Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down

Dlaczego lepiej nie grać w karty z aniołami. [2]  Eden

Uczestnicy: Nathaniel.
Poziom: Łatwy/Średni.
Miejsce: Lasy Edenu
Cel: Pożyjemy zobaczymy.


Zima nie naruszyła zbytnio Eden. Lasy, łąki, pola, wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Jedyne co można było odczuć to spadek temperatury, ale wystarczyło się ubrać odrobinę cieplej i już nie czuło się tej różnicy. Kiedy obudziłeś się wczesnym rankiem, poczułaś jak bardzo brakowało ci dobrego snu, nadrobiłeś ostatnie nieprzespane noce dzięki czemu byłeś w pełni sił.
Aż tak bardzo rozpierała cię energia, że nawet nie odprawiłeś codziennego rytuału, którym jest leniuchowanie w łóżku godzinami zanim wstaniesz. W końcu po co marnować czas na bezproduktywne leżenie kiedy możesz nacieszyć się piękną pogodą, która panuje w Edenie?
Myśląc o tym wstałeś szybko, zrobiłeś to co każdy anioł przed rozpoczęciem dnia i stwierdziłaś że wyruszysz na spotkanie z naturą. Kto wie? może uda ci się przeżyć dziś coś o czym będziesz wspominać niejeden raz.
Mając nadzieję na to, ruszyłaś w stronę lasów Edenu. Mijałaś samotne domki, farmy, a nawet niewielką karczmę, w której już było gwarno mimo wczesnej godziny. Czyżby aniołowie znowu uprawiali hazard? No cóż, akurat ta karczma z tego słynęła. Można było tutaj wygrać wszystko w karty, od piskląt Tatri, po pióra feniksów.
Nie wspominając już o artefaktach, które się przewinęły przez to miejsce. Cholera, aż kusiło cię wejście do środka, ale stwierdziłeś, że nie jest to miejsce dla ciebie. Nie myśląc wiele, ruszyłeś dalej radując się piękną pogodą.


/Opisz co ze sobą wziąłeś i co masz na sobie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

____Od pamiętnego wydarzenia, kiedy to Levittoux „stracił” swoją posadę, minęło dobre kilka miesięcy. W tym czasie zdążył przeprowadzić się do domku w Edenie i przefarbować na rudo przyzwyczaić do wygód takich jak ciepła woda, pralka czy chociażby niezanieczyszczone powietrze {Desperaci nie znajo}. Budzenie się każdego ranka w akompaniamencie ptasich ćwierków i szumu jakiegoś pobliskiego strumyczka okazało się być wyjątkowo satysfakcjonujące nawet dla takiego głazu emocjonalnego jak Nathaniel. Nic więc dziwnego, że od czasu do czasu stwierdzał „rzucam pracę, zostaję w łóżku, będę tak wegetować i gapić się przez okno”. Może to syndrom bezrobotnego? Tak czy siak dzisiaj nie było jednym z tych dni.
____Dzień wcześniej informator albinosa odwołał spotkanie z nim z powodu jakiegoś nagłego wypadku. Bełkotał coś o złamaniu otwartym. No cóż, zdarza się. Wprawdzie do Levittouxa nie dotarło, co tak właściwie było złamane, gdzie, u kogo i dlaczego – zakłócenia na linii, te sprawy – jednak stwierdził, że to nie jego interes. Toteż przynajmniej się wyspał. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nawet, jeśli pewien anielski stróż leży teraz nieprzytomny w jakimś rowie, bo stracił za dużo krwi przez to otwarcie w złamaniu. Życie jest brutalem. W każdym razie w związku z tym, że od rana nie czuł się jak trup, a wręcz przeciwnie, był pełen energii {on! Trzeba to gdzieś zapisać!}, Nath stwierdził, że nie ma co tak siedzieć w chałupie i trzeba ruszyć w końcu ten opierzony tyłek.
____Tak też uczynił. Zabrał ze sobą komórkę, paczkę ciastek oraz paczkę zapałek {a nuż trzeba będzie rozpalić ognisko, przezorny zawsze ubezpieczony!} i wyruszył w drogę. Pora na przygodę, kurde. No i tak sobie szedł w swojej nieśmiertelnej, czarnej bluzie z kapturem i ze stylowo podwiniętymi rękawami; szarych bojówkach i równie nieśmiertelnych co bluza, znoszonych glanach, mijając samotne domki, farmy, a nawet niewielką karczmę.


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 18.03.15 23:47, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Swoim strojem Nath przypominał bardziej zbuntowanego nastolatka niż anielski twór, ale najwyraźniej nigdy się tym nie przejmował. Wyruszył w stronę lasów w celu spożytkowania swojej energii, która cudem znajdywała się w jego ciele. Pewnie pomyliła domy i nie w tego anioła wleciała co trzeba, shit happens. Pierzasty hasał beztrosko między zabudowaniami i otaczającą go fauną i florą niczym upalony rastaman ruszał prosto w stronę pól i lasów upychając się w międzyczasie ciastkami, normalnie żyć nie umierać.
Kiedy w końcu znalazł odpowiadające mu miejsce do trawienia swojej energii, rzucił się na miękką trawę niczym na dmuchany materac przez co połamał sobie żebra i dostał krwotoku wewnętrznego po czym zmarł w katuszach i rozłożył się w blasku słońca. Najwyraźniej dobry humor działał na niego jak narkotyk. Wygrzewając się tak na słońcu jak dorodna pieczeń poczuł jak coś skapnęło mu na głowę. Już miał zamiar zacząć przeklinać wszelkie ptactwo i spodziewał się ścierania z czoła białej substancji. Na jego szczęście okazało się że to tylko kropla deszczu.. zaraz, deszczu?
Kiedy zorientował się co właśnie wyprawia się na górze, deszcz zdążył go zaatakować niczym głodna koza biedne źdźbła trawy. Nie myśląc wiele (co było typowe dla niego) nie schował się pod drzewem aby przeczekać deszcz i nie narazić się na zmoczenie dobrze ułożonej fryzury tylko ruszył w stronę zabudowań żeby ukryć się pod czyimś dachem. Doprawdy, genialne rozwiązanie.
Przemknął obok pierwszych domków i na swoim horyzoncie zauważył karczmę, którą mijał wcześniej więc szybkim krokiem dostał się do środka.
Może pozwolą mu przeczekać deszcz i wyschnąć przy rozgrzanym kominku, może nawet za swój przykry widok podobny do mokrego kurczaka załapie się na gorącą herbatę od przemiłej karczmarki, której najwyraźniej wpadł w oko.
- Coś ci podać, piękny? Wyglądasz na zmęczonego, może chcesz się czegoś napić? - Rzuciła zalotnie w jego stronę. Teraz Nath zaczął liczyć nawet i na dobrą strawę, może jak uda mu się to dobrze rozegrać to naje się za darmo. Lecz zanim jego oko przykuła piękna gospodyni tego lokalu, jego wzrok zawiesił się na wielkim stole, wokół którego panowała wielka wrzawa. Zauważyła to oczywiście podrywająca go anielica i rzuciła mu radę.
- Jeśli to nie jest twój szczęśliwy dzień to lepiej tam nie podchodź, oskubią cię do ostatniego pióra jeżeli cie w to wciągną.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

____Deszcz. Cholera, że też w takim momencie musiały pojawić się te cholerne krople tlenku wodoru. Dlaczego nie mieli tu sztucznie wytwarzanej pogody jak ludzie w Mieście? Te wszystkie skrzydlate karykatury mogłyby się w końcu na coś przydać i zainwestować w coś podobnego. Bo niby po co miały tę całą władzę nad żywiołami? No pewnie po to, żeby nimi władać. I co? I nic. Chyba, że któryś z tych skurczybyków wywołał opady, żeby podlać kwiatki w swoim ogródku... Sprytne zagranie, Michaelu. Jeszcze się za to policzymy – odgroził się w myślach Głównemu Edeńskiemu Architektowi Krajobrazu.
____Krople deszczu rozbijały się coraz agresywniej o twarz Levittouxa, w związku z czym był zmuszony do natychmiastowego podjęcia działania. Zdjął bluzę i rozpostarł ją nad głową niczym sztandar biedy i braku zapobiegliwości, w tym samym czasie rozpościerając skrzydła (i serwując tym sobie dwie pokaźne dziury w koszulce). Dalej, dalej, skrzydła Gadżeta! Czarno-biała smuga pomknęła w stronę zabudowań.

* * *

____Zimno. Mokro. Beznadziejnie. Przemoczony do suchej nitki kurczak wkroczył do lokalu bez zbędnego zwracania na siebie uwagę. No dobra, może to trzaśnięcie drzwiami sprawiło, że kilka par oczu zwróciło się na niego, ale to nie jego wina. Same wyrwały mu się z ręki i trzasnęły. Przeciąg, te sprawy. Kompletnie niewzruszony tym zajściem Nath skierował swe kroki ku jedynie słusznemu miejscu – kontuarowi, zostawiając za sobą szlak z błota (nie miał zbyt przyjemnego lądowania).
____„Coś ci podać, piękny? Wyglądasz na zmęczonego, może chcesz się czegoś napić”
____Jego brew powędrowała wesoło ku górze, natomiast na jego usta zabłądził nieco kpiący uśmieszek. Widać, ze dzisiaj był w doskonałym humorze.
____Gorącą herbatę. Z dużą ilością cukru. Dzięki za troskę – odpowiedział, pochylając się nad ladą. Och, och, cóż to za zbliżenie...
____W tym momencie jego uwagę przykuło zamieszanie panujące przy jednym ze stołów. Leniwie przeniósł na niego spojrzenie, kontemplując, co też może się tam dziać. Zapewne hazard kwitnie, aniołki z fartem się bogacą, a sakiewki i inne pożądane przedmioty szybko zmieniają swoich właścicieli. Ojciec wyjechał, dzieci korzystają – podsumował w myślach nie bez zgryźliwości. Zaraz jednak ruchem jednostajnie przyśpieszonym przeleciała mu przez głowę kolejna myśl. A może by tak...
____„Jeśli to nie jest twój szczęśliwy dzień, to lepiej tam nie podchodź”
____... spróbować samemu? Wbił wzrok w karczmarkę wzrok w dziewczynę, która jakby czytała mu w myślach i szybko rozważył wszystkie za i przeciw. Szczęście w kartach? Na co to komu? Wystarczy odrobina perswazji i ma się je zawsze. A Nathaniel potrafił być bardzo przekonujący, jeśli tylko się postarał. Wprawdzie nie miał za bardzo czego postawić, ale i z tego jakoś się wywinie. Podjął nieodwołalną decyzję: pójdzie tam. Najwyżej będzie tego żałować.
____Przynieś mi kubek do tamtego stołu – rzucił na odchodnym, wskazując podbródkiem szeroką ławę. No i już go nie było.
____Podlazł do jaskini hazardu powolnym krokiem, z wyraźną obojętnością na twarzy. Zatrzymał się przy nim, tak blisko, że nie sposób było nie zauważyć jego obecności.
____Jaka jest stawka? – zagaił, a jego głosie trudno było dopatrzeć się podekscytowania czy chociażby większego zainteresowania. Brzmiało to raczej, jakby załatwiał jakąś sprawę biznesową. Ach, ten profesjonalizm.

//Mogą być błędy, bo się śpieszę i nie miałam czasu ich sprawdzić. Poprawię je później~
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No za takie potraktowanie karczmarki raczej nie będzie mógł liczyć na nic więcej. No, chyba że lubi nieokrzesane kurczaki, które grają niedostępnego. Najwyraźniej lubiła bo do herbaty dostał też pare pieczonych skrzydełek, czy to już podchodzi pod kanibalizm? Nawet jeśli to był on warty grzechu bo zaraz znaleźli się chętni na jego strawę więc chociaż zrobiono mu miejsce aby usiadł.

po rzuceniu pytania jaka jest stawka zapadła cisza. Wszyscy zaczęli spoglądać po sobie po czym jak jeden mąż ryknęli śmiechem.
- Stawka? Widać żeś nowy w biznesie, nie udawaj zawodowca! - Odpowiedział mu wciąż śmiejący się anioł wyglądający bardziej jak krasnoludzki górnik a nie boski twór, ale to zapewne przez tą majestatyczną brodę.
- Stawka zawsze jest taka sama, mój drogi, albo kładziesz na stół świecący się jak psu jajca artefakt albo stawiasz swoje usługi pod zastaw. - Odpowiedział mu już bardziej dojrzały anioł, po czym dmuchnął dymem prosto w twarz nowicjusza.
- Zasady są proste, najpierw wszyscy dostają pięć kart a potem każdy stawia to co ma do zaoferowania, możesz się w każdej chwili wycofać, ale tracisz wtedy to co postawiłeś, wygrywa ten kto będzie miał lepsze karty. Kiedyś ludzie nazywali tę grę pokerem, jak chodzisz długo po tym świecie to zapewne ją znasz. - Dodał po czym znowu zaciągnął się aby wypuścić obłoki dymu na stół i skradł jedno skrzydełko z talerza Nathaniela.
- Prowizja za wytłumaczenie. - Dodał z uśmiechem po czym zaczął się delektować smakiem mięsa. Nasz nowy gracz długo nie czekał i z oburzeniem przyjął wcale nie rzucone mu wyzwanie. Tylko co postawi żeby w ogóle zacząć grę? Nad tym musiał się szybko zastanowić bo miał już w ręku swoje karty.



//Przepraszam że tak mało pisze, brak weny twórczej q.q
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

____Przyzwoitość nakazała mu zignorować Jakże Potrzebny Wybuch Radości oraz uwagę rodaka-górnika. Uprzejmie poczekał, aż chłopcy się uspokoją, przemilczał kłąb dymu, który radośnie osnuł jego twarz i szybko pomodlił się do Ojca o cierpliwość, żeby nie zmieść tej hołoty z powierzchni ziemi, po czym zasiadł przy stole. Zmierzył resztę towarzystwa mało przychylnym spojrzeniem.
____To mają być anioły? – żachnął się w myślach, nie powstrzymując się jednak od uniesienia lewej brwi w geście niedowierzania z nutką zdegustowania. W co on się właśnie władował...
____Owszem, znam – uciął, piorunując tłumacza wzrokiem. No jak to tak... ZABIERAĆ JEGO JEDZENIE?! Głeboki wdech, Nathanielu, pamiętaj o głębokich wdechach. A teraz wydech, bo się zapowietrzysz. No, brawo, idzie ci coraz lepiej. I jeszcze raz, od początku. Wdeeech i wydeeech. Poczuj to uspokajające krążenie powietrza- dobra, dość tego. Levittoux sięgnął po swój talerz i stanowczo przyciągnął go do siebie, zgarniając po drodze jedno ze skrzydełek. – Nie prosiłem cię, żebyś mi je tłumaczył, czyż nie?
____No nie wytrzymał. Po prostu nie wytrzymał. On jest w stanie znieść naprawdę wiele, ale podpierdzielanie jedzenia to już cios poniżej pasa. Szczególnie, że Nath przyzwyczajony był do warunków panujących w Desperacji, gdzie było trudno o pożywienie bez względu na rasę. Zerknął na gościa, który podsuwał mu właśnie białe kartoniki. No, cóż, teraz już nie ma odwrotu.
____Usługi – rzucił krótko i bez wahania, odbierając swój przydział kart.
____Rozłożył je na ręku, przyglądając się im z uwagą. A przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości jednak Nathaniel skupił się bardziej na obserwacji swoich rywali niż na dogłębnej analizie trefli i pików. Ktoś mrugnął? Kichnął? Podrapał się po nosie? Wszystko to mogło być oznaką niecnych zamiarów! Może i Levittoux nie był najlepszy w odczytywaniu znaków i relacjach międzyludzkich, ale kiedy przychodziło do hazardu, nie mógł liczyć wyłącznie na łut szczęścia, musiał próbować.
____Swego czasu był całkiem niezły w te klocki – zobaczymy, jak pójdzie mu tym razem...

// Pisane późno, więc znowu nie odpowiadam za błędy D:


Ostatnio zmieniony przez Nathaniel dnia 25.03.15 0:57, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kradzież jedzenia od kogoś z Desperacji? Widać było od razu że Nathaniel się nie patyczkuje nawet jeśli chodzi o skrzydełka ich mniej rozgarniętego upierzonego brata z innej gałęzi uskrzydlonych. Różnił się od tych "zawodowców", ale nie przeszkadzało im to. Szczerze powiedziawszy to polubili jego zadziorność i stwierdzili, że nie będą oszukiwać swojego brata, o czym oczywiście ten nie wiedział i najwyraźniej dalej snuł spiskowe teorie na temat graczy. No cóż, anielska paranoja najwyraźniej.
- Aleś ty zadziorny, nie dość że za darmo dostał to jeszcze się nie dzieli. - Rzucił poprzedni Anioł śmiejąc się pod nosem. Zaraz, zauważył to że Nath załapał się na darmowy posiłek? Czyli ma niedaleko siebie cholernie dobrego obserwatora.
No cóż, to oznacza tylko tyle, że nie da rady grać nieczysto, czego i tak nie chciał robić.

Przy stole mimo sporych tłumów grało łącznie z nim tylko czterech aniołów, żadnej anielicy.
No cóż, może kobiety są bardziej rozsądne i się nie pchają w takie rzeczy.
Każdy z aniołów wyglądał inaczej, ale widać że każdy już nie jedną partyjkę rozegrał w swoim jakże długim żywocie.
Anioł po lewej wybrał także usługi, ale dopiero teraz zaczął się dowiadywać jak to działa.
- Pięć lat usług, ktoś podbija?
Po drugiej stronie usłyszał kolejnego upierzonego.
- Check, a ty co stawiasz, Sakae?
Sakae najwyraźniej nie śpieszył się z odpowiedzą, w zamian za to zaczął grzebać w swojej torbie, z której wystawało niejedno cacko.
- Fiolka łez syreny, każda łza sprawia że osoba która ją wypiła staje się syreną na godzinę. - Rzucił zachęcająco w stronę Nathaniela, najwyraźniej tylko on nie znał działania tych łez bo wszyscy tylko przewrócili oczami.
- A ty? Ile lat dajesz kurczaczku? Najniższa stawka to pięć lat jak widzisz.
Najwyraźniej nie chodziło o wykonanie jednego zadania, a bycie na anielskich usługach przez daną ilość lat. Nathaniel spojrzał na swoje karty, udało mu się trafić fula z waletów i dziewiątek, dosyć szczęśliwa kombinacja, zwłaszcza na sam start.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

____Zignorował uwagę na temat dzielenia tudzież niedzielenia się pożywieniem, notując przy tym, że gość koło niego musi być naprawdę spostrzegawczy. Będzie musiał na niego uważać, kiedy będzie chciał... właściwie nie wiedział, co mógłby chcieć zrobić. Ta myśl uderzyła go niespodziewanie niczym Tupolew w brzozę. Aż na chwilę zmarszczył brwi w tym całym zafrasowaniu. Wymigiwać się po wszystkim od odpowiedzialności nie będzie, bo to nie w jego stylu. Oszukiwać też nie zamierzał. Chociaż... nie, tak właściwie nie miał pojęcia, co chciał osiągnąć. To, że podszedł do tego stolika było czystym przypadkiem. Działaniem pod wpływem impulsu (i uroku osobistego darmowych skrzydełek). Oznaką chwilowej słabości.
____Dopiero teraz zerknął uważniej na swoje karty.
____Full. Trzy walety, dwie dziewiątki.
____Nieźle.
____Szybko powrócił do obserwacji zgromadzonych. Jeden z mężczyzn też najwyraźniej był tu po raz pierwszy. To pokrzepiające. Znaczy Natha w sumie to mało obchodziło, bo to Nath, ale gdyby był kimkolwiek innym, prawdopodobnie by go to pokrzepiło. Nieważne. Wzrok białowłosego przeszył wspomnianego Sakae. Stały bywalec. Śmieszny pozer. Mało lubiany. Albo i nie. Levittoux odniósł po prostu takie wrażenie, a biorąc pod uwagę to, że nie był najlepszy w rozgryzaniu innych, Sakae mógł okazać się najbardziej lubianym i szanowanym aniołem w promieniu stu trzydziestu kilometrów. Ciekawe, co też wygrzebie z tej swojej pękatej torby...
____„Łzy syreny.”
____Dobrze, że nie jednorożca.
____„A ty? Ile-”
____Check – odparł spokojnie, przerywając mężczyźnie w połowie zdania. Nie uraczył go przy tym chociaż pojedynczym spojrzeniem. Takie życie.
____I w tym momencie po sali rozeszła się systemowa melodyjka przypominająca odgłosy lasu. Nathaniel sięgnął po komórkę i odebrał ją, wstając od stołu. Nawet nie spojrzał na wyświetlacz. Nie miał po co. Jego książka adresowa była praktycznie pusta, a numer zdobywali wszyscy, którzy tylko mieli na to ochotę.
____Nathaniel Levittoux, słucham – rzucił oklepaną formułkę.
____Odpowiedzi brak. Albo zwyczajnie jej nie usłyszał. Może dlatego, że w środku karczmy panował zbyt wielki harmider, by prowadzić jakąkolwiek spokojną rozmowę na poziomie, a już tym bardziej cywilizowaną rozmowę telefoniczną. Albinos ruszył więc w kierunku drzwi wejściowo-wyjściowych, a co się będzie wysilał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

//gdybym tylko wiedział że potrzebuje zachorować żeby ci tu odpisać to bym już dawno do tego dążył heh.
Wzrok widzów skierowany cały czas był na młodzika, który chcąc nie chcąc zwracał na siebie uwagę w prawie każdym calu. Po tym jak rzucił swoją odpowiedź można było usłyszeć szmery i szepty, które krążyły wokół stolika, nie wiadomo czy to przez przerwanie Sakae czy może przez swoje podejście do tej gry, które było na poziomie przedszkolaka niezainteresowanego leżakowaniem.
Z powoli budującego się napięcia wyłonił się nagle dźwięk komórki, która okazała się po chwili właścicielem głównego kurczaka w Tawernie. Jego próba wstania zakończyła się sukcesem, ale tylko na krótką metę, ponieważ nawet nie miał co próbować się wydostać ze zbiorowiska, którego go otaczało, tym bardziej, że zbiorowisko te zacisnęło się jeszcze bardziej po tym jak Nath próbował się przez nie przecisnąć. Był uwięziony przy stole i nic na to poradzić nie mógł więc grzecznie usiadł i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Na jego szczęście jego przeciwnicy uznali, że posiada on słabe karty, lecz oczywiście nie dali tego po sobie poznać więc Nath nie miał zbytnio jak się o tym przekonać, jedyne co usłyszał to kolejne zagrania.
- Podbijam do siedmiu lat, kto wchodzi? - Usłyszał po swojej lewicy, anioł po jego prawej spojrzał z wrednym uśmieszkiem na niego i rzucił swoją odpowiedź.
- Podbijam do dziesięciu, ciekawe czy nasz nowy kurczak nie wymięknie przy takiej stawce. - Rzucił i pociągnął z kufla, który przed chwilą zagościł na stole. Nawet nie opłaca się wnikać jak karczmarka przemyka obok tego całego zbiorowiska i płynnym ruchem rozdaje złożone wcześniej zamówienia, przynajmniej również i Nathaniel załapał się na coś do picia czyli na herbatę.
Najwyraźniej wcześniej rzucone łzy syreny były tak wysokiej wartości, że nikt nie żądał kolejnej stawki od Sakae więc jedyna osoba, na którą czekali był właśnie nasz główny bohater całej akcji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

____No to daleko sobie zawędrował, nie ma co. Gdy został z powrotem ściągnięty do stołu przez kilka męskich łap, nie miał zbyt zadowolonej miny. Dodatkowo ktoś, kto do niego zadzwonił, albo nie raczył się odezwać, albo miał tego pecha, że został zagłuszony przez ryki graczy dookoła i szczęk obijających się o siebie kufli. Nathaniel odczekał jeszcze kilka sekund, po czym bezceremonialnie się rozłączył, wychodząc z założenia, że jeśli sprawa, w której został wykonany ów telefon, jest nagląca, tajemniczy osobnik zadzwoni do niego jeszcze raz. A jak nie będzie miał takiej możliwości... cóż, nie słysząc go, Nath i tak za wiele by się od niego nie dowiedział.
____Schował komórkę do kieszeni i usadowił się przy stole na tyle wygodnie, na ile wygodnie można usadzić swój tyłek na drewnianej ławce. Z lubością skonstatował, iż tuż pod jego nosem zagościła parująca herbata. Namierzył karczmarkę wzrokiem i skinął jej głową w geście podziękowania. W końcu ciepłe napoje to to, co przemoczone kurczaki lubią najbardziej. A skoro o kurczakach mowa, ktoś tu chyba za bardzo zaczął się spoufalać. Czy ten cieć w ten sposób próbował rzucić mu jakieś wyzwanie? No błagam. Albinos obdarzył go spojrzeniem pełnym politowania, po czym sięgnął po swoje karty, które leżały sobie gdzieś na stole przez to całe zamieszanie z telefonem. Zerknął na nie przelotnie i podjął szybką decyzję. Żyje się raz, co nie? (Hohoho, Nath taki szalony, niczym buntownicza nastka, która nie umyła zębów przed snem i rąk po siusiu).
____Sprawdzam – odpowiedział ze stoickim spokojem. W najgorszym wypadku będzie robił za czyjegoś chłopca na posyłki przez najbliższych kilka lat, zdarza się. Czym jest dziesięć lat dla anioła, który może przeżyć długie wieki? Ledwie mgnieniem. Dlatego też całe to kozaczenie pozostałych aniołków zdało się Levittouxowi dość śmieszne, jednak postanowił pozostawić to dla siebie.
____No i właśnie, te całe łzy syreny... wydawało mu się, ze już kiedyś o nich gdzieś słyszał, ale za nic nie potrafił sobie przypomnieć, o co właściwie z nimi chodziło. Na pewno nie zamieniało się po nich w pół-rybę, pół-człowieka – ten wniosek potrafił wysnuć nawet Nath, gdy tylko zobaczył reakcję reszty gminu na wcześniejszą gadkę tego całego Sakae. Ale oczywiście nikogo nie zapyta, cóż to takiego, o po co? „Komunikacja międzyanielska? Nie, nie słyszałem o tym. Da się to zjeść z ketchupem?”
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

NACZELNIK MISJI.

Misję przejmuję, ale po naradzie z Nate robię ją od nowa. Tutaj jest link.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach