Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

24 lata temu...

Tej wiosny kwiecień okazał się być niesamowicie ciepły. Pierwsze tygodnie szczyciły się wysokimi temperaturami, ale to trzynastego dnia tego miesiąca słońce ani na sekundę nie postanowiło umknąć za białymi, rozmazanymi obłokami. Dochodziło dwadzieścia sześć stopni, a większość dzieciaków zaraz po rozbrzmiałym, rozklekotanym dzwonku rzuciła się biegiem na boisko szkole, zgarniając kilka piłek i szarf, aby móc kontynuować wcześniej przerwane mecze — i co najważniejsze — jak najszybciej zająć upragnione miejsce na murawie.
  Jedyny pociągły cień tworzył się na tyłach budynku, gdzie wrzaski i piski dzieciaków stawały się już nieco odległe. Przy metalowym ogrodzeniu, z dala od głównych wejść i tym samym – z dala od wścibskim oczu nauczycieli, większość gówniarzy paliła tu fajki. Składowisko leżących na ziemi petów była godna podziwu. Bachory wypalały szlugi aż do filtra, licząc się z każdym gramem — nie gramem, miligramem — tytoniu pakując go w swoje płuca.
  — Masz ognia? — odezwał się niski głos w momencie, w którym Takahiro wyłonił się zza winkla. Był to stary Brown. Policzki pokrywały mu młodzieńcze pryszcze tak intensywne, że z pewnością pozostaną po nich głębokie blizny towarzyszące przez kolejne lata. — Przejebałem ostatnią, skurwiałą zapałkę.
  — Jakoś wcale mi cię nie żal — wyrzęził przez usta Takahiro wyginając podstępnie wargi.
  Tego dnia ciemnowłosy ubrany był wyłącznie w czarny t-shirt i ciemne spodnie, które uciskały wiązane buty za kostkę; szara bluza, w której przyszedł rano do szkoły już dawno obwiązywała mu pas, a zmiętolony kaptur wisiał gdzieś u chudych ud wraz z rozpinanym zamkiem. Włosy miał nieco przydługawe — rozczochrane sterczały mu na wszystkie strony, jakby chwilę temu wstał z łóżka. Brakowało jeszcze czerwonego odcisku poduszki na policzku, aby w to uwierzyć.
  Oprócz Browna w małym kółeczku tajnej sekty znalazł się również Ace, który szczycił się tytułem dziwaka, któremu strach był kompletnie obcy. Był tylko o rok młodszy od Takahiro, a do dziś na myśl, że pewnej zimowej nocy przebiegł przez tory w ostatnim momencie — prawie ocierając się kurtka o rozpędzony pociąg powodował u niejednego gęsią skórkę na ciele.
  — Palimy coś czy będziemy tu stać jak stado cipek?
  Karasawa zdążył już dawno kucnąć. Ściagnął z ramienia starą, pomiętoloną torbę i klęcząc przy rozwalonym plecaku podrzucił w dłoni znaleziona, porysowaną zapalniczkę. Pokazał kumplowi środkowy palec uśmiechając się złośliwie.
  — Bierz i zamknij paszczę.
  Ace, zaśmiał się tylko padaczkowo i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów drogiej marki Conelle.
  — A to skąd wytrzasnąłeś? — wymamrotał Brown wsuwając ręce w kieszenie.
  — Mam wtyki, a co myślałeś. Ej, zabieraj od nich łapy, chory ćwoku. — Po chwili słowa Ace’a skierowały się w stronę Karasawy. — Palisz, Hiro?
  — No pewnie.
  Takahiro oparł się ramieniem o budynek i wyciągnął dłoń po szluga, którym został niebawem poczęstowany. Jak zawsze przyjął na twarzy pewny wyraz, godny konesera najlepszego piwa. Prawda była jednak taka, że papierosa w ustach miał tylko kilka razy, a po każdym zaciągnięciu dusił się niczym wieprz na sali uboju. Obejrzał używkę uważnie, przestawiając ja sobie w palcach, tak aby dobrze mu leżała — i tak aby nikt z nich nie dojrzał chwilowej konsternacji.
  — Ace, durniu, lepiej asekuruj, aby żadna typiara tu nie zaglądnęła. Nie chce w tym tygodniu kolejny raz zobaczyć w budzie mojej starej.
  Chłopcy przystawili papierosy do ognia, kiedy Takahiro pstryknął w automat. Pierwsze duszące dymy dobrnęły do płuc, a Hiro poczuł intensywny ucisk w gardle — nie zdążył się nawet zaciągnąć. Zrobił to potem pochylając ciało, ledwie dławiąc w sobie kaszel i okropny posmak śliny jaka zebrała mu się pod językiem. Próbował oddychać normalnie i nie dawać po sobie znać, że coś utkwiło mu w przełyku, a takie miał właśnie wrażenie.
  Pierwszy dym uleciał z jego ust, ale lekko załzawione oczy ujawniały jego nowatorskie podejście.
  — Ej, Hiro, czy to twój wielki, sławny kuzyn? Po cholerę tu idzie? Zakapuje nas?
  Tak jak kucharz wie, że powinno się dodawać cukru i soli aby zeszklić smażona cebulę, tak Takahiro wiedział, że kolejny wdech trującego dymu pozbawi go strun głosowych, a mimo to zaciągnął się fajką i obrócił głowę, jednakże widok znanej postaci, która z odległości kilku metrów wysforowała się na przód wprawiła go tylko w potężny kaszel. Odsunął szluga od ust i w pośpiechu rzucił go na ziemie zdeptując brudnym, ubłoconym butem.
  — Hiro, ty zasrany debilu, to kosztowało--
  — Zamknij się — wycharczał ochryple Takahiro, wcale nie dlatego, ze dym pozbawił go prawie mowy. Oczy mu pociemniały.
  Brown zdążył uderzyć Ace’a w ramię — to wystarczyło, aby zamilknął. Trzynastolatek obrócił się w kierunku kuzyna i zarzucił torbę na ramię. Niemal czarne oczy otulała obwódka czerwieni i szklanych łez. Twarz jedna miał poważną i twardą, charakterystyczną na tyle aby być pewnym, że w dorosłości dołączy do rodzinnych krzywych facjat.
  — Co jest? — zapytał niemal znudzonym tonem, przepełnionym próbą zabłyszczenia przy kumplach. Gdzieś jednak w jego oczach widać było wyraźne spięcie. Nie pragnął, aby ten wiedział co wyprawia po zajęciach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ziewnął potężnie, wchodząc na boisko. Promienie słoneczne natychmiast zaglądły mu wprost w niebieskie ślepia. Zmrużył je, ale na nic się to zadało. Łzy podeszły mu do nich po tym, jak nieomal oślepiła go ich intensywność. Przetarł szybko spod nich wilgoć i wreszcie założył okulary przeciwsłoneczne na nos, uprzednio wyjmując je z luźno zwisającego z jednego ramienia plecaka. Zawsze miał je przy sobie. Na wszelki wypadek. Nie lubił, gdy słońce świeciło mu w oczy, a przez nadwrażliwe na jego urok spojówki, był zmuszony mieć je pod ręką. Mięczak z ciebie, Arata. I ty chcesz zobaczyć, co znajduje się zaa murami miasta, mawiał kpiąco ojciec, nie mogą znieść myśli, że jego pierworodny przyszedł na świat z taką wadą genetyczną. Kido był pewny, że gdyby istniał sposób jej elminacji, ten stary chuj zamontowałby mu w oczodołach chociażby sztuczne oczy. Przeżuwając gumę do żucia, wyminął grupkę uczniów, rozglądając się na boki w poszukiwaniu sylwetki Takahiro, który jak zwykle zaszył się gdzieś jak szczur. Arata uważał, że o ile reinkarnacja nie była jedynie wymysłem wyprodukowanym na potrzeby religii, to ten gówniarz będzie prezentował w następnym wcieleniu właśnie ten gatunek gryzonia. W zabawie w kotka i myszkę nie miał sobie równych. Talent godny pozazdroszczenia. Czując jak koszulka klei się do spoconych pleców, odwinął rękawy kurtki, ale jej nie zdjął. Przystopował i wysłał promienny uśmiech wuefisce. Miała ładny tyłek i kształtne piersi. Ulokował w niej swoje młodzieńcze zauroczenie i miał ochotę konkurować o nią z jej narzeczonym, teraz już mężem, ale szybko mu przeszło. Dopasował standardy do swoich możliwości i zaczął interesować się dziewczętami bliższymi jego wieku pokroju rówieśnic. Kształtne usta kobiety poruszyły się, ale on wzruszył tylko ramionami. Nie dosłyszał go i nawet nie miał na to ochoty.
  Uświadamiając sobie, że szczurek zniknął z powierzchni ziemi, westchnął ciężko. Poniekąd nie powinien czuć rozczarowania; od początku wiedział, gdzie zaszył się ten mały gnojek, ale mimo wszystko miał nadzieję, że już z tego wyrósł. Skądinąd też był kiedyś stałym bywalcem tamtych regionów szkolnego podwórka, ale łamania regulaminu placówki publicznej pomiędzy czternastym a piętnastym rokiem życia przestało wprawić w nań podniecenie i zaczęło go poważnie nudzić, więc w rezultacie zaniechał wszelkim próbom zaimponowania kolegom. Niemniej jednak najwyraźniej głowa Karasawy nie wywietrzała od takich zachowań. Wyciskając dłoń w kieszeni, przemieścił się w tamtym kierunku, ale nie spieszył się zbytnio. Krok miał wolny, leniwy. Chciało mu się spać, a jego niedbały wyglądał dopełniał ten wizerunek. Zerknął na przepustkę. Przerwa kończyła się za niecałe dziesięć minut. Miał jeszcze sporo czasu, by przekazać mu szczęśliwą wiadomość.
  Wygiął usta w triumfalnym uśmiech, gdy jego przypuszczenia okazały się całkiem trafne. Wcale nie zdziwiło go to, że jego ukochany kuzyn zadaje się z dwoma największymi zakałami, jakie kiedykolwiek przekroczyły próg ich budy, ale z rozbawieniem musiał przyznać, że wyglądał w ich towarzyskie komicznie. Jak element nie pasujący do układanki. Jakby pomiędzy rojem os-skurwysynów zabłąkała się przyjazna pszczółka, pragnąca być osą-skurwysynem, ale świadomość, że nią nie jest przyjdzie dopiero wtedy, kiedy wbije żądło w przypadkową skórę i umrze na miejscu. Smutne, ale prawdziwe. To tylko kwestia czasu, kiedy mocny tylko w gębie Karasawa wpakuje się w tarapaty zainicjowane przez tę dwójkę. Oni spadną na cztery łapy, a on skontaktuje się boleśnie z rzeczywistością. . Im był bliżej nich, tym dostrzegł coraz więcej szczegółów. W pewnym momencie zdjął okulary i zaczepił je o niesforną grzywkę, która niepotraktowana żelem zjechała do czoła.
  — Co tam, kurduplu? — zapytał, gdy znalazł się tuż przy nich. Podszedł do smarkacza i z premedytacją zanurzył palce w jego niesfornej czuprynie, oto robiąc mu na głowie jeszcze większy burdel niż dotychczas. Gówniarz sięgał mu zaledwie podbródka i na każdym kroku demonstrował różnicę w ich wzroście, by nie tyle co podbudować swoje ego, ale głównie po to, by przekazać Tahakiro kto tu rządzi. Poza tym lubił, jak ten się wkurzał; ekspresją pojawiającą się wówczas na jego twarzy nie pogardziłby żaden z komików telewizyjnych. — Twoja matka wie, że kurzysz po kątach, gówniarzu? — wyrzucił z siebie. Uformowany na ustach uśmiech rozszerzył się, gdy zerknął ukradkiem na rozgnieciony, niedopalony papieros, chociaż wcale nie musiał być świadkiem tego, jak Hiro pozbywa się go w pośpiechu, by wiedzieć, że miał go w ustach. Nie żeby z Araty pod tym względem był świętoszek. Zdecydowanie nie świecił przykładem i miał niejedno za uszami, ale przynajmniej umiał stawić czoło swoim przewinieniom i zataić je przed całym światem. Takahiro zgrywał chojraka, a dymem śmierdziało od niego na kilometr. Ciekawe, czy zaopatrzył się chociaż w gumy w celu wyeliminowania nieprzyjemnego zapachu z oddechu.
  Wycofał dłoń z czarnej czupryny i tym razem przeniósł spojrzenie na jego dwóch kumpli, którzy usmiechali się złośliwe pod nosem i szykowali w głowie drwiące komentarze. Kido był pewny, że zastosują je zaraz, jak się oddali, ale nie miał zamiaru im tego ułatwiać. Oznaka wesołości zelżała z ich warg jak ręką odjąć, gdy złapał kontakt wzrokowy najpierw z jednym, a potem z drugim.
  — I na co się gapicie? — zainteresował się. Spojrzał wyjmowanie na szluga, który jeden trzymał tak, jakby myślał, że Kido go nie zauważy, a przecież widział go, gdy tylko wyłonił się zza obskurnego winkla. — Poczęstujecie mnie fajką, czy mam was zakapować? Pani jestem-zdruzgotana-twoim-zachowaniem bez skrupułów zagada was na śmierć. — Obnażył zęby w szerokim uśmiechu, mając na myśli szkolną psycholog. Była znana z nużących wykładów na temat tego, co można, a czego nie można. Nie raz lądował na jej dywaniku i nie życzył tego nikomu, kto mógł uniknąć tej nudnej jak flaki z olejem konfrontacji. Trzy godziny z głowy. Godziny, które można spożytkować na spacer z psem, albo na innej aktywności – mniej lub bardziej pożytecznej.
  Jeden z chłopaków - ich imiona wyleciały Kido z głowy, chociaż już dawno prześwietlił ich na wylot na prośbę ciotki, zmartwionej tym, z kim szlaja się jej ukochany syn, po tym, jak wyczuła od niego woń piwa - bez słowa wyciągnął paczkę tytoniu z kieszeni, ale w jego ruchach widoczne było zawahanie.
  — Na pewno nas nie wsypiesz? — zapytał wykrzesując z siebie nieco odwagi. Nawet spojrzał licealiście prosto w oczy, by się co do tego upewnić i Kido nie mógł powstrzymać parsknięcia.
  — Pomyślę — zdecydował, ale najwyraźniej gówniarz zinterpretował to, jako przytaknięcie albo po prostu zrozumiał, że jeśli kuzyn Takahiro zapali przy nich, to będzie tak samo winny, jak oni, bo wyciągnął w kierunku Araty paczkę. Wtem stało się, czego na pewno się nie spodziewał. Kido bez skrupułów wyrwał mu pudełko z ręki. Zacisnął na swojej zdobyczy mocno palce i wcisnął ją głęboko w kieszeni kurtki, coby nie zmarnowały się w płucach tych pożal się Buddo buntowników od siedmiu boleści, a następnie przyjrzał się to jednemu, to drugiemu z wyraźnym rozbawieniem.
  — Nie maż się. Potraktuję to jako formę zapłaty za milczenie — odezwał się po chwili, by stłumić jakikolwiek akt protestu w zarodku, gdyż jeden z nich już otwierał usta, ale szybko je zamknął, świadom, że takowy na nic się nie zda, a jedynie sprowokuje Kido do napadu rozbawienia. Różnica wieku - aż trzy lata! - robiła swoje, zresztą żaden z nich nie zapuka do pokoju nauczycielskiego i nie powie: Proszę pani, zostałem okradziony. Zginęła mi paczka fajek i wiem, kto ją zabrał.. To tak, jakby wziąć do rąk łopatę i wkopać sobie nią własny grób. Chyba żaden z nich nie sięgnął aż takiego dna intelektualnego, by posunąć się do samobójczego ciosu.
  — Zbieraj się — rzucił do Takahiro w formie krótkiej komendy jak do psa i dał mu motywującego pstryczka w nos. Nie chciał gadać przy jego znajomych. Podejrzewał, że Hiro też tego nie chciał. Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Nie tylko wyglądał jak ktoś, kogo przyłapano na gorącym uczynku, ale też jak ktoś, kto był bliski płaczu. Nie wdając się w żadne szczegóły, ruszył w kierunku, z którego przyszedł. Nawet nie zerknął przez ramię, by upewnić się, że smarkacz za nim idzie. Poniekąd nie miał wyjścia, jeśli chciał zachować swoje wybryki w sekrecie przed matką i twarz przed kumplami.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

W życiu zawsze pojawi się moment, który skrępuje wszelkie pokerowe walki — zostaną zredukowane do zera i przydeptane starym butem. Hiro nie wierzył w to do momentu aż wysoka sylwetka jego kuzyna nie objęła go cieniem, dołączając tym samym do wysłużonego chłodu, który oferował ten kąt. Ręka, która niczym strzała zatopiła się w miękkich, czarnych włosach spowodowała na ustach dzieciaka soczyste osłupienie. Poczuł jak krew zastyga mu w palcach rąk i stóp, ale za żadne skarby nie rozdziawił ust (a mięśnie same go o to prosiły).
  Zawsze tak na niego działał.
  To, że Arata był jego kuzynem, wiedział w szkole każdy. Może nie dlatego, że oboje szczycili się tak potężną reputacją, ale sama kontemplacja ich sylwetek nie pozostawiała złudzeń. Posiadali podobne rysy twarzy, sposób chodu i zalążki szczątkowego zachowania — tu jednak wypadałoby zatrzymać się nieco na dłużej. Kiedy ktoś próbuje upodobnić się do autorytetu potrzebuje wystarczających informacji, które wymagają miesięcy czy nawet lat cierpliwej analizy. Takahiro nigdy nie posiadał wielu przyjaciół. Był raczej dzieciakiem, który zasiadał sam na ławce podczas zajęć sprawnościowych, kiedy reszta  dobierała się w grupy. Być może nie posiadał przewodnika, który dobrze przedstawi mu drogę, którą powinien podążać, więc większość rówieśników biała się jego oschłego spojrzenia. Matka nigdy nie traktowała go źle, nawet kiedy ojciec odszedł gdy miał trzy lata. Nie potrafił się dopasować, dlatego Takahiro do dnia dzisiejszego nie ufa ludziom, którzy się dopasowują.
  Nie powinien ufać sam sobie.
  Czy matka mogła winić Hiro za odejście jej faceta? Trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Jedno było pewne — Takahiro był piekielną niespodzianką, a wiele ludzi nie jest zadowolonych z takich niespodzianek.
  Zdarzało się jej go ignorować, choć znajdowali się przy jednym stole. A kiedy wpadał do nich Kido z młodszym bratem i zostawiali na kolacji było tylko: Arata, jak poszedł ci test? Arata, myślałeś nad wyborem nowej szkoły? I Arata, powinieneś dbać o oczy. Takahiro mówił: ‘Czy mógłby mi ktoś podać chleb’, a jego matka mówiła: ‘Arata, czy naprawdę chciałbyś kiedykolwiek wyjść poza mur?’, kiedy Hiro ponawiał pytanie, ta pytała się Araty czy pomoże jej rozwiązać problem na komputerze. Ostatecznie Takahiro sam brał sobie chleb.
  Kiedy Arata zdał egzamin do wyżej klasy, dziewięciolatek udał chorego i został w domu. Będąc sam wyciągnął z barku kilkuletnie wino, wypił połowę, a w nocy rzygał jak kot. W takich momentach albo nienawidzisz swojego starszego kuzyna, albo go idealizujesz — próbujesz mu dorównać. W tej materii kwas zmieszał się z mlekiem.
  Trzynastolatek syknął, kiedy ten zabrał rękę i obrócił głowę, unikając kontaktu wzrokowego.
  — Przecież nic nie paliłem. — Najgorsze kłamstwo z możliwych, ale bachor kłamał notorycznie. Miał dodać coś jeszcze, ale to co wydarzyło się po chwili spowodowało, że zaskoczony przyjrzał się to Kido, to Ace’owi i Brownowi. Tamta dwójka stała zmartwiała i wgapiała się w starszaka jak w projekcje jakiegoś przeraźliwego potwora, który zmazuje z ich twarzy wszystkie barwy.
  — Nie tak się umawialiśmy — odezwał się Ace, który w jednej chwili stracił stój energiczny chichot i krzyk. Teraz odezwał się łagodniej jak ktoś, kto siedząc na dywaniku u dyrektora wyciąga nitki ze swoich ubrań. Brown najwidoczniej postanowił nie ingerować w rozmowę. Zdążył tylko schować za plecami papierosa, tak aby i ten nie został zaciągnięty na kredyt. W tej jednej chwili z wielkich cwaniaków stali się zwykłymi bachorami, którym ktoś uciął język. Ich nieco zmieszane spojrzenie i przechodzenie z nogi na nogi wydawało się cholernie zabawne. Szybka szkoła temperamentu.
  'Zbieraj się.'
  Krótkie stwierdzenie, a Takahiro wciąż wepchnięty jak stopami w beton, zdążył obejrzeć się tylko na kumpli. Brown nucił coś pod nosem, opierając się o ścianę budynku i patrzał w niebo, a Ace wymierzał mu spojrzenie, jakby mówił: ‘Idź za tym dupkiem, bo zwinie mi coś jeszcze’.
  W każdym razie, musieli zrozumieć, że przegrali tę walkę. Nawet Takahiro. Dopiero kiedy ruszył za postacią Araty, a nogi poruszały się energicznie jakby grał na werblach, pojawiło się rozdrażnienie, te, które nie potrafiło ujawnić się przy bezpośrednim starciu. Wytarł pospiesznie brudne dłonie w spodnie, jakby tym sposobem miał zniwelować tytoniowy zapach na palcach.
  — Po cholerę tam przychodziłeś? Musiałeś robić mi przypał przy kumplach? Przecież potrafię trafić do domu – warknął, kiedy oboje skręcili za budynkiem — tam go dogonił. Zacisnął palce na jego koszulce, tylko aby go spowolnić. Wyłonił się za wysokiego ramienia, a oburzenie jakie Kido mógł dojrzeć w jego czarnych oczach było jak malowniczy krajobraz. Spoglądał na niego wyzywająco, ale pobladł. Czuł nad sobą wiszący miecz Damoklesa. — Zabiją mnie za tę paczkę, bo to ty ją im zwinąłeś!
  Takahiro poczuł się dziwnie — jednoczenie wzburzony i przerażony, ponieważ zdawał sobie sprawę, że Arata widział coś co on wolałby pozostawić w sekrecie.  Nie miał pojęcia jak zareagowałaby na to jego matka. Niewidzialny człowiek, pozostaje niewidzialny do momentu aż coś nie spieprzy. Mieszanina emocji spowodowała, że spocił się i rozbolała go głowa.
  — Robisz akcję, a tylko trzymałem tę fajkę. Nawet nie wziąłem jej do ust — wymamrotał — głos miał dziwnie zdławiony.
  Kopnął kamyk, który odbił się od ławki przy której przechodzili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jasne, że potrafisz trafić — odparł beztrosko. Nie miał ku temu żadnych wątpliwości, ale nie potrafił zignorować wiadomości tekstowej jego matki z jasnymi instrukcjami, potwierdzonymi przez Kaori. Czy to się Hiro podobało, czy też nie - sobotę i niedzielę spędzi na totalnym wygwizdowie, z dala od zatłoczonej części miasta, w towarzystwie znienawidzonej rodzinny od strony matki. W ramach pocieszenia Arata mógł podzielić się z nim szczęśliwą wiadomością, że Akinori wybył zza mury miasta, więc nikt nie będzie go straszyć swoją okropną prezentacją i krzywym ryjem. Marne pocieszenia, ale zawsze jakieś. Obaj go nie znosili w podobnym stopniu. Pod tym względem mogli ucisnąć sobie ręce, chociaż był to jeden z niewielu poglądów, który ich za sobą pojednywał. — Jeśli myślisz, że mi to leży, to się grubo mylisz. — Nie, nie było mu to na rękę. Przez to musiał zmieniać własne plany na weekend, a przecież mógł po prostu zostawić tego gówniarza na pastwę losu. Mógł, ale tego nie zrobił. Poczuwał się do odpowiedzialności. Poniekąd traktował go jak własnego brata i w jakimś stopniu nim był. Gdy dorastali, mieli wyłącznie siebie. — Najpierw idziemy do ciebie, byś mógł spakować parę majtek na zmianę, a potem do mnie — przedstawił mu plan działania, ale nie wątpił, że się już z nim zapoznał. Sam wysłał mu wcześniej smsa. Podejrzewał, że jego rodzicielka też uczyniła podobny krok, a to, że ich nie przeczytał – jego sprawa. Ma za swoje, gówniarz jeden. — Aż do poniedziałku nocujesz u nas. Twoja matka chyba potrzebuje nieco od ciebie odpocząć i wcale jej się nie dziwię — stwierdził i żałował, że to powiedział. Zrobił to pod wpływem nerwów. Nie lubił, gdy Hiro był taki, taki… mało krytyczny względem swojej osoby. Miał mu ochotę wtedy powiedzieć: „Rusz tym pustym łbem i pomyśl przez chwilę.”, ale wiedział, jak Takahiro reagował na podobne słowa. Chyba od dawna przeczuwał, że jego matka nie do końca pogodziła się z tym, jak potoczyło się jej życie. Może wielokrotnie myślała, że lepiej byłoby, gdyby Takahiro się nie urodził, ale Arata wbrew pozorom nie podzielał jej zdania, mimo iż takowe znajdowała się zaledwie w strefie jego domysłów. Ten gówniarz, chociaż nieświadomie, nie raz uratował mu skórę i przy okazji to dzięki niemu poradził sobie z wygórowanymi oczekiwaniami ojca. Nawet jeśli Karasawa nie dopatrzył się nigdy swojego wkładu w życie Kido, zbyt zajęty myślą, że jest gorszego sortu przez otrzymaną pulę genów, to Arata przez długie lata szukał w nim oparcia i je znalazł, do dziś je doceniając. Właśnie dlatego popędził na złamanie karku do eks-budy, by go odebrać, jednak nie miał zamiaru mu tego uświadamiać. Nie był aż tak wspaniałomyślny.  
  Milczał. Szedł i milczał. Udawał, że nie dosłyszał słów Takahiro, chociaż takowe brzęczały w uszach za każdym razem, gdy kuzyn wyrzucał je z siebie. Kłamał i nie musiał patrzeć mu w oczy, by stwierdzić ten oczywisty fakt. Znał go na wylot. Chciał powiedzieć,  co zwykle mu mówił w takich sytuacjach - możesz kłamać własnej matce i łudzić się, że w to uwierzy, ale nie mnie, ale w porę ugryzł się w język. Nigdy nie rozumiał zachwytu swoją osobę. Uczył się poniżej przeciętnej. Był kiepski w rachunkach, a jego średnia rzadko przekraczała 3.0. Pod tym względem Takahiro - z tego co kojarzył  - był w lepszej kondycji intelektualnej. Kido przewyższał go jedynie na stopie sprawności fizycznej. Był biegły w sportach, ale nic poza tym. Na egzaminach dawał sobie rady, tylko dzięki sprytowi i ukrytymi ściągami, więc nic dziwnego, że poszedł za sugestią ojca i w przyszłości zdecydował się na wojskową karierę. Wbrew pozorom nie tylko po to, by się mu podlizać i wzrosnąć w jego oczach, ale dlaczego, że w końcu pojawiła się w nim świadomość, że nie  nadawał się do niczego innego, mimo iż przez długie lata wmawiał sobie, że jest inaczej i trochę zazdrościł, że Hiro miał więcej możliwości. Oczywiście mógł wybrać karierę sportowca, ale takowa nigdy nie trwała wiecznie, a on, będąc dobry w prawie każdej dyscyplinie oprócz jazdy na łyżwach, tak naprawdę nie był dobry w niczym. Chciał jak najszybciej zacząć żyć na własny rachunek, wynająć mieszkanie, choć tak naprawdę zadowoliłby się też skromnym zakwaterowaniem zapewnionym przez wojsko, jeśli nie musiałby dojeżdżać ponad dwie godziny, tak w chwili obecnej, a takowa opcja [sportowca] mu tego nie zapewniała.
  Wbił spojrzenie w toczący się po betonie kamień i dopiero wtedy postanowił się odezwać. Nadal stojąc plecami do kuzyna, zatrzymał się kilka kroków przed nim i poczekał cierpliwie aż ten znajdzie się mniej więcej na tym samym fragmencie podwórza.
  — To wszystko, co masz mi do powiedzenia? — Padło z jego gardła. Nie zaszczycił Karasawę chociażby pojedynczym spojrzeniem, nieco rozczarowany jego postawą i udawaniem, że nic nie stało. Zanurzył dłoń w kieszeni, na której dnie spoczęła paczka papierosów. Zacisnął na niej palce, a po chwili wydobył ją z podszewki. Otworzył ją i wbił spojrzenie w jej zawartość, nie dbając o dyskrecje, chociaż nadal znajdowali się na terenie szkoły. Podłożył ją kuzynowi pod nos i dopiero wtedy złapał z nim kontakt wzrokowy. Czuł od niego fetor fajek i skrzywił się. Nie cierpiał ich. Kojarzyły mu się z ojcem i powietrzem w jego gabinecie, które był tym smrodem przesiąknięty do cna, pomimo otwartego na oścież okna. Na szczęścia nie palił w innych częściach domu i za to wszyscy byli mu wdzięczny, a Arata zwłaszcza. Była to chyba jedyna rzecz, za którą był mu naprawdę wdzięczny.  
  Wpatrując się w czarne oczy Tahahiro, nie przyszłoby mu do głowy, że niegdyś zamieni się w nałogowego palacza, nie wyobrażającego sobie godziny bez papierosa między zębami. W tym momencie był zbyt negatywnie nastawiony do trzymanych w dłoni używek i demonstrował je na każdym kroku, jakby trochę na złość ojcu, bo przecież nie raz próbował palić i szło mu całkiem nieźle. Dym nigdy nie sprawiał, że dostawał niekontrolowanego napadu kaszlu gruźliczego, do oczu nie podchodziły mu też za jego sprawą łzy. Był dobrym materiałem na to, by zajechać nim płuca i wyhodować raka, który skonsumuje go kawałek po kawałku i całkowicie odbierze mu wszelkie siły, doprowadzając do fiksacji i obecną kondycję, i życie. Póki co za bardzo zależało mu na tym, co już osiągnął, by popaść w nałóg, który zrujnuje to w oka mgnieniu. Zbyt dużo potu przelał na siłowni, na strzelnicy i w paru innych miejscach, w których stał się regularnym i częstym gościem.
  Złapał kuzyna za kołnierz koszulki, pochylając się nieco, by choć odrobinę wyrównać różnicę w ich wzroście.
  —  Śmierdzi ci z pyska jak z wypiska. Masz ten smród we włosach, na skórze i wszędzie, gdzie się da — skarcił go, mrużąc oczy. Wesołość gdzieś się ulotniła. Została zastąpiona chłodem. Nienawidził go stosować, bo wówczas wyglądał jak młodsza wersja tego kutasa, którego z braku lepszego określenia musiał nazywać ojcem, ale Takahiro nie dał mu innej możliwości. Sam się o to prosił, dlatego Kido nie powstrzymywał się przed użyciem karcącego, powleczone lodem spojrzenia. — Skoro taki z ciebie chojrak, to zapal na oczach swoich rówieśników i nauczycieli. Matka na pewno będzie z ciebie dumna — rzucił, celowo wypowiadające ostatnią kwestię. Wiedział, jak bardzo Hiro był uzależniony od aprobaty innych i jak bardzo próbował ją wzniecić u osoby, z którą żył pod jednym dachem. Wkładał w to mnóstwo wysiłku i czasem Aracie było go po prostu go żal. — No, dalej. Nie krępuj się. Mam ci go wcisnąć w usta? — W błękicie ślepi pojawił się szaleńczy błysk. Zimny jak ostrze noża. Przejechał wierzchem szorstkiej dłoni po policzku kuzyna, podtrzymując się ostatkiem zdrowego rozsądku przed wymierzaniem mu siarczystego ciosu, po którym z pewnością pozostałby czerwony ślad.
  Nie spełnił swojej groźby. Wycofał dłoń, a paczka papierosów wylądowała w koszu na śmieci, kiedy wyminął go szybkim krokiem, zmierzając prosto do wyjścia, zanim ktokolwiek ze stacjonujących tam belfrów zorientuje się, co właśnie tam zaszło. Miał nadzieję, że Hiro zrobił to samo, wreszcie uruchamiając swój instynkt samozachowawczy, bo po chwili powiedział:
  — Rusz się. Wtedy być może zdążymy zaopatrzyć się w jakieś przekąski przed odjazdem pociągu i nie będziemy oglądać horrorów o suchych pyskach.
  Nasunął na oczy okulary.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Jak to do mnie? —  Zmarszczył brwi idąc żwawo przed siebie; para nóg w nieco przylegających ciemnych, spranych spodniach i para stóp w czarnych buciorach. Plecak zwisał mu niechlujnie z ramienia, a parę metalowych przypinek odbijało jaskrawe promienie dnia. Na potarganej, zabrudzonej tkaninie znajdowały się loga ulubionych zespołów, które jego matka lubiła zwać ‘szarpi-drutami’ i symbole z gier.
  Takahiro dyskretnie spoglądnął na Aratę. Ich różnica wzrostu była niemal rozczulająca. Czarnowłosy sięgający mu ledwie do ramienia — teraz ściągający czoło, sprawiał wrażenie jakby to ogłoszenie zmotywowało wszystkie możliwe trybiki w jego mózgu — potrzebował jeszcze chwili, aby pojąć.
  Jeszcze moment.
  Sekunda.
  Już prawię…
  ‘Aż do poniedziałku nocujesz u nas. Twoja matka chyba potrzebuje nieco od ciebie odpocząć i wcale jej się nie dziwię.’
  — Pierdol się, zasrańcu.
  Dzieciak zatrzymał się w chwilę. Spiorunował go wzrokiem, wykrzywiając wargi — jakby polizał cytrynę. Gdyby nie wcześniejsze przeboje przy kumplach z pewnością splunąłby w bok, jak ci wszyscy starsi, których nie przeraża życie i wychodzą naprzeciw wszelkim problemom (sami je rozwiązując). W tej jednej chwili poczuł wielką furię; biały płomień oblizał mu wnętrzności wybuchając w owej straszliwej chęci sprawienia mu bólu za te denne słowa. Odkąd jednak pamiętał Kido nie obnosił się ze swoimi spostrzeżeniami. Z łatwością mówił co mu ślina przyniosła na język. Pamiętał jak nieraz siedział na skraju jego łóżka i czytał mu bajki (zapewne tylko dlatego, że kazała mu jego matka). Mamusiowe opowiadania zazwyczaj kręciły się wokół domku z piernika i drewnianego Pinokio. Historię Kido opowiadały o Kubie Rozpruwaczu i Kanibalach z piłami mechanicznymi. Ponadto w jego wersji o Czerwonym Kapturku zwyciężał podrzędny menel z lasu dzierżący 0,7.
  Karasawa odruchowo sięgnął do kieszeni. Pustka jaką zastał zmusiła go do wepchnięcia dłoni w głąb ubrania. Nic. Uderzył w nie, jakby czegoś szukał. W pośpiechu przerzucił torbę. Rozsunął zamek, a chwilę potem w jego dłoni odnalazł się  telefon. Był obdrapany i zapewne spadł mu wiele razy. Spięcie i zawziętość wymalowana na jego twarzy bardziej rozśmieszała niż przerażała. Z pewnością dzieciak pragnął zadzwonić do swojej rodzicielki, ale zasyp nieprzeczytanych wiadomości musiał rozwiać jego wszelkie wielkie plany.
  Milczał jakąś chwilę; zgryzał policzki i wargi, próbując tłumić w sobie rozdrażnienie. Ostatecznie nie skomentował tego w żaden sposób. Lawina wysłanych SMSów bardzo szybko wylądowała w koszu serią nerwowych kliknięć w dotykowy wyświetlacz.
  Gwar dzieciaków przerwał głośny dźwięczny dzwonek. Nauczycielki spełniające funkcję dyżurnych zaganiały rękoma uczniów, którzy postanowili dokończyć niestrzygnięte mecze. Kiedy Takahiro doszedł do swojego kuzyna, większość uczniów przechodziła między nimi oglądając się za siebie. Kilka dziewczyn szeptało coś na uszy, chichotając w dłonie. Wiatr przywiał ich słodki zapach owocowych perfum. Dopiero kiedy Arata wyciągnął dłoń z zaciśniętą paczką fajek zrozumiał, czemu ten zatrzymał się tak gwałtownie.
  „To wszystko, co masz mi do powiedzenia?”
  Zaczęło się.
  „Śmierdzi ci z pyska jak z wypiska. […]”
  I najpewniej szybko nie zamierzało się skończyć.
  Usiłował zachować pokerowa twarz, lecz obawiał się, ze szeroko otworzył oczy z zaskoczenia. Zacisnął pieść, kiedy Arata spoglądnął na niego tym chłodnym, bezuczuciowym wzorkiem — nie był przyzwyczajony do takiego zachowania. Teraz otworzył dłonie i zobaczył na nich półksiężycowate ślady. Kolejne zdanie wylęgło się z ust Araty, a on choć próbował, nie potrafił wydusić z siebie nawet pojedynczego słowa. Miał wrażenie, że język zaczyna mu puchnąc i kołatać się w ustach, aż zdawał się zatykać mu gardło i dusić.
  „Skoro taki z ciebie chojrak, to zapal na oczach swoich rówieśników i nauczycieli. Matka na pewno będzie z ciebie dumna”
  Zmartwiał; krew odpłynęła mu z twarzy. Ponad ramie Araty dostrzegł Browna i Ace’a, którzy spoglądnęli na niego badawczo, gubiąc się w tłumie za drzwiami wejściowymi. Nauczycielka, minęła ich z zasadniczym spojrzeniem nieco zwalniając, a Takahiro w ostatniej chwili złapał go za rękę i pociągnął w dół, tak, że paczka fajek wylądowała przy udzie starszego. Obgryzione paznokcie wbiły się w skórę, kiedy go tak trzymał. To mogło wydać się zabawne, szesnastolatek martwiący się, że trzynastolatek może stać się nałogowym palaczem, ale dla Kido nie było w tym nic śmiesznego. Zupełnie nic. Miał przykład w ojcu.
  — Kapuję, okej? Robisz to specjalnie abym miał problemy? — wychrypiał konspiracyjnie przez zaciśnięte zęby patrząc mu w oczy (wzrok jednak dwukrotnie odskoczył mu w bok, jakby pewny, że ktoś zdołał dostrzec zakazany przedmiot). Za ciemnymi szkłami okularów skrywały się te tęczówki, które potrafiły prześwietlić go na wskroś.
  Szybko zamilkł, a Arata wyglądał na zadowolonego; przyglądał mu się bacznie i Hiro zdał sobie sprawę, że ten zasraniec wie o nim wszystko. Jego czaszka stała się przeźroczysta jak szkło, a wszystkie myśli migotały w niej drukowanymi literami. Dłoń przejeżdżająca po jego policzku tylko to utwierdziła. Karasawa mierzył go chwilę gniewnym spojrzeniem — tylko przez chwilę — zanim spuścił wzrok, syknął kapitalizując i spoglądał w stronę bramy wyjściowej. Palce popuściły uścisk. Rozejm.
  — Och, zamknij się już. — powiedział swoim suchym, rozkapryszonym tonem oznaczającym „zaczynam-tracić-zainteresowanie”. — Gadasz jak na jakiejś pieprzonej konferencji prasowej.
  Płomień zniknął ze środkowej części piersi. Paczka fajek wylądowała w koszu, a Takahiro z niemal bezgłośną rozpaczą pożegnał się z nią krótkotrwałym westchnięciem (brakowało jeszcze modlitewnego przeżegnania się świętym znakiem krzyża). Przez krótką chwilę miał nadzieję, że jeśli zostanie w tyle wystarczająco długo, zdąży dropnąć paczkę. Wzbogaciłby się – bez cienia rozczarowania. Jednak kiedy wyrwał się ze swoich zamyśleń, kuzyn znajdował się już przy bramie.
  Pieprzyć to.
  Z cisnącą się goryczą odszedł do kubła i przekroczył mury szkoły. Droga do jego domu nie była długa. Budynek szkolny widział z balkonu i za każdym razem przeklinał go w myślach. Skwar wylewał się z nieba — Takahiro bardzo często ocierał rękawem spocone czoło — a kiedy ruszyli wzdłuż bramy miał wrażenie, że słyszy swoje nazwisko wykrzykiwane przez Naomi Una — wychowawczynie klasy.

  Dotarli do domu Karasawy za piętnaście piętnasta. Na podjeździe nie zauważył samochodu matki i szybko uwierzył w jej nagły, nieplanowany wyjazd.
  Pokój Hiro znajdował się na piętrze i było w nim chyba z trzydzieści stopni. Tego dnia cieszył się, że nie będzie musiał w nim nocować, a na myśl o tym, że wyrwie się poza stare ściany poczuł przypływ podniecenia. Pozostawała jednak jeszcze jedna rzecz…
  — Twój stary jest w domu?
  Karasawa obejrzał się za siebie, siedząc na piętach i wciskając do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. W pomieszczeniu panował wręcz idealny lad. Zero porozrzucanych ubrań, zero śmierdzących skarpetek upchanych w szuflady. Pedantyczny pałac.
  Kiedy podniósł się i zarzucił wypchaną torbę na ramiona zmrużył oczy — uśmiechały się figlarnie. Wyczekiwanie odpowiedzi było zbawienne.
  — Nie?
  Wargi Takahiro wykrzywiły się, a skręt wewnętrznych organów zapiekł go przyjemnym ciepłem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stulę psyk, gdy wreszcie przestaniesz się zachowywać, jak skończony debil, Hiro. Robisz konkurencje mojemu ojcu, a to już spore osiągnięcie, nie uważasz? — odparł, ale po wypowiedzeniu ostatniego zdania, powaga zniknęła ostatecznie. Chłód w oczach został roztopiony przez figlarne ogniki, a na usta wstąpił uśmiech. Poklepał kuzyna po plecach, nie szczędząc przy tym siły. — Nie pisnę twojej matce ani słowem o tym, co widziałem, ale pod warunkiem, że przestaniesz jęczeć. Umowa stoi? — zapytał. Złożył rękę w pięść i wystawił ją w kierunku Hiro w ramach zapieczętowania ich słownej umowy. Skoro już miał spędzić weekend w towarzystwie tego co-to-ja-nie-jestem gnojka, wolał by ten czas przeleciał im na beztroskich rozmowach, niżeli notorycznych spinach. Jeśli Takahiro zdecydował się przybić żółwika, wsunął ręce do kieszeni, a jeśli nie – też je tam schował.
  Przez resztę drogi do domu Karasawy milczał. Zrezygnował z wykładu na temat szkodliwości palenia i skupił się na innych aspektach małej wycieczki krajoznawczej. Gwiżdżąc pod nosem, przypatrywał się krajobrazowi, który w głównej mierze składał się na domki jednorodzinne otoczone zadbanymi, małymi ogródkami. Rodzina Karasawa mieszkała w właśnie takim domku. Poczekał aż Takahiro otworzy drzwi i wszedł zaraz za nim, prawie  rozdeptując mu piętę podeszwą nieco zabłoconego buta. W ramach grzeczności zamknął drzwi i rozejrzał się po szerokim korytarzu, jakby doszukując się w znajomym otoczeniu jakiekolwiek zmian, które mogły pojawić się na przestrzeni ostatnich kilku tygodniu, ale nie wypadła mu w oka żadna. Wszystko było po staremu.
  Stanął w holu i wpatrywał się jak kuzyna wspina się na poszczególne stopnie, by przedostać się do swojego pokoju na piętrzę, chociaż sam nie ruszył się chociażby o milimetr, a gdy ten w końcu zniknął, w celu zabicia pragnienia ruszył w kierunku kuchni. Znał rozkradł pomieszczeń na pamięć. Bywał tutaj bardzo często na różnych etapach dorastania. Przed paroma laty - zanim na świecie pojawił się Tsubame, a jego macochą nie została Kaori - zdarzało się, że pomieszkiwał tutaj od dwóch do czterech, a nawet sześciu tygodniu, gdy akurat ojciec zostawał oddelegowany na tak zwany front zza mury miasta. Niby powinien się o niego wówczas martwić, ale czuł tylko ulgę, a potem rozczarowanie, gdy wracał cały i zdrowy zaledwie kilkoma zadrapaniami. Nie za bardzo chciał wracać do wielkiego domu umiejscowionego na wsi. Nigdy nie przestał zazdrościć kuzynowi, że, mieszkając w centrum cywilizacji, do szkoły miał kilka kroków i posiadł dostęp do praktycznie wszystkiego,  co oferowało M-3. Nigdzie nie miał daleko. Nie to co Kido.
  Będąc w kuchni, otworzył lodówkę.  Nie potrzebował zachęty w formie słowa „rozgość się”. Podskórnie wiedział, że Takahiro nigdy nie będzie inicjatorem takiego zaproszenia, a on czuł się tutaj za bardzo jak u siebie w domu, by zapytać, więc bez jakiekolwiek skrupułów wziął sprawy w swoje ręce. Wyjął z urządzenia niedopity karton, czując bijający od niego przyjemnych chłód, które natychmiast rozlazł się po jego ciele, pozostawiając na nim efekt gęsiej skóry. Zamknąwszy z powrotem lodówkę, zatrząsł zawartością opakowania i potoczył wzrokiem po wyczyszczonym na błysk aneksie kuchennym. W zlewie nie zalegały żadne naczynia. Wszystkie były umyte i pochowane do szafek. Zawahał się przez chwilę, czy sięgnąć po szklankę, czy też nie, aż w końcu zdecydował się na tą drugą opcje. Nie chciał bardziej ingerować w panujący tutaj porządek; i tak miał już na sumieniu plamy na beżowych płytkach.
  Otworzył pojemnik i wysiorbał parę łyków soku pomarańczowego. Suchość w gardle ustała, ale nadal było mu mało. Opróżnił całą niedopitą zawartość kartonu - za dwa dni i tak sok będzie się nadawał tylko do kosza na śmieci - i zgniótł pudełko w palcach. Rzadko zaprzątał sobie głowę porządkiem, dlatego zgnieciony karton wylądował na blacie mebla, a on sam opuścił kuchnie i ruszył schodami na górę, by sprawdzić, czy Takahiro żyje. Akurat, kiedy pokonał ostatni stopień i znalazł się tuż przy drzwiach, padło pytanie. Zlizał z warg słodki posmak nektaru, ale przed długi czas milczał. Wolał go utrzymać w niepewności. Oparł się o framugę drzwi i patrzył, jak Hiro ładuje do torby potrzebne rzeczy.
  — Po co ci to wszystko? — zapytał, nie kryjąc rozbawienia. — Nie będzie cię tylko przez weekend. Jeden weekend. Do lasu nie musisz się stroić — dodał, wybitnie zdziwiony tym, ile kuzyn zapakował. Sam był dość oszczędny i zazwyczaj ograniczał się do kilku świeżych par bielizny, piżamy składającej się na spodnie z dresu i luźny t-shirt oraz koszulkę i gaci na zmianę, w razie jakieś nieprzewidywalnych w skutkach wypadków. Czasem nocował u nich i bez tego, acz to były szczególne przypadki. Wówczas po prostu nie chciało mu się wracać do domu z dwóch powodów - było zbyt późno albo pociąg mu uciekł (albo po kłótni z ojcem). Oczywiście ciotka deklarowała się, że go podwiezie, ale zazwyczaj protestował. Wiedział, że nie lubi jeździć nocą, a droga ciągnęła się przez niewielki fragment lasu. Aracie do szczęścia wystarczyła kanapa. Byle tylko zaczerpnąć kilka godzin snu.
  — Nie, a po drodze do szkoły odhaczyłem wizytę w świątyni i pomodliłem się, by nie wrócił — przyznał, ale wiedział jednocześnie, że bogowie mając je za nic. Ten chuj zawsze wracał. Był doskonałym przykładem na wiarygodność słów diabli złego nie biorą. Nigdy nie krył przed Takahiro niechęci do własnego ojca. Nie raz w jego obecności określał go mianem kutasa, czy też używał innych sformułowań, które zdecydowanie nie przypadły do gustu ani samemu zainteresowanemu, ani jego siostrze, ale zasłużył sobie na taką reputacje. Sumiennie na nią pracował.  — A Kaori ma nocny dyżur.
  Wyszczerzył się do niego porozumiewawczo, bo to oznaczało, że szykowała się noc mrożących krew w żyłach horrorów. Lubił je oglądać z Karasawą i patrzeć jak na jego twarz wstępuje nieumiejętnie tuszowany strach. Udawał, że to, co widzi na ekranie, go nie rusza, a tak naprawdę bał się iść sam do kibla znajdującego się pomieszczenie dalej. Raz nawet zrobił w gacie, upierając się, że mu się nie chce, a chciało i to bardzo.
  — No chodź już. Nie musisz zabierać gumowej kaczuszki, Tsu ma ich mnóstwo i na pewno ci jedną ustąpi —  Przewrócił oczyma, gdy Takahiro po drodze zaliczył łazienkę, ale nie poszedł za nim. Skoncentrował się na znajdujących się obok drzwiach. Otworzył je bez skrupułów, nie pytając nawet o pozwolenie. — Namalowałeś ostatnio coś nowego?— krzyknął, dając mu możliwość dosłyszenia pytania. Nie znał się na malarstwie, ale nie potrzebował takowej wiedzy, by wiedzieć, że Hiro potrafił dzierżyć pędzel w dłoni i kreślić piękne kształty, z których w efekcie powstawały obrazy. Jeden z nich dekorował ścianę w pokoju Kido, chociaż Karasawa nie zdawał sobie z tego sprawę, gdyż dawno go tam nie było. Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie w myślach jego reakcje i protesty – Głupi jesteś? Zdejmij to.
  Korzystając ze sposobności, że kuzyna nie wyłonił się jeszcze łazienki, wszedł w głąb pomieszczenia. Rozejrzał się po jego skromnie urządzonym warsztacie. Rozłożona na środku pokoju sztaluga była pusta. Dookoła niej walały się płótna - niektóre były puste, inne ledwo draśnięte pędzlem, a jeszcze inne do połowy zamalowane, ale niekompletne. Poczuł w piersi ukłucie rozczarowania. Spodziewał się po nim czegoś więcej.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Zapieczętowanie umowy uderzeniem pięści w pięść, miało w odczuciu Takahiro wydźwięk symboliczny. I choć minęło kilkadziesiąt minut od ich małej umowy, tak do teraz — nawet jak wepchnął dłonie w kieszenie, czuł jak knykcie piekielnie go swędzą.
  A więc zacznijmy od pustej płaszczyzny. Białej kartki. Trzeba nakreślić ślad na bieli — niech będzie to ciemna linia, która ma ustanowić nowy początek ich zgłębionej relacji.
  — Znając twoje pomysły, wolę być zaopatrzony — odpowiedział wychodząc z twarzą ze swojego słabo zorganizowanego podejścia do pakowania. Uśmiechnął się półgębkiem i ruszył wolno w jego kierunku. Torba zarzucona na jego plecy zakołysała się na prawym ramieniu. Wyglądała prawie jak worek, w którym ktoś nawciskał bibuły, tylko po to aby nabrał właściwych, wypchanych kształtów. Takahiro rzadko kiedy nocował poza domem. Jeśli już do tego dochodziło czuł piekielny stres i cały wieczór obgryzał paznokcie. Teraz jednak nie czuł presji, została ona stłumiona wieścią jaką przyniósł mu kuzyn. Fala ekscytacji i podniecenia musiała osiągnąć szczyt, napędzając młode ciało adrenaliną. Sam w domu. W domu Araty. Bez jego despotycznego ojca. Miał wrażenie, że oblazła go gęsia skórka, tylko czemu? Czy dla tego, że w końcu miał okazję wyrwał się ze swoich nudnych czterech ścian, kiedy matka znajdowała się daleko poza domem? Bez kontroli. Czy to nie chęć pokazania, że jest już dorosły na to, aby spędzić noc tylko z Kido? Ze starszym, na którego od zawsze patrzał z ukrycia?
  Kiedy przechodził obok chłopaka spojrzał mu w twarz. Takahiro był knypkiem, ale już w jego ciemnym, niemal czarnym spojrzeniu widać było,  krążącą w żyłach zepsutą krew rodziny. Nie przeżarła go — nawet nie drasnęła. Zalegała gdzieś we wnętrzu, niemal niewinnego ciała i czekała na odpowiedni czas, aby wypłynąć i zalać organy, mięśnie i rozum kleistym zepsuciem.
  — Znów grzebałeś w lodówce.
  Sprzedał mu mukę w ramię, zaciskając wargi, tak aby nawet drobny uśmieszek nie wypełzł na jego niezadrapaną twarzyczkę. Nieudało się. Ledwie powstrzymał się od parsknięcia, ale znajdował się już na korytarzu.
  — Mógłbyś chociaż wytrzeć gębę! I mam nadzieję, że wyrzuciłeś opakowanie. Nie będę po tobie sprzątał — marudził kontynuując, ale jego głos był zduszony; dochodził z innego pomieszczenia.
  Kiedy znalazł się w łazience — drobnym pomieszczeniu, w których dominował zapach detergentów — sięgnął tylko po szczoteczkę do zębów, na krótki moment zatrzymując się przed lustrem. Nienaganna twarzyczka, a na głowie wiele nieułożonych pasem tworzyło swoistą nieokrzesaną fryzurę. Przez krótki moment pragnął jakoś uporządkować panujący na głowie nieład, ale po paru próbach zakończonych fiaskiem, po prostu wziął co miał i wyszedł z łazienki upychając szczoteczkę do plecaka.
  ‘Namalowałeś coś ostatnio?’
  W tej jednej chwili Takahiro zapomniał o tym, że powinien zawrócić i wziąć jeszcze ręcznik. Pomknął przez korytarz, próbując przypomnieć sobie, co ostatnio malował. Zresztą cokolwiek by to było, to i tak nie pomyślałby o tym, aby zabrać blok i gdzieś go schować. Matka Takahiro rzadko zaglądała mu do pokoju. Większość czasu przesiadywała w kuchni, paląc fajki i oglądając telewizję, a on sam nie był typem, który chwalił się swoimi pracami, tym bardziej, że nie uważał je za nic nadzwyczajnego. Ot co, zwykłe bazgroły.
  Chłopak pospiesznie zajrzał do swojego pokoju i stanął w progu. Nie wiedzieć czemu widok Araty stojącego przed jego sztalugą wywołał w nim atawistyczny lęk. Nie był w stanie dojrzeć co znajduje się przed nim, gdyż Arata wszystko mu zasłaniał. Być może nie zauważyłby nic i bez niego, bo przebijające się popołudniowe słońce było na tyle mocne, że oślepiało tę część pomieszczenia jasnym, ognistym promieniem. Znów zrobiło mu się duszno. Złapał się za kołnierz i nieco go naciągnął odsłaniając chudy obojczyk, jakby to miało dodać mu trochę chłodu. Próbował się opanować powtarzając sobie, że takie emocje – czyli w zasadzie normalna trema — to czysta głupota. Dopiero kiedy kuzyn odsunął się spoglądając na niekompletne pracę tuż obok, ciemnowłosy był w stanie dojrzeć puste, niezamalowane płótno. Żołądek zsunął mu się z powrotem na swoje miejsce. Już miał skłamać, aby nie wyjść na leniwca, ale postanowił trzymać się prawdy — jak mało kiedy.
  — Nie — przyznał się.
  Postąpił naprzód. Od ósmego roku życia Takahiro marzył, aby dostać się do szkoły z tym kierunkiem. Kiedy mógł kupował sobie paczki kredek, nowe bloki i farby, a teraz? Kiedy postąpił do następnej klasy przez trzy kolejne miesiące jego wkład w rozwój sztuki na świecie ograniczał się do bazgrania po zeszycie w trakcie lekcji. Beznadzieja. Wydawało mu się, że zauważył w spojrzeniu Kido rozczarowanie, stłamszony tym uczuciem obrócił wzrok i odchrząknął, kołysząc się na piętach i wciskając dłonie w kieszenie.
  — Nie mam natchnienia. Nikt nie pracowałby w takim zaduchu. — Zawsze trzeba na coś zwalić, byle nie zostać winnym. Mogło się jednak wydawać, że Takahiro stał się luźniejszy, jego odpowiedzi nabrały znanego spokoju. — Myślałem ostatnio nad namalowaniem czegoś… — uciął, spoglądając na niego i oblizując dolną wargę. – No wiesz, czegoś dobrego. Chciałbym aby nie było to zwykłe kalkowanie. Aby to co namaluje miało swój charakter. Abym zaskoczył sam siebie.
  Na moment zadumał się sam nad swoim samorozwojem. Od jakiegoś czasu, każda praca lądowała w koszu, albo zostawała odstawiana na bok. Nie mógł żadnej dokończyć i czuł przez to jeszcze większą frustrację. Stał w miejscu. Oparł dłoń na ramie jednej z pracy, dopiero wtedy wyrwał się z zmyśleń.
  — O której mamy pociąg?
  Spoglądnął na zegark — było już piętnaście po piętnastej.
  — Nie wiem czy starczy mi nawet na bilet.
  Wyciągnął z szuflady wszystkie trzymane zaskórniaki. Trochę tego było, ale ich dźwięczne brzmienie nie odpowiedziało na jego obawy. była ważniejsza kwestia:
  — Ile w ogóle masz pieniędzy? Zaraz okaże się, że będziemy drałować na piechotę.
  Ciemne tęczówki wbiły się w Kido, a ich łagodność nie pasowała do tworzących się twardych rysów twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obawiając się, że z jego gardła potoczy się niekontrolowany chichot, przycisnął dłoń do ust, by zapobiec temu za wszelką cenę.
  — Hiro, Hiro, Hiro — wymruczał trzykrotnie jego imię, jak zdegustowany rodzic zachowaniem swojej uroczej pociechy, która, jedząc loda, wysmarowała sobie nim całą powierzchnie pulchnej buźki, a następnie, wykorzystując ledwo co zmienianą bluzeczkę jako ręcznik, wytarła o nią usta. W ostatniej chwili powstrzymał się od złapania za jego policzki i rozciągnięcia na nich skóry, gdyż wiedział, że to wywoła kolejną kłótnie. Mimo tej perspektywy, nie mogąc ugryźć w język, z jego ust potoczył się niekontrolowany potok słów: — Nie powinieneś lać do majtek za każdym razem, gdy obleci się strach, ale jeśli faktycznie nie możesz się oprzeć, proponuję po drodze zaopatrzyć się w pampersy.
  Dostrzegł coś na wzór cienia podekscytowania na twarzy Takahiro, gdy doszło do niego, że będą sami i z tego tytułu odczuł ulgę, gdyż przez okres ostatniego roku miał wrażenie, że kuzyn go znienawidził, a miał za co. Może właśnie dlatego nie skomentował jego kolejnej kąśliwej uwagi na temat grzebanie w lodówce, a najprościej w świecie – znajdując się w czymś, co można było określić mianem transu - przetarł rękawem kącik ust, by wyplenić z nich pozostałości po soku. Resztę wypowiedzi Karasawy zbył obojętnym wzruszeniem ramion. Nie mógł sobie przypomnieć czy wyrzucił ten cholerny karton do kosza, czy też tego nie uczynił. Z natury był bałaganiarzem i nie zwracał uwagi na takie błahostki, chociaż Kaori nadal próbowała mu wpoić, że sprzątanie po sobie powinno być naturalnym odruchem, ale jej argumenty w ogóle go nie przekonywały. Jednym uchem wlatywały, drugim wylatywały. Jak grochem o ścianę, stwierdziła kiedyś, ale jeszcze się nie poddała. Walczyła jak na sali operacyjnej o życie swoich pacjentów.
  Zaduch.
  Dopiero, kiedy padło te słowo, uświadomił sobie, że w mieszkaniu kuzyna jest naprawdę duszno. Otarł pierwsze krople potu z czoło wierzchem dłoni i rozsunął zamek błyskawiczny kurtki.
  — Zepsuła wam się klima? — zapytał, wpadając mu niemal w słowo, ale zaraz się zamknął, bo - o dziwo - Hiro pierwszy raz odkąd Arata pamiętał, nie zademonstrował swojej złości, kiedy został poruszony temat jego talentu i nie miał zamiaru tego zaprzepaścić. Złapał się za podbródek i przez kilka chwil panowała między nimi cisza, a na czole Kido pojawił się zalążek zmarszczki, który w przyszłości stanie się jednym z wielu oszpecających go motywów. — Potrzebujesz silnego bodźca. Bardzo silnego bodźca — mruknął po chwili, a w jego głowie zaczął kształtować się plan na takowy. Mimowolnie uśmiech na jego wargach się pogłębił i, gdyby tylko stało przed nim lustro, zdałby sobie sprawę, że jego oblicze prezentowało się tylko nieco lepiej od facjat psychopatów. — Wiesz, że możesz na mnie polegać, Hiro, prawda? Zdaj się na mnie, a nie pożałujesz. Naprawdę nie pożałujesz — rzekł, co kolejne słowo zniżając głos, więc ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, ale nawet tego nie zauważył, zbyt zamroczony tym, co wpadło mu do głowy. Wcisnął ręce do kieszeni, czując na knykciach pulsowanie. Jakby te chciały mu przekazać: weź mu przypierdol, przestaw to, co zmieniło swoje miejsce, kiedy uderzył się w łeb, mając pięć lat.
  Arata pamiętał, jak mały Hiro wtedy ryczał. Próbował go uspokoić, ale to na nic się zdało, a potem czuł się winny, a przecież to nie jego winna, że dzieciak wyrżnął orła, potykając się o klocka i uderzył głową o kant stoły. Nie pamiętasz, jak podłożyłeś mu nogę, by to się stało?, usłyszał paskudny głos w swojej podświadomości. Chciał nań uciszyć głośnym z a m k n i j s i ę, ale Takahiro okazał się w tej materii szybszy, Zagłuszył go, szperając w poszukiwaniu odłożonych (pewnie na fajki) pieniędzy.
  — Za niecałe czterdzieści minut, ale, jeśli nadal będziesz się ruszać jak mucha w smole, to na bank nie zdążymy, a wiesz co to znaczy, nie? — Mrugnął do niego z rozbawieniem. Jego zasięg obejmował zarówno wykrzywione w uśmiechu usta, jak i niebieskie oczy, w którym tlił się niebezpieczny błysk. Zgadywał, że piesza, nieomal dwugodzinna wycieczka zwieńczona przeprawą przez skrawek lasu nie napełni kuzyna radością. Las w godzinach wieczornych był ponury i wydawał z siebie niepokojące dźwięki, a takowe nigdy nie przypadały Karasawie do gustu. Kojarzyły mu się zapewne, z tym samym co niegdyś Kido - z ich pierwszą próbą polowania na sarnę, kiedy to z przemoczonymi butami i ubraniami, grzęźli w błocie po kolana, by w ostateczności sprawić ból bezbronnemu zwierzęciu z dyszącym im w kark Akinorim. Arata wręcz nienawidził wracać myślami w wstecz, więc na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny, szkaradny grymas, świadczącym o tym, że już niedługo kształt jego twarzy upodobni się w znacznym stopniu do tych, które należały do męskich potomków ich szalonej rodziny.
  Sięgnął rękę do potylicy i potarł w tamtym miejscu skrawek karku. Dotyk szorstkich palców na odsłoniętej skórze nieco go uspokoił. Rozluźnił wcześniej złożoną pośpiesznie w pieść dłoń i strzelił na placach.
  — Akurat mi to nie grozi. Mam miesięczny. — Wyszczerzył się do kuzyna radośnie, a tym razem była to tylko namiastka szczęśliwości; nie sięgała ona oczu, a wargi były uchylone lekko, prawie wcale. — A ciebie najwyżej przywiążemy do ostatniego wagonu i przetestujemy kondycje. Co ty na to? — zapytał, nieco ironicznie, jakby nie do końca doceniał możliwości kuzyna w tej kategorii. Oddał mu sójkę w bok w ramach odwdzięczenia się, chociaż miał przelotne wrażenie, że włożył w to zbyt dużo siły. Hiro, przeciwieństwie do niego, nie był jeszcze wyposażony w mięśnie. Był chudy i kościsty. Może właśnie dlatego jego matkę martwiło każde skaleczenie, które ukazywało się na jego ciele, a był ich wytrwałym kolekcjonerem. — Nie przejmuj się forsą. Kupię ci ten cholerny bilet.
  Kido skonfrontował z nim swoje spojrzenie. I poczuł się trochę niepewnie. (Twoja niepewność ma imię. Nazywa się s t r a c h). Odniósł ulotne, ale przy tym dość wyraziste wrażenie, że patrzy na siebie z przeszłości. Swoją kopię. Byli do siebie podobni. Zbyt podobni. Wzdrygnął się i nie potrafił tego ukryć. Ukrył drżenie rąk głębiej w kieszeniach. W tej chwili pożałował, że przekroczył próg tego domu. Mógł poczekać na niego na zewnątrz, szperając w internecie.
  — A teraz, zanim znów otworzysz swoje plugawe usteczka i doprowadzisz mnie do szewskiej pasji swoim marudzeniem, rusz ten swój tyłek. Bo zaraz dojdzie do rękoczynów — wycedził przez zęby i sam zrobił tył w zwrot, aby jak najszybciej wynieść się z tych ciasnych, czterech ścian. Duchota i niepewność źle wpływały na jego samopoczucie. Miał nikły cień nadziei, że ludzka obecność na ulicach odwiedzie go od pomysłu sprania Takahiro na kwaśne jabłko, bo takowa myśl nachalnie wtargnęła do jego głowy, osiedliła się w niej i przekształciła się w szczerą chęć wyrządzenia mu krzywdy. Nie chciał, aby jego pieść znalazła się na poziomie drobnego nosa i gładkich warg. Nie chciał stracić przy nim twarzy. Słabości? Jakie słabości? Przecież on ich nie posiadał.
Taa, czcze pierdolenie.
  Jedna z nich znajdowała się właśnie za jego plecami i nieomal deptała mu po piętach. Jej obecność stała się nie do zniesienia.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Takahiro był chłopakiem pełnym sprzeczności. Na zewnątrz silny i pewny siebie, ale w środku… niektóre gesty mówiły, że coś się w nim zepsuło. Wiele osób, które z pewnością obserwowały go, jak szlaja się po korytarzu z Brownem i Acem, uznawała go za chuligana; pokroju tych dwóch dryblasów. Przypinali na niego łatkę degenerata, który stoi pod sklepem, tylko po to, aby wyłapać z tłumów kogoś, kto mógłby kupić mu alkohol. Jego wyszczekane odzywki, nieraz na pokaz wulgarne, były  jednak wyłącznie maską, którą wyciął sobie z łach szczątkowego doświadczenia i odział na swoją małoletnią twarz. Dym papierosowy go dusił, po paru łykach piwa kręciło mu się w głowie, a wypicie całej butelki (bez zaliczenia kibla) byłoby dla niego wyzwaniem równym wdrapaniu się na szczyt Everestu. Zdecydowanie potrzebował uwagi, czyjej opieki; drogowskazu, który naprowadzi go na poprawną ścieżkę. Który podbuduje go i uwypukli zalety. On niestety nie otrzymywał od żadnej ze stron podobnych odruchów. Był sam. Uczył się zachowania innych — tych z pozoru lepszych i lubianych. Pragnął być taki jak oni, zapominając, że ma swoje wartości. Gdzieś tam, zakopane pod gruzem, otoczone nanizanymi kamyczkami. Gdyby tylko matka choć raz stanęła w progu, spoglądnęłaby na jego pracę dłużej niż kilka chwil, uchyliła usta w wypowiedzianym komplemencie, być może młody Hiro miałby więcej pewności siebie niż dotychczas. Może właśnie ten zainteresowany widok Araty — materializujący gulę w gardle — spowodował, że twarz wcześniej spięta, zmiękła, a oczy ukazały  w końcu wrażliwą duszę, którą tak skrupulatnie pragnął chronić przez światem; doskonale zdając sobie sprawę, że ukazanie słabości może go kosztować wiele. Już się kiedyś o tym przekonał.
  —Silnego bodźca?
  Karasawa uniósł zainteresowany brew. Kido miał w oczach dziwny błysk, który wcale nie spodobał się Takahiro. Budził w nim niepokój, jak jego ojciec, ale z drugiej strony i zaciekawienie. Był to ten rodzaj ciekawości z jaką dziecko usiłuje rozebrać radio na części, aby sprawdzić jak działa. Patrząc w te niebieskie tęczówki czuł jakby mur, którym się otaczał pękał. Karasawa Chciał sprawdzić jak funkcjonuje jego kuzyn. Był tego coraz bliżej.
  ‘Wiesz, że możesz na mnie polegać, Hiro, prawda?’
  Poczuł jak mrowieją mu palce. Ciemne oczy jednak nadal błyszczały z ekscytacji, jak na myśl o urodzinach lub gwiazdce.
  — Mam nadzieję, że w tej materii się postarasz – uśmiechnął się lekko, chłopięco. Niewinnie. ‘Tak, mógł.’ Kącik powędrował ku górze, unosząc odrobinę jego opalony policzek. Nie był to pełny uśmiech, ale z pewnością sięgał zaintrygowanych tęczówek; nadal wydawały się tak samo błyszczące jak wcześniej.
  Hiro zacisnął w pięści trzymane monety i upchnął w spodnie. Pod palcami wyczuł jeszcze parę drobniaków zaległych w ubraniu, ale były to jego ostatnie odłożone kieszonkowe, które zamierzał przeznaczyć na coś z gwoli innego, ale o tym nie musiał wcale wiedzieć jego starszy kuzyn. Wieść jaką niemal od razu przekazał mu Arata, spowodowała, że twarz ciemnookiego zbladła, a wyraźne krople potu, odznaczały się pod opadającymi na czoło kosmykami, czarnych włosów.
  ‘A ciebie najwyżej przywiążemy do ostatniego wagonu i przetestujemy kondycje. Co ty na to?’
  — Odbiło ci? — Hiro spoglądnął na niego z niedowierzaniem, jakby na jego oczach Kido zamienił się w żabę, jednak czający uśmiech jaki błąkał się po niebieskich tęczówkach, nieco go uspokoił. Znów był na tyle głupi, aby dać się nabrać. Choć wewnętrznie wiedział, że Arata byłby do tego zdolny. Był jak dokuczający mu starszy brat, którego nigdy nie miał i mieć nie będzie.
  — Bardzo zabawne. Ha, ha, bardzo. Jeszcze byś się zdziwił, bo pobiegłbym lepiej niż przypuzczasz i zrobiłoby ci się głupio.
  Wymamrotał niemal jak objęty soczystym fochem i poprawił na siebie ubrania. Podszedł do drzwi, czując jak mięśnie trawi mu dziwna substancja uniemożliwiająca ruch. Wspomnienia wróciły. Nie wiedzieć czemu przypomniał mu się las. Ten ciemny las, znów stanął przed nim otworem. Niemal opuszczony teren, który w późnych porach przypominał długi, pełen ech dworzec kolejowy tuż po odjechaniu ostatniego pociągu. Gdzieś w tych gęstwinach mroku słyszał chrapliwy dźwięk konającego zwierzęcia, a na drugim końcu śmiech przypominający dźwięk zardzewiałego gwoździa, powoli z finezją wyciąganego ze spróchniałej deski.
  Akinori. On. Od zawsze się go bał.
  Kiedy zatrzymał się w progu, ponownie spojrzał na Kido. Mimo iż oczy nadal miał zamglone od wspomnień, a język oblizywał suche usta, to uśmiechnął się lekko wypowiadając tylko:
  — Chyba potrzebujesz konfrontacji.
  Wtedy jeszcze nie wiedział jakiej.

  Opuścili dom o wpół do szesnastej. Jak można było się spodziewać, kolejna, krótka wymiana zdań, rozpoczęła się zaraz po odnalezieniu niewyrzuconego kartonu w kuchni, który oczywiście musiał ostatecznie pozbyć się Hiro. Jak wiadomo, musiał umyć po tym ręce, bo mania dotykania brudnych rzeczy (w tym nawet kosza na śmieci) denerwowała go bardziej przez pryzmat pokazania tego przed Kido, aniżeli przez faktyczny problem tej wagi. Pomimo opóźnienia, nie czuł już spięcia, które narastało na piętrze. Gęste, duszące powietrze ulotniło się wraz z wyjściem na zalane żarem podwórze. Nie miał pojęcia, co spowodowało, że tyle wspomnień uderzyło go jak obuchem w łeb,  ale teraz kiedy kroczył przy kuzynie czuł się bezpiecznie. Bardziej niż kiedykolwiek.
  — Powiedz mi Arata, jaki konkretnie bodziec miałeś na myśli? – Widać było, że nie dawało mu to spokoju. Był podekscytowany, mimo iż starał się trzymać na wodzy.
  Droga na kolej nie była zbyt wyczerpująca, ale ciepłota jaka rozlewała się na twarze była niemal równa z wylewaniem gorącej zupy na łeb. Trzynastolatek miał ochotę pozbyć się koszulki na której pojawiały się już delikatne plamy potu, ale nie był na tyle pewny siebie, aby bez krępacji przejść choć metr bez górnego odzienia. Był chudy i kościsty. Jego sylwetka nie reprezentowała sobą nic poza smukłymi mięśniami, które mógł jedynie nabyć na lekcjach wf-u.
  — Na końcu tej uliczki znajduje się sklep. Mam cholerną ochotę na coś niezdrowego. — Odgarnął ręką włosy, które zaczęły wpadać mu do oczu. Mała, drobna blizna na czole zajaśniała w słońcu. — A ty? Tylko nie rób mi wywodu o niezdrowym żarciu, ekspercie — dodał żartobliwie.
  Przybliżyli się do drzwi i otworzyli je na oścież. Skwarne popołudnie zabrzęczało ostatni raz sennie za ich plecami. Sklepik nie był wielki, ale posiadał wbudowaną klimatyzację, jaką w tej porze roku potrzebowało każde pomieszczenie w mieście. Uderzenie chłodnego powietrza, wyzwoliło zadowolony uśmiech na twarzy Hiro, który rozejrzał się po  obiekcie. Jego włosy wyglądały teraz jak po wyjściu spod prysznica. Jedynie lekko przetarte ręcznikiem.
  — Co bierzemy? — szepnął niemal konfidencjonalnie w stronę Araty i szturchnął go ramieniem. Pomimo bezpośredniego zapytania od razu przybliżył się do stojaka z chipsami. Wewnątrz nie było nikogo prócz nich i jednej dziewczyny, którą sprawnie obsłużył sklepikarz, aby następnie przenieść monitorujący wzrok na Aratę, jakby pewny, że zaraz upchnie sobie w kieszenie kilogramy batoników, lub co gorsza butelkę drogiej wódki. Mielił w ustach wykałaczkę.
  — Cześć, Takahiro!
  Chłopak zastygł z paczką chipsów w ręku i obrócił głowę w kierunku głosu. Zdezorientowany wzrok opadł prosto na koleżankę z jego klasy. Drobną ciemnowłosą Koreankę, której uśmiech był tak uprzejmy, że chciało się na niego odpowiedzieć nawet w momencie wielkiej depresji.
  — He…Hej — wydusił, czując jak czerwienieje mu szyja i policzki, a klimatyzacja nie zdołała ochłodzić ciepła jakie rozlało się w jego ciele.
  Dziewczyna, jakby tego nie zauważyła pomachała ostatni raz i wyszła ze sklepu wraz z donośnym brzękiem zawieszonego u framudze dzwonka.
  Mężczyzna oparł się przedramionami o blat, a Karasawa nerwowo podrapał po karku, ukrywając twarz w regale i speszony nabierał pod pachę kilka kukurydzianych paczek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dookoła, czekając, aż Takahiro zamknie drzwi. Słońce  natychmiast zaatakowało mu twarz i chciało zaświecić prosto w oczy, ale okulary były na swoimi miejscu. Odetchnął z ulgą.
  Słysząc pytanie, wręcz nie mógł się powstrzymać przed drobną pieszczotą, dlatego niczym niezrażony podszedł do kuzyna. Zanurzył palce w jego czarnej czuprynie i poczochrał ją, robiąc mu tym samym jeszcze większy bałagan na głowie.
  — Przekonasz się w swoim czasie — odpowiedział wymownie, wzruszając przy tym ramionami. Nie miał zamiaru zdradzać mu żadnych szczegółów, które mogłyby ujawnić uszykowaną dla niego niespodziankę, chociaż podejrzewał, że takowa może nie przypaść dzieciakowi do gustu. Nie był osobą o mocnych nerwach, choć próbował za taką uchodzić. Arata rozgryzł go dawno temu, nie zaprzestając swoich obserwacji, ale też nie miał zamiaru mu tego wypominać. Każdy czegoś się bał. On niegdyś bał się, że wielki potwór wyłoni się spod łóżka i pożre jego duszę.
  Wyciągnął telefon i zerknął na wyświetlacz. Wpół do szesnastej. Pociąg odleżał pięć po czwartej. Mieli półgodzinny, by dojść do stacji, a ta leżała w odległości dziesięciu minut od domu Karasawy, więc mieli wystarczająco dużo czasu, by zaopatrzyć się na wieczór. Zanim jednak mu odpowiedział, wysłał krótkiego smsa do Kaori, pytającą o której będą w domu i schował smratfona na swoje pierwotne miejsce.
  — Pewnie — zgodził się o oszczędnie, bo - ej! - sam nie zawsze jadł zdrowo. Nadal lubił obżerać się chipsami i słodyczami, nawet jeśli te nie miały zbawiennego wpływu na metabolizm i tkankę tłuszczową, ale przecież kontrolował swoją wagę. Rano i wieczorem biegł po lesie. Trzy razy w tygodni bywał na siłowni. Często chodził na pływalnie. Poza tym nie obijał się na wychowaniu fizycznym i faktycznie ćwiczył, dlatego bez wyrzutów sumienia pozwalał sobie na nadprogramową dawkę kalorii, zaburzając tym samym codzienną dietę, która nie dostarczała mu upragnionych wartości odżywczych. Miewał z tego nikłe poczucie winny, ale wmawiał sobie, że skoro Akinori miał swój alkohol, to on miał swoje słodycze i od razu czuł się z tym lepiej.
  Klimatyzacje wewnątrz sklepu przyjął z ulgą. Pot już zdążył pojawić się na je skórze i uwidocznić się w postaci ciemniejszych plam na materiale koszulki, a takowy już całkowicie zdążył przykleić się do pleców, gdyż KIdo w dalszym ciągu nie zrezygnował ze swojej kurtki, ochraniając skórę przed opalenizną. Nie lubił koloru opalonej skóry, zresztą pod pływem nasłonecznienie na jej strukturze pojawiły się małe, czerwone plamki, których wolał uniknąć. Ponoć miał to po matce i był skłonny w to uwierzyć, nawet jeśli nigdy jej nie poznał.
  Podszedł w ślad za kuzynem, po drodze zabierając koszyk. Na dzień dobry załadował do niego dwie butelki ze słodkimi napojem, a potem przeglądał zawartość innych półek, znajdujących się w bliskim sąsiedztwie od raju Takahiro i dlatego usłyszał dziewczę, piskliwe „Cześć, Takahiro’. Podniósł głowę znad reguły i namierzył spojrzeniem właścicielkę ówże głosiku. I nieomal parsknął, gdy z ust kuzyna uleciało nie śmiało He-hej. Nie przypuszczał, że przy swoich rówieśniczkach Hiro był taki nieśmiały, ale najwidoczniej sam w sobie był obiektem drwin. Przeciągły gwizd wyswobodził się spomiędzy jego warg, gdy dziewczyna opuściła sklep.
  — Nawet ładna — skwitował krotko, ignorując spojrzenie sklepikarza, który nadal wpatrywał się natrętnie wprost Kido, jakby faktycznie obawiał się, że ten zaraz sięgnie po luźno zwisający z ramienia plecak i zacznie ładować do niego znajdujący się na półkach asortyment.
  Podszedł do kuzyna, by zniknąć mężczyźnie z zasięgu wzroku. Omiótł spojrzeniem półkę z chipsami i złapał w palce jedno z opakowań, po czym przykucnął pod pretekstem przestudiowania tych, które znajdowały się na samym dole regału, chociaż w rzeczywistości wbił spojrzenie w zaczerwienioną twarz Takahiro i z ledwością powstrzymał się przed wybuchem śmiechu.
  — Masz gorączkę, Hiro? — Przyłożył jedną z dłoni do czoła kuzyna, by to sprawdzić, a jego usta wykrzywiły się w szerokim, odrobinę złośliwym uśmiechu. — Bujasz się w niej? — zagadnął, nie siląc się na delikatniejszy dobór słów, chociaż podejrzewał, że dziewczynka wpisywała się jego gust, ale nie był na tyle dojrzały, by przyznać to przed samym sobą, a co dopiero przed Kido.
  Dał mu pstryczka w nos i odpuścił. Przeszedł wzdłuż półek ze słodyczami i zabrał z niej paczkę cukierków. Podszedł też do gablotki z alkoholem i przejrzał się jej zawartości.
  — Niepełnoletnim nie sprzedajemy alkoholu.
  Do uszu Araty doleciał surowy głos mężczyzny, który w dalszym ciągu nie odrywał do niego wzroku, ale żaden komentarz nie uleciał z ust w połowie Rosjanina. Udawał, że nie słyszy, a nawet zdjął jedną z butelek z regału i przyjrzał się etykiecie na butelce, po czym odłożył ją na swoje miejsce i dopiero wtedy spojrzał na sprzedawcę.
  — Wpadłem panu w oko? —  zapytał. Chciał zabrzmieć poważnie, ale jego głos był podszyty słyszalnym rozbawieniem. Położył na taśmie swoje zakupy i czekał cierpliwie aż ich kody kreskowe zostaną zweryfikowane. W międzyczasie (w końcu) otworzył plecak, by włożyć o niego niektóre z zakupionych produktów, a przynajmniej te, które mogłyby się do niego zmieścić. — Hiro, chodź już — zawołał do kuzyna, który nadal studiował z niebywałym zapałem figurujące na regałach przekąski, chociaż Kido osobiście nie dostrzegł tam nic, co mogło wzbudzić aż taką fascynacje, niemniej jednak podejrzewał, że Tahahiro studiował każdą widniejącą na opakowaniu informacje i analizował zawartość upchanych nań chemikaliów. — Rusz się. Wyczuwam złe intencje od tego człowieka — dodał, ponaglająco, z premedytacją zerkając w twarz mężczyzny, któremu najwyraźniej z wrażenia zabrakło odpowiednich słów, a Arata z trudem dusił w sobie śmiech, aż po kilku nieudolnych próbach schował twarz w dłoniach i udał, że kicha. I znów rozejrzał się za kuzynem.
  Otóż miał ochotę jak najszybciej się stąd ewakuować, gdyż nie potrafił ugryźć się w język w odpowiedniej chwili, a w swoim arsenale docinków posiadał jeszcze z przynajmniej kilkanaście komentarzy, które sprawiłby, że mężczyzna wyrzuciłby ich ze sklepu na zbity pysk. Wolał tego uniknąć.
  Przyłożył przepustkę, by zapłacić za swoje zakupy, a potem je spakował i poczekał cierpliwie, aż Karasawa poradzi sobie ze swoimi. I trwał w pogotowiu, jakby zabrakło mu pieniędzy, bo wtedy mężczyzna zapewne nie omieszkał nazwać ich niezbyt pochlebnym i uwłaszczającym mianem złodziei, a perspektywa wizyty na komisariacie niezbyt go zadowalała.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Wyglądał jak obłąkany. Czerwienił się niczym dzieciak, który próbuje wejść do klubu na prawo jazdy starszego brata. A kiedy usłyszał długi przeciągły gwizd, wargi same zacisnęły się cienką linię. Z chipsami pod pachą, z drugą ręką przy karku, drapał się tak mocno, że na odsłoniętej skórze pojawiły się pierwsze zranienia. I po mimo iż nadal przeniesienie na lekcji do ławki, w której siedziała dziewczyna było przez niego postrzegane jako najgorsza z możliwych kar, tak Kino, wpadła mu w oko już od pierwszych dni roku szkolnego. Stanęła wtedy na środku auli, w ładnej żółtej sukience i zaśpiewała piosenkę, urodziwym czystym głosem, który z pewnością miał potencjał rozwinąć się dalej. Od tamtego czasu obserwował ja kątem oka przy każdej nadążającej się chwili; jak pisze dyktowane przez nauczycielkę notatki i jak odgarnia za ucho swoje długie ciemne włosy. Wyglądały na takie gładkie... Miał wielką ochotę przekonać się czy to nie przypadkiem iluzja. Nigdy jednak nie odważył zbliżyć się do niej na tyle, aby choć móc zamienić z nią  parę zdań. Gdy podczas październikowego poranka, podczas zajęć z matematyki usiadła do jego ławki, bo oboje wylosowali się do grupy, Takahiro rozwiązywał zadania z ustami przyciśniętymi do wierzchni dłoni. Zagryzał  rękaw, długiej bluzy w zębach, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego, a czuł, że może się to wydarzyć kiedy tylko uchyli wargi.
  'Bujasz się w niej?'
  To krótkie pytanie spowodowało, że w końcu obrócił wzrok od półki i spoglądnął w dół; ich spojrzenia skrzyżowały się, a Karasawa z automatu wybałuszył oczy robiąc zaskoczona, głupią minę.
  — Co ja? — udał, że nie rozumie. Długo udawać nie mógł. — Chyba oszalałeś!
  Syczał jak podjudzone zwierzę, choć policzki jeszcze wyraźniej oblały się odcieniem karmazynu. W tej chwili wydawało mu się, że jego czaszka stała się przeźroczysta, a wszystkie myśli migoczą w niej wielkimi, drukowanymi literami. Zrobiło mu się gorąco, a pot ponownie ukazał się na opalonym czole w postaci drobnych, gęstych krystalicznych punkcików.
  — Wcale mi się nie podoba, skończ się tak na mnie gapić! Poszukaj lepiej czegoś do picia.
  Nie mógł wiedzieć, że ten załadował już dwie butelki do koszyka, bo nawet na niego nie spojrzał, próbował schować twarz w regale byle najdalej od tego szyderczego uśmieszku Kido.
  Kiedy kuzyn pstryknął go w nos i odszedł, zmrużył oczy i obrócił się jakby w zamiarze oddania mu, ale ostatecznie, tylko zacisnął pięści, spoglądając po chwili w ogłupieniu na swoje dłonie. Popuścił palce, obserwując tępo jak kończyny drżą mu jak u chorego  na Parkinsona.
Podoba ci się, Hiro. Czemu powiedziałeś, że nie?
  Przełknął ślinę, zabrał z powrotem przysmaki i ruszył wolno w kierunku kuzyna. Oblizał suche usta przyglądając się jak ten studiuje etykietę. W tej chwili pojął czego mu samemu brakowało — stanowczości i pewności siebie, która kumulowała się w ciele Araty jak lawa w aktywnym wulkanie. Nie stygła, nie zanikała — właśnie ten aspekt podejmowania decyzji i brania odpowiedzialności za swoje wybory było czymś co wydawało się dla niego przeszkodą nie do obejścia.  
  — Co tam masz? — wymamrotał kiedy stanął przy nim z zawieszoną głową. Jego głos się uspokoił, był nieco utemperowany, jak mustang z zarzuconym lassem na karku.
  ‘Nieletnim alkoholu nie sprzedajemy’.
  Właśnie w tym momencie zmartwiał i obejrzał się za siebie. Twarz sklepikarza była twarda i surowa, z pewnością nie tryskał zadowoleniem z powodu ich obecności. Wyglądało jednak na to, że najbardziej uwiesił się na  Aracie; jak nauczyciel, który wzorkiem odprowadza ucznia do ławki, czekał przy kasie aż ten położy towar. Pierwsze sekundy od komentarza chłopaka  zainicjowały ciąg znanego pisku maszyny skanującej. Karasawa miał dziwne przeczucie, że wejście tutaj było jednak złym pomysłem.
  — Widzę, że żarty się ciebie trzymają, kolego. — Po chwilowym osłupieniu mężczyzna parsknął, a siwiejący wąs nad jego ustami poruszył się wraz z ułożeniem warg w niemiłym uśmiechu. — Pewnie żałujesz, że musiałeś odłożyć tamtą butelkę, co? Wybacz, że zepsułem ci wieczór z twoim koleżką. Czy ty czasem nie jesteś synem Akinoriego? – dodał po chwile wciąż nie spuszczając z niego wzorku. — 750 jenów. — Z tryumfującym uśmiechem przechylił głowę, kiedy ostatni towar przesunął się po taśmie. Na wyświetlaczu pojawiła się cena. Takahiro wyłonił się przed sklepikarzem w momencie kiedy Arata sięgał po ostatni zakupiony produkt na ‘wieczorny melanż’. Karasawa trzymał w ramionach cztery paczki chipsów. Gdzieś pomiędzy nimi znajdowały się również kwaśne żelki.
  — 550. Źle pan policzył.
  Sklepikarz zmarszczył brwi i z tępym zdziwieniem spojrzał na chłopca; Hiro ocenił, że facet mógł mieć dobrze pięćdziesiąt  jak czterysta lat. Miał na sobie szary poplamiony sokiem podkoszulek, a pod ladą musiał skrywać się solidny, okrągły brzuszek.
  — Co proszę? — Staruch przyciszył głos; mówił konfidencjonalnie, ponurym szeptem, w którym jednak słychać było tłumione rozbawienie. — Co ty smarkaczu mi insynuujesz?
  — Źle pan policzył. Zeskanował pan butelkę dwa razy — powiedział spokojnie. — Najpierw pan zagadał mojego kuzyna, a potem za dużo mu pan policzył. Chciałem jeszcze kupić te chipsy, ale chyba zrezygnuję.
  Takahiro ostentacyjnie rzucił paczki słonych przekąsek na taśmę.  Zmarszczki na czole  mężczyzny pogłębiły się, wyglądały jak głębokie bruzdy.
  — O czym ty do cholery bredzisz, dzieciaku. Taki z ciebie cwaniak?
  — Niech pan pokaże zatem paragon — odparł. Po raz pierwszy jego dziecięca twarz przybrała tak stanowczy wyraz. — Ciekawe co powiedziałby pana szef jakby wiedział, ze naciąga pan małe dzieci.
Mężczyzna zdezorientowany spoglądnął to na Kido to na Karasawę.
  — Spieprzajcie z mojego sklepu! I żebym nigdy was tu nie widział! — wymierzył Aracie surowe spojrzenie, jakby to on był sprawca tego incydentu. W tej jednej chwili Tahahiro otworzył szerzej oczy w przerażeniu, bo mężczyzna nachylił się nad ladą, jakby mógł jednym ruchem złapałby Aratę za kurtkę.
  Karasawa pospiesznie złapał za jedną paczkę chipsów i żelków, i odsunął się do mężczyzny na wystarczającą odległość, łapiąc kuzyna za ubranie. Oddech zatrzymał mu się w ustach.
  — Arata, chodź. Szybko.
  — Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, obiję wam pyski!
  Wstał zza lady i właśnie wtedy uaktywniła się adrenalina. W jednej chwili poczuł jak nogi robią mu się miękkie, a mózg powoli zwalnia tempo aby porzucić przyswajanie niepotrzebnych bodźców; aby skupić się tylko na jednym. Na tym przed jego twarzą.
  Szarpnął Kido i rzucił się do biegu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach