Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 06.01.18 16:49  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Zemsta – ślepa, pełna furii, nienawiści, wspomagająca chytrość i wyostrzająca instynkt. Czy się spodziewał? Śmiechu warte. On – wiecznie naprężony, czujny i niespokojny, tym razem odwrócił się tyłem do przeciwnika.
Łapy naciskały ciężko na podłoże, ubijając miękką jak błoto ziemię. Bestia o gabarytach przewyższających niektóre niedźwiedzie stawiała kroki coraz mozolniej, coraz mniej chętnie. Oddychała nieregularnie, wypuszczając z wielkiego pyska jeszcze większe chmury bieli. Długi ogon ledwo unosił się nad leśną ściółką, nie był już zmierzwiony, ale też nie drgał w zadowoleniu.
Wygranie walki, jakkolwiek nieuczciwej, nie przyniosło oczekiwanych skutków. Powinien z arogancją zadzierać pysk, by potem odrzucić łeb i posłać głośne wycie w eter, przebijając się nim aż po samo niebo. Aż do jaskini Boga, w której zamknął się, by uciec przed światem. Wygrałem. Słyszysz, do cholery?! WYGRAŁEM z Twoją niesprawiedliwością! Co teraz? Jak mnie  przetestujesz? Ale żaden kpiący śmiech nie cisnął mu się na usta. Nie czuł smaku sukcesu, choć niewątpliwie jeden ruch mniej albo jedna sekunda ociągnięcia więcej, a sam leżałby na ziemi z tygodnia na tydzień coraz bardziej rozkładany przez insekty i pasożyty.
A jednak milczał. Upływ krwi musiał mieć tu spore znaczenie, w końcu czy Grow kiedykolwiek odmówił wyzwań? Zawsze był przecież na nie przygotowany.
Prócz tego momentu.
To nie wina ran. Po prostu popełniłeś błąd – rzekła Shatarai ze znudzeniem kobiety skracającej paznokcie pilnikiem. Pazury wbiły się w podłoże, kiedy coś ciężkiego opadło na grzbiet, całym swoim balastem sprawiając, że silne łapy czarnego psiska ugięły się, aż omal nie dotknął brzuchem podłoża. Z gardła natychmiast wyrwał się krótki odgłos, głośny i nagły jak warknięcie silnika. Prawda. To nie wina ran. To nie wina wyczerpania i temperatury. To nie wina żadnego z bogów i bóstw.
Uszy przylgnęły ściśle do czaszki, kiedy obracał łeb. Źrenica otoczona barwą intensywnego błękitu zwęziła się do rozmiaru szpilki. Nie zaszedł dalej niż kilka metrów, a już został zaatakowany ponownie?
Śmieszne.
Z najeżoną sierścią zaczął warczeć. Nie czuł zębów wżynających się w skórę, pazury ślizgające się o grzbiet i bok nie sprawiały bólu, który mogłyby sprawić, gdyby biały wilk włożył w to wystarczająco dużo siły, nie dostrzegł też oznak agresji, ale na Desperacji atakowały też dzieci i kaleki, używano mało chwalebnych chwytów i podstępów. Powinien doszukiwać się dziury w całym, skoro intencje niedawnego sojusznika były jasne?
Nie zmienił może ustawienia, ale dało się wyczuć na nowo twardniejące mięśnie. Po chwili stulone uszy zadrgały, by ostatecznie skierować się ku Yukimurze. Postawa ciała, wcześniej mogąca przywodzić na myśl sygnał do kapitulacji lub strachu, na nowo przybrała bojową pozycję. Dawał ostrzeżenie, ostatni raz zresztą. Ile miał się z nim jeszcze pierdolić?
Ślepia zaszły mgłą, jakby ktoś rzucił na nie cień. Szkliwo zębów skontrastowało z czarną mordą, gdy ta zmarszczyła się i podciągnęła górną wargę demonstrując uzębienie.
Nagle poderwał się z miejsca, wykręcając ciało w sposób, od którego większość wykrzywiłaby się na myśl o bólu kręgosłupa, jednak wydawało się, że wymordowany albo tego nie odczuł, albo idealnie to zamaskował. Z rozwartą paszczą zaatakował, obracając się aż zbyt gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni, by ponownie stanąć frontem do przeciwnika. Warkot nasilał się z każdą sekundą, wprawiając w drżenie całe cielsko, które skoczyło zostawiając w ziemi ślady po pazurach, wszystko po to, by przewrócić mniejszego oponenta, przytrzymując go łapą lub kłami. Zęby, choć ostrzegawczo obnażone, nie sięgały jednak jeszcze jego tkanek. Pacyfikacja była jedynym, na czym mu zależało, choć jeśli będzie trzeba, był gotów ponownie podjąć się walki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.18 23:14  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Tracił przytomność umysłu — kawałek po kawałku, jakby coś mu wyskubywało części świadomości, odbierając to, co chroniło go przed całościową utratą zmysłów. Wszystko zaczęło się od tej cholernej biokinezy, bo to właśnie wilcza natura ciągnęła za sobą nieprzyjemne następstwa — nigdy nie potrafił jej w pełni zaakceptować, choć wielokrotnie próbował. Wielokrotnie zdarzało się jednak, że musiał przybrać swoją zwierzęcą postać, bo ta otwierała przed nim nowe możliwości, pozwalała łatwiej zdobywać pożywienie — czasami wystarczyło wyszczerzyć ostre jak brzytwa kły i ryknąć złowrogo, by załapać się na jakieś ochłapy lub odpędzić wymordowanych konkurujących o ten sam kawał mięsa. Tym razem był niemalże zmuszony do siedzenia w wilczym korpusie o wiele dłużej, niż zakładała to norma — to z kolei prowadziło do bardzo nieprzyjemnych skutków ubocznych, które tym razem odczuwał już od dłuższego czasu.
Na początku trudno było mu się kontrolować — wydawało mu się, że doskonale zna swojego wewnętrznego wilka, lecz w rzeczywistości nie zdawał sobie sprawy z tego, że ten potwór potrafił być naprawdę dużym zagrożeniem, a to go zgubiło. Mówi się, że to, czego nie jesteśmy świadomi bardzo łatwo może przejąć nad nami kontrolę i mogłoby się wydawać, że tak miało być w przypadku Yukimury, któremu kontrola przesypywała się między palcami jak piasek — niby ją miał, ale z łatwością ulatywała mu z rąk. Tracił panowanie nad sobą — ciało stawało się nieposłuszne, myśli robiły się jeszcze bardziej chaotyczne, a cała sytuacja tylko dodatkowo utrudniała mu zebranie się do kupy.
Miał trudności ze skupieniem uwagi — cały świat mu wirował, jakby dopiero co wyszedł z jakiejś wymyślnej atrakcji w lunaparku, która trzęsła nim całym i wywracała mu cały obraz do góry nogami. Ciężko było mu skupić myśli, ciężko było mu skupić wzrok (bo ślepia miał rozkojarzone) i ciężko było mu skupić się na czymkolwiek, dlatego jakiekolwiek jego działania należały do tych pozbawionych głębszych przemyśleń albo zawierały szczątkowe przemyślenia, które raczej należały do grona błędnych i bezsensownych. Jako wilk nie potrafił wysuwać żadnych normalnych wniosków — świat atakował go intensywnymi barwami i efektami świetlnymi, wszystko uderzało go ze wzmożoną siłą, a on po prostu wariował. Kawałek po kawałeczku. Nie był w stanie tego znieść — dlatego tak idiotycznie działał.
Resztki zdrowego rozsądku podpowiedziały mu, że czarny wilk wcale nie jest przyjacielem — to był impuls. Minęły sekundy — więcej nie potrzebował by podjąć decyzję o skoku. Zgodnie z planem udało mu się wdrapać na grzbiet starszego kuzyna, a nawet chwilę na nim utrzymać. Nie wiedzieć czemu nie rozdziawił paszczy, by go skrzywdzić — tą dziwną akcją chciał mu pokazać, że mu nie ufa i nigdy ufać się będzie, a już na pewno nie pójdzie za nim tak po prostu wgłąb lasu, bo raczej należał do tych pamiętliwych stworzeń. Wcześniej był nastawiony wrogo, więc teraz pewnie też był, tylko próbował to kamuflować, chciał zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Neely nie mógł pozwolić na taki atak z jego strony.
Odpowiedział mu w psim języku — warknął coś ostrzegawczo w momencie, w którym próbował się utrzymać na jego grzbiecie. Chwilę się ślizgał, wyczuwając pod łapami napinające się mięśnie właściciela ciemnej sierści, który prawdopodobnie przygotowywał się do kontrataku — bo niby do czego innego mógł się szykować, gdy na tyle miał swojego niedoszłego przeciwnika, który nie chciał mu dać spokoju.
Gdyby nie myślał tak chaotycznie, to zapewne zastanowiłby się z kilka razy nad konsekwencjami swojego ataku — przeanalizowałby całą sytuację, być może uznałby nawet, że najrozsądniejszym wyjściem byłaby ucieczka i po prostu by zniknął. Ale nie mógł tego zrobić, bo stopniowo tracił swoje człowieczeństwo. Nie wiedział czym jest zdrowy rozsądek, w tamtej chwili liczyło się dla niego tylko to, że stał przed fałszywcem, który wcześniej prawie wgryzł mu się w gardło, a teraz próbował zgrywać wielkiego przyjaciela, którym na pewno nie był.
Moment swojego upadku zarejestrował z lekkim opóźnieniem — jak gdyby coś go skutecznie rozproszyło i nie pozwoliło mu na dalsze utrzymywanie swojej pozycji. Starszy kuzyn wykorzystał swoją szybkość i siłę — nic dziwnego, że Neely tak szybko ześlizgnął się z jego grzbietu, uderzając kręgosłupem w twarde podłoże. Zaszczekał niewyraźnie z bólu, niemalże od razu próbując podnieść poranione cielsko. Łapa ciemnego wilka skutecznie mu to uniemożliwiła — został przyparty do ziemi tak, że trudno mu było jakkolwiek swobodniej się ruszyć, choć nawet to nie powstrzymało go przed próbą uwolnienia się. Szamotał się na boki, a błoto i piach oblepiały jego jasną sierść. Próbował się wyślizgnąć, zmienić swoją pozycję tak, aby łatwiej mu było ponownie zaatakować — bo tak, planował się odgryźć. Tym razem nie miał zamiaru ostrzegać, chciał boleśnie zaatakować. Nie przewidział jednak, że nawiedzi go kolejna fala bólu — tym razem tak silna, że ciało całe mu zadrżało. Czuł się tak, jakby ktoś obdzierał go ze skóry. Zawył głośno, szamocząc się jeszcze bardziej. Wył głośno, nienaturalnie wykrzywiając przy tym pysk. Jakimś cholernym cudem udało mu się przekręcić tak, że padł na brzuch. Zwierzęcy ryk przekształcił się w dość żałosny, ludzki krzyk. Nobuyuki porzucił zwierzęcy korpus, przyjmując swoją prawdziwą, ludzką postać. Jego białe włosy kleiły mu się do spoconego ciała, a z rozwalonego boku sączyła się krew. Wciąż drżał, leżąc na brzuchu, z twarzą w piachu. Próbował podnieść się dłonią, aczkolwiek póki co był zbyt słaby — przemiana go wyczerpała, potrzebował krótkiego odpoczynku i ubrań.
Oddychał zdecydowanie za szybko — wiele wysiłku włożył w to, by wyrwać się ze szponów bestii i odnaleźć swoje człowieczeństwo. O ile w ogóle je odzyskał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.02.18 23:57  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Trzymał na nim zęby, warczał nisko. Nie wyrządzał krzywdy, choć przez synapsy przeciskało się miliard komunikatów. Nie. Milion rozkazów. Każdy brzmiał inaczej, ale podobnie. Można było dojść do jednego wniosku — że prawidłową reakcją jest zwarcie szczęk. Przegryzienie miękkich tkanek brzucha lub gardła. Wywleczenie na wierzch wszystkich bebechów lub nitek tętnic. Słusznym rozwiązaniem jest zabicie tego, który sam chciał cię zabić.
Jednak Grow w całej tej chorej sytuacji wciąż kłócił się ze zdrowym rozsądkiem. Trzymał kły na szyi oponenta, pod językiem wyczuwał każde jego przełknięcie śliny. Potężną łapą przytwierdzał cielsko młodszego wymordowanego do podłoża. Wiedział, jaki to musiał być wysiłek. Nieznajomy był o wiele mniejszy i szczuplejszy. Samo napieranie na niego mogło być porównywalne do zmiażdżenia przez filar, który jakimś cudem załamał się i upadł prosto na bok. Górował nad białym wilkiem, ale go nie dobił.
Dlaczego?
Ślepia przymrużyły się gwałtownie, gdy poczuł kolejny spazmatyczny dreszcz. Nagle to, co trzymał w paszczy, stało się jakby mniejsze, przestało tak napierać na jego zęby. Z ponownym warkotem poprawił uchwyt. Wyczuwał jednak zmianę jaka zachodziła w drugim psowatym. To jak niknęła sierść. Jak tracił oparcie pod pazurami. Łapa opadała, jakby z piersi nieznajomego uchodziło bardzo dużo powietrza.
Długo nie zmieniał pozycji. Czekał. Nie miał w sobie za grosz cierpliwości, jednak nie wykonał ataku, choć przeciwnik słabł z sekund na sekundę. Co było powodem? Upór. Kurewska chęć zrobienia wszystkiego odwrotnie niż ONE mu każą. Nieprzemożone pragnienie by splunąć IM w twarz. By powiedzieć: „pierdolcie się, nie będzie po waszemu”.
A o n e skowytały. Ich piski przyciskały czarne wilcze uszy do czaszki, choć nikt, absolutnie żadna żywa dusza, nie była w stanie wychwycić tych tonów. Wrzeszczały bez opamiętania. Coś na robił? COŚ NAROBIŁ? Inne z drwiną szeptały, że zginie. Zdechniesz, bo się zawahałeś. Wykitujesz, ty nędzny kundlu, rozumiesz? To małe gówno zarżnie cię, bo stchórzyłeś! Do diabła, mogły mieć rację. W Growie narastał histeryczny śmiech. Czy posłuchanie ich, ten jeden jedyny raz, byłoby taką ujmą na honorze? Faktycznie by się stoczył, bo zrealizowałby ich pomysł?
Szeroko rozwarte ślepia wpatrywały się drapieżnie w coraz bardziej ludzki organizm. Na plecach mężczyzny widać było jeszcze długi pas białej brudnej sierści, zarys szczęki się cofał, uszy malały. Dyszał.
W zasadzie oboje dyszeli.
Grow zdał sobie sprawę, że jego oddech jest niestabilny. Że ostrość obrazu nie jest taka, jaka powinna być. Odniesione rany zaczęły dawać o sobie znać, więc powinien zacząć się decydować. Postawić karty na jedną z opcji, a nie stale i stale, i stale się wahać.
Dobij go — szeptał życzliwy głos, podobny do głosu psychologa, który zachęca, by wypisać wszystkie swoje pozytywne cechy na kartce papieru. Dobij to czołgające się ścierwo. Inaczej znów cię zaatakuje, prawda? Przecież nie chcesz odnieść innych ran. Mam słuszność? Oh, oczywiście, że mam. Nie lubisz bólu. Kto zresztą by lubił? Nie mogłeś zapomnieć, że ten... ten mężczyzna, który zdany jest teraz na twoją łaskę... że próbował cię zabić? Jace, nie byłbyś w stanie o tym zapomnieć, racja?
Łapy miał wypełnione cementem. Przytwierdzone do gleby, aby nie mógł nimi poruszyć i odbiec. Po głowie wciąż tłukło mu się ostatnie zdanie: nie byłbyś w stanie zapomnieć, że chciał cię zabić, racja? — musiał na nie przytaknąć. Wrogów rozcierał w pył. Takie było prawo dżungli. Jedyna słuszna decyzja, która gwarantowała przetrwanie — albo ty ich, albo oni ciebie.
Dlaczego, DO CHOLERY, wciąż i wciąż nie zadajesz ciosu?!
Wilczur warknął, aż z pobliskiego drzewa zerwał się do lotu ptak. Czarna smuga śmignęła po niebie. Chmury wisiały nad nimi nisko — zapowiadało się na deszcz. Może na ulewę. Czy coś takiego zmyłoby poczucie winy za kolejne morderstwo?
Grow ostatni raz przeciągnął spojrzeniem po przylgniętej, wyczerpanej sylwetce nieznajomego. A potem odbiegł, aż jego kroków nie zagłuszył pierwszy trzask zbliżającej się burzy.

Jakiś czas później Grow siedział na parapecie. Odnalazł bez większego problemu ruiny budynku, w którym się obudził. Ubrania, które wcześniej przewiesił niedbale przez gałąź drzewa rosnącego obok strumienia, teraz — wciąż mokre — kleiły się do jego ciała.
Rozlegał się głośny dźwięk zapalniczki.
Czerwień ognia nie rozświetlała jednak jego twarzy. Warknął i cisnął przedmiot w błoto. Rozpadało się na dobre. Kusiło go, by wrócić do domu. Zrzucić z siebie lepkie od wody ciuchy i ocieplić ciało pod suchym kocem. Jednak nadal nie wiedział gdzie się znajduje. Nie kojarzył tej lokacji, a urywki z wczorajszej nocy wciąż były tylko nieposkładanymi puzzlami bez paru elementów.
Spojrzał przed siebie, łapiąc w palce niezapalonego papierosa. Z nudów przeszukał kilka pomieszczeń. Podłogi wyściełane były gruzami, głównie z zawalonych dachów. Wokół roiło się od szczurów, pajęczyn, pleśni. W oknach nie było szyb. Drzwi wisiały na zawiasach ostatnim możliwym cudem albo nie było ich wcale.
Nie znalazł nic ciekawego, pomijając zgniecioną paczkę ze zgniecionymi fajkami, popsutą zapalniczkę i gitarę z pękniętą struną. Wychodząc na zewnątrz, pod mały daszek, oparł instrument tuż przy swoim lewym udzie, samemu nie będąc pewnym, dlaczego przytargał go ze sobą na dwór.
Wycharczał coś marudnie pod nosem, znów wsuwając ustnik między wargi. Zaciskając lekko zęby na brzegu papierosa wychwycił ponad deszczem i mokrą glebą inny zapach — dziwnie znajomy. Przez kilka pierwszych sekund nie był w stanie przypasować go do konkretu.
Dopiero potem doszedł do wniosku, że znał tę woń. Znał ten zapach krwi. Zapach ciała i zmęczenia. Źrenice rozszerzyły się, gdy przed oczami stanął obraz białego wilka. W uszach słyszał trzaski — to dźwięk łamanych stawów. Po przemianie mężczyzna wyglądał na wyczerpanego. Kadr rozmył się, gdy Wilczur zamrugał, rozganiając wspomnienie.
Wsunął zaraz palce wolnej ręki na szyję. Kiedy dotarł do ubrań, w pierwszym odruchu chwycił za bluzę. Wydarł rękaw, a resztę okrycia cisnął wściekle pod drzewo (teraz żałował; miał na sobie jedynie cienką koszulę, a ona nie chroniła przed zimnem). Materiał, który oplótł wokół rannej szyi, już przesiąknął czerwienią. Wciąż bolało jak skurwysyn. Żył tylko dzięki przypadkowi. Ale jaki przypadek sprawiłby, że przeżyli obaj?
Nie poruszył się, ale ukradkiem sondował teren.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.18 15:15  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Jasna, drżąca dłoń Nobuyukiego na krótką chwilę nieznacznie uniosła się — jak u rannego wojaka, próbującego ostatkami sił wezwać pomoc, która nigdy miała nie nadejść. Dwa palce wyprostowały się leniwie, jakby z trudem, by po chwili opaść bezwładnie na błotnistą ziemię i zapaść się w nią wraz z resztą zdrętwiałego ciała. Chłodne powietrze, które uciążliwie atakowało jego nagie plecy wcale nie ułatwiało sprawy — czuł, że przez nie jeszcze bardziej grzęźnie. I wiedział, że nie tak łatwo będzie się wygrzebać — mógł jedynie bezradnie przyglądać się własnemu końcowi, który prawdopodobnie zbliżał się ogromnymi krokami.
Nie mógł wstać, choć obstawiał, że nawet jeśli jakimś cudem udałoby mu się to zrobić, to i tak bardzo szybko z powrotem padłby na ziemię, a wtedy to już na pewno by się nie podniósł. Testowo spiął nawet mięśnie, ale gdy paraliżujący ból, rozdzierający go od środka rozlazł się po jego ciele, to od razu porzucił pomysł o jakichkolwiek próbach przyjęcia innej pozycji. Po prostu leżał niemalże w bezruchu z twarzą utkwioną w ziemi. Drobiny piachu ubrudziły mu usta — kilka z nich przedostało się też między wargami i przykleiło się do języka. Z trudem przełknął gęstą ślinę, próbując zignorować nieprzyjemne szczypanie w gardle.
Jesteś żałosny, powtarzał sobie w myślach, jakby te słowa miały go natchnąć jakąś niewyobrażalnie silną mocą i zmotywować go do podjęcia jakichkolwiek działań, które pomogłyby mu wykaraskać się z zaistniałej sytuacji. Ale te słowa nie pomagały w niczym, bo jego umysł dość szybko odmówił mu posłuszeństwa. Myśli, słowa, chęci... wszystko wyparowało, została tylko pustka, którą raz na jakiś czas wypełniał pulsujący ból — i tylko on przypominał Yukimurze, że wciąż żyje, że jego marna egzystencja nie została rozszarpana przez ostre zębiska wilka, który w każdej chwili mógł z nim zrobić co tylko chciał, mógł rozgryźć go na milion kawałeczków.
Powolnie przechylił głowę w bok. Oczy miał zamknięte, oddychał bardzo powoli, przez nos. Jego blade usta poruszyły się tak, jakby chciał coś powiedzieć, jakby miał wyszeptać swoje ostatnie słowa, które z pewnością nie byłyby prośbą o oszczędzenie. Poruszył powiekami — przez chwilę było widać jego szkarłatne ślepia. Straciły swoją intensywność, może miały ją stracić na zawsze. Ale ciężkie powieki opadły, a wargi przestały drżeć.
Mogłoby się wydawać, że był to koniec kolejnego z istnień. Definitywny koniec.
Ale każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, nierzadko czegoś lepszego.
A koty podobno mają siedem żyć.
Siedem żyć...

Chłodny wicher otulał jego zdrętwiałe ciało, bawił się jego jasnymi włosami i przysypywał go ziemią, jakby chciał go pogrzebać — bo nawet porzuceni na pastwę losu zasługiwali na pogrzeb. Ten miał się odbyć bez jakichkolwiek świadków. Krótka ceremonia, trochę szacunku dla zmarłego.
Neely otworzył gwałtownie oczy, jakby jakiś koszmar wybudził go z bardzo długiego snu. Trup przerwał swój własny pochówek, nie pozwolił się pogrzebać, nie pozwolił, by ten świat o nim zapomniał. Wciąż żył — jego stan może i nie był najlepszy, ale przynajmniej żył, o czym przypomniał mu ten sam ból głowy, który uderzał go kilkukrotnie tuż przed utratą przytomności.
Był cały mokry, ziemia którą był pokryty zamieniała się w błoto, pokrywała większość jego ciała. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł wyglądać jak nieboszczyk, który wrócił ze świata zmarłych, powrócił do życia. Rozdrapany bok tylko dopełniał jego trupią aparycję. Krew zaschła, ale ranę oblepił brud, który częściowo obmył deszcz.
Drżał z zimna — motywowało go to, by w końcu zebrać wszystkie siły jakie udało mu się odnowić w tych spartańskich warunkach i podnieść się, a najlepiej zaraz po tym ruszyć dalej, znaleźć jakieś prowizoryczne schronienie, w którym mógłby spróbować się ogrzać i przeczekać ulewę.
Zadygotał, ale wsparł się na dłoni, przekręcił ciało i jakoś udało mu się usiąść. Ręką poprawił ogon, który niemalże przygniótł własnym ciężarem, a następnie rozejrzał się na boki. Mókł coraz bardziej, z sekundy na sekundę. Skórę miał lodowatą, trochę bolało go gardło i wciąż czuł się osłabiony, ale nie na tyle, by nie móc się podnieść. Poruszył obolałymi nogami, palcami ostrożnie zbadał strukturę rany, która od razu go zapiekła, a na sam koniec splunął w bok, by pozbyć się drobin piachu, które wciąż mu zalegały.
Zaczął rozmyślać o tym, jak doprowadził się do takiego stanu. Nie pamiętał tego, co robił przed zapadnięciem w sen, jakby ktoś specjalnie wymazał mu te wspomnienia. Możliwe, że miał jakieś drobne przebłyski, ale śmiało można było je porównać do odłamków rozbitego dzbana — miliony kawałków, których złożenie w całość zabrałoby zdecydowanie zbyt wiele czasu albo okazałoby się po prostu niemożliwe, bo jak wiadomo fragmenty rozbitego naczynia często lubiły się chować i gubić. Podjął próbę przypomnienia sobie ostatnich godzin (bo szczerze, to nawet nie miał pojęcia ile czasu minęło), ale dość szybko porzucił ten pomysł, bo ostry ból skutecznie mu to utrudniał.
Przeszłość miała zostać zapomniana — bez trudu wysnuł ten wniosek.
Przetarł dłonią mokrą twarz, nieumyślnie rozprowadzając ziemię po swoim policzku i brodzie. Palcami odgarnął mokre włosy na bok, zahaczając o przytkane uszy, do których zakradło się zbyt wiele kropel deszczówki. Szybkim ruchem głowy pozbył strzepał z siebie trochę wody, a potem ułożył dłonie na kolanach.
Odliczył w myślach do pięciu.
Zaczął wstawać.
Spięte mięśnie dawały o sobie znać, ale Yukimura ignorował ten ból. Zaciskał zęby, raniąc dolną wargę — skupiał się na ranie, którą tworzył jego kieł, skupiał się na smaku własnej krwi, tym samym zapominając o obolałym ciele i rozdrapanym żebrze.
Zachwiał się na nogach, ale finalnie udało mu się utrzymać równowagę. Spoglądał w dół — miał brudne stopy, na których wyraźnie odznaczały się żyły, a jasne nogi i brzuch były całe w błocie. Na szybko przejechał po nich dłońmi, pozbywając się części brudu. Resztą miał się zająć deszcz.
Ruszył przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd zmierza. To znaczy wiedział — chciał odnaleźć jakieś schronienie, nie wiedział jednak gdzie konkretnie jest i w którą stronę powinien ruszyć, aby odnaleźć tymczasowy azyl. Nie miał zamiaru nad tym rozmyślać, dlatego też ruszył po prostu przed siebie. Szedł wolno i ostrożnie — pod bosymi stopami czuł błoto, przez które z łatwością mógł się wyrżnąć, a zdecydowanie nie potrzebował dodatkowych obrażeń. I tak był poobijany.
Zachwiał się przy jednym z martwych drzew, zaczepiając się o jakiś wystający korzeń. Pewnie wyrżnąłby się, gdyby nie to, że paznokciami zaczepił o pień, którego jakoś się przytrzymał. Chwilę później ruszył dalej, przedzierając się przez krzaki, w których jak się okazało były jego ubrania, które jakiś czas temu z siebie zrzucił. Oczywiście jego głowa nie zarejestrowała tego momentu, ale to nie przeszkodziło mu w tym, aby w mokrych szmatach rozpoznać swoją własność. Ale jego głowę wciąż nawiedzało jedno i to samo pytanie.
Co się ze mną działo?
Nie mógł znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi, dlatego też bez większego namysłu zaczął nakładać na siebie przemoczone ciuchy — przynajmniej nie musiał szwendać się po lesie nago. Mokra koszulka od razu przywarła do jego ciała, a spodnie nieprzyjemnie opięły się wokół łydek i ud. Ale nie mógł narzekać, bo i tak było coraz lepiej — a już w ogóle prześwietnie byłoby, gdyby nagle pojawił się ktoś, kto potrafiłby mu pomóc z ułożeniem myślowej układanki.
Przez jakieś kilkanaście minut chował się od deszczu pod drzewami, wciąż poruszając się do przodu, byle nie stać w miejscu i nie trwonić czasu. W butach było mu dużo łatwiej się poruszać, choć przez starte podeszwy też musiał zachowywać ostrożność.
Musiało minąć kilka kolejnych minut — dostrzegł jakiś budynek, a raczej jego szczątku. Zakradał się między gałęziami i krzakami, chcąc upewnić się czy w środku nikogo nie ma. Obszedł ruiny przynajmniej z dwóch stron, a gdy nic nie wskazywało na to, że ktoś może je zajmować, to po prostu wyszedł. Od razu skierował się w stronę (jak sądził) wejścia, ale w tym samym momencie kogoś dostrzegł. Automatycznie obrał inny tor i ruszył gdzieś w bok, choć kątem oka zerkał w stronę nieznajomego. Jak zbite, przemoczone kocię, z wyraźną obawą.
Wolał odejść i być bezpieczny, wolał udawać, że go tu nie było, mimo że w jego głowie pojawiło się słabe światełko, które o czymś informowało. O czym? Też chciał wiedzieć. Miał dziwne wrażenie, że już kiedyś go gdzieś widział.
Coś nakazywało mu zagadać, lecz natura tchórza zdawała się być silniejsza. W takim stanie nie mógłby się bronić, był łatwym celem. Warto było ryzykować?
Zatrzymał się na chwilę, wciąż obrócony bokiem do ciemnowłosego mężczyzny.
Bił się z myślami.
Kim jesteś?
Przełknął głośniej ślinę.
Mókł na własne życzenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.18 16:26  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Można to nazwać zbiegiem okoliczności?
Patrząc przed siebie miał wrażenie, że na ciemnoszarym tle pocztówki dostrzega rażąco biały punkt i na podstawie tego odpowiedź przyszła sama — nie. To coś więcej niż zwykły przypadek, chociaż Grow i tak nie wierzył w żadne z góry nałożone scenariusze. Był pewien, że nieznajomy dotarł tu po szczątkowych śladach. Musiał się pospieszyć, deszcz zmywał trop — nie tylko odciski butów, jakie pozostawił po sobie Wilczur, ale także samą woń. Wszystko wskazywało na to, że niedoszły straceniec siedział mu na ogonie.
Proszę, proszę. Grow złapał w palce nieodpalonego papierosa i odsunął go od ust, które mimowolnie ułożyły się w rozbawiony uśmiech. Spostrzegł tę jasną smugę zdecydowanie za późno, ale co za różnica? Koniec końców nie zwrócił ku niemu twarzy, by nie dać przy okazji sygnału, że wie o jego obecności. Zerkał na niego kątem oka, czekając na jakiś ruch, jakiś... atak.
Coś, co wyostrzyłoby wspomnienia sprzed kilkudziesięciu minut. Bo po to przyszedł, tak? Żeby dopiąć sprawę na ostatni guzik?
Odłożył nieodpaloną fajkę na brzeg parapetu. Nie był zawodowym palaczem i raczej szczędził płuca przed nikotyną, ale w tym momencie dużo by dał, żeby się zrelaksować. Nie chciał ponownie tracić panowania, wolał zachować jasność umysłu. Czasami przypominało to walkę z narkozą. Ta chwila, w której jednak próbujesz pozostać przytomny, ale środek okazuje się silniejszy. Brutalnie odcina cię od świata, a potem — gdy jego moc przemija — nagle otwierasz oczy. Znajdujesz się w innym miejscu, o innej godzinie, z wielką luką w pamięci. Wieczna walka o zachowanie zmysłów była przede wszystkim (WKURWIAJĄCA) męcząca.
Wilczur postukał palcami o płaską powierzchnię na której przysiadł. Jeszcze czekał, ale im więcej ziaren sekund przelatywało przez klepsydrę, tym więcej zniecierpliwienia ścinało mu krew. Dlaczego jeszcze nie atakował? Stał jak ostatni palant gdzieś tam, w rogu pleneru, i mókł. Potrzebował bodźca?
Prowokacji?
Kącik ust Growlithe'a drgnął. Prawdopodobnie kwalifikował się na ostatnie miejsce wśród osób, które powinny celowo zwracać na siebie uwagę, ale kim by był, gdyby stał z założonymi rękoma? Dlatego wyplątał dłonie, a potem wsunął palce między wargi i gwizdnął ostro ponad szumem deszczu.
Tak się gwiżdże do psa, który zerwał się z łańcucha i pobiegł jak głupi za autobusem.
Tak się gwizdało również po to, aby zwrócić spojrzenia w swoim kierunku.
Sekundę później wskazał palcem na górę. Wycelował prosto w zadaszenie, które chroniło go przed opadami — w spód betonowego balkonu. Brakowało tylko tego, by jawnie rzucił hasłem: „mokniesz, debilu. Trzeba ci innych argumentów?”, ale z jakichś przyczyn zachował wszystkie mądrości dla siebie.
Może jednym z powodów był ten uporczywy ból po kłach pumy?
Białowłosy sięgnął po oparty o ścianę instrument. Gitara miała już swoje lata, ale nie była zabytkowa. Prawdopodobnie zgubił ją jeden z wojskowych albo — co bardziej prawdopodobne — jeden z łowców, który zaszedł za daleko ze swoimi bagażami. Grow się nie spodziewał, że jeszcze kiedykolwiek napotka coś w tak dobrym stanie. Coś, co nie będzie bronią lub puszkowanym żarciem. Coś, czego nie można podpiąć pod wojnę.
Zgiął nogę w kolanie, bosą piętę wspierając na pionowej powierzchni ściany. Oparł sprzęt na udzie, kładąc płasko rękę na pudle rezonansowym. Postukał opuszkami w zabrudzone drewno, wybijając na niej jakiś rytm. Po głowie chodziły mu tylko absurdalne melodie z przedszkola; nie był zresztą pewien, czy pieski małe dwa są odpowiednim tytułem na zachętę, ale coś podpowiadało mu, że raczej nie. Potrzeba tu było czegoś innego, do czego nie trzeba słów — bo z chrypą i naderwaną skórą przy gardle nie mógł przecież śpiewać.
Przeciągnął palcami po strunach, od razu się krzywiąc. Chwycenie za odpowiednie klucze i nastrojenie instrumentu mogło potrwać wieki, zważywszy na to, kiedy ostatnim razem trzymał coś takiego w rękach, ale z drugiej strony...
… z drugiej strony gitara i tak była wybrakowana. Miał się spodziewać cudów po czymś, co lata świetności zakończyło kilka miesięcy temu?
Bzdura — rzucił z rozbawieniem, ostatni raz sprawdzając brzmienie swojej nowej koleżanki. Był ciekaw czy pamięta nuty do tej melodii, ale wiedział, że dużą rolę odegra tu zwyczajne przyzwyczajenie. Kiedyś męczył tę kompozycję całymi godzinami — jak jego ręce miałyby zapomnieć ten trud?
Zerwał się głośniejszy, bardziej szumiący wiatr, kiedy Grow uderzył palcami w pierwszym, muzycznym drgnięciu utworu.


Ostatnio zmieniony przez Arcanine ✟ dnia 02.04.18 20:36, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.18 13:04  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Popatrzył w górę, na deszcz — miał wrażenie, że to niebo spada, że ciężkie, szare chmury chcą go zmiażdżyć. Brudne krople rozbijały się o jego jasną twarz, a ubrania jeszcze ciaśniej opinały się na jego ciele. Dłonią przejechał po swojej koszuli, zahaczając o miejsce, w którym brakowało dwóch guzików. Na ubraniu powoli pojawiała się czerwona plama — rozszarpany bok wciąż krwawił, przejmując szkarłatem kolejne warstwy tkanin.
Szczęka zadrżała mu z zimna, za nią zadygotała reszta ciała. Podczas rozmyślań całkowicie zapominał o chłodzie i dyskomforcie, którego stale doświadczał przez pogodę. Dopiero w momencie, w którym myślami wracał do świata rzeczywistego, wszystkie odczucia uderzały go ze wzmożoną siłą. Podskórnie czuł, jak zbiera się w nim wciąż narastająca niepewność, której z pewnością towarzyszyły również obawa, niezrozumienie i częściowe zagubienie. Powtarzał sobie, że nie ma się czego bać, ale nawet ta próba dodania sobie otuchy nie wyzbyła się całkowicie lęku przed nieznanym. Lęku, za którym gdzieś daleko czaiła się też chora ciekawość i ekscytacja.
Przymknął na chwilę oczy, spuszczając łeb. Kilka kropel spłynęło po jego nosie, jedna wdarła się między jasne wargi. Coś nieprzyjemnie zakręciło go w nosie, cudem powstrzymał się od kichnięcia, przywierając wierzch chłodnej jak u nieboszczyka dłoni do twarzy. Westchnął ciężko, czując jak zimne powietrze rozchodzi się po płucach.
Rozwarł powieki, słysząc gwizdnięcie dziwnie znajomego nieznajomego. Spojrzenie początkowo wbite w obłocone buty leniwie przesunęło się po mokrym podłożu, by ostatecznie natrafić na mężczyznę, któremu udało się schronić przed deszczem pod zadaszeniem podniszczonego budynku. Nobuyuki nie potrafił wyzbyć się dziwnego wrażenia, że już wcześniej gdzieś spotkał właściciela dwukolorowych oczu, tyle że nie miał pojęcia gdzie i w jakich okolicznościach, a to go niesamowicie irytowało.
Gwizdnął na mnie.
Wargi Yukimury zadrżały, odsłaniając przydługie kły. Zaraz po tym na twarzy wymordowanego pojawił się wymuszony uśmiech, jakby pierwszy raz w życiu wykrzywiał usta w podobny sposób. Oczywiście dostrzegł wcześniejszy, zapraszający gest nieznajomego i wcale długo mu nie zajęło zastanawianie się nad tym, czy powinien skorzystać z jego propozycji. Zdecydowanie więcej czasu pochłonęło obmyślanie jak powinien się w stosunku do niego zachowywać — czuł, że spotkali się już wcześniej, ale nie miał pojęcia co się między nimi wydarzyło, a nie mógł też otwarcie się przyznać do tego, że go nie pamięta, bo wtedy miałby go w garści. Musiał grać, jak na scenie — tyle że bez scenariusza i konkretnej roli, improwizacja pełną gębą.
Odetchnął głębiej, a potem zrobił kilka stanowczych kroków wprzód, rozchlapując na boki błoto. Lewą dłoń schował w kieszeń spodni, a prawą poprawił mokre włosy, odklejając kilka kosmyków od czoła i policzków. Rubinowe ślepia wbił w mężczyznę, przyglądając się uważnie temu co robi i jednocześnie stawiając kolejne kroki do przodu, tym samym zmniejszając dystans między sobą, a tym typem.
Nie będzie odwrotu.
Zatrzymał się nagle, jakby zobaczył istotę spoza ludzkiego świata. Zmrużył oczy, a potem poruszył uszami, gdy pierwsze dźwięki granej bez jasnowłosego melodii stały się dla niego słyszalne. W pierwszej chwili nie wiedział co myśleć, później przypomniał sobie, że musi znać tego mężczyznę, dopiero na samym końcu zdał sobie sprawę, że przecież moknie, a od schronienia dzielą go zaledwie trzy metry. Niecałe trzy metry.
Przyspieszył, pokonał ten dystans dużo szybciej. Sekundy później stał już pod zadaszeniem, obok niego, tego grajka.
Neely złapał trochę swoich włosów, ściskając je, by pozbyć się chociaż odrobiny wody. Podobnie zaczął wyciskać deszczówkę z brudnej koszuli, sycząc przy tym niemalże bezdźwięcznie.
Powinienem zacząć śpiewać? — zapytał, skierowawszy twarz w kierunku jasnowłosego. — Zapomnij, nie potrafię — dodał dość szybko, lustrując uważniej wzrokiem jego sylwetkę. Zaraz po tym skierował całe ciało w jego stronę, a spojrzenie wbił w jego wprawne dłonie, które szarpały struny gitary.
Próbuje uśpić moją czujność.
I po co cały ten teatrzyk?
A nawet nie wiedział, że trochę wcześniej chcieli się nawzajem zajebać.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 03.04.18 11:04, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.18 23:32  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
W zasadzie na niego nie patrzył; grał. Świst wiatru zniekształcał melodię, zagłuszał pojedyncze nuty albo wył ponad kilkunastoma z nich. Zdawało się, że jasnowłosy mężczyzna został odłączony od rzeczywistości; stał tutaj ciałem, ale umysł dawno teleportował się do warstwy innego świata — pewnie takiego, w którym nie  było żadnego świszczącego wiatru.
Struny drżały pod palcami, gitara twardo opierała się o uniesione udo. Usta lekko się poruszały, ale spomiędzy wysuszonych warg nie wykradały się słowa. Jeżeli naprawdę coś mówił, to nie używał do tego głosu.
Trwałby w tym pewnie dłużej, może aż do zmierzchu, gdyby nie gwałtowny ruch powietrza, który przyniósł ze sobą o wiele intensywniejszy zapach. Zamarły usta, ale palce nadal szarpały za struny. Nie przerwał melodii choćby na sekundę.
— Powinienem zacząć śpiewać?
Uśmiechnął się, już nabierając tlenu do płuc, ale zanim zdążył odpowiedzieć, padło stanowcze: „zapomnij”. Wtedy pierwszy raz spojrzał na białowłosego z bliska, mrużąc nonszalancko ślepia i wykrzywiając twarz w niezadowolonym grymasie. Jeżeli przed momentem wydawał się trzymać „na granicy”, to teraz był aż zbyt przytomny.
— Po co ten cały teatrzyk?
Przełykanie śliny sprawiało ból; czuł pulsowanie i kwaskowatość. Dodatkowy kwas wprowadzał drugi wymordowany. W pierwszej chwili Grow chciał wprost zapytać czy z niego kpi. Czy ta sterta białego gówna próbuje zrobić z niego idiotę. Ale coś chwyciło go mocniej za gardło i wszystkie obelżywe pytania utknęły w zmiażdżonej krtani. Wilczur uniósł tylko górną wargę, na sekundę odsłaniając białe zęby i róż dziąseł.
Nie znasz słów? — podsunął od razu, przyglądając się mu z rosnącym żarem. Ramiona pod przemoczoną koszulą napięły się mocniej, jakby teraz, gdy nieznajomy wreszcie znalazł się pod zadaszeniem, dopiero zaczął podejrzewać cień kryjącego się w tych wymarzniętych rękach niebezpieczeństwa. W porównaniu do długowłosego wymordowanego miał zajęte dłonie. Zdążyłby puścić gitarę, aby odeprzeć atak?
Uderzył machinalnie otwartą dłonią w pudło instrumentu, akurat w chwili, w której na bieli kartki skończyłyby się nuty. Zapadła cisza. Wilczur przyglądał się mu w milczeniu, oczekując kąśliwych uwag, ironicznych wstawek, generalnie czegokolwiek, co pociągnęłoby wątek sprzed kilkudziesięciu minut.
Wiesz czemu milczy, Jace? Bo ma cię za kretyna.
Białe włosy lepiły mu się do czoła, skroni i policzków, a kiedy zaczesał je do tyłu, poczuł przejmujące zimno na twarzy. Z równym chłodem wpatrywał się teraz w trzęsącego się mężczyznę, na pół zniecierpliwiony, na pół zaintrygowany. To prawda? — zdawał się pytać. Masz mnie za idiotę, maleńki?
Palce opadły z powrotem na drewno gitary i wystukały na nich rytm; ten sam, który przed momentem mącił ciszę. Coś tu było nie tak. Dostrzegał w tych szkarłatnych oczach jakieś... niezrozumienie, którego nie pojmował. Sam zresztą nie był do końca przekonany, dlaczego nie ruszył się z miejsca i nie zaatakował pierwszy. Ich walka jeszcze się nie skończyła; przerwano ją dość bezczelnie, a kiedy intruz został... wargi Growa lekko się zacisnęły, by stłumić uśmiech... został odsunięty na bok, prawowity przeciwnik był niegotowy. Teraz wydawał się przytomniejszy, w pełni świadom wyborów i może dlatego Grow się nie poruszył. Z jakichś przyczyn założyłby się, że drżąca osika stojąca pół metra przed nim, była wręcz zbyt trzeźwa na walkę.
Jak twój bok? — Nawet nie starał się stłamsić rozbawienia — zapytał tak, jakby zagadywał starego kumpla o wczorajszą randkę, która przecież nie mogła wypaść dobrze. — To przez niego tyle kazałeś mi czekać? — Oparł łokieć na pudle i przechylił głowę, aż nie poczuł na policzku palców dłoni. Nie ukrywał spojrzenia, którym dosłownie rozbierał białowłosego. Odpinał mu guziki koszuli i przyglądał się ranom znanym na pamięć, jakby był w stanie prześwietlić ubranie i ocenić obrażenia samemu.  Sprawiał wrażenie absolutnie wyluzowanego. Przeciągając ostatni raz wzrokiem po szczupłej sylwetce zahaczył o jego oczy i uśmiechnął się tak nagle, jakby ktoś szarpnął za kącik jego ust.
Kolejne słowa znów wypowiedział cicho; chrypa nie ustąpiła, gardło po konfrontacji z pumą ledwo umożliwiało mowę. Nie mógł sobie jednak odpuścić, nawet jeśli wiatr znów zaświszczał i — być może — zagłuszył cały sens.
Wiesz, że jestem gotów.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.18 12:00  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Nawet nie chwilę nie opuszczało go te dziwne wrażenie, że jego mózg powinien rozpoznawać mężczyznę, który przed nim stał. Cały czas próbował sobie przypomnieć skąd go może kojarzyć, wertował wspomnienia jak strony emocjonującej opowieści — chciał natrafić na tę jedną, kluczową sytuację, która rozjaśniłaby mu wszystko, która pomogłaby mu odnaleźć się i wszystko zrozumieć. Nie podobało mu się to, że musiał udawać — jak ten aktor bez scenariusza, bez konkretnego planu działania. Mógł się bardzo łatwo pomylić, mógł przeinaczyć jakieś fakty, a wtedy odsłoniłby jedną ze swoich słabości — niepamięć. Bo był niemalże pewny, że ten mężczyzna przynajmniej go kojarzył, a w tym przekonaniu utwierdziły go słowa, które padły ze ust nieznajomego kilka chwil później.
Odetchnął głośniej, co oczywiście sprowadziło na niego nieprzyjemne kłucie w boku. Rana wciąż krwawiła, była dość świeża i wciąż piekła jak diabli. Bolało go przy każdym ruchu prawej ręki, a nawet przy oddychaniu. Starał się tego po sobie nie pokazywać, dlatego zacisnął wargi. Uważnie mu się przyglądał, można by powiedzieć, że z lekkim, aczkolwiek mistrzowsko kamuflowanym zaciekawieniem. Patrzył na niego jakby chciał zapamiętać jak największą ilość znaków szczególnych, jakby wkrótce miał kolejny raz przeszukać wspomnienia, by znaleźć pośród nich szczątkowe informacje o tym człowieku. Musiał napotkać jego wzrok — te dwukolorowe ślepia, zdawało mu się, że to właśnie one mu coś mówiły. Pamiętał je?
Nawiedził go tępy ból głowy, jakby za długo siedział na słońcu. Miał ochotę przyłożyć do czoła zimną dłoń, ale nie zrobił tego. Zamiast tego wpatrywał się w białe zęby nieznajomego, wpatrywał się w ten cholerny uśmiech. Irytował go, miał ochotę zetrzeć mu z twarzy ten głupkowaty wyszczerz, własnymi palcami.
„Nie znasz słów?”
Delikatnie uniósł kąciki ust.
Gdybym chciał, to mógłbym improwizować — odparł spokojnie, kolejny raz napotykając jego spojrzenie. Improwizowanie szło mu prawie idealnie, ale wiedział, że na dłuższą metę nie będzie w stanie tego ciągnąć, musiał wymyślić coś lepszego. Nie chciał przyznawać się do tego, że nie ma pojęcia co się z nim działo przez ostatni czas, bo każde kolejne słowa mężczyzny uświadamiały go, że to właśnie w tym czasie się spotkali. Musiał grać na czas, musiał przypomnieć sobie co wtedy między nimi zaszło, musiał przypomnieć sobie całe to spotkanie.
Wkrótce białowłosy przestał grać, zrobiło się cicho, słyszalne były jedynie podmuchy chłodnego wiatru i krople spadającego deszczu. Przez ten czas obaj milczeli — mierzyli się wzrokami, jakby podejmowali jedną z najniebezpieczniejszych gier, w której żaden z nich nie chciał być przegranym.
Yukimura przeszywał wzrokiem swojego rozmówcę — próbował poskładać w całość wszystkie informacje, które powoli wyskubywał z poszczególnych zachowań mężczyzny. Starał się wszystko zrozumieć, zakładał w głowie różne scenariusze, próbował domyślić się w jakich okolicznościach losu mogło przebiegać ich spotkanie, ale domysłów było zbyt wiele, a pewnych informacji zbyt mało. Ciężko mu było wyobrazić sobie... cokolwiek. Wciąż napotykał jakieś nieścisłości i niepewności, prawie nic nie było pewne i autentyczne. Był w dupie, doskonale to wiedział, ale stale próbował pocieszać się, że hej, przecież wcale nie jest tak źle! A było źle, było tragicznie. Nie pamiętał niczego, prócz dziwnego przeświadczenia, że ten typ jest mu dziwnie znajomy.
„Jak twój bok?”
Zmrużył ślepia, przekręcając głowę w bok.
O tym też wiesz?
Poczuł się nieswojo, poczuł się zagrożony, co przez moment można było zobaczyć w jego szkarłatnych ślepiach, które dość szybko zabłyszczały, jakby chciały ukryć pozostałości po chwilowym zaskoczeniu. Zaczął świdrować go spojrzeniem.
Lepiej powiedz co z Twoją szyją — odparł, a jeden z kącików jego ust uniósł się ponad drugi, tym samym odsłaniając zwierzęcy kieł. Wodził chwilę wzrokiem po jego twarzy, przyglądając się jej uważnie.
„To przez niego tyle kazałeś mi czekać?”
Kiwnął przecząco łbem.
Nie sądziłem, że w ogóle będziesz czekać. Trafiłem tu przypadkiem, nie przepuszczałem też, że będziemy stać pod jednym dachem — powiedział szczerze, mrugając oczyma. Neely nie wiedział co sądzić o tej całej sytuacji, ale zachowywał zimną krew, a przynajmniej starał się. Dużo łatwiej by było, gdyby przeciwnik nie uświadamiał go na każdym kroku, że jest na lepszej pozycji, bo wszystko pamięta. Mówił tak, jakby o wszystkim pamiętał. Yukimura nie wiedział jak powinien się zachowywać, dlatego uznał, że póki co sam nie będzie jakoś specjalnie drążył tematu i ciągnął rozmowy, bo rozmowa zwiększała ryzyko, że mógł popełnić błąd, a wtedy cała sytuacja mogłaby się zmienić bardziej niż diametralnie.
Ale ja nie jestem, wykorzystaj to.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.04.18 14:51  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
„Gdybym chciał, mógłbym improwizować”.
Taki z ciebie dobry aktor? — podjął od razu przesadnie zainteresowanym tonem; błyskawicznie wcielił się w rolę kogoś, kto dawno temu rozgryzł złe intencje kłamcy i teraz za wszelką cenę chciał mu pokazać, że wie.
Prawda była jednak taka, że nie wiedział, że podjął grę, której w zasadzie nie rozumiał do końca, ale która sprawiała mu irracjonalną frajdę. Bo nagroda była niejasna. Bo nie był pewien swojej wygranej. Bo obrał drogę nie mając pojęcia dokąd prowadzi — i czy w ogóle dokądkolwiek.
Odkrywanie tych niejasnych elementów było, przynajmniej tak się łudził, tym czego potrzebował. Nieznajomy naprawdę udawał? A może jego pewność siebie była niewymuszona?
Może to on pociąga za sznurki, a ty tańczysz jak ci gra, Jace?
Ta nagła opcja sprawiła, że kącik Wilczura zadrżał, ale w ostatniej chwili znieruchomiał; gdyby uśmiechnął się szerzej, wyglądałby jak dziwak. Nie zakładał, żeby myśl mogła mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości... ale mimo tego była intensywna, tliła się w zakamarkach umysłu jak neon w mrocznej dzielnicy.
Jaka jest szansa na to, że ta kocia osika dałaby radę cię zmanipulować, Wilczurze? Jedna do tysiąca? Jedna do miliona? Jest w ogóle taka szansa?
Mierzyli się spojrzeniami — walka trwała o wiele dłużej w podświadomości Growlithe'a. Przyglądał się mu nieruchomo, nie spuszczając wzroku z bladej jak kreda twarzy, aż wreszcie przez czerwone (jak krew to kolor krwi) oczy nie przemknął jakiś błysk. Wtedy z gardła wymordowanego wyrwało się krótkie parsknięcie rozbawienia. Wyprostował się, na powrót unosząc głowę i pokręcił nią, jakby zaraz chciał rzucić: no i przegrałeś. Warto było?
— Lepiej powiedz co z twoją szyją.
Ledwo mogę mówić. — Przyznanie się do tego choć raz nie miało nic wspólnego z poczuciem przegranej, która tak często mu towarzyszyła, kiedy odsłaniał przed kimś słabość. Smukłe palce, na których przed chwilą podpierał policzek, wsunęły się na gardło. Bolało jak skurwysyn, tracił też mowę. Do opuszek lepił mu się materiał, którym obwiązał szyję. Marnej jakości tkanina przeciekała; gdyby nie była czarna, czerwone plamy z pewnością byłyby aż nazbyt intensywne. Nawet deszcz nie był w stanie zmyć koloru śmierci. — Ale przeżyję — dodał po dłuższej chwili, normując mimikę. Oparł obie ręce o gitarę i pochylił się w stronę kotowatego, zaglądając mu poważnie w oczy. Przetrzymałby to spojrzenie aż do końca burzy. Obaj zachowywali zimną krew. — Wszystko dzięki tobie. Jak ci się odwdzięczyć? — Gdy szeptał, ślepia mu błyszczały. Zdawały się być jedynym kolorowym elementem na całej postaci, w ogóle na całym tle.
Trwał tak nieruchomo aż do pierwszego grzmotu. Niebo nad nimi pojaśniało, a potem znów zapanowała ciemność.
Wilczur podniósł się, obrzucając stary las krytycznym wzrokiem.
Chodź — cichy głos, zachrypnięty do bólu, przypominał warkot auta na chodzie. Białowłosy chwycił gitarę za gryf i kiwnięciem brody wskazał framugę, w której kiedyś z pewnością były drzwi. — Do środka. W zasadzie wiem, co mogę ci dać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.04.18 21:47  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
„Taki z ciebie dobry aktor?”
Jeden z kącików ust zadrgał mu delikatnie — sekundy później na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który był swego rodzaju odpowiedzią na zadane przez mężczyznę pytanie. Neely nie skomentował jego kwestii żadnymi słowami, aczkolwiek wyczuł w tonie jego głosu coś, co nie spodobało mu się ani trochę, co prawie napełniło go jakąś nieludzką obawą. Przez chwilę czuł się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku — zupełnie jakby nieznajomy wdarł się do jego umysłu i dowiedział się o tym, że wszystko co mówił było na pokaz, było wymyślnym kłamstwem. Mina mu zrzedła, a wargi rozchyliły się, odsłaniając kilka białych zębów. Oczy miał odrobinę przymrużone, wciąż wpatrywał się we właściciela dwukolorowych tęczówek, udając niewzruszonego, a raczej nieporuszonego.
Starał się zachować zimną krew, choć doskonale wiedział, że stąpa po bardzo kruchym lodzie — wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, a runąłby w dół. Zastanawiał się w ogóle czy da radę, czy będzie potrafił sprytnie odpowiedzieć na kolejne zadane przez mężczyznę pytanie. Bał się jedynie jednego — przez dziury w pamięci mógł zostać cholernie łatwo zmanipulowany, nawet największy wróg mógł mu z łatwością wmówić, że jest najlepszym przyjacielem. Właśnie dlatego starał być się cholernie czujny. Obserwował go uważnie, starał się zrozumieć jego intencje i odczytać jego zamiary, poprzez przyglądanie się jego zachowaniom chciał sam określić co mogło się między nimi dziać w czasie, który nie został zarejestrowany przez pamięć.
„Ledwo mogę mówić.”
Uniósł jedną brew, odetchnąwszy głębiej.
To akurat zdążyłem zaobserwować sambo wyglądasz jakbyś przełykał gówno, dokończył w myślach. Nie unikał kontaktu wzrokowego, ale na chwilę skupił się bardziej na jego szyi owiniętej kawałkiem szmaty. Dopiero wtedy dostrzegł, że materiał przesiąkł szkarłatem. Ciekawiło go jakiego rodzaju była ta rana. Szarpana, cięta, a może ktoś go po prostu dźgnął? Gdyby wiedział, to na pewno ułatwiłoby mu to rozeznanie się w sytuacji, a być może nawet coś by mu się przypomniało. Zdecydowanie potrzebował bodźca z zewnątrz, bo sam nie potrafił ułożyć wszystkich elementów układanki w całość. Niepotrzebnie tracił tylko nerwy i czas, a i tak nie wpadał na nic sensownego.
„Ale przeżyję.”
Kiwnął łbem.
Gardło mężczyzny potrzebowało tylko trochę czasu na regenerację, przydałaby mu się również konsultacja z jakimś medykiem, który mógłby na nie spojrzeć swoim fachowym okiem.
Zapiekł go bok — odruchowo położył na nim dłoń, starając się nie zmieniać wyrazu twarzy. Rwało go nieprzyjemnie — przypomniał sobie, że sam nie założył żadnego, nawet prowizorycznego opatrunku. Obudził się nagi, cały mokry i brudny w błocie, wokół nie znalazł niczego w miarę czystego, czym mógłby zatamować krwawienie, dlatego to właśnie jego biała koszulka pełniła rolę bandaża.
„Wszystko dzięki tobie. Jak ci się odwdzięczyć?”
Zacisnął zęby, gdy został obdarowany nową (a raczej zapomnianą) informacją. Uważny wzrok z powrotem utkwił w obliczu niedoszłego rywala.
Ratowałem głównie siebie samego — odparł ze stoickim, częściowo udawanym spokojem. — Bez urazy — dodał dość szybko, dostrzegając intrygujący błysk w ślepiach rozmówcy.
Mrugnął szybko, gdy zaskoczył go grzmot. Na chwilę zrobiło się jasno, tylko na chwilę, kilka sekund.
Spojrzał na jego dłoń, która pewnie chwyciła gryf gitary. Yukimura spojrzał na niego, jakby nie rozumiał jego słów. Odruchowo wyciągnął rękę przed siebie i objął palcami nadgarstek mężczyzny. Od razu odnalazł jego wzrok.
Zaczekam tutaj, nie chcę by taka piękna gitara stała się narzędziem zbrodni.
Mówił o sobie czy o nim?
Puścił jego nadgarstek, przyglądając mu się uważnie.
Posłał mu blady uśmiech — mało przyjazny, ale wciąż uśmiech. Nie miał wobec niego żadnych niecnych zamiarów, ale wolał być przesadnie ostrożny. Po desperatach można było spodziewać się wszystkiego. Wszystkiego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.18 21:29  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 2 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Wyglądał na autentycznie zaskoczonego, gdy poczuł na swoim nadgarstku zimne palce. Nie spojrzał w tamtym kierunku; lata dyscyplinowania się pozwoliły mu utrzymać wzrok nieruchomo na obliczu białowłosego. Doszukiwał się na niej oznak agresji, złych intencji. Gdzie były? Przymrużył ślepia, nadając swojej twarzy bezczelnej nonszalancji.
— … nie chcę, by taka piękna gitara...
W miarę jak mówił, w umyśle Wilczura jaśniało — dopiero pojął punkt widzenia drugiego wymordowanego, choć będąc na jego miejscu z pewnością utrzymałby taki sam poziom w byciu podejrzliwym. Aż do teraz nie spodziewał się jednak nieufności, a kiedy zrozumiał stan rzeczy, nie potrafił ukryć rozbawienia.
Wolałbym... jej tu nie... zostawiać — zaczął z półuśmiechem, unosząc nieco znaleziony instrument. — Ani ciebie... — Bolesna chrypa zadrapywała mu gardło do krwi; niemal czuł, jak łyka metaliczną ciecz z każdą wypowiedzianą sylabą, ale nawet to nie było w stanie powstrzymać monologu. — W środku jest... cieplej... Mniej mokro. Można rozpalić ognisko.
Wsunął wolną rękę pod pudło gitary i uniósł ją poziomo do podłoża. Wyglądał jak król, który podaje święty oręż w ręce swojego jedynego syna.
Spójrz na nią...
Przetrzymał ciszę o kilka sekund za długo, jakby naprawdę liczył na szybki referat ze strony swojego nowego towarzysza. Było tu jednak co wyjaśniać? Gitara musiała przeżyć niejedno, brakowało jej też struny. Ale gdyby zostawił ją opartą o ścianę, z zewnętrznej strony budynku i pod zadaszeniem oczywistym stałoby się, że ktoś jest wewnątrz. Growlithe, trochę bezmyślnie, a trochę przez popierdoloną czułość do muzyki, starł dbale większość brudu z powierzchni instrumentu. Nie błyszczał jak świeżo spadły śnieg na słońcu, ale i tak wyglądał na najczystszą rzecz w promieniu paru kilometrów.
Na razie jesteśmy... — Opuścił gitarę, znów trzymając ją tylko za gryf. Wzrokiem sięgnął ponad ramieniem białowłosego; patrzył głęboko w las. — Sami. Ale nie ma pewności kto tutaj zabłądzi... — Wrócił spojrzeniem do czerwieni jego tęczówek. — Inni są podobni do ciebie. Wiesz? Też dbają o swój... interes. Dlatego chcieliby się — odchrząknął — schować. Przed ulewą. I zimnem.
Przed potworami takimi jak ty lub ja. Pojmujesz? Równie dobrze moglibyśmy się rozwrzeszczeć albo obkleić cały budynek lampkami w kształcie strzałek. I dorzucić napis: „tu jesteśmy”.
Kłucie wewnątrz gardła stało się już na tyle uporczywe, by jedyną rzeczą, jaka marzyła się Wilczurowi, była cisza. Palce z obdrapanymi do mięsa knykciami zacisnęły się mocniej na dzierżonej gitarze. Zacisnął usta.
A potem westchnął, trochę zbyt teatralnie i uniósł wyżej nadgarstek ręki, którą obejmował szczupły gryf.
Możesz ją trzymać. — Oferowanie tego prawie nie przeszło mu przez gardło — ewidentnie nie z powodu rany. Po prostu. Rozstanie się z czymś, co śmiało uznałby za „rarytas” wydawało mu się istną głupotą. Ale może wartą świeczki.To... co dla ciebie mam... jest na pierwszym piętrze. Niedaleko. — Już się nie uśmiechał; spoważniał. Ostatnie słowa wypowiedział w akompaniamencie grzmotu. — To jak?


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 15.04.18 9:43, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach