Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 19.01.17 20:32  •  It was more fun in hell (Marc x Loki) Empty It was more fun in hell (Marc x Loki)

It was more fun in hell (Marc x Loki) SjEktCn
>>Podkładzik<<

Czas akcji: 35 lat wcześniej
Miejsce akcji: Laboratoria s.spec
Uczestnicy: Marcelina, Loki


Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, lasami, rzekami, bagnami i czego jeszcze tam chcecie, w świecie, gdzie żyły księżniczki z ciągnącymi się pasmami jasnych włosów zaplecionych w warkocz i rycerzykami z wielkimi rumakami; w świecie, gdzie dobro zwycięża, no bo to przecież świat idealny - mieszkała ona. Szczęśliwa, radosna Marcelinka, normalna dziewczynka, którą wszyscy kochali i nikt nie szydził z jej dość dziwnego wyglądu, a polityka 500+ działała sprawnie i nie przynosiła żadnych małych katastrof ekonomicznych...  
Nie, stój. To nie jest, psia jego mać, kolejna opowiastka na dobranoc z happy-endem. To futurystyczna rzeczywistość i życie pod powłoką robaka, który nie ma w tym miejscu żadnych praw.
Witamy w mieście-3.
Witamy w 2100 roku.
***
Obudziła się. Jej ciężkie, zmęczone powieki jeszcze długo nie były w stanie unieść się. Ruch ten z jednej strony przerażał Marcelinę; wymordowana najchętniej zaszyłaby sobie powieki, by nie ujrzeć już nigdy ohydztwa tego świata. Z drugiej jednak czuła gasnącą nadzieję, że po otworzeniu ujrzy nową, lepszą rzeczywistość.
Że wybudzi się z tego cholernego, długiego koszmaru.
Obraz, przez chwilę jeszcze rozmazany, w końcu wyostrzył się a dziewczyna mogła obserwować jednostajny, szybki ruch karaluchów spacerujacych po suficie. Kapały z niego stróżki czegoś zimnego i oślizgłego - z pewnością nie była to woda, której Marcelina tak bardzo pragnęła... nie pamiętała już ostatniej, gorącej kąpieli w cywilizowanym prysznicu, nie mogła sobie również przypomnieć smaku świeżej, chłodnej i orzeźwiającej wody. Na samą myśl suchota w jej ustach dała się jeszcze bardziej we znaki. Potrzebowała snu, odpoczynku, chociaż całymi dniami nie była w stanie ruszyć się z tej ciasnej klitki; brakowało jej również ciepłego posiłku i porządnego snu na czymś miękkim i normalnym.
Przede wszystkim jednak brakowało jej drugiej osoby, do której mogłaby otworzyć choć na chwilę usta. Brakowało jej aktywności, czuła, że powoli traci zmysły. Jedyną jej odskocznią były często bolesne i ciężkie doświadczenia oraz eksperymenty, z którymi musiała sie mierzyć każdego dnia oraz on...
Szukała wzrokiem mężczyzny o długich, białych włosach i przeszywającym, teraz już wygasłym spojrzeniu; szukała w nim tego, co powoli sama traciła, szukała nadziei. Tej iskierki, która rozpaliłaby w niej czuwające płomienie. Pragnęła tej siły, którą dawał jej Loki. Jej jedyny przyjaciel. Razem siedzieli w tym gównie po szyję, po uszy i razem pragnęli za wszelka cenę nie zwariować i wydostać się stąd, po drodze realizując wszystkie te ohydne plany zemsty na oprawcach ginące gdzieś, chowające się w zakamarkach ich zmęczonych umysłów...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dawna nie wiedział już, czym jest prawdziwy, zdrowy sen. Prawdę mówiąc zaczynał zapominać kształty łóżka, miękkość poduszki, ciepło niesione przez koc. Teraz jego miejscem spoczynku były zimne, oślizgłe płytki w najsuchszym koncie celi. Gdy zamykał oczy, zapadał w letarg, stawał na progu szaleństwa, kiwając się na palcach nad przepaścią. Słyszał głosy, widział obrazy, a wszystko to pociągało go tak bardzo, że pozostanie w tym świecie wydawało się być głupstwem. Ciągle jednak coś przeszkadzało mu w całkowitym oddaniu się błogiemu postradaniu zmysłów.
Marcelina, jego towarzyszka z celi. Loki, mimo wszystkich okropności spotykających go w laboratoriach zachował resztki swojego anielskiego instynktu. Instynkt ten nakazywał mu bronić słabszych, opiekować się sierotami, troszczyć się o potrzebujących pomocy. I za każdym razem, gdy spod opuchniętych powiek jego przekrwione oczy obserwowały drobny, wychudzony kształt spoczywający niedaleko, chęć przetrwania i poczucie misji od nowa rozpalały jego siły, znajdując takie pokłady, o których istnieniu w normalnych okolicznościach nawet by nie pomyślał. Nie mógł się poddać, nie mógł egoistycznie wpaść w spirale szaleństwa – musiał trzymać się już nie dal siebie, ale dla NIEJ!
Łomot w drzwi.
Krzyki.
A więc zaczął się kolejny dzień….
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skulona, zmarnowana, zniewolona. Białe kępki jej dawno już postrzępionej sierści znalazły schronienie w ciemnych kątach pomieszczenia, można było je zlokalizować też gdzieś wokół miejsca, w którym Marcelina siedziała. Miejsca wysiedzianego i wydającego się być trochę cieplejszym siedziskiem od reszty chłodnych siedzisk. Jej miejsca, w którym potrafiła wyciszyć się i popaść w coraz to głębszą zadumę, prowadzącą nieuchronnie do szaleństwa. Gdyby usiadła, dajmy na to, kilkadziesiąt centymetrów na wschód albo dwie stopy na zachód, nie mówiąc już o zajęciu twardej podłogi pod na przeciwną ścianą, zapewne nie potrafiłaby pozbyć się dziwnego, otępiającego uczucia, że coś jest nie tak.
Krzyki nie zrobiły na niej większego wrażenia. Nawet nie skierowała wzroku na drzwi. Wiedziała, że w końcu otworzą się, a do chłodnej celi wkroczy dwójka rosłych żołnierzy o poważnym wyglądzie, zajmujących poważne stanowiska i pełniących niezwykle ważne funkcje. I tak też się stało - już po chwili stalowe wrota otworzyły się z hukiem, a wyprzedzające go warkoty zamków mechanicznych wprawiły Marcelinę w lekki niepokój - w końcu nic tak nie przeraża, jak niewiedza, co stanie się z Twoją skórą tym razem, czy kolejna łykana tabletka będzie niebieska i przezroczysta wręcz, czy czerwona i duża, czy może zielona i płaska o neutralnym smaku i jakże nieneutralnym działaniu...
I właśnie Ci panowie o bardzo ważnych stanowiskach i czystych mundurach pachnących, jak zawsze, świeżością podeszli bez cienia strachu do najstraszniejszej istoty chodzącej po tej ziemi - kobiety, w dodatku wymordowanej. Czemu najstraszniejszej? Marcelina stwierdziła to po brutalności, z jaką zawsze wyszarpywali ją z celi, przytrzymując za skórę na karku, często wykręcając ręce i przytrzymując w dwójkę, uważając na łamliwe, ale z pewnością śmiercionośne paznokcie wymordowanej. Dziewczyna okazywała jednak, jak to mawiali lekarze, szacunek ich ważnej pracy, bowiem nie broniła się długo, a po jakimś czasie poddawała się temu. Jej chude ciało nie miało dużo sił.
Tak więc Ci dwaj rośli, gładko ogoleni i wyglądający na zadbanych i posiadających szczęśliwe rodziny panowie podnieśli Marcelinę, wcześniej rzuciwszy nań kilka wulgaryzmów i epitetów niskich lotów (co można zwalić na kłótnię małżeńską, w każdym się przecież zdarza! Ewentualnie na brak podwyżki od szefa, to też może irytować szczególnie, gdy owe kłótnie mają swoje źródło w wypłacie małżonka), po czym wyciągnęli ją z celi.
Loki został sam na długie godziny. Kiedy czas oczekiwań dobiegł końca, drzwi do celi ponownie otworzyły się z hukiem. Dwójka innych już żołnierzy rzuciła chudym truchłem o chłodną podłogę. Dziewczyna nie podniosła się, tylko delikatnie uniosla na wycieńczonych rękach. Z momentem, gdy jej policzek dotknął posadzki, ta z ulgą zamknęła oczy. Sen, czekała na sen. Z jednego koszmaru w drugi. Optymiści powiedzą, że chociaż z jednego mogła się obudzić.
Sęk w tym, że wracała wtedy do gorszego.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widział, jak wywlekali ją z celi, ale nie miał sił na reakcje. Oprawcy dobrze dbali o to, żeby jego anielskie nadnaturalne umiejętności regeneracyjne nie miały czasu i możliwości na wzmocnienie sił. Codzienne tortury, szprycowanie różnymi prochami i zastrzykami. Zimna, ciasna cela. Na podłodze, ścianach i suficie niegdyś białe, teraz brudne od kurzu, krwi i wszelkiego rodzaju płynów organicznych. Na podłodze dwa cienkie, śmierdzące koce służące za posłanie. W kącie przerdzewiałe wiadro służące za wychodek. Pod sufitem zawieszone dwie jarzeniówki, swoim mocnym światłem kalecząc wzrok. Z ukrytych w ścianie głośników nieustannie płynie kakofonia dźwięków o zmiennej głośności i natężeniu, budzących niepokój, lęk, uniemożliwiających sen. Temperatura utrzymywana na poziomie 15 stopni Celsjusza. Taka temperatura to już odczuwalny chłód, a jednocześnie nie grozi zbytnim wychłodzeniem organizmu, które mogłoby spowodować przedwczesną śmierć więźnia. Posiłki najpodlejszego gatunku w ilościach nie dających szans na zaspokojenie apetytu, a jedynie podtrzymujących nikłą iskierkę życia osadzonych. Wszystko to dniem i nocą monitorowane czujnym okiem czterech kamer. Takie warunki nawet jemu dawały się potwornie we znaki. A co dopiero tej drobnej istocie, która nie dosyć, że wielokrotnie słabsza, to jeszcze tkwiąca tutaj nie wiadomo jak długo.
Gdy Marcelina powróciła do ich klitki, bestialsko rzucona przez oprawców momentalnie zasnęła. Loki resztką sił zaciągnął to delikatne i przeraźliwie chude ciałko w najschludniejszy kąt, po czym objął ją, starając się obojgu zapewnić jak najwięcej ciepła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kolejny dzień, ciąg dalszy koszmaru. Jak wygląda życie na zewnątrz? Jak wygląda normalna codzienność, gdy ktoś mówi Ci miłe słowa, uśmiecha się do Ciebie, traktuje Cię z szacunkie.... przytula Cię?
No właśnie. Przytula. Marcelina, mimo zapadnięcia w sen szybko zbudziła się, gdy poczuła uścisk Lokiego. Nie miała sił otworzyć ust, dlatego otuliła mężczyznę własnym długim ogonem, który nadal pozostawał miękki i puszysty, jakby stanowił źródło nigdy nie uciekającego tłuszczu. Ciepło szybko zaczęło rozchodzić się po ciałach dwójki, gdy ich skóry przylgnęły do siebie. Byli prawie nadzy, nie ograniczał ich żaden materiał, który w tych warunkach byłby zapewne tak ohydny i tak marnej jakości, że dwójka wybrałaby z powrotem pozostania nagim. Wymordowana zasnęła ponownie. Od dawna nie spała tak dobrym, spokojnym snem. Z jej gardła zaczął wydobywać się nawet cichy pomruk, dzięki któremu Loki odczuwał ciepło mocniej, a Marcelina mogła w spokoju oddać się procesom leczenia. Mruczenie bowiem, tak jak w przypadku innych kotów nie było tylko oznaką szczęscia i zadowolenia, ale i przy okazji procesem regeneracji dzięki wibracjom, jakie poddawane były kości, mięśnie czy układ krwionośny.
Dziewczyna zastrzygła delikatnie uszami. Śniło jej się coś. Coś chyba... przyjemnego, co zdradzał delikatny uśmieszek. Nie uszło to uwadze Lokiemu. Mimo tak trudnych warunków dwójka potrafiła się uśmiechać. W końcu miała siebie...
***
Spokój nie trwał długo. Znowu przyszli. Tym razem wzięli najpierw Lokiego, potem obudzili brutalnie nadal śniącą Marcelinę. Dwójka została rozdzielona już na korytarzu. Każde poszło w swoją stronę.
Wymordowaną wprowadzili do pomieszczenia, w którym przywiązali dziewczynę do czarnego fotelu. Zaaplikowali jej trzy zastrzyki. W strzykawkach wszystkie zawartości miały inny kolor - pierwsza była niebieska, druga zielono-czerwona a trzecia piękna, fioletowa, o głębokim odcieniu. Marcelina czuła się na przemian zła, szczęśliwa, smutna, nagle dostała wzrostu adrenaliny, by po kilkunastu sekundach wyrywania się z fotela poczuć niedowład wszystkich kończyn i ciemność. Poczuła, że zła substancja rozprowadzona po żyłach zaczyna pożerać ją od środka. Ból wzrastał.
Napastnicy odpięli ją, kierując do mniejszego pomieszczenia bez okien. Zamknęli ją tam. W pokoju znajdowało się lustro, zapewne weneckie, przez które była obserwowana. Wymordowana była już na granicy. Na granicy wycia z bólu a wypalenia receptorów nerwowych. Modliła się, przez łzy wypowiadała zapamiętane formułki z pewnej księgi, którą czytała wiele razy, a w szczególności jeden, konkretny rozdział. Znalazła w nich wzmiankę o zapomnianym i niepoznanym do końca Bożku trwogi i zemsty, przedstawianym jako czarna hiena. Ci, którzy obiecali mu swą duszę, zazwyczaj słono płacili, jeżeli nie wywiązywali się z umowy.
Wymordowana była jednak pewna. Chciała tego. Z początku uważała, że to bujda, kolejna powiastka z mitologii, kolejny niepoznany demon, którym babcia straszyła nieposłuszne wnuki.
A jednak. Pojawił się.
Otulił wymordowaną ciemną, gęstą mgłą, przenosząc ją jakby do innego wymiaru. Ból zniknął, a ona, nadal klęcząc, z wrażenia nie potrafiła wstać. A więc, to...
Łza prędko spłynęła po policzku.
...prawda.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- No cześć, Aniołku!
Paskudny głos wyrwał go z odrętwienia, jakie spowiło jego ciało tuż po wtargnięciu strażników do celi, którą dzielił z Marceliną. Tej nocy spał. Nie przeszkadzały mu ani hałasy, ani światło, ani ohyda więzienia, do której zresztą zdążył się już dawno przyzwyczaić. Dziś w nocy oboje spali spokojnie. W końcu mogli cieszyć się sobą, ciepłem drugiej osoby. Ich znużenie spowodowane torturami doprowadziło na skraj szaleństwa, ale zamiast skoczyć w jego przepaść, w tej właśnie chwili uratowała ich bliskość i więź. Oddali się jej całkowicie i dzięki temu żyli nadal, walcząc o każdą pozostałą im cząstkę jestestwa..
*trzask*
Loki poczuł na policzku pieczenie. Znów się zamyślił, odpłynął do świata wewnątrz własnej skorupy. Uświadomił sobie, że oprawca musiał go uderzyć, stąd ów ból z boku głowy. Jedno spojrzenie na wykrzywioną w złośliwym grymasie twarz sadysty i kurczowo na przemian zaciskane i prostowane palce utwierdziły go w tym przekonaniu.
- Stęskniłem się za Tobą, wiesz? - ciągnął kat - Mam nadzieje, że dobrze wyspałeś się tej nocy. Posiłek smakował? Podłoga nie była aby zbyt twarda? A co tam u naszej Kotki? Mam nadzieje, że chwaliła Ci się, jakie przyjemności spotykają ją z naszych rąk?
Grubas na słowo "przyjemności" uśmiechnął się obleśnie i oblizał językiem usta.
- Ale na czym to ja....ahhh, tak! Nasza kochana Marcelina! Mówię Ci Aniołku, ile z nią mamy zabawy! Ho, ho! Żałuj, że tego nie widzisz!
Śmiech, który nastąpił po tych słowach tak zirytował Lokstara, że rzuciłby się temu pseudonaukowcowi do gardła, gdyby nie krępującego do krzesła pasy.
O celu tych zabezpieczeń szybko zresztą się przekonał. Jak zwykle podłączono do niego szereg różnych aparatur i przyrządów monitorujących funkcję życiowe. Cały sztab "lekarzy" ponownie zabrał się do badania każdego cala jego ciała, ciągle poszukując źródła jego nadzwyczajnej siły i zdolności regeneracyjnych. Jako "bonusik", jak miał zwyczaj wyrażać się Hans, jego kat, poddawany był szeregom bolesnych badań, gdyż prywatnym celem Hansa było poznanie tajemnicy latania i skrzydeł.
Nagle wszystkie żarówki przygasły, po czym znów zapłonęły jaśniej. Chwile potem po całym kompleksie przebiegł cichy pomruk, światło znów zaczęło migać jak szalone, a ścianami wstrząsnęły dreszcze niczym przy trzęsieniu ziemi. Wtedy wybuchł krzyk. Krzyk tak straszny i przejmujący, że mimo specjalnie wytłumionych paneli i tak było go słychać. Do pierwszego wrzasku dołączył kolejny, po sekundzie następny, a potem jeszcze kolejne. W laboratorium działo się coś strasznego...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mgła gęsta niczym smoła oblała korytarz i przestrzeń w promieniu kilkunastu metrów. Wewnątrz niej było ciemno, a zimno przeszywało ofiary na wylot. Nieszczęśnicy, którzy znaleźli się w jej wnętrzu nie mogli liczyć na cud czy łud szczęścia. Ginęli na miejscu. Nie widzieli, co ich rozrywało na strzępy. Czuli tylko kły, ostre niczym szpikulce wbijające się głęboko w ich miękką skórę i...
...dalej też była ciemność. Ta wieczna.
Mgła była zjawiskiem cichym. Tylko bestie, które rodziły się w niej wydawały warkoty, pomruki i... chichoty. One śmiały się, dopadając kolejne, przerażone osoby. Personel, strażnicy, więźniowie. Wszyscy stawali się ofiarami, pożeranymi do szkieletu przez hordę czarnych, przygarbionych kreatur z czerwonymi ślepiami i strużkami czerwonej, słodkiej niczym czekolada posoki. Niektórzy nie zdążyli wydać z siebie wrzasku przerażenia, [b]przeznaczenie[/i] dopadało ich i rozrywało w kilka sekund, często najpierw chwytając szyję niczym lis upolowaną właśnie kurę.
Tylko jedna persona znajdowała się w mgle i żyła nadal. Ba, zdawała się promieniować życiem i potęgą, tak, jakby to ona była jej źródłem. Marcelina. Ofiara stała się myśliwym, żądnym krwi mścicielem. Czarna sfora uważała ją za swoją panią i wykonywała jej polecenia mimo, iż ta nie otwierała nawet ust. Teraz byli jednością. Kompania skierowała się w stronę ostatnich drzwi w korytarzu. W pomieszczeniu, do którego najczęściej trafiali. Ściany pokryła czarna narośl, temperatura spadła o kilka stopni, drzwi otworzyła się z hukiem... wymordowana weszła pierwsza. Jej chude, zmasakrowane ciało, blizny, krew, wiszące płąty skóry, oderwane paznokcie - dziewczyna była bliska śmierci, a jednak trzymała się dzielnie na nogach, prosto, jej ślepia były niebywale jasne i żywe. Zupełnie jak przed wielkim wydarzeniem.
Kat przeraził się. Złapał za chirurgiczny nóż i rzucił się do kąta. Szepty wypełniły pomieszczenie; hieny ruszyły powoli w stronę zagonionej w kąt ofiary. Śmiały się szyderczo, wystawiając szereg setek kłów o różnej długości i grubości. Przypominały szczęki rekina. Mary rzuciły się na kata, który patrzył wciąż na Marcelinę, która w jego oczach dostrzegła błagania. Dlatego widok rozrywanego ciała mężczyzny stał się dla niej najprzyjemniejszym widokiem od niepamiętnych czasów, a krzyki agonii i przerażenia wymordowana słuchała niczym śpiewu najwspanialszego chóru na świecie.
Marcelina nie zauważyła Lokiego. Była ogarnięta dziwnym, niewyjaśnionym stanem. Nie została w pomieszczeniu dlugo, nie reagowała na wołania anioła, jej oczy były białe, spojrzenie puste. Szła wolnym krokiem do przodu. Loki stracił przytomność od zbyt dużej utraty krwi.
Wszystko ucichło.
Mgła zniknęła. Pozostał jedynie swąg krwi i rozerwanych ciał, szczątek porozwalanych na podłodze i flaków przyklejonych do ściany.
A ona wyszła. I nigdy tu już nie wróciła.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down



Gdy się obudził, placówka S.SPEC wyglądała jak po masakrze. Wszędzie walały się szczątki personelu i więźniów, poskręcane w nienaturalnych pozycjach, rozczłonkowane, z przerażeniem wypisanym na zimnych już twarzach. Wielu z nich miało połamane paznokcie, a na drzwiach znajdowały się ślady, jakby ktoś próbował wydrapać sobie przejście. Ze ścian ściekała krew, tworząc na podłodze ogromne kałuże, a w powietrzu unosił się odór wymieszanych ze sobą wszelkiej maści płynów wewnętrznych. Pewne było, że tajne laboratorium znalazło się w epicentrum jakiegoś koszmarnego żywiołu. Podświadomość mówiła mu, że ma to związek z tajemniczą towarzyszką jego niedoli, tym bardziej, że nigdzie nie mógł znaleźć jej ciała. Błąkając się po bazie natrafił na kilka przydatnych przedmiotów, w tym te, które zostały mu odebrane w czasie aresztowania...
Wraz z nagłym bólem wewnątrz czaszki wróciła część wspomnień. Jak przez mgłę Loki widział wyważone, wybuchające wręcz drzwi... Wlewająca się przez nie czarna niczym smoła mgła i jaśniejąca nienaturalnym blaskiem postać o dziwnie kocich rysach....Z mgły wyłaniają się bezkształtne cienie, atakując wszystkich członków personelu....Tak, teraz był pewien, że uratowała go Marcelina. Ale gdzie ona się podziała? Jedno jest pewne - musi ją odnaleźć i podziękować, a jeśli ona zechce, to aby spłacić dług stanie się jej Stróżem. Podjąwszy taką decyzję Loki wyruszył w drogę....
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obudziła się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca położenia tajnych laboratorium. Sama, na rozległej, szarej równinie desperacji. Leżała skryta pod wierzbą płaczącą, która ukryła jej styrane ciało, pozwalając mu odpocząć i zregenerować się. Bolało ją absolutnie wszystko, widziała pełno blizn na ciele, połamane paznokcie, płaty martwego mięsa, z którego nadal unosił się ciężki odór, mogący przyciągnąć drapieżniki. Nie miała sił na powstanie, a co dopiero na walkę z kreaturami desperacji...
Odetchnęła. Powoli wstała, czując narastający ból w karku, plecach, nogach. Teraz dostrzegła siniaki na żebrach, kolanach, cięte rany na żyłach i stopach. Syknęła, wygięła twarz w grymasie cierpienia, zaskoczenia i ogromnym lęku. Kulała, chwytając za gęstą zasłonę liści wierzby. Odsłoniła je. Stała na wysokim wzgórzu, niżej rozpościerał się mały staw. Księżyc świecił, jego położenie wskazywało na zbliżający się świt.  
W uszach jej szumiało. Na języku czuła metaliczny smak. Nie pamiętała, co się stało. Amnezja pochłonęła prawie wszystkie wspomnienia. Potrafiła przywołać jedynie twarz... jego twarz, uczucie ciepła, dziwny, przyjemne zapach, który kojarzyła z bezpieczeństwem. Pamiętała też ciemną klitkę, twardą, chłodną podłogę i ból, który towarzyszył przy każdym eksperymencie. Czemu tam była? Co jej robili? Dlaczego? Jak uciekła? Kim tak naprawdę jest? Kim jest ten mężczyzna?
Dziwne, czarne, hienowatopodobne stworzenie rozmiarów dorosłego słonia pojawiło się znikąd. Stało nieopodal Marceliny, łypiąc nań martwymi, przerażającymi ślepiami. Jego spojrzenie przeszyło jej duszę na wylot. Poczuła pod ręką dotyk chłodnej, szorstkiej sierści. Obok niej i za nią stały przygarbione, czarne hieny, których chichot odbjał się w głowie wymordowanej.  
Setki pytań, na które odpowiedzi przyjdą w swoim czasie.
Ale... czy na wszystkie pytania chce znać odpowiedzi?
Wiatr delikatnie gładził ich sierść. Tajemniczy stwór zniknął, lecz ta czuła, iż ta kreatura były częścią jej. Słyszała w głowie jego słowa. Tajemniczy język, którego nie rozumiała. Odwróciła się.
Nikogo nie dostrzegła. Stała sama.

THE END
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach