Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 11.11.15 15:59  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Oj nooo jeny, czy tylko on podchodzi optymistycznie do tego? Zabawa! Zwiedzanie! Strach! Dobre towarzystwo dziwadeł! Co w tym złego? To może tylko dobrze się skończyć, chyba że któreś z pomieszczeń zmieni się w galerię tnących laserów albo latających ostrzy. Wtedy on może przeżyje, ale kwestionuje zwinność wilkołaka i prędkość kota.
Jego teoretyczna niezniszczalność by tu wygrała.
- Wtedy będę się czuł rozchwytywany, skoro taka piękna i opiekuńcza osóbka jest o mnie zazdrosna. - Puścił kotce oczko, poszerzając swój uśmiech dość nienaturalnie. Plusem bycia zombi było to, że mógł rozwalić sobie twarz tak szerokim uśmiechem, że normalnie by go aż twarz od niego bolała.
ALE NIE TYM RAZEM!
Hm, to już jest trochę creepy, jakby tak o tym pomyśleć.
Wracając jednak do sytuacji, wilkołaczyca nagle uznała że będzie mieć pretensje o to, iż głowa nie polubiła zakwaterowania w pysku. Hm, pomyślmy o tym przez chwilę. Z jakiego powodu miałaby chcieć siedzieć w pysku czegoś, co jeszcze kilka chwil temu z okrzykiem "mięso" wyrwało ją z jednej połowy rezydencji do drugiej?
- Gdybyś mnie tu nie przywlokła w pierwszej kolejności to może byśmy tego wszystkiego uniknęli, więc nie marudź! Wcale nie podoba mi się fakt że nagle nie mam czucia w niczym poza twarzą, serio. Nie masz. Spróbujemy. Jak nie to najwyżej możesz mnie wrzucić w tą dziurę którą spadło, może trafię w pobliże. - Czuł się trochę winny tej sytuacji, ale z drugiej strony, to była wina ich wszystkich. Fakt że Abi nie wróciła w porę albo nie zauważyła pułapki, faktu że Yuu go tu zawlekła, i faktu jego niecierpliwości i chęci ruchu.
Którą mu teraz trochę zabrano. Może przy odrobinie szczęścia mógłby się zmusić do toczenia, ale to raczej byłoby niezbyt przyjemną drogą ruchu, prawda? No i średnio widzi w tym pół-mroku, nigdy nie był dużym fanem ciemności.
Plusem jest to że jego moce się nie aktywują zbytnio, bo najwidoczniej jego ciało nie chce krwawić z tego lub innego powodu. Przynajmniej Ex nie przyjdzie.
- Całkiem ładnie brzmi, Yuuuu~ I nie martw się o to. Jak odzyskam choć częściową władzę w ciele, będę w stanie sprawić, że żadna część budynku nam nie zagrozi. Poza tym, kto tu jest szczekaczem? - Uniósł brwi, spoglądając pytająco z poziomu łapy na wilczy pysk. Przyganiał kocioł garnkowi?
- Średnio, nie jestem z nim w żaden sposób połączony. - Stwierdził niechętnie. Chciałby mieć nad nim jakąś szczątkową kontrolę, ale chyba nawet Ex nie byłby tak głupi, by wbiegać na oślep w ściany. Więc prawdopodobnie ciało jest pod permanentnym wpływem czegoś, co przypomina zachowanie kurczaka po odcięciu głowy.
- Jedna z części? Serio, rozpadło się na kawałki? - Spytał, dobity. Jeśli rozbiło się na kawałki i części są porozwalane po okolicy, to szukanie zajmie wieczność...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.15 11:07  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Ah, no tak, zapomniała przecież, że to jej wina. Czuła się źle z tym, że ciało zareagowało samoistnie, ale co to byłoby za wytłumaczenie? Może faktycznie powinna ich zjeść i mieć problem z głowy? Gorzej, jeżeli to zwykłe halucynacyjne i tak naprawdę dalej jest niską kobietą. Pałaszowanie zombiaka i kota, którzy mogą się okazać ludźmi byłoby nieco dziwne. Ludzkie mięso raczej nie istniało w jej jadłospisie.
Westchnęła tak, jak tylko wilkołaki mogą westchnąć. Trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny, nawet jeżeli były nieświadome.
- Nieważne, znajdźmy to ciało i rozejdźmy się do domów. - Odparła krótko na całą wypowiedź Hexa. Nie było jej do śmiechu z tym, że musi wleźć do tak dziwnego miejsca. Nie wiedziała już co jest okropniejsze, ich trio składające się z kota na grzbiecie wilkołaka niosącego gadającą głowę, czy tego, co czeka ich z przodu. Pozwoliła bowiem czarnemu stworzeniu wspiąć się po swoim ramieniu i siedzieć tak na górze niczym reflektor na szczycie latarni, bo w sumie było jej wygodniej. Wolna łapa to zawsze lepiej niż brak takiej wolnej, a jeszcze lepiej niż w ogóle brak kończyny.
- Skąd ta pewność siebie, kościelny szczekaczu? - Zapytała niby obojętnie. Tak na prawdę, ciekawiło ją, co za asy w rękawie trzyma ich bez bezcielesny towarzysz podróży, że tak łatwo mówi o braku zagrożenia w przypadku odzyskania ciała. Bardzo chętnie by się tego wiedziała, zanim jeszcze owe ciało odzyskają. Zanim jednak uzyskała odpowiedź, słowa kota ją zaniepokoiły. - Jest w kawałkach?
Powtórzyła pytanie niemal jednocześnie z mężczyzną... głową mężczyzny. Była równie niezadowolona  z tego faktu co zapewne właściciel owych latających samodzielnie kończyn.
- I jakie dzieciaki? - Dodała po chwili mrucząc coś pod nosem. Cały opis stworów, które znajdowały się przed nimi nie budował w głowie zbyt przyjemnego wyobrażenia. Już widziała te słodkie stworki, którym nagle wyrosną dodatkowe macki, a buzia zamieni się w okropne ssawki.
- Jaka szansa, że wyciągniemy tę część bez spotkania z nimi? - Złapała się w tym samym momencie zatrzymując przy jakiejś ścianie. Chciała wychylić kawałek pyska, by zobaczyć wnętrze pomieszczenia, ale wilczy nos był za wielki, by tak niepostrzeżenie kuknąć do środka. Wpadła więc na lepszy pomysł i wyciągnęła łapę z głowę za róg ściany. - Mów co widzisz.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.15 6:11  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Podniósł ramię, zerkając pod nie w stronę kulącego się Nathaira. Jak na kogoś, kto jeszcze sekundę temu był w stanie  wyjść z budynku choćby razem ze ścianą i generalnie wszystkim, co by się napatoczyło po drodze, teraz prezentował się zaskakująco – Grow odkaszlnął – tchórzliwie. Dom co prawda wysyłał dość dziwną aurę, ale nie było to coś na tyle silnego, by wywołać w Wilczurze strach. Zresztą, w tej chwili czuł raczej złośliwe rozbawienie, niż lęk przed kilkudziesięcioma lustrami w tragicznie ciemnym pomieszczeniu.
Do celu to ty sama nie trafisz, jak będziesz tak reagować na ludzi. Boisz się, że cię wyśmieją, bo przebierasz się za dziewczynkę? – Czarny ogon przemknął po podłożu, wzbijając w górę tumany zastałego tam kurzu. Jego końcówka przypadkiem zahaczyła o kostkę anioła, ale było to na tyle delikatne, że przypominało bardziej muśnięcie, niż prawdziwy dotyk. To też nie tak, że się z niego nabijał, chcąc mu zaleźć za skórę – nabijał się z niego, bo brakowało tylko, by Nathair tupnął nóżką, a bez skrępowania można by go nazwać księżniczką. Usta Wilczura wykrzywiły się w większym uśmiechu, gdy tylko padło pytanie. Zlustrował wzrokiem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dzwoniąca łańcuchami dziewczyna i jej horda rozchichotanych klakierów, po czym pokręcił przecząco głową.
Nie – parsknął w połowie rozbawiony, w połowie rozczarowany tym, jak łatwo ludzie próbują podążać za tłumem. ─ Idą w złą stronę. Żeby się wydostać musimy-
Rozległo się tak głośne warknięcie, że szyby w najbliższych lustrach zadrżały. Growlithe cofnął głowę, wyrywając ucho z – i tak słabego – uścisku, pełen nagłej, wewnętrznej furii. Żadne zwierzę nie lubiło, gdy dotykało się je akurat za tę część ciała i tym razem nie omieszkał się, żeby dać o tym znać, gdy czarne uszy położyły się płasko na bieli roztrzepanych kosmyków, a on sam przemknął ostrzegawczym spojrzeniem po twarzy Nathaira.
Jasne, że prawdziwe. Czego się niby spodziewałeś? – Syknięcie wypełniło pomieszczenie, w którym w zasadzie zostali sami. Umilkły już rozmowy grupki zaplątanych w labiryncie osób, nie było słychać cudzych kroków, ani oddechów. Zatracono gdzieś wszystkie możliwe do zrealizowania dźwięki, pozostawiając nieubłaganą ciszę. Zero świstów, skowytów, nawet najdrobniejszych odgłosów – pozostali tylko oni i martwa cisza, przerwana gwałtownie postawionym krokiem białowłosego. Ciężki but uderzył o brudną podłogę, znów unosząc w górę garść sypkiego brudu, a on sam ruszył przed siebie, co jakiś czas nabierając dyskretnie głębszego wdechu.
Doskonale pamiętał, skąd przyszedł. Nie musiał mieć pamięci ze stali, by katalogować takie detale. Nic nie musiał robić, by bez problemu przemknąć do wyjścia – wystarczyło zwietrzyć zapach, a nogi same kierowały się ku wyjściu. Nie odzywał się, skupiony na tym, by nie huknąć głową w jedno z dziwnie ustawionych luster albo żeby nie zahaczyć nogą o krzywy, wystający kant jednej z ram, która tylko czekała na cudzą goleń. Przeszedł jeszcze obok małego lusterka i...
Przystanął raptownie marszcząc brwi. Czarna kita wygięła się w eskę, gdy dotykał palcami ściany skąpanej w mroku.
Dziwne. – Wraz z pomrukiem naparł mocniej na chropowatą powierzchnię. Ani drgnęła. Przekręcił głowę, znów szukając znajomego, świeżego zapachu, ale nic prócz tumanów kurzu nie do niego nie docierało. Tutaj powietrze było najświeższe, choć wyglądało na to, że nie ma wokół żadnego przejścia. Wilczur zmarszczył lekko brwi i cofnął się o krok, przypadkiem wchodząc w Nathaira. Uniósł głowę, wysuwając nieco brodę do przodu. Przyglądał się spod przymrużonych powiek sufitowi, ale jak na złość nic prócz czerni nie było dane mu zobaczyć.
Co za głupota.
Shatarai wzruszyła barkami.
Głupota czy nie Wilczur poczuł rozdrażnienie. Odwrócił się raptownie do Nathaira i zlustrował go wręcz oskarżycielskim wzrokiem – dosłownie, jakby to za jego sprawką zniknęły drzwi z pomieszczenia. Pomieszczenia, w którym znowu słychać było brzęk łańcuchów, tym razem ostrzej przemieszany z działalnością zębatek w jakimś nieskomplikowanym, trochę przestarzałym mechanizmie.
Wilcze ucho drgnęło, zmuszając go, do zerknięcia w bok. Gdzieś tam coś się poruszyło, przemknęło jak cień między wyprostowanymi na baczność lustrami, a potem mechanizm umilkł, zatrzymując również prężącą się postać. Białowłosy klepnął anioła w bark z krótkim „idziemy” i jak raz przebył cały odcinek drogi tylko po to, by mocno się rozczarować.
Lustro – syknął, uderzając knykciem w taflę, w której odbijała się jego gargantuiczna sylwetka szafy. ─ Jebane lustro, które postanowiło przejść z punktu A do punktu B. Tak sobie. W końcu kto bogatemu zabro... – Głos zawisnął w powietrzu, a on sam ściągnął mocniej brwi. Oparł opuszki palców o lustro i przyjrzał się mu tak, jakby dopiero się tu pojawiło. Ono samo było wielkie – o wiele większe od Growlithe'a – z ciemnobrązową ramą, jedną z najprostszych, jakie można było wyprodukować. Całe lustro sprawiało wrażenie, jakby wygięte było w lekki łuk, tym samym pochylając się nad obserwatorami w ukłonie, który na pewno nie miał nic wspólnego z szacunkiem. Wilczur skrzywił się, zabierając dłoń. ─ Ruszyło się – powtórzył, tym razem z dobitną szorstkością. Spojrzał na Nathaira, uderzając kantem ręki o obramowanie zwierciadła. ─ Ruszyło się, do cholery. To wyjaśnia, dlaczego zniknęło wyjście. Albo wcale nie zniknęło. Po prostu zmieniła się kolejność... zmieniły się... – Nagle rozejrzał się dookoła. Lustra po prawej, po lewej, niektóre na górze, kilka małych, ustawionych tak nisko, że trzeba by kucnąć, żeby dostrzec w nich swoje twarze. Wszystko to skryte pod kocem cienia, który skutecznie mącił w wyobraźni. Wszystko układające się w ścieżkę, nierzadko ubarwioną kilkoma odnogami. Wszystko było wypisz wymaluj, jak... ─ Wiedziałem, że to labirynt. Każdy młot by się zorientował. Ale nie miałem pojęcia, że te – kopnął kantem buta o lustro ─ ustrojstwa lubią zmieniać konfigurację. W dodatku ta paskudna plotka...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.15 14:24  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Nathair był młody. Mało widział świata, dopiero się uczył. Obcował z tym wszystkim, dotykał, smakował. A jego młodzieńcze niedoświadczenie, czasami wręcz dziecinne zachowanie wychodziło z niego w takich chwilach jak te, kiedy na bezczelnego zaczął przedrzeźniać wymordowanego, krzyżując ręce na chuderlawej klatce piersiowej. Prychnął cicho pod nosem, mając ochotę zdzielić go przez łeb trzymanym koszykiem, przełykając chwilę słabości sprzed paru momentów, chcąc włożyć go pomiędzy książki zapomnienia.
Masz jakiś problem z odróżnianiem płci? Wiesz, mogę ci wyłożyć czym różni się dziewczynka od chłopczyka, skoro dla ciebie taki kłopot. Znaj moją łaskę. – mruknął uśmiechając się złośliwie, chociaż oboje wiedzieli, że bez zgryźliwości pomiędzy nimi było dniem straconym. I chociaż na samym początku tego niefortunnego spotkania Nathair postanowił, że za żadne skarby nie da się wyprowadzić z równowagi i zachowa spokój, tak szybko zrozumiał, że w obecności akurat tego wymordowanego nie było takiej opcji. To była tylko kwestia czasu jak któryś z nich pociągnie za zawleczkę granatu i wybuchną tłukąc się i szarpiąc. Na samo wspomnienie Nathair poczuł nieprzyjemne ukłucie z lewej strony swojej twarzy, gdzie znajdowała się nieprzyjemna i szpecąca blizna.
Zadrżał niespokojnie zatrzymując się w dalszym molestowaniu jego uszu, kiedy usłyszał gardłowe warknięcie. Spojrzał zaintrygowany na jasnowłosego, a jego kąciki ust uchyliły się lekko w niemrawym uśmiechu.
Oho? Wrażliwe miejsce? – zapytał cicho unosząc jedną ze swoich brwi. Ale chociaż miał przeogromną ochotę dotykać jeszcze dłużej tych dwóch, miękkich punkcików na jego głowie, to wiedział kiedy może przesadzać i balansować na granicy życia i śmierci, a kiedy lepiej odpuścić. Przynajmmniej na jakiś czas. A teraz był ten moment, kiedy lepiej nie drażnić go, skoro chciał wyjść cało z tego domu wariatów. Bo wychodziło na to, że bez Growa, chociaż niechętnie musiał to przyznać przed samym sobą, nie wyjdzie z tego miejsca. Przynajmniej nie szybko. Ruszył powoli za nim, zawierzając wymordowanemu doprowadzenie ich do celu, trzymając się raczej z tyłu. I szybko zorientował się, że to nie był najlepszy pomysł, bo jego wzrok przykuło coś innego…
Oczy balansowały w rytm podyktowany przez leniwie poruszany ogon i nie wiedzieć kiedy, dłonie anioła zacisnęły się na ogonie, aż wreszcie przyległ do niego cały wtulając swoja twarz.
Oranyjulekjakietomiłe! – wyrzucił z siebie stłumione przez sierść wymordowanego słowa jak torpeda, nie zamierzając wypuszczać go ze swoich objęć. – Właściwie czym ty jesteś? Wilkiem? Psem? Lisem? O raju… jakie to miękkie i przyjemne w dotyku! – jęknął wypiekami na policzkach ponownie przesuwając palcami po niemal całej długości ogona. Chciał go. Chciał ten ogon zabrać do siebie, do domu, oczywiście bez jego właściciela i tulić się do niego w nocy. A gdyby tak mu go odciąć….
Hę? – z zamyślenia wyrwał go dźwięk uderzenia. Przechylił się lekko wyglądając zza jego ciała, kiedy Grow siłował się z jakimś lustrem. Przez chwilę zupełnie nie rozumiał co właściwie się dzieje. Przecież wymordowany był pewny drogi a tutaj ślepy zaułek.
Uuu, czyżbyś jednak się pomylił I zgubił drogę? – rzucił złośliwie nie przestając głaskać jego kity, której dotyk był niemal uzależniający.
Na spojrzenie Wilczura, Nathair instynktownie zrobił krok w tył i wymówił ciche „co?” zdradzając całą swoją niepewność. Zmarszczył nieprzyjemnie brwi w chwili, kiedy dobiegł kolejny dziwny dźwięk. Rozejrzał się z niepokojem malujący na jego twarzy, tym razem przysuwając się bliżej Growa. Tak na wszelki wypadek.
Słyszałeś? – zapytał szeptem, jakby bał się, że ktoś nieodpowiedni ich usłyszy. Grow ruszył dalej, a Nathair wiernie podążał za jego krokami, rozglądając się na boki, z każdym kolejnym uderzeniem serca czując się o wiele mniej pewnie. Zaczynał odczuwać gdzieś głęboko kotłujący się niepokój, którego nie potrafił jednoznacznie sprecyzować. Znowu się zatrzymali, a chłopak stał z boku jak ostatni idiota, przyglądając się wymordowanemu z niedowierzaniem.
Jak to się przesuwają… chcesz powiedzieć… to znaczy.. że jesteśmy w pułapce? I nie wyjdziemy z tego cholernego miejsca, bo cały ten labirynt żyje własnym życiem i się przesuwa? Bez jaj… – warknął zsuwając z głowy czerwony kaptur i potarł swoje skronie starając się wymyślić coś, co mogłoby im pomóc.
Myśl Nathair, myśl… musi być jakieś rozwiązanie całej tej sytu— – uniósł gwałtownie głowę wyżej, żeby spojrzeć na Growa. – Jaka plotka? Powiedz mi jaka plotka? – a w jego głosie zabrzmiała autentyczna nuta strachu. Jednakże nawet, jeśli jasnowłosy chciał coś powiedzieć, to nie miał okazji.
Brzdęk
Dźwięk charakterystyczny przy uderzeniu dwóch talerzy muzycznych o siebie rozgromił panującą dookoła ciszę przerywaną jedynie oddechami dwójki zagubionych oraz ich głosami. Nathair jak na komendę odwrócił się w stronę źródła dźwięku i poczuł jak cała krew ucieka z jego twarzy.
Przed nimi w odległości nie więcej niż pięć metrów stał… karzeł. Mierzył może z metr dwadzieścia i trzymał wcześniej wspomniane talerze, którymi uderzał o siebie, na myśl przywodząc widok zabawkowych małpek. Ubrany był w kolorowe śpiochy i w absurdalnie wielkie, czerwone lakierki. Powoli uniósł głowę i spojrzał na Nathaira oraz Growa pustymi oczami, uśmiechając się szeroko. A na bladej, z pewnością wymalowanej jakaś biała farbą twarzy rzucał się w oczy czerwony nos i kręcone, zielone włosy.
Clown. Kto normalny lubi clowny? przemknęło przez umysł anioła. Nienawidził ich. Jasne, może nie miał z nimi zbyt wielkiej styczności, ale wystarczały mu te parę razy by przekonać się o swoim nastawieniu do nich. Kogo bawi przebrany facet z narysowanym sztucznym uśmiechem? No właśnie.
Anioł przysunął się bliżej Growa i poruszył bezdźwięcznie ustami, kiedy clown uderzył ponownie w talerze a jego oczy zrobiły się dziwnie czerwone. Dookoła zapadła cisza, wręcz namacalna i dusząca. Wszystko przestało się ruszać, a Nathair na moment zapomniał jak się oddycha.
BRZDĘK.
W nogi! – pisnął gardłowo anioł I nim Growlithe móglby cokolwiek powiedzieć, Nathair już złapał za przegub I szarpnął za sobą, odnajdując w sobie zaskakujące pokłady siły. Biegł na oślep, tam, gdzie nogi go powiodły, nie bacząc na ewentualne protesty swojego towarzysza niewoli. Czerwona peleryna łopotała na wietrze, kiedy chłopak przebierał nogami, aż wreszcie wpadł w jakiś ciemny tunel. Ale i tutaj się nie zatrzymywał, pędząc przed siebie jakby gonił go sam diabeł. Zatrzymał się dopiero w momencie, kiedy wypadł w okrągły korytarz, z którego prowadziło sześć innych tuneli. Chłopak wypuścił nadgarstek Growlithe’a z żelaznego uścisku i złamał się w pół, opierając dłońmi o udach, łapczywie łapiąc powietrze. Czul szybki kołatanie serca i suchość w gardle. Minęło sporo sekund, kiedy wreszcie uspokoił oddech na tyle, by móc spojrzeć na wymordowanego i cokolwiek powiedzieć.
N-nie goni nas? – wycharczał prostując się I przetarł przedramieniem czoło odgarniając za długie kosmyki na bok. Rozejrzał się powoli po pomieszczeniu, które… już na pierwszy rzut oka można było zakwalifikować jako „upiorne”. Wnętrze pokoju zdawało się być stylizowane na lochy. Kamienne i chłodne ściany oświetlały jedyne przymocowane na stałe do nich pochodnie, które rzucały blade i nikłe światło na środek pokoju. Kilka wyjść, tuneli. Każde zapewne prowadziło do równie obłędnego miejsca. Wzrok Nathaira powiódł nieco wyżej i zatrzymał się na swobodnie zwisające kajdany i łańcuchy. Zmierziło go na ten widok. Chciał wydostać się z tego miejsca jak--
Drgnął, kiedy poczuł jak coś spada na jego głowę, a potem zaczyna szybciutko przemykać swoimi włochatymi nóżkami niżej, schodząc na kark, a potem….
ZDEJMIJ GO! – krzyknął chłopak I zaczął gwałtownie machać rękoma na boki, biegając, skacząc i zrzucając z siebie pospiesznie czerwoną pelerynę. – Szybko, zabierz go! Zabierz, zabierz, zabierz, zabierz, zabierz! – mamrotał szarpiąc białą bluzkę, jednakże zamiast ją zerwać tylko bardziej w to wszystko się zaplątał. Ostatecznie kucnął i schował twarz w kolanach, a dłonie zarzucił do tyłu, starając się zsunąć materiał z pleców.
… zabierz, zabierz, zabierz, zabierz. To pewnie karaluch. Zabierz go… – mamrotał pod nosem jak jakąś mantrę.
Gdyby nie to, Nathair pewnie poczułby dziwny odór wydobywający się z jednego z tuneli. Ciepły i duszący, jakby chuchał żul nie myjący zębów od paru dni. A gdzieś w oddali coś tykało. Zegar?
Zabierz… – cichy, ledwo wyczuwalny szept przemknął po pomieszczeniu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.11.15 18:54  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
W pewnym momencie ucieszyła się, że zdecydowała się jednak ruszyć za Yuu i Hexem, nawet jeżeli nie miała pewności, co tak naprawdę mogło tutaj być. Samą misję znalezienia kończyn brała bardziej na siebie, niż resztę, bo już wieki temu powiedziała dżinowi, że co by się nie działo - ona będzie się nim zajmować niczym Anioł Stróż z prawdziwego zdarzenia. I naprawdę chciała się tego trzymać, nie patrząc na to, czy tego chcą, czy nie.
A teraz naprawdę się przydaje.
- Teraz rozchwytują cię wilkołaki i koty, Hex... Ja bym na Twoim miejscu zastanowiła się na miejscu, czy nie powinnam się bać, miau. - Abi przekrzywiła delikatnie głowę, starając się skupić na drodze - Tak, Yuu, właśnie to robimy, przynajmniej próbujemy. Ale jak mamy znaleźć to cholerstwo, jak nawet on nie wie, gdzie są jego kończyny? Jeżeli cały ten dom to pełen pułapek labirynt, to mamy już na miejscu przewalone. Ja może jestem mała i lepiej widzę, ale God-Mode'a to ja nie mam, konsola nie działa. O was nic mówić nie muszę... Mamy przewalone.
W głosie anielicy nie było nawet typowej dla niej nutki rozbawienia, co zaznaczało, że nawet ona była świadoma tego, w jakim bagnie się znaleźli. Dobrze, że nie wzięła ze sobą Benia, przynajmniej on nie musi się z nimi męczyć. Chociaż może by się przydał, cholera wie.
Teraz jednak miała więcej zmartwień. Wyostrzyła nieco wzrok i przyjrzała się leżącej nieopodal kończycie, mając nadzieję, że znajdzie coś więcej. Była to cała prawa dłoń wraz z torsem, robiąca dziwne ruchy w powietrzu. Zabawnie to wyglądało i gdyby miała normalne struny głosowe, to właśnie chwilowa powaga ustąpiłaby wybuchem śmiechu, jednak teraz z jej gardła wyszły tylko dziwne dźwięki, przypominające co najwyżej rozbawienie.
- Noo, nie żeby coś... Ale Twoja ręka bije się z powietrzem. - powiedziała, machając łapą - Idź prosto i jak powiem "stop", to stań i pójdź jeszcze bardziej w prawo. Dalej, dalej... Stop. Przed tobą. Obróć się troszkę, tak.
Może nie podbiłaby świata informacjami jak iść, ale starała się, jak tylko mogła.
- Nie wiem kto to lub co to dokładnie było, ale ktoś się za kimś chował, więc może jakaś parka wbiła do domu na test swojej odwagi, czy coś. A to panienki zazwyczaj się chowają za swoimi chłopcami, nie? I nie martw się, również gdzieś zniknęli. Co widzę? - Abi ponownie się rozejrzała - Widzę wcześniej wspomniane resztki Hexa przed nami, ściany, dziwnie poruszające się rysunki na obrazie i jakieś resztki ostrzy w ścianie... Czekaj. Czekajczekajczekaj. Chyba mi wzrok siada. Ten korytarz dziwnie wygląda. Chwilę temu tutaj chyba był zakręt?
Pytanie zadała bardziej sobie, niż jej towarzyszom. Wzrok jej płatał figle, zapędzili się? Na wspaniałego Ao, tutaj było naprawdę dziwnie. Zaraz wyjdzie, że to naprawdę jest jakiś chory labirynt, gdzie lepiej rozwalić ściany, zamiast próbować się wydostać jak na prawdziwego gracza przystało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.15 4:05  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Nie. Miejsce: „tkniesz, a ściana się wkurzy i przywali ci w pysk”. – Przewrócił oczami, ukrywając pod nawarstwiającym się rozdrażnieniem fakt, że – mimo wszystko – Nathair swoją rację miał.
Tak samo jak miał rację, gdy uznał, że się zgubili. Albo może raczej – jakiś „procent” racji, bo Growlithe był pewien i nadal obstawiał przy swoim, że wcześniej to właśnie tutaj było wyjście. Że nadal czuje zapach innego pomieszczenia, ale coś się zmieniło, coś siłą pchało ich wewnątrz labiryntu, nie bacząc na niechęć wymalowaną na twarzach. Choć „niechęć” u Growa wymalowana była dlatego, że musiał wyszarpywać swój ogon z uścisku Nathaira.
Dorośnij – warknął na niego, puszczając ruchliwą kitę. ─ Psem. A, jak pewnie wiesz, psy mają zęby. Jeszcze raz tkniesz ogon i odgryzę ci-
─ Jaka plotka?
Na ramię wymordowanego coś upadło. Chwycił to sprawnym ruchem, szybko jednak zerkając na stróża.
─ Powiedz mi jaka plotka!
Nie znasz tego? ─ Pierwszy raz Growlithe był faktycznie zaskoczony (choć mieszało się to z rozdrażnieniem), więc wyglądało na to, że „plotka” musiała mieć jednocześnie status czegoś w rodzaju legendy, o której wszyscy dyskutowali, niejednokrotnie wierząc w opowiadaną szeptem historię. Dłoń wymordowanego zacisnęła się, gdy zgniótł pająka z dziwnie głośnym plaskiem – jakby wypełniony był w środku jakąś substancją, płynem lub innym, podobnym ustrojem, bo aż chlupnęło. Nie był nawet świadom, że uśmiercił jedną ze swoich mar, którą przypadkiem zmaterializował. Z niesmakiem wytarł dłoń w ścianę, zgarniając dodatkowy kurz. Przeklął, ścierając tym razem brud w spodnie na udzie i spojrzał wreszcie na Nathaira. Cała sceneria dodawała tylko uroku, a mrukliwy, szydzący głos albinosa był jak butla oliwy wrzucona do początkowo niemrawego ogniska. ─ Mówi się – na ustach Growlithe'a osiadła dziwna powaga ─ że żyła kiedyś osoba, która śmiertelnie bała się luster. Osoba. Nikt nigdy nie konkretyzuje, jakiej była płci, wieku, co lubiła robić, czego się – strzepnął ze swojego ramienia kurz ─ parała. Była po prostu osobą. Osobą, która choć nie miała twarzy, była znana wszystkim wkoło. Irytowała. Wiesz jak to jest? Gdy się czegoś boisz, a ten strach paraliżuje ci ciało, otwiera usta do krzyku, wprawia dłonie w drżenie. Chcesz uciec, zostawić to za sobą... albo chociaż zamknąć oczy. Ale nie możesz. Oczywiście, że nie. Bo ten strach jest tak paraliżujący, że aż słodki. Pragniesz ucieczki, ale zostajesz, chcesz zostawić to za sobą, ale wciąż do tego wracasz, niby mógłbyś zamknąć oczy, ale... po co? – Dłonie Wilczura ponownie wsunęły się na szczupłe barki Nathaira. ─ Ludzie boją się różnych rzeczy. Pająków albo węży, inni czarnych kotów lub clownów. Osoba bała się luster.  I był to strach irracjonalny, dlatego tak drażniący. Nikt nie rozumiał tego lęku. Lęku, że – być może – po drugiej stronie ktoś jest. Że lustro wciągnie Osobę do środka albo, że Osoba spojrzy w lustro i zobaczy kogoś innego zamiast siebie. Tak śmiertelnie się tego bała, że nie patrzyła w lustra, nie miała ich w domu, nienawidziła ich. I pewnie żyłaby w swoim amoku, gdyby nie fakt, że – poza swoją fobią – była normalną Osobą. Rozumiesz, prawda? Chodziła do pracy albo szkoły, jadała to co my... to co ty, Nath, zasypiała, śmiała się, płakała... i miała przyjaciół. Mówi się, że niewielką grupkę, która w dniu urodzin postanowiła wyprawić jej niespodziankę. Pewnie zaczynasz się domyślać. Zawiązano jej oczy – dłoń Wilczura zakryła ślepia anioła, a usta dotknęły lekko płatka jego ucha ─ kazano zakryć uszy... Prowadzono ją bardzo powoli, bardzo ostrożnie. Słyszała szelest liści, sporadyczne pohukiwania sów... i chichoty przyjaciół, od których biła aura wesołości. Była... cóż, była ciekawa. Co przygotowali? Co to za niespodzianka? Jak daleko jeszcze będą musieli iść? Aż w końcu jej buty uderzyły o twardą podłogę, poczuła zapach kurzu, staroci. Przyjaciele śmiali się, parskali, rechotali pod nosem, a ona zniecierpliwiona przeskakiwała z nogi na nogę. „Mogę?” - pytała z prośbą, ale ich głosy ucichły. Bo widzisz... – odsunął dłoń, zsuwając ją na gardło Nathaira; lekko, nie wyrządzając mu krzywdy, po prostu musnął opuszkami bliznę ─ ludzie to chuje. Ludzie są zakłamani. Fałszywi. Nieżyczliwi. Więc kiedy nikt nie pisnął słówkiem ten ktoś, kimkolwiek był, rozwiązał supeł i odsłonił oczy. To, co zobaczył, wprawiło go w szał. To był wrzask, jakiego to pomieszczenie nie zapomni. Skowyt, wycie, płacz. Próbował uciekać, ale gdziekolwiek nie spojrzał, dostrzegał to samo. Otoczony przez wrogów, przez najgorsze mary z najpodlejszych koszmarów. A potem była cisza. Cisza tak nagła, że aż zniewalająca. Martwa. Przyjaciele chichotali w zimnie na dworze, palili papierosy, dyskutowali. Ale gdy wrzask umilkł, oni też ucichli. Nasłuchiwali, ale nic się nie wydarzyło. W końcu zmusili się, by tam wejść. I wiesz... – Usta cmoknęły, naparł kantem dłoni na podbródek anioła i uniósł jego głowę ─ oni też spojrzeli w lustro. I zrozumieli, co było problemem. Widzisz siebie, racja? Zniekształconego przez taflę szkła. A teraz wytłumacz, skąd masz pewność, że ty to ty. Że prawdziwy ty, ten realny, ten dobry, uczciwy, że to osoba, którą jesteś, a nie zwykłe odbicie. Że ten świat jest rzeczywisty, że ludzie wokół ciebie, twoi przyjaciele, wrogowie – ściszył głos na to jedno, jedyne imię: ─ Ryan... że oni są częścią tej rzeczywistości. Co mi powiesz, Nath? Że to dlatego, że dostrzegasz lustra wokół siebie, podłogę pod swoimi nogami, że czujesz mój dotyk, ciepło oddechu, że słyszysz głos? Zastanów się. Gdy schylisz głowę, osoba po drugiej stronie zrobi to samo. Co ona widzi? Widzi podłogę, którą ty dostrzegasz. I czym się różni od ciebie? Czym się różnisz prawdziwy ty, od fałszywego ciebie? Czym...
BRZDĘK.
─ W nogi!
Co - „oooooouu”. Szarpnięcie zmusiło go do postawienia wpierw chwiejnego kroku, który tylko cudem nie posłał go na jedno z luster, a potem serii następnych, już bardziej ogarniętych. Biegł za Nathairem, raz tylko obejrzawszy się za siebie. I kiedy anioł ściągnął go siłą za róg, clown wyszedł swoim powolnym tempem (miał czas... oczywiście, że tak), niespiesznie odwrócił głowę, nieruchomo trzymając resztę ciała. Wyszczerzone w uśmiechu usta, które – jakby clown dostrzegł błysk w ślepiach Wilczura – wyciągnęły się jeszcze mocniej na boki. A to było niemożliwe. Nikt nie uśmiecha się tak szeroko, jakby kąciki ust sięgać miały samych uszu... Dalej był tylko BRZDĘK i kolejne lustro przysłoniło malutką twarz wykrzywioną w wiecznej wesołości.
Ta paskuda stała mu przed oczami nawet chwilę po tym, jak dłoń Nathaira puściła jego nadgarstek, a oni obaj zatrzymali się w jakimś zatęchłym miejscu. Growlithe nie zdążył się nawet rozejrzeć. Oparł się tylko plecami o ścianę i tłumiąc dyszenie rozmasował pulsujące skronie.
Pogrzało cię?! ─ sapnął rozwścieczony. Nie bał się. Oczywiście, że się nie bał. To wszystko musiało być sprytnym środkiem zastosowanym przez właściciela. I liliput, i lustra, znikające wejście, nawet smród, który przywoływał na myśl... Growlithe zacisnął szczęki, kiedy przełykał ślinę. Fetor był zbyt intensywny, by zwierzęce zmysły nie mogły go sprawnie zaszufladkować. ─ To tylko rekwizy-
─ ZDEJMIJ GO.
Hę?
─ Szybko, zabierz!
Growlithe zmarszczył brwi.
Słuchaj, jak próbujesz mnie wystraszyć...
─ … zabierz, zabierz, zabierz...!
... to idzie ci, kurwa, bajecznie!
Dopadł do niego, od razu kładąc dłonie na roztrzęsionych ramionach. Musiał uważać, by nie dostać z łokcia w pysk, bo dzieciak rzucał się, jakby potrzebował egzorcysty z długim stażem. Najlepiej takiego w wieku lat 20kilku. Bez osteoporozy. Nathair kucnął, a Growlithe odgarnął prędko różowe pasma włosów, przemykając w szaleńczym tempie po jego karku. To był impuls, gdy szarpnął ręką. Paznokcie pozostawiły po sobie czerwone ślady na szyi, ale dorwał małe, ruchliwe stworzonko, wyginające się na wszystkie strony i przebierające krótkimi, włochatymi nóżkami w miejscu. Growlithe przyglądał się chwilę pająkowi wielkości... zdecydowanie zbyt dużej, po czym zacisnął palce jak imadła. Stawonóg rozprysł się, a odnóża, wraz ze zmiażdżonym odwłokiem padły na ziemię, kiedy Wilczur machnął ręką, strzepując z niej to obrzydlistwo.  
Beznadziejny jesteś. Boisz się karaluchów? A zresztą... Czujesz to tak intensywnie? – zapytał, nawet nie wiedzieć czemu ściszając przy tym głos. ─ Ten smród. Pomieszanie czegoś kwaśnego... ze słodkim...
Trzasnęło.
Dźwięk zbitego szkła.
BRZDĘK.
Krok.
Chrzęst.
Cisza.
BRZDĘK.
Krok.
Chrzęst...
Cisza...


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 19.11.15 19:18, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.15 23:16  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Tego mu było trzeba. Naprawdę. Pieprzonej historii, której efektem był tylko i wyłącznie wzmożony strach. Każde słowo wypowiadane przez jasnowłosego prześlizgiwało się przez jego umysł pozostawiając po sobie zimne, obślizgłe uczucie. Niczym gadzisko, które w najmniej oczekiwanym momencie otwiera swoją paszczę, by wgryźć się w ofiarę. Nathair nawet nie zorientował się, kiedy jego ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć a wszystkie możliwe mięśnie napięły się tak mocno, że zaczął odczuwać dyskomfort.
Niech on już się zamknie
Przełknął cicho ślinę, czując przytłaczające bicie serca, które chyba cudem nie wyrwało się z jego klatki piersiowej.
K.. kłamiesz. – wymamrotał  cicho, próbując odzyskać rezon i pewność siebie. Ale ciężko było to osiągnąć, kiedy nie było możliwości ewakuowania się z tego przeklętego miejsca a na domiar złego na ich drodze stawały takie dziwne indywidua jak ten cholerny clown. I jeszcze ten kurewski robal, który sparaliżował anioła. Prawdę powiedziawszy gdyby nie Wilczur, to sytuacja dla skrzydlatego przedstawiałaby się o wiele gorzej. Odetchnął cicho pod nosem, kiedy robal, który okazał się „tylko” pająkiem skończył marnie w pięści wymordowanego.
Boisz się karaluchów?”
Drżące usta chłopaka wygięły się w kwaśnym wyrazie, kiedy instynktownie dotknął swojego lewego boku. Boku, gdzie na zawsze pozostanie brzydka pamiątka po jego porwaniu i torturach, które po dzień dzisiejszy nawiedzały jego sny przemieniając je w koszmary. Ale Growlithe nie mógł tego wiedzieć. Nie widział tego, co mu zrobili. Albo nie chciał widzieć. Niemniej chłopak wreszcie ogarnął się na tyle, żeby podnieść się z ziemi, chociaż nogi niekontrolowanie przemieniły się w dwie galaretki, co skutecznie uniemożliwiało mu pewne stanie. Chcąc ukryć swoje zażenowanie, sięgnął po rzuconą pelerynę, która swym intensywnym kolorem w żaden sposób nie pasowała do wystroju pomieszczenia, po tym strzepnął nią raz a porządnie, by upewnić się, że żaden robak nie znalazł w jej materiale bezpiecznej kryjówki, a następnie zarzucił ją na swoje ramiona, na powrót zawiązując pod szyją.
Musimy się stąd wydostać. Jak najszybciej. – powiedział cicho, obcym dla siebie głosem, chociaż zdawał sobie sprawę jak absurdalnie właśnie brzmiał. Przecież to było oczywiste jak budowa cepa, że muszą się uwolnić z domu koszmarów. W tej jednej kwestii ich dwójka wreszcie się zgadzała.
I co mam czuć? – dodał już nieco bardziej zniecierpliwiony, odzyskując kolory na twarzy jak i siłę głosu. Zamknął się jednak, próbując wychwycić to, o czym mówił Growlithe. Nie trzeba było być wymordowanym, żeby wyczuć ten nieprzyjemny, drapiący w gardle i duszący odór. Niższy chłopak automatycznie sięgnął po materiał peleryny i przycisnął ją mocniej do twarzy, krzywiąc się przy tym jakby co najmniej wdepnął w jakieś rzadkie gówno.
Co tak cuchnie? – jęknął przysuwając się bliżej jasnowłosego. Growlithe mógł pierwszy wyczuć, że smród z każdą kolejną chwilą coraz bardziej się nasila i zaczyna przejawiać przeróżną, jakże barwną paletę nieprzyjemnych zapachów. Zgnilizny, śmierci, jajek, ryby, psujących się zębów, zaropiałych ran. Wszystko to, czego normalny osobnik nie chciał wąchać.
Do tego doszły jeszcze te dziwne, wywołujące gęsią skórkę odgłosy. Dłoń anioła niespodziewanie wsunęła się pomiędzy długie palce wymordowanego i zacisnął się na nich, jakby tym gestem chciał dodać sobie otuchy i odwagi, która najwidoczniej uleciała gdzieś daleko już w chwili, kiedy spotkali clowna.
- Pomocy… – jak na zawołanie anioł podskoczył w miejscu i gwałtownie odwrócił się, nie puszczając nawet na sekundę dłoni wymordowanego, kiedy jakby spod ziemi, za nimi stała mała dziewczynka. Była cholernie blada, w białej, porwanej sukience i o kruczoczarnych włosach gładko zaczesanych, sięgających jej pasa. Ale to nie jej wygląd był niepokojący a topór, którego ostrze znajdowało się gdzieś tak w połowie jej czaszki oraz woda, która spływała po jej nogach.
Kap.
– Pomocy… – podeszła nieco bliżej wyciągając w ich stronę mokrą rękę. Niewiadomo skąd, ale Nathair znalazł w sobie na tyle siły, że omal nie zaczął miażdżyć dłoni wymordowanego. Jeszcze cztery kroki, trzy, dwa….
TRZASK.
Nim dłoń dziewczynki dotknęła wymordowanego, Nathair znalazł się między nimi (notabene wciąż go trzymając) i uderzył z całej siły wierzchem swojej dłoni w rękę nieznajomej, odrzucając ją na bok.
Wsadź ją sobie w dupę! – warknął przerażony, na powrót przenosząc się za Growa, nieco napierając na niego.
Nie stój taaaak. Chodź- – jego głos utonął w przeraźliwym pisku dziewczynki. Tak głośnym, tak okropnym, że miało się wrażenie, że lada moment zostaną pozbawieni zmysłu. Anioł jęknął i złapał się wolną ręką za głowę, krzycząc, żeby się zamknęła. I, o dziwo, zamknęła się. Chociaż nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jej głowa odchyliła się w nienaturalny sposób do tyłu, a usta pozostawały otwarte. Pisk przerodził się w dziwne charki a jej ciało ogarnęły dziwne, niemal agonalne konwulsje. Usta z każdym kolejnym uderzeniem bicia serca rozwierały się coraz bardziej, aż miejsce, gdzie powinny być usta, nie sięgały od ucha do ucha. Wtedy poruszyła głową i wyprostowała ją, spoglądając na Nathaira oraz Growa dziwnym, nieobecnym wzrokiem. Usta uchyliły się maksymalnie, przez co wygląd jej twarzy zdawał się upiornie zniekształcony, prezentując otwór gębowy wypełniony małymi, ostrymi zębami oraz czterema, długimi na niemal metr językami, które zaczęły wić się niebezpiecznie.
D-dalej uważasz to za rekwizyty, Jace?! – krzyknął Nathair, kiedy dziewczynka ruszyła w ich stronę, ponownie wyciągając swoją rękę. Rękę, która teraz była dwa razy dłuższa z cztery razy dłuższymi pazurami. A tuż za nimi rozległo się głośne BRZDĘK0
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.15 11:28  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
- To tylko mój zwierzęcy magnetyzm, Abi. - Puścił jej oczko, uśmiechając się wesoło. Tak beznadziejny dowcip i suchy, że aż mu się zachciało coś pić. W sumie to zastanawiające. Czy gdyby teraz się czegoś napił, to wyleciało by mu szyją, czy może magicznie się teleportowało do reszty ciała? Fajnie by było sprawdzić.
- Oj Yuu, nie lubisz naszego towarzystwa że tak cię ciągnie by pójść do domu? Jesteśmy tacy źli, Abi? - Jego spojrzenie kręciło się od wilczycy do kota i tak na przemian, póki nie weszli w całkowity mrok, gdzie jego wzrok nie nadawał się na nic. Hm, przydałaby się jakaś latarka, pochodnia czy zapałka. Byłoby to użyteczne, szczerze pwoiedziawszy.
Nie mówił jednak nic, co do tego w jak kiepskiej sytuacji są. Raczej każde z nich jest tego całkowicie świadome, i szczerym będąc, jest potwornie wdzięczny za to, że jednak chcą mu pomóc pozbierać się do kupy. Wolałby nie skończyć jako gadająca głowa. A jeśli ten urok jest czasowy... To umrzeć tuż po tym, jak straci moc. To byłaby tak głupia śmierć, że wprost nie jest w stanie tego przełknąć. Wolałby już zostać zeżartym przez Yuu, niż umrzeć w taki sposób. Naprawdę.
Na pytanie skąd u niego ta pewność siebie chętnie wzruszyłby barkami, ale chwilowo mu ich zabrakło. Stąd więc, mógł jedynie się uśmiechnąć szelmowsko.
- Powiedzmy że mam swoje triki, które potrafią "wykreować" nam wyjście z problematycznych sytuacji. - O ile Yuu to mogło nic nie mówić, tak Abi powinna zrozumieć, co miał na myśli. Dostęp do chociaż jednej ręki pozwoli mu ponownie użyć mocy kreacji, i przeformować cały ten budynek by mogli łatwiej znaleźć jego resztki.
Nie zwracał uwagi na ludzi tak bardzo, jak Abi czy Yuu, dlatego nic w tej kwestii nie wspomniał. Jedynie westchną cicho, gdy usłyszał, że jego ręka bije się z powietrzem. No tak, wiecznie bojowe ciało. Oby nie zaczęło z nimi walczyć tą kosą, którą ma na plecach, bo będzie nie przyjemnie.
Przywiązał jednak uwagę do słów o zmieniającym się budynku. Hm, to brzmi znajomo. Obrócił spojrzenie za siebie. Tam, gdzie jeszcze niedawno było światło, teraz znajdowała się kompletna ciemność.
No tak.
- Może i nie poprawi wam to nastroju, ale jesteśmy w labiryncie, który zmienia się z każdym naszym krokiem. Wyjście jakie było za nami... No. Już go nie ma. Abi, doprowadź nas szybko do mojego ciała, w razie czego wyprowadzę nas stąd nawet jako ciało od pasa w górę. - Śmiertelna powaga pobrzmiała w jego słowach. Nie było mu teraz aż tak do śmiechu. Wolał nie ciągnąć ze sobą innych osób w to bagno, więc jeśli odnajdą chociaż jeden jego kawałek pozwalający na użycie mocy - wyciągnie ich stąd. A potem... Pomyśli się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.15 12:35  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Dla kogoś z bujną wyobraźnią mogli teraz wyglądać jak żywy transformers. Trzy głowy, dwa pełne ciała, osiem par łap i tak dalej. Brakowało tylko promienia miotanego z paszczy i mechanicznych ruchów. Plastyczna masa w postaci całej trójki poruszała się miękko na wilkołczych łapach. Psi nos Yuu nie działał w tych warunkach, już dawno przeszła na oddychanie przez paszczę, żeby tylko nie czuć tego okropnego swądu dosłownie wszystkiego co pachnie nieprzyjemnie. Czuła się teraz jak w żołądku jakiegoś wielkiego potwora, przemierzając jego wnętrzności w poszukiwaniu satysfakcjonującego wyjścia.
- Tam? Tak? - Przygarbiła się nieco dając kotu większe pole widoku i pozwalając się kierować do wskazanego miejsca. Już z kilkunastu metrów dało się dosłyszeć miękkie plaskanie czegoś o podłogę bądź ściany, czegoś co przypominało mięso. Tak, to musiała być jedna z zaginionych części ciała, wydawała z siebie odgłosy charakterystyczne właśnie dla ciała. Nawet nie wiedziała skąd ma tą pewność, w końcu nieczęsto fragmenty człowieka poruszając się samodzielnie i wydają jakiekolwiek odgłosy.
Westchnęła głośno. Przyszła tutaj sama i przyzwyczajona była, do bycia samotną. Towarzystwo było okej, ale na dłuższą metę czuła się zmęczona. Nie mogła im tego powiedzieć, dlatego pokręciła oczami i wzięła głębszy oddech dając sobie czas na wymyślenie lepszej odpowiedzi, niż ta szczera.
- Co jeśli nie odzyskamy własnego ciała do jakiejś określonej godziny? Północy? I wtedy zostaniemy tacy na zawsze? Wolała bym jednak się wydostać z tego miejsca. - nie wiedziała nawet, którą mają godzinę. Mijali kilka starych zegarów, ale większość pokazywała zupełnie przypadkową godzinę. Ozdabiające pstrokate ściany obrazy zdawały się poruszać oczami i śledzić wędrująca trójkę. Starała się więc już nie patrzeć na boki i szła prosto do celu.
- A... ale chwila, jak mam tam skręcić, skoro tu jest ściana? - Zapytała nagle i okazało się, że nie tylko ona nagle straciła orientację. Labirynt zdawał się żyć. Część ciała do której tak szli, nagle zniknęła, a wraz z nią odgłosy. Wyszło na to, że była po drugiej strony ściany, która zjawiła się nagle. - No nie. Mam tego dość.
Sięgnęła po kota, odłożyła go na podłogę po czym odłożyła obok niego głowę. Odsunęła się na jakiś metr i wzięła rozpęd. Biegła, biegła i...
Łup.
Trzask pękającego drewna rozległ się echem za ich plecami i nagle okazało się, że ściana z tyłu znowu zniknęła. Teraz jednak i z przodu mieli przejście w postaci dziury wielkości wilkołaka. Szkoda tylko, że gdy łeb Yuu zajrzał przez dziurę, okazało się, że nie ma tam drugiej strony i patrzy na... czarną dziurę ciągnącą się w każdym kierunku. To wyglądało, jakby nie miała ona końca.
- Chyba mi się zdaje... - sięgnęła po fragment ściany, leżący nieco z boku i cisnęła nim w przestrzeń po czym podniosła uszy czekając na odgłos uderzenia w dno. Świst towarzyszył jej przez kilka chwil, a potem odłamek zniknął bezpowrotnie. Otworzyła paszczę w niemym zaskoczeniu. - No chyba sobie jaja robicie. Przejścia nie ma, ten dom jest nawiedzony, jesteśmy w czterech literach.
Wymieniała po kolei jak informator z dworca na temat odjazdu autobusów.
- Odwrót załogo! - Zarządziła i chwyciła pozostałą dwójkę w łapy i bez czekania na ich reakcje ruszyła w tył, do jedynego przejścia jakie było teraz dostępne. Znowu mijali te same obrazy i te same popsute zgary. Niektóre postanowiły wybić północ, inne dopiero wskazywało ósmą wieczorem. Na pierwszym rozdrożu skręciła w prawo, a potem jeszcze raz w tym samym kierunku podążając zapewne równoległym do wcześniejszego korytarzem..
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.12.15 17:36  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Niecierpliwił się i niezbyt się z tym krył. Zaciskał zęby, niemalże nimi zgrzytając, oczy przeskakiwały z jednego punktu na drugi, jakby czekał na etap kulminacyjny, ale aktorzy specjalnie przeciągali spektakl, wywołując w nim – widzu – tylko nieprzyjemne przeświadczenie, że ktoś specjalnie się z nim droczy, zwyczajnie robiąc z niego frajera. Zacisnął palce, nie zauważając, że miażdży drobniejszą dłoń anioła, mruknął coś pod nosem i spojrzał na niego, w połowie nadal otępiony smrodem, który wbijał się w jego nos i skronie jak masa długich, cienkich gwoździ.
Jak to co? – warknął na niego, świdrując Nathaira wściekle. ─ Rekwizyty, nie? – Mimo słów, które zabrzmiały dziwnie hardo i pewnie, głos mu zachrypł, a źrenice rozszerzyły się niespodziewanie, gdy Heather podskoczył. Growlithe w tym samym czasie spojrzał na dziewczynkę, której niedaleko było do krewnej Sadako z Ringu – a to, dla samej zasady, nie wróżyło niczego dobrego. Pomijając tę świadomość, coś wewnątrz wymordowanego się zakotłowało, a on sam wykrzywił usta w krzywym grymasie, nałożonym na usta na tyle, by imitować uśmiech.
Bez jaj.
─ Pomocy...
Parsknął. Autentycznie był rozbawiony, że z taką łatwością udało się komuś wywołać u niego dreszcze. Tym bardziej, że dziewczynka, jakkolwiek nie migała w powietrzu, wydawała się prawdziwa. A to niedorzeczne. Przyglądał się więc w spokoju, z chorą satysfakcją, jak blada rączka wysuwa się w jego kierunku i z każdym kolejnym, mokrym krokiem staje się odrobinę większa. I kiedy już miała go dotknąć – czuł mrowienie w podbrzuszu, skierował nawet ku niej uszy, a ogon poruszył się ucieszony – rozległ się trzask.
Jak na zawołanie Growlithe zamrugał zaskoczony. Grymas zniknął, powieki zamrugały kilkakrotnie, a dłoń rozwarła się, chcąc wypuścić z uścisku Nathaira. Spojrzał zresztą na niego z niemym zaskoczeniem, jakby pytał: „co ty, u licha, wyprawiasz?”, nim anioł nie naparł na niego, zmuszając do przesunięcia się w tył.
O co ci do...
Powiedziałby więcej, gdyby nie przeraźliwy wrzask. Wrzask, którego nie dane było znieść, który wprawiał w agonalny stan, który mącił myśli tak bardzo, że te przestały mieć znaczenie, ustępując miejsca wyłącznie instynktowi. Uszy od razu przylgnęły do czaszki, a z gardła wydobył się przeciągły syk. Sam przyłożył obie dłonie do czaszki, która – był tego pewien – jeszcze sekundę, a wybuchłaby, jak przepełniona powietrzem torba. Dopiero, gdy nagle ucichła, spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi, gotów rozszarpać gardło każdemu, kto przyczynił się do jego głuchoty.
Trzask.
Kark wydał nieprzyjemny odgłos, gdy jej głowa odchyliła się do tyłu – wyglądało na to, że przytrzymywana była już tylko dzięki skórze, bo na gardło napierała lekko kość kręgosłupa. Białowłosy najeżył się, z warknięciem odsłaniając na moment zęby. To było niedorzeczne, racja, Jace? Przecież to twoje słowa.
Bo to prawda.
─ … ekwizyty, Jace?!
Krok.
Brzdęk.
Growlithe przeszył Nathaira spojrzeniem.
Tak, nadal. ─ I jakby na potwierdzenie swoich słów, gdy za jego plecami rozległ się paskudny brzdęk (kto w dzisiejszych czasach boi się clownów..?), wymordowany huknął twardą podeszwą o ziemię, zwracając jedną z dłoni ku wejściu. Odwrócił ciało na tyle, by móc wyprostować ramię i spojrzeć prędko w kierunku małego człowieczka, który nadal z uśmiechem rekina kroczył dzielnie w ich stronę. Teraz upstrzony krwistym płomieniem, który przebiegł po podłodze jak po wyznaczonej trasie i dopadł clowna, stawiając go żrących językach ognia.
Załatwiłeś go, co?
Dziewczynka była coraz bliżej. Wystarczył jednak jeden jej krok – o ile można tak nazwać to, jak się poruszała – by Growlithe zajął się poprzednim gospodarzem i ponownie zwrócił ku niej. Dłoń uniosła się wnętrzem do góry, by wypuścić stamtąd czarnego jastrzębia. Jak magik wyjmował z wnętrza kapelusza skulone króliki za uszy, tak z ręki wynurzył się dziób, który rozerwał bandaże, potem opierzona szyja, coraz większe cielsko, długie skrzydła, aż wreszcie Livai przeciął powietrze z głośnym wrzaskiem.
Widzisz? – Growlithe uśmiechnął się.
Na sekundę.
Prędko strącono mu uśmiech z ust, gdy coś niewyobrażalnie silnego huknęło go w ramię, posyłając na Nathaira. Oboje wylądowali aż pod ścianą, która przyjęła ich w swe twarde ramiona, na moment mrocząc, na moment dając dziwne ukojenie przed rzeczywistością. Nieprzyzwyczajony do jakichkolwiek porażek, Growlithe podniósł się na dłoniach, kompletnie ignorując przygniecionego pod nim Heathera i spojrzał w kierunku dziewczynki, która oplatała właśnie wrzeszczącego Livaia wężowymi jęzorami. Jego krzyk roznosił się po jego czaszce, jak rykoszet. Odbijał się od wszystkich ścianek, bombardował je, naginał pozostawiając rysy.
Brzdęk.
Szybko przeskoczył wzrokiem ku drzwiom. Gargantuiczny but wysunął się zza linii ściany. Dłonie odsunęły się od siebie, a potem mocno uderzyły, a że dzierżyły talerze, znów rozległ się dźwięk. Growlithe się zaśmiał.
Żartujecie sobie.
Clown wkroczył do środka. Jego ubranie tu i ówdzie było sczerniałe, na jednym z loczków wciąż tlił się malutki płomyk – nic poza tym. Dzielnie szedł jednak dalej. Jak daleko zaszedł? Tego Growlithe już nie widział. Chwycił obolałego Nathaira za przedramię i pozbierawszy się w try migach ruszył wartkim krokiem ku jednemu z tunelów. Był ciemny, jakby wbiegli w czerń absolutną.
Syknął, gdy w ostatnim momencie skręcił, omal nie wpadając na ścianę.
Zabili go – poinformował bez wyrazu. Na szczęście mrok przysłaniał jego twarz, bo jedyne co ujrzałby Nathair, to niezadowolenie.
Za szybko, Livai.
Jastrząb był teraz tylko marną garstką kurzu. Jego głos nie był jeszcze słyszalny, ale on sam – owszem – słyszał doskonale myśli właściciela. Być może dlatego jego obecność zniknęła całkowicie, wprawiając Wilczura w lekkie rozdrażnienie. Mógł posłać od razu Shatarai. Albo chociaż Haye lub Shivę. Ale skąd mógł wiedzieć, że głupi przebierańcy biorą na serio całe to przedstaw...
Wrzasnął, gdy grunt spod nóg mu się osunął. Palce pociągnęły również trzymanego Nathaira, a potem obaj stracili poczucie kierunków, nim z głuchym łoskotem nie opadli na coś, co wydawało się i miękkie, i twarde zarazem. Jakby zapadli się w jakimś wielkim, zatęchłym materacu, który wypuścił spod siebie ostatnie opary, westchnął przyjąwszy ich ciężar. Tym razem to Nathair wylądował na Wilczurze, wykrzywiając jego twarz w przelotnym wyrazie bólu.
Chciał już skomentować jego wagę, gdy wsparł się na łokciu, a drugą ręką chciał podeprzeć się z prawej strony. Palce wleciały w jakiś otwór, czując pod opuszkami twarde, trójkątne płytki.
O Jezu – warknął zaskoczony, zabierając rękę, jakby go poparzyło. W sekundę, gdy dłoń została poderwana do góry, zęby zacisnęły się z trzaskiem opadniętego wieka skrzyni. Growlithe rozejrzał się prędko, zbierając się do siadu. ─ Pobudka – jego szept dotknął ucha Nathaira, gdy odsuwał go od siebie za ramiona. Wstał jak najszybciej, chwiejąc się na ruchliwych, wijących się pod jego butami ciałach, splątanych ze sobą w miłosnym uścisku. Wszystkie kończyny związane były w ciasne supły, głowy wychylały się na tyle, na ile pozwalały połamane szyje, usta rozwierały się na całą szerokość i kłapały ostrymi zębiskami piranii.
Kopnąwszy przypadkowy pysk, aż krew rozbryzgała się na przodzie buta, białowłosy rozejrzał się dookoła. Zachowanie równowagi? Intuicyjne. Stanie na podłożu wysłanym po brzegi larwiastymi ciałami, było jak stanie na rozszalałej tafli morza. Czasami noga obsunęła się na tyle, by wpaść do jakiejś niewielkiej luki. Trzeba ją było wyciągać prędko. Nim zostanie pożarta żywcem.
Tam. – Kiwnął głową przed siebie. Mrok przysłaniał drzwi, ale nie krył ich całkowicie. Kocie ruchy pozwoliły mu przemknąć po żywej podłodze, pozostawiając po sobie jęknięcia, stęknięcia, charczenie za każdym razem, gdy nacisnął podeszwą na czyjąś głowę, gardło, złamał palec u nogi albo ręki. Aż w końcu dopadł do metalowych drzwi, chwytając oburącz klamkę. Były dziwnie wysokie. Zakładając, że sięgały podłogi, musiały mieć ponad dwa i pół metra. Na górze znajdowało się średniej wielkości okienko. Nie zastanawiając się niepotrzebnie puknął otwartą dłonią w ścianę, a gdy tylko odkleił rękę od szorstkiej faktury, pomiędzy nią, a ścianą, wytworzyła się już czarna maź. Skapnąwszy na ruchliwe podłoże, przeistoczyła się w nastroszoną Shatarai.
Warczała, wbijając pazury w cudze brzuchy, oczy i gardła. Wzrok wbijała w Heathera, szczerząc do niego zęby.
Shat – odezwał się chłodno, uderzając raz jeszcze dłonią – tym razem o drzwi. ─ Wybij.
Zareagowała. Przeciągnęła ostatni raz spojrzeniem po Nathairze, wycofała się i ruszyła pędem na tyle, na ile pozwalało jej na to niezbyt wielkie pomieszczenie. Stłukło się szkło, posypało po metalowej podłodze pomieszczenia obok.
Wystarczy podskoczyć – albinos zmarszczył brwi, zamierając na moment z tą myślą. Fakt, jeśli sam by podskoczył, udałoby mu się wsunąć palce za wystającą krawędź okna. Nie był jednak pewien, jak z... Wypuścił powietrze przez zęby i obejrzał się za siebie, by zerknąć, jak radzi sobie Nathair.
Skrzydła anielskie się tu nie zmieszczą, Jace. Może go zostawisz?
Podsadzę cię. Wskakuj. – Odwrócił się tyłem do wąskich drzwi, które jak na złość otwierały się do wewnątrz – nie było więc opcji, by je poruszyć, nie usuwając wpierw wszystkich jęczących ciał – oparł o drewno i złączył dłonie, lekko pochylając je w dół.
Tylko szybko – ponaglił, marszcząc jasne brwi. ─ Nie opowiedziałem ci jeszcze do końca historii, nie?
Odczekał, aż but wsunie się na splątane palce – Co to za wilk, który pomaga Kapturkowi, Jace? - i wyprostował się, unosząc szczupłą sylwetkę. W tym momencie ciało, na którym postawił nogę, odkleiło się od kości, a on sam przechylił się drastycznie na bok, z warkotem łapiąc równowagę w ostatniej sekundzie, wbijając obcas w pysk jakiegoś grubego, bezwłosego mężczyzny. Trzasnęły wybite zęby, rozległ się charkot pełen prób odkrztuszenia, ale nie zwracano już na to uwagi. Nie zwracano też uwagi na warczenie Shatarai. Uniósł wzrok, by spojrzeć na Nathaira, który skrzyżował z nim na moment spojrzenia.
Nie wiedział, że w chwili, w której Nathair uniósł ponownie głowę, dostrzegł przed swoim nosem rozciągniętą, białą twarz z wypukłymi oczami jak rybie pęcherze.
Grow znów zachwiał się lekko na warczących głowach.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.12.15 2:24  •  Nawiedzony dom - Page 2 Empty Re: Nawiedzony dom
Wszystko działo się szybko. Zdecydowanie za szybko. Nim zdążył zorientować się co tak naprawdę się dzieje, już biegł w zupełnej ciemności ciągnięty przez Wilczura. Nie rozumiał. Niczego już nie rozumiał. Zdążył jedynie spojrzeć przez ramię, wprost w oczy przerażającego stwora, który czaił się w korytarzu. Przecież to wszystko powinno być zwykłą, głupią zabawą. To dlaczego tak cholernie się bał? A nogi drżały z każdym kolejnym krokiem, wywołując w nim upiorne wrażenie, że nie należą do niego i są zrobione ze sztucznego tworzywa. Chciał się wydostać z tego przeklętego miejsca. I teraz już nic go nie obchodziło.
P-poczekaj! – jęknął, próbując przekrzyczeć ciszę, ale zdawało mu się, że w ustach ma kilo piasku. Właściwie nie wiedział dlaczego uciekają. Przecież posiadali swoje moce. Razem mogliby coś zdziałać. Zresztą, parę chwil temu sam widział, jak Wilczur posługiwał się ogniem i mrokiem. Gdyby dorzucić do tego elektryczność, jaką posługiwał się anioł, to z pewnością rozwaliliby tamte stwory. Może zamiast uciekać, powinni zawrócić i…
”Zabili go”
Kogo?
Czekaj, nic nie wid— – słowo utonęło w krzyku zarówno Wilczura, jak I samego Nathaira, kiedy poczuł jak lecą w dół. Rozpaczliwie próbował złapać się czegokolwiek, machając nogami i rękoma na boki. W jednej chwili w jego umyśle pojawił się przebłysk, że powinien materializować swoje skrzydła, ale opadło zaledwie parę piór, kiedy runął na coś twardego. Coś, co okazało się samym wymordowanym.
Jęknął cicho, podnosząc się do siadu, czując jak wiruje w jego głowie. Mimowolnie przycisnął dłoń do skroni, masując ją jednocześnie próbując pozbyć się tego tępego, pulsującego bólu.
”O Jezu”
Co jest? – zadarł głowę spoglądając w niemym pytaniu na twarz jasnowłosego. – A, już schodzę. – do ostatniej chwili był święcie przekonany, że reakcja Growlithe’a odnosiła się do pozycji, w jakiej się znaleźli. Niestety, bardzo szybko pożałował, że największym problemem, jakim przyszło im się zmierzyć nie jest siedzenie na Wilczurze. Wręcz namacalnie wciągnął powietrze widząc, słysząc i przede wszystkim czując to, z czego składało się podłoże, na którym wylądowali. W ekspresowym tempie podniósł się na nogi, chociaż od razu się zachwiał, przyciskając wierzch dłoni do ust, żeby nie zwymiotować.
Po-poczekaj na mnie! – jęknął zauważając,, jak jasnowłosy zwinnie porusza się po ciałach, kierując gdzieś przed siebie. Anioł, choć zdecydowanie zwinniejszy od przeciętnego człowieka, nie mógł pochwalić się taką gibkością oraz kocimi ruchami jak wymordowany. Kilka razy zachwiał się tak mocno, że upadł wprost na mrożącą krew w żyłach scenerię, w ostatniej chwili zabierając swoje dłonie przed bliskim spotkaniem z piranimi zębiskami. Na tę krótką chwilę Nathair wyzbył się zupełnie świadomości. Powtarzał w głowie ja mantrę szybciej, szybciej, szybciej. Nawet nie wiedział kiedy wreszcie dopadł do jasnowłosego, łapiąc drżącymi dłońmi za rękaw jego ubrania i przerywanym oddechem wymamrotał.
Nie zostawiaj mnie… Jace, boję się. – w tej jednej krótkiej chwili wyzbył się wszelakich uprzedzeń do niego. To nie było ważne w tej chwili. Że się nienawidzili, że obnażył się przed nim ze swoich lęków. Miał to gdzieś. Chciał się wydostać z tego miejsca i jeśli oznaczało to zjednoczenie się z jasnowłosym – nie miał nic przeciwko.
Wyglądając jak siedem dygoczących nieszczęść, stanął nieco z boku, kiedy jasnowłosy przywołał dziwną marę. Trzeba przyznać, że w swym przerażającym wyglądzie emanowała dziwną aurą zafascynowania i czegoś intrygującego. Być może w normalniejszych warunkach chłopak z typowym dla siebie błyskiem w oku zacząłby wypytywać Growa o nią. Albo o niego, bo płeć była jednak ciężka do identyfikacji. Być może. Teraz jednak w milczeniu i z posępną miną przyglądał się jej poczynaniom, czując dziwny ciężar na klatce piersiowej.
Piękna. – zdołał jedynie wymamrotać nieco ochrypniętym głosem, robiąc kolejny krok, by znaleźć się bliżej wymordowanego. Instynktownie zacisnął mocniej powieki i uniósł nieco wyżej ramiona, kiedy mara rozbiła mały witraż, posyłając jego kawałki na podłogę.  Letargu ocknął się dopiero w chwili, kiedy otarły do niego pierwsze słowa Growa. Przez moment przyglądał mu się z dziwnie tępym wyrazem twarzy, jakby niczego nie rozumiał, ale trwało to zaledwie muśnięcie czasu, kiedy pełen determinacji skinął głową i podszedł bliżej swojego towarzysza. Położył obie dłonie na jego ramionach i wsunął nogę w złożone ręce wymordowanego, po czym odepchnął się od miękkiego podłoża, próbując złapać się wgłębienia w drzwiach, gdzie jeszcze parę chwil temu znajdowało się okno. Raptownie poczuł luz pod stopami, więc instynktownie spojrzał w dół.
Co robisz? – syknął pod nosem, próbując podciągnąć się a wtedy… „stanął” oko w oko z tym czymś.
Serce na moment przestało bić, a oddech uciekł z jego ciała. Rozchylił usta w niemym krzyki w chwili, kiedy nieznajoma istota wyciągnęła się gwałtownie w stronę anioła. A potem wszystko ruszyło ze zdwojoną szybkością w akompaniamencie rozdzierającego krzyku anioła, kiedy stwór ostrymi kłami rozerwał miękką skórę szyi Nathaira. Chłopak puścił się spadając wprost na wijącego się glizdowate ciała dusząc własną krwią, jednocześnie przyciskając jedną dłoń do krwawiącej rany na szyi. A potem czas stanął w miejscu. Nie słyszał dziwnych dźwięków, które zaczęły wydobywać misternie poskręcane cielska pod nim, które wyczuwszy krew zaczęły poruszać się o wiele gwałtowniej, podniecone nowymi doznaniami. Nie słyszał też dziwnego stukotu ani tego, jak ze ściany gwałtownie wyrwały się kamienne dłonie, które zaczęły łapać Growa chcąc wciągnąć go w ścianę, by stał się jednością z nią. Nie słyszał dziwnego klekotania, które rozległo się tuż nad nimi. Nic już nie słyszał.
Podłoże pod nimi zaczęło bulgotać, a ciała roztapiać, tworząc jedną, śmierdzącą breję, przypominającą błoto wymieszane z rzygowinami.
Skrzyp.
Drzwi uchyliły się lekko, wpuszczając do pomieszczenia świeży zapach… morza. Albo przynajmniej czegoś, co powinno być morzem. Problem był jednak taki, że Grow pozostał praktycznie sam, unieruchomiony przez zarówno kamienne dłonie jak i błoto, które zaczęło działać jak bagno.
- Pomóc? – cichy, kobiecy głosik przedarł się przez ciszę. Dziewczynka, która zaglądała przez drzwi zupełnie nie pasowała do całego krajobrazu. Niebieska, czyściutka sukienka, białe podkolanówki, czarne lakierki i blond włosy spięte w dwa kucyki. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Mogę pomóc. Tylko musisz zapłacić! – zaćwiergotała wesoło wpychając sobie do ust lizaka i uśmiechnęła się promiennie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach