Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 03.08.14 12:55  •  Bliżej nieokreślone miejsce Empty Bliżej nieokreślone miejsce
Skłamałbym mówiąc, że było to słoneczne popołudnie. Słońce schowało się za zachmurzonym horyzontem, pogrążając smutny świat w falach brunatnego półmroku. Wskazówki natury nieubłaganie tykały z precyzją stalowych zębatek zegara. Popołudnie ulotniło się jak dym z gasnącego papierosa, uleciało jak osa z płonącego ula. Pozostał mętny wieczór z przyłatanym skrzekiem polnych koników i z osławioną przez wszystkich głębią, stanowczością i niezależnością tak lubianą przez stworzenia ulepione i z mięsa, i z pierza. Z tej właśnie głębi, stanowczości i niezależności wyłonił się Lux. Przyfrunął jak motyl. Jak zwiastun burzy. Pióra niezawodne, niezdradliwe i wierne wzorowo wykonały zadanie i przywiodły go w miejsce, gdzie Razjel oddawał się perwersyjnej przyjemności picia zielonej herbaty. Podwójnie przyłapany – raz na folgowaniu podniebieniu, drugi raz na dokładnym wpasowywaniu się w sztywne ramy wyobrażenia, w tę karykaturę melancholijnego niewolnika świata, zagubionego gdzieś między naiwnymi marzycielami, a błędnymi rycerzami, przygniecionymi ciężarem odpowiedzialności jak mrówki podeszwą buta.

Śmierć przemknęła dyskretnie jakby wiatrem była, a nie masywnym cielskiem. Figlarnie doskoczyła i zręcznym ruchem wyrwała kubek z dłoni przyjaciela, bez słowa minęła go tak, jak mija się brzydkie prostytutki na ulicy i pocwałowała dalej z kubkiem, herbatą i męskim ukontentowaniem. Usiadła po turecku na glebie kilka kroków dalej i siorbnęła zdrowo. Po wszystkim oblizała wargi z aliażu smaku wywaru i wiktorii.
- Ejże! – rzucił Archanioł za mijającym go mężczyzną. Wstał i podszedł, krzyżując przed sobą ręce. - Mogłeś poprosić o drugą, Lux... Zrobiłbym ci.
- Co za różnica, czy drugą zrobisz mi, czy sobie? - Ciekawskim spojrzeniem rzucał równie dobrze jak wyważonymi sztyletami. Syriusz kolejny raz był tarczą, z tą jednak różnicą, że wzrok z założenia był mniej groźny niż ostre noże. Przynajmniej pogląd ten utarł się w światopoglądzie większości, wyłączając oczywiście Luxa.
- Bo swoją już w połowie wypiłem... - Niedbale wzruszył ramionami, co stanowiło czystą kwintesencję razjelowatości.
Ferre niezauważalnie zmarszczył brwi. Machinalnie zerknął najpierw na naczynie, potem na Razjela, a potem znowu na naczynie. Rzeczywiście – kubek był do połowy pusty, a przez najbliższe chwile nawet do połowy pełen.
- Może skusił mnie dodatek Twojej śliny? - zaskrzeczał nieprzyzwoitym śmieszkiem z wyrazem niewinnej ekscytacji na twarzy.
- ...Ha. Ha. Ha... Jak zwykle w dobrym humorze. - Pokręcił głową.
- Ja? W dobrym humorze? Mój humor ulotnił się razem z Bogiem - skwitował z brutalnym sentymentalizmem, po czym dorzucił tryumfująco i złośliwie:
- Tak czy owak... czy powaga nie jest ostatnią ucieczką płytkich umysłów?
- Nie, raczej jest swoistego rodzaju utrzymaniem spokoju we własnym umyśle. - Intencjonalnie zatopił jeden z wątków dyskusji. Nie chciał rozprawiać o zniknięciu Jasności, bo każda rozprawa kończyła się albo w bezdennej pustce, albo w śmierdzącym bagnie.
- Spokoju we własnym umyśle? - strzelił z politowaniem i prychnął obcesowo. Widząc jednak, że rozmówca dodatnio reaguje, szukał na gwałt kolejnej prowokacji.
- Nie bądź nudny, Razjelu. Powaga jest jedynie żałosną kurtyną, za którą próbuje się ukryć każde rozedrganie wnętrza, każdą nutę w symfonii naszych emocji. Co kryje się za Twoją zasłoną? - Łysnął zębami, a wargi rozchylił w gorzkim uśmiechu. Z entuzjazmem próbował wyciskać z dawnego rywala tęsknotę i liryzm.
I chyba mu się udało. Wiedział, że Serafin znalazł się w strasznym położeniu, ale podziwiał to, że nie cofnął się nawet o krok. Niezręczne cisza działała zbawiennie na duszę kostuchy, dlatego stężała ona w zimnej, wyrachowanej, jadowitej uprzejmości. Anioł czuł jak świdrują go zielone oczy i zastanawiał się, co się teraz stanie? O tym niepozornym serafinie trzeba było wiedzieć, że jako sojusznik jest do rany przyłóż, ale jako wróg... cóż – lepiej było nie przykładać ani do rany, ani nigdzie indziej. Potrafił zwęszyć niegodziwość, rzucić się na niegodziwca i zadziobać drania – czasami sarkazmem, czasami ironią, czasami kpiną, a czasami mieczem. Niestety potrafił też zachować zimą krew na zewnątrz, nawet kiedy ta w środku wrzała i domagała się przelania cudzej posoki.
Czy więc w tej sytuacji bluznął stekiem ohydy? Oczywiście, że... nie. Westchnął tylko i odwrócił wzrok, licząc chyba, że dzięki temu zniesie to burzycielstwo, to trucicielstwo, to... gwałcicielstwo? Teraz wyglądał, jakby starał się nie istnieć, nie egzystować. Niknął, malał i rozpływał się w poszukiwaniu adekwatnej odpowiedzi. Szybciej, arcyarchaniele, szybciej...
- Jestem strażnikiem Tajemnicy Pana i Księciem Magów Królestwa Niebieskiego. Mam dużo za zasłoną. Nie dla wszystkich jest ta wiedza. - Nie był gotowy do szyderczej inwektywy, dlatego chował się za parawanem obowiązków. To było na swój sposób urocze, bo kryjówka ta nie była nawet marna, ona była po prostu żadna. Razjel miał wiele zalet, ale z całą pewnością nie był mistrzem zabawy w chowanego. I źle, że zagrzebał własne emocje tak głęboko, bo prawdopodobnie sam już nie wiedział, w którym spoczywają grobie. A skoro o grobach mowa – śmierć dalej wbijała gwoździe do trumny...
- Stajesz się coraz bardziej ludzki, przyjacielu - powiedział śpiewnym półgłosem. Duszkiem wypił resztę herbaty. Kubek wyrzucił za siebie, uniósł łeb go góry i z lubością wyczekiwał brzdęku porcelany.
- A czym że są ludzie, jak nie naszymi nieco słabszymi braćmi i siostrami. - Lico jego zajaśniało zupełnym spokojem i popatrzył za odlatującym kubkiem. Nie był do niego przywiązany, może tylko dlatego nie przejął się jego dewastacją. A może tylko dlatego, że ze wszystkich zmartwień zniszczony kubeczek był kompletnie warty zlekceważenia?
- Czym są? Esencją destrukcji. Demonami w wykwintnych i niewinnych skórach. Obaj wiemy, że w ludziach więcej rzeczy zasługuje na pogardę, niż na zachwyt. Homo sapiens to przykra i bolesna fluktuacja ewolucji, formowana z pychy, repulsji i nienawiści do wszystkiego, co żywe - referował swawolnie w przypływie wzmożonej wiary we własne przekonania, tworząc jednocześnie fałszywe wrażenie zobojętnienia. Nie wiadomo było, na ile drażni się ze sobą, na ile drażni się z Razjelem, na ile mówi prawdę, a na ile z premedytacją mówi to, czego z pewnością mówić nie powinien.
- Mylisz się. Mają w sobie zalążek mocy Stwórczej i miłości Pana. To czyni ich lepszymi, niż to przedstawiasz - odezwał się na pozór obojętnie, ale i tak go to wciągnęło. Negatywna wypowiedź diametralnie zmieniła układ, bo nie zbudowała mostu, ani muru. Zbudowała ring.
- Czyni ich lepszymi? - Eksplodował wrednym śmieszkiem. - Od kiedy miłość Pana wystarcza, by bezwarunkowo odkupić swoje winy? Czy upadłe anioły nie cieszyły się miłością pana? A w końcu - czy my nie cieszyliśmy się jego miłością, zanim zdecydował się zostawić nas na niełaską tego świata? - Wybadał wzrokiem Serafina, skoncentrował wrażliwe spojrzenie na jego nieruchomych wargach. - Ludzie nie przestrzegają ani ziemskich, ani niebiańskich praw.... - Westchnął z rozżaleniem, pogardą, a może nawet... zazdrością? Stłumił coś w sobie, pomyślał o czymś dalekim. - ... i tylko to rzeczywiście może czynić ich lepszymi, bo w końcu Ty - przyjacielu - od zawsze przestrzegałeś zasad, ale czy to uczyniło Cię szczęśliwym i spełnionym aniołem? - tu zatrząsł się gnuśnie, a gorące ożywienie wypłynęło na jego policzki.
- Czyni ich lepszymi to, że zostali narodzeni jako istoty podobne Jasności. My natomiast zostaliśmy stworzeni. Taka jest różnica. - zmrużył ślepia i pożerał bez smaku każde kolejne słowo. Luxferre poniosły konie śmiałości i w tym ślepym pędzie zrobił o jeden krok za dużo. Razjel wyprostował się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, a jego spojrzenie – wyrażające diabelską niemal zjadliwość - prawdopodobnie byłoby w stanie przeciąć szkło. Na szczęście nie było w stanie rozkroić anioła. - A ty jesteś szczęśliwy i spełniony, robiąc to, co robisz? - syknął lodowato. Nikt go nie atakował, a on mimo woli rozłożył swoje czarne jak noc skrzydła i gotów był do kontrataku, tylko na co? Przeciw komu? Lux uderzył w jego czuły punkt. Nienawidził wchodzenia za palisadę, którą dokładnie ustawiał przez wieki swego bytowania.
Zdawało się, że bohater rzuci się na złoczyńcę, ale się nie rzucił. Przynajmniej na razie.
Mroźny dreszcz ekscytacji przebiegł wzdłuż kręgosłupa nikczemnego żniwiarza, a w oczach rozbłysły feerie złośliwych iskier. Zachichotał złowieszczo, jednak zwarł wargi, powstrzymując szarżującą kaskadę drwiny. Ponownie zmienił ton na pobłażliwy i protekcjonalny:
- Jesteś Księciem Tajemnic, dlatego pewnie zawsze traktowano Cię tak, jakbyś znał odpowiedź na każde pytanie... jak uważasz - zadawano złe pytania, czy udzielałeś złych odpowiedzi, skoro obecny świat pokryty jest ruinami, zalany potopem krwi i łez? - momentalnie wyszczerzył się i obmierźle wypiął gębę. Na tym nie skończył...
- Godna prezencja, Arcyarchaniele! - zakpił soczyście i gdyby mógł, szturchnąłby go po bratersku w bok. -  Twoje zrodzone z jasności dzieci pustoszą ten świat w ociemniałym pędzie nieprawości, Twoi skrzydlaci bracia plugawią i kurwią się w ciemnych zakątkach tego upodlonego padołu, Twój Ojciec spostponował nas wszystkich, demony zapewne świętują, a Ty co robisz, mój drogi? Ty stoisz tutaj i stroszysz piórka... - Rozłożył się na glebie w jakiejś pokracznej parodii seks-pozycji. Ciało stało się giętsze i smuklejsze, zaczesał dłonią włosy do tyłu. - Rozumiesz, do czego zamierzam, prawda? Biedny druhu... biedny, nieszczęśliwy, niespełniony, samotny i bezradny druhu... - roześmiał się niemo uprzejmą mistyfikacją śmiechu. Mina mu zrzedła, a dezynwoltura na niej zmieszała się z dobijającym politowaniem, co tak kontrastowało z doklejoną pychą.
Zielonooki zacisnął pięść i niemal słychać było zgrzyt zębów. Powściągnął się jednak. Tak, prawda. Był nieszczęśliwy, niespełniony i bezradny, ale to chyba samotność doskwierała mu najbardziej. Z czystej furii, którą wręcz kipiał, przeszedł w chłodne otępienie. Zagłębiał się w zabójcze, uświadamiające słowa albo może to one zagłębiały się w nim. Zatapiały jak kły głodnego dobermana w kawałek świeżego, krwistego mięcha.
- Więc baw się dalej obserwując mnie i cały ten dół nędzy i rozpaczy. Skoro już wszystko ma upaść, może chociaż i ja upadnę wraz z tym. - Stał z dużą trudnością, ale nie zabrakło mu języka w gębie. Tonem bezbarwnym i opanowanym starał się izolować od wypowiedzianej treści. Odwrócił się prędko i bez słowa ruszył przed siebie. Nie miał już siły ścinać się. Nie miał już siły na nic, a musiał dźwigać wszystko. Kodeks moralny przybijał go coraz mocniej do ziemi. Coś, co zazwyczaj uskrzydlało, teraz jak kotwica ciągnęło na dno. Już pewnie nawet skrzydła nie poderwałyby go do lotu, choć nigdy go nie zawiodły. Złożył je po sobie. Był...
-... Zdruzgotany! Prawdziwy sukinsyn z Ciebie. - wtrąciła wzgardliwie Rozpacz.
- Zaprawdę powiadam Ci, że marna to rozrywka. - zaripostował mężczyźnie ze szczerością pokerzysty. Chciał powiedzieć coś jeszcze, dolać oliwy do ognia, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie przez tchawicę nie mogły przejść, tylko przez współczucie. Jakże obce i nierealne... Widok oddalającego się grzbietu przywołał dawną traumę. Ten żal tkwił w nim od dawna. Chyba bał się podświadomie powtórki. - Czyli... poddajesz się? Ponownie odwracasz się do mnie plecami i po raz kolejny uciekasz? - Wzruszył ramionami, chociaż w barkach pojawiło się jakieś zaprzedanie. W głosie niecelowo zintensyfikował cały zestaw skrajnych emocji, tak jak gdyby nie mógł zdecydować się ani na najczulsze słówka, ani na szpetne przekleństwa. Liczył, że to wystarczy, by powstrzymać pobratymca przed odejściem i na szczęście wystarczyło. Książę Magów łapczywie złapał oddech i powoli odwrócił się. -  A co innego mi pozostało w tym marnym świecie. Sam mi to przedstawiłeś. Co według ciebie powinienem zrobić? Nie jestem wszystkowiedzący jakby się mogło zdawać. - Zmarszczył się i skrzywił.
- Och, Razjelu, Razjelu... Chciałbyś mojej rady? - zapytał cicho, poufale, z erudycyjną niedbałością i z teatralnym zdziwieniem, a jednocześnie rzeczowo i bez zaangażowania w pytanie, po to tylko, by zamaskować, że cel został osiągnięty. - Sam wiesz, że marny ze mnie doradca – zagadnął na pozór nonszalancko z kornym uśmiechem. - Twoją największą wadą jest to, że widzisz zło tylko wtedy, gdy jest jawne, jaskrawe, karykaturalne i demoniczne. Nie widzisz zła skrytego, skłębionego, zalegającego i trawiącego dusze. Kryzysowe sytuacje wymagają odważnych decyzji... być może to nasza dotychczasowa wstrzemięźliwość doprowadziła do takiego stanu rzeczy. Niebiańska dyplomacja zawiodła, nie możemy dłużej walczyć słowem, bo nikt już nie szanuje ani naszych słów, ani świętych symboli. Po to dano nam miecze, byśmy w takich chwilach robili z nich użytek. Niestety, przyjacielu... - Tłumił entuzjazm na rzecz empatii. Teraz mieli się bawić na ostro. Wyciągano na jaw narzędzie, którym dotąd posługiwano się z największą ostrożnością i delikatnością, nigdy otwarcie i publicznie. - Rozpocznij Wielką Wojnę.
Chyba każdym wstrząsnęłaby trwoga na myśl o rezultatach propozycji. Sirius ucichł i spoglądał na rywala jak na niespełna rozumu, ale faktycznie – musiał przyznać chociaż cząstkową rację, co spotkało się ze szczerym wyrzutem do siebie samego. Poczucie obowiązku kłóciło się z poczuciem sprawiedliwości, a rozsądek z logiką. Z żywego ciała wydłubywano to, co jeszcze godzinę temu nazywano kręgosłupem etosu.
- Sugerujesz, że mam rozpocząć Wojnę. Nawet gdybym to zrobił, byliby tacy, którzy sprzeciwiliby się temu, nawet ci, którzy stoją po naszej stronie. Nie byłbym lepszy niż upadłe anioły, które wszczęły bunt w Królestwie Niebieskim... Ale rzeczywiście... nie ma innego wyjścia. - Wystrzelił wzrokiem w górę, w niebo i westchnął. Głos drżał mu nieco. Że też to on znów musiał podejmować taką decyzję. Aż go to bolało. Wewnętrznie. Nienawidził rozlewu krwi.
- Metatron cały ciężar sytuacji zostawił na Twoich barkach, dlatego to Twoje działania zapiszą się na kartach historii. Chcesz zostać zapamiętany jako ten, który bezczynnością przyczynił się do zagłady rzeczywistości? - I znowu... bicie serca, pogłębiony oddech i przedziwne uczucie nieprzyzwoitej wielkości. - To trudna decyzja, Razjelu. Wielu Cię znienawidzi, ale... nie masz sensownej alternatywy. Bez Pana serca skrzydlatych wypełnia pustka i samotność, którą próbują wypełnić pożądaniem i grzechem. Ta degeneracja anielskich serc będzie postępować, aż w końcu nic nie zostanie z dawnej szlachetności i niebiańskich cnót. Cios wymierzony prosto w nas - dzieci Nieba. Zbyt długo nadstawialiśmy drugi policzek... Świat-3 będzie początkiem. Po raz pierwszy będziemy walczyć bez bożej opatrzności, ale w imię Boga zwyciężymy! - Promieniował wiarą i nadzieją, kokietował hasłami, zachęcał, pobudzał i – jak umiał – wzywał do walki, do boju, do rewolucyjnego szaleństwa. Tym językiem pobudzał bardziej niż zapach czarnej kawy.

- To było zbyt łatwe... - przemknęło Luxowi przez myśl.
- Więc wojna? - zaklaskała Rozpacz w nieistniejące łapy.
Tak, wojna. Święta Wojna. Zbyt długo wystawiano na próbę anielski stoicyzm. Tym razem cierpliwość pękła jak dziewicza błona, znacząc krwawym śladem karty losu. Niepewną przyszłość należy powierzyć w ręce Serafina, bo czy mogą być bardziej odpowiednie dłonie? Tak, mogą.


Dłonie Śmierci.

Dialogi: Lux&Sirius
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.14 1:21  •  Bliżej nieokreślone miejsce Empty Re: Bliżej nieokreślone miejsce

//Jakby co szory za brak logiki, czy inne błędy w poniższym poście, ale jest późno,i ziemniaki powinny spać o tej porze, a nie brać się za pisanie jakichś głupot, mh.

» Mistrz Gry «


Spokój, który panował w okolicy pomimo zażartej dyskusji między aniołami, został zmącony przez coś z pozoru niezwykle błahego. Ciszę, która zapadła po żywej wymianie zdań, rozciął głośny świst. Ciemna kula, uformowana z czystej energii, nieskalanego mroku przemknęła pomiędzy mężczyznami, mierzwiąc włosy Śmierci. Szybko ulotniła się z widoku skrzydlatych istot, znikając wśród gałęzi niedalekich drzew. Znów zapadła niezmącona cisza. Nie na długo. Kula śmignęła nad głowami boskich wysłanników, zataczając nad nimi koło, zniżyła lot, pomknęła około stu metrów naprzód, po czym zawróciła i zatrzymała się w odległości zaledwie kilku kroków od Razjela i Luxferre. Przez chwilę trwała w bezruchu i dopiero teraz nasi chłopcy mogli lepiej się jej przyjrzeć. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby w okrągłym, szklanym zbiorniku zamknąć smoliście czarny dym. Ponadto na jej powierzchni od czasu do czasu pojawiały się dziwne wyładowania. Niespodziewanie kula wystrzeliła w górę, by po chwili opaść z pokaźną prędkością na rabatkę tulipanów. W miejscu, w którym jeszcze przed sekundą wdzięczyły się barwne kwiatki, pojawił się krater. Krater niezbyt pokaźnych rozmiarów, lecz - jak się okazało - niezwykle zachłanny. Ziemia dookoła niego zaczęła bowiem zapadać się wsysana przez nieznaną siłę.

* * *

Minęło pół godziny, a dziura nadal się powiększała. Była średnicy przeciętnego, dmuchanego basenu, gdy uszu aniołów doszło nieludzkie wycie. Dołączyło do niego kolejne. I następne. Energia zakotłowała się, doszło do paru zwarć i wyładowań elektrycznych, po czym wyrwa w glebie postanowiła wydać na światło dzienne trzy zwierzaczki wyjątkowej urody. Albo i sześć… w sumie to zależy jak liczysz, bo każdy z piekielnych ogarów składał się z wilkopodobnej, czerwonej istoty (nie)żywej i mniej materialnego, za to wyposażonego w potężniejsze szczęki i większą liczbę oczu, czarnego, cienistego tworu. Zresztą kogo obchodzą teraz aspekty matematyczne, skoro szatańskie pomioty zdążyły już rzucić się w stronę naszych niewinnych duszyczek? Dwa z nich pognały w stronę Ferre, warcząc i obnażając kły. Trzeci był nieco mniej porywczy – zanim zabrał się za szarżę, okrążył Pana Tajemnic, nie spuszczając z niego bacznego spojrzenia. Dopiero po chwili z jego gardła wydobyło się głuche warknięcie, które mogło oznaczać tylko jedno – zwierzak ruszył na anioła. Jako miejsce docelowe dla swoich zębisk obrał sobie nogę Razjela. Tymczasem pozostali napastnicy wcielili w życie inną taktykę. Jeden z nich, nieco większy od swojego towarzysza, wybił się w powietrze, obierając sobie za cel powalenie Anioła Śmierci poprzez wylądowanie na jego klacie. Drugi psiak natomiast zboczył ze swojego kursu, by zakreślić łuk i zaatakować rudzielca od boku. Niezbyt oryginalnie, również wykonał skok godny Adama Małysza, mierzył jednak wyżej niż jego kolega. Ambitnie wziął na siebie próbę przegryzienia tętnicy szyjnej tego niebiańskiego, opierzonego stworzenia.
No i co na to nasi skrzydlaci przyjaciele?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.10.14 14:25  •  Bliżej nieokreślone miejsce Empty Re: Bliżej nieokreślone miejsce
Potrzebował tej chwili milczenia, aby pozbierać myśli. W końcu rozmowa, którą odbył ze Śmiercią, była na tyle ważna, że zmuszała go do podjęcia pewnych decyzji. Powoli skłaniał się ku woli Luxferre. Trzeba było zrobić coś z tym chaosem, a bez Boga, który mógłby pokierować ich czynami, wszystkie decyzje pozostawały na jego głowie. Zadumał się, decydując co teraz. Przeszedł kilka metrów do przodu, wprawiając w delikatny ruch czarne pióra, na swych majestatycznych skrzydłach. Właściwie był gotów już odpowiedzieć przyjacielowi, co o tym myśli, zwrócił się w jego stronę z decyzją wymalowaną w zielonych, kocich oczach. Nie dano mu jednak wypowiedzieć myśli na głos. Jego usta, już rozchylone do mówienia, zamknęły się, niczym zatrzaśnięte, przed nosem zmęczonego podróżnika, drzwi, gdy do uszu Serafina dotarł świst, a za nim pobiegło jego spojrzenie. Dostrzegł kulę energii, która dość szybko świsnęła między nim, a Luxem. Powędrował za nią wzrokiem, prostując się i marszcząc lekko brwi. Co to miało być? Nie był to twór niebiański, na odległość by to rozpoznał. Co więc energia mroku mogła robić właśnie tutaj i to właśnie o tej porze?
- Wiesz coś o tym?
Razjel wskazał lekkim skinieniem głowy kierunek, w którym zniknął podejrzany ładunek. Wiedział, że Luxferre lubi robić sobie wycieczki w podejrzanych miejscach, tak więc to na niego padło pierwsze podejrzenie Serafina, biorąc pod uwagę, że energia musnęła płomienne włosy Śmierci. Za chwilę kula powróciła, zataczając kręgi i wyraźnie nie mogąc się zdecydować, czy zatrzymać się, czy polecieć w tylko sobie znanym kierunku. W końcu ustawiła się tak, że obaj mogli się jej przyjrzeć. Razjel korzystając z okazji ocenił jej wygląd i spróbował zidentyfikować rodzaj magii, czy energii. W końcu był Księciem Magów, znał się na tym jak nikt. Energia nie dała się jednak zbyt długo poznawać. Pokazała się, uprzejmie ze swojej strony, po czym wystrzeliła w górę. Wzrok Serafina pomknął natychmiast za nią, by zaraz opaść na nikomu nieszkodliwe, bezbronne tulipany, rozrzucając je naokoło, niczym szczątki rozbitego, kolorowego szkła. Kwiaty w nieładzie ułożyły się wokół dziury, która zaczęła się rozszerzać, pełna energii mroku. Na co Razjel nie był już zachwycony. Czy to wszystko było doskonałą grą Luxferre, aby zmotywować go do działania? A może był to aż tak nieprawdopodobny zbieg wydarzeń? Ponieważ Razjel, Archanioł, który został Serafinem Nieba, poczuł się tak, jakby ktoś ściągnął przed nim, ostentacyjnie, rękawicę i rzucił mu ją pod nogi.
Przez pół godziny próbował bardzo wielu rozwiązań, które wraz z nowymi pomysłami na powstrzymanie dziury, pojawiały się w jego głowie. Żaden jednak nie zadziałał. Najwyraźniej otwór nie chciał być zamknięty i nie słuchał się woli Serafina. Było to zrozumiałe, nie był przecież Bogiem. Jedynie potężnym, ale nadal Jego sługą. Boleśnie poczuł tę różnicę, nie mógł się jednak dać wytrącić z równowagi. Cokolwiek niosła ze sobą ta rozszerzająca się otchłań, powstrzyma to, nawet jeśli miałby się przy tym poświęcić. Eden to nie miejsce dla Ciemności i ktoś wyraźnie o tym zaczął zapominać. Wycie, które wyrwało się z ciemności, wreszcie wprowadziło nieco światła na sprawę. Domyślał się już wcześniej, że jest to swojego rodzaju przeniesienie, portal, czy coś temu podobnego. Stworzenia, które wyszły z dziury były godne noszenia nazwy piekielnych ogarów. Razjel zawczasu odsunął się jeszcze na nieco większą odległość od dziury.
- Jak za dawnych czasów...
Mruknął do siebie, ale nie starał się by było to na tyle cicho, by Ferre nie usłyszał. W końcu wiele razy wspólnie znaleźli się w tego typu sytuacjach. Dawno. W przeszłości. Średniowiecze to w końcu były czasy, gdzie mrok można było spotkać za każdym rogiem. Razjel jest sentymentalny, nie pozwolił sobie jednak na zbytnie rozproszenie. Położył dłonie na mieczach przy pasie i czekał, obserwując ogara, który obrał sobie Serafina za przeciwnika. Cały czas obserwował też kątem oka, czy Lux sobie radzi. Nie chciałby przecież, aby Śmierci stało się coś złego. Kiedy stworzenie wydało z siebie głuche warknięcie, Pan Tajemnic, cofnął nieco jedną nogę, ustawiając się w pozycji odpowiedniej do przyjęcia ataku i uważnie obserwując ruchy bestii. Musiał uważnie zwracać uwagę i na czerwone stworzenie i na towarzyszący mu mroczny cień. Kiedy ogar zaatakował, cofnął się odpowiadając ostrzem swego niebiańskiego miecza, drugie trzymał w nieco z tyłu, by w razie czego zablokować kolejny atak. Teraz skupił się już całkowicie na swoim otoczeniu i przeciwniku. Zamachnął się, by ciąć drugim ostrzem piekielnego pomiota...

Bliżej nieokreślone miejsce RxG5EFi
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.14 13:07  •  Bliżej nieokreślone miejsce Empty Re: Bliżej nieokreślone miejsce
//Jakby co to mnie może poprawcie~

Ogrody? Mam coś, co należy do ciebie? Przepraszam bardzo, co? Może starą prezerwatywę albo kosę pod żebro? Abbadon zastanawiał się przez krótką chwilę nad tym, po co ktoś chce go wyciągnąć do Edenu. I po co miałby się tam zjawić. Krew rozmazana po drzwiach rozmywała mu się nieco w oczach, był nieco nagrzmocony - a co, przepraszam zrobiłbyś po porannym prysznicu z juchy i to niezbyt świeżej?  Właśnie. Bade wczepiał się w futrynę drzwi. Kojarzył fakty. Królik na wycieraczce. Niezbyt jednoznaczne zaproszenie na spotkanie. Zguba. Jakiś miłośnik horroru robi sobie jaja? Oparł się czołem o uświnione posoką drzwi. Królik to był czy zając? Zastanawiał się w stanie lekkiego odurzenia alkoholowo-narkotycznego.
Miecz, głąbie, miecz.
Nagle uderzyło go, co zgubił, kiedy i jak bardzo tego potrzebuje. Wyprostował się, czując jak wraca pierwsza fala trzeźwości. Eden? Jakiś skrzydlaty zdrajca zapieprzył mu miecz,żeby wrócił do niebiańskich włości? No tak, ale dlaczego mazał mu krwią po drzwiach? Właściwie nie jemu, bo i tak zamierzał się wynieść z tej okolicy.
Szybko zebrał swoje rzeczy do kieszeni bojówek i ramoneski z piórami przy kołnierzu. Kilka razy czule pocałował ścianę, przypominając sobie o swoim dzisiejszym wypadzie do baru i wystrzelił przez okno z zamiarem skopania tyłka każdemu, kto stanie mu na drodze, dopóki nie dowie się co ma zrobić, żeby odzyskać miecz. Bo na pewno za darmo go nie dostanie.

***

Zdążył otrzeźwieć, więc dziura malująca się pośród Ogrodów i wchłaniająca je w bezdenną czerń nie mogła być widziadłem. Zrozumiał, że raczej nie znajdzie tutaj pokornego aniołka z Mieczem Zniszczenia, a raczej krwawą jatkę, która właśnie szkicowała się na płótnie zielonych połaci Edenu. No cóż. Keine miecz, ale za to rozrywka pierwszorzędna. Runął w dół składając czarne skrzydła płasko na plecach, by nadać sobie dynamiki.  Musiał trafić inaczej roztrzaska się o ziemię - nie to żeby jakoś mu to przeszkadzało, ale jednak wolał trafić. Za cel obrał ogara, który wykonywał względnie prosty ruch i mógł uderzyć w niego pod właściwym kątem. Wykonywał właśnie skok na rudowłosego anioła. Abbadon wyciągnął przed siebie dłonie w rękawiczkach, spadając ponad głową Śmierci i łapiąc spojrzenie dzikiej bestii.
- Rokdim!* - warknął zderzając się z kundlem.
Uśmiechał się prawie tak szeroko jak jego przeciwnik. Prawie tak samo pożądliwie.

// *Zatańczmy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.01.15 15:53  •  Bliżej nieokreślone miejsce Empty Re: Bliżej nieokreślone miejsce
Chrupot spękanej ziemi pod stopami, rozniósł się po całej okolicy, dając do zrozumienia absolutnie nikomu, że samotność tego kawałka Desperacji została przerwana.
Pokonując kręte korytarze w siedzibie, wreszcie wyłonił się na powierzchnię, wyślizgując się przez ciasną wyrwę w ścianie. Dotknął podeszwą buta skąpanej w zimowej drętwocie gleby.
Wiecznie potargany łeb uniósł się nieznacznie ku górze, by spojrzeniem jednego, błękitnego oka ogarnąć kiedyś tak bliski mu obszar.
Niebo, choć ostatnim razem podziwiane w popołudniowej odsłonie, cieszące się pomarańczowymi i różowymi wstęgami, jakimi w tamtej chwili było ozdobione, teraz przybrało mroczniejszy wizerunek, zanurzając się w czarnej, głębokiej barwie. Pora dnia jakby dojrzała i rezygnując z tajemniczości, ostrzegała całą swoją postacią, że w jej wnętrzu może kryć się niebezpieczeństwo. Paradoksalnie do swoich przekonań o własnej grozie, sama odwracała łby od swoich uwag, skupiając oczy gapiów w miejsca, które kazały się nią zachwycać. Rozgwieżdżone niebo i piękna pełnia księżyca jasno oświetlała drogę, zachęcając do wtargnięcia w głąb mroku.
Noc była piękna, a Ourell nie śmiał twierdzić inaczej.
Raz za razem stawiał jedną nogę przed drugą, zmuszając się do swego rodzaju truchtu. Mimo jedynej kobiety, która była w stanie zachwycić go swoim urokiem, Noc nie odwróciła jego uwagi od rzeczy najważniejszych. W blond łbie dalej paliła się lampka, boleśnie przypominająca o umierającym pacjencie, którego życie leżało teraz w jego rękach. Skoro nosił na sobie tak wielki ciężar odpowiedzialności, nie mógł pozwolić na to, aby samemu stać się czyjąś ofiarą.
Problemem byli Ci „inni”, którzy już zaczynali dawać o sobie znać.
Chrapliwe wycie z oddali.
Nie odwrócił się. Przyspieszył kroku, nie porywając się jeszcze na szaleńczy bieg w kierunku tylko sobie znanym. Nie mógł stracić życia, jednakże póki nie był absolutnie pewny, że nikt go nie goni, nie chciał przypominać uciekającego zająca, który siłą rzeczy zmuszał drapieżnika, aby natychmiast za nim pobiegł - nawet, jeśli czuł, jak na jego odsłoniętym na nocne mrozy łbie, wyrastają długie, królicze uszy. Czuł się jak ofiara, która z własnej głupoty wystawiała się na pewną śmierć. Każdy chrzęst zdawał się być wyrokiem bolesnego końca, a zimny pot nie raz oblał całe plecy anioła, zmuszając go do wątpliwego panowania nie tylko nad swoimi burzliwymi myślami, ale także drżeniem dłoni. Zarzekał się, że widział w życiu wszystko, jednak to nie sprawiało, że rezygnował z człowieczeństwa i przybierał kształt bezuczuciowej skorupy. Wściekał się, cieszył, martwił… i bał. W końcu mógł zginąć, a taka perspektywa z łatwością sprawiła, że ręka Ourell’a mimowolnie zawędrowała do srebrnego krzyżyka, ujmując jego postać, w niemym geście prosząc o wsparcie. Co ciekawe… bardziej przerażał go fakt, że jego śmierć pociągnęłaby za sobą koniec Wilczura, aniżeli wizja rozszarpanego, własnego gardła.
W końcu nie wytrzymał. Poganiany czasem i stresem, który okładał go po brzuchu w zdwojonej sile, zrzucił z siebie płaszcz i bluzę, a następnie z lekkim wahaniem, ukazał pustemu światu ogromne, śnieżnobiałe skrzydła, które zdały na jedną chwilę przyćmić piękno gwieździstej nocy. Skąpane w blasku księżyca pióra, zaświstały na wietrze, który jak na zawołanie omiótł wystawione na zimno ciało anioła. Zadygotał. Chłód zdawał się nie do zniesienia, acz nie zniechęcony niewygodą mężczyzna, zaraz wzbił się w powietrze, mocno przytulając do siebie brania, byleby choć odrobinę nacieszyć się ich ciepłem. Mimo szczękających zębów i nieco skostniałych ruchów skrzydłami i tak wyglądał, jak jeden z piękniejszych okazów, które miały czelność wleźć na splamioną krwią ziemię. Świadków nie było, a nawet jeśli, nikt w takiej chwili nie rozpoznałby w nim tego oszpeconego Kundla z DOGS, którego jedynym zajęciem było gnicie w siedzibie i składanie coraz to większej ilości członków.
Jego oczom ukazała się granica. Po jednej stronie pustka, spękana ziemia i ruiny niegdysiejszych wspaniałości wzniesionych przez ludzi, po drugiej całe połacie cudów magii, jaką dysponowały istoty, które reprezentował. Eden był piękny. Bezpieczny. Zielony i nie zmącony żadnym okrucieństwem – a przynajmniej na pierwszy rzut oka prezentował się, niczym bajka. Ourell przed laty zdążył zauważyć, że wcale nie było tak kolorowo, jednakże miał ważniejsze sprawy na głowie, niż zastanawianie się nad przeszłością. Teraźniejszą głośno szeptała mu do ucha „spiesz się”, a on słuchał się jej wiernie, jak pies.
Z gracją wylądował na ziemi, acz poza samym momentem opadnięcia na ziemię, jego postawa w niczym nie przypominała dostojności, jaką zwykł prezentować się typowy anioł. Pomijając zmęczoną, oszpeconą twarz… ręce drżały mu niemiłosiernie z zimna, a nogi w niczym nie były gorsze, utrudniając sprawny chód. Mimo to, nie zamierzał póki co chować skrzydeł, zdając sobie sprawę, że zaraz i tak będzie musiał się nimi posłużyć. Przeszedł po obrzeżach Edenu, nareszcie odnajdując szukane przez siebie zielsko. Błękitne oko natychmiast zwróciło uwagę na krzaki, wijące się dumnie w okolicy, prezentujące swoją okazałość. Zastanawiał się czy którykolwiek z jego braci ma w obowiązku zajmowanie się roślinami, czy faktycznie rosną one same z siebie. Bez zbędnego wahania, podszedł do trupiego jadu i ostrożnie chwycił jeden z liści, upewniając się co do jego gatunku. Obrzydliwy, zgniły kolor natychmiast wymalował na twarzy Ourell’a wymęczony uśmiech, który przez niezmiennie szczekającą szczękę, wyglądał dosyć upiornie. Zerwał kilka okrągłych, fioletowych owoców i zawinąwszy je w gazę, schował bezpiecznie to torby. Nie był w pełni zadowolony co do ich jakości, jednakże nie mógł pozwolić sobie na marnotrawstwo czasu. Chciał jak najszybciej wrócić do Wilczura, a czekała go jeszcze jedna misja.
Zasłaniając nos i usta lodowatymi rękoma, chuchnął w nie parę razy. Machnął na próbę białymi skrzydłami i po raz kolejny wzbił się w górę, czując, że nos natyka mu się katarem. Ta wędrówka pozostawi na nim jakieś ślady swojej obecności.
Wleciał w głąb Edenu, zatrzymując się w okolicach ogrodu. Nocą nie dało się podziwiać piękna tego miejsca w całej okazałości, jednakże Ourell zdawał się nie ubolewać zbytnio nad tym faktem. Kwiaty większości roślin pochowały swoje pąki, niby to bojąc się wyglądającego na nie księżyca w pełni, acz jeden rebeliant zwykł otwierać się i patrzeć na niego w całym uwielbieniu. Growlithe nawet nie wiedział jak wielkie miał szczęście, że właśnie dziś przypadała ta wyjątkowa końcówka cyklu. Przemarznięty, dygoczący anioł co rusz wydobywał z siebie rozpaczliwe wydechy, niemal od razu zmieniające się w chmurę pary. Bardzo chciał utrzymać w sobie jak najwięcej ciepła, by zachować dla siebie siłę przy poszukiwaniach ostatniego składnika.
A wcale nie było tak łatwo.
Błądzenie po łąkach zajęło mu dobrą godzinę, nim nareszcie znalazł to czego szukał. Okazało się, że światło księżyca nie było wystarczające, by dobrze nakreślić drogę, która się przed nim wyłaniała. Niepewne kroki i nieufne sięgnięcia ręką, znacznie go spowolniły, acz w końcu udało mu się odnaleźć Kwiat Luny, który łapczywie zerwał, natychmiast chowając do torby. Nie oglądając się za siebie, wzbił się czym prędzej w powietrze i drętwymi ruchami skrzydeł z trudem doleciał do Desperacji.

{ z.t }

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach