z każdej strony pochylającymi się postaciami. Barman właśnie odkręcał kurek z serwowanym smakołykiem.
  Właściciel dla swych klientów miał tym razem do zaoferowania zacier drożdżowy na wiśniach, fermentujących się w wielkiej zakurzonej beczce od miesięcy. Jak można było się spodziewać i dzisiejszego dnia cieszył się wielkim zainteresowaniem. Sporządzoną miksturę kupowali wszyscy; denaci pijąc ją chętnie z miedzianych kufli krzywili się niemiłosiernie, jednak szkarłatny płyn powodował szybkie i dogłębne upojenie. I o to przede przede wszystkim chodziło.
  Jakiś długowłosy mężczyzna grał gdzieś w zaciemnionym kącie na harmonijce — po raz pierwszy od wielu miesięcy będąc w na tyle dobrym nastroju. Piskliwy dźwięk piszczałki w połączeniu z pijackimi śmiechami kumulował radosny rozgardiasz przeplatający się w tym zatłoczonym baraku z dymem papierosów i unoszącym się tumanem kurzu.
  Szczególna uwagę zyskał również otyły mężczyzna, którego wielkie cielsko spoczywało bezwładnie na zdezelowanej podłodze. Kilkoro śmieszków nachylało się nad nim szturchając wielkimi buciorami jego rozrzucone na boki ręce i nogi. Jak się okazało, tolerancja tego osobnika na alkohol przewyższyła zamiary. Mężczyźni wybuchnęli śmiechem, kiedy upojony cel beknął na całe gardło.
  W głośnych rozmowach i brzęku uderzanych kufli ciężkie kroki zaszurały po klepisku, kierując się wprost do stolika zajmowanego przez białowłosego mężczyznę; chwile później za jego plecami stanął niski blondyn — Chudy Joll, pracownik hotelu. W dłoni trzymał kufel.
  — Nobuyuki Yukimura? — Jego pozbawiony chrypy głos nie pasował do czarnej opaski na oku i surowej aparycji. — Kufel dla pana.
  Bez zastanowienia, nie czekając na odpowiedź, po prostu grzmotnął miedzianym naczyniem, po brzegi napełnionym trunkiem o drewniany stół; ciecz przez ten gwałtowny ruch polała się bokiem i wytworzyła u spodu mała plamę. Wydawało się, że chce już odejść, ale nim się obrócił i odszedł, obrzucił chłopaka kocim szkarłatnym okiem.
  — To na rachunek tego gościa. — Szarpnął podbródkiem, wskazując na zatłoczony bar, który z tego punktu obserwacyjnego był zasłonięty kilkudziesięcioma, wielkimi cielskami. Miedzy ich tęgimi sylwetkami dało się jednak dojrzeć postaci siedzące na hokerach. Wszystkie były zajęte. Gdzieś pomiędzy upchanymi obok siebie łysymi mięśniami, mógł jednak dojrzeć czarna czuprynę okuta w parę czarnych uszu. Ich właściciel siedział do niego tyłem, najwidoczniej zajęty sam sobą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.17 21:15  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Przechylił głowę nieznacznie w bok, podpierając ją ręką. Jego ciągle otwarte, szkarłatne ślepia wciąż wpatrywały się w ten sam punkt. Mogłoby się zdawać, że zapadł w trans i żaden dźwięk nie jest w stanie mu przeszkodzić. Zawsze gdy pogrążał się w myślał znajdował w oddali coś, na czym skupiał całą swoją uwagę. W ten sposób, choć na chwilę uciekał od szarej, desperackiej rzeczywistości.
Gdyby nie to, że miedziany kufel wylądował tuż obok jego ręki to nawet nie zwróciłby uwagi na to, że ktoś stał przy jego stoliku. Wzdrygnął się, odrywając wzrok od swojego „magicznego” punktu, który robił za jego drogę do świata przemyśleń. Spojrzał na miedziany kufel, by po chwili przenieść wzrok na małą plamę powstałą w wyniku gwałtownego postawienia naczynia na blacie. Białowłosy potrzebował dosłownie kilkunastu sekund, by skojarzyć fakty i domyślić się co powiedział do niego blondyn. Odwrócił się do niego, wymuszając delikatny uśmiech, który nie był jedynie skromnym uniesieniem jednego z kącików ust.
Uważnie przyjrzał się postaci Jolla, a następnie kiwnął głową. Odgarnął dłonią wciąż lekko wilgotne włosy na bok, by dłużej nie zasłaniały jego twarzy. Złapał za kufel, przyciągając go do siebie. Upił łyk, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
Dziękuję — odparł tylko, poszerzając nieco swój uśmiech. Z początku myślał, że to jakaś pomyłka, że dostał trunek kogoś innego, bo przecież nic nie zamawiał. Miał zadziwiająco słabą głowę, zwykle wystarczył jeden kufel, by pojawiły się zawroty głowy. Oczywiście jak na złość, to właśnie bary w Desperacji należały do miejsc, które odwiedzał najchętniej. Dopiero po krótkiej chwili otrzymał dodatkową informację, dzięki której jego drobne wątpliwości zostały niemalże od razu rozwiane. Czyli jednak ktoś zamówił mu ten alkohol.
Ostatni raz kiwnął głową i odczekał, aż blondyn zniknie mu z pola widzenia. Uniósł kufel ponownie, by tym razem jedynie zamoczyć w trunku usta. Odsunął krzesło trochę do tyłu, a następnie odwrócił w stronę wcześniej wskazaną przez Jolla. Przeleciał wzrokiem po zgromadzonych i niemalże od razu dostrzegł pośród nich czarnowłosą postać z parą odstających, zwierzęcych uszu.
To on.
Masa niekoniecznie przyjemnych wspomnień stanęła tuż przed oczami Nobuyukiego. Doskonale pamiętał co zrobił Shay. Ciemnowłosy odebrał Neely'emu jedną z rzeczy, które ten cenił w życiu najbardziej — wolność. Yukimura należał do grona tych osób, które preferowały swobodę i niezależność. W chwili, gdy te ważne dla niego wartości zostały mu odebrane bardzo się zdenerwował.
Poczuł jak gorący impuls przeszywa jego ciało.
Wdech i wydech.
Próbował się uspokoić, choć wcale nie przychodziło mu to z wymarzoną łatwością. Miał ochotę wyciągnąć czarnowłosego z lokalu za fraki i przeorać mu twarz swoimi twardymi paznokciami. Ale nie, wolał się powstrzymać przed taką reakcją. Do głowy przychodziła mu masa innych sposobów by się odegrać się na Shayu.
Zerwał się z krzesła, zdejmując z siebie kurtkę niemalże w tym samym czasie. Obwiązał się nią w pasie, a następnie ruszył w stronę Karasawy. Dobrze, że zapomniał wziąć ze sobą kufel, bo to mogłoby się źle skończyć. Wbił wzrok w plecy delikwenta, do którego zmierzał, zręcznie wymijając kilka napotkanych po drodze osób. Nawet okręcił się wokół własnej osi.
Bez chwili zawahania wyciągnął przed siebie rękę, którą ułożył na plecach Shaya. Kciukiem przejechał wzdłuż linii jego kręgosłupa, by finalnie zakończyć wędrówkę na ramieniu, na którym dłoń postanowiła spocząć. Szarpnął nim gwałtownie do tyłu, choć własnym ciałem ubezpieczał go, by przypadkiem nie wywrócił się do tyłu.
Bo stwarzanie pozorów jest bardzo ważne.
Spojrzał do przodu przez jego ramię, mrugając energicznie szkarłatnymi ślepiami.
Ty to masz tupet. — Nawet nie silił się na nic ambitniejszego, po prostu obrzucił go tym prostym stwierdzeniem. — Najpierw mnie więzisz, a później próbujesz wkupić się w moje łaski? Żałosne. — Kolejne słowa wyszeptał mu niemalże prosto do ucha, w tym samym czasie puścił również jego ramię. Nie miał zamiaru stać dłużej w tak niewygodniej pozycji, Shay i tak powinien się cieszyć, że białowłosemu chciało się do niego podejść. Nie miał zamiaru bawić się w podchody, już dawno wyrósł z tak dziecinnych zabaw. — Jakbyś czegoś chciał... wiesz przy którym stoliku mnie szukać. — To były jego ostatnie słowa, bo dosłownie chwilę później odwrócił się na pięcie i wrócił na swoje miejsce. Jego stolik wciąż był wolny.
Odsunął sobie krzesło, na jego oparcie zarzucił puchową kurtkę, a sam przyjął taką pozycję, by dobrze widzieć zbliżającego się Takahiro. Nie miał zamiaru dać się podejść tak jak on.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.02.17 19:22  •  Hotelowy bar. - Page 3 Empty Re: Hotelowy bar.
Siedział niewzruszony przy barze. Gdzieś za jego plecami sprzeczał się tłum motłochów, o to który z nich ma mocniejsza rękę. Jeden pijany tłuścioch uniósł w celu zobrazowania swojej racji ramie napinając mięsień, jednak tłuszcz umiejętnie rozlewał mu biceps u samej podstawy. Znów rozległy się krzyki i głośne rozmowy. Shay dopił do końca swój zamówiony trunek i z głośnym trzaskiem cisnął kuflem o blat, lubieżnie oblizując wargi. Przycisnął łokieć do blatu, a druga ręką podrapał się z tyłu głowy. Jego złote ślepia skupione były na średnim wielkości pudle. Jednak nie byle jakim. Jakiś wybrakowany wymordowany ze złotym kolczykiem w nosie przyniósł sprzęt telewizyjny. Nie był on pierwszej marki, ale wystarczył aby zainteresować większość umorusanych, zapijaczonych mord; wpatrywali się w ekran w jak obrazek, śliniąc przez to swoje brudne, przepocone koszule. Przesył był kiepski, żeby nie powiedzieć, że znikomy. Ekran migał, czasem gasnął, co notabene za każdym razem wywoływało głośne okrzyki niezadowolenia, choć przez większość czasu po prostu mieniące się tam sylwetki były zaśnieżone przez gęsta zasłonę szumu i zakłóceń.
  Czekał. Wyczekiwana chwila nie nadchodziła, zaczął tracić cierpliwość. Pchnął obojętnie szkło w stronę barmana i nie patrząc nawet na jego twarz, nakazał dolewkę. Zadarł podbródek, a usta ściągnęły się w grymasie. Nienawidził czekać bez produktywnie.
  Przysunął grzbiet dłoni do ust suchych jak papier ścierny. Na moment zamknął oczy, a kiedy znowu je otworzył wzgardliwe machnął ręką do barmana, który podał mu alkohol. To właśnie wtedy poczuł ucisk na ramieniu. Ciało odchyliło się w tył, ale nie upadło. Bowiem przedstawienie miało się dopiero zacząć.
  — Ty to masz tupet.
  — Uspokój się bo psujesz nastrój — W kąciku ust Shaya czaił się tajemniczy uśmiech. Położył na swoich sztywnych, czarnych włosach szpiczaste jak mrok uszy.
  Żarówka wisząca nad ich głowami zgasła i zasyczała, by po chwili znów obdarzyć ich strzelistymi włóczniami światła.
  Twarz lisa przypominała oblicze drapieżnika, ale jego głos był miły i uprzejmy. Beznamiętnie patrzył na mężczyznę spod lisio opuszczonych powiek, jakby potrafił odczytywać myśli ukryte w jego oczach. Był zbyt blisko, z głową na wyciągnięciu jego szyi.
  — Jakbyś czegoś chciał... wiesz przy którym stoliku mnie szukać.
  Puścił go. Shay ściągnął brwi, ale jego oczy wciąż były blade i puste. Kiedy spoglądał jak wraca do stolika przeszyło go irracjonalne wrażenie, że zniknie na dobre.
  Wstał. Zawoalowane migotanie światła w barze raz po raz rozwidniało jego zbliżającą się szczupła sylwetkę. Szedł wolno wypatrzony w Nobuyukiego, choć mogło się wydawać, że badał również okolice. Pionowa źrenica, na chwile zatrzymała się na kudłatym psie, chowającym się pod nogami właściciela. Warczał na wymordowanego i odsłaniał zęby.
  Zajął krzesło na przeciw. Złapał w dłoń kufel i spoglądał na jego alkohol. Założył ręce na stole i uśmiechnął się.
  — Powinniśmy wnieść toast. Trochę czasu minęło.
  Nie był to miły uśmiech, ale najmilszy na jaki było go teraz stać. Skóra pod jego oczami była ciemna i matowa.
  — Nie jesteś zaskoczony moim widokiem, więc musiałeś wiedzieć, że po ciebie przyjdę.
  Pochylił się. Stół zaskrzypiał pod jego ciężarem. Wysunął język i oblizał suche wargi. Martwa przez miesiące neonówka u samego sufitu ożyła z cichym brzękiem.
  — Jesteś bystry. Przyznam, że nie spuszczam cie z oka, o szpiegów mi nie trudno. Paru już nawet poznałeś. — Wyprostował się i przywarł do oparcia krzesła z dębowego drewna. Przysunął kufel do ust i zamoczył w nim usta. Zastrzygł uszami, kiedy usłyszał szczekanie psa. Wzrokiem błądził po odrapanych ścianach. — Nie spodziewałem się zdobędziesz odwagę i uciekniesz. Mogłeś się chociaż pożegnać. — Skierował swoje zimne spojrzenie na wymordowanego. — Nie doceniałeś co dla ciebie robiłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 13 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11, 12, 13  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach