Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Występują: Ilya Antonowicz Morozov (chwilowo nie Kubek/Chashka – niepotrzebne skreślić) i Arata Kido (jeszcze nie Yury);
Lokalizacja: M-6, русский район;
Data: lato 2987 roku

*

Russkiy rayon (ros. rosyjska dzielnica) — miejsce z reguły omijane szerokim łukiem. Nie było ośrodkiem sztuki, czy nawet esencją elegancji. Do spełnienia definicji piękna brakowało mu nie tylko urody, ale też prawych obywateli. „Czarny rynek”. Mawiano, że to na tych ulicach rodziła się największa patologia, tu byli wychowywani recydywiści, którzy znacząco przyczyniali się do wzrostu przestępczości w mieście, tu rozwijał się handel żywym towarem. Posiadanie przez nich przepustek było kwestią sporną. „Ludzie ulicy”, nie posiadający w rzeczywistości żadnych praw, ale i też obowiązków. Ktoś brutalny mógłby nawet rzec, że miejsce, gdzie mieszkała ta konkretna mniejszość etniczna - niegdyś stanowiąca kolebkę słowiańskiej cywilizacji, mającą niemały wpływ w świecie - była ujmą na honorze Miasta-6. Ot, brud, smród i ubóstwo zdecydowanie dominowało. Posiniaczone, pobite do nieprzytomności dzieci były częstym krajobrazem. Właściwie tak samo, jak pijani, zataczający się w ferworze codzienności mieszkańcy, wiek w tym wypadku nie odgrywał żadnej roli. Jak to w życiu bywało, niektórym wiodło się lepiej, niektórym gorzej. Współczesne getto cierpienia.
Młody, dwudziestoczteroletni wojskowy przemierzał nieznajome ulice, rozglądając się dookoła z wyraźną ostrożnością. Fizjonomia w pakiecie z mundurem zdradzała jego pochodzenie. Azjatyckie rysy twarzy i czarne włosy kwalifikowały go do bycia cudzoziemcem. Posiadł jednak jedyną cechę, zdecydowanie charakterystyczna dla mieszkańców obrzeży M-6. Jasny, zdradziecki kolor oczu, który wymownie sugerował, że jego pochodzenie nie było krystaliczne czyste jak łza, że wdarła się do nich fałszywa nuta podsycana zdradliwymi genami. Zaiste. W końcu nie bez powodu wypolerowane na błysk wojskowe buty z porządnie zasznurowanymi sznurowadłami stąpały po skrawku ziemi, która oznaczała się małym progiem dobrego smaku.
Młodzieniec przystanął na chwilę, by się rozejrzeć, pomyśleć co dalej, jednak, gdy napotkał drażliwą pustkę, ciche westchnienie opuściło jego usta, a wraz z nim pojawiła się też i rezygnacja. Zerknął nerwowo na zegarek, by upewnić się, że nie ma omanów wzrokowych i nadal miał szansę w możliwie jak najkrótszym czasie zdobyć upragnione informacje. Do zbiórki pozostała godzina. Niby wystarczająco dużo czasu, aby ogarnąć się, pozałatwiać drobne sprawunki, ale co miała powiedzieć osoba, która posiadała jedynie poszlaki i zero konkretnych informacji? Załamywał ręce nad swoją niewysłowioną głupotą. Porywał się z motyką na słońce, wiedział o tym od dawna, gdy padła decyzja przyjazdu do tego miasta, ale wmawiał sobie, że jeśli istnieje choć mały odsetek szansy, musi to wykorzystać. W końcu nie pojawił się w M-6 w celach rekreacyjnych i krajoznawczych. Zadecydowały o tym dwa czynniki: bezpośredni to misja, która miała być paliwem napędów do zaciśnięcia więzi między trójką a szóstką, a drugi, pośredni, odszukanie odpowiedzi na parę pytań, które cisnęły mu się na usta. Jedyną wskazówką było nazwisko i styrana fotografia wciśnięta w portfel, która straciła pokrycie z rzeczywistością. Ludzie na niej zestarzeli się dawno temu, a może pomarli, biorąc pod uwagę surowe warunki dzielnicy.
Wzdrygnął, kiedy to jego zmysł węchu zarejestrował znajomy, drażliwy, a jednocześnie zbawienny zapach, uważany przez niektórych za smród. Zęby zacisnęły się na dolnej wardze, a oczy skonfrontowały się z uparcie poszukiwaną przez niego żywą istotą w postaci odważnie ubranej kobiety. Przystąpił z nogi na nogę, by w ostatecznym rozrachunku znaleźć się nieostrożnie przy niej. Czuł wyraźny zapach tanich perfum wymieszanych z tym papierosowym i alkoholowym, co tworzyło mieszankę wybuchową z unoszącą się powietrzu duchotą. Pojawiły się zawroty głowy, acz nie dał odczuć tej słabości. Jego twarz wykazywała pewność, a ślepia uważnie zlustrowały kobietę. Dopiero z bliska dostrzegł parę zmarszczek, popękane usta, lekko przekrzywiony nos i intensywny makijaż. Jej wiek zaginął w próżni. Mogła być starsza, ale też młodsza od niego.
Przepraszam — mruknął w martwym języku przodków swojej matki, choć z wyczuwalnym obcym akcentem, który błąkał się między słowami, psując rosyjską estetykę. Arata nie mógł liczyć w tej kwestii na pomoc profesjonalnego nauczyciela, więc musiał przyswoić sobie go na własną rękę, z wielką pomocą paru słowników i nagrań, motywowany czystą ciekawością. Ta wiedza nie mogła zostać mu przekazana osobiście przez matkę. Umarła za nim z ust Kido potoczyły się pierwsze słowa. Zresztą i tak o wiele wcześniej straciła chęci do życia. — Gdzie znajduję informacje o niejakiej rodzinie Morozov?  — zapytał, zdejmując czapkę z głowy, by zademonstrować swój szacunek.
Kobieta spojrzała na niego z jawną pogardą, teatralnie zaciągając się papierosem. Obnażyła rząd równych zębów w uśmiechu. W jedynkach można było dostrzec czerwone pozostałości po pomadce.
Nie wiem, co do mnie mówisz, koleś, ale masz pecha. Skończyłam robotę na dziś  — odparła, zrzucając z ramion długie pukle jasnych, pobłyskujących kolorowymi refleksami włosów.
—  Szukam kogoś. Pewnej rodziny — powtórzył. — Ich nazwisko to Morozov.  
Nie wyglądała na zainteresowaną jego słowami. Złapała podbródek Kido w swoje pomalowane na wściekły róż paznokcie, by przyjrzeć się z bliska jego twarzy
Nie tutejszy. — Przewróciła oczami. To nie było pytanie, a czyste stwierdzenie faktu. Ocena sytuacji. — Dla ciebie mogę zrobić wyjątek.
Arata oprzytomniał dopiero po chwili. Wyszarpał się z jego uścisku i machinalnie poprawił mundur, choć jego wyprostowana konstrukcja nie została naruszona, a w oczach, razem z niezrozumieniem, pojawił się wyraźny chłód.
Kobieta prychnęła z wyraźnym rozbawieniem i zaciągnęła się z lubością papierosem, by zaraz wypuścić ze świstem dym.
Uważaj, chłopcze. Tacy jak ty, wojskowi — słowo wypowiedziane z wyraźną niechęcią — nie są tu mile widziany i z reguły kończą za szybko, choć muszę przyznać, że dobrze płacą. — Zachichotała.
Rosyjska prostytutka, pomyślał refleksyjnie Kido, przypominając sobie, że ktoś wspominał mu o kurwach niemających szacunku do własnego ciała. Musiała być jedną z tych. Roznosicielką chorób. Skrzywił się znacznie.
Nie jestem zainteresowanym — burknął niechętnie. — Morozov. Mówi ci coś to nazwisko? — zapytał. — Zapłacę — dodał nieco ciszej, a w głosie można było wyczuć nutę desperacji.
Morozov, Morozov — powtórzyła, nietypowo się w to angażując. — A oni. — Uśmiechnęła się krzywo.  — Pod zły adres trafiłeś. Szukaj tam. —  Pomachała niedbale ręką, wskazując jakiś bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie.
—  Dziękuję — odparł cierpko Kido, wyjął z kieszeni nominał o wartości minimalnej, jaką mógł jej zaoferować i wręczył  jej go, by w następnej sekundzie skierować pewne, zdecydowane kroki w kierunku wskazanym przez kobietę, mimo iż traktowanie jej jako pewne źródło informacji najprawdopodobniej było porównywalne z próbą samobójczą. Ale tylko to miał. Błądzenie jak dziecko we mgle nie uśmiechało mu się.
Skręcił w kolejną uliczkę, a jego oczom ukazał się widok tak odmienny od tego, na który był zmuszony chwilę temu patrzeć, że z wrażenia zastygł w bezruchu. Gdyby w jego ustach przed sekundą znalazła się używka, pewnie rozbiłaby się o krzywo położoną kostkę brukową. Jawne marnotrawstwo w biały dzień.
Przyjrzał się z uwagą bardziej przyjaznej, tętniącej życiem części dzielnicy, gdzie krzyczące barwną oprawą wystawy sklepowe cieszyły oko. Nazwanie jej stolicą rosyjskiej kultury najpewniej nie byłoby żadnym zakłamaniem. Pełno tu było rożnych drobiazgów, których Kido nie uraczyłby w mieście należącym do Japończyków, ani najprawdopodobniej w żadnym innym zakątku. Jego uwagę przykuł niepozorny, nieco zakurzony budynek, wciśnięty między dwie kamienice. Czując suchość w ustach, spontanicznie podjął decyzje, by się tam udać, zapominając o swoim prawdziwym celu. Miejsce to nie zawiodło jego oczekiwań. Było przestronne, ale nie grzeszyło zainteresowaniem. Przebywających tam ludzi mógł zliczyć na palcach jednej, ewentualnie dwóch rąk. Zgarnął jeden z koszyków w celu lepszego rozeznania się. Spacerując wydłuż półek sklepowych, nie dostrzegł właściwie nic wartego uwagi, dopóki nie trafił do działu z wyrobami ceramicznymi. Jego uwaga niemal natychmiast została przykuta przez niebanalnej urody kubek. Niby niepozorne naczynie, ale zawierało w sobie tyle subtelności i niewiarygodnego wręcz optymizmu, że palce Kido mimowolnie zetknęły się z jego rączką. Był lekki, dobrze leżał w dłoni. Ideał, a nie kubek. Drogo sobie za niego liczyli, ale był wart każdej ceny, a przynajmniej takie Arata odniósł wrażenie, patrząc na niego z wyraźnym zachwytem.  Wrażenie, które utrzymywało się i nie opadło. Ten przedmiot szeptał do ucha wojskowego „kup mnie”, kusząc.
Złośliwość rzeczy martwych, przemknęło mu refleksyjnie przez myśl, a jego wolna dłoń powędrowała do włosów. Palce zmierzwiły „misternie” ułożoną fryzurę w geście zadumy. Musiał uczynić go swoją własnością, inaczej perspektywa, że taki pierwiastek szczęścia przeleciał mu koło nosa, będzie prześladowała go do końca życia.
Eh, a co on będzie się oszukiwał. Decyzja zapadła w chwili, gdy jego wzrok zetknął się z tym niesamowitym przedmiotem.
Kup mnie.
Musiał to uczynić. Koniecznie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

   
Tylko skończony (zwykle polski) kretyn lub pełen ignorancji obcokrajowiec zapuszczający się w nieznane – jedno nie wykluczało nigdy drugiego – nie umiałby trafić do prawdziwego, tętniącego życiem rosyjskiego państewka wewnątrz M-6. Powiadano, że niedługo to właśnie ono zdobędzie pełną władzę w szóstce i nadejdą zupełnie nowe czasy. Jakie konkretnie? Nie wiadomo. Nie asymilujący się w żadnym stopniu – dumni Rosjanie nie godzili się na obce znakowanie własnych ulic, dlatego ich nazwy i szyldy sklepowe nie były nawet tłumaczone na język polski, pozostając w nienaruszonym rosyjskim stanie. Jeśli ktoś zapuszczał się tutaj to robił to na własną odpowiedzialność i musiał mieć na uwadze panujące tutaj zasady. Rosyjskiej mniejszości nie można było niczego odgórnie narzucić. Ich duma i poczucie odrębności nie uznawały żadnej formy ucisku. Nie można było im co prawda odmówić gościnności, pogody ducha, a straganiarzom sypania frywolnymi żarcikami do przechodzących rosyjską ulicą osób. Na stoiskach w pogodne dni na zewnątrz gromadzili się rzemieślnicy, wynalazcy czy sprzedawcy blin (placki, naleśniki) oraz varenik (paszteciki, pierożki lub zapiekane bułki z nadzieniem). Ci pierwszy na oczach przechodzących chwalili się swoimi umiejętnościami i kunsztem przy tworzeniu matrioszek czy chociażby ręcznym malowaniu wyrobów ceramicznych. Nierzadko zdarzało się, że nowe lub wyjątkowo lubiane twarze częstowano kawałeczkiem ciasta czy kieliszkiem alkoholu – najczęściej wódki – i zakąski. W taki oto łatwy sposób ulice samoistnie zmieniały się w głośne, żywe targowiska, obiekty kulturalne i centrum tutejszej rozrywki. Niezmiennie kumulowały się wzdłuż jednej przestrzeni, przez co budziły niemałe zdumienie osób – szczególnie tych, które pojawiały się tutaj po raz pierwszy. Gdzieniegdzie ustawiali się uliczni grajkowie oraz rosnący na popularności literaci czytający fragmenty swoich dzieł publicznie – po rosyjsku, rzecz jasna. Można było natknąć się na malarzy czy szepczące o nadchodzącej przyszłości wróżki, dla tych, którzy wierzą w tego typu zabobony. Dr Morozov na ten przykład nie zaliczał się do tego zacnego grona wyróżnionych, ale nie zaczepiał wychylających się w jego kierunku kobiet, zupełnie je ignorując i traktując niczym powietrze. Tak bowiem zazwyczaj prezentował się russkiy rayon.
Odkąd tylko rosyjska mniejszość na stałe osiedliła się w tych dzielnicach, tworząc z nich swoistą oazę rosyjskiej kultury i odcinając się na pewien sposób od pozostałych mieszkańców szóstki. Niedługo potem – już po roku – zaczęto organizować Festival' russkoy kul'tury. Początkowo były to skromne obchody dawnej wielkości Mateczki Rossiji opierające się na pokazywaniu pozostałości przedmiotów z terenów, które choć tak odległe wciąż były bliskie Rosjanom, a także przybliżaniu ich historii i języka. Z kolejnymi latami celebrowanie tego wyjątkowego czasu stało się dla mniejszości rosyjskiej swoistym świętem. Tak z początkowych trzech dni rozciągnęło się na cały tydzień. Barwione materiały na belyy (ros. biel), siniy (ros. błękit), krasny (ros. czerwień) były następnie zręcznie łączne w całość, jakby na wzór rysunku z jednej z ocalałych cudem książek czy broszki jakiegoś starego weterana wojskowego. Powlekane były gdzieniegdzie złotymi nićmi, a przynajmniej czymś co jakoby miało imitować bogactwo dawnej, carskiej Rosji. Ktoś złośliwy, gdyby znał historię dostatecznie dobrze mógłby pokusić się o stwierdzenie, że kojarzy mu się z zupełnie innym etapem tego ważnego niegdyś na mapie świata państwa. Specjalnie z okazji większych wydarzeń rozwieszano te niby-flagi nad ulicami przez co russkiy rayon nie można było porównać z żadnym innym miejscem w całym M-6. Podobne wrażenie gwarantowała panująca tutaj ciepła i niepowtarzalna atmosfera wyodrębniająca ten punkt na mapie szóstki w dość niepowtarzalny sposób. Suma tych walorów znaczyła o wiele więcej dla mieszkańców rosyjskiego obszaru niż dla zdumionych tymi widokami nieznajomych twarzy. W rzeczy samej – jeśli ośmielili się zwątpić, że znalaźli się w sercu samej Mateczki Rossiji, gdzie kultura i język kwitły w najlepsze, nawet na obczyźnie, to harmider panujący na ulicy i rzucane w eter rosyjskie słowa na pewno upewniały ich we właściwym przekonaniu.
Dwudziestodwuletni nacjonalista rosyjski, bo z całą pewnością Morozova można było takim mianem śmiało określić, pierwszy raz nie odczuwał takiego entuzjazmu, którym można było się zarazić, wychodząc w trakcie festiwalu na tętniącą życiem ulicę. He-he, zarazhayut (ros. zarazić)? Ależ trafne określenie! Ilya jako świeżo upieczony lekarz, który wypadałoby zaznaczyć – uczony był przez własnego, surowego i jakże upierdliwego deda (ros. dziadka) dostał z zakresu swojej profesji wszystko co najlepsze. Brakowało mu co prawda własnego doświadczenia i wprawy, którą nabierze z biegiem kolejnych lat. Mógł się jednak pochwalić nie tylko właściwą wiedzą, ale również szybkim diagnozowaniem i określaniem leczenia. Nie zapominajmy, że starzec, który do dzisiaj cieszył się niemałym szacunkiem w całej rosyjskiej dzielnicy, potrafił rzucać w swojego podopiecznego (i wnuka zarazem) prześmiewczymi uwagami i wyzwiskami tak zgrabnie przeplatającymi się z przekleństwami, że w kwestii dosadności nie miał sobie równych. Te lekcje, które doprowadzały Morozova do szału nauczyły go po części cierpliwości i wymusiły dokładność w działaniu. W planach siwego deda z bystrym spojrzeniem jasnych oczu – Ilya miał być lekarzem i żyć bezpiecznie w M-6 do końca swojego życia, ratując życie innych. Da, szkoda, że vnuk (ros. wnuk) nie potrafił zastosować tej pozornie prostej wizji względem siebie. Taa… Od blisko trzech tygodni był w pełni świadom, że po tej felernej misji jest nosicielem o wysokim stężeniu wirusa X.
Teraz przy zakładaniu białej koszulki, na którą mimo upału panującego na zewnątrz zarzuci sobie na ramiona skórzaną kurtkę (gdzie jedno jest całe pokryte biało-czarnymi tatuażami, a druga ledwie do połowy), na prawie każdym skrawku ciała widniały siniaki w gamie kolorystycznej od głębokich fioletów, ciemne róże aż po mało przyjemne żółcie. Z ironią można, by powiedzieć, że jak się nie broniło podczas treningu walki wręcz to ma się za swoje. Święta racja – znajdowanie się na miejscu tylko ciałem to kiepska droga do sukcesu. Blizna po pamiętnym, choć na pewno przypadkowym postrzale prezentowała się o wiele lepiej niż miejsce ataku po tym czymś.
Da, i pomyśleć, że tkwiąca w tym samym starym fotelu kochana babushka (ros. babcia) wyszywająca te swoje obrazki od razu skrzywiła się z niezadowoleniem, potrząsając głową, kiedy tylko usłyszała, że Ilya zamierza zostać wojskowym. Jej spojrzenie mówiło samo za siebie „popełniasz życiowy błąd, kochany”. Może po części miała rację i wykazywała zdolność większą od tych wróżek snujących się po ulicach. Staruszka kochała swojego vnuka, ale wcale nie oznaczało to, że musiała aprobować każdy jego „kapriz” (ros. kaprys), jak zwykła to otwarcie nazywać. Morozov był za to uparty jak osioł i skoro sobie coś ubzdurał to dopiął swego. Został wojskowym lekarzem, a parę tygodni później przeżył jako jeden z niewielu. Cóż za wyróżnienie! Mądrość i odwaga granicząca z głupotą wojskowych, którzy tamtego dnia stracili życie była bardzo pouczającą lekcją. Niemniej jednak to wydarzenie odbiło się rykoszetem w jasnowłosego lekarza. Najgorsza nie była świadomość, że był nosicielem – to robiło mocne wrażenie tylko na początku, ale potem szło się z tym pogodzić. Najgorszy był cholernie irytujący fakt, że nie mógł z tym kompletnie nic poradzić. Samoistnie podniesiona temperatura ciała wskazująca na infekcje nie była na tyle duża, aby utrudniała mu normalne funkcjonowanie organizmu. O jeszcze większy ból głowy przyprawiała go za to obawa, że kogoś nieumyślnie zarazi przez własną głupotę i tym samym narazi na tak ogromne niebezpieczeństwo. To dlatego tak pedantycznie dbał o czystość i wszystkie zasady, które – owszem respektował, ale nie z takim naciskiem jak miało to miejsce dzisiaj.
Powietrze na zewnątrz było typowe jak na tę letnią pogodę. Promienie słońca obdarzały swoim ciepłem wszystko co znalazło się w ich zasięgu. Nie oszczędzając nawet kurtki Morozova i jego jasnych włosów, zmierzwionych niedługo potem dłonią. Dźwięki ożywionej ulicy, choć tak dobrze mu znane, wcale nie poprawiały jego parszywego humoru, który już od dawna nie był w najlepszym stanie. Kłamstwem nie było również to, że jego zachowanie z wesołego, ewoluowało do natury starego grzyba. Bywał wredniejszy i złośliwszy niż ded i zdecydowanie łatwiej było wyprowadzić go z równowagi niż kiedykolwiek wcześniej. Widok wspaniałych flagopodobnych materiałów nie cieszył w takim samym stopniu co wcześniej jego nacjonalistycznej miłości do Mateczki Rossiji. Poczucie niesprawiedliwości i ogólnego niezadowolenia ze stanu własnej krwi, a także stężonego w niej wirusa X nie wpływały zbyt dobrze nie tylko na jego samopoczucie, ale i na relacje międzyludzkie. Ludzie działali Ilyi na nerwy. Bez większego znaczenia czy był to Polak (ach, a jak oni go niemiłosiernie irytowali) czy jego braciak z dzielnicy. I nie krył się z tym, że nader często ignorował ich zdanie, ograniczając się do tego co musi zrobić, a następnie szedł sobie w cholerę. Wystawiali niekiedy cierpliwość Morozova na ciężką próbę, która wiązała się z niezbyt przyjemną reakcję łańcuchową. Tak też miało być tego pięknego, słonecznego dnia i to przez jakiegoś tępego obcokrajowca, który ma iście chujowy akcent na jego własnym, rodzimym terenie. Hańba i wstyd jakich mało.
Jak co miesiąc w pracowni i sklepie z wyrobami ceramicznymi pojawiały się nowe cudeńka. Właściciel i jego żona wyróżniali się lekkim stylem, dbałością o detale i mistrzowskim wykonaniem. Największą popularnością i szybującą w górę ceną ze względu na Festival' russkoy kul'tury cieszyły się miseczki, talerze i kubki. Te z namalowanymi budynkami, których Morozov nigdy nie widział na oczy, matrioszkami, dawno zapomnianymi sowieckimi emblematami, flagą, symbolami i malunkami związanymi typowo z folklorem rosyjskim. To co je charakteryzowało to fakt, że były kolorowe, pięknie wykonane i trwałe. Na jeden z tych wzorów czaił się ten Rosjanin z krwi i kości. Wiedział nawet z poufnych źródeł, gdzie trafi to konkretne dzieło, które sobie upatrzył, nim trafiło do sprzedaży. Nie wiedział jednak, że w tym starym budynku napotka jakiegoś imbecyla, który spróbuje mu go sprzątnąć sprzed nosa…
W sklepie było spokojnie, ale Ilya z rękami wsadzonymi w kieszenie skierował się – po skinieniu głową na właściciela, o dobrych manierach nie zapomniał – do działu z ceramiką, gdzie czekał na niego już jego kubek. Na środku jak jakaś skończona dupa wołowa stał nieznany mu pajac wgapiający się w jego własność. Bezczelny typ. Już go nie lubił. Zanim brudne, lepkie łapska na dobre zacisnęły się na tym cudzie ceramiki – Morozov pokonał dzielącą ich odległość i uratował wyjątkowy kubek od tego obcego, zboczonego typa. Ten skarb nie powinien trafić w niepowołane ręce!
Wypieprzaj stąd, zjebie, z wypolerowanymi bucikami – warknął w akcie wyjątkowo przyjaznego powitania w russkiy rayon. Morozov omiótł go niezbyt przystępnym, choć może i nawet pogardliwym w większej części spojrzeniem od stóp do głów, unosząc przy tym dumnie podbródek. Następnie złapał tego dziwnego typa za szmaty, żeby wyjaśnić mu dokładniej sytuację. – Ten kubek należy do mnie, popaprańcu. Żaden obcokrajowiec nie będzie go dotykał swoimi brudnymi łapskami, a teraz zabieraj swoje dupsko z tego rewiru i żebym twojej parszywej mordy tu więcej nie widział. Rosyjska dzielnica jest tylko dla prawdziwych, dumnych Rosjan, a nie gównojadów. – Po tych jakże uprzejmych słowach samemu Morozovowi w pewien sposób ulżyło, bo i puścił wojskowe wdzianko. Nie kojarzył go zbytnio, ale i nie czuł potrzeby wyrażenia jakiegokolwiek szacunku wobec tej szumowiny z jakichś odmętów. Nietypowe rysy i ten kolor oczu – dziwak. Cóż poradzić? Nie wiadomo gdzie go trzymali... Morozov nie wygadał się co prawda, że jest nosicielem, ale wyżył się na tej dziwnej, niekoniecznie brzydkiej gębie, którą najchętniej wytarłby w tej chwili parkiet. Prychnął na pożegnanie pogardliwie i pokręcił głową z niedowierzaniem, że ktoś miał czelność sięgnąć po jego święty, rosyjski kubek. Debil, no debil. Jasnowłosy obrócił się szybko i skierował się w kierunku kasy, bo i na tym uznał ten zbędny romans za zakończony raz na zawsze. Morozov cieszył się ze swojej zdobyczy, a w kącikach jego ust pierwszy raz od tych paru tygodni zagościł zalążek złośliwego uśmiechu.
 
 
Potselui ♥
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kup mnie.
Niewerbalny krzyk przeszył powietrze, a Kido zachwiał się na stabilnych nogach, mimo że nigdy nie mógł narzekać na swój uczuciowy związek z grawitacją. Złapanie równowagi przyszło z trudem, ale w końcu udało się to osiągnąć.
Jestem tutaj. Kup mnie.
Wypuścił ze świstem powietrze, naznaczając zarazkami przedmiot, który zaraz będzie przyczyną dotkliwej pustki w portfelu, choć w innym wypadku wartość tego itemu byłaby szacowana w hierarchii Japończyka na bezcen.
Dalej. Jestem cały twój. Kup mnie.
Oderwany od rzeczywistości, zapomniał o prawdziwym celu pojawienia się w tym miejscu. Jego zasięg wzroku został zminimalizowany do rzeczy, która przykuła jego uwagę. Niczym zahipnotyzowany, nie mógł oderwać go od trzymanego w palcach wytworu ludzkich rąk. Aż trudno było uwierzyć, że coś tak pięknego, zostało wyprodukowane przez ograniczone, ziemskie istoty, nawet jeśli sam się do nich zaliczał.
Kup mnie. Kup mnie. Kup mnie…
Przyglądał się kubkowi z rosnącą ekscytacją, która częściowo zabierała mu umiejętność logicznego myślenia. Zapatrzony w ceramiczne działo jak w obrazek, całkowicie się wyłączył, zapominając tym samym, że zawędrował do dzielnicy, gdzie prawa dyktowała samozwańcza nacja rosyjska, czyhająca na każdym rogu, by do reszty zszargać prawie już nie istniejące zaufanie, którym była obdarzona przez mieszkańców i przejezdnych. Dla samego Araty ten fakt przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nawet jeśli w tym momencie był wodzony na pokuszenie, a kubek okaże się być jedynie wybrykiem wyobraźni, albo złudzeniem, które miało na zadanie uśpić jego czujność i przysłużyć się do wpadnięcia w zastawioną pułapkę, bo czy coś tak doskonałego, idealnie wyważonego mogło istnieć w świecie pełnym obłudy?
Obrócił naczynie w dłoni w celu dokładniejszego przyjrzenia się mu. Arcydzieło to słowo, które nie oddawało w pełni atrakcyjności trzymanego przez niego przedmiotu. Lekkie niczym piórko z charakterystycznym kształtem dobrze leżało w dłoni. Jego kruchość sprawiała, że Kido miał pewne obawy, czy szlachetny kubek przeżyje w stanie nienaruszonym podróż do M-3, do którego miał wrócić za miesiąc, gdy dopnie tutejsze sprawy na ostatni guzik. Zawładnęły nim szczere wątpliwości, ale jednak ostatecznie postanowił nie martwić się na zapas i już kierował się w stronę, gdzie miał stać się pełnoprawnym właścicielem tego cuda, ale został zatrzymany się w połowie drogi. Chłodna dłoń skonfrontowała się z jego ciepłym skrawkiem skóry, a niegodne palce zacisnęły się na naczyniu, wyrywając mu go bezczelnie z dłoni. Zamrugał, pierwszy raz w życiu będąc świadkiem takiego barbarzyństwa i w końcu odzyskał kontakt z rzeczywistości, gdy chłód niebieskich tęczówek skonfrontował się z właścicielem nieprzyzwoitego bałaganu na głowie.
Wzdrygnął się. Mężczyzna wyglądał tak, jakby właśnie opuścił łóżko, więc luźny wniosek nasunął się sam. Kido strzelał, że mógł być rok lub dwa lata młodszy od niego, a wyraźnie widoczna słowiańska uroda utwierdzała go tylko w tym przekonaniu.
Skrzywił się, gdy wiązanka przekleństw ujrzała światło dzienne i potoczyła się po ścianach budynku. Zmrużył oczy ani nie przyzwyczajony, ani nie przygotowany na takie obelgi.
Trochę grzeczniej — wypomniał łamaną ruszczyzną z wyraźnym japońskim akcentowaniem. Spiął się cały, a na twarzy pojawił się bezkształtny grymas stylizowany na coś balansującego między złością a zrezygnowaniem.
Polecam popracować nad kulturą, nawet jeśli ta nie przyda się w twoim fachu — odezwał się z pozornym spokojem, łapiąc mężczyznę za kołnierz koszuli. Pociągnął go ku sobie, by uniemożliwić mu ucieczkę. Jakby sugestywnie sugerując, że szuka guza, choć po prawdziwe nawet nie spodziewał się, że wywiążę się z tego konflikt na skalę niemalże krajową, traktując ten incydent jako czyste nie porozumienie. Może po prostu inaczej odbierano tu kwestię grzeczności i musiał to wytłumaczyć swojemu tymczasowemu, niechcianemu rozmówcy w jak najbardziej przejrzysty, prosty i zrozumiały sposób, ale żaden logiczny argument nie chciał nadejść, a każda próba sklecenia myśli w zdanie skończyła się na tym, że otwierał i zamykał usta, jak ryba wyciągnięta z wody. Poczuł natomiast zagrożenie, które sprawiło, że cierpliwość powoli się ulatniała. Musi zaatakować chociażby słownie, zanim sam nie zostanie zaatakowany, co ze względu na okoliczności, nie było już takie proste. Znajdował się w obecnym miejscu, można powiedzieć, że na ternie wroga, którego obyczaje, ani tym bardziej kultura nie była mu znana. Sytuacja podbramkowa. Dwa razy gorsza od perspektywy narażania swojego życia na wyjątkowo trudnej akcji, w których miał przyjemność brać udział parę razy w swoim nadal młodym życiu. Był jednak gotowy na wszelki rodzaj poświęcenia, zwłaszcza dla kubka. Wiedział, że ten przedmiot był wart takiego zachodu.
—  To mój kubek, psiakrew, więc nie zmuszaj mnie do użycia siły i oddaj go po dobroci — zagroził najprawdopodobniej pierwszy raz w pełni świadomie i natychmiast wypełniła go niezrozumiała satysfakcja z tego tytułu. Rozluźnił się nieco, czując się odrobinę pewniej. Nigdy nie przypuszczał, że to może być takie przyjemne uczucie, lecz rozkoszowanie się nim nie trwało długo. Obrócił złodziejaszka, niczym szmacianką laleczkę ku sobie, wykorzystując swoją przewagę fizyczną i zerknął mu wprost w ślepia, by złapać uwielbiany przez siebie kontakt wzrokowy. Kącik warg wygiął się delikatnie ku górze, choć w innych okolicznościach nigdy nie powaliłby sobie na niewątpliwą przyjemność okazania radości w zubożałej formie. Rzadko się uśmiechał, będąc na służbie, przez co stwarzał pozory osoby wiecznie ponurej, a gdy już to robił, na ustach pojawiał się pełny i przede wszystkim szczery uśmiech, który nie raz już pomógł mu w różnego typu negocjacjach, choć zdecydowanie był bardziej sprawny w ofensywie.
Omiótł uważnym spojrzeniem delikwenta od stóp do głów. Musiał przyznać, że mężczyzna był kompletnym zaprzeczeniem jego podświadomie wykreowanego wizerunku rosyjskiej dziwki, nawet jeśli fryzura, niekonsultowana z grzebieniem, wyrażała więcej niż tysiąc słów. Przede wszystkim strój zbił go z pantałyku. Był wyznacznikiem stylu, którego nie spodziewał się ujrzeć u mniejszości narodowej, która na drodze buntu domagała się równouprawnienia. Wykrzywił usta w grymasie imitującym uśmiech i zreflektował się, wypuszczając mężczyznę z uścisku, wyraźnie ignorując sardoniczność, która biła od Rosjanina widoczna w oczach i w mimice twarzy.
Jeśli jesteś z obsługi, to przepraszam za swoje zachowanie, ale nie potrzebuję pomocy, bo ten kubek już należy do mnie — mówiąc to, złapał pewnie za wspomniany przedmiot, ciągnąc go ku sobie, ale ten ani drgnął, zamknięty w uścisku nieznajomego mężczyzny. Kido nie miał jednak zamiaru odpuścić. Pójście na kompromis w tym przypadku będzie przyznaniem się do porażki, a sama perspektywa utraty kubka sprawiała, że poczuł uścisk gdzieś w okolicy serca. Druzgocąca strata, na którą nie mógł sobie w tej chwili pozwolić.  Był młodym, obiecującym obywatelem, oddanym sprawie i nie miał zamiaru dopuścić, by coś szargało ten wizerunek.
Puść. Go — wycedził przez zęby, takim tonem, jakby od tego zależało jego życie, acz pożądany efekt nie nadszedł. Mężczyzna w tej materii był nieustępliwy i, wierzyć lub nie przeczuciu, najprawdopodobniej również czyhał na ten kawałek porcelany który powinien trafić do księgi rekordów Guinnessa z dopiskiem "najpiękniejszy cud apokaliptycznego świata", mimo iż ta przestała być już dawno prowadzona, by zminimalizować koszty i nie obciążać budżetów państw.
Skoro twierdzisz, że stopy w tej dzielnicy mogą postawić tylko rodowici Rosjanie, gdzie jest ta Rosja, o której mówisz? — zapytał, nieświadomie prowokując, , mimo że nie taki miał cel. Chciał mu jedynie uzmysłowić, że każdy miał prawo zajrzeć do tego miejsca, nawet jeśli rosyjska duma unosiła się w powietrzu.  — Wymarła, jak większość przestrzeni na kontynentach. Skoro już do tego doszliśmy, oddaj mi MÓJ kubek — odrzekł z naciskiem na przedostatnie słowo. Co możesz mu zaoferować? Parę obcych ust? Źle zaparzoną, tanią kawę? Nie marnuj jego szansy na wyrwanie się z tej dziury i zwiedzenie świata. Jest stworzony do wielkich czynów. — Wystawił w jego kierunku rękę. — Wiem, że rozstanie to bolesna sprawa, ale zrób to dla jego dobra.
Wyczekiwał cudu, acz wiedział, że ten może nie nadejść.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

To, że ten skończony kretyn przybłąkał się jakimś niefortunnym dla niego zbiegiem okoliczności w tym swoim dziwacznym wdzianku – o jawnej parodii rosyjskiego akcentu nie wspominając – w niewłaściwe miejsce, o przede wszystkim niezbyt sprzyjającej porze, było wystarczającym sygnałem na to, że nie jest mieszkańcem Szóstki. Fakt, że został on dotkliwie poruszony, tudzież wzruszony przez największe arcydzieło ceramiki wprost z Rosyjskiej Dzielnicy – nie było w stanie zaskoczyć nawet Ilyi Antonowicza Morozova. Mniejszość rosyjska, która osiedliła się na tym terenie, przywłaszczając je sobie niemal od razu w Odrodzonej Polsce rządziła się własnymi prawami. Nie tylko się nie asymilowała, ale co wręcz oczywiste – izolowała się od pozostałych mieszkańców M-6, budując tym samym zamkniętą grupę etniczną. Choć na pierwszy rzut oka podobną do tej rodzimej, bo polskiej, to jednak w pełni dążącej do zdobycia władzy i zachowania w stanie niezmienionym niezachwianej dotąd w jakikolwiek sposób niezależności. Z pozoru Polacy i Rosjanie mogli bowiem wydawać się w Szóstce do siebie podobni, ale na drodze do postawienia między nimi znaku równości stawał nie tylko język, który ci drudzy otwarcie używali, ale i odmienność kulturowa, która bądź, co bądź kwitła sobie w najlepsze, wzmacniając tym samym świadomość narodową.
Jednakże Morozov nie mógł się bowiem spodziewać irytującego Japończyka i tego jego bezczelnego kłapania tą mordką na swojej drodze nie tylko w samym sklepie z własnoręcznymi wyrobami, ale również w zdobyciu tego wyjątkowego cudu ceramiki. Jedynego, niepowtarzalnego dzieła stworzonego tylko i wyłącznie na czas trwającego festiwalu. Młody Ilya nie mógł przewidzieć, że ktoś doceni równie mocno wykonanie rosyjskiego kubka i wpadnie on w czyjeś oko. Nie wiedział też, że przyjdzie mu się tego pięknego dnia mierzyć z jakimś przygłupem, który nie zdawał sobie sprawy ze swojego kiepskiego położenia. Wpadnięcie na uświadomionego w swojej jakże beznadziejnej, znaczy się – pocieszającej sytuacji Morozova – po ujrzeniu wyników badań krwi i wysokiego stężenia wirusa X – było jak wdepnięcie w minę i proszenie się o wysadzenie na najdrobniejsze atomy. Dumny Rosjanin, czego nie trudno się domyślić, został tą wiadomością rozbity na kilkaset odłamków ostrych krawędzi, a po wcześniejszej beztrosce w gabinecie nie było już śladu, tak samo jak przelotnych żartów. Dawne nawyki, które niegdyś jego poczciwy Ded przy dokładnej nauce medycznej profesji chciał w nim wyplewić, a skończyło się to kompletną porażką w tej materii. Gdyby tylko wiedział, że za tak zauważalne efekty i pedantyczne dbanie o zasady BHP odpowiedzialne było pełnoprawne zostanie nosicielem do miesiąca wstecz – nie unosiłby kieliszka wypełnionego po brzegi wódką z takim samozadowoleniem…
Teraz jednak nie miało to większego znaczenia. W obliczu tego, że u Ilyi Antonowicza Morozova zastraszająco wzrosła drażliwość na wszystko co oddychało, a i czasem nie musiało – i tak działało mu na nerwy, nie trudno było go zirytować. Temu skończonemu debilowi, któremu życie było najwyraźniej niemiłe i chciał umrzeć na stole Rosjanina wyszło to nadzwyczaj łatwo. Dotykanie swoimi lepkimi, ohydnymi łapami JEGO własności było nieakceptowalne. Jednakże… Morozov ten występek byłby w stanie przebaczyć, wymazać z pamięci i cierpliwie poczekać na nowe ceramiczne dzieło o równie wyjątkowej, niepowtarzalnej wartości. Słysząc pouczenie od zaskoczonego rzeką obelg obcokrajowca ze strony Rosjanina zostało podsumowane lekceważącym uniesieniem brwi, jakby ten miał do czynienia z jakimś wymarłym gatunkiem zwierzątka. Przyda się w profesji – cóż to za kpina?
Nie polecałbym wypowiadać się na temat mojej profesji, gównojadze, kiedy do mnie trafisz, to skończysz wąchając kwiatki od spodu – odparł kpiąco Ilya Antonowicz Morozov, by jednak w pierwszym odruchu na tę gadkę-szmatkę odpowiedzieć pogardliwym prychnięciem. Machnął jednak na niego ręką i kiedy ostatecznie miał udać się do kasy, przypieczętowując przyszłość cuda ceramiki ze swoją, ten typ postanowił mu w tym przeszkodzić.
Pociągnięty w tył Morozov posłał mu jedynie oschłe spojrzenie spod przymrużonych oczu, których tęczówki miały rzadko spotykany intensywny odcień niebieskiego, kiedy to został przyciągnięty do tego przydupasa. Wrażenie irytacji, które wcześniej znajdowało się jedynie w fazie początkowej – ledwie odczuwalnej, rozrosło się teraz do niesłychanych rozmiarów, wypełniając komórki ciała Rosjanina co do najmniejszego cala.
A znasz takie powiedzenie, które mówi o tym, abyś wsadził sobie te swoje pierdolenie w dupę? — syknął w odpowiedzi chłodnym tonem Morozov, jakby ostrzegawczo. Wojskowy lekarz obdarzył tego wielkiego Strażnika z Teksasu znikąd, złośliwym, krótkim śmiechem. Ucieszył się, tak jakby coś wygrał w loterii, z czym się zbytnio nie krył. Rosjanin dostrzegł to nie tylko w tej imitacji prawdziwego uśmiechu, ale i w momencie, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Jego szczęście, że zabrał te swoje brudne łapy od Ilyi, który w głowie układał już plan jaką zrobić mu krzywdę.
Choć dalszą część przyrównania go do obsługi czy prośbę o puszczenie arcydzieła ceramiki, świadomie zignorował z racji podniesionego ciśnienia i tej bezczelności, kiedy ten debil zepsuł zamiary Ilyi. Nie da się zaprzeczyć jednak temu, że akcentowanie słów denerwowało Morozova niemiłosiernie, jakby ktoś raz po raz kazał słuchać mu jakiejś zdartej płyty. Nieprzyzwyczajony do tego typu wymowy rosyjskiego Dr złapał się na tym, że łamana ruszczyzna brzmiała przez to tragicznie, co dla niego jako urodzonego nacjonalisty było nie do przyjęcia. Sam dokładnie nie był świadom, kiedy zmarszczył nos. Mężczyzna naprzeciwko niego wygrał jednak charakterystyczną melodię, która zadziałała na nerwy dumnego Rosjanina w niezwykle negatywny sposób. Nieświadomie pozbawiony wszelkiego rozumu pajac, wjeżdżając swoimi brudnymi buciorami na miłość do Mateczki Rossiji Ilyi i wylewając te swoje wynurzenia jedynie uraził jego poczucie przynależności narodowej, o czym miał się niebawem bardzo boleśnie przekonać. Nauka bywa bowiem bolesna, ale na nieznanym sobie terenie – konieczna i niezbędna, by następnym razem właściciel chujowego akcentu uważał na wypowiadane słowa, a w lepszym wariancie – zamknął mordę i nie obrażał innych jakże tragiczną wymową. Na twarzy Ilyi Antonowicza Morozova wymalowało się niezadowolenie, któremu wtórowało prawie, że odruchowe skrzywienie się. Nie przerywał bowiem temu matołowi, choć zapewne tylko ze względu na zatrzymany w uścisku rosyjski kubek. Oczywiście przerwanie wypadałoby rozumieć jako zamknięcie mu zbyt rozgadanego pyszczka w niezbyt przyjemny sposób, najlepiej taki, który pozbawiłby go kilku zębów w momencie bólu towarzyszącemu, złączeniu żuchwy ze szczęką w jasnym przekazie.
Niefortunnie dla tegoż właśnie jegomościa, który zapuścił się tam gdzie nie trzeba – prosił się o krzywdę. Nieświadomie, ale jednak zrobił to, a urażonej dumy Rosjanina nie trzeba było wystawiać na próbę dwa razy. Drgające ostrzegawczo kąciki ust Morozova to ledwie zwiastun tego, że niebezpieczeństwo wisiało w gęstniejącym powietrzu. Reakcja okazała się bowiem prawie, że natychmiastowa – zaciśnięta w pięść lewa dłoń zaliczyła bliższe spotkanie z podbródkiem tego urodzonego pechowca, by następnie najbardziej wrażliwy punkt ciała mężczyzny został przypieczętowany przysłowiowym ciosem poniżej pasa zadanym kolanem, przez co w efekcie tego między cierpieniem, które wojskowy lekarz pozwolił mu zasmakować za wkroczenie na niewłaściwy grunt, i chwytanym powietrzem – powinien martwić się tym czy w przyszłości będzie w ogóle mógł liczyć na zdolność rozrodczą. Korzystając z uzyskanej przewagi i osłabienia zaskoczonego pewnie atakiem przeciwnika, Morozov przyparł go do chłodnej ściany, zaciskając rękę szczęce tego właśnie kretyna, by jego głowa zdążyła obić się o nią odrobinę. Tym razem inicjatywa skrzyżowania spojrzeń wyszła od niego. Mina dumnego Rosjanina była śmiertelnie poważna, a w zimnym niczym syberyjskie mrozy spojrzeniu – czaiły się niebezpieczne, może ciut niezdrowe ogniki.
Nigdy więcej nie mów o mojej ojczyźnie, marny insekcie. Ani w ten lekceważący sposób ani żaden inny. Jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia bez gwarancji, że kogoś nie urazisz to lepiej dla ciebie, abyś zamknął tę wygadaną jadaczkę, póki jeszcze możesz. Sugerując, że moja Mateczka Rossija nie żyje sugerujesz, że cała ta dzielnica jest martwa? Po co tu przylazłeś i napalasz się na dzieło naszej kultury, jeśli ośmielasz nim otwarcie gardzić, ty popaprany bezmózgu? — pierwszy raz słowa wypowiadane powoli przez Ilyę Antonowicza Morozova, choć brzmiała w nich mieszanka urazy, pogardy i złośliwości. — Będę też na tyle szczery, aby powiedzieć wprost, że masz nieziemsko chujowy akcent, który brzmi jak brzęczenie irytującej muchy i to już samo w sobie prezentuje się jak największa obelga w kierunku każdego prawdziwego Rosjanina. — dodał z niekrytym jakoś szczególnie lekceważenie. Jeśli ktoś chciałby określić stosunek Morozova względem tego osobnika to nie było tu bowiem miejsca nawet na jakikolwiek szacunek. Następnie zbliżył się, by kolejne słowa wypowiedzieć wprost do ucha tego niewyedukowanego morona, który to pełnoprawnie zasłużył sobie na najczystszą odrazę ze strony wojskowego lekarza. — Szkoda, żeś taki tępy i głupi, bo wbrew wszelkim pozorom jesteś całkiem przystojny. Lepiej dla ciebie i bezpieczeństwa twojej dupy – uważaj co pierdolisz bez namysłu, a tym w jakim miejscu, gównojadzie. Co już pewnie zauważyłeś, tępy ignorancie – nie jesteś nawet wart tego arcydzieła rosyjskiej kultury.
Nic dziwnego, że dopiero po tym Rosjanin odsunął się z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy i błyszczącą w spojrzeniu pogardą dość gwałtownie odpychając obcokrajowca w stronę ściany, z której powierzchnią został już bliżej zapoznany na swoje nieme życzenie. Morozov prychnął z pogardą, odwracając się prawie od razu, jakby miał do czynienia z czymś co się psuło. Jedna kwestia pozostała kluczowa – skierował się w stronę wyjścia z alejki drewnianych półek, dzierżąc oczywiście w prawej ręce arcydzieło rosyjskiej ceramiki, na które ochota imbecylowi w momencie ataku została odsunięta na bok.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony z braku aktywności w pisaniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach