Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 13.01.19 1:01  •   [ •rec ] Empty [ •rec ]










Adam Barnes ― 35 lat ― policjant (wydział kryminalny)


Kiedy wstajesz rano nie zastanawiasz się w którą stronę skierujesz swoje kroki. Nie myślisz co zjesz na śniadanie, nie wybiegasz poza mury własnych czterech ścian, póki nie staniesz już ubrany z kluczem zaciśniętym w dłoni. Plan działania leżał w naturze Adama już od bardzo dawna; planowanie było codziennością z jaką musiał zmierzać się każdego poranka. Ale czy było w tym cos złego?
  Teraz kiedy patrzył na wschodzące słońce, które na tle wysokich budynków błyskało jak muśnięte mocą Boga, zmrużył oczy, zastanawiając się ilu ludzi budzi się teraz ze swoich okropnych snów i wciąga bieliznę po upojnej, brudnej nocy. O piątej nad ranem Adam miał już czyste dłonie, a pozostałości po dawnym mordercy leżały na dnie pobliskiego jeziora Mue. Komary budziły się do życia zaczynając krążyć nad zalewiskiem całymi chmarami. Pomimo iż nie spał cała noc czuł się dobrze. Nie przeszkadzał mu chłód i to, że stał przy otwartych drzwiach swojego samochodu kilkadziesiąt metrów od sadzawki. Zapalił papierosa i zaciągnął się dymem po same płuca. ‘Czuł się dobrze’ — jak zawsze po. Zabijanie od zawsze poprawiało mu nastrój. Mógł wtedy bez obaw pozbyć się zalegającego kołka tkwiącego w żołądku (rewelacyjne uczucie). Jedyna sumienna nagroda za całe tygodnie trzymane w stresie i żądzy, których nie był w stanie zaspokoić nawet fotografiami z miejsc zbrodni (paskudne uczucie).
  Wyrzucił niedopałek na ziemie i zdeptał go butem. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Kiedy wjechał na główną drogę świat skrzył się już w jaskrawym blasku. Adam przybrał najszczęśliwszy wyraz twarzy na jaki było go stać; ot, kolejny człowiek drogi wracający do domu po nocnej zmianie z zapasem kawy ze Starbucksa. Czy ktoś ma ochotę na mrożona late?
  Udawanie było czymś co trzymało go na wolności. Czy to dziwne? Każdy w codziennych kontaktach z ludźmi udaje. Adam robił to perfekcyjnie, zawsze i wszędzie. Nikt z kolegów w wydziale nie powiedziałby na niego złego słowa. Był człowiekiem, który z uśmieszkiem na twarzy wręczy ci bombonierkę z okazji urodzin, a kiedy się odwróci przywdzieje na twarz swoją bezlitosną, niemal oziębłą maskę. Teraz kiedy stojąc na czerwonych światłach osłonił oczy roletką, a cień rozlał się po połowie jego twarzy sięgnął dłonią na boczne siedzenie. Trzymał tam pudełko z miętówkami. Przynajmniej tak zakładał kiedy nie przeszukał na oślep całego kartonowego pojemnika.
   Puste.
   Dokładnie jak on w środku.

  Kwadrans po ósmej był odświeżony i ubrany. Wypił kawę, zjadł śniadanie (był potwornie głodny) i załączył telewizję. Jak zwykle trajkotali o polityce i podatkach, więc Adam bez zastanowienia wszedł do swojego gabinetu i zlustrował stojące pośrodku biurko i leżący na stole laptop. Teraz kiedy lada chwila miała zjawić się tu Evy czuł dziwne spięcie, które nie odpuszczało go przez całą noc masakrowania twarzy zwyrodnialca i gwałciciela kobiet. Mieszkanie w pojedynkę dawało duża swobodę, a teraz? To rozwiązanie wymagało wielu wyrzeczeń czy był w ogóle na to gotowy? Przeszedł przez pokój i otworzył po kolei każdą szafkę. Wszystko schludne i czyste. Nie miał na sobie ani okrucha brudu, jaki byłaby w stanie zauważyć. To tylko nowa sytuacja — tłumaczył sobie ale wiedział, że jedyna konieczna. Miał trzydzieści pięć lat i  wypadał co najmniej blado na tle wszystkich żonatych pracowników kryminalnego korpusu. Evy. Ostatnia żywa istota na ziemi, która prawdopodobnie go kochała. Nigdy się nad sobą nie rozczulał, wiedział: jest to zimna, wyrachowana wiedza i samoświadomość. Zdawał sobie sprawę, że jest człowiekiem odstręczającym. Zgodnie ze swoim planem próbował zadawać się z ludźmi, nawiązywać z nimi stosunki, a nawet — w najgłupszych okresach życia — usiłował się zakochać. Ale nic z tego nie wyszło. Coś się w nim popsuło albo w ogóle tego czegoś nigdy nie było, dlatego wcześniej czy później ta druga osoba odchodziła.
  Nigdy  nie czuł z tego powodu jakiejkolwiek pustki. Tak jak teraz nie czuł ani grama strachu, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Oblizał kącik swoich warg i wyszedł z gabinetu zamykając pokój na klucz, który pozostawił w zamku. Ruszył do przedpokoju, a jego donośne kroki z pewnością były słyszalne już na klatce. Mieszkał w zwykłym mieszkaniu. Nigdy nie potrzebował dużego lokum, więc nie odziewał się w hektarowe rezydencje.
  Zamek zaskrzypiał, a wrota otwarły się na oścież. W wejściu stanął wysoki mężczyzna mierzący ze sto osiemdziesiąt wzrostu, z ciemnymi włosami, równie czarnymi co wylana na chodnik smoła. Oczy, przenikliwe — jedyne czujne i enigmatyczne — brązowe, niknęły w ciemności źrenic. Miał na sobie ciemny T-shirt i szare spodnie. Jego budowa sama z siebie sugerowała, że sporo ćwiczy — świadczyły o tym delikatne zarysy mięśni na odsłoniętych rękach.
  — Punktualnie, jak zawsze — ton jego głosu był chropowaty, równie silny, że nawet najczulsze słowo, jakie byłoby w stanie wydobyć się z jego krtani brzmiałoby jak szyderstwo lub groźba. Wzrok skupił się na jasnowłosej kobiecie, pojawił się w nich niewytłumaczalny błysk. Usta wykrzywiły się do uśmiechu, podkreślając tym samym twarde zarysy ogolonej szczęki. Przybliżył się do niej i musnął na kotko jasne, delikatne usta.
  Nie minęła chwila, a jego brązowe tęczówki skupiły się na stojącym obok chłopaku. Adam przekrzywił głowę nie przestając się uśmiechać w ten dziwny charakterystyczny, tajemniczy sposób.
  — A więc to twój braciszek — skomentował. Ręka mężczyzny wyciągnęła się w jego kierunku. — Adam Barnes. Czuj się jak u siebie w domu.
  Chciał dodawać: nie bierz tego zbyt dosadnie, ale się powstrzymał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.19 2:22  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]










CHRISTOPHER CHRIS CARLSEN ― 18 lat ― uczeń McGhanagall High School

Bardziej wbijano niż wpajano mu wiedzę, dlatego chłonął ją o wiele szybciej i rzetelniej. A że pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć — tej lekcji Christopher nauczył się jeszcze za dzieciaka. Zaraz za nią była druga: nic nie trwa wiecznie. Wyszlifował więc cierpliwość do perfekcji, ale potrafił także zaciskać zęby i — co uważał za swój największy atut — modelować maski. Przywdziewanie oszałamiających uśmiechów, wybuchanie śmiechem, przewracanie oczami na kąśliwe uwagi — raz za razem rozrzedzał napiętą atmosferę, gdy kolejne dzieciaki pytały go, co się stało. Kto ci to zrobił? Czy wszystko w porządku?
Nigdy nie będzie w porządku.
  Nie miało to jednak znaczenia, bo na widok roziskrzonych oczu i rozbrajająco uroczych grymasów zwyczajnie mu odpuszczano. Skoro mówił to z taką szczerością — tak musiało być. W blefowaniu okazał się dobry.
  Patrząc w oczy siostry, wiele, wiele tygodni po wydostaniu się z piekła, uznał, że był aż zbyt dobry, bo kiedy się do niej uśmiechnął, ona odpowiedziała mu tym samym. I był to najszerszy uśmiech, jakim mogła go uraczyć. Coś się w nim wtedy zmieniło; pojawiło się jakieś nowe wgłębienie w kąciku ust, jakaś rysa na czole, ostry, biały błysk na skraju tęczówki. Tworzywo maski zaczęło się kruszyć, ale ona niczego nie dostrzegła.
  Evy.
  Szalał z miłości do niej i znosił te wszystkie lata upokorzeń, posykiwań, wytykania, plucia, bluzgów, wreszcie rękoczynów — tylko dla niej. Noc w noc, zamykając pokój na klucz, wmawiał sobie, że śpi tu ostatni raz. Gdy nastawał poranek, wynajdował tryliardy powodów, aby usprawiedliwić siostrę za zwlekanie. Nawet po tym, jak nareszcie znalazł się w jej mieszkaniu, po tym, jak właściciel niezliczoną ilość razy przypominał, że "jeszcze jeden taki jazgot po dwudziestej drugiej, a wylatujecie!", po tym, jak zmuszeni byli wpuszczać rozwrzeszczaną matkę do niewielkiej klitki, która miała być ich azylem — nawet wtedy się łudził, że będzie dobrze. Że to przejściowe. Kartki się kończą. Potem przewraca się je na drugą stronę i można zacząć nowy rozdział.
  Nie spodziewał się jednak takiego rozwiązania i teraz, kiedy Evy z radością ściskała go za ręce, otoczona promieniami wschodzącego słońca jak boską łuną, miał ochotę wczepić palce w jej ramiona i nią potrząsnąć. Wrzasnąć. Czy ona OSZALAŁA? Dlaczego ze wszystkich możliwych dróg wybrała NAJGORSZĄ?
  Dlaczego nie liczyła się z jego zdaniem?
  — To będzie nowe życie, Chris — zapewniła, a jej głos brzmiał, jakby miała się zaraz rozpłakać i roześmiać. W jasnoniebieskich oczach dostrzegał rozmarzenie, dostrzegał bezwarunkową ufność i, do licha, miłość. Takim wzrokiem nigdy go nie obdarzyła. Uśmiechnął się więc trochę szerzej, jeszcze bardziej sztucznie, a ona niemal podskoczyła z radości. Z pewnością by to zrobiła, gdyby nie normy, jakie sama na siebie nałożyła i tym razem Chris dziękował Bogu, że Evy wymagała od siebie niemożliwego wręcz spokoju. Dziękowałby mu jednak rzewniej, gdyby nie potrafiła też mówić.
  — Spodoba ci się. Naprawdę. Adam jest wspaniały.
  — Nie wątpię — wychrypiał, nawet nie będąc zaskoczonym tym, jak zabrzmiał. Jemu także łamał się ton, choć z zupełnie innych powodów niż Evy. — Spóźnimy się.
  Kobieta puściła go raptownie i uniosła drobne ręce do ust, próbując zakryć zdziwienie.
  — Rzeczywiście, nie możemy pozwolić mu czekać. Taka długa droga przed nami, Chris!
  Przytaknął, a kiedy się odwróciła, utrzymany na twarzy młodzieńca wyraz spłynął, jak świeżo namalowany obraz, na który wylano wiadro wody. Christopher złapał za pas przetartej do granic możliwości sportowej torby i zarzucił go sobie na ramię.
  Ciężki.
  Jak jego życie.

  Dziesięć po ósmej wspinali się po schodach w schludnej klatce. Evy wydawała się błyszczeć, choć mieli za sobą trzygodzinną podróż, a ponieważ nie posiadali wystarczającej ilości pieniędzy, cały swój dobytek targali na piechotę. Kiedy Christopher, nie kryjąc się nawet z ironią, zapytał, dlaczego nie zatrudniła swojego cudownego Adama do podwózki, siostra spiorunowała go spojrzeniem. W porównaniu do niego, nigdy niczego nie brała. Na wszystko, co miała, zapracowała samodzielnie. Obrzucając pojedynczą walizkę powątpiewał, czy jej plan na życie był odpowiedni.
  Utwierdził się w przekonaniu, że nie, gdy wreszcie stanęli przed drzwiami do ich... jak to ujęła? "Nowego życia"? Bo ich "nowe życie" wyglądało, jakby tuż przed pokazaniem się wytarło wściekliznę o spód t-shirtu.
  — Adam Barnes.
  Na pierwszy rzut oka mężczyzna wydawał się porządny. Nie sympatyczny i na pewno nie skory do żartów, ale z pewnością porządny. Zadbany. Odpowiedni. Nie spotkał się jednak z zainteresowaniem ze strony Christophera. Carlsen znał takich gości.
  Na nastoletniej buzi widać więc było tylko wypieki spowodowane zbyt długą i żmudną przeprawą przez miejską dżunglę. Starał się za wszelką cenę udowodnić, że w obecnej sytuacji dostrzega o wiele ciekawsze elementy niż ich wybawcę. Trzymał usta zamknięte, ale wiele słów się na nie cisnęło.
  — Czuj się jak u siebie w domu.
  Utkwił w nim mętne jak zabrudzone, zastałe jezioro, spojrzenie i kolejny raz dzisiejszego dnia chciał wymusić na sobie uprzejme oblicze, ale twarz miał zdrętwiałą jak po mocnej dawce dentystycznego znieczulenia. Szybko przestał próbować. Uznał za sukces już sam fakt, że udało mu się przegryźć wszystkie bluzgi, jakie gorzko osiadły na języku, nawet jeśli pod ostrzałem przewiercających ślepi nieznajomego czuł się o wiele mniejszy niż był w rzeczywistości.
 — Wpuścisz nas czy będziemy tu tak stać i cierpieć?
 — Matko boska, Chris! — Evy natychmiast go skarciła, obracając się na pięcie w kierunku rozdrażnionego nastolatka. Zaraz potem, prawie niczym nie różniąc się od piłeczki tenisowej, stanęła frontem do Adama. — Wybacz za niego, naprawdę nie wiem, co w niego wstąpiło.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.01.19 18:18  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Brązowe oczy Adama zmrużyły się; ciemna źrenica skurczyła, i choć w półmroku klatki schodowej żaden ludzki wzorki nie był w stanie dojrzeć tej małej zmiany, tak czujność policjanta na krótką chwilę została wyostrzona. Trwało to tylko kilka sekund - uważnym spojrzeniem otaksował twarz albinosa. Była nienagannie czysta, ale co z tego, gdy w oczach dostrzegł iskrę, która nie miała nic wspólnego z nieskalaną cerą pozbawioną blizn?
  Jego krótkotrwałe, lecz dogłębne obserwacje przerwała Evy, która otrzeźwiła go swoim entuzjazmem. Adam opuścił dłoń i parsknął pod nosem wcale nie przejmując się, że młody nie podał mu dłoni. Wykrzywione wargi mężczyzny wskazywały na rozbawienie, ale czy faktycznie był skory do śmiechu?
  — Spokojnie, Evy. Dzieciak ma swój charakterek. Może kiedyś nauczy się szacunku do starszych.
  Zażartował i spoglądnął na szczyla ponownie, tym razem może zbyt znacząco. W kącikach oczu Adama kryły się niewielkie bruzdy, które z wiekiem — przy każdym zmrużeniu ślepi — odznaczały się jak wyrwy w dziurawym chodniku. Nie wiedział czemu, ale miał dziwne przeczucie, że nie patrzy na oblicze młodego chłopaka, a raczej, że napotyka maskę, równie podobną do swojej.
  — Wezmę wasze rzeczy — zaproponował i podniósł torbę, wpuszczając dwójkę do środka.
  Tak naprawdę Adam nie był znawcą zachowań ludzkich, a tym bardziej zachowań dzieci czy młodzieży. Tak, uprzedzając pytania: nie był również znawcą zachowań zwierząt. Nie mieli ze sobą dobrych kontaktów. Miał kiedyś kota, ale przez ciągłe syczenie i stroszenie futra musiał się z nim pożegnać. Kupił tez kiedyś  chomika, ale kiedy go dotknął, ten schował się do swojego plastikowego domku i nie chciał z niego wyjść. Po kilku dniach zdechł. Zapewne wolał zdechnąć aniżeli ponownie go zobaczyć, albo dać się dotknąć. Rewelacja.
  — Rozbierzcie się.
  Drzwi się za nimi zamknęły, a czystość lokum uderzyła wszelką dbałością o szczegóły. Może nie był to pensjonat, który co do minimetra miał ułożone figurki pudelków na nocnej szafce, ale jak na samotnego faceta, mieszkanie nie wołało o pomstę do nieba. To mogło być zbyt podejrzane.
  Adam postawił ich rzeczy w salonie, bo mały przedpokój mógłby utrudnić im pozbywania się obuwia ze stóp. Wrócił do nich po chwili z założonymi na klatce piersiowej dłońmi; oparł się bokiem o ścianę. Evy jak zwykle wyglądała świetnie. Patrząc jak oboje z wolna wkraczają w jego dom poczuł znów to samo irracjonalne uczucie przytłoczenia. Zastanawiał się czy to samo czuje ona. Choć zakładał, że nie. Była absolutna pewna jego pomysłu; absolutnie pewna, że tak trzeba. Kiedy spotkał ją po raz pierwszy była jak chore zwierzę zamknięte w klatce. Potrzebowała pomocy i towarzystwa, takiego od czasu do czasu. Tyle, że to od czasu do czasu zaczęło przeinaczać się w ‘na co dzień’. Szukała odpowiedniego kandydata. Czułego, łagodnego, cierpliwego… Musiała szukać bardzo długo, a jak. Chciała znaleźć wyimaginowanego mężczyznę, któremu będzie zależało na spotkaniach i rozmowach, a nawet na chodzeniu na spacery i do kina, aniżeli na seksie. Cóż tacy idealni dżentelmeni żyli może w epoce wiktoriańskiej, gdzie na każdym rogu stał burdel i gdzie mogli ulżyć swoim potrzebom zapewnieni o czystości swoich czynów. Ale on umiał takiego mężczyznę udawać. I szło mu doskonale.
  — Chcecie się czegoś napić? Coś zjeść?
  Brew Adama powędrowała ku górze, a z twarzy nie znikała ta enigmatyczna nuta.
  — Sądziłem, że podróż zajmie wam dużo więcej. W tych godzinach metra bywają zapełnione równie mocno co sklepy na wyprzedaży. — podjął bezsensowną rozmowę; jest to sztuka, w której przodował. — Dla ciebie pewnie herbata — skierował słowa do Evy, aby chwile później skonfrontować swój wzrok z chłopakiem. — Dla ciebie?
  Gówniarze w jego wieku chętnie chwytali za alkohol, ale nie zamierzał mu go proponować (szkoda było mu ostatniej flaszki Brandy). Pomimo iż na chwilę zawiesił na nim wzrok, to szybko stracił zainteresowanie i ruszył w głąb kuchni. Było to niewielkie pomieszczenie z prostymi meblami i skromnym asortymentem. Amaro z pewnością byłby zawiedziony.
  Zalał czajnik wodą i postawił na podstawce. W tle było słychać odpaloną telewizję, nie bez powodu — kuchnia była połączona z salonem; oddzielona tylko długim blatem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.19 0:14  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Widok tych skupionych, łowczych oczu wywołał w nim gwałtowny dreszcz, który przebiegając wzdłuż ciała, uruchomił wszystkie możliwe lampki ostrzegawcze. Chris nie był w stanie tego zobaczyć (albo raczej ― potwierdzić swoich wyobrażeń), ale od kiedy Mister Perfekcja zaszczycił go swoim zainteresowaniem, coś w atmosferze, w luce przestrzennej między ich dwójką, jakby niebezpiecznie zaiskrzyło. Gdyby dało się zwizualizować to zjawisko, z pewnością od przymrużonych oczu Adama aż do na wpół przymkniętych oczu Christophera przebiegałyby białe linie wyładowań elektrycznych. Niewykluczone, że w innych okolicznościach, któremuś na dobre puściłyby nerwy, jednak teraz posiadali wystarczająco dobry katalizator. I tylko ze względu na Evy, Chris uśmiechnął się w stronę Adama. Był to krótki, fałszywy "zgrzyt" na twarzy, który zniknął natychmiast, gdy mężczyzna przestał go obserwować.
Palant.
 Carlsen zmierzył narzeczonego siostry wzrokiem. Zazwyczaj grał w najlepszej lidze analityków. Mógł w pół sekundy zawyrokować, czy ktoś blefuje, czy mówi prawdę. Sam stosował wszystkie z szemranych sztuczek ― a ojca nie można pouczać, jak się robi dzieci, prawda? I jak pies gończy wyczuwa trop, tak on wyczuwał intencje, jeśli tylko postanowił podjąć wyzwanie. Jaki był Adam Barnes? Jak traktował ludzi? Jak odgradzał życie służbowe od prywatnego? Chris przymrużył mocniej powieki. Czy w ogóle odgradzał? Czy w ogóle JAKIŚ BYŁ?
 ― Jesteś kochany. ― Głos Evy perfekcyjnie wciął się w szaleńczy nurt myśli stojącego w tyle chłopaka. Kobieta podała swój bagaż Adamowi. ― Dziękuję.
 Język Chrisa zwilżył dolną wargę. Nagle to, jaki był Barnes, przestało być kluczowe. Nagle najważniejszym wydawało mu się, czy sam był...
 Machnął ręką, jakby (kochany) odganiał muchę.
 Co za nonsens.
 Wszedł do mieszkania zaraz za siostrą, kategorycznie nakazując sobie PRZESTAĆ. Dla świętego spokoju. Swojego. I Evy. Bądź co bądź nawet jemu wpojono zasady dobrego wychowania i choć rzadko się do nich stosował, teraz zwyczajnie wypadało. Czasami, co prawda bardzo nieczęsto, ale jednak, przypominał sobie, że zachowuje się, jakby Kopernik nigdy nie istniał ― wszystko musiało kręcić się wokół niego, Christophera Carlsena, pana władcy. Miał alergię na cały świat i atak wywołać mogło wszystko: czyjeś spojrzenie, zapach perfum, zbyt głośna lub zbyt cicha mowa, słaba dykcja, nierówne pismo, kolor włosów. To mógł być jeden z tych wariantów, żaden z nich, wszystkie razem abo coś jeszcze innego. Nikt nigdy nie wiedział, kiedy nadepnął na minę i zrobił sobie wroga z na pozór bezkonfliktowego chłopaka o aparycji dobrego, łagodnego ucznia. A przecież tutaj nie było sensu walczyć; tego trzymała się Evvie. Bo i czym ci zawinił ten DOBRY pan, Chris?
Ma koszmarnie czysto.
 To źle?
 Carlsen potarł o siebie opuszki kciuka i palca wskazującego, chwilę po tym, jak na żywca przeprowadził test białej rękawiczki na stojącej w przedpokoju komodzie. Einstein uważał, że zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu. Symbolem pustego blatu...
 ― Dla ciebie?
 Uniósł nagle wzrok, przytomniejąc w sekundę. Dotarło do niego, że Evy zdążyła zdjąć swój szary prochowiec i nawet wyplątać się z wysokich butów o niemożliwej liczbie oczek na sznurowadła, a on wciąż stał w tym samym miejscu, jakby w obawie, że jeśli się poruszy, to wszystkie ściany złożą się jak domek z kart.
 Zmusił napięte mięśnie do zdjęcia z ramion kurtki. Zarzucił ją na wolny wieszak, jednocześnie nadeptując przodem lewego trampka o tył prawego. Nadrabiał czas.
 ― Woda starczy.
 Wygładził jeszcze czarny t-shirt i machinalnie powiódł palcami do kołnierzyka bluzy-bejsbolówki. Powstrzymał się przed poprawieniem go. Przed nikim się przecież nie musiał stroić.
 W porównaniu do siostry, znalazł się w części salonu, nie kuchni. Nie krył krytycznego spojrzenia, którym obrzucał proste, zadbane meble, jednolity kolor ścian, który tak różnił się od nasiąkniętych tytoniem, zżółkniętych tapet w jego dawnym pokoju. Dochodził do irytującego przeświadczenia, że Adam mógł być królem tego świata, boską istotą, samą personifikacją Cnoty I Miłosierdzia, a i tak jego własny, nieusłuchany umysł przypisałby mu wady, upodlenia i negatywy.
 ― Przeszliśmy się ― przyznała wreszcie Evy, poprawiając w palcach rozwichrzone przez podróż włosy. Tylko Chris wiedział jak długo sterczała przed zarysowanym lustrem, starając się ułożyć niesforne, kręcone kosmyki w ładnie wyglądający warkocz, który teraz prezentował się, jakby dopiero wstała z łóżka po wyjątkowo intensywnej nocy. ― Chris nie przepada za tłocznymi miejscami. Ja zresztą też nie. Pomóc ci z nakryciami? Chris, przestań grzebać w tej półce.
 Evy westchnęła, trochę zbyt teatralnie. Miejscami rozmowy z nią przypominały dyskusję z osobą cierpiącą na zespół Tourette'a: tak, oczywiście, że NIE PODKRĘCAJCIE MUZYKI, nie mam nic przeciwko KURWA MAĆ nie będzie żadnego PIERDOLIĆ TO!!!! kłopotu, ma się rozumieć ODWAL SIĘ KURWA KURWA, oddzwonię za minutkę. Jej uwaga skakała od Adama do Chrisa. Chłopak stał z jedną ręką luźno wsuniętą w kieszeń spodni, a drugą opartą na wyciągniętym już do połowy grzbiecie książki. Nie wyglądał jednak na przerażonego czy zawstydzonego tym, że go przyłapano; nie wcisnął tytułu z powrotem między pozostałe tomiska, odskakując od półki jak po dotknięciu ognia. Zamiast tego spojrzał w ich kierunku i wykrzywił się lekko.  
 ― Przecież od dziś tu mieszkamy. Chyba mogę dotykać rzeczy w salonie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 22:20  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
‘Woda starczy’
  Elektroniczny czajnik wydał z siebie dźwięk rozpoczynającej pracy. Adam zdążył w między czasie otworzyć lodówkę i wyciągnąć z niej kawałek wędliny i ser. Wszystko postawił na blacie. Zegar na kuchence wskazywał wpół do dziewiątej, czyli dla każdego przeciętnego człowieka — owocny początek dnia.
  'Przeszliśmy się'.
  Wargi Barnesa drgnęły; sardoniczny uśmiech ukrył się w cieniu rzucanych szafek. Zawsze go zaskakiwała. W sumie nie mniej niż każdy przeciętny człowiek. Do kuchni wpadał promień oślepiającego słońca, który rozlewał się na kafelkach jak kałuża jasnej magmy.  
  Mężczyzna spojrzał przez ramię na wyłaniającą się z przedpokoju wątłą sylwetkę. Włosy Evy faktycznie — pomimo plątaniny splecionego warkocza — były dziką plątaniną wszelkich możliwych kosmyków. Wyglądały jak spaghetti nawinięte na widelec. Miało to jednak swój urok. A kiedy kobieta poprawiając fryzurę ukróciła dzieląca ich odległość, on obrócił się w jej kierunku formułują na wąskich wargach wzór dominacyjnego uśmiechu jaki zdołało poznać już pół tuzina ludzi z komisariatu.
  — Mogłaś zadzwonić. Samochód stoi pod domem. Nocną zmianę kończyłem o piątej — Oczywiście wizja zabrania ich samochodem mogła być realna, ale niezbyt wygodna. Zapach starego mężczyzny z rozwalona głową (jakiego wiózł swoją furą przez pół miasta) mógłby być trudny do wytłumaczenia w godzinach wczesnego ranka. Zawsze mógłby zwalić na pasażera, starego gliniarza, który nie mając ani żony, ani rodziny mieszka w klitce nie dbając, ani o siebie, ani o mieszkanie, ale nie chciał się z nim identyfikować. Tego dnia rozpoczynał zmianę dopiero wieczorem, co oznaczało, że przez kolejne dni zapomni jak wygląda słońce piętrzące się i migoczące nad wysokimi wieżowcami w samym sercu Detroit.
  Niespodziewanie wyciągnął ku niej dłoń. Zahaczył zwinnie palcami o szlufkę spodni i przyciągnął w swoją stronę. Zapach Adama zawsze był taki sam, wciąż używał tych samych mocnych perfum. Mieszały się z woda kolońską jaką używał po goleniu.
  — Wrzuć na luz, Evy — zniżył ton do konspiracyjnego szeptu. Przysunął wargi do jej ucha, gdy ta przyciągnięta stanowczą siła zmuszona była do oparcia się o jego twarde ciało. Ciepło oddechu musnęło jasną, kobiecą skórę. — Daj mu się zaaklimatyzować.
  I choć brzmiał jakby wiedział co mówi, to w rzeczywistości odprawiał formułkę, jaką kiedyś było mu dane usłyszeć w reklamie. Wytatuowana lewa dłoń wsunęła się dyskretnie pod jej jedwabną koszulkę, ale nie wysoko. Tylko musnął chłodnymi, twardymi palcami miękką skórę na wystającej kości biodrowej.
  W kuchni rozległ się dźwięk gotującej się wody. Przycisk odskoczył, a Adam odsunął się wolno ukradkiem spoglądając w stronę salonu; prosto na niewielką sylwetkę przy jego kolekcji. Prosto w jasne oczy nowego domowego monitoringu.
  — Jeśli interesuje cię prawo, mogę zaproponować ci księgę wieczystą — odparł zgryźliwie, ale ze wciąż wykrzywionym kącikiem warg. Pomimo iż jego wygląd mógł przedstawiać współczesnego diabła w schludnym odzieniu, głos modyfikował nienagannie. Trudna do opanowania sztuczka.
  Zabrał się za zalewanie dwóch kubków wrzątkiem. Zza długich blatów Chris mógł dostrzec tylko jego w połowie uciętą sylwetkę.
  Po kilku chwilach Adam wkroczył do salonu i postawił gorące napoje na stoliku. Pokój nie był zbyty wielki. Pośrodku stała rozkładana kanapa, a tuż przed nią wielki zakrzywiony sześćdziesięciu calowy telewizor. Regał przy którym zatrzymał się chłopak sięgał aż do sufitu. Trudno było uwierzyć, że policjant przeczytał cały ten zbiór. Jasnowłosemu mogło rzucić się w oczy również parę odznak leżących na komodzie obok i zdjęcia ze szkoleń. Na jednym z nich Barnes trzymał w dłoni karabin, w towarzystwie dwóch innych umundurowanych mężczyzn. Fotografia musiała mieć już kilka lat, bo Adam wyglądał znacznie młodziej.
  Cień oblał sylwetkę chłopaka dokładnie tak jakby tuż za jego plecami gasło słońce. Nozdrza mogły wychwycić charakterystyczną woń drogich perfum, a drobne ciało osobliwe ciepło, jakie rozlało się nad jego karkiem.
  — Wszystkich oprócz schowanego bagnetu. Pamiątka rodzinna.
  Pomimo iż wypowiedziane zdanie było krótkie i niespodziewane rozległo się ciszy jak przeźroczysta mgła letnim rankiem. Tajemniczość tej wypowiedzi wyparowała w momencie, kiedy ich spojrzenia się skonfrontowały. Parsknął żartobliwie i wyciągnął dłoń ze szklanką wody w jego stronę.
  — Jeśli chcesz zjeść jeszcze coś przed wyjściem musisz się pospieszyć.
  Odchylił głowę niemal przypominając de Guella w najbardziej władczej pozie. Chwile później siedział już na kanapie i sięgał po swój zaparzony kubek kawy. Evy’a wcześniej wspomniała Adamowi o wykształceniu brata i poprosiła go (tym błagalnym wzorkiem, który kruszył wszelki mur), aby mężczyzna zawiózł go do szkoły. Według niej nowy dojazd mógł okazać się dla niego zbyt uporczywy, a nie chciała aby z powodu ich przeprowadzki chłopak zaliczył spóźnienie. Chris najwidoczniej nic nie wiedział o podstępnym planie starszej siostry. Do teraz.
  Adam uniósł w górę brew, a wytatuowana dłoń (rękaw z wieloma motywami przeplatanymi między sobą jak obraz w kalejdoskopie) trzymająca parująca kawę zmusiła właściciela do upicia gorącego łyka. Oczy mężczyzny wyglądały na zmęczone. ‘Nocna zmiana’ musiała być wystarczająco wyczerpująca, bo lekko przycienione cienie pod oczami były widoczne nawet z tak znaczącej odległości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 23:11  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Odsunął się od książki tylko dlatego, że poczuł zbytnią obecność. Bliskość. Wcale jej nie chciał. Obejrzał się za siebie i niemal natychmiast tego pożałował ― twarz Adama znajdowała się ledwie na wyciągnięcie ręki. Czy mogło być coś gorszego?
  Chris chwycił szklankę wody nawet o tym nie wiedząc. Za bardzo zaskoczył go fakt, że Adamowi udało się do niego podejść. Niezauważenie. Przeszło mu nawet przez głowę, że mężczyzna dosłownie wyrósł spod ziemi. Przecież przed sekundą znajdował się w kuchni, tuż obok Evy i jej szczypiorków.
  Carlsen skrzywił się lekko, obracając w chudych palcach swój poranny napój. Starał się, naprawdę, przynajmniej częściowo nie zwracać uwagi na Barnesa. Bądź co bądź ― mieszkali już razem. Bez względu na to, czy będą się dogadywać, Evy nie odejdzie od narzeczonego.
  To byłoby zbyt niewygodne, prawda?
  Chris spojrzał na siostrę, która stała w niedawnym miejscu Adama i robiła coś na blacie. Wyglądała tak jak zawsze. Zresztą, za każdym razem zachowywała się tak, jakby nic się nie działo. Od dziecka taka była. Chris oczywiście ją kochał, ale czasami, jak aktualnie, szczerze nie znosił. Nie zauważała, że głaszcze wieszającego. Chciała dobrze, ale jej dobroć nie znała granic i choć nakładała na niego kary (wtedy przypominała matkę, a nie siostrę), to zawsze z powodu tych ograniczeń cierpiała bardziej od niego. Nie potrafiła inaczej, bo całe życie przeznaczyła na to, aby myśleć o innych, jakby sama się nie liczyła.
  Wreszcie zebrała tego plony ― miała mieszkać w małym, zadbanym mieszkaniu z mężczyzną, który traktował ją z szacunkiem. Posiadała dobrą pracę w biurze, gdzie zajmowała się głównie sprawami papierkowymi, ale czasami towarzyszyła prezesowi w konferencjach. Zapewne do puli swoich osiągnięć chciała dodać również brata. Rzecz w tym, że Chris czuł się jak drewniany element z dziecięcej układanki ― na przykład trójkąt. Wciskany w niepasujący otwór. Przykładowo: w trapez. Jakkolwiek się nie wyginał, nie umiał przybrać formy, która sprawiałaby jej radość i satysfakcję.
  Jak teraz.
  Żołądek skurczył się i zacisnął, gnieciony zaskoczeniem. Nie zareagował tak nawet na rzekomy bagnet ― w sumie na broń w ogóle nie zareagował ― jak na nietrafny pomysł. Podwózka mogła wydawać się kuszącą alternatywą dla kogoś, kto znalazł się w obcym miejscu, ale Chris poczuł, jak narasta w nim złość. Złapał mocniej szklankę z wodą. Ciecz kołysała się wraz z drżeniem jego śniadej ręki, dlatego Christopher zdecydował się na ― może trochę zbyt gwałtowne ― odstawienie naczynia na komodę.
  Całkowicie przypadkiem zasłaniając szkłem postać Adama na zdjęciu.
  Całkowicie.
  ― Evy? ― zagadnął, wkładając w protekcjonalny ton całą swoją wyszlifowaną latami cierpliwość, jakby tylko ona mogła przykryć naturalną, wściekłą nutę głosu. Patrzył na siostrę, która uśmiechnęła się i już po tym, jak niewinnie i radośnie rozciągnęły się jej usta, wiedział, że kompletnie nie pojmowała w czym rzecz.
  ― To naprawdę nie będzie konieczne ― spróbował jeszcze, jednak autentyczne niezrozumienie na twarzy Evy tylko utwierdziło go w przekonaniu, że przegrał. ― Wiem, gdzie jest przystanek...
  ― Chris, daj spokój ― przerwała mu, na sekundę nieruchomiejąc. Mózg bardzo podświadomie podsyłał młodemu chłopakowi obrazy tego, co robiła Evy, ale on skrupulatnie je od siebie odsuwał. Jedynym, co teraz go interesowało to fakt, że mu odmówiła.
  Odmówiła mu czegoś, co w świetle prawa powinno być uznane za brak chęci do narzucania się komuś obcemu.
  Cholera, jakim cudem?
  Mina Christophera spochmurniała.
  A potem zamieniła się w kopię grymasu największego z męczenników, gdy wzrok, przypadkiem, natrafił na spojrzenie brązowych oczu rozpostartego na kanapie mężczyzny. Wewnątrz i tak wywróconego już tyłem naprzód żołądka narosło szczeniackie pytanie ― no i na co się gapisz?
  Przełknął je jednak wraz z wodą, która wlała się do przełyku, kiedy ostatecznie chwycił za szklankę. Dwoma wielkimi haustami opróżnił naczynie.
  Musiał zwilżyć gardło, bo coś czuł, że w trakcie jazdy sporo słów się przez nie przeciśnie.
  Tymczasem umysł wreszcie dobił się do świadomości i do uszu Christophera dotarł dźwięk uderzającego o drewno ostrza. Evy siekała ogórka i kładła go na niektóre kanapki. Zrozumienie, że chwyciła za nieswój nóż, nieswoją deskę i zapewne też nieswoje produkty...
  Jak ona tak szybko mogła się tu zaadaptować?
  ― Chris, nadal nie lubisz ogórków? ― zapytała Evy, a kiedy odburknął potwierdzająco, westchnęła i ominęła następny kawałek pieczywa. Potem załadowała to wszystko na dwa talerze ― te dzielące się na "z ogórkami" oraz te, gdzie ogórki miały wstęp wzbroniony ― i przeniosła się ze śniadaniem do części służącej za salon.
  ― Macie jeszcze trochę czasu przed wyjazdem, zjedźcie.
  Stuknęły talerze, kiedy kładła je na blacie niskiego stolika. W zamiarze nie służył do spożywania żadnych z dań, ale teraz nie grało to żadnej roli. Evy usiadła ostrożnie tuż obok Adama. Tak blisko, że jeszcze pół milimetra, a zetknęliby się kolanami.
  W orkiestrze subtelności grała pierwsze skrzypce.
  Patrzyła wyczekująco na Chrisa, który jednak nie ruszył się z miejsca. Nawet jeśli chciał zeżreć wszystkie kanapki, łącznie te zbratane z zielonym wrogiem, nie miał pojęcia, gdzie powinien usiąść. Prócz kanapy, na której zalęgnął się Adam, nie było siedziska. Nic dziwnego, dotychczas mieszkał sam.
Cupnij sobie po jego prawej i też się do niego przytul. Wtedy będziecie pełnoprawną rodziną!
  Ból na twarzy Chrisa przynajmniej częściowo odzwierciedlił wizję, która właśnie wkroczyła z odmętów jego umysłu. Nie ma opcji.
  ― Chodź, chodź ― zachęciła go siostra, dotykając ręką pustego miejsca po swojej drugiej stronie. Było go za mało na swobodne ulokowanie się, ale ― jakże miło z jej strony ― przysunęła się jeszcze bliżej Adama, aby zrobić wystarczającą lukę. Jakiś nerw na twarzy Christophera drgnął, poruszając jego brwią. Ruszył niechętnie z miejsca. Jednak, zamiast skierować się ku Evy, obszedł stół z prawej strony i usiadł, trochę zbyt dosadnie, po wolnej stronie Adama. Jeżeli ceną za odklejenie ich od siebie było wdychanie perfum o łącznej wartości przewyższającej jego życie, był gotów się poświęcić. Serio.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.19 14:08  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
„Bądź ostrożny".
 Głos echa z przeszłości odbił się od jego czaski w akompaniamencie debaty dwóch polityków, którzy migali w rozjaśnionym ekranie, jak dwie marionetki przyciskane do szyby. Oj, był. Nikt nawet nie wiedział jak bardzo.
 Adam ukradkiem spojrzał na telewizor, porzucając obserwację Chrisa i Evy, która z chęcią podjęła dysputę z bratem. Nie słuchał ich. Spoglądał na wiadomości — robił to każdego ranka, kiedy kawa parowała mu z kubka, a on siedział wygodnie na kanapie. Nie było to przypadkowe. Tym razem politycy podejmowali polemikę na temat podwyżek prądu — jedyna z zagrażających życie wiadomości tego poranka.  Nie raz przychodziła mu do głowy pewna myśl: czy kiedykolwiek usłyszy o znalezionych na dnie jeziorach przegniłych szczątkach ludzi, którzy zostali tam wrzuceni z jego ręki?
  Póki co — nie zapowiadało się.
 Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy czując szorstkość własnego podbródka; odrastający zarost podrapał mu wnętrze dłoni. Nauczył się ostrożności tak dobrze, jak tylko mógł się nauczyć będąc policjantem. Nauczył się starannie wybierać ofiary wśród tych, którzy na to zasługiwali. A następnie dobrze po sobie sprzątać. Nie mógł zostawiać żadnych śladów, bo to wiązałoby się z ryzykiem. I zawsze unikał zaangażowania emocjonalnego; takie zaangażowanie prowadzi do błędów. Bycie ostrożnym wykraczało oczywiście daleko poza samo zabijanie. Oznaczało też budowanie ostrożnego życia.
 Obserwuj.
 Bądź towarzyski.
 Udawaj, że naprawdę żyjesz.
 I żył. O dziwo bez najmniejszych problemów sprawiał wrażenie normalnego cywila. Adam był niemal idealnym hologramem człowieka. Hologramem poza wszelkimi podejrzeniami. Trzeba było przyznać, że był miłym i porządnym potworem. Oszukiwał nawet Evy. Może nie całkowicie, ale ona zawsze wierzyła w to co chciała wierzyć. Nie musiał długo przekonać jej do swojej osoby. Zadziałały na nią sztuczki, które przecież stosował wobec każdego innego człowieka. Teraz wprowadzając się do trzydziestopięcioletniego mężczyzny musiała wierzyć, że ten pomoże jej się ustatkować. Zacząć wszystko od nowa, zamykając poprzednie życie pod kluczem. Szkoda, że nie wiedziała w jakie bagno się pakuje. Czy jej współczuł? Czy im współczuł? Chyba najbardziej sobie. Tego, że bezustannie podejmuje próby kontaktu z ludźmi. Ale ktoś kto zabija ludzi z automatu jest wykluczany z ich grona. Szczera anomalia.
 Talerze trzasnęły o niski stolik. Nim wzrok Barnesa zatrzymał się na jasnej dłoni Evy, automatycznie zawiesił się na nadal stojącej przy komodzie postaci Christophera. Jego źrenice zwęziły się nieznacznie, jakby poddawał go jakiemuś wytwornemu prześwietleniu, ale uśmiech jaki wykwitł na cienkich, przyprawionych minimalnym odrastającym zarostem twarzy był dziwnie magnetyczny. Wręcz zastanawiająco.
 — Powiadasz, że znasz Midtown jak własną kieszeń? Powinienem więc wozić cię podczas mojej zmiany. W niektórych ulicach gubi się sam GPS.
 Adam poprawił się na kanapie siląc się na dyskusję, która specjalnie przecież go nie interesowała. A może powinna? Dzieciak od dzisiaj będzie mieszkał z nimi. Powinien wiedzieć wszystko.
 Powinien…
  „Być ostrożny”.
 — Evy, nie musiałaś przecież tyle tego robić — pokręcił głową i parsknął kiedy kobieta zajęła miejsce obok niego. Przyjrzał się jej uważnie siląc się na najbardziej ludzki wyraz twarzy na jaki było go stać. Może i nawet nieco czuły.
 Miała rację. Oczywiście, że miała rację. Mógł jej pomóc. Mógł jej pomóc stanąć ponownie na nogi. Ale czy tego chciał? Czy chciał być zaangażowany emocjonalnie?
 Wytatuowana ręka policjanta sięgnęła po jedną z kanapek. Adam siedział w lekkim rozkroku. Preferował swobodę, a od kiedy tu mieszkał nie musiał dzielić się kanapą z więcej niż jedna osobą. Więc kiedy Evy odezwała się do brata i przysunęła w stronę Barnesa, ten był wręcz pewny, że chłopak zasiądzie właśnie obok niej. Jakie było jego zdziwienie, kiedy szczyl obszedł stolik i opadł z podkreśloną frustracją na miejsce obok niego. Adam zrobił mu więcej miejsca wsuwając w usta ostatni kęs pierwszej kromki.
 Było zbyt ciasno, więc czy dzieciak tego chciał czy nie, mężczyzna, aby sięgnąć po kubek z kawa, musiał otrzeć się o niego ramieniem. Chris nie mylił się do faceta w żadnym calu. Charakterystyczny zapach perfum unosił się od mężczyzny jak podążająca muzyka jakiej tytuł osiadł gdzieś w odmętach umysłu. Woń dziwnie znajoma, ale niesprecyzowana. Zapach ten podpisany był nazwiskiem Adama — bez wątpienia. Dopiero po chwili Chris mógł przypomnieć sobie, że wyczuwał tę woń ilekroć Evy wieszała swój płaszcz w przedpokoju po spotkaniem z Barnesem.
 — Jesteś strasznie spięty — Niski, chropowaty głos mężczyzny przeciął rozlegające się w tle reklamy. — Nie siedzisz u dyrektora. Chyba, że ci go przypominam?
 W głośnie mężczyzny pobrzmiewał dziwny akcent. Głos Adama był niemal zwyczajny, poprawny, jakby mówił o pogodzie, ale jakaś cząstka w jego wypowiedziach brzmiała jak zaczepka do dalszej dyskusji. Może posiadał to każdy gliniarz, który podczas wieloletnich przesłuchań ukształtował sobie pewny ton wypowiedzi, niemal dominacyjny?
 Telefon w kieszeni Chrisa zawibrował. Dokładnie w momencie kiedy Adam odłożył pusty kubek po kawie. Jeśli zdecydował się wyciągnąć telefon mógł zauważyć na wyświetlaczu nową wiadomość od Matta — typa, który od jakiegoś czasu nie daje mu spokoju i za wszelką cenę, próbuje przebić się przez barierę jaką ten wokół siebie stworzył.


Idziesz dzisiaj na pierwsze zajęcia? Jestem niedaleko mogę po ciebie wpaść.


 Matt był wysokim rudzielcem o piegowatej twarzy i brązowych oczach. Chodził z Chrisem do jednej klasy i od kiedy jasnowłosy napisał o nim artykuł do gazetki szkolnej (siedział w zakresie geologii) ten podejmował wszelkich prób zapoznania go bliżej. Wychodziło różnie.
 Adam przyjrzał się chłopakowi uważnie, dokładnie w momencie, w którym na niego nie patrzył. Wzrok Barnesa mógłby topić najtwardszy lód.
 — Po powrocie pomogę ci z rozpakowywaniem — mówiąc to skierował wzrok na Evy. — A kiedy Chris wróci, pokażesz mu jego pokój. — Cisza. — O której masz zajęcia?
 Głos Adama wyłonił się niespodziewanie i przez chwile mogło odnieść się wrażenie, że nie kieruje swych słów do dzieciaka. A kierował. Bliskość i ciasnota jaka między nimi trwała powodowała, że ciepły oddech mężczyzny sięgał jasnego, odsłoniętego ucha.
  Wybiła już dziewiąta trzydzieści.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.01.19 22:30  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Nawet nie spojrzał w stronę Adama, co jasno zadeklarowało, że nie interesował się zacieśnianiem więzów z mężczyzną. Domyślał się jedynie, że zajęcie miejsca tuż obok Barnesa musiało rzucić mylne światło na intencje, ale nic go to nie obchodziło. Miał dość Evy. W domu zawsze była spokojna i cicha, jak pokojówka przemykająca z mrocznego kąta w ciemności sypialni, w której ma akurat zmienić pościel. Jej nagła chęć podtrzymania rozmowy wydawała się nienaturalna. O wiele gorszy był jednak kontakt fizyczny, jaki co jakiś czas sporadycznie zapewniała swojemu narzeczonemu.
   Wgapiając się w stos pedantycznie zrobionych kanapek, Carlsen pomyślał, że jego nie dotykała wcale.
   ― Chris często znika na całe dnie. ― Evy uśmiechnęła się, przewracając przy tym oczami.
   Miała racje. Zwykle wychodził chwilę przed nią, a potem wracał późnymi wieczorami. Początkowo złościła się na niego i szantażowała szlabanami, ale szybko dotarło do niej, że żadne kary nie miały racji bytu. Nie mogła zakazać gry na komputerze, bo nie posiadali Internetu, ani dobrego sprzętu. Kategoryczne "nie" dla wychodzenia ze znajomymi? Jeszcze nigdy nie widziała brata w towarzystwie, też więc odpadało. Prawdopodobnie jedynym, co mogła mu odebrać, był aparat, na który sam zapracował. Ale tego nie miała serca robić.
   Zawsze była za dobra.
   Chłopak rzucił jej długie spojrzenie. Czy to możliwe, że towarzystwo Adama kompletnie zmieniało jego Ev?
   ― Nic dziwnego, że zna Midtown lepiej niż cokolwiek innego. Prawda? ― podjęła ponownie, unosząc lekko jasne brwi.
   To na nic. Mógł się w nią wwiercać aż nie wyryłby między jej roziskrzonymi oczami dziury jak po pocisku z broni ― a ona wciąż i wciąż...
   Przelotne, zimne spojrzenie Christophera otarło się o profil Adama. Zaraz potem wróciło do kanapek.
   Wciąż by niczego nie rozumiała.
   ― Nie wydaje się wam, że widok nastolatka wożonego w jakieś szemrane uliczki przez dwukrotnie starszego gościa byłby co najmniej podejrzany? O, właśnie.
   Ruchem brody wskazał na telewizor. Na monitorze pojawiła się ogromna sylwetka prezentera, który z szerokim, amerykańskim uśmiechem wspominał o SZCZĘŚLIWYM POWROCIE MARGARETH O'RELLY, siedmioletniej dziewczynki zaginionej przed tygodniem.
   ― Malutka Margareth twierdzi, że mężczyzna, niejaki Raymond H., nie zrobił jej nic złego. Znalazł ją na końcu ulicy pod swoim domem, a następnie...
   Chris wziął do ręki kanapkę, nie spuszczając wzroku z monitora. Za prezenterem, w prostokątnym kadrze, widać było ściskającą dziecko kobietę, która płakała i śmiała się na przemian.
   ― ... odzice dziewczynki nie wnieśli oskarżenia, jednakże Raymond H. pozostaje pod...
   ― Ostatnio za dużo się dzieje. Choć, oczywiście, mogę instruować przez telefon. ― Powiedział to jakby od niechcenia, być może dlatego, że wyczuwał coraz większą rezygnację ze strony siostry, choć logicznym było, że nigdy nie miał zastępować żadnego GPS-a, a już na pewno nie wyspecjalizowanemu policjantowi.
   Chciał rozluźnić atmosferę kiepską grą aktorską.
   Czy naprawdę był...
   "... strasznie spięty"?
   Przełknął ostatni kęs kanapki i otrzepał rękę na pustym skrawku talerza. Nie chciał dawać po sobie poznać, że mężczyzna dawno przekroczył jego strefę, a w chwili, w której przypadkiem otarł się ramieniem o jego ramię, jednocześnie nadszarpnął i tak zdecydowanie zbyt napiętą strunę.
   "Nie siedzisz u dyrektora. Chyba ci go nie przypominam?"
   ― Jeżeli na drugie masz Anna to podobieństwo będzie uderzające....
   Czoło Christophera nagle się zmarszczyło, gdy w tylnej kieszeni spodni zawibrował telefon. Urządzenie było zaskakująco nowe jak na ich budżet, choć zbita szybka przypominała o uszczuplonych finansach. Chris kciukiem odblokował ekran i przyjrzał się wiadomości.
   Matt go miejscami przerażał. Gość potrafił wypisywać do niego o różnych godzinach dnia i nocy, choć inni dawno temu straciliby cierpliwość. Chris nie zawsze miał chęć, żeby odpowiedzieć i nie czuł się z tego powodu szczególnie źle. Jak teraz. Schował telefon, zastanawiając się, czy Matthew w ogóle wie, że zmienił adres zamieszkania.
   Evy mamrotała coś radośnie o tym, że bardzo miło z jego strony, choć ma mało rzeczy do rozpakowania, kiedy Chris podnosił się na nogi. Czuł odrętwienie, ale to mógł rozchodzić. Jednak przeświadczenia, że charakterystyczny zapach mężczyzny wżarł się w jego ubrania i włosy ― tego nie był w stanie po prostu rozetrzeć.
   I ten jego cholerny głos.
   ― O której masz zajęcia?
   Tuż nad uchem.
   Tak. Głos był najgorszy.
   Zapach wywietrzeje, kiedy tylko wyjdą z mieszkania.
   Ale ten ton?
   Chris poprawił machinalnie zmierzwioną czuprynę.
   On się wrył wewnątrz czaszki jak lodowy szpikulec.
   ― Powinienem być już w drodze ― mruknął pospieszenie, rzucając Adamowi nieodgadniony wzrok.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.19 18:03  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Wzrok Adama ulokował się w ekranie — nie zachęcił go do tego Chris, który ostentacyjnie spojrzał w jaśniejący ekran. To jego szósty zmysł nakazał skupić uwagę na prowadzącym i migających w tle kolorach. Dokładnie na małej dziewczynce obejmowanej przez matkę. Twarz Adama stężała i w ułamku tych kilku chwil wydała się bardziej napięta, dokładnie jakby wewnątrz jego głowy zachodziły nieodgadnione nikomu procesy myślowe starego, doskonałego mordercy.
 — Myślę, że mój wiek spokojnie pozwalałby mi być twoim ojcem, więc nikt nie zwróci na to większej uwagi — skomentował jego wypowiedź nad wyraz gładko. Ciemne oczy Barnesa podkreślone cieniem niewyspania sugerowały jedno — to była najszczersza prawda; jedyna, która wydobyła się z jego ust od poranka. Facet zbliżający się do czterdziestki nosił na twojej twarzy piętno upływu lat. Ostre, przeszywające spojrzenie, które z pewnością nabył podczas pracy na komisariacie; krótki, ledwie widoczny zarost i te bruzdy osiadłe w okolicach kącików oczu i ust, gdy  starał się wymierzać w kierunku dzieciaka jakikolwiek uśmiech — a starał się to robić. Były to jednak krótkie komunikaty rozbawienia, jakie nie potrafiły utrzymać się na twarzy Adama nawet pół minuty.
  — Zresztą — podjął niespodziewanie, gdy Chris z pewnością uznał ten temat za zakończony. — Nie masz siedmiu lat. Wiesz z kim powinieneś wchodzić do samochodu.
 I znów ten krótki uśmiech. Pamięć o nim rozmyła się w momencie, kiedy podniósł się z kanapy. Chwilę za Chrisem. Nie zostawił ani jednej kanapki. Zjadł wszystko — nikt nie wiedział, że nie jadł nic od wczorajszego dnia. Po rozczłonkowaniu ciała zawsze przeszywał go wilczy głód.
 — Zostawiam klucze na komodzie — powiedział podchodząc do mebla przy którym gromadził pamiątki z dawnych lat. — Evy, zamknij się. Zapobiegawczo.
 Ta informacja mogła wydawać się co najmniej dziwna w stanie, w którym każdy przeciętny obywatel miał prawo dzierżyć w swojej posiadłości broń. Ba, miał nawet prawo odseparować wszystkie części ciała delikwenta, który miał czelność przekroczyć choćby próg. Ilość osób jakim mógł podpaść Adam sięgała wysokości Wieży Eiffla. Wciąż jednak chował się za odznaką.
 Pracą tłumaczył wszystko.
 Sięgnął po swoją czarną bluzę - wisiała na fotelu. Chwilę potem zarzucił ja na głowę; zburzył tym zabiegiem swoją fryzurę, która pomimo iż krótka posiadała swój kształt.
 Adam stanął w przedpokoju, zabierając z komody klucze do samochodu. Upchnął je w kieszeń ciemnych spodni, dopiero potem zaczął zawiązywać buty. Nie mógł odpędzić od siebie myśli o tamtym człowieku; o tym, o którym przed chwilą usłyszał. Rozpoznał to nazwisko. Raymond Hulle. Widział je nieraz na domofonie kamienicy, w której wynajmował mieszkanie. Z dwa lata temu Adam siedział mu na ogonie. Pedofil — w przeciągu roku udało mu się zgwałcić i zatłuc dwie dziewczynki. Nie wiedział o tym nikt — nikt oprócz Barnesa. Odnalazł ich groby na tyłach nieczynnej fabryki, więc nie jest dziwnym fakt, że policja nie zdołała na nie natrafić. Dobry sąsiad, kwiaciarz? Kto zaprzątałby  sobie nim głowę?
  A jednak ktoś taki istniał.
  Barnes obrócił się w stronę salonu i odchylił głowę: krótki szczeciniasty zarost pokrywał jego grdykę.
  — Postaramy się nie zabłądzić. Jeśli wszystko pójdzie dobrze jeszcze zobaczysz brata — rzucił do Evy, swoja sztuczna uprzejmością, która w jego ustach brzmiała jak najsłodsza trucizna. Spojrzał na dzieciaka z dłonią na klamce; oczy wciąż miał dziwnie zagadkowe. Ale nie można było powiedzieć, że nie prezentował się dobrze.

  Samochód stał na małym parkingu należącym wyłącznie do budynku 567. O tej godzinie był już prawie pusty, więc strzał, który samochód należał do Barnesa wydawał się tylko czysta formalnością.
  Czarny SUV o ogromnych kołach i przyciemnionych szybach stał na uboczu jak rower podstawiony tylko na parę chwil pod sklepem. Zadbany i czysty — od maski odbijały się promienie słońca.
  Adam był w połowie odpalonej na klatce fajki, trzymając w palcach skręta wskazał Chrisowi kierunek.
  —  Daj torbę, dam ją na tył — powiedział głębokim tonem, rzucając w jego kierunku krótkie spojrzenie; akurat wsadził do ust prawie wypalonego papierosa, którego po paru głębszym wyziewach wyrzucił pod nogi. But zgniótł peta w pył.
  Światła pojazdu załączyły się na parę chwil i zgasły; drzwi się odryglowały. Dopiero kiedy oboje zbliżyli się do auta, mogli posiąść wiedzę, jak wielkie ono jest, ale co bardziej zastanawiające — nie było ono tak czyste jak się wydawało. Na nadkolach tkwiły plamy zaschniętego błota. Co prawda kolor pojazdu tuszował takie drobne niedoskonałości, ale czujne, cwane oko było w stanie je dojrzeć. Brud nie pasował do kosztownego pojazdu.
  Dłoń Adama pochwyciła klamkę, ale nim zniknął za kierownica odchylił głowę. Przez padające światło na jego twarz zmrużył oczy.
Czekał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.19 3:46  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Zaraz po tym jak zamknęli za sobą drzwi do mieszkania, Christopher przestał bawić się w uprzejmości. Wcześniej ubrał buty i sięgnął po swój szkolny bagaż. Naprawdę z siostrą nie mieli niczego. Każdy inny obywatel przenosząc się z miejsca na miejsce potrzebowałby co najmniej jednej solidnej ciężarówki, aby przetransportować swój dobytek. Oni zmieścili się w jednej starej, sportowej torbie i walizce na kółkach. To jednak nie był powód, dla którego wraz z pierwszym krokiem postawionym na klatce schodowej, Carlsen zmienił się nie do poznania.
 Być może sam do końca nie zdawał sobie sprawy, jak silną posiadał intuicję. W obecnym momencie potrafił co najwyżej wściekać się na samego siebie — ponieważ Adam Barnes, jakkolwiek nie przypadł mu do gustu, formalnie nic złego nie zrobił. Więcej nawet: zgarnął praktycznie z ulicy dwójkę osób, w tym jedną obcą. To zakrawało o twierdzenie, że narzeczony siostry jednocześnie musiał być aniołem.
 Chris go jednak nie lubił. Prawdopodobnie nie polubiłby go bez względu na charakter, wygląd i branżę. Wychodząc na parking, obrzucił samochód jednym, krótkim spojrzeniem wyzbytym jakiegokolwiek zainteresowania.
 „Daj torbę, dam ją na tył”.
 ― Może daj spokój? — podsunął z uśmiechem. Forma załamań nie tworzyła jednak sympatycznego wyrazu, a karykaturalny i ironiczny grymas. ― Jest lekka, a tym wozem mógłbyś przewieźć z dwadzieścia takich plecaków i to tylko na przednim siedzeniu. Nie ma co udawać troski. Evy została w domu.
 Wyminął go, jakby odstawiali tę scenę każdego poranka, a nie po raz pierwszy. Nigdy nie przyszłoby mu na myśl, że właśnie uratował swój zdezelowany plecak od dotknięcia tapicerki, kilka godzin temu mokrej od krwi i potu bezimiennego kryminalisty. W obecnym położeniu największą tragedią wydawało mu się znalezienie w tym samym pojeździe co Barnes.
 Chwycił za klamkę i pociągnął ją do siebie. Gorąco odbijało się od blaszanej obudowy, rażąc wrażliwe oczy. Nie trzeba być zresztą specjalistą w dziedzinie, aby zorientować się, że Chris omijał słońce jak tylko się dało. Blada cera przybrała chorobliwy odcień, włosy, które u Evelyn złociły się jak pszenica, u brata okazały się prawie że platynowe. Samą swoją aparycją nie zachęcał do rozmów — gdyby nie posiadał całkiem dobrze wymodelowanej sylwetki i ciemniejszego spojrzenia, z pewnością uchodziłby za okaz nędzy i rozpaczy.
 Wsiadł na przedni fotel, zatrzaskując za sobą drzwi. Plecak rzucił w nogi, zaraz potem sięgając po pas. Zdecydowanie nie był przykładnym obywatelem, ale od dziecka nauczył się, że bezpieczeństwo w samochodzie to jakaś dziwna podstawa. Ludzie częściej umierali w bezsensownych wypadkach niż na raka. Kliknęło. Chris odetchnął, trochę zbyt demonstracyjnie, i wcisnął się w fotel. Nie patrzył na Adama, jakby w ogóle nie znajdował się obok niego. Wyglądał przez okno, w kierunku mieszkania.
 ― Więc jesteś policjantem — zaczął od niechcenia, kiedy wyjechali z parkingu. Dotykał językiem swojego podniebienia, jakby każde słowo musiał wpierw posmakować przed wypowiedzeniem. Tak czy inaczej nie wydawało się, aby planował kontynuować temat. Wsparł brodę na wnętrzu dłoni i oglądał mijanych ludzi, drzewa i płoty. ― Drogówka?
 W tonie i nacisku, jakie dał na to pytanie, można było wykryć zniecierpliwienie. Prawie tak, jakby cały czas czekał na oczywisty sygnał, którego ślepy i niepojęty kierowca nie potrafił dać. Carlsen starał się przede wszystkim, aby żadna z nut nie została obleczona tym, co czuł naprawdę. Bo od tego uczucia żołądek ściskał mu się jak w imadle. Nie chciał nawet się zastanawiać, co by się stało, gdyby pod pojęciem „policjanta” kryło się coś ważniejszego, bardziej... niebezpiecznego? Pomysł, by Evy wiązała się z kimś, kto pewnego razu mógł nie wrócić do domu, tak po prostu, z powodu postrzelenia lub czegoś równie potwornego, wydawał mu się nierealny. Przede wszystkim jednak niechciany.
 Chris zdał sobie sprawę, że w tym momencie równie mocno pragnął, aby Adam został w ich życiu, co chciał, by z niego zniknął. Nie umiał zdecydować, który wilk wygrywał walkę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.02.19 23:56  •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
Adam położył dłoń na klamce. Jego suchy wzrok zatrzymał się na postaci dzieciaka, gdy ten otwierając drzwi po przeciwnej stronie obrzucił go krótkim aroganckim spojrzeniem. Źrenice Barnesa zważyły się na ten krótki moment, a wiatr jaki zawiał od zachodniej strony uniósł pasma nieułożonych włosów w krótki taniec. Słońce oczyszcza, w słońcu trup wygląda ładniej. Może dlatego kochał Detroit.
 — Samodzielny z ciebie chłopak — odparł łechtająco, na krótko przed zamknięciem drzwiczek przez szczeniaka. Hamował się, oj jak się hamował przed wypowiedzeniem czegoś równie kąśliwego — ale nie mógł, nawet jeśli jakaś nieznana siła łaskotała jego organy wewnętrze w przypływie dziwnej, mało przyjemnej frustracji. Teraz kiedy dwa żywioły miały zamieszkać razem pod jednym dachem nie mógł ujawniać wobec niego ukrytych, spaczonych zachowań. Dla dobra Evy i jego samego.
 Adam zaciskał klucze od SUVa w dłoni, czując jak ostre krawędzie przyjemnie wbijają się w skórę. Przez moment żałował, że nie są na tyle ostre, aby móc rozciąć naskórek.
 Wsiadł. Wnętrze samochodu — jak można było przypuszczać — było spore. Kiedy cielsko Adama wpadło w fotel, plecy z automatu rozluźniły spięte mięsnie. Był o wiele bardziej gabarytowy od Chrisa, więc chłopak jako jedyny z ich dwójki mógł najwyraźniej odczuć potęgę skórzanych obić. Wsunął kluczyki do stacyjki, a następny rotacyjny ruch spowodował, że wskazówki prędkościomierza przesunęły się efektownie od najwyższych wartości do najniższych — efekt znany jedynie w sportowych wersjach. Schludnie. Zapach jaki tu dominował przypominał perfumy jakimi spryskiwał się Barnes; auto całkowicie przesiąkło wonią jego ciała i ubrań — Chris mógł być pewien, że nadzieja na szybkie pozbycie się go z ciała będzie o wiele trudniejsze niż dotychczas przypuszczał.
 Silnik ryknął niskim pomrukiem, a wszelkie żelastwo kryjące się pod maską zaczęło swą powolną, a jakże efektowną pracę. Adam załączył kilkoma przyciskami radio i niebawem w głośnikach zagrało radio, a w nim ostatnie sekundy kawałku zespołu Red. Mężczyzna wcale nie patrzał na Chrisa. Oczy faceta skupione były na panelu przed sobą dokładnie tak, jakby próbował nie rozjuszać ognia, który już wystarczająco mocno rozpala mu żołądek.
 — Słuchaj. Słyszałem o waszym ojcu — podjął niespodziewanie, nawet nie spoglądając na szczeniaka; nie zamierzał się przekonywać czy wkroczył na zła, a może dobrą ścieżkę. Drapieżniki takie jak on sugerowały się intuicją. — I nie mam zamiaru w żadnym stopniu ci go zastępować — kontynuował niskim głosem brzmiącym w uszach jak chropowaty bas. Tym razem uprzednio ściszając muzykę oparł się ręką o oparcie, aby wyjrzeć za siebie, gdy zaczął wycofywać z parkingu. Koła wtoczyły się na równy asfalt i wlanie w tym momencie gwałtowne, ale zwinne przekręcenie kierownicy wprowadziło ich na główną drogę. —  Nie musisz mnie lubić. Nie jestem postem na Instagramie, ani wiadomością na Facebooku — otaksował go przechylając głowę; zarost zalśnił w słońcu. —  Ale dla dobra ogółu musimy się tolerować.
 Dwie minuty później wjechali do centrum. Przez krajobraz  porannego Midtown przewijało się wielu ludzi: turyści, którzy wypili za dużo świeżej kawy, mieszkańcy wypatrujący przecen za grubym szkłem witryn, obcokrajowcy poszukujący hoteli. No i oczywiście wszystkie drapieżniki, zbiry, rabusie, ćpuny, upiory i wszelkiej maści potwory takie jak on. Ale w tej dzielnicy o tej porze błądziło ich z pewnością ledwie kilku. Słońce kryło ich szpetne wnętrze. To było Detroit najbardziej opustoszałe z opustoszałych, miejsce, gdzie straszył duch dziennego tłumu. To było miasto, które zredukowało się do terenu łowieckiego, które tylko nocą zapomniało o jaskrawym słońcu i zrzuciło z siebie jarmarczny podkoszulek.
 Dwie ulice dalej przystanęło nowiutkie audi i z chodnika wypadła na jezdnię niewielka sfora, żeby błyskawicznie go otoczyć. Ruch zamarł, zatrąbiły klaksony. Większość kierowców siedziała spokojnie, zadowalając się widokiem i tylko jedna niecierpliwa ciężarówka spróbowała ominąć korek, zjeżdżając na sąsiedni pas. Adam podążył za nią. Ich ciała na moment wbiły się w fotel — efekt ogromnej siły przyspieszenia.
 Adam niespodziewanie parsknął. Pokręcił głową, utrzymując na ustach ten swój sztuczny uśmiech przez więcej niż parę sekund. To musiało naprawdę go rozbawić.
 — Wydział kryminalny — odpowiedział spokojnie powstrzymując rozbawienie. Kierował jedną ręką, druga trzymał na drążku zmiany biegu. — Ale nie skłamie jeśli powiem, że każdy policjant zaczynał od drogówki. Ci co mieli więcej ambicji sięgnęli wyżej. Inni przekwalifikowali się na inne wydziały, jeszcze inni odeszli. Jeśli masz wystarczająco wiele siły — zostaniesz. Ale o tym ile czasu upłynęło przekonujesz się dopiero kiedy masz zapisane w portfolio kilka ciężko przerobionych lat. Dopiero po tym czasie pojmujesz w jakie bagno wszedłeś. Ale wtedy zazwyczaj nie ma już odwrotu.
 Dla niego nie było.
 Zatrzymali się na światłach. Uniósł brew i spoglądnął na Carlsena. Bez uprzedzeń wpatrywał się w jego twarz.
 — Czemu fotografia?
 Pytanie rozbrzmiało się wraz z dźwiękiem nowej wiadomości SMSowej Chrisa.

Będę czekać przed bramą.

 Brew policjanta drgnęła, chwile potem spoglądał już na drogę. Światło zmieniło kolor na zielone i pojazd znów nabrał tempa.
 — Niecierpliwa dziewczyna?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •   [ •rec ] Empty Re: [ •rec ]
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach