Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

 Zapewnienia takie jak "nie mam zamiaru go skrzywdzić" i "nawet tego nie poczuje" sprawił, że Marshall zmrużył jedno z oczu bardziej od drugiego i przechylił głowę na bok, obrzucając Kyle'a spojrzeniem pełnym podejrzeń. Chwilę później wyłamał kostki w palcach nerwowym gestem, szukając wzrokiem jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Może meble, na których wieszał ślepia, dostarczały mu słów potrzebnych do udzielenia odpowiedzi.
 — Nie będę niczego za ciebie robił. Wolę sobie na wstępie nie nie robić wroga w zwierzęciu, które w gruncie rzeczy jest maszyną do zabijania — wzruszył bezwiednie ramionami. Zerknął ku drzemiącemu pisklęciu i zamilkł na dłuższą chwilę. Mógłby przysiąc, że raptor wydawał mu się ciut większy niż w chwili, w której zapobiegł samobójczemu skokowi. Dumał nad tym kilka długich sekund, ostatecznie dochodząc do wniosku, że jeżeli wzrok mu nie szwankował — czemu zaprzeczała każda pojedyncza, pełna pochwał wizyta u okulisty — to naukowcy przywracający do życia te stwory musieli również zrobić coś, by szybciej rosły. Czemu Everett wcale się nie dziwił, zważając choćby na liczbę gości zwiedzających park.
 Opadł plecami na miękki materac, burcząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Zapewne przeklinał los.
 — Musimy go oddać — mruknął w końcu, przemykając wierzchem dłoni po zmęczonym licu. Sekundę później ukrył ziewnięcie za ozdobionym tatuażami przedramieniem. — To pewnie kwestia czasu aż naślą na hotel zmobilizowaną jednostkę. Wiesz, taką po uszy uzbrojoną w tarcze, broń i inne rzeczy, którymi powalą złodziejską szajkę na kolana — chwycił za skrawek pościeli, niechętny do jakiegokolwiek ruchu. Obrócił się na bok i zakrył w całości.
 — Jesteś starszy i jako lekarz masz więcej rozsądku ode mnie. Powinieneś najlepiej wiedzieć, co robić — przykryty pościelą i zwinięty w kłębek Everett nie wyglądał na skłonnego do współpracy, najprawdopodobniej mając w planach szczeniacki bunt. I to pomimo dojrzałej postawy, że "przecież trzeba go odnieść na miejsce". Na końcu języka miał propozycję sporządzenia skrzętnego planu ucieczki raz z raptorem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zauważył to samo, co Renard. Stwór ulokowany na jego poduszce rósł w oczach. Był większy o klika centymetrów, a przecież minęło raptem kilka minut, nie więcej niż dziesięć, góra piętnaście, odkąd ujrzał go w łazience. Zbyt zaoferowany tym odkryciem, nie zwrócił uwagi na to, że z gardła czarnowłosego wydobył się jakikolwiek dźwięk. Podszedł do śpiącego raptora i przyjrzał mu się uważnie, zachowując bezpieczną odległość. Cenił swoje palce i nie miał zamiaru ich utracić na skutek konfrontacji dłoni z maszyną do zabijania.  
  — Już wiem, czym na pewno nafaszerowali jego kod genetyczny  — mruknął pod nosem. Był pod wrażeniem, ale jednocześnie w tonie jego głosu pobrzmiewało coś na wzór przerażenia. W takim tempie raptor za ponad dobę nie będzie potrzebował ochroniarza i opiekuna, przestanie być bezbronnym, małym stworzeniem, a ta perspektywa fascynowała go i jednocześnie przerażało, a z takim ładunkiem emocjonalnym nie mógł sobie dać radę. Aż do tej chwili nie towarzyszyły mu jednocześnie tak skrajne emocje, ale teraz...
Musimy go oddać.
  Rhett jednym zdaniem określił jego stosunek do tego stworzenia, bo, chociaż chciał go zbadać, to nie miał zamiaru przypłacić tego amputacją kończyn, czy nawet życiem. Nadal tkwił w nim zdrowy rozsądek, a takowy podpowiadał mu, żeby jak najszybciej oddać prehistoryczną istotę w ręce laborantów, inaczej dojdzie do tragedii. Lepiej być winnym kradzieży, niżeli masowego mordu, z którego i tak nie zdążą ich rozliczyć, bo pójdą na pierwszy ogień, stanął się pierwszymi ofiarami tego niewinnie wyglądającego stworzenia.
  — O nie, Marshall. Zapomnij — odezwał się po  chwili, przytomniejąc. Otóż zrozumiał, że chłopak całą odpowiedzialność za ten incydent zrzucił na jego barki i wymagał od niego rozwiązania tego problemu, chociaż nigdy nie stał w obliczu podobnego. Nigdy niczego nie ukradł, to Everett przyniósł jaszczurkę w połach swojego ubraniach, więc w teorii to on odpowiadał za wyniesienia malca poza teren, w którym powinien przebywać. — To nie jest tylko moja odpowiedzialność. Nie mam zamiaru być nią obarczony — stwierdził po chwili, wzdychając w myślach, bo chociaż nie dopuszczał do głosu tej możliwości, to jednak Rhett miał rację. Był starszy i powinien zachować się tak, jak na jego wiek przestało. Zmusić się do działania. Nabrał do ust powietrza i po chwili go wypuścił.  — Nie śpij. Musimy działać. Musimy odłożyć go na miejsce — zaczął mówić, co mu ślina na język przyniosła, nawet nie zdając sobie sprawę, że zrobił to, czego chłopak wręcz nie cierpiał. Wyraził się o nowej formie życia jak o rzeczy, a nie żywej istocie. Musiał mu wybaczyć te niedopatrzenie, uprzedmiotowienie. W tym stanie nie kontrolował odpowiedniego doboru słów. Był zbyt zburzony i nakręcony przez adrenalinę. — Nie ma czasu. Ten gad za kilka godzin doczeka się mleczaków. Owiń go w koszule i wychodźmy.
  Przełknął ślinę. Otóż wiedział, że próbował osiągnąć rzeczy niemożliwej. Nie ma czegoś takiego jak dyskretnie oddanie go. W obliczu kamer trudno będzie im odstawić rapotora do inkubatora bez wzbudza niczyich podejrzeń. W grę wchodziło przyznanie się do winy, ale kara za ten czyn z pewnością ich nie ominie, bo czy ktokolwiek uwierzy, że to był czysty przypadek? Nie, na pewno nie.
  — Marshall. — Wypowiedział twardo jego imię. — Jeśli tego nie zrobisz, zabiję go i ukryje jego zwłoki. Wtedy ślad po nim zaginie i przy odrobinie szczęście nikt się nie dowie, że to my go zabraliśmy — dodał, chcąc doprowadzić Marshalla do porządku. Musieli przynajmniej spróbować go oddać. Lepiej zostać wywalonym na zbity pysk z wyspy, niżeli stać się pokarmem dla ożywionego przez ludzkie umiejętności dinozaura.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — To nie jest tylko moja odpowiedzialność.
 Prawie warknął pod tą nieszczęsną pościelą.
 — A powiedziałem cokolwiek, że to tylko twoja odpowiedzialność? Wspomniałem jedynie, że jesteś starszy i powinieneś znaleźć lepsze rozwiązanie niż ja — senność jakość samoistnie odpłynęła w niepamięć. Chwycony skrawek kołdry odrzucił, ręce wspierając na materacu za plecami. Skonfrontował kolorowe ślepia z zielonymi tęczówkami doktora, posyłając mu niezadowolone spojrzenie. Może właśnie w tym leżał ich główny problem — w niezrozumieniu. Różnica wieku mimo usilnych starań musiała owocować w zgrzyty.
 — Jeśli tego nie zrobisz, zabiję go i ukryje jego zwłoki.
 Brwi młodzieńca wpierw ściągnęły się ku sobie, później jedna z nich powędrowała ku górze, znikając pod ciemną grzywką. Podczas wykrzywiania ust nie panował nad mięśniami układającymi wargi w grymas. To miał być ten rozsądek dorosłych? Jeśli tak, to Marshall zaczynał wątpić ich autorytet.
 Milczał naprawdę długą chwilę, lustrując Kyle'a dość nieprzychylnym — nawet jak na siebie — spojrzeniem. Długo walczył z wybraniem odpowiedniej odpowiedzi, a i ostateczna nie wydawała mu się w pełni odpowiednia.
 Westchnął.
 — Czy ty siebie słyszysz? — mruknął w końcu, sięgając po wcześniej odrzuconą koszulę. — Zabić? Zakopać zwłoki? Nie jesteśmy w serialu kryminalnym, co ty w ogóle bredzisz — siłą przełknął kolejny komentarz, którego prędzej czy później by pożałował. Zamiast strzępić język, nałożył ubranie, wciskając ręce w rękawy. Śpiącego raptora ostrożnie wsunął do kaptura. Jak przyszedł, tak powinien i wrócić. Wstał z łóżka dość energicznie i ominął mężczyznę, zmierzając ku drzwiom.
 Drogę do inkubatorium spędził w milczeniu. Z jednej strony nie mając za wiele do powiedzenia, z drugiej nie mając ochoty przekrzykiwać narastającego zewsząd tłumu. Wrzaski rozpieszczonych dzieciaków, krzyki wściekłych rodziców i głośne ogłoszenia brzmiące w głośnika skutecznie zaciskały usta za każdym razem, gdy akurat rozchylał je w zaczątku słowa.
 Budynek wciąż stał otworem, lecz tym razem nie cieszył się taką frekwencją jak z samego rana, właściwie obecnie ział pustkami. Wewnątrz chłopak zauważył jedynie kilka pojedynczych osób. Nie chcąc odwlekać wyjaśnień w nieskończoność, złapał za skrawek rękawa jednego z naukowców, od razu spiesząc z wyjaśnieniami. W ich trakcie kilka razy przeprosił, żywo gestykulował i wyciągnął zwierzę z materiału, pokazując je odzianemu w kitel "miłemu panu". I trajkotałby tak w nieskończoność, gdyby ciężka dłoń nie opadła niespodziewanie na jego ramię, tym samym zamykając mu usta z bezdźwięcznym trzaskiem.
 — Jakiś problem? — pytanie co prawda nie zostało skierowane do Everetta, ale i tak czuł zawartą w głosie groźbę. Uniósł wzrok, konfrontując spojrzenie ze znajomym licem. Ten sam mężczyzna, który rankiem postawił mu kawę, teraz stał tuż obok, w całej swej biznesowej okazałości. Słuchający dotychczas naukowiec cały się skulił pod naporem władczego spojrzenia.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Osiągnął zamierzony efekt. Chociaż tyle. Everett wydawał się o wiele bardziej skłonny do współpracy, niż kilka minut temu. Najwyraźniej słowa Jekylla podziałały na niego pobudzające. Były niczym czerwona płachta na byka.  Niekoniecznie chciał zagrać mu na nerwach tak skutecznie, jak wirtuoz na pianinie, ale skoro to się wydarzało, nie miał zamiaru uciekać przed odpowiedzialnością. Dzielnie zniósł jego nieprzychylne spojrzenie. Chyba pierwszy raz odkąd zawarli układ w formie znajomości widział go w takim stanie, ale nie spuścił wzroku.
  — Uspokój się, Marshall. Powiedziałem to po tu, byś mi tutaj nie zasnął. Serio. Nie mam zamiaru nikogo zabijać. Zresztą, znasz mnie. Gdyby chciał to zrobić - to uczyniłbym to w bardziej cywilizowany sposób. Na stole operacyjnym. Kawałek po kawałku, ale... — urwał, zdając sobie sprawę, że te zapewnienie z pewnością nie będzie mieć zbawiennego wpływu na stan emocjonalny Renard. Złapał w zęby dolną wargę w celu polepszenia procesu myślowego i w końcu na jego ustach utworzyło się lakonicznie sprostowanie: —  W każdym razie nie chcę zrobić mu krzywdy.
  Wciągnął do płuc powietrze, jakby z rezygnacją. Przypatrywał się działaniom Rhetta, nic nie więcej nie mówiąc. Pogrążał się z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej i był skłonny za ten stan rzeczy obarczyć winą, bo zazwyczaj jego wypowiedzi były bardziej przemyślane, sprecyzowane, niżeli te, którym posłużył się kilka chwil wcześniej. Przed wyjściem do pokoju, schował dłonie do kieszeni, by ukryć swoje zdenerwowanie, ale to i tak nie pomogło mu zapomnieć o poczucie winy.
  W drodze do inkubatorium czuł się tak, jakby miał coś na sumieniu. Jak złodziei, kryminalista.  Pokonując kolejne metry, zdawał sobie sprawę, że jego myśli przybrały niezbyt korzystny dla jego stanu emocjonalnego obrót. Bowiem skoncentrował je na pacjentach, których nie potrafił ocalić za pomocą swojej sztuki lekarskiej. Nie było ich dużo. Trzech, tylko trzech, ale... i tak nie mógł o tym zapomnieć. Pamiętał jak urządzenie monitorujące ich funkcje życiowe wydało z siebie przeraźliwy pisk w momencie zatrzymania akcji serca. Za pierwszym razem poczuł, jak po zimnych policzkach ciekły ciepłe łzy. Zlizał je ze skóry i przełknął ich słony posmak, chcąc wyryć w pamięci moment pierwszego zawodowego niepowodzenia. Zdawał sobie  sprawę, że będzie miał później wpływ na jego dalszy rozwój. I psychikę, chociaż, mimo rad, nigdy nie rozmówił się ze specjalistą. Przemilczał ten incydent. Uważał, że wcale nie był mu potrzebny, że poradzi sobie sam z tym uczuciowym balastem, ale najwyraźniej nie sprostał mu w pełni, skoro nadal to rozpamiętywał.
  Przestał, gdy znaleźli się u celu podróży, ale nadal ani słowem się nie odezwał. Zaledwie przytakiwał na wyjaśnienia Rhetta. Mieli asa w rękawie. Mogli powiedzieć o niekompetencji jednego z pracowników, który, zamiast plonować nowego miotu, poszedł się dotlenić w myśl zasady to tylko jeden papierosek, ale chyba te koło ratunkowe nie było im potrzebne. Laborant przyjął te wyjaśnienia do wiadomość, mimo iż w pierwszej chwili w ruch poszły groźby, jednakże po delikatnej sugestii lekarza zrozumiał swój błąd i był zły na samego siebie, że nie dopatrzył  się braku w młodych. Poza tym, gdyby doszło do kradzieży, kamery na pewn uchwyciłby ten moment. W zasadzie wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie...
  — Jakiś problem?
  Halliwel zerknął w kierunku źródła tego dźwięku, a na jego czoło wstąpiła zmarszczka, gdy rozpoznał w mężczyźnie podrywacza, który chciał wyrwać Marshalla na kubek niezidentyfikowanego napoju. Nie umknął mu uwadze fakt, na czym mężczyzna oparł ciężar swojej ręki. Wraz z tym odkryciem wyczuł unoszące się w powietrzu kłopoty, zwieszone w gęstnącej atmosferze.
  — Nie — zaprzeczył szybko, nie  chcąc wdawać się z nim w głębsze dyskusje. Być może właśnie stąd oszczędności w słowach. Życiowe doświadczenia nauczyło go, że tylko winni się tłumaczą, a oni - on, ani tym bardziej jego towarzysz, nie ponosili winny za to, że raptor poczuł zew przygody. — Ja i kolega właśnie wychodziliśmy — dodał, ujmując w palce ramię Renarda. Pociągnął go ku wyjściu, nie mając pewności, czy aby na pewno nie sparaliżował go strach. Działali pod presją. Nadal ją czuł, ale na całe szczęście udało mu się zapanować nad emocjami. Przynajmniej do pewnego stopnia.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 W momencie, w którym Kyle chwycił młodzieńca za ramię, starszy mężczyzna przemknął dłonią z jego barku na nadgarstek, łapiąc go w lekki uchwyt palców. Ani na sekundę nie oderwał ręki w powietrze, najwyraźniej będąc wybitnie zdeterminowanym, by nie przerwać kontaktu fizycznego.
 Marshall — naciągany z dwóch stron — czuł się dość dziwnie. Szybko jednak przemianował dyskomfort na złość, bo traktowano go w tym "profesjonalnym" otoczeniu jak jeden z prehistorycznych eksponatów, którego każdy chciał dotknąć. Wolał nie przyjmować roli pluszaka w sporze sześciolatków. Nic więc dziwnego, że postanowił dość szybko ukrócić tę przepychankę.
 — Dość — syknął przez zaciśnięte zęby, naraz wyszarpując kończyny z uścisku obu mężczyzn. Podniesiony ton głosu wyrwał raptora z drzemki i przywrócił biznesmenowi rezon. Rozbudzone pisklę zaskrzeczało, od razu wszczynając bunt poprzez ugryzienie naukowca, którym wyraziło całe swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Marshall mógł się z nim utożsamić.
 Kropla krwi spadła na wypolerowaną podłogę w akompaniamencie głośnego "kurwa". Po subtelnej sekundzie Everett otwierał usta celem udzielenia komentarza, lecz został uciszony odchrząknięciem.
 — Gdzie moje maniery. Proszę o wybaczenie — mruknął mężczyzna w garniturze, poprawiając już i tak nienaganne ułożenie krawata. Głos miał pewny siebie i skutecznie przepleciony nutą sympatii.
 — Nazywam się Hunter March i jestem głównym zarządcą całego parku — dodał zaraz, a na głos jego imienia i przedstawioną pozycję kilka głów poderwało się w górę, kierując ciekawski wzrok w ich kierunku. Kobiety zaczęły szeptać między sobą i sądząc po ich ożywionych minach, prawdopodobnie knuły niecne plany.
 — Personel powiadomił mnie o porannym incydencie, przez co poczułem się zobowiązany do złożenia osobistych podziękowań — tu się zatrzymał, spoglądając wpierw na długowłosego blondyna, później z — z jakimś dziwnym błyskiem w oku — na nieprzerwanie rozeźlonego Marshalla.
 — Nie podejrzewałem tylko, że nasz bohater powróci z uciekinierem, jak sądzę? — twardy wzrok opadł na barki naukowca. Ten nie czekał z wyjaśnieniami, od razu wykładając całą historię niemal na jednym wydechu. Pan March słuchał z uwagą, raz czy dwa kiwają głową ze zrozumieniem. I gdy już spieszył z komentarzem skierowanym do czekającej dwójki, głośny, przeciągły pisk rozdarł powietrze niczym skuteczny bat, ciągnąc za sobą serię kolejnych. Grupa zwiedzających, głównie kobiet, zebrała się dookoła wysokiego biznesmena, krzycząc jedno przez drugie.
 Hałas wykrzywił usta Everetta w cwanym uśmiechu. Uniósł nagle dłoń i pomachał no Marcha z szerokim uśmiechem. Sekundę trwało złapanie Kyle'a za rękę i zniknięcie budynku. Nie było potrzeby biec, lecz szczeniak zawsze lubił dodawać zwykłym czynnościom odrobinę adrenaliny.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wystarczyło krótkie dość, by palce doktora poluzowały uścisk z materiału ubrania Rhetta, stąd też ostatecznie uniknął nieprzyjemnej szarpaniny. Skoro chłopak nie chciał ewakuować się z tego pomieszczenia, nie miał zamiaru tego na nim wymuszać. Wbrew pozorom wizualnym, przekroczył próg pełnoletniości i był zdolny do samodzielnego podejmowania decyzji.
  Jekyll, w ramach doprowadzenia swojego komfortu fizycznego do stanu używalności, odsunął się na bezpieczną odległość od mężczyzny, bo sama jego aparycja wzbudzała w nim sprzeczne odczucia i na pewno nie miał zamiaru pogłębiać tej znajomość. Nie miał też  najmniejszego zamiaru spuszczać z niego oczu, jednakże ciche „kurwa”, które rozległo się po pomieszczeniu, sprawiło, że świeżo upieczony chirurg skierował wzrok na źródło tego dźwięku. Najpierw dostrzegł słyszące na wypolerowanej posadzce krople krwi, a dopiero później miejsce, skąd takowa uleciała, jednakże uciszył w sobie samoistny odruch, tym tłumiąc w sobie chęć interwencji na widok śladu po ugryzienia na palcu serdecznym jednego z laborantów, który miał niewątpliwą przyjemność bliższego zapoznania się z uzębieniem raptora. I poniekąd Kyle był z siebie dumny, chociaż najprawdopodobniej to nie czas na podobne odczucia.
  Znów wrócił do swoich obserwacji, ale - podobnie jak Renard - zachował milczenie, gdy mężczyzna zabrał głos. Zdradzone dane personalne skwitował zaledwie skinięciem głowy w celu zakomunikowania mu, że przyjął jego pozycje zadowolą do wiadomości, ale niemal od razu w głowie uruchomił mu się alarm ostrzegawczy. Myślał tylko o jednym - chciał jak najszybciej się stąd ulotnić,  a na widok grupki gapiów, które ukształtowała się wokół, ta chęć tylko się pogłębiła.
  Dotyk Marshalla na powierzchni swojej dłoni przyjął w charakterze ulgi i nie protestował, kiedy ten, wykorzystując zamieszania, pociągnął go w kierunku wyjścia. Biegł tuż za nim, acz jego miarowy oddech szybko przemienił się w zadyszkę, gdyż jego kondycja dawała wiele do życzenia. Nie miał czasu, by zaprzyjaźnić się na stałe z jakimkolwiek rodzajem sportu. Co prawda kilka miesięcy temu przymierzał się do zaopatrzenia się w karnet na pływalnie, ale odrzucił tę wizję. Był zbyt zajęty i obawiał się, ze nie znajdzie na to czasu. I teraz, opierając plecy o ściany, pożałował swojej decyzji. Nabrał do ust powietrza, chcąc wyregulować tętno i oddech. Udało mu się to dopiero po chwili, wtedy też złapał kontakt wzrokowy ze swoim kompanem, który stał tuż obok, ale był zdecydowanie w o wiele lepszym stanie niżeli on sam.
  — Ten typ... jak mu tam... — próbował przypomnieć sobie, jak miał na nazwisko, przeszukał w tym celu pamięć, ale najwyraźniej takowa nie uznała, że owa informacja było warta zapamiętania — ... w każdym razie źle mu z oczu patrzy — stwierdził, spuszczając wzrok z twarzy swojego towarzysza. Dla odmiany rozejrzał się po najbliższym otoczeniu, by zorientować się, gdzie są, ale w zasadzie takowe nic mu nie mówiło. Kompleks był większy niż przypuszczał. — Intuicja podpowiada mi, że powinniśmy na niego uważać — dorzucił. Miał nadzieję, że Rhett chociaż w minimalnym stopniu podzielał jego stanowisko w tej sprawie,  a jeśli nie – przynajmniej nie będzie bronił swojego adoratora, bo to najprawdopodobniej zaowocuje kolejną kłótnią, a takowa była ostatnią rzeczą, o której Dr marzył.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Biegłby dalej, najlepiej hen daleko przed siebie, gdyby nie coraz bardziej ciążący w ręce nadgarstek. No tak. Ciągle zapominał, że jego znajomy lekarz niekoniecznie odznaczał się kondycją równą młodemu narwańcowi. Marshall czuł się wręcz zobowiązany do jej poprawy. Nic wszak nie stało na przeszkodzie propozycji wspólnych biegów bądź rozpoczęcia nauki nowego sportu. Młodzieniec już otwierał usta, gdy przerwały mu słowa zmęczonego Kyle'a.
 — Ten typ... jak mu tam...
 Usta mimowolnie drgnęły w rozbawionym uśmiechu. Nie minęła minuta od momentu, w którym właściciel parku przedstawił swoje miano, a medyk już go nie pamiętał. To roztrzepanie zawsze sprawiało, że Marshallowi chciało się śmiać. Tym bardziej, że gdyby spytał towarzysza o objaśnienie dowolnego terminu medycznego, dostałby w twarz całym esejem.
 — Każde większe zakłady mają swoje za uszami, Kyllie — wzruszył ramionami, następnie upychając ręce w kieszenie koszuli. — Chociaż w tym przypadku wolałbym się o tym nie przekonać na własnej skórze — cmoknął w powietrze, nagle niezadowolony. Nie miał absolutnie żadnego doświadczenia w sferach choć zakrawających o związki, czy głębsze uczucia. Co tu mówić o dalszych etapach.
 Dłonią przemknął po ramieniu, na którym jeszcze przed chwilą wisiała ciężka dłoń Marcha. Czuł nieprzyjemny chłód w miejscu kontaktu z obcym i za nic w świecie nie wiedział, jak się tego pozbyć.
 — Uważać to chyba mało powiedziane. Wygląda na takiego, który dostaje wszystko, czego chce. Inaczej wiesz, źle się dzieje. A wolę nie zostać nagle oskarżony o kradzież jakichś super tajnych akt, o których istnieniu w ogóle nie słyszałem — zatrzymał się nagle. — Nie oceniaj, wymyślam na bieżąco — wraz z ostatnim słowem rozejrzał się na boki. Zorientowanie w sytuacji nie zajęło długo. Potrzebował jednak dłuższego momentu na dokładne obejrzenie wszystkich drogowskazów dookoła i obmyślenie planu. W końcu nie mogli wrócić do Inkubatorium, a na powrót do hotelu było jeszcze za wcześnie.
 — Hej, jeśli się nie mylę, to za zakrętem jest wielkie akwarium — wskazał w odpowiednim kierunku. Oczy zaczęły mu niezdrowo błyszczeć. — Skoro już tu jesteśmy, to może od razu tam zajrzymy? Jest pora karmienia, więcej atrakcji dla nas.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo ostatniej uwagi Marshalla, musiał przyznać, że zasugerowany przez niego scenariusz brzmiał dość... autentycznie, choć najprawdopodobniej chłopak przy jego wymyślenia inspirował się jednym z wielu filmów, jakie oglądał. Jekyll miał świadomość, że na jego koncie było wiele takowych, bo przeciwieństwie do niego, Rhett nie szczędził czasu na takie rozrywki, ale tym razem żaden komentarz karcący ten stan rzeczy nie opuścił jego ust, ba, na jego twarzy nawet nie pojawił się grymas świadczący o jego stosunku do takiej rozgrywki. Był zbyt przejęty tym, czego doświadczyli w laboratorium. Słowa wyposażonego w garnitur mężczyzny nie dawały mu spokoju. Brzmiały trochę, jak groźba, trochę jak… dajcie mi to, co chcę, a nikomu nie stanie się krzywda, dlatego bez zbędnych „ale” zgodził się z postawioną przez Renarda diagnozą.  W rzeczy samej – najprawdopodobniej mieli do czynienia z oponentem, który nie przyswoił sobie do wiadomości słowa „nie”. Chirurg miał podobny stosunek do swojej pracy, ale pomiędzy tymi dwoma kwestiami nie mógł podstawić znaku równości; różniły się od siebie diametralnie – jak noc i dzień.
  — Nie chcę wysuwać zbyt śmiałych wniosków, ale z drugiej strony, skoro ten facet jest jedną z największych szych na tej wyspie, to unikanie go może przysporzyć nam więcej wysiłku, niż z początku sądziłem — stwierdził, choć to w gruncie rzeczy Everett powinien się go bardziej obawiać. Skoro wpadł mu w oko, to lekarz (optymistycznie) zakładał, że mężczyzna zdążył zaczerpnąć informacji na jego temat. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej chciał jak najszybciej opuści tę wyspę, ale zdawał sobie sprawę, że tym sposobem zwiódłby swojego towarzysza, któremu bardzo zależało na tej wyciecze. Zresztą byli uzależnieni od biura podróży, który był sponsorem radiowego konkursu i nie mogli od tak podjęć decyzji o powrocie do Londynu.
  Przejechał językiem po wargach, by je nawilżyć. Póki co musieli po prostu zachować ostrożności i wystrzegać się towarzystwa zarządcy, dlatego właśnie w zmęczonych ślepiach lekarza zatliła się nuta ekscytacji, gdy Rhett wspomniał o kolejnej atrakcji.
  — Pewnie. Prowadź — rzekł, chcąc tym samym skierować swoje szare komórki na inny tor.
  Nie musiał powtarzać tego chłopakowi dwa razy; najwyraźniej on również potrzebował odmiany. Otóż ich po chwili stanęli pośród tłumu turystów, którzy podobnie, jak oni, chcieli być świadkiem tego spektakularnego przedstawienia. Udało im sie nawet przecisnąć bliżej tego widowiska, by mieć lepszy widok na ogromny basen, w tym celu chwycił Renarda za ramię, by uniknąć rozdzielenia przez tłum. W milczeniu obserwował, jak dwóch pracowników obsługiwało ciągnik zwieńczony płatem mięsa dla głodnego zwierzęcia.  Wolał nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby jakieś człowiek wpadł przez omyłkę do tego zbiornika, ale mimo to wiedział... nie zostałoby z niego nic, nawet skrawka ubrania. I utwierdził się co do tego przekonania, kiedy na dotychczas gładkiej tafli wody pojawiły się zmarszczki, aż w końcu wynurzył się z niej "niezły" okaz podwodnego jaszczura. Pewnie Rhett znał fachową nazwę tego bydlęcia, niemniej jednak Jekyll z wrażenia nie był w stanie skonstruować stosownego pytania. Ot, po prostu utkwił zielone ślepia w gabaryty wyprodukowanej laboratoryjnie formy życia, a rozchylone lekko wargi ułożyły się w bezdźwięczne „wow”.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Marshall po prostu podniósł ręce i wzruszył ramionami. Co innego miał zrobić.
 — W takim razie powinniśmy się cieszyć ostatnimi godzinami wolności. Wiesz, zanim ktoś nas porwie w ciemnym zaułku i odurzy specyfikiem, który ja znam z filmów, a ty z gabloty w swoim gabinecie — nagle wskazał na Kyle'a palcem. — Nawet nie mów, że to nieprawda. Już ja dobrze wiem o twoich szemranych eksperymentach. I nie, nie muszę znać jego nazwy — wsparł dłonie na biodrach. Skoro i tak mieli skończyć w plastikowych workach, to czemu nie skorzystać z życia? W tym momencie Everett żałował tylko oddania raptora w ręce naukowców.
 Do akwarium szedł z całkiem niezłym humorem. Trzymał się na krok przed towarzyszem, co rusz wskazując ciekawszą wystawę dookoła, lub rzucając ciekawostką na temat miejsca, do którego zmierzali. Innymi słowy — przestał się boczyć.
 Pora karmienia była zarówno najlepsza, jak i najgorszą okazją do odwiedzenia części z wodnymi stworami. Świetną, bo każda bestia wychodziła z kryjówki wabiona zapachem świeżej krwi i głodem ciągnącym za żołądek. Okropna, bo Marshall nie był jedynym, który doszedł do takich wniosków. Tłumy były tak wielkie, że podziwiał konstrukcję bramek wejściowych, które nie pękały pod naporem całej tej masy chętnych wrażeń zwiedzających.
 Dzieciak nie miał zamiaru odpuszczać. Złapał Kyle'a za nadgarstek i dzięki umiejętności wymijania cudzych rąk latających w każdym kierunku dotarł na sam przód w stanie nienaruszonym. Nie wiedział, jak sytuacja wyglądała w przypadku blondyna, lecz od samego początku stawiał na efekt końcowy, a nie wykorzystywane środki.
 Przypadł do ogromnej szyby niczym pięcioletni chłopiec, któremu po raz pierwszy w życiu przyszło oglądać tropikalne rybki. Albo w ogóle rybki. Dopiero widok ogromnego Mozazaura wydusił ze ściśniętego dotychczas gardła zachwycone "oh!".
 — Widziałeś? — odwrócił się od razu do towarzysza, rzucając najbardziej bezsensowym pytaniem, jakie istniało we wszechświecie. Oczywiście, że widział. — Nie-sa-mo-wi-te. Wiedziałem, że to będzie dobry pomysł — odwrócił się znów ku pożerającej ogromny kawał mięsa bestii. Cała platforma wypełniona oglądającymi zjechała w dół, odsłaniając przed gośćmi podwodną część spektaklu, gdzie rozrywające ofiarę szczęki barwiły klarowną wodę na jasny róż. Widok zdecydowanie zapierał dech w piersi.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wizja Rhetta wcale nie zachęciła go do czerpania radości z życia. Chciał mu powiedzieć wracajmy do pokoju, musimy obmyślić jakąś strategię, ale przecież już w pokoju może czekać na nich przykra niespodzianka. Tak naprawdę nie mieli dokąd uciec. Sytuacja wymykała się spod kontroli, więc czas najwyższy rzucić na luz.
  — Jasne, że eksperymentuję. Medycyna jest postępową dziedziną nauki, a to oznacza, że w celu jej rozwoju trzeba nieco nadwyrężyć kręgosłup moralny. Myślisz, że dinozaury nie powstały w oparciu o eksperymenty? Nawet nie wiemy, ile istot żywych straciło życie na ich podwalinach — stwierdził po chwili, ale istniało duże prawdopodobieństwo, że Marshall nie dosłyszał jego słów, bo już wtedy znajdowali się w zatłoczonej części kompleksu, gdzie do uszu dolatywały rozmowy, krzyki, śmiechy i tego typu dźwięki. I gorąco. Było bardzo gorąco. Gdyby Jekyll był skonstruowany z lodu, stąpiłby się od tego gorąca.
  Stali bardzo blisko widowiska, ale najwyraźniej dla Rhetta wciąż niewystarczająco blisko, czego lekarz się nie spodziewał, zatem nie zdążył zareagować po tym, jak został pociągnięty w kierunku zwartej grupy ludzi. I nie poradził sobie tak dobrze, jak jego towarzysza. Przede wszystkim był wyższy od chłopaka, przez co nie mógł sobie pozwolić taki swobodny manewr wśród tłumu. Oberwał przynajmniej cztery raz w żebra, raz ktoś nadepnął mu na buta, w innym wypadku jakaś osoba krzyknęła mu do ucha gdzie się pchasz?, a kolejna prawie na niego nie wleciała, a w zasadzie to on prawie na niej nie wylądował; jego twarz dzieliły zaledwie milimetry od konfrontacji z plecami i z trudem uniknął tego niezbyt obiecującego spotkania trzeciego stopnia.
  — Następnym razem ostrzegaj mnie przed swoimi zamiarami — wydyszał, próbując doprowadzić się do względnego porządku, bo wyglądał, jakby właśnie stoczył się z łóżka prosto na dywan. Dotąd upięte w ciasny kucyk włosy, teraz były rozwichrzone na wszystkie strony, a niektóre z kosmyków opadały mu do oczu. Ubranie nie prezentowało się na nim dużo lepiej - miało więcej zmarszczek i wgnieceń, niż przedtem. Pięknie. Po prostu pięknie. Chciał się pogniewać za ten akt samowolki, ale nie zdążył; otóż zapatrzył się na urodę pływającej w zbiorniku bestii, która właśnie rozrywała na kawałki ochłap mięsa. Patrzył jak kolor wody barwi się na czerwień i zaparło mu dech w piersi. Przez tą jedną chwilę zapomniał, gdzie jest i kto dyszał im w karki. Obraz mężczyzny w garniturze na chwilę przestał kształtować się w jego głowie. Jakby ten akt konsumpcji sprawił, że stał się na ten czas całkiem innym człowiekiem, niezdolnym do produkcji myśli.
  — Widziałeś?
  Usłyszał, ale miał wrażenie, że pomiędzy nim a Rhettem było zbyt dużo przestrzeni, mimo iż teoretycznie czuł ciepło bijące od jego ciała, bo niemal się nimi stykali. Dopiero po dojściu tego wniosku, uświadomił sobie, że słowa chłopaka były zagłuszone przez bicie jego własnego serca. Czuł je wyraźnie, jakby w tym celu posługiwał się stetoskopem.
  Widział, a na potwierdzenie tych słów przycisnął palce do ust. Widział, ale chciał zachować tą chwilę tylko dla siebie, chociaż rzecz jasna Marshall miał racje. To było nie-sa-mo-wi-te, ale...
Jekyll, co jest niesamowitego w tym, że ogromne zębiska rozrywały kawał mięsa na strzępy?
  Przyłożył dłoń do czoła i zaczerpnął do płuc większą ilość powietrza. Czując w powietrzu zapach ludzi, ich pot, ich oddechy, uświadomił sobie, że nic, zupełnie nic.
  Powrócił do rzeczywistości, choć nie był świadom, że jego ust rozchyliły się w uśmiechu, a na policzkach pojawiły się delikatnie rumieńce.
Równie dobrze tym kawałkiem mięsa mógłbyś być ty.
  Przełknął ślinę, przypominając sobie ich zmorę. Uśmiech znikł, a skóra zbladła.
To mógłbyś być ty, widmo jego myśli niosło się echem po wnętrzu czaszki. Jakby były piłkami raz po raz konfrontującymi się z parkietem.
  — Następnym razem to możemy być my. — Cichy szept uleciał jego z ust; w zasadzie nawet nie zdawał sobie sprawę, że coś wydobyło się z jego gardła. Oparł jedną z dłoni o ściankę akwarium, czując zbawczy chłód szyby.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Wpatrywał się w pożerającą kawał mięsa bestię jak w święty obrazek. Był urzeczony wielki, prehistorycznym gadem chyba najbardziej ze wszystkich gości odwiedzających park. Gdyby tylko mógł, wyszedłby z siebie i stanął tuż obok, byleby móc ogarnąć wzrokiem szersze pole.
 Ale nie mógł, a skupiona dotychczas uwaga prysnęła niczym strącony z szafki wazon.
 — Następnym razem to możemy być my.
 Zmarszczył naraz brwi, ściągając wzrok z pływającego gada. Osadził oczy na szybie, o którą opierał dłoń i mruknął pod nosem zamyślony. Nie dlatego, że słowa kolegi go przeraziły. Raczej z niedorzeczności. Przepchnął jednak wszystkie komentarze w gardło i znów złapał Kyle'a za nadgarstek. Tym razem z większym wyczuciem przeprowadził go przez tłumy, unikając zaaferowanych matek, krzyczących dzieciaków i znudzonych na potęgę ojców.
 Znalazł najmniej odwiedzaną odnogę akwariów. Dookoła pływały znacznie mniejsze okazy, niektóre przypominały najzwyklejsze, tropikalne rybki, choć nie zabrakło również uzębionych okazów. Domyślał się, że nie robiły tak dużego wrażenia, jak bestia, która dała popis chwilę temu. Wypuścił rękę blondyna z lekkiego uścisku i przysiadł na jednej z ławeczek, wpatrując się w pełzające pod dnie trylobity. Dopiero wtedy westchnął niczym zmęczony tłumaczeniem tematu nauczyciel.
 — Musisz się uspokoić, to po pierwsze — powiedział w końcu, śledząc wzrokiem wydrążony w piasku ślad. — Nikt nie będzie obiadem dla tej bestii. Żartowałem z tym zaułkiem i w ogóle. Czysto logicznie śmierć dwóch zwiedzających, czy tam nawet zaginięcie byłoby fatalną reklamą dla parku, nie sądzisz? Ten cały March wyglądał na zbyt mądrego, by nie znać konsekwencji czegoś takiego — ramiona młodzieńca poruszyły się w bezwiednym geście. Przesunął się nieco w bok, robiąc mężczyźnie więcej miejsca.
 Gdzieś obok rozbrzmiał śmiech dziecka. W pusty korytarz weszła matka z córką, które — zgodnie z przypuszczeniami Marshalla — zatrzymały się jeden jedyny raz i to tylko ze względu na kolorowe, tropikalne rybki. Zniknęły z pomieszczenia w ciągu kilku bardzo krótkich minut.
 — Chcesz wrócić do pokoju i odpocząć? — spojrzał na jasnowłosego uważnym wzrokiem. Kyle mógł być pewien, że w tym konkretnym momencie nic nie miało prawa umknąć kolorowym ślepiom. — Może nie powinienem żartować w ten sposób, będę pamiętał na przyszłość, by się przy tobie pilnować.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach