Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

CZAS: Wiosna, rok bieżący
MIEJSCE: Desperacja, Kryjówka DOGS i okolice

Nie mogła całego życia spędzić pod ziemią, kiedyś musiała opuszczać norę, choćby dla zaczerpnięcia świeższego powietrza i złapania trochę słońca. Przez fakt, że ostatnimi miesiącami unikała promieniowania wiszącej na niebie gwiazdy, wypełzając nocą, odcień jej skóry przypominał teraz bardziej zsiniałego topielca niż uroczy, charakterystyczny fioletowoniebieski o zdrowym blasku. Nie mogła też spać, czuła się niemrawo, tęskniła za świeżym kawałkiem jakiegoś owocu. Nie mogła narzekać na kuchnię, bo dopóki dostawała żarcie za bycie pasożytem nie powinna krytykować kucharza. Zresztą, nie capiło pleśnią, nie zdarzyło się, żeby się zatruła, dało się przełknąć bez odruchu wymiotnego. Tylko mało kiedy dało się natknąć na surową, świeżą marchewkę, kawałek zielonego liścia czy jabłko. A nie miała ochoty znowu zostać obita podczas szukania warzywek do uzupełnienia ilości witamin w organizmie. Aniołów dalej unikała, więc Eden tym bardziej odpadał. Zostało pogodzenie się z losem, że nie wygląda już jak Wenus o poranku.
Niedawno padało, mogła to wyczuć z zapachu powietrza. Temperatura była jednak na tyle wysoka, że wszystko wysychało, para zalegała w powietrzu powodując zaduch. Prawie poczuła się jak w domu, tylko brakowało kilometrów nieprzebytej dżungli, w której co mniej niż pół metra siedział jakiś wąż, pająk, złośliwy owad, trująca żaba, dziki kot albo ptak wielkości dorosłego człowieka. No i kwiaty połykające w całości wszystko co przejdzie obok. I żywe korzenie potrafiące wpełznąć pod skórę boleśnie i powoli wysysając życie z ofiary. I plemiona kanibali. Ale poza tym to jak w domu. Lysane badając laską teren sunęła boso po piasku, długa, szarobrązowa sukienka, którą założyła, wyglądała trochę jakby ktoś próbował przerobić worek po ziemniakach na zdatny do użytku publicznego ciuch. No ale ona problemu nie widziała. A zawsze równie dobrze mogłaby wyleźć nago, nie miała się czego wstydzić w świecie pełnym zdziwaczałych pół-zwierząt.
Odszukała kamień, który służył jej czasami za siedzisko. Niezbyt wygodne, ale przynajmniej było to lepsze od wilgotnej ziemi. Oparła długi kij o udo, a następnie zsunęła z oczu opaskę, którą zakrywała upiorne oblicze i jedyny ślad po karze od skrzydlatych. Zastanawiała się czy będzie w stanie kiedyś do nich pójść i uzyskać przebaczenie. Musiała się tam udać, chciała zwrócić wszystkie pióra i kosmyki włosów, które zabierała każdemu zabitemu aniołowi. A skrzyneczkę miała dość pokaźną i była to jedna z pierwszych rzeczy, o zabraniu których pomyślała podczas ucieczki z poprzedniego miejsca przebywania. Spory kawał historii pokazującej jak zepsuty miała umysł, kiedy nie potrafiła opanować nałogu. Udało jej się wyjść na ludzi pod tym względem, ale wystarczyła jedna kropla mleka makowego, żeby do tego wróciła.
Materiał został starannie ułożony na udach, a sama długoucha wydobyła z kieszeni szczotkę składającą się z mnóstwa drucików. Korzystanie z tej prowizorki nie było zbyt przyjemne przy skórze głowy, ale resztę włosów czesało ze znośnym efektem. Nie chciała całkowicie przypominać dzikusa, wciąż jakoś dbała o swój wizerunek, a akurat białe fale opadające aż do ziemi były dla niej świętością. Zabrała się za czesanie, ostrożnie wybierając każde piórko rosnące pomiędzy włosami. Ostrożne pociągnięcia, delikatne rozplątywanie kołtunów. Ścięcie ich mijało się z celem - po kilku przemianach znowu byłyby długie. Zignorowała żelkowate stworzenie, które wspięło się po niej na czubek jej głowy, ale musiała być teraz jeszcze bardziej uważna. Lil'dragon nie miał imienia, uczepił się Lyse jak rzep psiego ogona, a ona nawet nie wiedziała czym toto jest. Ale było małe i urocze, a choć nie miało piór, to było jej małym dzieciątkiem. No i dobrze się dogadywały z tym tchórzliwym feniksem, więc nie widziała sensu, żeby owe coś pogonić. Jak dotąd było niegroźne, choć kluchowatość i włażenie na wszystkich bywało uciążliwe. Kobieta zaczęła coś nucić w rodzimym języku, z zamkniętymi oczami korzystając ze słonecznych promieni. W pobliżu wejścia nie musiała się bać o to, że ktoś ją zaatakuje, kilku członków gangu na ogół plątało się w okolicy. Nie przestawała być czujna nawet w takich okolicznościach. Najgorszym błędem było zignorowanie i niedocenienie przeciwnika.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ziemia chrupała pod podeszwami jego butów jak kruche kostki małych stworzeń. Trzaskało co krok, kiedy przechadzał się terenami należącymi do Psów — spacerował miejscem wiecznie patrolowanym przez Charty i strzeżonym z bezpiecznych kryjówek przez żądne walki Dobermany. Miejscem, które na mapach oznaczone byłoby jako fragmenty niepotrzebne, niezamieszkałe. Puste. Nad ich siedzibą rzadko przelatywał choćby sęp. Grow nie potrafił sobie przypomnieć, czy ktokolwiek kiedykolwiek... pomijając Lukę, tę kobietę głodną przygód, nierozważną i wyzywającą... przemierzał ten odcinek Desperacji. Jeśli tak — robił to szybko, raczej uciekając, niż próbując zostać. Rozglądając się po suchym krajobrazie dostrzegało się tylko ukrop, zmęczenie i bliską śmierć. Byli szaleńcami zostając tutaj. Nie brakowało im uporu, ale ciężko mówić o odwadze, gdy topisz się po gardło w piaskach.
Szaleńcami albo bogami.
Stworzyli tutaj życie. Utrzymali się, rozrośli i — więcej nawet — wyszlifowali siłę. Współpracowali nie tylko ze sobą, ale także z tymi ziemiami. Z linią, w której piaszczyste wydmy zamieniały się w twardą, popękaną glebę. Z wysokim wzniesieniem idealnym na punkt obserwacyjny. Ze spróchniałymi drzewami, nieistotnymi dla innych, ale dla nich będącymi siedziskami, a czasami również skrzyniami na wiadomości lub skarby.
Żarliwe spojrzenie Growlithe'a dostrzegło jeden z takich punktów, ale nim tam dotarł, Lysane zdążyła go ubiec. Nie przejął się tym. Szedł teraz w jej stronę, bezmyślnie wpatrując się w długie wstęgi włosów, rozczesywane jakimś narzędziem.
Brakowało jej gór Shi? Tego niepowtarzalnego klimatu, kompletnie innego niż ziemie Desperacji, gdzie nawet po deszczu powietrze jest bardziej suche niż wilgotne? Brakowało cienia i zwierzyny, kamiennych posadzek, roślin? Służby, która uwijała się pod rozkazami albo po prostu towarzystwa znajomych, którzy nie mierzyliby jej sceptycznym spojrzeniem?
Równie sceptycznym co jego?
Skrzywił się. Wewnątrz niego dwie bestie szarpały się o dominację. Jedna symbolizowała jego lojalność wobec Lysane; naiwną wiarę, że przeszła na „właściwą” stronę; że będzie użyteczna. I przede wszystkim — będzie jego. Druga przypominała, że tak naprawdę nic ich nie łączyło, że to trochę potu, oddechów i gorąca. To wszystko mogło być grą idealną. Jako aktorka sprawdzała się przecież doskonale.
Han poznał cię z Psami? — wychrypiał na przywitanie, kiedy nogi wreszcie się zatrzymały. Zapanowała cisza. Nie zakradał się do niej, nie było zresztą sensu. Funkcjonowała na zupełnie innych zasadach niż znaczna większość; wyczułaby go z daleka i rozpoznała, a poza tym chciał być rozpoznany.
Żyjemy w innym tempie niż Kościół Nowej Wiary. Mamy też inne tradycje. Nie wszystkie ci się spodobają, bazując na tym, co przeżyłaś w ostatnich miesiącach.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żelka zaczęła podskubywać jedno z piór, próbując przeszkodzić swojej pani. Ta jednak ignorowała zaczepki kruchego stworzonka, zacięcie walcząc z kolejnym ogniskiem splątania. Mogła tarzać się w błocie, być pokryta kurzem i pyłem z wydm, kąpać się raz w miesiącu i ogólnie dumnie reprezentując brud, w jakim im wszystkim przyszło żyć, ale podświadomie wiedziała, że dręczyłoby ją nieistniejące sumienie. No i miała jedną osobę, dla której mogła chcieć wyglądać na nieco czystszą, choć może nie robiła tego w pełni świadomie. Kobieta szturchnęła swojego towarzysza nieostrą częścią grzebyka, żeby przestał się wiercić. Może był niewielki i ważył tyle co nic, ale naprawdę nie chciała zrobić mu krzywdy.
Dopóki nie wiało jej piaskiem w twarz, przebywanie na tak wielkiej pustyni nie było przeszkodą. Nim dotarła do terenów dawnej Japonii miała okazję przebrnąć przez wiele pustyń, a niektóre były jeszcze mniej przyjazne niż Desperacja. Miejsca, gdzie przez cały rok nie spadała nawet kropla deszczu, za dnia nagrzane do przesady, nocą ochładzające się poniżej zera. Jedne pokryte kamieniami, inne sypkim, zdradliwym piachem, jeszcze inne będące popękaną, zbitą ziemią. Żadnych roślin, żadnych zwierząt na powierzchni, ślady zacierane przez podmuchy równie gorącego wiatru. Zdecydowanie gorzej niż teraz. Nie miała co porównywać do Shi, ostatecznie to tylko krótki epizod długiego życia. Jeśli brakowało jej czegokolwiek to tylko oryginalnego domu. Cienia palm na plaży, dzikości wszystkich żywych stworzeń, wysokich gór, do których prowadziły skaliste, niebezpieczne ścieżki. Nie zawsze była przecież zapatrzona w wygody, obsługiwana przez wiernych służących, mając wszystko na wyciągnięcie ręki. Kilkadziesiąt lat wcześniej jak nie zapolowała to nie jadła. Jak nie zadbała o dach nad głową, to na ten łeb kapało. Na szczęście nie dostrzegała większości wzroków...
Zamilkła, wyłapując jego nikły zapach i nieukrywane kroki. Wymordowanych ciężko było zajść, a tych, którzy brak jednego zmysłu rekompensowali wyostrzeniem innych jeszcze bardziej. Dłonią natrafiła na ślad po ostatnim spotkaniu w Apogeum. Prawie zniknął, ale przypominał o słabości i własnej głupocie. Zewnętrznie niewzruszona kontynuowała lekkie pociągnięcia. Smoczkowate stworzenie najpierw plasnęło ją ogonem w nos, a następnie zeskoczyło i z zainteresowaniem podreptało w pobliże nóg Wilczura. Pozostawało ostrożne, ale próbowało powąchać jego but.
- Mm, był całkiem miły - odpowiedziała zgodnie z prawdą. I nawet nie zdążyła chyba jeszcze narobić sobie wrogów, albo o tym nie wiedziała. Próbowała nie obrażać niczyich uczuć, nie obnosić się ze swoją przeszłością i pozostawać tak neutralna jak się dało. Uniosła głowę, choć ciężko stwierdzić, żeby na niego patrzyła. Białe oczy mijały jego sylwetkę, wcale nie o milimetry. Niektórych denerwowało, że nie patrzyła im w oczy czy chociaż na twarz, trudniej było wykryć podłe kłamstwo z twarzy, która zdradzała cokolwiek tylko ułożeniem ciemnych warg. Choćby chciała, nie mogła patrzeć. Im dłużej wykorzystywała zdolności tym bardziej obawiała się powrotu ich zaniku, a nawet to nie pozwalało jej na widzenie kolorów. Mogłaby być jego, ale nawet nie wiedziała jak do końca wygląda. Jakiego koloru były jego oczy, miał brązowe, rude czy może białe jak ona włosy. Była w stanie rozpoznać jedynie odcienie szarości, więc odrzucała z góry czerń. Głupio byłoby pytać, jeszcze głupiej nigdy się nie dowiedzieć. Musieliby chyba wreszcie się przejść na jakąś porządną randkę i pogadać jak zwierz ze zwierzem.
- Kościół był tylko jedną kroplą w oceanie. Jest przeszłością, błędną decyzją, z której konsekwencjami będę żyć jeszcze przez długi czas. Nie prosiłabym o pomoc, gdybym miała kręcić nosem na wasze zwyczaje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pamiętał swoją pierwszą wizytę w londyńskim szpitalu, w którym miał zacząć praktyki. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy jeden z pacjentów w podeszłym wieku chwycił go gwałtownie za ramię i niemal zerwał świeżo wyprasowany kitel. Młody, nadambitny chłopak nie potrafił pojąć co się właśnie stało — dlaczego nogi mężczyzny o siwych poplątanych włosach załamały się jak suche patyki i dlaczego jego twarz miała taki wyraz. Wyraz furii, zaskoczenia, żalu — wszystkich tych emocji, które kłębiły się w jego chorobie i powoli go zabijały. Wówczas Jace był na granicy; złapały go wątpliwości, czy to miejsce jest dla niego, dla nerwów, które na widok upadku nieznajomego starca niemal pozrywały się jak struny. Czy będzie w stanie podjąć się opieki nad ludźmi, którzy wcale nie chcieli się tutaj znajdować. Czy zniesie ich wrzaski, zawodzenia i postękiwania bólu. Czy, gdy nadejdzie drugi raz i kolejny, i jeszcze następne, to paraliż, który złapał go w tamtej chwili, puści i wyzwoli jego ciało. Okazało się jednak, że wystarczyło podjąć decyzję. Kiedy już wreszcie zwymiotował, a potem uspokoił drżenie rąk bez konieczności opierania ich o umywalkę, uznał, że stanie na wysokości zadania bez względu na wszystko. Obcowanie ze śmiercią, z jej zapachem, przygotowało go poniekąd na czasy po apokalipsie. Pierwszy cios, który wiele psychik roztrzaskał na mak, jego najwyżej obił. Już wtedy był odporniejszy od reszty, a niemal całe millenium później z jakichkolwiek emocji, strachów i zacięć nie pozostało nic. Chciał sobie wmówić, że to nieprawda, że w gruncie rzeczy posiadał CELE, a ludzie bez wyobraźni, ludzie puści i wyzuci z uczuć nie posiadali niczego — i dlatego nie mógł do nich należeć. W rzeczywistości nie było to niczym więcej niż irytacją, że wkrótce stanie się tym, czym gardził.
Towarzystwo Lysane, nie wiedzieć dlaczego, doprowadzało do zachwiania. Jakby wprowadzała jakiś zamęt do poukładanych myśli, wzburzała ich szyk samą swoją obecnością. Wilczur nie pierwszy raz zauważył, że w jej pobliżu ocierał się o granicę. Nie było gradientu szarości. Potrafił albo nie odczuwać nic, albo aż za dużo. Kiedy zdawało mu się, że przywykł do woni otoczenia, do ciężaru niebezpieczeństwa i manii prześladowczej, los rzucał mu pod nogi Lysane. Gdzieś w tle odbijał się jeszcze rechot (może Boga, a może kogokolwiek, kto sprawował władzę nad światem), kiedy do Growlithe'a docierało, że do pewnych osób nie przyzwyczai się nigdy. Okazała się więc — w pewien sposób — odskocznią od nudy codzienności. Ich ścieżki stykały się ze sobą, tym rzadziej, im wyżej pięła się w hierarchii KNW, ale najwidoczniej był to celowy zabieg. Wszystko po to, aby ostatecznie i tak trafiła do DOGS. Miała być więc jego zmorą?
Nogi Wilczura ugięły się w kolanach, gdy siadał na twardym, nierównym kamieniu, zagarniając dla siebie tyle miejsca, aby było mu wygodnie i wystarczająco, by nie naruszyć dotychczasowej pozycji kobiety. Siedzisko tak czy inaczej nie szczyciło się wielkością — mógł więc i bez dotyku poczuć ciepło jej ciała. Z tej odległości był niemal pewien, że słyszy szum niebieskiej krwi. Tyle mu wystarczało.
Wzrok skierował przed siebie, na horyzont; ziemia odcinała się delikatnym półkolem na wściekle niebieskim niebie. Grow milczał już dłuższą chwilę. Najwidoczniej rozmowy dalej nie były jego konikiem.
Jakaś jego część nie chciała tego robić. I nie miało to nic wspólnego z niechęcią przyjęcia jej do grupy. Wręcz przeciwnie. Najlepszym rozwiązaniem wydawało się nagięcie zasad i ograniczenie się do przekazania jej chusty. Kawałka zwykłej szmaty, dzięki której inni będą nachylali się nad sobą i zniżając się, zniżać będą też głos — aż do szeptu, bo o Psach nie można było mówić głośno. Nie, jeżeli chciało się zachować wszystkie zęby. Nie było jednak mowy o żadnych wyjątkach.
Reguły to reguły.
Odetchnął, przesuwając rękoma po swoich udach, aż nie dotarł do stawów. Potem dłonie ześlizgnęły się do wewnątrz, przedramiona opadły na nogi, a palce obu dłoni zetknęły się ze sobą. Wzrok oderwał się od widnokręgu i wreszcie spoczął na ex generał. Musiał przekręcić głowę nieco na bok, aby w pełni ocenić jej oblicze. Choć czy tak naprawdę kiedykolwiek rozszyfrował jej myśli?
To będzie bolało — wychrypiał nagle, zatrzymując resztę oczywistości za zaciśniętymi zębami. To, że zwarł szczęki, widoczne było co najwyżej po żuchwie — jej linia wyostrzyła się gwałtownie, jakby z niewiadomych powodów skóra twarzy stała się mniejsza i bardziej naciągnięta.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziecko gór i buszu, od urodzenia aż do drugiego życia i przez sporą jego część. Pojawiła się na zniszczonej już Ziemi, bez szans na zdobycie wykształcenia potwierdzonego papierkiem z pieczątką Jakiejś-Ważnej-Uczelni. Musiała dbać o siebie, rodzinę i sąsiadów, praktyka zmieniała się w codzienną pracę, walkę o przetrwanie. W wysuszonych, skalistych górach niewiele roślin chciało wyrastać, pozbawiona życiodajnych substancji gleba z trudem radziła sobie ze zwykłą trawą. Żeby zdobyć wodę i cokolwiek do jedzenia musieli wyprawiać się wgłąb gęstego, dzikiego lasu, zwodniczego, drapieżnego. Dzieci były przyzwyczajone do tego, że czasem ich rodzice nie wracali albo zaczynali nieuleczalnie chorować. Krążyły tylko mity o leżącym na północy wielkim mieście, w którym nie brak niczego, nie ma w nim zmartwień i chorób, otoczone ogromnym murem, który nie wpuszczał żadnych zagrożeń. Jako dziecko marzyła o zobaczeniu M-1, wyobrażała je sobie jako bogate i piękne, choć mając do dyspozycji jedynie marne namioty i walące się ruiny, większość budynków w jej głowie wyglądała jak właśnie duże, zdobione namioty i ładne, malowane domki, których ściany nie kruszą się przy większych powiewach wiatru. Nie miała jednak czasu gonić za marzeniami, wysoko w górach nie istniało dzieciństwo, a ledwie po osiągnięciu wieku uznawanego w normalnych czasach za dojrzały zachorowała po zetknięciu ze zdziczałym mieszkańcem dżungli. Z zarażonymi się nie pieszczono. Był wybór - odchodzisz dobrowolnie albo przyjaciel podczas wyprawy sam cię odstrzeli.
Od przemiany minęło wiele czasu, ale wewnętrznie nie zmieniła się ani trochę. Dopasowywała się do sytuacji, zmieniała zachowania, naśladowała kolejne grupy, do których dołączała, żeby przeżyć nieco dłużej. Z początku stworzenia, które mieli za dzikusów, a na lata pozostali jej rodziną i nauczyli jak przetrwać wśród drzew. Później wędrowna grupa wymordowanych przemierzająca spieczoną pustynię, handlarze, rebelianci, aż wylądowała w sekcie. Dopiero w niej straciła część siebie, którą próbowała odzyskać w gangu. Zmora czy nie zmora, przykleiła się do ich wesołej rodzinki. Teraz przynajmniej mieli szansę widywać się częściej, choć pozostawało pytanie czy będzie w stanie wykonywać rozkazy. Ciężko było zapanować nad jej niezależnością, zwłaszcza kiedy była trzeźwa i myślała za siebie.
Żelkowy towarzysz wspiął się na kolana kobiety, pchając pod leżącą dłoń. Odruchowo przesunęła palcami po miękkim, wilgotnym boku i zignorowała zaczepne podgryzanie. Ta cisza zdawała się być trochę napięta, dziwna. Może coś go gryzło, a ona nie mogła tego dostrzec? Powieki opadły dosłownie na moment, ale kiedy oczy znów się pojawiły, miały bladoniebieską barwę. Wciąż wyglądały upiornie, nadal pozostawały pozbawione źrenic, nie wyglądały jakoś bardziej pełne życia. Ale przynajmniej go widziała. Choć obraz był z początku mocno nieostry, a światło raziło, mogła przyjrzeć się jego twarzy. W odcieniach szarości i tak wyglądał dla niej wspaniale. Uśmiechnęła się zupełnie jakby podziwiała wschód słońca w jakimś pięknym miejscu. Mimo jego słów.
Widać nigdy nie składałeś jajka – odparła ze spokojem i powagą, a jednak z nutą rozbawienia dźwięczącą gdzieś w tle. Przesunęła marną namiastką wzroku po oczach mężczyzny, po napiętej szczęce. Dłoń dotykająca wcześniej dragona, teraz delikatnie przesunęła się po jego żuchwie, odgarnęła kosmyk włosów. Nie lubiła, gdy był taki spięty, ale znała kilka sposobów, żeby zmienić ten stan choć na chwilę. Tylko większość nie nadawała się do widoku publicznego. Wierzchem dwóch palców przesunęła po ciepłym policzku, a następnie złożyła tam drobny pocałunek. – Chodzi o to, że jako Wilczur musisz pozostawić swój znak, prawda? Wybrałeś już miejsce? – spytała łagodnym tonem. Podejrzewała, że może to być miejsce umieszczenia wrogiego już symbolu. Nie byłby to pierwszy atak na tatuaż, ale poprzedni ledwie przeżyła. I w sumie nigdy mu nie powiedziała, co się odwaliło parę lat temu. Jak by zareagował na wieść, że prawie siedziała w grobie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zazwyczaj go to bawiło. Przyglądał się egzekucjom ze swojego stanowiska i czekał na werdykt od losu. Bo tak naprawdę nie można tego nazwać zwykłą inauguracją. Nie da się tego przypasować do podania sobie dłoni albo testu na męstwo, które kończyło się co najwyżej trzema siniakami na krzyż i kurzem we włosach. To była krwawa rzeź, z której wyczołgiwali się najlepsi – najsilniejsi, najsprytniejsi. Obdarzeni największym szczęściem. Kiedy Grow ustalał te reguły, wydawały mu się idealne. Pragnął niczego więcej jak grupy nie do zdarcia, a co tworzy lepszego wojownika, jak nie spotkanie oko w oko ze śmiercią?
Zamroczony wizją perfekcyjności zapomniał o wyjątkach. Dzieciach, starcach, rannych. O ludziach, którzy nie nadawali się do walki, ale wciąż mogli się przydać w innych dziedzinach. Wydawali mu się niepotrzebni tak długo, jak nie stanęli naprzeciwko niego i nie udowodnili, że jest inaczej.
Lysane nie była słaba, obrażenia, które nabyła uciekając z Kościoła, zniknęły, fartu też jej nie brakowało. Mimo tego myślał z niechęcią o najbliższych godzinach. Nawet jej próba przerzedzenia atmosfery nie przyniosła stuprocentowych skutków. Kącik ust drgnął, ale nie utrzymał się w górze więcej jak sekundę – wargi szybko zacisnęły się z powrotem.
Krzywdzili się nawzajem od pierwszego spotkania. Na dobrą sprawę nie powinien traktować dzisiejszego dnia jako tego, który odbiegnie od normy – krew nie była im przecież obca. Nie było też podstaw, aby sądzić, że Lysane nie da sobie rady. Przetrzymywała gorsze procedury, stawiała czoło mniej subtelnym zasadom. Ale może właśnie w tym problem? Trzymała na barkach ciężkie doświadczenie, a jednak jej dotyk był delikatny.
Wilczur wyprostował sylwetkę, gdy tylko zniknęło zimno jej warg. Paradoksalnie zamiast chłodu pocałunek zostawił ciepło, wręcz gorąco. Spodziewał się, że gdy obróci głowę, znajdzie się niebezpiecznie blisko jej twarzy, ale tym razem było inaczej. Nie opuszczało go wrażenie, że z ich dwójki to ona była tą spokojniejszą.
Jakby ich role zostały obrócone.
– Wybrałeś już miejsce?
Mówiła łagodnie, treściwie. Myśli wewnątrz czaszki wzburzyły się niczym woda, w którą uderzył kamień. Pokręcił głową na boki w formie i odpowiedzi, i próby wyrzucenia z siebie natłoku niepotrzebnych scenariuszy. Miał już dość głosów, które szeptały najgorsze opcje.
Ty je wybierzesz – uznał, po kilku sekundach podnosząc się wreszcie na nogi. Przesiedział raptem parę minut, ale tyle wystarczyło, aby stawy obrosła rdza. – Tak naprawdę to przestałem lubić tę część, dasz wiarę?
Popatrzył na nią, a potem kiwnął lekko głową; tędy. Musieli się oddalić. To zawsze zależało od pory roku – intensywnych temperatur, opadów, natłoku raniących bodźców. Obecnie nie było powodów, dla których powinni wybrać krótszą trasę – to wymusiło na nim szybszy marsz; jeśli chciał mieć to za sobą, czas skończyć z odwlekaniem nieuniknionego.
Nie ze względu na bezsensowny rozlew krwi. Bo to tylko chwila. Ułamek życia, po którym ciało powraca do dawnej siły. Chodzi o formę. – Znów zerknął na nią kątem oka, wsłuchując się jednocześnie w chrzęst ich kroków. Wkrótce miną niewidzialną linię, do której dobiegali zwiadowcy – i wtedy pozostaną na Desperacji zupełnie sami. – Jest nudna. Przejdziemy pół świata, żebym cię zadrapał. A potem ja wrócę i poczekam aż ty dotargasz się do siedziby, po drodze wysychając na wiór, przeklinając siebie i mnie, i każdą mijaną paprotkę, bogów, niebo i piekło. Ciekawiej byłoby, gdybyśmy o tę ranę walczyli, gdyby to była czysta gra. – Jego oczy wreszcie rozbłysły; pojawił się w nich krótki blik zaintrygowania, jakby jednocześnie pytał ją o zdanie.


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 25.09.19 2:53, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miała za sobą parę rytuałów inicjacji, a inne było jej dane tylko oglądać. W niebezpiecznej dżungli każdy młody mężczyzna musiał stoczyć bój na śmierć i życie ze wściekłą bestią pochwyconą parę dni wcześniej i głodzoną, żeby była agresywniejsza. Dopiero wtedy mógł nazywać się wojownikiem. Sama kiedyś pokonywała skaliste góry pełne zdradliwych kamieni, lawin i przepaści tylko po to, żeby zdobyć garść wyjątkowych porostów rosnących na tym zadupiu. I nie mogła skorzystać ze skrzydeł, musiała wykazać się sprytem, zwinnością i siłą, bez „oszustw”. A dołączenie do jednego ze szczebli sekty i siedzenie kilka dni w ciemnicy ćpając i schizując? To dopiero był idiotyzm, bo w sumie niczego się tym nie udowadniało, nie okazywało mocnych stron. A potem mordowanie kogoś, na kim komuś mogło zależeć, jakby pozbywając się drogi odwrotu i poświęcenie w całości jakiejś niemającej sensu wierze.
Była nieco jak ocean – łagodna i cicha w jednej chwili, w kolejnej stawała się śmiertelnym niebezpieczeństwem dla każdego statku i marynarza śmiącego z nią igrać. Grow był jednak w tej metaforze starym wilkiem morskim, którego byle humorki niespokojnych wód nie ruszały, a wręcz potrafił się czasem sprzeciwić i postawić ją do pionu, żeby chodziła tak jak on chciał. Poza łóżkiem wolała być dla niego delikatna, tak po prostu. Wystarczyło, że wydałby odpowiednią komendę, a wyskoczyłaby z pazurami. Wcześniej zresztą musiała się zachowywać ostro również na pokaz, gdyby ich ktoś zobaczył w prywatnym kąciku mogła zawsze udawać, że właśnie znęca się nad biednym przywódcą gangu i to wcale nie to na co wyglądało.
Ciche „och” wydarło się spomiędzy ciemnych warg. Wstała od razu po geście. Cichym, przypominającym ptasi dźwiękiem przywołała do porządku swojego zwierzaka, łapiąc go i sadzając na ramieniu. Wątłe ciałko stworzenia przylgnęło do materiału jej ubrania, posmyrany palcem po gardle wydał zadowolony pomruk. Dotrzymywała kroku mężczyźnie polegając na namiastce wzroku. Zwracała uwagę na charakterystyczne elementy krajobrazu, takie, do których mogłaby dotrzeć na ślepo. Nim wróci, będzie zbyt zmęczona, żeby korzystać ze zdolności, a to chuchro na ramieniu wolałoby raczej spać lub zaczepiać ją do zabawy niż pomóc odnaleźć się w terenie. Kiedy skończył mówić, złapała go za rękę i zatrzymała. Wspięła się na palce, drugą dłoń kładąc mu na tym piegowatym poliku. Pocałowała go, na sam koniec lekko przygryzając dolną wargę Wilczura.
Niech więc zadecyduje los. Tylko nie bądź taki spięty, bo cię kopnę w poślady – zachichotała odsuwając się. Zgodziła się na to, żeby walczyć, nie chciała, żeby zanudził się na śmierć, choć nie widziała zbytnio swoich szans w tym starciu. Bez ptasiej formy walka wręcz niezbyt jej wychodziła, chyba, że miałaby cały czas wszystkiego unikać. W biokinezie zaś była na tyle wielka, że równie dobrze mogłaby go po prostu trzymać szponami za czoło na dystans przez pół dnia. Chyba tylko pierwsza opcja dawała im w miarę równe szanse, bo mogłaby go po prostu wykończyć zmęczeniem. Albo się podłożyć. – Może staremu dziadkowi przyda się masażyk, hm? – zaczęła go drażnić, choć z łatwością dostrzegalna była nuta żartu. Wcale nie zamierzała być poważna. Zaśmiała się dźwięcznie, kicając od niego tyłem kilka kroków. – I tak mi spuścisz porządne lanie, ale weź się chociaż uśmiechnij – burknęła jeszcze imitując jego minę, choć w sposób przesadnie karykaturalny. Nie chciała być prana przez kogoś tak ponurego. Trochę jakby to miał zrobić z konieczności i wcale nie chciał, a przecież wreszcie ten moment musiał nadejść. A może rzeczywiście nie chciał? Może liczył, że pozostałe Psy ją zagryzą żywcem, kiedy pierwszego dnia pojawiła się wśród nich, ale fartem wywinęła się spomiędzy ich zębów i pazurów, a teraz musiał ją przyjąć w pełni? Oby jednak nie.
Jak będziesz mnie tłukł z taką miną jakby ktoś ci kazał własnymi zębami wygryźć dziurę w murze i nie dawał kolacji zanim tego nie zrobisz, to taka wyschnięta na wiór przyjdę ci do wyra i cię kochanie nie wypuszczę stamtąd przez dobę, krzycząc z wielkiego niezadowolenia twoje imię na całe podziemia – zagroziła tonem poważnym, ale z figlarnymi iskierkami w oczach. To był ten moment, kiedy mogła mówić całkowicie na serio i nikogo nie powinno to dziwić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Droga była wyczerpująca, chyba głównie dlatego, że meta zbliżała się nieubłaganie, a on jak raz nie miał ochoty przekraczać linii kończącej jedno a zaczynającej coś innego. Szedł wolniej niż zazwyczaj, szurając ciężkim obuwiem po twardych piaskach Desperacji; nie przeskoczy tego etapu, ale mógł wydłużyć czas oczekiwania do maksimum. Zdawał sobie sprawę, że Lysane odnajdzie się wśród Psów – nie potępili jej za wcześniejszą przynależność, czego można się było najbardziej obawiać. Szanował DOGS za niezależność i determinację, za siłę, której wielu brakowało. Jego ludzie bywali jednak drobiazgowi, mściwi jak skurwysyny. Opluwali za mniejsze zbrodnie, za błahsze sprawy zabijali. Mimo wszystko Lysane przeszła ten etap w zasadzie bez problemu – co jeszcze mogłoby więc pójść nie tak?
Z jakimś bezsensownym zdaniem w gardle obrócił się przodem do kobiety i zanim zdążył zareagować, poznał odpowiedź na swoje obawy. Przymrużył oczy, rękę kładąc na jej dłoni. Kciuk wsunął się na drobny nadgarstek; czuł pod opuszką dudnienie niebieskiej jak lazur krwi. Krótki pocałunek pozostawił na nim rozdrażnienie, a kiedy się odsunęła uniósł tylko wzrok na jej ślepe oczy. Ta jej rozbawiona mina doprowadzała go do szału.
Lysane, to nie jest zabawne – wymamrotał zły, przyglądając się temu, jak lekko i swobodnie stawia kroki, jak obraca się, wprawiając w ruch ubraną sukienkę. Pod palcami wciąż czuł tętno bijące w rytm jej serca. Jak mogła być tak spokojna? I czy gdyby skupił się na sobie, wyszedłby na tego zdenerwowanego?
Co za, cholera, nonsens.
Przesunął językiem wzdłuż dolnej wargi; lekkie ugryzienie wywołało w nim coś więcej niż irytację. Musiał jednak przyznać, że początkowa złość szybko ulatywała. Była jak napuchnięty balon, który gwałtownie przebito igłą. Nigdy nie znalazł odpowiedzi na to, jak Lysane dokonywała niemożliwego. W jednej chwili i jednym ruchem spychała go na samą krawędź, by w następnym momencie udowodnić, że wszystko jest w porządku. Problemem nie była jej dziwna, nielogiczna gra. Problemem było to, że miała w tym rację.
Było okej.
Dlaczego miało nie być?
Możemy zagrać na naszych zasadach – podsunął, ruszając wreszcie za nią. Kierowali się w głąb Desperacji; gdzieś, gdzie nikt im nie mógł przeszkodzić. Opuścili już dawno strefę nadzorowaną przez Psy, a teraz wkraczali na ziemię niczyją. Gdziekolwiek nie spojrzeć – brud, smród i nie dają żreć. W tle, na płaskiej linii horyzontu, widać było poobgryzane ściany budynków i zapadnięte dachy. Pozostałości jakiejś japońskiej ulicy. – Wszystkie chwyty dozwolone, pomijając te idiotyczne nadnaturalne bzdety – Postukał się palcem na wysokości oczu. – Wzroku możesz użyć, chociaż i bez niego powinnaś dać radę. – Zrównał się z nią i wreszcie udowodnił, że po drodze wypluł kij połknięty przed ich spotkaniem. Uśmiechnął się do niej, kładąc rękę na swoim biodrze. Rozległ się cichy zgrzyt wysuwanej z pochwy broni. – Czym najlepiej ci się walczyło dla Kościoła? Nożem? Zębami? Mamy tak duży wybór, Lysane. Szkoda ograniczać się do zwierzęcych form. One powinny zostać na koniec, co ty na to?
Wiedział, że zamieniała się w gigantyczną harpię.
Ale on, jako wilczur, niemal dorównywał jej wzrostem – a już na pewno wygrywał wagowo. Szanse były wyrównane.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dla niej było zabawne, bo wiedziała dobrze, że zrobiłaby dokładnie to co przedstawiały jej groźby. Mówiła też całkiem serio o kiju, spięciu i rozluźniającym masażu, odprężony człek męczył się znacznie mniej niż zdenerwowany i nadmiernie czujny, mógł skupić energię na czymś innym niż napinanie mięśni, nasłuchiwanie kroków, które nigdy nie nadejdą, trzymanie sztywnego kija w zadzie. Traktowanie zbyt poważnie tego spotkania wyszłoby zresztą nienaturalnie, zupełnie jakby zrobili to z przymusu, byle jak, bo trzeba i tyle. Wilczur, wiecznie zawalony pracą i swoimi sprawami, miał przecież czasem prawo do wypoczynku i luźniejszej godziny życia, a przecież ona nie będzie mu robić wyrzutów z tego, że złoił jej porządnie skórę. Hej, sama przecież tego chciała decydując się na pozostanie wśród nich. Jak nie miałoby być zresztą zabawne przechodzenie na stronę wroga i bycie przyjętą w sposób inny niż morzem pochodni i wideł, zaczepianie przywódcy, który przecież lada chwila miał odcisnąć na niej swój znak, ślad przynależności, który będzie nosić z dumą, tak jak i żółtą chustę.
Łukiem – odparła krótko. Aktualnie nie miała przy sobie nic poza bezużyteczną żelką i grzebieniem, ale zapewne i tym kawałkiem metalu byłaby w stanie zrobić krzywdę. Wrogowi, bo nie wbiłaby go raczej w gardło Growlithe'a. Spojrzała w kierunku, z którego nadeszli, w stronę majaczących daleko na horyzoncie gór, nad którymi szybował niewielki punkt. Ledwo widziała maleńką plamkę zlewającą się prawie odcieniem z resztą szarości, gdyby nie przyzwyczajenie do tego widoku to mogłaby przeoczyć krążącego feniksa. – Wolałabym nie musieć w ciebie strzelać, zawsze celuję w serce. Ale jak chcesz, to Valla pewnie mnie usłyszy – dodała zaraz, odrywając mały pasek materiału z sukienki. Uporządkowała włosy, żeby jak najmniej przeszkadzały przy walce, związała je mocno. Z pozoru tylko fryzura była niedbała i byle jaka, ona w końcu nigdy nie wyglądała byle jak. Bose stopy przesunęły się z pozoru leniwie po podłożu. Oceniała teren — jeszcze nie zaczęli, ale już wybierała taktykę. Zwykle była dystansowcem, rzadko bywała zmuszana do walki z bliska i bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem, ale miała kilka sztuczek na walkę z takimi, którzy nie prowadzili ostrzału zwrotnego. Przede wszystkim, wyginała się w niemal niemożliwe sposoby, a to zdecydowanie ułatwiało unikanie ciosów. Po drugie, niewielką przewagę dawała jej aktualna różnica wzrostu, często obserwowała też ludzi i próbowała wyłapać ich słabości. Zdawało jej się czasem, że lewa strona Wilczura jest bardziej podatna na atak.
Myślisz, że dasz sobie radę z moją ładniejszą wersją? – zapytała lekko drwiąco, przechyliła głowę. Biokineza była u niej zawsze ostatecznością, nieważne czy do kontynuowania zaciętej walki, czy też po prostu do bardzo szybkiej ewakuacji. Tu nie było opcji ucieczki, będą walczyć aż jedno z nich nie będzie w stanie utrzymać się na nogach. Nie tylko rozmiary utrudniały wtedy potyczkę z Arashi — odpowiednio wycelowanym kopniakiem mogła nawet przeciąć tętnicę, szpony wyrywały wnętrzności, przecinały skórę i mięśnie. Nie bez powodu anioły miały o niej taką, a nie inną opinię i raczej nie chciały jej spotykać wkurzonej. Tu musiałaby się powstrzymywać, ostrożniej podejmować decyzje o następnych ruchach. Raczej nie czekałoby ją miłe powitanie, gdyby im ukatrupiła taką osobistość. To nie Kościół, gdzie po zamordowaniu w biały dzień Proroka można było stwierdzić "głosy mi tak kazały" i obwołać się od razu następcą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

   Łukiem. No przecież.
   Kiedy o tym wspomniała, rozsypane puzzle wróciły na swoje miejsca i nagle nie widział jej z niczym innym w rękach. Noże, topory, broń palna, bagiety i zwykłe krzesła – to wszystko stawało się bezsensowne w obliczu dobrze napiętej cięciwy i kilku strzał. Nie wątpił w to, że Lysane mówiła prawdę. Kiedy trzymała kogoś na muszce, koncentrowała się na sercu, zapewne niejednego przeciwnika powalając jeszcze zanim wychwycił świst śmiercionośnego pocisku. Gdyby Grow nie cenił życia, zachichotałby pod nosem na samą myśl, że ktoś z tak beznadziejną przypadłością, na jaką cierpiała pani ex-generał, w ogóle wspomina o czymś równie wzrokowym co celowanie. Ale poznał już jej możliwości, a i tak był pewien, że to ledwie skrawek całej palety. Mogła mu zrobić krzywdę.
   Zacisnął usta. Prawie się uśmiechnął na samą myśl, że zaraz zmierzy się z Lysane. Od początku byli wrogami – dzielił ich charakter, idee i grupy, do których przynależeli. Dzieliło ich absolutnie wszystko, żeby koniec końców walczyć po tej samej stronie barykady.
   Jakie to, cholera, ironiczne.
   Jak chyba wszystko co Jej dotyczyło.
   – Też jestem całkiem niezły w tym drugim wariancie – przypomniał na kąśliwą uwagę, w porównaniu do niej nie robiąc tego jednak szyderczo. Był nagle dziwnie rozbawiony. Lysane rzeczywiście robiła wrażenie w swojej wymordowaniej formie – stawała się gigantyczna i niebezpieczna, z hakowatymi szponami i skrzydłami, które mogły ją unieść poza pole manewru nieszczęsnego przeciwnika. Ale Grow znał także swoje atuty i gabarytami wcale nie wypadał gorzej. Skoczne tylne łapy umożliwiały szybkie uniki, a mocne szczęki jak raz się czegoś złapały, tak wydzierały to jednym szarpnięciem.
   Desperacja była jego żywiołem; na tych terenach się wychował. Góry, lasy albo miejskie drogi stanowiłyby już problem. Pustynne piaski wydawały się jednak idealnie wpasowywać w kształt łap albo podeszwy butów, znał to ciężkie, gorące powietrze i oddychał nim jak przy najbardziej rześkiej bryzie. Nie przyznałby się do tego nigdy, ale w jakiś sposób scalił się z tą scenerią. Nie wróciłby do Miasta, wygód, kanalizacji; nie wróciłby do porannego odsłaniania okien z widokiem na czystą ulicę i do leniwych spacerów wśród bezpiecznych parkowych drzew.
   Popatrzył uważnie na Lysane, a potem kątem oka zerknął na teren. Małe plamy na horyzoncie powoli zamieniały się w pierwotne kształty z pierwotnymi rozmiarami.
   – Są tu budynki, dużo ruin – nakreślił pokrótce, zatrzymując wzrok na dawno zepsutym szyldzie jakiegoś sklepu. Napis nie tylko nie mrugał swoim oczojebnym kolorem, ale był zakurzony i wybrakowany. W nazwie „CHOPPY'S MARKET” brakowało prawie całego marketu i „o” z imienia mało japońskiego założyciela. – Możesz więc próbować z łukiem, mam tu dużo tarcz.
   Zachrzęściła ziemia pod krokami, gdy Grow wszedł na żwirowany odcinek drogi. Dotrzeć do pozostałości po ulicy nie było trudno; gorzej, gdy miał wymyślić jak zaatakować Lysane. Jak sprawdzić poziom, na którym chcieli walczyć. Czy będzie to prawdziwa batalia na kły i pazury, z rozlewem krwi jak po rzezi, czy tylko intensywna przepychanka, aby odhaczyć uciążliwą papierologię?
   Zaśmiał się cicho pod nosem; chichot nie zagłuszył jednak gwałtownego, mocnego szurnięcia, gdy przeciągnął twardym, wojskowym obuwiem po ziemi, celując z siłą prosto w tył łydek Lysane; tuż pod zgięciem stawu. Korzystając z tego, że zgiął przy tym prawe kolano i pochylił sylwetkę dla zachowania równowagi, trzymany w lewej ręce nóż poszedł w użytek chwilę po tym, jak spróbował podkosić jej nogi. Świsnęło, kiedy wyprowadzał proste cięcie w poprzek jej ramienia.
   Niesprawiedliwe, że nie czekał na to, aby Valla zdążyła przylecieć, aby w ogóle zdążyła zostać zawołana?
   A co na Desperacji w ogóle było sprawiedliwe?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeden z kącików ciemnych warg wygiął się ku górze. Oczywiście, że jako ogromny pies był śliczniejszy, kto tam by chciał patrzeć na jego parszywą gębę? Miała jednak nadzieję, że nie będą musieli przeobrażać się w zwierzęce poczwary, że załatwią to w sposób w miarę ludzki. Kłapnięcie jego szczęk mogłoby pogruchotać delikatne kości harpii, odgryźć kawał ciała i powieść na drogę prowadzącą do szybkiego wykrwawienia w męczarniach. Nawet jeśli nie mieli się teraz pozabijać, to mogła spodziewać się każdej ewentualności, każdego kroku. Jej szpony mogłyby rozorać mu gardło, brzuch, pazury wypatroszyć i sięgnąć serca. Wszystkie chwyty były dozwolone, jednak chodziło o test, zabawę i zdobycie symbolu indywidualnego dla każdego członka gangu, nie o posłanie kogoś do grobu. Musiała pamiętać, że będzie jej wrogiem tylko chwilowo, że później znów pośmieją się z czegoś, porzucają w siebie przeróżnymi uwagami.
Ruiny stanowiły większe wyzwanie niż bezmyślne okładanie się na płaskim terenie. Trochę kryjówek, trochę osłon, mnóstwo miejsc na zasadzkę. Pod względem strategicznym lepiej było się bronić we właśnie takim miejscu, choć Lysane była w tyle ze znajomością okolicy. Nie oddalała się aż tak bardzo, częściej bywała raczej w Apogeum, w bardziej zaludnionych miejscach. Z obawy przed ponownym atakiem jakiegoś nadgorliwego łowcy uszu wolała nie odchodzić sama na odległość większą niż charcie patrole.
Najwyżej obezwładnię cię moim wrodzonym urokiem – odpowiedziała jakby od niechcenia. Możliwe, że nie uda jej się go trafić, albo trzymając broń i celując w niego nie będzie w stanie wypuścić strzały. Wiedziała tyle, że nie chce go krzywdzić, że to ona tu powinna zarobić nową bliznę i godnie znieść porażkę. Nie miała pojęcia czego się spodziewać, ale ze względu na swoją elastyczność na pewno się dostosuje.
Element zaskoczenia zadziałał, choć ostatnimi czasy ciągle zachowywała jakąś tam czujność, spodziewając się wszystkiego i niczego jednocześnie. Czując uderzenie na łydce, wyrzuciła tę nogę w górę, chcąc nią trafić w brzuch Wilczura, zaprzeć się. Złapała go za lewy nadgarstek. Ostrze zdążyło lekko naciąć skórę, rana zapiekła. Spróbowała go przewrócić razem ze sobą, odepchnąć go nogą, przerzucić na plecy. Zaskoczone wypuszczenie powietrza przeobraziło się w głośny, wysoki gwizd. Odskoczyła w tył, kopiąc bosą stopą w piach. Z lekko ugiętymi kolanami szykowała się do kolejnego uniku, okrążyła powoli przeciwnika chcąc móc zerknąć czy feniks ją usłyszał. Próbowała nie spuszczać wzroku z Wilczura, ale zauważenie w czerni i bieli małego punktu na niebie było niemałym wyzwaniem. Trudno było też z drugiej strony stwierdzić, gdzie patrzy – bladoniebieskie oczy pozbawione źrenic utkwione były gdzieś na wysokości głowy mężczyzny. Długoucha gwizdnęła jeszcze raz, na wszelki wypadek. Absolutnie nie miała za złe, że nie dał ostrzeżenia, nie pozwolił się przygotować. Na polu bitwy nie było honoru. Teraz tylko Valla pomyśli, że Arashi grozi prawdziwe niebezpieczeństwo i nie zawaha się atakować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach