Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Powiedział ktoś kiedyś, lata dawne oraz odległe temu, że nadejdzie moment burzliwej, chaotycznej Apokalipsy; że na padół ten zbyt kolorowy i ludzi ociekających pewnością siebie oraz tym dogłębnym przekonaniem o wyższości ich rasy spadnie pożerająca ich, rozgryzająca olbrzymimi zębiskami Katastrofa; że wolno, równomiernie tykający zegar świata zatrzyma się w miejscu, po czym cofnie o kilka dobrych, pełnych obrotów. I kiedy wydarzenia te spełniły się i zasypały winnych, jak i niewinnych grubą, gęstą warstwą duszącego popiołu, Wróżbita nieznany i od wieków już zapomniany rzekł, iż ten pozorny koniec przyniesie im świeże, piękne oraz napawające nadzieją plony - zielone i soczyste, i kiełkujące dumnie pośród szarych, martwych ruin i cmentarzysk. A potem... potem człowiek ten głoszący odrodzenie i powrót szczęścia wymazany został z dalszej historii globu przez przypadkowego, oszalałego Wymordowanego, zabierając wszelkie swe wspaniałe przepowiednie, dobre słowa i pozytywne proroctwa do nieistniejącego grobu. Czasami - w legendach i mitach, i przypadkowych baśniach - pojawiają się wzmianki o nim - bezimiennym, optymistycznym Wieszczu - na którego rozszarpanym, zmielonym i pokiereszowanym ciele wyrosnąć ma przyszła uciecha.

Niebo zamalowane szarymi, groźnie wyglądającymi chmurami burczało niespokojnie, nieprzychylnie, zaś wiatr prześlizgujący się pomiędzy wysokimi skałami o ostrych kantach i wślizgujący nachalnie w ciasne szczeliny smagał nieosłonięte części ciała lodowatymi, bolesnymi biczami. Jakby tego było mało, śnieg zalegający na ziemi pokaźnym, dosadnym płaszczem utrudniał nieprzyjemnie przemieszczania, a ukryte pod nim, zakamuflowane pośród całej tej gryzącej bieli tafle śliskiego lodu stanowiły straszliwe, grożące nieszczęściem i kaleczącym wypadkiem pułapki. Bohaterka tej opowiastki - Opętana oszustka o fioletowo-niebieskiej czuprynie - przedzierała się przez wąski - niemożliwy do pomieszczenia dwóch stojących obok siebie ludzi, jako że ledwo mieścił jednego - kanion, który zdawał się - jeśli spojrzeć w górę, ku sklepieniu - sięgać samego nieboskłonu. Po drodze do odległego, grzmiącego odlegle i nieżyczliwie nieba - czyli między dwoma nierównymi, poszarpanymi ścianami wąwozu - znajdowały się poziome i pionowe, i ukośnie położone sople lodu o imponującej grubości i jeszcze okazalszych, ostrych zakończeniach, nierzadko rozwidlonych niby zimowe ciernie.

Otoczenie to nie wydawało się nazbyt przyjemne czy przyjazne dla organizmu, atakując kłującym, szczypiącym mrozem oraz przytłaczającą ciasnotą. Jillian miała ten parszywy los bycia wewnątrz tejże wyśmiewającej się z podróżnych, wymęczającej ich kotliny, która niejednego przyprawiłaby o atak paniki czy wszczepiła w jego duszę gorzejącą iskierkę klaustrofobii. Za plecami posiadała wysoką na jakieś piętnaście metrów tamę stworzoną z potrzaskanych bloków lodu i sterty zimnego, lepkiego śniegu, przed sobą natomiast dojrzeć mogła ciągnący się w przód, dalszy rewir niekończącego się jakby kanionu. Kilkanaście metrów przed kobietą biały, równy płaszcz przyozdobiony był pojedynczym, zalegającym na jej drodze kopcem - przedarcie się przez niego mogło sprawić drobne problemy, ale było jak najbardziej możliwe. Mimo iż nie sposób było ujrzeć słońca na zachmurzonym nieboskłonie, to miało się wrażenie, że jest środek szybko umykającego, biegnącego ku zmierzchowi - który następuje tu stosunkowo wcześnie - dnia.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: zimno (około -20 stopni Celsiusza), śnieg masz prawie do kolan, wiatr jest porywisty i lodowaty.
  • Ściany, między którymi jesteś oddalone są od siebie o mniej więcej 80cm.
  • Kanion jest dość wysoki - w przybliżeniu 30m - i idzie cały czas w przód, nie zakręca.
  • Jakiś kawałek przed Tobą znajduje się kopiec ze śniegu - sięgający Ci jakoś do pasa.
  • Paręnaście metrów za Tobą kotlina zasypana jest gruzami, blokami lodu i śniegiem do połowy wysokości wąwozu.
  • To, jak Twoja postać się tu znalazła możesz na spokojnie wymyślić lub kompletnie ominąć, daję wolną rękę w tej sprawie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy się ucieka, ucieka się jak wilk — nigdy po ścieżkach, którymi się kiedyś chodziło.
Jillian znowu miała wrażenie, że ktoś się jej przygląda, że ktoś chce ją złapać i zatopić w jej drobnych ramionach swoje cholernie długie pazury, a potem wgryźć się w szyję i nie pozostawić po niej nawet ostatnich strzępów skóry. Ciężko było jej żyć z urojeniami prześladowczymi — nigdy nie potrafiła pozbyć się przekonania, że jakieś niesprecyzowane zagrożenie jest faktycznie wymysłem jej wyobraźni, a nie rzeczywistym problemem, z którym musi się zmagać. Bardzo często odnosiła wrażenie, że niebezpieczeństwo czai się tuż za nią, depcze jej po piętach. To dlatego tak często spoglądała przez ramię — wolała być pewna, że w tej konkretnej, danej chwili jest bezpieczna. Uciekała przez całe życie — branie nóg za pas z pewnością weszło jej w krew, choć nie można powiedzieć, że nigdy nie stawiała czoła problemom, które napotykała na swojej drodze. Życie nauczyło być ją silną, była silna, wierzyła w to.
Tym jednak razem znów musiała prysnąć — urojenia wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Obracając się wciąż za siebie, nawet nie zauważyła, że nieco przed nią rozciąga się kotlina — a może inaczej... zauważyła, ale wiedziała, że tak łatwo będzie się poślizgnąć i wpaść w jedną ze szpar. To był moment, w którym tak bardzo skupiła się na tym co było za nią, że całkowicie zignorowała to, co serwował jej krajobraz.
To wszystko trwało zaledwie sekundy — wymordowana szła przed siebie, sunąc nogami pośród śniegu, ale dopiero w ostatniej chwili wyczuła butem skośną powierzchnię. Wysłużona podeszwa od razu ześlizgnęła się — najpierw umknęła jej jedna noga, zaraz do niej dołączyła druga, a za nimi całe ciało. Jillian zsunęła się najpierw kilka metrów, później kilka następnych, aż nareszcie spadła w szczelinę. Prawdopodobnie próbowała się czegoś złapać rękoma, ale na nic się to zdało. Całe szczęście, że była zima, bo to głównie śnieg zamortyzował jej upadek — gdyby nie warstwa miękkiego, zimnego puchu to byłaby trupem, to nie ulegało żadnym wątpliwościom.
Chwilę leżała na ziemi z zamkniętymi oczyma — musiała minąć minuta lub dwie zanim w ogóle otworzyła oczy. Zaraz po tym od razu powstała, zrzucając z ubrań śnieg, który się do nich przykleił. Wstrząsnęło nią, bo tego dnia było naprawdę zimno, a miejscami porywisty wiatr przenikał przez materiał ciuchów, smagając ciało swoim lodowym dotykiem. Możliwe, że po upadku była trochę obolała, ale całkowicie się tym nie przejmowała — myśli miała skupione wokół tego, gdzie właściwie się znajduje. Wpadła gdzieś, ale trochę przestraszyło ją to, że kompletnie nie wie gdzie jest. Orientacji w terenie nie miała wyśmienitej, a zimą ciężej było szukać charakterystycznych punktów.
Westchnęła ciężko, oglądając się za siebie. Znowu.
Zaraz za nią była dość wysoka ściana, po której nawet nie chciała się wspinać — poza tym uznała, że warto jest iść jednak do przodu, nawet jeśli nie widziała końca kotliny. Miała nadzieję, że w pewnym momencie znajdzie inną szparę, która zaprowadzi ją do góry, do wyjścia z tego lodowego koszmaru.
Kanion był wąski, ktoś o problemach klaustrofobicznych cholernie by się w nim męczył. Z dołu wydawało się, że ściany ciągną się do góry przynajmniej kilkanaście metrów, więc wspinaczka nie wchodziła w grę. Uwadze dziewczyny nie umknęły również lodowe szpikulce, które wisiały wyżej, między ścianami. Obserwowała je tak, jakby zaraz któryś z nich miał się urwać i spaść prosto na nią — wtedy byłaby przynajmniej gotowa, żeby odskoczyć na bok.
Ze wzrokiem wbitym w górę szła przed siebie, przedzierając się przez kolejne śnieżne zaspy. Nie miała na sobie ocieplanych ubrań, przez które nie przesiąkłby śnieg — owiązana była szmatami, które powoli zaczynały sprawiać, że roztapiający się śnieg zmieniający się w zimną ciecz obejmował każdy skrawek materiału. Dziewczyna zadrżała — ciało po raz pierwszy próbowało wykrzesać choć trochę dodatkowego ciepła.
Na drodze stanął jej kopiec — bez większego zastanowienia zaczęła się przez niego przedzierać. Jedną z dłoni przytrzymywała się ściany wąwozu, a drugą się jakoś wspomagała. Chodziło tylko o to, by jak najszybciej przedostać się przez śnieżną górkę i móc iść dalej, zostawiając wszystko co złe za sobą. Wzrokiem co jakiś czas zahaczała o sople — lodowe konstrukcje wydawały się jej bardzo niebezpieczne.

Ubiór:
Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Jeden malutki, drobny moment nieuwagi i Wymordowana wylądowała na dnie głębokiego, nieprzyjemnie wąskiego krateru. Na calutkie szczęście nie odniosła ona jakichś poważnych, zagrażających życiu obrażeń, ponieważ gruba warstwa miękkiego, nieubitego śniegu dość skutecznie zamortyzowała uderzenie w niewątpliwie twardą, niebezpieczną podczas tego typu sytuacji ziemię. Kilka nierównych, bladych siniaków i niewielkich stłuczeń wkradło się przebiegle na jej ciało, lecz nic więcej jej się nie stało. Stosunkowo szybko pozbierała się po swoim niezbyt zgrabnym lądowaniu, podnosząc się na nogi i otrzepując upstrzone bielą, słabo chroniące przed panującą tu pogodą ubranie. Zimne, gryzące skórę niczym stalowe zębiska podmuchy wiatru prześlizgiwały się figlarnie, świszcząco przez wnętrze tegoż biegnącego prosto wąwozu, wymuszając na organizmie Jillian niekontrolowane, wstrząsające nią dreszcze. Ani odrobineczkę w przypadku tym nie pomagało coraz to bardziej wilgotne odzienie, które, jak tak dalej pójdzie, stanie się za jakiś czas utrapieniem niźli pomocą. Nie, żeby w tej chwili oferowało ono jej jakąś znaczącą, wartą uwagi protekcję, lecz lepsze to było niż maszerowanie przez okolicę tę lodowatą nago. Przynajmniej na razie.

Opcja ze wspinaczką po kilkunastometrowej zaspie w górę od razu i bez wahania została przez Opętaną skreślona, nawet nie rozważona i kompletnie, całkowicie pominięta. Miast tego postanowiła ona ruszyć przed siebie, ostrożnie i z bacznym obserwowaniem czających się nad jej głową, złowrogo wyglądających sopli - gąszcz ich wypełniony był mniejszymi i większymi kolcami, grubszymi oraz chudszymi, tępymi i zaostrzonymi niby kły jakiegoś straszliwego monstra, poziomo położonymi, jak również pionowo, ze zwężonymi końcówkami skierowanymi w dół. Nie wyglądało to optymistycznie i dobrze, nie napawało poczuciem bezpieczeństwa ani troszeczkę, wręcz przeciwnie. Mimo to Jillian maszerowała dzielnie i niezłomnie przed siebie, nie demotywując się aż tak bardzo nawet przy dobrnięciu do sięgającej jej pasa, kopiastej zaspy. Opierając się dla dodatkowego wsparcia jedną ręką o przeraźliwie zimną ścianę, kobieta spróbowała przebić się przez tę niezbyt groźną, acz z pewnością kłopotliwą przeszkodę. Po dwóch ledwo krokach, jednakże, potknęła się o coś, co znajdowało się w odmętach tegoż osobliwego, puchatego kopca.

Jeżeli poświęci moment na sprawdzenie tego, co leżało pod tą śnieżną pokrywą, to dane jej będzie znaleźć męskie truchło kompletnie zamarznięte, z oczami jakby wydłubanymi, brakującą prawą nogą - na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jak gdyby coś mu ją wyrwało - i klatką piersiową przez coś na wylot w dwóch punktach przebitą. Przyodziany był on w grube, ciepłe ubrania, z czego wyłącznie lekko uszkodzona, skórzana i wyłożona od wewnątrz miękką warstwą futra kurtka nadawała się do użytku. Reszta była albo rozszarpana, albo też za bardzo zamarznięta i kruchliwie sztywna. Kieszenie tegoż osobnika były puste, ogołocone i w w większości przypadków rozerwane, ale za to w ustach jego znaleźć dało się pojedynczą, całkowicie zmrożoną jagodę. I to wszystko. Po oględzinach trupa - jeśli na takowe Jillian się zdecyduje, oczywiście - nie pozostało jej nic innego, jak maszerować dalej - jak na razie kanion pozostawał niezmienny, zasypany śniegiem, wąski i obsypany w górnej części złowrogimi soplami.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: zimno (około -20 stopni Celsiusza), śnieg masz prawie do kolan, wiatr jest porywisty i lodowaty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatni raz spojrzała na sople, które złowrogo wisiały nad nią, strasząc swoimi ostrymi wykończeniami — najlepiej by było jak najszybciej przejść przez niebezpieczny teren i być z daleka od miejsca, w którym lodowe szpikulce mogły spaść. Na samą myśl o niebezpieczeństwie, które czaiło się nad jej głową postanowiła zagęścić ruchy — możliwe, że przebrnęłaby przez zaspę naprawdę szybko, gdyby nie chłód otaczający jej ciało z każdej strony i coś, na co niechcący weszła. Gdy tylko jej noga zniknęła w śniegu, poczuła przeszkodę, która na chwilę ją zatrzymała, o którą zahaczyła się i sekundy później straciła równowagę, prawie padając na stertę białego puchu. Szarpnęła nogą mocniej, chcąc wyrwać się z chwilowych więzów — już miała wrażenie, że coś ją złapało za stopę, próbując powstrzymać przed dalszym marszem. W jej głowie pierwszy raz pojawiły się wątpliwości — może wcale nie powinna tam iść?
Chciała wyswobodzić chwilowo unieruchomioną stopę, dlatego też niemalże bez jakiegokolwiek namysłu schowała dłoń w materiale płaszcza, by następnie zanurkować nią w śniegu — myślała, że chociaż w pierwszej chwili uniknie bezpośredniego kontaktu z ziemnym puchem. Szybko natrafiła na to coś, co przeszkadzało jej w ruszeniu dalej — z początku nie miała pojęcia czym jest owe znalezisko. Rękoma i drugą nogą zaczęła odkrywać przeszkodę — gdy tylko dostrzegła stopę, to już doskonale wiedziała, że zaspa zakrywała ciało jakiegoś biedaka, który zamarzł na śmierć. Pojawiło się w niej jakieś współczucie, które obecne było tylko dlatego, że sama była w podobnie tragicznej sytuacji, więc bez problemu mogła domyślić się co czuł on, w ostatnich chwilach swojego życia. Podobno gdy człowiek zamarza, na koniec robi mu się gorąco, aż próbuje zrywać z siebie ubrania.
Czy mogła podzielić jego los? Czy w tym miejscu każdy podróżnik kończył podobnie?
Usta jej zadrżały, a ręce dygotały, przekopując się przez śnieg. Wkrótce miała już pełny wgląd w człowiecze truchło — za życia prawdopodobnie był mężczyzną, brakowało mu oczu i jednej nogi. Nachyliła się nad nim, jakby chciała mu się lepiej przyjrzeć. Nie miała pojęcia co mogło spowodować u niego takie obrażenia — zaczęła też mieć wątpliwości co do tego, czy to właśnie zamarznięcie było przyczyną jego śmierci, bo równie dobrze ktoś mógł tu wrzucić same ciało. Miał na sobie ciepłe ubrania (albo w większości szczątki ciepłych ubrań), więc raczej powinien przetrwać minusowe temperatury.
Tobie n-nie będzie po-trzeb-na — wyszeptała, odrobinę się przy tym jąkając, bo od zimna wciąż drżały jej usta. Jillian zaczęła jak najsprawniej tylko potrafiła zdejmować wierzchnie odzienie z nieboszczyka. Ocieplana kurtka na pewno nieco ograniczyłaby jej ruchy, ale pozwoliłaby przetrwać gorsze chwile, bo te zdecydowanie mogły nadejść. Nocą było tylko gorzej — ciemniej i zimniej. Oczywiście gdy tylko udało jej się zdobyć kurtkę, to od razu się w nią ubrała, sprawdzając jeszcze jej kieszenie i przeszukując dokładniej truchło — nie wybaczyłaby sobie, gdyby pominęła jakiś przydatny przedmiot, który mógłby okazać się później przydatny. W każdym razie okazało się, że umarły nie miał przy sobie nic godnego uwagi, dlatego dziewczyna pospiesznie wstała i ruszyła dalej przez częściowo rozkopaną zaspę — tym razem powinna ją pokonać bez problemu.
Kontrolnie spojrzała w górę, żeby upewnić się, że żaden z sopli nie próbuje jej zaatakować — dla pewności uniosła nad głowę rękę, bo gdyby któryś ze szpikulców zaczął spadać, to najpierw uderzyłby w kończynę, a nie w głowę.
Szła przed siebie, rozglądając się na boki i co jakiś czas spoglądając do góry. Przezorny zawsze ubezpieczony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Nie sposób było ocenić dokładnie i sprecyzować tego, w jaki dokładnie sposób człowiek ten nieszczęsny i w zaspie znaleziony umarł - z zimna w miejscu tym wszechobecnego, czy może przez rany na ciele jego wypatrzone? Faktem jednakże było to, iż bialutki i zimny w dotyku puch zaściełający dno wąskiego kanionu nie był upstrzony ani kropelką czerwonej krwi, toteż albo człowieczek ten rzeczywiście wykrwawił się w kompletnie innym zakątku, albo też obrażenia te otrzymał dopiero po tym, jak ciało jego przywodziło już na myśl bardziej kostkę lodu niźli żywy, działający organizm, a ciecz płynąca przez jego żyły skrzepła niechybnie z powodu niskiej, nieprzyjaznej temperatury. Samo truchło nie wyglądało na takie, które spędziło w stanie martwym jakoś dużo czasu, a usypany z luźnego, łatwego do odgarnięcia śniegu kopiec tylko utwierdzał w przekonaniu o tym, iż znalazło się ono tutaj wcale nie tak dawno temu, jak z początku można by myśleć. Takie gdybania nic, jednakże, pożytecznego na tę chwilę nie przynosiły, więc dobrym pomysłem było to, aby ruszyć się z tego miejsca i powędrować dalej - chociażby z tegoż względu, że poprzez ruch wytworzyć można było odrobinę zbawiennego, cudownego ciepła.

Opętana skorzystała chętnie z okazji zdobycia dodatkowej ochrony przed przeraźliwym mrozem i wyjącym, straszliwym wiatrem, opatulając się "pożyczoną" od trupa kurtką i po tym przestępując nad nim w celu wznowienia marszu naprzód. Wpierw przyodzienie świeżo pozyskane niewiele dało, ponieważ samo z siebie było ochłodzone, lecz po krótkim czasie Wymordowana odkryć mogła to, jak świetną izolację ono posiada i jak dobrze chroni przed utratą jakże cennego, wspaniałego ciepełka. Zostawiwszy ciało mężczyzny za sobą, kobieta przedzierała się przez zalegający do kolan puch i zerkała przezornie na wiszące nad jej głową, groźnie wyglądające sople. Nie wiedziała dokładnie, ileż to metrów przyszło jej przejść nim cokolwiek w otoczeniu się zmieniło - wydawało się, iż minęły godziny od odkopania umarlaka, wieczność ciągnąca się ślamazarnie i zabarwiona katującą nutą. Lecz w pewnym przełomowym momencie dojrzała załamanie ściany po swojej lewej stronie, a kiedy do niego dobrnęła, to odkryć jej przyszło, że była to nierówna, obdarzona poszarpanymi krawędziami szczelina.

Wyrwa nie była duża - wysoka na zaledwie półtorej metra i szeroka na tyle, że Jill ledwo mogła się przez nią przecisnąć - lecz zdawała się ciągnąć w nieskończoność, jeśli oceniać po czarnym mroku oświetlanym delikatnymi, świetlikowymi punkcikami i wijącym się wgłąb ściany prostą, delikatnie falowaną głębią. I cóż teraz bohaterka tejże skromnej opowieści uczyni? Brnąć będzie dalej kanionem wąskim i obsianym w górnym obszarze niebezpiecznymi, lodowymi kłami? Czy może postanowi zaryzykować i wcisnąć się w klaustrofobiczną w odczuciu, acz dającą schronienie przed lodowatymi podmuchami dziurę w ścianie? Żadna z opcji nie wydawała się jakoś masakrycznie przekonująca i lepsza od drugiej dostępnej, ale najważniejsze było tutaj to, z którą z nich Opętana czuła się bezpieczniej i bardziej komfortowo. A jeżeli z żadną tak nie było, to nie pozostawało jej nic innego, jak... wybrać mniejsze zło? No cóż.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: zimno (około -20 stopni Celsiusza), śnieg masz prawie do kolan, wiatr jest porywisty i lodowaty.
  • Przepraszam D;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Schowała twarz za twardym kołnierzem przywłaszczonej sobie kurtki, postępując kolejne metry. Kwestię nieboszczyka przysypanego śniegiem zostawiła już za sobą — doskonale wiedziała, że im dłużej będzie o nim myśleć, tym więcej niedorzecznym domysłów pojawi się w jej głowie. Dlatego też postanowiła iść przed siebie, skupiając się na można by pomyśleć ciągnącej się w nieskończoność wąskiej ścieżce. Wciąż miała nadzieję, że uda się jej dotrzeć... gdziekolwiek. Zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później nie będzie zdolna maszerować dalej — mięśnie odmówią jej posłuszeństwa, a zimno zawładnie ciałem. Jeszcze dawała radę, potrafiła przeciwstawiać się mrozowi, chowając dłonie w przydługich rękawach, owijając twarz materiałem lub po prostu maszerując na tyle żwawo, że momentami udawało jej się zapominać o tej tragicznej pogodzie.
Śnieg ją spowalniał, ale ona uparcie parła przed siebie, przedzierając się przez kolejne zaspy i utrzymując względnie szybkie tempo — póki była w stanie to robić. Co jakiś czas spoglądała za siebie, jakby wręcz była pewna, że spomiędzy białego puchu wyłoni się coś, przed czym nawet nie będzie mogła uciec. Mimowolnie przyspieszyła — myśl, że może napotkać na drodze nowe niebezpieczeństwa niewątpliwie ją zmotywowała.
Szła wciąż uniesioną nad głowę dłonią, drugą ręką raz po raz dotykając skalnej ściany. Oczy miała przymrużone, wydawały się skupione na drodze. Sprawiała wrażenie osoby, która doskonale wiedziała co robi — prawda była jednak taka, że nigdy nie wylądowała w podobnym położeniu i miała wątpliwości co do tego czy dobrze postępuje. Może powinna spróbować wspiąć się po jednej ze ścian? Były blisko siebie, mogłaby się zaprzeć o nie nogami i może udałoby się jej dostać wyżej... Wciąż pamiętała jednak o soplach, które na pewno byłby niemałą przeszkodą. Nie prześlizgnęłaby się między nimi.
Nie miała pojęcia ile czasu trwa jej wędrówka, ale cenne minuty i sekundy mijały, przybliżały ją do wieczora, który mógł okazać się mniej miłosierni niż dzień. Nocą temperatury potrafiły drastycznie spadać, nocą budziły się też drapieżniki — nie mogła mieć pewności, że żadne zwierzę nie kryje się gdzieś w pobliżu. Musiała być ostrożna. Musiała być silna.
Przycisnęła do siebie torbę, dłonią upewniając się co do jej zawartości. Przedmioty, które przy sobie miała nie pomogłyby jej w przeżyciu nawet kilku dni. Chciała wydostać się z tego mroźnego koszmaru.
Chwilę później dostrzegła szczelinę w skalnym murze po swojej lewej stronie. Mrugnęła kilkukrotnie oczyma, jakby musiała się upewnić czy to co widzi nie jest snem lub wymysłem wybujałej wyobraźni. Po otwarciu ślepi wyrwa wciąż była na swoim miejscu. Jillian powolnie zwróciła się w jej stronę, badając ją dłonią.
Postawiona przed wyborem była wewnętrznie rozdarta. Którędy pójść? W głowie od razu zaczęła sobie wymieniać wszystkie plusy przedzierania się przez ciasną szczelinę. Nie miała klaustrofobii, co nie znaczyło, że nie mogła jej się nabawić... Wewnątrz musiało być też ciepło, ale o wiele ciemniej. Znowu nie widziała końca, więc pod tym względem nic się nie zmieniało. Męczyło ją jedna kwestia — czy wyrwa faktycznie mogła dokądś prowadzić? Przecież mogła być jedynie pęknięciem skalnym, na samym końcu mogło okazać się, że to ślepa uliczka. Potem musiałaby się wracać, zmarnowałaby naprawdę dużo czasu. Nie mogła podjąć takiego ryzyka.
Westchnęła głośno, ruszając dalej, zostawiając szparę za sobą.
Obejrzała się za siebie.
Gdyby ktoś zaszedł ją od tyłu w tej wyrwie, nie miałby jak się bronić, a wciąż głupio wierzyła w to, że ktoś może deptać jej po piętach, mimo że średnio kilka razu na kwadrans upewniała się czy ktoś jest za nią. Zakładała najgorsze możliwe scenariusze, chcąc się na nie przygotować, gdyby okazały się prawdziwe.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Mimo że gryziona była przez słone wątpliwości i męczona niemiłosiernie panującym w miejscu tym chłodem, to Wymordowana brnęła przed siebie niestrudzenie oraz uparcie, przedzierając się przez oporny, złośliwy śnieg i tylko przelotem zastanawiając się nad tym, czy nie lepiej byłoby spróbować wspiąć się po ścianie. Zamysł ten jednakże prędko został w odmętach myśli zagrzebany, ponieważ wiszące nad głową, poplątane sieci sopli stanowiły zbyt duże zagrożenie dla realizowania tego typu planów. Maszerowała toteż dalej wąską kotliną, zostawiając za sobą i nieruchome, zamarznięte truchło, i też ścieżkę wyoraną w białym, złośliwym puchu zaściełającym dno kanionu. Kolejnym przystankiem do przemyślenia swojej aktualnej sytuacji i dostępnych kobiecie opcji był widok szczeliny w ścianie - głębokiej, zdawać by się mogło, lecz również i zalanej lepką, skrywającą w sobie wiele tajemnic ciemnością. Ułuda spowodowana gęstym mrokiem, czy może rzeczywiście ciągnęła się ona dalej? W głąb tej zimnej, przegryzionej przez lód ziemi? Niewiedza odnośnie tego faktu ciężko zalęgła na sercu Opętanej, zmuszając ją i popychając w końcu do wybrania tej bezpieczniejszej jej zdaniem, pewniejszej opcji - pójścia dalej przed siebie tak, jak prowadził ją kanion. Przynajmniej nie zmarnuje czasu i sił, i nie naje się dodatkowego stresu w przypadku, jakby zdecydowała się jednak wcisnąć w podejrzaną wyrwę i później natrafić na jej smutny, żałosny i nieoferujący niczego koniec. Czy dobrze zrobiła? Czy postawiła na lepszą, korzystniejszą dla niej opcję?

Tego nigdy się nie dowie.

Brnęła dalej - rzuciwszy jednym, samotnym, pojedynczym spojrzeniem za siebie - pośród chłodu kąsającego i podmuchów bezlitosnych, i śniegu skrzypiącego głośno, donośnie pod stopami. Ile jeszcze? Ile jeszcze? Ilejeszcze... I kiedy tak człapała dzielnie i niestrudzenie naprzód, to w pewnym momencie poczuć mogła zbawienny, jakże cudowny i słodki pocałunek cieplejszego wiatru na prawym policzku. Wmieszany był on pośród te lodowate, przywodzące na myśl skórzane bicze powiewy, lecz nie był on złudzeniem, powtarzał się co jakiś czas i muskał ją przyjaznym, delikatnym dotykiem. Po rozejrzeniu się w poszukiwaniu jego źródła, Wymordowanej dane będzie dojrzeć kilkadziesiąt metrów przed sobą coś dużego i przysypanego bielą. Blokowało to dumnie drogę, sięgając od jednej ściany do drugiej i wnosząc się na imponującą wysokość trzech metrów. Po zbliżeniu się i przyjrzeniu się temu zjawisku bliżej można było wypatrzyć więcej szczegółów go dotyczących - jak to, że konstrukcja przywodziła na myśl bobrową tamę, lecz zbudowaną nie z patyków i kłód, a sopli widocznych gdzieniegdzie pod lepkim, uklepanym z czułością śniegiem. Na samym środku znajdowała się okrągła dziura, przez którą człowiek normalnej postury spokojnie by się przecisnął. Otwór ten schodził po skosie w dół i nie widać było, dokąd dokładnie prowadzi, lecz niezaprzeczalnym było to, że to właśnie z niego wydobywały się te ciepłe, kojące podmuchy wiatru. I co teraz? Teoretycznie dało się wspiąć po tejże budowli i przejść na drugą stronę, trzeba było uważać tylko na ostre końcówki lodowych igieł, z jakich tama ta jest wykreowana. Z drugiej strony... ciepło dobiegało z ogarniętej mrokiem nory, kuszące i wabiące, i jakże wspaniałe. Co zdecyduje się tym razem Jillian uczynić?

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: zimno (około -20 stopni Celsiusza), śnieg masz prawie do kolan, wiatr jest porywisty i lodowaty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszechobecnego zimna nie była w stanie ignorować — głównie starała się o nim nie myśleć, koncentrując swoje myśli na czymś przyjemniejszym. Jednak z każdym, mroźniejszym podmuchem pogoda dobitnie uświadamiała ją, że śnieg, sople i mroźny wicher są prawdziwe, a drobne ciało sponiewierane przez chłód coraz gorzej się przeciwstawiało. Kobieta prawdopodobnie zwolniła, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Szła ze złączonymi dłońmi, którymi o siebie ciągle pocierała, w nadziei, że cząstka ciepła, którą wytworzy przybierze na sile i zdoła ogrzać całe ciało, co oczywiście było niemożliwe. Ale przynajmniej nie skostniały jej palce, bo wciąż mogła nimi bez problemu poruszać.
Przemierzała kolejne metry, przedzierając się przez kolejne kupy białego puchu. Coraz ciężej było jej sunąć do przodu. Spodnie już dawno jej przemokły, podobnie było z resztą ubrań — najlepiej trzymała się jednak kurtka, którą wymordowana sobie przywłaszczyła. Owszem, był mokra jak pozostałe części odzienia kobiety, ale jednocześnie była najgrubsza i najcieplejsza, wykonana z naprawdę dobrego materiału — w porównaniu z tym, co miała na sobie wcześniej, przez znalezieniem przysypanego zimowym puchem trupa.
Starała się nie oddychać ustami, bo te kryła za kołnierzem bluzy. Mroźne powietrze wdychała nosem, który już dawno jej poczerwieniał, podobnie co policzki. Widać było po niej, że próbowała walczyć na każdy możliwy sposób, byleby nie dać się pokonać pogodzie. Ale wyglądała naprawdę mizernie, praktycznie jak cień człowieka. Zbiedzona sylwetka ledwo co poruszała się naprzód, chude nogi próbowały sprawnie przedzierać się przez śnieg, ale wciąż walczyła i nie zamierzała się poddać.
Dosłownie chwilę później poczuła na twarzy jakieś dziwne, obce ciepło. Zatrzymała się od razu, jakby wręcz chciała (a nawet musiała) przekonać się czy to nie tylko jakieś złudzenie wykreowane przez jej mózg, bo tego mroźnego dnia naprawdę potrzebowała odrobiny ciepła. Może to było po prostu jej wyobrażenie, które stało się zaskakująco prawdziwe?
Dłonią sięgnęła swojego policzka, przesuwając po nim kilkoma palcami. Wydawało jej się, że skórę miała cieplejszą, zupełnie jakby smagnęły ja ogniste języki ze świeżo rozpalonego ogniska. Mrugnęła kilkukrotnie oczyma i nawet uszczypnęła się w dłoń. Skąd coś takiego w takim miejscu?
Ale poczuła to znowu, a potem znowu. Gdzieś między chłodnymi podmuchami prześlizgiwały się drobne, naprawdę słabe, ciepłe wiatry. Wyczuwała je, gdy raz po raz swoją wędrówkę kończyły konfrontując się z twarzą Opętanej.
Ruszyła przed siebie, jakby coś zmotywowało ją do dalszej podróży. Pospiesznie przedarła się przez śnieg, który stał na jej drodze, by wkrótce dojrzeć przed sobą konstrukcję z lodowych sopli (podobnych do tych, które wisiały nad nią) i białej masy. Formowały coś na wzór ściany albo tamy, o ile coś takiego można było tak nazwać. Czujne spojrzenie desperatki wychwyciło dziurę, prowadzącą w nieznane. To prawdopodobnie z tej szpary dochodziło to dziwne ciepło.
W pierwszej chwili nie chciała ryzykować, miała wrażenie, że jeśli zdecyduje się przejść przez dziurę, to spadnie w dół i będzie pod powierzchnią śniegu, pod ziemią, a przecież chciała się wydostać z kanionu, a nie zatracać się w nim jeszcze bardziej. Z drugiej strony nie ufała tym soplom, więc wspinaczka po nich też do niej nie przemawiała. Lód bardzo łatwo może stać się śliski, istniała więc duża szansa, że podczas wdrapywania się na lodową tamę po prostu ześlizgnęłaby się albo cała konstrukcja by padła, a ona razem z nią. Tak źle i tak niedobrze.
Podeszła bliżej, próbując dłonią sprawdzić stabilność przeszkody. Chciała być pewna, że całość nie zawali jej się na głowę, gdy zdecyduje się skorzystać z otworu i zjechać na dół. Chęć ogrzania ciała była silniejsza.
Halo? — powiedziała dość głośno, chcąc się upewnić, czy w norze nie czai się jakieś tajemnicze stworzenie albo inne niebezpieczeństwo, które mogło zareagować na jej głos. Musiała wiedzieć czy wszystko jest w porządku, zanim w ogóle zdecyduje się na dalsze działania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Niedowierzanie uderzyło w nią niczym rozpędzony, wykolejony pociąg, kiedy to kobieta poczuła na swojej zmarzniętej nieprzyjemnie skórze ciepły, zbawienny wiaterek wciśnięty pomiędzy lodowate, gryzące kąśliwie podmuchy. Znieruchomiała momentalnie w miejscu - na myśl przywodząc posąg piękny i cudowny, i tajemniczo w punkcie tym postawiony - starając się znaleźć dowód i słodkie potwierdzenie na to, iż nie zaatakowały ją psotne, złośliwe ułudy. Ale nie, kolejna smuga przyjaznego gorąca otarła się czule o jej policzek, utwierdzając ją w przekonaniu, że nie był to przypadek żaden czy mara przewrotna. Gdzieś tam przed nią znajdowało się wspaniałe źródło tych ciepłych powiewów, dając jej nadzieję na ogrzanie wyziębionego organizmu i uniknięcie przykrych konsekwencji wynikających ze zbyt długiego przebywania w tak niebezpiecznie niskich temperaturach. Wyrwawszy się ze swego stanu osłupienia i zdumienia, Wymordowana z nową siłą oraz energią ruszyła dalej przed siebie, przez śniegi zaściełające dno kanionu i w cieniach rzucanych przez poplątane nad jej głową sople. Natrafiwszy na przedziwną, podobną do niskiej tamy i zadziwiająco stabilną strukturę zbudowaną z lodowych igieł oraz białego puchu, Opętana tknięta została przez myśli odnośnie tego, jak bardzo ryzykowne byłoby wślizgnięcie się w otwór znajdujący się w przeszkodzie blokującej jej dalszą drogę. Otwór, z wnętrza którego uciekały znajome już jej, orzeźwiające podmuchy ciepła.

Zawahała się, aby w końcu podejść do wejścia, zajrzeć w jego ciemne głębiny i wypowiedzieć głośne "Halo?" spływające w dół łagodnym, lekkim echem. Przez moment nic się nie działo, nic nie przebiło się przez świszczący i huczący wokół wiatr, żadnej odpowiedzi zwrotnej nie otrzymała, aż wtem...
- Ach... - Westchnienie zamajaczyło pośród wrzasków tutejszych podmuchów, ciche i ledwo słyszalne, i niemalże umykające Wymordowanej. - Nie jesteś tym złodziejem - odezwał się głos męski, niski oraz chrypą tknięty, jak również delikatnie zniekształcony. - Zapraszam na dół, Gościu Złoty. No chyba, że preferujesz zimno ponad gorąc - ciągnął dalej nieznajomy, po tym milknąc w oczekiwaniu na reakcję kobiety. Jeżeli ta zdecyduje się wejść w dziurę tajemniczą i ciemnością zalaną, to zamiast skośno położonego, gładkiego tunelu w dół natrafi na schodki kamienne oraz chropowate, na których to doprawdy ciężko było się poślizgnąć. Niewiele czasu zajmie jej pokonanie tych stopni, które prowadziły do stosunkowo małego pomieszczenia, którego mury i sufit, i podłoga zbudowane były z szarych, głaziastych cegiełek. Gorąc zalał ją niczym wzburzona, cudowna fala, oferując ukojenie od panującego na górze, straszliwego mrozu.

Najciekawsze było w pokoiku tym to, iż liczne, zaściełające ściany półki obłożone były niemalże do przesady słoikami wypełnionymi... kompotem z jagód. Przy kuchence na końcu pomieszczenia - na której stał garnek z powoli zagrzewającą się wodą - stała dzierżąca koszyk ze świeżymi owocami istota z koszmarów wręcz wyjęta. Przypominał przerośniętego, humanoidalnego komara z klatką piersiową porośniętą gęstym, białym futrem, jak również z poszarpanymi na paski, zwisającymi smutno wzdłuż pleców skrzydłami.
- Witam, witam. Usiądź sobie i ogrzej się - odezwał się, ujrzawszy dokładnie stan, w jakim to znajdowała się Wymordowana. Machnął komarzą ręką ku taborecikowi stojącemu przy niskim, kamiennym stoliczku, po czym wrócił do obserwowania przeźroczystej cieczy, która powolutku zaczynała już bulgotać. - Cóż sprowadza Cię w te strony? Nie wyglądasz jak ktoś, kto zamierzał się tu znaleźć - dodał z zaciekawieniem czającym się w chrapliwym głosie, nie odrywając jednak wzroku od swojego aktualnego zajęcia.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: gorąco (30 stopni), brak wiatru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od samego początku miała wątpliwości — trzymały jej się kurczowo, nie chciały jej opuścić. Ciepło było niezwykle kuszące, ale równie dobrze mogło prowadzić do zguby, do miejsca, w które udałby się każdy zagubiony wędrowiec, by na końcu mogło się okazać, że na własne życie wpakował się w piekło, z którego nie można uciec. Kto by się spodziewał, że gdzieś pośród mroźnych wichrów i śniegu może znajdować się miejsce, wabiące swoim ciepłem. Ktoś o zdrowych zmysłach uznałby to za pułapkę, w którą wpadała większość zmarzniętych organizmów. Jillian nie chciała ryzykować, ale z drugiej strony doskonale wiedziała, że dłużej nie da razy sobie w takim mrozie, że w tym zimnie będzie tylko ciężej i ciężej. Powoli czuła jak sztywnieją jej mięśnie, jak spowalnia i drży coraz częściej. Cały ten marsz był coraz trudniejszy do zniesienia, dlatego podjęła decyzję o odpoczynku, dlatego zdecydowała się zatrzymać przy jamie i być może wejść do środka.
Przysiąc mogła, że jej głos odbił się echem, tonąc gdzieś w najciemniejszych czeluściach lodowej nory. Czekała cierpliwie przed wejściem na jakiś odzew — człowieczy lub zwierzęcy. Chciała wiedzieć z czym przyjdzie jej się mierzyć — o ile w środku faktycznie ktoś był. Nie ośmieliła się zajrzeć przez otwór, choćby ukradkiem tam zerknąć. Napawała się natomiast ciepłymi, niezwykle przyjemnymi podmuchami, które co kilka sekund muskały ją po poczerwieniałych od zimna policzkach.
Nasłuchiwała. W pierwszym momencie odpowiedziała jej jedynie cisza, którą stale przerywał porywisty wiatr. Spokój mógł być dobrym sygnałem — znakiem, że niebezpieczeństwa nie ma lub jest uśpione i nawet głośne wołanie nie zdołało go zbudzić. Desperatka mimowolnie przełknęła ślinę, choć w dalszym ciągu nie miała na tyle odwagi, by po prostu wejść do środka, zjechać po ukośnej powierzchni i znaleźć się w miejscu, z którego biło ciepło.
Coś usłyszała. Nieznajomy głos pobudził ją na tyle, że spięła całe ciało, wytężając słuch. Czy to umysł płatał jej figla, czy naprawdę kogoś słyszała? Nie była pewna, ale skupiona dalej starała się wychwycić kolejne dźwięki, które tym razem zdawały się być bardziej realne, wręcz prawdziwe. Słowa — słyszała je i rozumiała. Mogła przynajmniej odetchnąć z ulgą, bo gdzieś tam niżej nie czaiła się bezrozumna, krwiożercza bestia, a ktoś, kto chciał jej zaoferować pomoc. To mogła być zasadzka — dlatego starała się być wyczulona. Nóż miała schowany za paskiem spodni od strony pleców, w kieszeni trzymała kamień, który mógł się jej jeszcze przydać.
Westchnęła ciężko, stając przed kolejnym, trudnym wyborem. Tym razem jednak nie zastanawiała się zbyt długo, szybko podjęła decyzję o tym, by zejść niżej i dowiedzieć się z kim ma do czynienia. Ostrożnie zsunęła się z pochyłej ściany, by wkrótce wylądować na stabilnym podłożu. Do tunelu, z którego biło ciepło prowadziły schody. Sprawdziła stopnie jedną nogą — były wykonane z jakiegoś kamienia, nie można było się na nich poślizgnąć. Nic dziwnego, że szybko skorzystała z nich, żeby przejść dalej, prosto w nieznane.
Chwilę później znalazła się małym pomieszczeniu. W pierwszej chwili skupiła się na tajemniczej istocie, która przypominała jej wielkiego owada, mającego w sobie również coś z człowieka — w końcu umiał posługiwać się ludzką mową i stał przy kuchence. W drugiej kolejności rozejrzała się po ścianach przy ozdobionych półkami i wieloma słoikami z czerwono-fioletową zawartością. Dziewczyna nie połączyła faktów — prawdopodobnie była zbyt w dużym szoku, widząc przed sobą tego wymordowanego. Nie dostrzegła zbieżności, że owoce z koszyka wykorzystywane były do robienia przetworów, które stały na półkach.
Uderzyła ja fala gorąca, po czole i policzkach zaczęły skapywać jej krople potu. Szybko zrobiło jej się ciepło — aż musiała zdjąć z siebie kurtkę, którą wcześniej sobie przywłaszczyła. Zaraz po tym zdjęła też własne odzienie — nie mogła siedzieć w dwóch płaszczach w takim upale.
Jestem w lekkim szoku — wyjaśniła pospiesznie, zajmując miejsce na taborecie, którego chwyciła się też jedną z dłoni. Spoglądała na nieznajomego mrużąc oczy, jakby wręcz spodziewała się niemiłej niespodzianki. Był wielkim komarem, nie chciał jej krwi? Chociaż podobno to komarzyce są krwiopijcami. — Spadłam do wąwozu przypadkiem. Poślizgnęłam się na śniegu. Idąc przed siebie natrafiłam na wejście do Twojej nory. Zwabiło mnie tu ciepło — przerwała ciszę, która nastała zaraz po zadanym przez niego pytaniu.
O jakim złodzieju mówisz? — zapytała nieco zaciekawiona. Zwykle nie mieszała się w nieswoje sprawy, ale skoro ktoś taki czaił się w pobliżu, to stanowił niebezpieczeństwo również dla niej. Wolała wiedzieć na kogo powinna uważać. — Nie chciałam przeszkadzać, ale na zewnątrz jest bardzo zimno. Jakim cudem dałeś sobie tutaj radę? Komary lubią ciepło, a obstawiam, że nie od zawsze stoi tu kuchenka, która Ci je daje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Jillian | Poziom Średni
Cel: Skrzydła Ważki
"Nie oceniaj każdego dnia po zbiorach, ale po nasionach, które zasiałeś"

Istota przywodząca na myśl przerośniętego, humanoidalnego komara stojąca przy kuchence nie wydawała się - a przynajmniej na drugi rzut oka, po oswojeniu się z jej aparycją i pokonaniu szoku, jaki mogła ona u kogoś wywołać - groźna, niebezpieczna czy skłonna do agresji. Jakże mógł być zły i kierujący się rządzą mordu oraz wściekłością ktoś, kto w rękach - odnóżach? - dzierżył koszyk wypełniony świeżymi, smacznymi jagodami przeznaczonymi do wrzucenia ich do gotującego się wrzątku; kto sterczał w jednym, niezmiennym miejscu w zrelaksowanej, rozluźnionej postawie i bez grama strachu napierającego na jego barki; kto nie dość, że zaoferował nieznajomej personie kąpiel w cudownym, pięknym cieple, to jeszcze przez większość jej czasu tu spędzonego pozostawał odwrócony do niej plecami w przedziwnym, niesłychanym często na Desperacji akcie zaufania. Poszarpane, opadające na jego plecy paski zrujnowanych skrzydeł falowały delikatnie, leciutko pod wpływem tutejszego gorąca, jak również minimalistycznych ruchów czynionych przez Gospodarza.
- Nic dziwnego, że jesteś w szoku - odezwał się łagodnie i cicho, jak gdyby bał się zaburzyć panujący w pomieszczeniu spokój bądź przestraszyć Opętaną donośniejszym, głośniejszym tonem. - Nie zrobiłaś sobie krzywdy przy upadku? Wąwóz ten jest dość głęboki, nie wspominając o ostrych soplach zdobiących go u wylotu - zapytał z ciekawością i nutą zmartwienia, zerkając na nią przeciągle oraz badawczo - najpewniej w poszukiwaniu oznak bólu, śladów krwi czy potencjalnych, możliwych do zobaczenia obrażeń. Ogarnąwszy jej sylwetkę świdrującym, uważnym wzrokiem, zmuszony został do zwrócenia swojej uwagi z powrotem na garnek ustawiony na palniku, ponieważ znajdująca się wewnątrz niego woda zaczęła radośnie, energicznie bulgotać. Z humnięciem zadowolonym i ukontentowanym począł wrzucać do niej małe garstki owoców z koszyka, ostrożnie i powoli, i z niemalże rodzicielską czułością.

- Kawałek czas temu mężczyzna wkradł się do tegoż miejsca, przyłapałem go w akcie pożerania świeżo zebranych jagód. Nie był to pierwszy raz, jak to uczynił, ale i tym razem udało mi się go przegonić. Nosił podobną kurtkę do Twojej, hm - wyjaśnił stonowanym, zachrypniętym głosem, odkładając opróżniony, upleciony pojemnik na bok i chwytając za drewnianą, wyrzeźbioną ładnie warzechę dotąd wiszącą na haku przybitym do ściany po lewej stronie kuchenki. Zanurzył ją w mieszance mającej stać się kolejnym kompotem i począł niespiesznie, cierpliwie, miarowo mieszać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. - Uparty jest ten Złodziej nikczemny, ale zrozumieć potrafię jego niezłomność. - Zamilkł na chwilę, po czym zapytał: - Przypuszczam, iż nie wiesz, czymże są te jagody? - Spoglądnął na nią krótko, zaraz kontynuując swoją przemowę: - Niewielu o nich wie, hm. Smakują one niebiańsko, jak marzenia i wspaniałe sny, i raj na ziemi. Jako wywar jest to przytłumione i ulotne, jak łapanie za chmury podczas lotu pośród niebios. Jednak w surowej formie... nie dość, że smak ich jest bogaty i nieziemski, to też silnie uzależniający. - Westchnął ciężko, odkładając łyżkę na bok i przykrywając garnek stalowym wiekiem. - Bardzo silny jest to narkotyk, ciężki do przezwyciężenia, aczkolwiek jest to możliwe. Jeżeli ktoś się uprze i wytrzyma dziesięć dni, to jego pożądanie do tych owoców zmaleje, aż w końcu całkowicie zniknie. Złodziej był na ósmym dniu... - Przerwał, wpatrując się niewidzącym, zanurzonym w odmętach umysłu wzrokiem w ścianę.

Ocknął się wtem nagle i gwałtownie, prostując i odwracając zręcznie przodem do kobiety.
- Znalazłem je przypadkowo podczas zwiedzania tych terenów i postanowiłem zbadać je dokładniej, uczynić z nich coś przyjemnego i niewiążącego. - Machnął owadzią dłonią w zbywającym geście, po czym poklepał dumnie futro porastające jego klatkę piersiową. - Potrafię calutki tym gęstym, ciepłym puchem obrosnąć, dlatego też nie bałem się przemierzać tych lodowatych ziem. Ani też na nich zamieszkać - odpowiedział szczerze i z uśmiechem czającym się w tonie, mimo że na jego komarzej twarzy nic takiego się nie pojawiło. Bo jak? Hah. - Mój własny, mały kąt... - Rozejrzał się dookoła pokoiku będącego kuchnią z emocjami tylko w głosie się przewijającymi: zadowolenie, nostalgia i szczypta melancholii.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: gorąco (30 stopni), brak wiatru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach