Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Cel: Umiejętność walki wręcz, niech opiera się na judo.
Czas akcji: Jakieś dziesięć lat wstecz, będzie trwało przynajmniej pięć.
Miejsce akcji: Ogródek pewnego domu w M-3.
Postacie: Taihen Shi oraz jej Mentor, ewentualnie rodzice.

Podeszła jakby nigdy nic, a potem założyła mu latającą balachę [walka wręcz] Tumblr_nc0g0rdvoK1tcfs15o1_400


1. A co zrobisz gdy pozbawią cię broni?

Niecierpliwiła się na kolejne spotkanie z Aseliasem. Nie peszyło jej spojrzenie ciemnych oczu, które zawsze bacznie obserwowały nawet najmniejszy ruch dziewczynki. Nie denerwował dotyk jego dłoni na plecach, gdy znów się garbiła, uparcie wpatrując w czubki swoich butów. Śledziła własne kroki, starając się do nich dopasować ruch rąk i miecza. Na darmo. Nie zniechęcały jej jednak porażki, z początku tak liczne, że płakała godzinami, w czasie gdy jej mentor jedynie się odwracał i siadał pod drzewem, czekając, aż atak histerii minie. Był cierpliwy, a ona, choć wyjątkowo młoda, doceniała to. Starała się nie kwestionować jego niekonwencjonalnych metod, on zaś ze wszystkich sił starał się odpowiadać na często naiwne pytania.
Dopiero po roku po raz pierwszy zmierzyli się w sparingu, bez markowania ciosów, bez wcześniej ustalonej sekwencji. Wydawało jej się, że już była gotowa na atak. Nocami śniły jej się sparingi, w których Aselias stał, czekając aż ona zaatakuje, a potem padał pod jej potężnym ciosem. Nigdy jednak nie brała pod uwagę jednej istotnej kwestii - przeciwnicy mają to do siebie, że się poruszają. Gdy przyszedł czas pierwszej walki, już po dłuższej chwili stała bez broni w ręku, patrząc na swojego nauczyciela wielkimi, przepełnionymi smutkiem ślepiami.
- I co ja teraz powinnam zrobić? Przegrałam - głos jej się łamał, dolna warga zaś drżała, obwieszczając, że dziewczynka za chwilę się rozpłacze.
Aselias spojrzał w bok, szukając mieczyka Taihen i gdy go dojrzał, ruszył powoli w jego stronę, jak zwykle używając swojej taktyki uciekania. Może jej przejdzie. Może zrozumie co było nie tak i da mu święty spokój.
- Zawsze robisz to samo - zarzut był celny, przez co zabrzmiał jeszcze bardziej gorzko niż zazwyczaj. - Jestem mała. Nigdy nie pokonam kogoś większego ode mnie. Nie bez miecza.
Zatrzymał się w pół kroku i odwrócił w jej stronę. Ciemny kucyk zakołysał się na plecach, gdy bacznie się jej przyglądał.
- Więc co powinnaś zrobić gdy stracisz miecz, młoda damo?
Zdumiona aż się zająknęła, gorączkowo zastanawiając nad satysfakcjonującą go odpowiedzią. Chciała mu w końcu zaimponować na tyle, by przestał ją traktować jak dziecko. Złapała się za warkoczyki sterczące po obu stronach głowy i przycisnęła je do czaszki, zastanawiając się intensywnie.
- Wyjmę z buta nóż i zaatakuję.
Parsknął w odpowiedzi, a ona się speszyła. Czyli jednak nie było to najlepsze rozwiązanie. Wyjął za paska gumowy nóż ćwiczebny i rzucił w jej stronę. Wiadomość była prosta. Spróbuj. Sam zaś stanął w pozycji defensywnej, z mieczem wyciągniętym przed siebie. Już tutaj zauważyła pierwsze utrudnienie. Jak się zbliżyć?
Zrobiła trzy susy w jego stronę, skacząc z jednego miejsca na drugie miała nadzieję, że nie rozgryzie jej schematu i poczuje się choć odrobinę zaskoczony wynikiem. Na nic. Już po chwili dostała płazem po tyłku.
Kolejne dwie próby także zawiodły, mimo że usilnie starała się zblokować jego obronę gumową klingą noża. W odpowiedzi jedynie wylądowała na ziemi, przygnieciona kolanem mentora, z płazem przytkniętym do gardła. Zawarczała niezadowolona.
- To wszystko dlatego, że jestem mniejsza! - zawyrokowała, splatając ramionka na piersi. Nawet nie miała ochoty podnosić się z ziemi, mimo że Aselias już dawno się podniósł i otrzepywał brązowe bojówki. Gdzieś w jego oczach tkwiło rozbawienie, które jedynie potęgowało jej wściekłość.
- A co mi powiesz o mrówce? Też jest mała, a boją się jej wszelkie inne owady, a czasem nawet zwierzęta. A wcale nie walczy mieczem jak ty, młoda damo. - Spojrzał na nią karcąco, na co nie odpowiedziała. Niechętnie się wyprostowała, siadając po turecku. - Gdy nie masz wystarczająco dużo siły, zawsze możesz polegać na sprycie. Wąż zadusi gazelę, pszczoła zabije człowieka. Ty możesz mnie pokonać bez użycia broni, ale musisz w to uwierzyć.
Teraz powinien jej to udowodnić. Zacisnęła małe dłonie na swojej kostce, czekając aż wskaże jej drogę, którą powinna obrać, by posługiwać się sprytem zamiast siły. On jednak nic więcej nie powiedział. Zebrał broń z trawnika i schował ją do komórki, gdzie zawsze przechowywali sprzęt.
- Jutro przyprowadzę ci specjalnego gościa, moja mała fechmistrzyni. Z nim będzie ci łatwiej się uczyć walki wręcz.
I poszedł sobie, pozostawiając młodą Taihen z wątpliwościami, by stawiła czoło snom, kołaczącym się w jej czaszce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

2. Żeby wygrać, naucz się najpierw przegrywać.

Wątpliwości, z którymi pozostawił ją poprzedniego dnia rzeczywiście zaczęły nawiedzać ją w nocy. Idealne sparingi pełne zwycięstw i potężnych ciosów zamieniły się w porażki. Gdy tylko zamykała oczy, by oddać się w ramiona Morfeusza, on podsuwał jej ciemność, pośród której stała z bronią w ręku. Padała pod pierwszym atakiem, tracąc miecz, zaś nieznajoma, wyjątkowo ciężka sylwetka przygniatała ją do ziemi, wymuszając krzyk paniki i desperacji.
Przez dwie noce budziła się spocona i przerażona. Niecałe trzy dni czekała, aż w końcu Mentor do niej przyjdzie, by rozwiać skłębione wątpliwości.

Nie przyszedł sam.
Stali naprzeciwko siebie, mierząc się uważnymi spojrzeniami. Zielone ślepia dziewczynki przeciw lodowato zimnym, niebieskim, chłopca. Nieskrywana ciekawość przeciw bezpodstawnej wrogości. Chciał pokazać jak bardzo jest dorosły, więc odstąpił krok od Aseliasa, ręce splótł na piersi. Nie odezwał się jednak, czekając aż Taihen zrobi pierwszy krok. Nie musiał czekać zbyt długo, bo dziewczynka już pod chwili zbliżyła się z wyciągniętą dłonią. Mentor skwitował to uśmiechem pełnym dumy.
- To mój syn, Morie. – Skinął na malca żeby się przywitał, co ten zrobił z wyraźną niechęcią. Zaraz też odwrócił się ku ojcu, rzucając mu spojrzenie pełne czegoś, co zapewne uważał za nienawiść. - Dziś będziecie wspólnie ćwiczyć.
Ciekawość wzrosła. Rudowłosa nie była pewna czego mogły ją nauczyć ćwiczenia z kimś jej wielkości, kto zapewne też dopiero zaczynał swoją przygodę z szermierką. Mimo tego posłała przeciwnikowi przyjazny uśmiech, który nie doczekał się odpowiedzi. Zamiast tego chłopiec usunął się w zacieniony kąt ogrodu i zaczął się rozgrzewać, całkiem ignorując rady i instrukcje ojca, który, jak zwykle, zajął się swoją podopieczną. Czekała aż pośle ją po sprzęt do komórki, jednak chwila ta nie nadchodziła. Poczuła się dziwnie gdy Aselias kazał im stanąć naprzeciw siebie bez mieczy w ręku.
Chwilę później leżała, nie wiedząc co się stało. Morie spojrzał na nią z pogardą i stanął ponownie obok ojca.
- Ona się do niczego nie nadaje – ton ranił bardziej niż słowa. Był pełen pychy i niechęci, która nie zwiastowała najlepszej współpracy.
Taihen spojrzała na Mentora, ten jednak pokręcił tylko głową. Zapewne czekał aż młoda wstanie i podejmie kolejną próbę walki, ale zdecydowanie nie miała ochoty tego robić. Zamiast tego podeszła do Moriego. Kopnięcie, w jej zamierzeniu potężne, nawet nim nie zachwiało. Znów zrobił dwa kroki, a ona padła na ziemię. Tym razem jednak nie było złośliwego komentarza, a okrutny śmiech, jakby przed chwilą rozgniótł co najwyżej marną muchę. Poczuła jak łzy zbierają się w jej oczach, więc zacisnęła je z całej siły, tak samo jak pięści. Musiała się uspokoić, policzyć do dziesięciu. Oddychać głęboko.
- Jeszcze raz – głos dobiegł jakby z oddali. Uniosła głowę, by spojrzeć na Mentora. On także nie wyglądał na zadowolonego. Oczy w kształcie migdałów zwęziły się, zamieniając w wąskie szparki, zaś wargi zacisnęły tak mocno, że niemal zniknęły. Morie skulił się pod jego spojrzeniem i stanął ponownie. Cała jego pewność siebie w jednej chwili wyparowała. - Teraz powinienem dać ci szansę się odegrać, moja mała fechmistrzyni, ale to cię niczego nie nauczy. Musisz nauczyć się przegrywać. I ustępować.
Wiedziała, że w jego słowach tkwiła choć odrobina mądrości, ale nie potrafiła jej odnaleźć. Przegrywać? Ustępować? Przecież to była przeciwność tego co powinna robić. Przechyliła głowę pytająco, jednak dalszy wykład nie nadszedł. Aselias jedynie uniósł dłonie, dając im znak by wstali i znów stanęli naprzeciw siebie.
- Teraz pokaż jej co robisz.
O dziwo, chłopak się rozpromienił. Poczekał aż rudowłosa ponownie się zbliży, po czym złapał ją za ramię i lekko pchnął, nie pozwalając upaść. Poczekał, aż dziewczynka spojrzy na jego nogi. Stał niemal za nią, z prawą nogą uniesioną i gotową do podcięcia – wymachu w tył. Zaraz też szarpnął lekko rękami, żeby i na nie zwróciła uwagę. Jedną trzymał ją za ramię, za skórę okalającą biceps, drugą, dla własnej wygody, objął ją na wysokości klatki piersiowej, co by łatwiej mu było pchać i ciągnąć.
- Wystarczy, że machnę nogą, a ty polecisz znów w tył.
I zrobił to, a ona ponownie upadła. Mentor zaś pokiwał głową, najwyraźniej zadowolony z demonstracji. Odszedł kilka kroków, opierając ręce na biodrach. Na ten znak jego syn pomógł wstać Taihen i zachęcił ją by usiadła przed dorosłym mężczyzną. Sam zrobił to samo, aż w końcu usiadł także Aselias. Uśmiechnął się do nich.
- Na tym właśnie polega potęga judo. Twoim zadaniem nie jest zatłuc przeciwnika, nie musisz się z nim też siłować. Im mniejsza jesteś, tym łatwiej jest ci przewrócić drugą osobę. – Spojrzał po nich i ponownie pokiwał głową. Słuchali, z czego był wyjątkowo rad. - Twórcą judo jest Jigoro Kano. Trenował on wcześniej jiu-jitsu, jednak postanowił usunąć z niego wszelkie niebezpieczne techniki, co pozwala na trenowanie go z maksymalną siłą i szybkością, nie uszkadzając partnera. Jego pomysł okazał się tak trafiony, że podczas turnieju walki wręcz, gdzie jego uczniowie zmierzyli się z innymi, reprezentującymi pozostałe sztuki walki. Wygrali trzynaście pojedynków z szesnastu, tym samym zwyciężając cały turniej.
Morie roześmiał się pod nosem, najwyraźniej dumny ze swojej dyscypliny. Taihen jedynie lekko się skuliła, zastanawiając nad wyższością broni białej nad walką wręcz. Nie miała jednak zamiaru kwestionować faktów, którymi jej Mentor sypał jak z rękawa. Pokiwała głową, dając znać, że rozumie.
- Dlatego od dziś, poza mieczem będziesz także ćwiczyła z moim synem judo. Najpewniej tutaj, w ogrodzie. Zaczniemy od padów i kroków, ale z czasem stanie się on tutaj częstym gościem, żebyś mogła uczyć się od najlepszych techniki rzutów, trzymań, duszeń i dźwigni. A teraz wracajmy do pracy, czas na podstawy.
I tak zrobili. Elementy akrobatyczne, które szczerze uwielbiała, zostały zastąpione nauką upadania. Żmudne ćwiczenia nabijające siniaki wcale nie były przyjemne, jednak dziewczę nie protestowało. Wiedziała, że Aselias nie kazałby jej uczyć się czegoś bezużytecznego. Zagryzła zęby i kontynuowała trening.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

3. O-goshi.

Kolejna seria padów przez bark zakończyła się sukcesem. Niepewnie zerknęła na niebieskookiego chłopaka, szukając w jego spojrzeniu chociaż krzty aprobaty. Jego głowa opadła w dół, niemal jak w zwolnionym tempie. Tak. Dobrze. Nie dała po sobie poznać jak bardzo ją to ucieszyło. Odwróciła się i kontynuowała padami w tył.
- Pamiętasz nasze pierwsze sparingi? - Wcale nie musiał jej o nich przypominać. Czasem próbowała powtórzyć jego ruchy, siłując z wielkim pluszowym misiem, jednak nie był on godnym przeciwnikiem. - Każdy dobry rzut zaczyna się od wychylenia. Na początku potrzeba do niego nieco siły, ale z czasem wkomponuje się w ruchy przeciwnika.
- Przechyliłeś mnie do tyłu żebym upadła.
Czyli jednak pamiętała. Morie ponownie skinął głową. Kazał jej podejść do siebie i stanąć naprzeciwko. Złapał ją za rękaw kimona.
W sumie wyglądała dość zabawnie w przydużej białej judodze, tak bardzo przypominającej zachodnią piżamę. Z drugiej strony, zawsze uważał, że ten strój dodawał trenującemu jakąś groźną, ciężką do określenia nutkę. Nawet rudej jedenastolatce.
- Zaczniemy od czegoś prostego. O-goshi. - Nazwa Wielkie Biodro brzmiała dla niej wyjątkowo zabawnie. Przecież był chłopcem, miał wąskie, chłopięce biodra. Tylko kobiety mogły mieć duże, a co dopiero wielkie. Stłumiła głupi chichot. - Jest to jeden z rzutów ręcznych. Prawą ręką łapię cię za kołnierz na wysokości obojczyka, lewą za rękaw przy łokciu. Widzisz? Złap mnie tak samo.
To niemal jak rama w walcu.
Zauważyła, że chłopak nieco odchylił łokieć lewej ręki. Spróbowała zrobić to samo, ale zablokował jej rękę. No tak, pozycja dominująca. Pociągnął dalej. Patrzyła jak wykonuje ruch przypominający napięcie cięciwy. Łucznik. Wyglądał jak prawdziwy łucznik. Druga ręka przyciągnęła ją do siebie krótkim, niemal pionowym szarpnięciem. Nim się spostrzegła stała na palcach, lekko opierając się o jego biodro. Wystająca kość wwiercała się w jej brzucha jej ciężko było utrzymać równowagę.
- Czy jak teraz będę próbował tobą rzucić to będziesz umiała mnie powstrzymać? - Nawet nie poczekał na jej odpowiedź. - Teraz patrz bardzo uważnie.
I patrzyła. Patrzyła jak puszcza jej kołnierz i obraca się do niej plecami. Prawą ręką objął ją w pasie. A potem siedziała już przed nim, nadal czując jak trzyma ją za prawą rękę. Pozycję miał niemal szermierczą, z ugiętymi kolanami i czujnym spojrzeniem wwierconym prosto w jej twarz. Wydawał się pytać czy zrozumiała, zaraz jednak zrozumiał, że wiele rzeczy nie zostało zapamiętanych. Cóż, większość ruchów potrzebuje czasu żeby wejść w ciało. Powtórzył wszystko ponownie, tym razem opisując cały ruch.
Opierał się on na ugiętych nogach i wysuniętym biodrze, przez które miał przelecieć partner. Wielkie biodro powoli nabierało sensu w główce dziewczyny.
- Teraz ty.

To, co w teorii wyglądało na banalne, okazało się wcale nie być takie łatwe. Nogi, choć wzmocnione przez codzienne ćwiczenia, odmawiały jej posłuszeństwa, gdy musiała unieść na plecach cięższego od niej chłopca. On zaś korygował i krytykował, przy okazji starając się bezpiecznie upaść po kolejnym nieudanym rzucie. Trawa nie była matą, a tym bardziej materacem, a on cenił sobie zdrowy kręgosłup. W sumie moralny też.
- Pewnie długo już trenujesz. - Kolejna próba zniechęciła nieco małą Taihen. Otarła spoconą twarz ręcznikiem i napiła się wody. Liczyła na zalążek rozmowy, który upewni ją w przekonaniu, że nie ma sensu mierzyć się z Moriem. Głęboko zakorzenione współzawodnictwo dawało o sobie znać za każdym razem gdy pokazywał jej nowy szczegół na który musiała zwrócić uwagę. Tu kolana uciekają do środka, tam prostuje je za wcześnie, a tak w ogóle to nie naciągała go na plecy podczas rzutu. Nadal nie rozumiała filozofii wychylenia.
- Dwa lata. - A więc był sporo do przodu. Z zazdrością spojrzała na jego żółty pas, wyjątkowo sprany i zniszczony. Pewnie ciężko trenował. - Nawet jak się postarasz to będę miał dwa lata przewagi. Plus wszystkie treningi, które sobie odpuścisz.
Ach tak?
Od tamtej pory nie odpuściła ani jednego.

Siedzieli pod samotnym drzewem, rozkoszując się wiatrem i słońcem. Lemoniada zrobiona przez mamę Shi smakowała lepiej niż ambrozja, a urywane oddechy świadczyły o pełni szczęścia, wykrzesanej przez nadmiernie fizyczną aktywność. Patrzył na nią, jak światła i cienie tańczą na jej piegowatej twarzy, jak we włosy pakuje się nachalna mrówka, jak pewien zbłąkany liść odnajduje swoją nową oazę nieco ponad młodym jeszcze pępkiem. Wolał go nie pozbawiać świętej ostoi, więc tylko zgarnął czarny kosmyk za ucho. Znów będzie musiał je przystrzyc, powoli stawały się utrapieniem.
Odkąd zaczęła ćwiczyć z jego synem, nie rozmawiali o ich treningach. Czasem, pytał, ale odpowiadała mu jedynie nietęgą miną, która mówiła wszystko. Nadal się nie oswoiła z podstawowymi ruchami. Choć pady wychodziły jej dobrze, rzuty przekraczały granicę jej sprawności. Ale jeszcze się wyrobi. Była uparta.
- Dlaczego on nigdy nie walczy ze mną na miecze? Mam dość przegranych.
Jednak się odezwała. Aselias uniósł jedną brew, mrużąc brązowe oko. Czekał na rozwinięcie myśli, ale to nie nadeszło.
- A więc chciałabyś wyzwać na pojedynek Moriego? – Pytanie było naiwne. Banalny psychologiczny chwyt, którego kiedyś nauczył go pewien ksiądz, o ile ci jeszcze istnieli od zaginięcia Boga.
Jej powieki odsłoniły parę szmaragdów, które lśniły determinacją. Irytacja także się w nich kryła, powoli przestawała być małą, naiwną dziewczynką.
- Ilu rzutów już cię nauczył? – Doskonale znał odpowiedź, lecz chciał znać także jej zdanie. Choć zazwyczaj lubiła się przechwalać swoimi osiągnięciami, w tej kwestii milczała jak grób.
- Trzech. Teoretycznie. I jednej dźwigni, którą umiem.
A więc wszystko było tylko teoretyczne. Ciekawe. Zamyślony, sięgnął do natrętnej mrówki i wyłowił ją spośród miedzianych pasm. Pozwolił jej przez chwilę pobiegać po swojej dłoni. Spanikowane zwierzątko rozpoczęło szaleńczy wyścig z życiem. Dogoniła je śmierć. Zmiażdżył stawonoga w palcach.
- A więc dlatego. - Zignorował jej pytające spojrzenie. Westchnął. - No dobrze. Przyprowadzę go na kolejny trening i zmierzycie się na bokkeny. Tylko nie zrób mu krzywdy, mała fechmistrzyni, niewiele potrafi zawojować w naszej sztuce.
Teraz zdecydowanie mu pokaże. A może nie? Musiał poważnie porozmawiać z synem przed kolejnym sparingiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek zawieszony - brak zainteresowania fabułą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach