Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 05.05.14 20:08  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Ale z niego maruda... a niby Grow zrzędził jak stary dziad. Jeśli tak, w tym momencie powinien oddać profesję komuś innemu. Kto tu nie był zrozumiały?
Pocałunek, jaki został mu odebrany, mógł zostać skomentowany tylko jednym – krótkim, acz dosadnie niezadowolonym mruknięciem, w jakie zamieniło się pierwsze słowo, mające opuścić gardło Wilczego. Ale nie opuściło. Sam niespecjalnie zaangażował się w ten gest. Prawdę mówiąc, ledwie coś zrobił, a tym czymś było jedynie zmrużenie dwukolorowych ślepi i wbicie wzroku gdzieś ponad jego ramieniem, jakby ściana drugi raz dzisiejszego poranka okazała się bardziej interesująca. Spotkanie miękkich warg Opętanego, z jego szorstkimi, przegryzionymi ustami z pewnością było – po raz kolejny – kontrastującym połączeniem. Dopiero po krótkiej chwili, mimowolnie rozchylił wargi, jakby tylko czekał na pogłębienie pocałunku, ale w tym momencie ciche cmoknięcie zakończyło akt, a on z niesmakiem skrzywił się, jak ktoś, kto dostał w policzek, a nie coś takiego.
Ding ding ding – spróbował naśladować dźwięk przegranej w loterii, ale zabrzmiał zbyt sztywno i marudne, aby mu się to udało w pełni. ― Mylą ci się obietnice, pysiu, kurwa. To nie ja tobie obiecałem masaż. – Kładąc mu rękę na torsie, odsunął go od siebie i przewrócił oczami. ― Nie po to się ubierałem, żebyś teraz to zepsuł. Raźniej czuję się, jak coś mi zakrywa tyłek, poza tym żebra mi trzeszczą, a dziś wyjątkowo mam zamiar się ich słuchać. Proponuję pokera albo grę w pytania. Możemy też poudawać, że oglądamy TV, przejść się na spacer, odwiedzić Boba albo możesz mi coś o sobie opowiedzieć. A najlepiej opowiesz mi to w drodze do Boba, byśmy mogli się czegoś najeść. Chodź, wysusz się na dworze. Przy odrobinie szczęścia rozłoży cię choroba.

No i sobie wyszli or something.

| zt → Bar.
Dobra, na wszystkie zdania Grow odpowie w drodze. Będę miał chociaż na co odpisywać, a nie tak sucho i pustynnie.|
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.12.15 9:05  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Jakby ludziom - i nie ludziom z resztą też - kiedykolwiek robiło różnicę, czy zamieniają w piekło życie osoby która należy do ich rodziny albo kogoś zupełnie obcego. Tak już ten świat niestety funkcjonował, że dla większości nie miało chyba najmniejszego znaczenia, komu się wbije nóż w plecy. Przez to krajobraz wyglądał jak wyglądał.
Nemo nie miał większego pojęcia o tym, jaką osobą jest Leslie, w końcu nigdy go chyba nawet nie spotkał - może za gówniarza, kiedyś, przypadkiem, ale to dawno i nieprawda. Nie mógł więc wiedzieć, że jest to ktoś, komu co druga napotkana osoba chętnie oderwałaby łeb. On w każdym razie na pewno się do takich zaliczał. Zapewne ku rozpaczy Ourella, który tak próbował zachować więzi rodzinne.
Alan miał pewne trudności z podążaniem za starszym aniołem, ale to chyba nie było nic specjalne dziwnego, skoro jego żołądek i ogółem cały układ trawienny nękały bolesne skurcze. Chwilowo stracił ochotę na bardziej zgryźliwe komentarze, po prostu szedł za blondynem, nawet nie bardzo zwracając uwagę dokąd. W którymś momencie zarejestrował zmianę otoczenia - musiał znaleźć się w hotelowej łazience. Czuł się fatalnie, ale kilka dłuższych minut spędzonych w jednej z kabin troche mu pomogło. W tym czasie, Ourell, tak jak obiecywał, załatwił mu jeden z pokoi. Cóż, Nemo chyba nie miał innego wyboru niż po prostu robić to co starszy anioł mu radził.
Pokój który dostał był - jak na desperackie standardy - nawet schludny. Nie to, żeby Alan wybrzydzał, w końcu spało się i pod mostami, ale jednak milej było położyć się z myślą, że śpisz pod kocem, który nawet niedawno był prany. Skierował więc swoje kroki bezpośrednio w kierunku materaca leżącego pod ścianą. Ułożył się na boku, lekko podkulając nogi do brzucha i nakrył kocem. Ból nadal trzymał, choć nie był już aż tak dokuczliwy. Alan zamknął na chwilę oczy, jakby miał zamiar iść spać, potem znów je otworzył, spoglądając na Ourella.
Przyglądał mu się dłuższą chwilę, w zupełnej ciszy. Dopiero po pewnym czasie spod koca dało się słyszeć mamrotanie.
- Czyli się mną opiekowałeś, tak? - głos miał stłumiony przez koc -  Ale czemu przestałeś?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.16 21:21  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Mógł się pochwalić całkiem sporym wachlarzem znajomości, co można było uznać za całkiem nieprawdopodobne, sądząc po tym, że ostatnimi czasy anioł umiłował sobie wieczne ślęczenie paręnaście metrów pod ziemią, w siedzibie. Chyba po prostu miał to szczęście, że często takie krótkie wyprawy spoza bezpiecznej kryjówki, zawsze owocowały w jakieś mniej lub bardziej przyjemne przygody. W zasadzie ta się w niczym nie różniła; de facto napotkał własnego krewnego. Krewnego, którego teraz prowadził z zimną krwią przez korytarze hotelu, zaskakująco szybko znajdując jakieś wolne lokum. Znał pracownicę hotelowego baru, Kat, dlatego miał nieco ułatwione zadanie.
Nie zamierzał towarzyszyć Alanowi bezpośrednio w toalecie, sądząc, że najprawdopodobniej i tak chłopak najadł się dostatecznie dużo wstydu... choć niewykluczone, że w zasadzie miał to wszystko gdzieś. Zadziwiające, jakim brakiem rozwagi wykazał się Ourell na dachu budynku, a jeszcze bardziej nieprawdopodobne, że zaczął to sobie uświadamiać dopiero teraz, gdy spokojnie spoglądał za zamkniętymi drzwiami ubikacji. Nie znał tego człowieka, a jedyne co ich łączyło, to wspólna przeszłość, którą młodszy z aniołów zdaje się w ogóle nie pamiętać. Mimo tego, że był pewny z kim miał do czynienia, może nie należało wyskakiwać od razu z tekstem o wnuczętach?
Westchnął ciężko pod nosem i otworzył brudnozieloną torbę z wyblakłym krzyżem, z którą praktycznie się nie rozstawał. Zaczął przegrzebywać wszystkie bandaże, nicie i inne medyczne śmieci w poszukiwaniu jakichś ziół na żołądek. Choć asortyment zawsze miał niczego sobie, tego dnia poniósł porażkę. Nie pozostało mu nic innego, jak przysiąść gdzieś w pokoju i czekać, a że umeblowanie pomieszczenia nie było zbyt bogate, miał do wyboru jedno z biednych krzeseł ustawionych na środku pokoju, lub materac. Wybrał pierwszą opcję.
Podniósł gwałtownie łeb, zerkając na wychodzącego z łazienki Alana.
- Jak się czujesz? – sądząc po tym, jak skulił się na materacu, Ourell mógł z łatwością samodzielnie wywnioskować odpowiedź. Nastawiając czujniej uszu, dał radę zrozumieć mamroczącego pod kocem młodzieńca.
„Ale czemu przestałeś?”
W pierwszym odruchu nieco się skrzywił, w drugim zaś po prostu smutno uśmiechnął.
- Żałowałem, że nie mogłem poświęcić ani Tobie, ani innym – w szczególności Leslie’mu… - więcej uwagi, jednak miałem pewne obowiązki. – doskonale wiedział, jak to brzmiało. A nawet nie brzmiało, a czym było. Jeszcze chwila, a zaczną go posądzać o zostawienie biednego dzieciaka na pastwę losu... – W zasadzie zacząłem trochę rozumieć, jak lekkomyślne było nazwanie Cię „wnukiem”, tam na dachu, ponieważ muszę przyznać, że w ogóle nie wiem jaką jesteś osobą. Ja od zawsze najpierw byłem aniołem stróżem, dopiero później kolegą, pracownikiem, kimkolwiek innym... podopieczni byli najważniejsi, a ja w owym czasie musiałem podążać w szczególności za swoim. – starał się przedstawiać swoją historię w neutralnym tonie, ale melancholia zawsze lubiła się wtrącać i choć nie była dominująca, to jednak całkiem wyczuwalna. Nic dziwnego, skoro ów podopieczny był powodem, dla którego Ourell ma połowę twarzy przetrawioną ogniem, a druga zmizerniałą przez wieczną harówkę. – To... może powiesz mi kim jesteś?
Brzmiało, jakby posądzał go o zawód seryjnego mordercy… jednak chodziło mu w dużej mierze o zainteresowania, upodobania… był gotów posłuchać o takich pierdołach, jak choćby ulubiony kolor… liczył, że z każdego jego słowa będzie w stanie wywnioskować, jaką on w ogóle ma osobowość.
Bo póki co zabójczo przypominał mu syna.

WĄTEK ZOSTAŁ ZAMROŻONY.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 16:20  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
#ccccffODMROŻENIE[/color]

- Troche lepiej.
Ból brzucha zaczynał powoli mijać, najwyraźniej nie była to jakaś specjalnie uparta grypa żołądkowa. Chociaż i tak Alan znosił ją nadzwyczaj dobrze, zwykle byłoby dużo dużo gorzej. Chłopak był dosyć słabego zdrowia, przez wszystkie przeziębienia przechodził bardzo ciężko. Skoro więc ból brzucha bardzo powoli już odpływał, pozostawało się mu jedynie cieszyć. Nie chciał jednak kusić losu, dlatego też po prostu nadal leżał pod kocem i wbijał wzrok w półmrok, spoglądając w sumie to raz na swojego rozmówcę, to na otoczenie.
Przez czas spędzony w toalecie w sumie nie miał zbytnio czasu ani okazji do tego, żeby tak jak Ourell, poddać się rozmyślaniom. Na to przyszła okazja później, kiedy już ułożył się na swoim materacu i zwinął pod kocem jak w kokonie. Taka w rzeczy samej była prawda - Alan zupełnie nie poznawał anioła, z którym obecnie rozmawiał. Jeśli ten kiedykolwiek był jego opiekunem... Nemo po prostu tego nie pamiętał. Musiał być zbyt mały by jakiekolwiek wspomnienia zachowały się w jego pamięci. Nie kojarzył także, żeby najbliższa mu osoba - czyli matka, którą musiał już niestety pożegnać - kiedykolwiek wspominała o tym, by ktoś jej pomagał w opiece nad synem. A może coś wspominała? Ale było to tak dawno, że rozmyło się to już w pamięci Alana? Nie był w stanie tego stwierdzić.
Przymknął na chwilę oczy.
Z jednej strony bardzo chciał pójść spać. Organizm chłopaka już od dłuższego czasu był na chodzie a przecież bieganie po dachach i murach było bardzo wyczerpujące! Na dodatek jeszcze ta biegunka. Był po prostu bardzo zmęczony a do tego trochę głodny. Z drugiej jednak strony, nie było praktycznie możliwości, żeby mógł teraz zasnąć, nawet jeśli byłby w pokoju sam. Miał zbyt wielki mętlik w głowie. W końcu nie codziennie spotyka się kogoś ze swojej przeszłości. Bo Alan już zdążył uwierzyć w to, że Ourell faktycznie pomagał jego matce przy zajmowaniu się małym aniołkiem-nielotem. Bomba miała jednak dopiero spaść.
- "Wnukiem"? - słysząc to, chłopak aż się podniósł do siadu, zrzucając koc z ramion. - Wcale mnie tam tak nie nazwałeś. Powiedziałeś tylko, że pomagałeś mojej matce opiekować się mną!
To była jednak spora różnica! Pomagać opiekować się dzieckiem można z czystej dobroci (którą to rzekomo miały odznaczać się anioły), za pieniądze, z litości... Ale przecież wcale nie oznacza to, że jest się rodziną, no nie? Co prawda Alan zauważył, że Ourell podchodzi do tej całej relacji dość melancholijnie i z niejaką nostalgią, ale nie wpadł na to, że może to oznaczać, że są w bliższy sposób powiązani! Nawet fakt, że starszy anioł znał imię Leslie'go nic tutaj nie znaczył. W końcu nie zdradził się on z tym, jaka relacja łączyła go ze starszym Vessare.
Białowłosy oparł się o ścianę. Był nieźle zmieszany i nieco zagubiony. No dobra, odnalezienie dawnego opiekuna to w sumie jedno, a odnalezienie DZIADKA to zupełnie inna sprawa. Tym bardziej Nemo zaczął się też zastanawiać, czemu mama nie opowiadała mu o Ourellu. Czy w ogóle wiedziała, jaka relacja łączyła starszego anioła z jej synem? Czy bardzo zabolało ją, że musiał wrócić do obowiązków anioła stróża?
- Czyli ta przybłęda... mój ojciec... to twój syn? - zapytał, patrząc na Ourella.
W tej sytuacji uznał że opowieść o sobie samym może zostawić na później.


Ostatnio zmieniony przez Gdzie jest Nemo? dnia 26.04.16 23:47, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.16 20:18  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Zacznij odróżniać to, co mówisz w myślach od tego, co kłapiesz jęzorem.
No tak, może odrobinę się pośpieszył, przez co skrzywił się niemal natychmiast po wykryciu przez drugiego anioła małej nieprawidłowości. Aż tak zaczęły ponosić go emocje, że nie skupiał się na swoich słowach? To mu się nie zdarza, weź się w garść.
- Bardzo bym chciał, żeby to nie brzmiało, jak jakaś brazylijska telenowela… - odparł, rozmasowując sobie skronie. - … ale chyba właśnie straciłem szansę na rozegranie tego w spokojniejszym, mniej pokręconym tonie.
Rozsiadł się wygodniej na krześle, wyglądając, jakby faktycznie przygotowywał się do roli dziadka, który zaraz uraczy swoje wnuczęta serią arcyciekawych opowiastek z młodości lub zakamarków własnej głowy. Jedyną różnicą był fakt, że twarz Ourell’a wyrażała absolutną powagę i zdawała się sięgać pamięcią nieco dalej, niż do „półeczki” z dziecięcymi historyjkami.
„(…) to twój syn?”
- I tak i nie… - rzucił nieco kulawo, przymrużając oczy, jakby nie do końca wiedział, w jakim kierunku potoczyć rozmowę dalej, żeby przypadkiem nie uznano go za wariata. Przynajmniej większego, niż na jakiego wyszedł do tej pory. – Jeżeli miałbym być szczery, to trzymam się pewnych niepisanych zasad, które zabraniają mi posiadania synów czy córek. Nie tylko ty masz tu pióra, o czym zresztą przed chwilą cię poinformowałem. – odparł niespiesznie, próbując zważyć każde kolejne słowo. Powinien zaprezentować się jako osoba, nie tyle co anielskiej krwi, a stworzona z samej ręki Boga. Najstarsza generacja, która uchodziła za staromodnych świętoszków, lubujących się w zgromadzeniach i modlitwach dziesięć razy na dobę. Było mnóstwo odstępstw od takiej opinii, aczkolwiek wstrzemięźliwość do popełniania grzechów w przypadku Ourell’a działała jak znalazł. – Ale nikt mi nie zabroni nawiązywania relacji tak silnych, jak te uzasadnione wspólną krwią. – wzruszył ramionami, z czasem wyglądając na pewniejszego własnych słów. – Opiekowałem się Leslie’m kiedy był jeszcze dzieckiem. Wyrósł na osobę, z której nie mogę być dumny, ale wciąż pragnąłem mu pomagać, jak przystało na kogoś, kim chciałem dla niego być. Doskonale wiesz na ile go taka pomoc obchodziła, ale nie potrafiłem zostawić ciebie i twojej matki bez żadnego, choćby najmniejszego wkładu z mojej strony. Jak wspomniałem, na za wiele nie mogłem sobie pozwolić, ale widziałem cię na tyle często, by o tobie nie zapomnieć. – westchnął, robiąc nieco dłuższą przerwę. – „Wnuk” to skrót myślowy, tak to nazwijmy.
Wzruszył ramionami, próbując podzielić się swoją spokojną postawą z Alanem. Potrafił mniej więcej wykalkulować w głowie, że drugi z aniołów miał grubo ponad setkę na karku, jednak jego zachowanie nie przypominało zgrzybiałego starca, a wciąż przywodziło na myśl buńczucznego nastolatka. Wolał takiego dodatkowo nie podburzać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.16 0:35  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Nemo przez chwilę zatopił się we własnych myślach. Próbował sobie poukładać wszystko w głowie na spokojnie, ale zaraz przerwał to, spoglądają ponownie na starszego anioła. Zdecydowanie stracił tę szansę o której mówił, choć nie wszystko było jeszcze zaprzepaszczone. Alan skupił na nim wzrok, wyczekując jakichś konkretnych odpowiedzi. Nie na co dzień masz wrażenie, że ktoś wziął twoje życie niczym szklaną kulę wypełnioną wodą i sztucznymi płatkami śniegu, po czym zatrząsnął mocno. Można było dostać lekkich zawrotów głowy.
Swoją drogą, akurat za wariata to Alan raczej Ourella nie uważał. Z resztą, czy można było powiedzieć, że z całą pewnością którykolwiek z nich jest w stu procentach zdrowy na umyśle? Obaj byli już chyba za starzy na to, by można ich było uważać za w pełni normalnych. Dlatego Alan wolał wysłuchać tego, co starszy anioł ma do powiedzenia, choć nie można było powiedzieć, by on z kolei przypominał wnuczka, wyczekującego na bajkę. Wzrok miał twardy, domagający się wyjaśnień. Jak wiele Ourell miał wspólnego z jego ojcem? Czy taką relację da się znieść, czy może powinien od razu posłać starszego anioła w diabły? Czy mógł go winić za to, że matka musiała wychowywać Alana sama?
Po słowach Ourella, ponownie odwrócił od niego wzrok, by przetrawić to co usłyszał. To znaczy, że nie łączyły go z białowłosym bezpośrednie więzy krwi. Potrafił jednak zrozumieć uczucia, jakimi Zachariel darzył Leslie'go. No, może nie w stu procentach, bo nie mowa tu o relacji ojciec-syn a bardziej brat-brat. W końcu banda Łowców, wśród których wychowywała go matka, była mu niemalże jak rodzina. I nawet bez więzów krwi, Alan traktował tamtejszych zabijaków jak właśnie braci. I choć wybrał inne życie, niż pośród czerwonookich, nadal wspominał ich z pewną nostalgią.
- Więc jest to częściowo twoją winą, że zostawił mnie i matkę - mruknął, bardziej jednak do siebie niż do Ourella. W końcu charakter dziecka, a potem dorosłego, który z niego wyrósł, nie jest ustalony od samego początku. Starszy Vessare nie mógł być od samego początku tak bezdusznym skurwysynem, żeby zostawić dziecko i jego matkę. A może mógł? Zdaniem Alana, musiał przecież istnieć jakiś sposób, by wychować go na nieco porządniejszego człowieka. - A z resztą... nieważne.
Cóż, dobrze jednak, że Ourell zdecydował się choć częściowo naprawić błąd, który Leslie popełnił i miał gdzieś.
Chłopak westchnął. Taka garść informacji sprawiła, że znów poczuł się zmęczony. Przytłoczyło go to wszystko nieco. Czy czuł żal do Ourella, kiedy dowiedział się, jaką rolę odegrał w jego życiu? Nie. Przez głowę przeleciało mu, że chyba może powinien, ale nie potrafił znaleźć w sobie takiej emocji. Tak samo jak nie potrafił znaleźć do starszego anioła też sympatii, czy wdzięczności. Choć o dziwo, odczuł pewną ulgę. Maleńka iskierka w jego sercu zaczęła mu szeptać, że znalazł kogoś życzliwego; kogoś, poza łowcami, kto, całkiem możliwe, będzie mu przyjazną duszą. Rodziną.
Musiał się zastanowić czy nie zgasić tego ognika ciężkim glanem.
- I... co teraz zamierzasz? - zapytał trochę nieobecnym tonem. Ourell znalazł dawno niewidzianego (zaginionego?) członka rodziny. Co teraz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.05.16 21:47  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
„Więc jest to częściowo twoją winą, że zostawił mnie i matkę.”
Ponieważ niewłaściwie go wychował? Tym zdaniem Alan prawie rozkroił drugiemu aniołowi serce, choć wyraz twarzy pozostawał niezmienny. Delikatny, nienachlany uśmiech. Nie skomentował tego żadnym słowem. Uważał, że bez sensu było się bronić, skoro młodszy skrzydlaty musiałby polegać wyłącznie na jego słowie. Mieszkał w Desperacji dostatecznie długo, by wiedzieć, że nikt tutaj nikomu nie wierzy, a zwłaszcza brzydkim facetom, którzy podają się za rodzinę. Tłumaczenia odnośnie tego, jak bardzo próbował cokolwiek w zachowaniu Lesliego zmienić, byłyby zbyteczne.
W momencie, gdy przyszywany wnuk oddawał się swoim wewnętrznym rozważaniom, telefon w kieszeni Ourell’a zabrzęczał. Był wystarczająco stary, by nie wydobyć z siebie żadnej głupkowatej melodyjki, ale nie na tyle, by stracić funkcje wibracji. Mruczenie urządzenia szybko zostało ukrócone zgrabnym pociągnięciem placów, które wydobyły winowajcę na zewnątrz.
- Przepraszam. – grzecznie przeprosił za okazanie wybitnego braku kultury – jakby kogokolwiek w tym świecie to jeszcze obchodziło – i zerknął możliwe najkrócej na wyblakły, porysowany ekranik.
Był Psem. W dodatku staromodnym, który liczył sobie więcej lat, niż wszyscy jego towarzysze w siedzibie razem wzięci. Rzadko dotykał się techniki, choć przywdzianie się w żółć zwiększyło częstotliwość takich styczności z elektroniką. Normalnie porzuciłby komórkę we własnym pokoju, jednak ze względu na swoją funkcję – całkiem istotną, skoro miał ratować ludziom życia – zdecydował się być w stu procentach w kontakcie. Przynajmniej, gdy gdzieś wychodził.
Kuroi. Niedźwiedź babiloński. Pomoc.
Standard. Wiedział, że często zdarzali się ranni w potyczkach z desperacką fauną. Często stan takich nieszczęśliwców był bliski tragedii, więc Ourell’a oczywiście natychmiast zaczęło nosić. Co prawda wciąż siedział względnie spokojnie, ale wyprostował się i bez wątpienia dał swoją postawą znać, że stało się coś poważnego.
„I... co teraz zamierzasz?”
- Mieć z tobą kontakt, to chyba jasne. – odparł z delikatnym uśmiechem. – O ile oczywiście będziesz tego chciał. - odparł i wyjąwszy z torby stary notes i jeszcze starszy długopis, zapisał na jednej ze stron ciąg cyfr. Ostrożne przedarł kartkę, pozostawiając numer czytelny i położył skrawek papieru na stole. – Mój numer. Przyznam szczerze, że noszę to urządzenie wyłącznie z obowiązku… a na domiar złego jest ono dosyć oporne jeżeli chodzi o działanie, jednak gdy tylko znów będziesz chciał się spotkać; napisz. Porozmawiamy w mniej… niezręcznych?... okolicznościach. Przetraw to, co ci powiedziałem i proszę, wybacz, że zostawiam cię w takiej sytuacji samego, jednak… - zadarł kciukiem żółtą chustę przewieszoną na szyi. - to mnie do czegoś zobowiązuje. Jeżeli nie masz telefonu, zgłoś się do „Kat” z hotelowego baru poniżej. Być może ci użyczy, gdy wspomnisz o „Ourell’u”. – wypuścił z siebie ciężko powietrze, jakby zastanawiał się, co jeszcze wypadałoby powiedzieć.
- Do zobaczenia.
Rzucił mu ostatni przepraszający uśmiech… i czym prędzej pognał w stronę swojego domu.


{ z.t }
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.16 10:28  •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
Liczył na jakieś konkretne wyjaśnienia. Ciekaw był, czy po słowach przez niego wypowiedzianych, Ourell zacznie mu się tłumaczyć. Nic takiego jednak nie nastąpiło. W sumie trochę szkoda, może Alan dowiedziałby się więcej o swoim ojcu. A może w sumie to i dobrze, bo przecież za każdym razem gdy o nim myślał, dostawał białej gorączki.
Uznał więc że powinien zostawić temat ojca. Ten gad zatruwał mu życie chyba od zawsze, a najgorsze było to, że nawet się o to nie starał. Ale ciężko było przetrawić własne kalectwo, jeśli było się pozostawionemu samemu sobie.
Cichy dźwięk wibracji wyrwał go z rozmyślań. Nemo podniósł wzrok, zerkając na Ourella, który wyciągnął z kieszeni telefon. Tak, Alan wiedział co to jest, choć sam nie trzymał nigdy podobnego urządzenia w rękach. Spoglądał więc zaciekawiony bo choć stary, nadal jednak była to jakaś elektronika, z którą nie miał częstego kontaktu.
Czy chciał mieć kontakt z Ourellem?
Nie wiedział. Nadal nie zdecydował się czy zdeptać tę iskierkę w swoim sercu czy może pozwolić jej rozbłysnąć jaśniej. Dlatego podobała mu się możliwość komunikacji z Ourellem, jeśli to on będzie tego chciał. Kiwnął więc tylko głową na znak, że rozumie, do kogo powinien się zgłosić w razie chęci wykonania telefonu. Jednak z niejakim rozczarowaniem patrzył jak starszy anioł wychodził. Z drugiej strony odczuł jednak ulgę. Musiał sobie to naprawdę wszystko poukładać w głowie.
Odmruknął mu więc tylko też "Do zobaczenia" a potem znów okręcił się kocem i legł na materacu. Żołądek już prawie mu nie dokuczał, mógł więc spokojnie oddać się rozmyślaniom. Zamierzał skorzystać z pokoju, opłaconego przecież przez bernardyna, i zostać w nim do rana. Dopiero kiedy nad Desperacją wstawał kolejny dzień, Alan chwycił kartkę ze stołu i opuścił hotel.

zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Pokój 6. - Page 2 Empty Re: Pokój 6.
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach