Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next

Go down

Pisanie 09.03.18 4:16  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Droga była długa i nieprzyjemna. Początkowo nic nie czuł, będąc nieprzytomnym. Powiedziałby nawet, że to koniec. Tym razem nie udało mu się uciec przed przeznaczeniem, które prędzej czy później dopadnie każdego. Coś jednak w drodze na tamten świat mu nie pasowało. Trzęsło i kołysało jak na jakiejś łodzi, a przecież do morza z jego złomiarni jest naprawdę spory kawał. Wszak większą część desperacji stanowiła pustynia. Skąd zatem te kołysania? Byłby je na pewno zignorował gdyby nie fakt, że nieco unieruchomiony zwisał głową w dół. Taka pozycja raczej nie wydaje się adekwatna do mogilnego snu. Prędzej puści tęczowego pawia, aniżeli uda się na wieczny spoczynek. Cała ta niewygoda sprawiła, iż zaczął się wiercić próbując wydostać się z zatęchłego i zakurzonego kokonu ukleconego ze starych kocy i dywanu. Kończyny mu zdrętwiały. Co się tak właściwie stało? Przysłuchiwał się strzępkom rozmowy między jednym nieznajomym, a drugim. Zimno panujące na zewnątrz, musiało nieco przytępić jego zdolność myślenia, bo dopiero po dłuższej chwili zaczął rozpoznawać głos należący do czterorękiego wymordowanego. Wspomnienie łamanych przezeń szczurzych kości, niczym bat wstrząsnęło jego trybikami, zmuszając rudzielca do działania. Spiął swoje mięśnie ile mógł i szarpnął się gwałtownie, spadając z grzbietu transportującego go zwierzęcia. Uczucie mało przyjemne. Uderzył w piach, jednak jakiś zbłąkany kamień i tak wbił mu się w bok, obijając wystającą kość biodrową. - Tssssk..! - Syknął niezadowolony, automatycznie odturlając się z tego miejsca.
Rolada z koców w końcu się rozluźniła, uwalniając skołowanego i zdezorientowanego złomiarza z pułapki. Uniósł się na kolanach, poprawiając potargane i roztrzepane rude kłaki, by za moment zastygnąć w kompletnym bezruchu. Z deszczu pod rynnę. Słyszał wymordowanego lisa, a oto stał przed nim ogromny lew. Otworzył szeroko usta, ale żaden dźwięk nie padał z nich przez dłuższą chwilę. Prawdopodobnie żałował, że tak nagle się wybudził, narzekając na niskie standardy podróży przez desperację.
- N...nie mo-sze by-s - Wymamrotał niezbyt zrozumiale, tracąc resztki kolorów nabyte podczas zwisania głową w dół. Nawet mimo delikatnej opalenizny, można było zaobserwować bladość, jaka wystąpiła na jego twarzy wraz z zimnymi potami.
LEW NEMEJSKI?! Powinien uciec zanim go zauważy? Chyba już za późno na to. Rozejrzał się ostrożnie, mając nadzieję że to co widzi to zwykłe majaki. Lis chce nakarmić nim lwa? A może jeszcze swojego rzekomego ojca? Z zawahaniem spojrzał w tamtą stronę, będąc pewien że zobaczy tam kolejnego wymordowanego. Człowiek? Na pewno nie. Brak dodatkowych kończyn wcale go nie ucieszył. Co więcej wystająca spod ubrania żółta chusta oraz przyfajczona połowa gęby, nie sprawiały że poczuł się lepiej w zaistniałej sytuacji. Do tej pory nie miał styczności z żadną mafią, a jeśli już to niezbyt trwały. Także ciężko było mu określić jak bardzo jest w dołku... zero pieniędzy, nic na wymianę. Nawet gdyby chciał im coś dać, to jedyne co może zaoferować to swoje chuchrate ciało rozwleczone na cienkich gnatach i jakieś śmieci w kieszeniach. Będą go torturować? Może jeszcze go nie zauważyli? Naciągnął na głowę dopiero co zrzucony z siebie koc i trzymając się teorii - skoro ja ich nie widzę, to oni mnie też. Postanowił przeczekać sytuację, udając zwykły kamień. Przynajmniej pod tą cienką szmatą, dyskomfort związany ze znalezieniem się w towarzystwie trzech potencjalnych morderców, zmniejszał się minimalnie. Jeśli nogi nie będą odmawiać mu posłuszeństwa, może nawet da radę odpełznąć od nich ten metr czy dwa... znaleźć dziurę w ziemi i zapaść się pod nią? Takie były nadzieje, jednak szanse że znajdzie odpowiednio głęboki dół, nie będący wcale jego przyszłą mogiłą stanowiły zaledwie jedną tysięczną szansy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.18 11:09  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Podniósł wzrok znak notatnika i… wybałuszył ślepia na majaczący w oddali widok, który na jego doświadczone życiem oko, w pierwszej linii był daleki od słowa „bezpieczeństwo”. Zacisnął palce na przedpotopowym długopisie, szykując się na starcie z ewentualnym zagrożeniem. Trwał w bezruchu, przypatrując się sylwetce ogromnej bestii, najprędzej skłaniając się ku wykorzystaniu mocy niewidzialności, a następnie zrobieniu użytku ze skrzydeł, gdy… czy on widzi lisa?
Z mocniej bijącym sercem podniósł się z ziemi, nie tracąc żelaznego opanowania na twarzy, acz trwożna postawa świadczyła o zdecydowanie większym przejęciu, niż kiedy nie dopatrywał się w tej sytuacji udziału rodziny. Zeszyty opadły bezwiednie u jego stóp, ciesząc się mniejszych stopniem ważności w ocenie anioła. To monstrum go goni? Nie.. idzie zbyt wolno. Nie znajduje się w niebezpieczeństwie..? Bestia ma coś na grzbiecie…. czy to na pewno Kesil? Zacisnął zęby, dostrzegając przemieniającą się postać mężczyzny, która odpowiedziała mu twierdzącą przynajmniej na ostatnie z kłębiących się w jego głowie pytań.
- Kesil… - wydusił z siebie szeptem, na wydechu i choć bardzo chciał zawiesić ucieszone spojrzenie na twarzy swojego syna, wzrok bezwiednie uciekał mu na ogromny lwi pysk. Im dłużej blondyn trajkotał, tym anioł mocniej zaciskał ramiona na jego sylwetce, zdając się schować go we własnych objęciach przed każdym złem tego świata; wliczając w to nowego pupila. Dlaczego nie mogli odbyć tego niezaplanowanego spotkania w normalnym tonie? Dlaczego nigdy nie mogło być normalnie? – Nie martw się o mnie. Czuję się dobrze… - odparł, zdecydowanie nie brzmiąc jak osoba, która czuła się dobrze. Zatopił palce we włosach syna, tuląc go do siebie mocno, ciepło… a przy tym nie odrywał spojrzenia od bestii. – Kesil, co ma znaczyć ten…
„Na grzbiecie ma mojego drugiego przyjaciela.”
Ściągnął brwi, wychylając się w końcu na tyle, by dojrzeć ruchliwy kokonik z zawartością rozchorowanego mężczyzny sztuk raz. Zamrugał zaskoczony z lekko rozchylonymi ustami. Żył tak długo, a jednak wciąż potrafił go zaskoczyć byle sześcionogi lisek ze swoją zwierzęcą i mniej-zwierzęcą kompanią. Wydarł z siebie ciężkie westchnienie i przybrał wyjątkowo łagodny wyraz twarzy, próbując nie zmącić go najszczerszą w świecie nieufnością do lwa.
- Proszę, nie panikuj. – odparł spokojnie w kierunku rudowłosego, wnioskując po dotychczasowym zachowaniu bestii, że nie miała wobec nich złych zamiarów. Widząc strach w oczach mężczyzny chciał go w pierwszej linii po prostu uspokoić… a co uspokajało bardziej, niż informacje? – Nazywam się Ourell i jestem medykiem. – czuł się idiotycznie, próbując uchodzić za wzór opanowania, gdy ogarniał go taki stres i rozkojarzenie, ale trzeba mu przyznać, że zachował profesjonalizm. – Ponoć jesteś przyjacielem Kesila, bardzo miło mi się poznać. Proszę, nie bój się… mówiąc szczerze, jestem równie zaskoczony obecnością tego lwa, co ty, jednak sądząc po jego zachowaniu, mogę przypuszczać, że nie ma wobec nas złych zamiarów. – tutaj spojrzał lekko pytająco w stronę wymordowanego. – Musisz mi powiedzieć, Kesilu, co to wszystko ma znaczyć…? – zapytał go dyskretniej, ściszając nieco głos, nim ponownie nie zainteresował się rudowłosym. Postąpił ku niemu kilka kroków, wciąż bacznie obserwując kątem oka lwa. Był gotów ściąć go mocnym strumieniem wody, gdyby zaistniała podobna potrzeba. Nie podszedł bliżej chorego mężczyzny, niż kilka kroków, chyba, że ten wyraźnie by mu na to pozwolił. – Czy mógłbym cię obejrzeć? Wydaję mi się, że męczy cię choroba…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.18 11:07  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Przyciągnięty do piersi i przytulony, chowany czule w ramionach nie przestawał się boczyć.
- Oczywiście, że się martwię i będę martwić! Jesteś okropny, powinieneś czasem pomyśleć o sobie. - Objął anioła ciepło parskając mu zwierzęco w czubek głowy i za chwilę bucząc niby obrażone dziecko, któremu rodzic nie chce kupić zabawki.
W pewien dziwny, pokręcony sposób to jest normalnie. Normalnie na standardy czterorękiego lisa, żyjącego w zniszczonym świecie, którego ojcem jest niebiańska istota, jaka zstąpiła z niebios, uprzednio uspokajając apokalipsę. Nie można za wiele oczekiwać od tego stanu. To jest największe i najnormalniejsze normalnie, na jakie ten chory, pokręcony świat może sobie pozwolić.
- Hej, mówiłem, że to mój przyjaciel - zaczął w pewien sposób dziecinnie oburzonym tonem, nadymając lekko policzki. - Znalazłem go, jak był ranny, zrobiło mi się go szkoda, więc opatrzyłem mu łapę, a on za mną poszedł. Polubił mnie! Widzisz, ile już umiem? Znalazłem nawet czerejkę i posmarowałem mu rany. Nadal trochę kuleje, ale czuje się już dużo lepiej. Na pysku już nie widać tak mocno blizn - trajkotał dalej w tonie stricte informacyjnym, nie mogąc pohamować radości ze spotkania, kiedy Ourell go przytulał. A potem anioł się odsunął, skupiając mocniej na rudzielcu. Wobec tego Kesil pogłaskał lwa po pysku, na co bestia cicho parsknęła, przymykając oczy. Po skończonych pieszczotach lew wkroczył pod mostek i leniwie ułożył się w wygodniejszym miejscu, zupełnie nie przejmując rozmawiającymi mężczyznami. Zaczął za to wylizywać sobie wziąć bolącą kończynę, aby nieco złagodzić cierpienie po dłuższej podróży.
Wymordowany tymczasem mocniej skupiał się na ojcu i "nowym przyjacielu".
- Jego też znalazłem. Dziwnie się zachowywał. Skakał po drzewach, potem spadł i się dusił... A potem zamknął mnie w baraku i poszedł ze mną do łóżka - poinformował, nie zdając sobie sprawy, jak to brzmi. Ot, lis zakopał się w pościeli, a do niego nieświadomy obecności wymordowanego dołączył Skyu.
- Ale bardzo szybko dostał gorączki, zaczął bredzić i niewyraźnie mamrotać. Jakby miał kamień w ustach, trudno go było zrozumieć. A potem zemdlał - dokończył opowieść, podchodząc za chwilę ostrożnie do drżącej kupki nieszczęść będącej złomiarzem.
Kucnął przy nim, unosząc lekko krawędź koca i zaglądając do środka tego wełnianego fortu.
- Wiesz, ciężko cię tak zbadać, jak się chowasz. Tata nic ci nie zrobi, naprawdę. Zimno ci? Rozpalimy zaraz ognisko. Pójdę, pozbieram patyki. I może jakieś jedzenie znajdę! - Uśmiechnął się ciepło do rudzielca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.18 12:48  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Starał się nie oddychać zbyt głośno, póki lew nie znalazł się z powrotem w spoczynku. Ten lis jest jakiś nienormalny! Oswajać takiego potwora? Całe szczęście, wciąż utrzymuje że są przyjaciółmi. Może rudzielec nie pożegna się ze swym życiem jeszcze przez najbliższe dziesięć minut? Wbił swój wzrok w rzekomego medyka, który przedstawił się jako Ourell. Różni ludzie do niego już przychodzili... właśnie! Przychodzili! A więc byli na jego terenie, w miejscu gdzie to on ustalał zasady i trzymał wszystkich w potrzasku. Zaś tutaj? Powinien traktować to jak porwanie? Skupił swój wzrok na twarzy żółtochustego gangstera. Pierwszy raz miał tak bliski kontakt z przedstawicielem tegoż niebezpiecznego ugrupowania. Przesunął wzrokiem po jego ubraniu, aby na dłużej zatrzymać owy na poparzonej twarzy, a później poddać wnikliwej analizie jego dłonie. Zrobiło mu się duszno ze strachu pod tą szmatą. Jaki paskudny... Gdyby nie ta blizna oraz łachmany i warstwa brudu, powiedziałby że jego miejsce znajduje się gdzieś w mieście. Spuścił wzrok na jego buty. Nie powinien tak się gapić. Co jeśli ten doktorek miał jakieś kompleksy? Cóż za recydywa znajdywała się za tym względnie spokojnym obliczem? Nie zauważył przy nim broni, zaś czarne plamy atramentu, wżerające się w jego dłonie niczym jakiś trąd, niebezpośrednio potwierdzały jego wyższą edukację. Na Desperacji, na takim odludziu niewielu wymordowanych potrafiło pisać. Odruchem zacisnął dłoń na niewielkiej muldzie piasku, kiedy wymordowany lis podszedł bliżej, czyniąc całą tę sytuację jeszcze bardziej kłopotliwą. Niewiele brakuje aby cykl - zaczął bredzić i zemdlał - zaczął się od początku.
- HA?! - Wydał z siebie, nie dokończywszy swej błyskotliwej uwagi. Otóż wraz z tym niezbyt inteligentnym dźwiękiem, przypomniał sobie, że ma język w gębie i do tej pory go nie użył, będąc nie tylko totalnie sparaliżowanym ze strachu, ale też prawdopodobnie dlatego, że owy dziwnie napuchł odkąd zemdlał i niezbyt ułatwiał mu poprawne artykułowanie zdań. - ...ak?
Jasne, nie zrobi... Po usłyszeniu takiej bajki, Ourell litościwy będzie jeśli sprawnie poderżnie mu gardło. W tedy na pewno żadna więcej choroba nie będzie dlań problemem. Obłęd na moment zamajaczył w jego oczach. - ...ylko -esli nie -estes wy-ordowanym. - Zwrócił się do medyka, za chwilę przenosząc swój wzrok na Kesila i łapiąc go za jedną z rąk. Może i nie był zbyt inteligentny, ale zdaje się mieć dość spory wpływ na to co się działo dookoła. Przynajmniej dzięki pupilkowi w postaci lwa nemejskiego. Dobrze będzie go mieć po swojej stronie. Tymczasowo.
- NIE! - Pokręcił głową nerwowo - Nie ic- ni-dzie.
Skrzywił się. Fantastycznie. Sam dla siebie zaczynał brzmieć jak upośledzony trzylatek. Wolał jednak aby Kesil nie oddalał się w tym momencie. Rudzielec właśnie uznał go za najsilniejszą jednostkę stada i chciał go mieć blisko, póki nie nadarzy się jakaś lepsza okazja do ucieczki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.07.18 23:33  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Ten dzień był... spokojny. Zdecydowanie zbyt spokojny jak na zebrane dotąd doświadczenie. Jeszcze nic nie próbowało rozerwać mu gardła, wydusić całego powietrza z płuc ani skosztować w formie podwieczorka. Ta świadomość sprawiała, że czuł się niepewny. Po przyzwyczajaniu do ciągłego obcowania z zagrożeniem nie potrafił rozluźnić mięśni nawet w obliczu spokojnego wieczora. W każdym innym przypadku widok pomarańczowego nieba i leniwie opadającego słońca wstrzykiwałby spokój w organizm. Nie tym razem.
Postanowił zaryzykować i niebezpiecznie naciągnąć limity szczęścia. Wchodzę w górę zawalonej konstrukcji mostu, czuł chłód nadciągającego wieczoru i stale rosnącą wysokość. Mimo tego nie czuł niepokoju. Wizja upadku pozostawała na tyle oddalona, by móc beztrosko rozłożyć ramiona i pokonać kolejne metry w roli cyrkowca.
Dotarł do ciężkich zwalonych wieszaków, przystając przy jednym z nich.
Nie spadnij — zakrzyknęło coś w umyśle. Stawiał, że to rozsądek mógł chcieć zabrać głos i uprzedzić katastrofę. Rozumiał zmartwienie podświadomości. Niestety chwila na pustkowiu wystarczyła, by wyciszyć wrzeszczącą czerwoną lampkę i w końcu rozluźnić napięte mięśni. Nie czuł dziś upadku z wysokości. To nie dzień na umieranie — pomyślał zaraz z jakąś beztroską w niewypowiedzianych słowach.
Odetchnął pełną piersią, zamierzając kontynuować przechadzkę. W tym samym momencie pech postanowił dać mu pstryczka w nos i zaburzyć utrzymywaną dotychczas równowagę. Może to zbyt pewność siebie, a może ignorancja sprawiły, że podeszwa buta przejechała niespodziewanie po metalowej konstrukcji. Zdążył zamachać rękami w nagłym przypływie paniki, gdy sylwetka przechyliła się nad przepaścią, gotowa runąć w dół.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.18 3:45  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Pogoda była okropna na długie spacery. Słońce paliło w każdy odsłonięty skrawek skóry. Bernardyn był mokry od potu. Materiał cienkiej koszuli lepił się do jego pleców. Odgarnął włosy z czoło. Dyszał ciężko, nierówno. Nie miał dobrej kondycji, a teraz ta świadomość odcisnęła się na nim boleśnie. Nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej jedynie utwierdzał go w tym przekonaniu. Ledwo powłóczył za sobą nogami, wspierając się na drewnianym, grubym kiju; spełniała się w roli laski wręcz idealnie. Miał dużo szczęście, że zalazł go na skraju wysuszonego lasu i od razu wpadł mu w oko. Daleko by nie zaszedł z towarzyszącym mu niedowładem, gdyż wścieklizna znów zabawiała się w jego ciele.
  Zatrzymał się na chwilę, by odsapnąć. Pierwszy raz od upływu tysiąca lat uświadomił sobie, że jest naprawdę stary. Bardzo stary i zmęczony życiem. Powinien wreszcie dać sobie spokój. Pogodzić się ze swoim odkryciem. Pożałował, że wychylił nos z kryjówki DOGS, ale od paru dnia jego interwencja medyczne ograniczały się do nieszkodliwych dla zdrowia ran, a on musiał zająć czymś myśli, które nadal kręciły się wokół nałogu. Nie mógł siedzieć całymi dniami w swoim zakwaterowaniu i wpatrywać się w sufit, leżąc na niewygodnej pryczy. Wtedy naszłaby go ochota, aby się napić, a nie mógł pić. Musiał przestać i na razie nie szło mu najgorzej. Powiedział do swojego lustrzanego odbicia: jestem alkoholikiem i przestał. Cztery tygodnie. Przez niemal miesiąc nie konsultował gardła z procentami, nie wypił ani kropli, ale czuł się coraz gorzej, z trudem mówi nie i przede wszystkim drżały mu dłonie. Igły, nici, a nawet skalpel przestały dobrze leżeć w dłoniach i wypadały z nich. Stał się bezużyteczny. No dalej, Jekyll, tylko kropelka, jedna kropelka. Co to dla ciebie - słyszał głos swojej podświadomości i już wiedział, jak czuli się biblijni pierwsi ludzie kuszeni przez diabła w postaci węża do konsumpcji owocu z drzewa zakazanego. Ale on nie miał do czynienia ani z gadami, ani demonami, a jedynie ze swoim słabym charakterem i okropnym przyzwyczajeniem. Robił wszystko, by stłumić ochotę na alkohol. Dosłownie wszystko. Pilnował się na każdym kroku. Nawet omijał szerokim łukiem nieliczne bary na Desperacji, chociaż miał świadomość, że ich asortyment był skromny i jedyne, co mogli mu zaserwować to bimber rozcieńczony wodą.
  Wygrzebał z torby napoczętą butelkę z pitnym napojem i ujął ją w dłonie, wpierw z trudem radząc sobie z korkiem. Przycisnął szyjkę do ust i opróżnił jej zawartość jednym haustem, a potem, rzucił ją pod nogi i przygniótł ciężarem podeszwy trapera. Plastik dogorywał pod jego butem, a on, wsłuchując się w odgłos gniecionego pojemnika, nadal czuł suchość w ustach. Rozejrzał się dookoła i wyobraził sobie, że jego gardło w  swojej konstrukcji przypomina glebę, po której stąpał. Było wyschnięte na wiór i paliło, jakby ktoś włożył do niego rozgrzany do czerwoność pręt. Wiedział, że to złudzenie, ale i tak nie mógł odgonić od siebie takowych myśli. Tylko procenty były w stanie zaspokoić   t e   pragnienie.
  Z pomiędzy warg ulotniło się ciche przekleństwo. Wziął głęboki oddech i ruszył w dalszą drogę, chociaż nawet nie wiedział dokąd idzie. Byle naprzód, byle znaleźć schronienie przez zbliżającą się nocą. W ramach dodania sobie otuchy zaczął nucić melodię, która jako pierwsza przyszła mu do głowy. Jej słowo i tak dawno wyleciały mu z pamięci. Słyszał ją dawno, dawno temu. Na ziemiach poległych Chin. I nucił pod nosem do dziś. Odtwarzał ją w myślach i niekiedy miał wrażenie, że ją słyszy, w ukrytych zwojach wspomnień, jakby głęboko w jego umyśle był zaprogramowany stary magnetofon na kasety, uruchamiany przez nienazwane trybiki; ludzki mózg nadal skrywał w swoich odmętach wiele tajemnic. Niesamowity mechanizm. Czasem brakowało mu radia, więc to on go mu zastępował. W pamięci kompozycja ulokowała się w postaci melodii i paru niezwiązanych ze sobą słów. Własnoręcznie skonstruował z niej zdania. Zapisał je od nowa. Piosenka w swojej starej wersji opowiadał całkiem inną historię, a teraz, strofowana, kręciła się wokół nieszczęśnika, który został poddany brutalnym eksperymentom. Nie miała rymów, ale była logiczna.
  Nie wiedział ile tak szedł. Dwie, może trzy godziny. Nie miał zegarka, ale upalny dzień zbliżał się ku końcowi. Słońce niemal całkowicie skryło się za horyzontem. Duchota w powietrzu nieco się przerzedziła. Znów się zatrzymał, ale tym razem nie potrzebował odpoczynku. Przestał nucić, dostrzegając przed sobą kształty mostu. Podszedł bliżej, wpatrując się w zarysowaną na nim sylwetkę. Jej właściciel nie był urodzonym akrobatą. Jekyll mógł to stwierdzić, bo miał niegdyś do czynienia z fachowcami i w końcu jego przepuszczenia okazały się słuszne. Człowiek, próbujący przeprawić się na drogą stronę, zachwiał się i nieomal stracił równowagę.
  — Witaj, suicdie. — Głos Bernardyna przełamał ciszę. W zasadzie to w jednej chwili wydarzyło się parę rzeczy. Otóż wykrzesał z siebie resztki siły, odrzucił laskę i szybkim krokiem znalazł się tuż przy moście. Kiedy odkrył, że ktoś ma od niego gorzej, od razu poczuł się lepiej. Poczuł, jak przez jego organizm przepływają dotąd niespożyte zapasy energii. Miał im za złe, że drzemały w nim długo, ale cieszył się, że w końcu się przed nim ukazały. — Naprawdę chcesz ze sobą skończyć? — zapytał i zerknął w przepaść. Była głęboka. Wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało chude ciało znajdujące się przed nim, kiedy skonfrontuje się z jej dnem.  — Jestem pewny, że znalazłbym lepsze zastosowanie dla twoich organów. Przemyśl to jeszcze raz.
  Na wąskich wargach doktora ułożył się uśmiech, a raczej grymas będący jego parodią. Nie było w nim ani za grosz rozbawienia. Miał paskudny charakter; obnażał uzębienie i skrawek górnego dziąsła.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.07.18 14:59  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
— Witaj, suicdie.
Słowa zadziałały jak katalizator. Ruszył zastałym mechanizmem, który wpierw zgrzytnął marudnie i zadymił, dopiero po długiej sekundzie ruszając pełną parą. Zdążył złapać za ciężki łańcuch i zapobiec upadkowi. Po utracie równowagi pozostał tylko chłód przepełniający pierś oraz łomoczące pod żebrami serce. Otulił żelastwo rękoma i spojrzał w przepaść.
Później głos znów się odezwał, tym razem zmuszając wymordowanego do obrócenia głowy i skonfrontowania wzroku z autorem. Jak nierozumne szczenię przechylił głowę na bok, lustrując oblicze nieznajomego, jakby doszukiwał się żartu w oczach bądź kącikach ust.
Słucham? — zaczął nad wyraz grzecznym tonem, najwyraźniej mając świadomość, że przyszło mu obcować z kimś starszym wiekiem i doświadczeniem. — Oczywiście, że nie chcę.
Wyglądał na lekko obruszonego głównie przez zaciśnięte w wąską linię usta. Postawienie bezpiecznego kroku w tył wygładziło ten wyraz całkowicie. Dopiero wtedy wypuścił łańcuch z imadlanego uścisku, postanawiając zaufać odzyskanej równowadze.
To tylko pech, nic nowego — mruknął z jakimś zrezygnowaniem pobrzmiewającym w głosie (ciężko o entuzjazm, gdy śmierć średnio trzy razy z kawałkiem klepie z troską po głowie). Odetchnął pełną piersią, uspokoił rozszalałe tętno. Odpowiednia dawka świeżego powietrza zawsze posiadała tę unikatową umiejętność. Potrafiła złapać za ramiona i ocucić odpowiednim potrząśnięciem.
Na przykład jakie? — zapytał, autentycznie ciekawy zastosowania dla narządów, sprawiając przy tym wrażenie kompletnie ślepego na nieprzyjemny wygląd zbłąkanego na twarzy mężczyzny uśmiechu. Dopiero wtedy pozwolił sobie na jej dokładniejsze oględziny. Kilka szczegółów od razu wybiło się ponad innymi, ale nie spieszył z żadnym komentarzem. Ogon świsnął cicho przez powietrze, zdradzając drobne zainteresowanie.
Nie wygląda Pan najlepiej, coś się stało?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.07.18 22:42  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Jekyll sprawiał wrażenie osoby głęboko się nad czymś zastanawiającej, mimo iż na jego ustach gościł nadal ten sam, nieco psychodeliczny uśmiech. Postukał parę razy palcem wskazującym o ciepłą skroń w celu przyśpieszenia tego procesu, a potem zmrużył prawe oko i niemal od razu ponownie je otworzył, o wiele szerzej niż przedtem. Ten gest nie miał jednak kokieteryjnego wydźwięku, służył głównie do uruchomienia tkwiącej w soczewce technologii. Obejrzał dokładnie, co znajdowało się pod skórą chłopaka. Badał stan jego organów i kości, rozmieszczenie żył i przepływ krwi. Niepośpiesznie skanował obiekt w postaci obcego ciała za pomocą urządzenia rentgenowskiego. Wpatrywał się w nań tak nachalnie, jakby chciał rozebrać go zaledwie spojrzeniem, pomimo iż nagość nie robiła na nim absolutnie żadnego wrażenia. Przestał wówczas, gdy jego koncentracja została zachwiana, a błędniki z paru sekundowym opóźnieniem zarejestrowały głos obiecującego królika doświadczalnego.  
  — Nie chcesz? — Dopytał, ale ton jego głosu sugerował rozczarowanie z domieszką smutku. Zapał trochę opadł, a uśmiech niemal natychmiast zależał z wąskich warg i przekształcił się w nieforemny grymas, kształtem nie przypominający niczego konkretnego. Jekyll wiedział, że w swoim obecnym stanie nie był w stanie go przekonać żadną konkretną argumentacją, który w jego mniemaniu oznaczał po prostu środek nasenny wbity w skórę lub jeszcze inny - mniej lub bardziej brutalny - środek ostatecznej perswazji, bo właśnie w ten oto sposób tytułował swoje metody działania.
  Zawahał się przez chwilę, a potem z udawanym przejęciem złapał się za pierś. W tym geście było dużo teatralności; nieznajomy mógł odnieść wrażenie, że doktor odgrywał przed nim wymyśloną na szybko rolę, ale nie taki był zamiar Bernardyna. Czuł się bardzo nieswojo we własnej skórze. Tak, jakby ciało, w którym obecnie zamieszkiwała jego świadomość, nie należało do niego. I teraz starannie sprawdzał funkcje życiowe swojego organizmu, by wyplenić te nieprzyjemne uczucie. Nabrał w usta gwałtownie tlenu i niemal od razu go wypuścił, wyczuwając pod opuszkami bijące serce; jego rytm już dawno się unormował, lekarz nawet nie wiedział, kiedy.
  — Szkoda, bardzo szkoda — wymamrotał pod nosem, ledwo słyszalnym szeptem. Los znów pokazał mu środkowy palec. To tylko pech, nic nowego - odtworzył w głowie  słowa, które przed chwilą padły, sugerujące, że coś ich łączyło. Westchnął ciężko, jakby na jego ramiona spadł niewyraźny ciężar. — Masz zdrowy i silny organizm. Organy też są w porządku, a twojego ciała nie nęka żadna choroba. Byłbyś idealnym przyjacielem mojego kunsztu  medycznego — ocenił, celowo dobierając takie słowa, chociaż z perspektywy drugiej strony mogły brzmieć jak obłąkańczy bełkot; niewątpliwie podczas ich wymowy język mu się trochę plątał i miał ochotę mówić wyłącznie po angielsku, ale wolał nie ryzykować. Nie miał pewności, czy obcy tutaj mężczyzna umiał takowy. Wyglądał jak typowy dzieciak zrodzony na terenach Desperacji, a Jekyll natomiast ze swoją obecną kondycją przypominał szaleńca. Drżały mu ręce, spojrzenie miał odrobinę nieobecne, twarz spoconą z przyklejoną do niej brudem i dwudniowym zarostem na szczęce (dawno się tak nie zapuścił), włosy klejące się do skóry i przy tym niezbyt kontrolował swoją mimikę twarzy. W tej chwili była wykrzywiona w okropnym grymasie, który postarzał go o parę lat i przez co zdecydowanie bardziej zbliżał go do posiadanego faktycznie wieku. Nic więcej dziwnego, że nawet całkiem obca dla niego osoba to zauważyła. Nic dziwnego, a mimo to miał wrażenie, że pięść Wymordowanego przecięła powietrze i wbiła się  boleśnie w jego policzek. Niemalże syknął, ściskając mocno szczękę. Po chwili ją rozluźnił i przetarł twarz nadgarstek, na którym spoczywała mocno uwiązana żółta chusta DOGS.
  — Nic, zupełnie nic się nie stało. To nie jest materiał na ciekawą rozmowę — rzucił w ramach odpowiedzi, cedzące te słowa przez zęby, jedno po drugim. — Lepiej mi powiedz dlaczego życie ci nie miłe. Nie wiem czy wiesz, ale kilometr stąd można przedostać się na drugą stronę bez konieczności narażenia skóry — podjął. — Mogę ci pokazać ten skrót i tak chyba łączy nas ten sam cel. Musimy po prostu znaleźć schronienie przed nocą, zanim stwory rodem z koszmarów wypełzną ze swoich nor, czyż nie? — podsunął, ale nie wiedział co go podkusiło. Zazwyczaj stronił od obcego towarzystwa, w obawie, że w śnie zostanie zabity, ale teraz było mu już chyba wszystko jedno. Potrzebował z kimś porozmawiać. Ostatnimi razy używał strun głosowych wczoraj popołudniu. Wieczorem wyszedł z kryjówki, zostawił nawet Hadesa, i do dziś szlajał się po Desperacji w nie wiadomo w jakim celu. Chyba szukał kłopotów, ale jak na złość ani razu się nie pojawiły. Naprawdę miał pecha i to potwornego pecha, a przy tym zero motywacji, by się powiesić. Życie było nader pełne okropności! Czasem żałował, że apokalipsa obeszła się z nim tak  ł a g o d n i e.


Czas trwania technologii: 1|2
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.18 19:46  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
Nie czuł się zbyt dobrze pod ostrzałem nachalnego spojrzenia całkiem obcej osoby. Wciąż oczekiwał dnia, o którym wszyscy mówili, który ponoć każdego nachodził. Dnia, w którym ciało i umysł przywykną do Desperacji całkowicie. Obecnie był przyzwyczajony do stawiania bezpiecznych kroków w tył, gdy ktoś kierował zbyt intensywny wzrok na wychudzoną sylwetkę. Skorzystałby z tego i tym razem, gdyby nie chłód metalu ziejący w kark. Nie miał się już gdzie cofać.
Ciekawość szybko przyćmiła wszystko inne. W sekundę zapomniał o środkach ostrożności, trzymaniu gardy. Też o tym, że ma do czynienia z kimś zupełnie obcym. Żadna z tych rzeczy nie przyćmiła iskier rozświetlających oczy.
Nie czuł się chory, nic też nie pulsowało bólem. Mimo tego słowa mężczyzny i tak wyciągnęły z gardła "ha?" pełne zdziwienia. Opuścił wzrok i przemknął rękoma po brzuchu, doszukując się tam wskazówki, która naprowadziłaby do wniosków, których miał okazję posłuchać. Nie znalazł niczego prócz drobnej nieprawidłowości związanej z wagą, co tylko wprawiło go w konsternację. Odjął ręce od materiału koszulki i spojrzał z wyczekiwaniem na lico rozmówcy.
Żadna choroba, zdrowe ograny? Skąd Pan to wie, skoro nawet ja tego nie wiem? — powątpiewająca nuta zawarta w głosie mogła sugerować, że nie do końca wierzył ocenie, której został poddany. Potrzebował mocnych argumentów, by uwierzyć, że mężczyzna nie wyssał tego z palca. Z drugiej strony pojawiły się wątpliwości, po co w ogóle miałby to robić? Z wiekiem potrzeba zaimponowania każdej napotkanej osobie malała.
Później dostrzegł żółtą chustę przewiązaną przez nadgarstek i wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Tylko cudem nie podskoczył z nagłego przypływu ekscytacji. Nie powstrzymał tylko ogona, który mimo usilnych prób poruszył się kilkakrotnie, odbijając od lewej do prawej i na odwrót.
— Nic, zupełnie nic się nie stało.
Nie wierzył. Może przez wrodzoną podejrzliwość, a może przez sposób w jaki padły słowa. Odnalazł w sobie na tyle instynktu samozachowawczego, by nie ciągnąć tematu, nie zadawać zbędnych pytań, nie drażnić. Skinął pospiesznie głową, tyle. Nie komentował wątpliwej kondycji, nie wspomniał też słowem, że ogólna prezentacja mężczyzny pozostawiała wiele do życzenia. Każdy o zdrowych zmysłach już dawno zrobiłby o wiele więcej bezpiecznych kroków w tył i zwyczajnie uciekł. Nikt nie chciał obcować z szaleńcami.
Tylko zwiedzałem — zaczął, ale słowa ugrzęzły mu w gardle wraz ze świadomością, że było o wiele ciemniej, niż gdy dotarł do mostu. Zwarł usta w milczeniu i odchrząknął. — Chętnie skorzystam ze skrótu.
Postąpił krok naprzód, gotowy do podjęcia podróży w każdej sekundzie. Zalęgłe w głowie wątpliwości dotyczyły tylko nowego towarzysza. Na pewno nie potrzebuje pomocy? Poradzi sobie? Podobne pytania brzmiałyby komicznie, padając z ust takiego szczeniaka. Głównie dlatego zatrzymał je dla siebie.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.07.18 21:32  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
W zielonych oczach pojawił się niebezpieczny błysk; zapalił się na dosłownie kilka sekund, po czym zgasł, niczym knot mizernej świecy wystawiony na spotkanie z owijającą ją bryzą i przekształcił się wspomnienie nierzadko przybierające formę złudzenia optycznego. Ich właściciel ponownie się uśmiechną, jednak grymas, który pojawił się na jego ustach nie mógł jednoznacznie uchodzić za gest radości. Czuł coraz większe, nasilając się rozdrażnienie cierpkim bólem głowy.
  — Mam... — urwał po chwili, bo ton, którym się posłużył zabrzmiał, wyjątkowo szpetnie. Chrypa zniekształciła wypowiedziany przez niego wyraz, sprowadzające go do rangi niezrozumiałego bełkotu. — Wiem. Po prostu wiem. Jestem doktorem. Zaufaj mi — wyjawił, lecz najprawdopodobniej jego słowa przyniosły odwrotny efekt od namierzanego. Psychicznie chore osoby miewały zaburzenia własnej tożsamości, więc równie dobrze mógł sobie wymyślić, że nim jest, co zresztą pasowałoby do jego obecnego mizernego wizerunku.
  Spróbował się ponownie uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Niemniej jednak na całe szczęście chłopak nie stał się świadkiem tej próby.
  Dr zarejestrował moment, kiedy znajdująca się na nadgarstku chustka pobudziła ciekawość Desperata. Jesteś głupi, Jekyll, czemu nie wcisnąłeś ją głęboko w kieszeni, gdy podszedłeś z nim porozmawiać, wyrzucił sobie w myślach i wtem spomiędzy jego warg padło kilka mocnych przekleństw, wyrzucanych z taką silą i prędkością, jak naboje z magazynku. Zwykle podchodził do reszty populacji z większą ostrożnością, ale wówczas posiadał w sobie więcej rozsądku; takowy wyparował gdzieś między dziesiątym a trzynastym dniem bez picia.
  — Holly shit, tylko mi nie mów, że żółta chusta wzbudza w tobie chęć mordu — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, przez chwilą zapominając do czego służą drogi oddechowe; dopiero po wyduszenie z siebie tych słów, wpuścił ze świstem powietrze z płuc i nabrał go z powrotem. Wróg gangu to ostania rzecz, jaką chciał spotkać na swojej drodze. Profilaktycznie włożył jedną z dłoni do kieszeni i zacisnął palce na zabezpieczonym przez kawałek szmaty skalpelu, ale wiedział, że świata nim nie zawojuje. Nie miał siły na nic. Spożytkował ją na rozmowę, która nie przyniosła niczego dobrego. — Jeśli życie nie jest ci niemiłe, zapomnijmy o tym co wiedziałeś i chodźmy — odrzekł szybko, próbując uciec się tego prymitywnego postępu. Postąpił kilka kroków na przód. Jak tchórz. Chciał uciec jak tchórz. Wahał się, czy do tego celu nie użyć swojej biokinetycznej formy, ale ona jedynie pogorszyłaby jego już i tak wystarczająco kiepski stan, poza tym nie chciał pozostawiać na tym bezludzi pochowanych w kieszeniach i zarzuconej na ramię torbie przedmiotów.
  Pochylił się, ujmując w dłoń porzucony w paru centymetrowej odległości kij, a tej czynności towarzyszyło nieprzyjemne strzelanie w stawach. Zacisnął na nim mrowiące palce, ale nie powróciło nich utracone czucie. Jesteś w rozsypce, Jekyll – odezwał się leniwie podszyty sarkazmem głos w jego świadomości. Był pewny, że gdyby takowa mogła przybrać ludzki kształt, obnażyłaby zęby w sardonicznym uśmiechu, by zademonstrować nań swoje rozbawienie. Alkohol, alkohol. Jedyne lekarstwo, które postawi ci na nogi — nawoływała, podjudzając już i tak napięte nerwy. Bernardyn żałował, że w trakcie rozmowy z nieznajomym pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia. Chęć na konsultacje suchego gardła z wysokoprocentowym trunkiem zwiększyła się i stopniowo przejmowała kontrolę nad jego skierowanymi na odnalezienie schronienia myślami.
  — Stul pysk. — Warknął cicho pod nosem w ramach upustu emocji, ale to nie przyniosło ulgi, której tak skrycie pożądał. Odnajdziesz ją w alkoholu, t y l k o w alkoholu. Czy to ci się podoba, czy nie, Jekyll.
  Gdy oparł nieomal wszystkie tkwiące w nim klimogramy na prawych partiach ciała i lasce, do jego organizmu znów wślizgnęło się zmęczenie i był nieomal pewny, że usłyszał zgrzyt znajdujących się pod skórą kości.
  — Masz przy sobie coś mocniejszego? — wymamrotał, ale spierzchnięte wargi ledwie co się poruszyły. Oblizał je koniuszkiem języka i nawet nie zerknął w kierunku adresata tegoż pytania. Wbił spojrzenie przed siebie, dopiero wówczas zdając sobie sprawę, że sukcesywnie zapada zmierzch. Skierował swoje obolałe kroki w wcześniej wspomnianym kierunku. Niedaleko przejścia była ulokowana zbita z desek chata, w której mógł przenocować i zebrać siły na jutrzejszy dzień. O ile przeżyje.
  Przełknął ślinę, ponownie czując piekący ból w przełyku. Kilometr stąd, ale teraz nie miał już takiej pewności, jak przedtem. Zagryzł wewnętrzną część policzka. Głód alkoholowy przyćmił w nim wiele. Przebierając szybko nogami, począł przemieszczać się stroną, z której tędy przyszedł. Nawet nie zerknął przez ramię, by upewnić się, czy nieznajomy mu towarzyszy. Irracjonalny lęk rozlazł się po jego ciele pod postacią zimnego potu. Obiecał sobie w myślach, że jeśli przeżyje, nie będzie się powstrzymać i przerwie abstynencje. I tak nie przynosiła nic dobrego. Zupełnie nic dobrego. Nadszedł czas na odgonienie od siebie wszelkich złudzeń.

Odnowa działania technologii na skutek wcześniejszego przerwania jej użytkowania: 1|2
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.07.18 23:30  •  Obrzeża Desperacji - Page 18 Empty Re: Obrzeża Desperacji
— Jestem doktorem. Zaufaj mi.
No to zaufał. Wszelkie ślady wątpliwości zniknęły z bladej twarzy, pozostawiając lico całkowicie wygładzone. Mężczyzna nie miał prawa zdawać sobie z tego sprawy, ale to właśnie żółta chusta pomogła dzieciakowi podjąć decyzję. Chwilowo Psy nie miały absolutnie żadnego powodu, by zrezygnować z roztarcia go na miazgę, a mimo to odrzucał wszelkie uprzedzenia już na starcie. Na razie nawet nie planował się przejmować ewentualnymi konsekwencjami.
Nie mógł nie parsknąć pod nosem. Rozbawienie samo postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce i wyjść się przywitać. Szybko zasłonił usta wierzchem dłoni, zaraz machając przepraszająco wolną ręką.
To nie chęć mordu. To... hm, ekscytacja. Chcę dołączyć — zaczął, uprzednio raz jeszcze poprawiając materiał t-shirtu. Robił to nieco nerwowym ruchem człowieka, który chciał, by wzięto go bardzo poważnie (szczególnie w koszulce w dinozaury). Gdy już wiedział, że miał do czynienia z członkiem DOGS, chciał wypaść jak najlepiej. Jednocześnie nieznajomy będąc lekarzem, posiadał umiejętności, których Renardowi zawsze brakowało i czego rezultat odczuwał na niemal każdym kroku.
Mam u was przyjaciółkę, Nayami — dodał po chwili, głęboko wierząc, że nie przysporzy jej tym problemów.
Obserwował wcale nie dyskretnie, jak mężczyzna podnosił kij. Wsparty na grubej gałęzi wyglądał jeszcze gorzej — ta dodawała mu lat i kruchości. Zaczynał wyglądać, jakby byle klepnięcie w ramię miało posłać go pyskiem na glebę. Opętany nie miał zamiaru sprawdzać tego w praktyce. Zamiast tego stał w pobliżu. Nie za daleko, ale za to wystarczająco blisko by w razie potrzeby złapać za ramię i powstrzymać przed upadkiem.
Nagłe warknięcie przepuściło dreszcz przez kręgosłup młodszego. Nie spodziewał się nagłego ataku słownego, do którego chyba nawet nie dał powodu. Z jawnym niezrozumieniem spojrzał na rozmówcę, poszukując na przyprószonej zarostem twarzy wyjaśnień. Zamiast nich znalazł jeszcze większy niż wcześniej i to właśnie ten widok zamknął mu usta w mocnym uścisku.
Bez słów ruszył we wskazanym kierunku, skupiając się bardziej na stawianiu ostrożnych kroków, niż chowaniu urazy. Gdyby poświęcał uwagę temu drugiemu, już ze dwa razy pocałowałby glebę, był tego pewien jak niczego innego na świecie. Przebywający w ciągłym ruchu ogon kilka razy posłał na bok co drobniejszy kamyczek.
Alkohol to chyba nie najlepszy pomysł. Nie w takim stanie — pozwolił sobie zerknąć na bok i kolejny raz zlustrować postać lekarza. Wymowne spojrzenie lawirowało głównie wokół prowizorycznej laski. — Może mogę pomóc w jakiś inny sposób?
Dotychczas chodził na wszystkie strony. Przemykał po większych kupach gruzu, omijał części, których nie dało się przeskoczyć, znikał za wielkimi płatami betonu tylko po to, by wyskoczyć w całkiem innym miejscu. Teraz odległość między nimi wynosiła zaledwie pół metra, choć nie sądził, by ta drobna bliskość miała cokolwiek wskórać. Pozostawało czekać na instrukcję bądź dobitne "spierdalaj" którego spodziewał się o wiele bardziej niż zgody.
Gdyby nie wzrok podrasowany zwierzęcymi genami, już dawno pokopałby go ten cały śmietnik. Nawet nie wiedział, kiedy zrobiło się aż tak ciemno.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach