Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

„Chcesz nas czymś zarazić?”
O Chryste Panie. Na pewno chciała! Przecież nie bez powodu wymyślono zabawę, w której dziewczynki nie mogły dotknąć chłopców, a chłopcy uciekali z wrzaskiem, gdy tylko znaleźli się w sferze bez komfortu. No nie?
Jonathan bez cienia litości przyglądał się nieznajomej, cały czas uważnie trzymając dystans — nie chciał, żeby przypadkiem się do niego zbliżyła, bo gdyby go dotknęła, byłby na straconej pozycji. Chyba że dotknęłaby tylko skrzynkę, to mógłby spróbować zacząć się siłować, ale jeśli jednak zrealizowałaby pierwszą opcję...
— … i nie pozwolę wam tego zabrać.
Spojrzał ukradkiem w stronę Marshalla. Wcześniej się trochę kłócili, ale teraz wyglądało na to, że między nimi wywiązał się jakiś rozejm. Jace jeszcze nie do końca wiedział jaki, ale to nie było ważne. Miał Everetta po swojej stronie, co oznaczało przewagę liczebną.
W normalnych okolicznościach każda dziewczynka by odpuściła.
Nie ma mowy — mruknął niechętnie, przesuwając bosą, poranioną stopę na bok, aby odwrócić się nieco od nieznajomej; ukrywał dzierżoną w ramionach skrzynkę. — To my pierwsi to znaleźliśmy. Gdyby było inaczej, to ty byś miała skarb, a przecież ja go trzymam! — Zmarszczył lekko piegowaty nos; początkowy szok ulatywał. Została tylko irytacja. — Idź sobie. Nie chcesz chyba walczyć z najlepszym wojownikiem na tej wyspie, nie?
Całkiem nieprzypadkowo kiwnął głową w kierunku Marshalla, który wciąż dzierżył swój prowizoryczny miecz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Dzierżony w dłoni badyl może i nie był zatrważającej długości, ale według Marshalla nadawał się idealnie do walki. Nie ciążył zbędnie w dłoni, stając się jej przedłużeniem, przez co dzieciak zaczynał się czuć jak rycerz z krwi i kości. A gdyby walka na miecze nie okazała się skuteczna, zawsze mógł nim rzucić, zdobywając kilka drogocennych sekund.
 — Ale pierwsza to znalazłam i nie pozwolę wam tego zabrać.
 Zadumał się nad jej godną podziwu obroną. Oczywiście musiała grać tę mądrzejszą od nich i rościć sobie prawa do skrzynki. Przecież jej nie zaklepała, halo!
 — Skoro jest twoja to czemu cię przy niej nie było, gdy ją znaleźliśmy? — wytknął w końcu, lustrując dziewczynkę podejrzliwym spojrzeniem. Coś zmyślała. — Znalezione nie kradzione, teraz jest nasza — prychnął zaraz wyniośle, poruszając końcówką gałęzi. Według niego klamka zapadła. Nie było już sensu dalej się kłócić. Z drugiej strony coś szeptało cichym głosikiem, że zielonowłosa nieznajoma tak łatwo nie odpuści. Wsparł dłoń na biodrze, a broń oparł na ziemi. Zastanawiała go tylko jedna rzecz.
 — Jesteś tutaj sama? — burzliwy ton nieco złagodniał. Również przed momentem rozpalona w oczach iskra gotowości do walki odrobinę przygasła, przesłonięta naturalną, dziecięcą ciekawością. — Nie ma tu żadnego dorosłego. W zasadzie niczego nie ma.
 Odpowiedział mu szum wiatr i skrzek przestraszonego ptactwa. Zerwane do lotu stado rozruszało zamarłe w bezruchu gałęzie i posłało kilka jaskrawych liście prosto na głowy stojącej w dole trójki.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Ej! Nie moja wina, że jak próbowałam otworzyć skrzynkę, to to coś zaczęło się denerwować! Też to słyszeliście, na pewno! - Gorzej jej się robiło na samo wspomnienie przejmującego ryku, od którego aż jakby coś wibrowało w głowie. Cokolwiek było zdolne wydać z siebie taki dźwięk, z pewnością było niezbyt sympatyczne i na sto procent nie chciała się z tym stworzeniem zapoznawać. Przekonana, że to majstrowanie przy skarbie doprowadziło ową istotę do wściekłości, jeszcze bardziej denerwowała się zachowaniem chłopców.
Wzmiankę o najlepszym wojowniku zbyła zmarszczeniem brwi z kategorii "kogo próbujecie oszukać". Zamiast posłusznie się wycofać, co z pewnością ucieszyłoby towarzystwo, wręcz podeszła jeszcze o dwa kroki bliżej. Znalazłszy się o ledwie kilka centymetrów od wycelowanej w nią końcówki badyla, miała poczucie udowodnienia swojej odwagi - przynajmniej w aspekcie starcia z pozostała dwójką. Tajemniczy właściciel skrzyni się nie liczy, jest zdecydowanie zbyt groźny.
- Okej - zgodziła się niespodziewanie, wciąż utrzymując hardą minę. - Jeśli chcecie, bierzcie skarb. Ale wtedy ja też pójdę z wami! - Był to swego rodzaju kompromis, bo chociaż mogłaby zgodzić się na odstąpienie skrzynki chłopakom, to i tak najbardziej chciała się przekonać, co jest w środku. Nikt zaś z całej trójki nie miał klucza, stąd ich szanse na dorwanie się do wspaniałej zawartości były równe - zerowe.
- Wcześniej byłam sama, teraz jesteście jeszcze wy - stwierdziła z wyraźnym niezadowoleniem. Bo gdzieżby się miała przyznać, że tak właściwie to obecność tamtych dwóch była jej na rękę? Nerwowym ruchem dłoni przegoniła jakiś listek, który prawie wpadłby jej do oczu, ale zatrzymał się na grzywce. - Poza tym, tu jest pełno rzeczy, zwierzęta, potwory... może jeszcze ktoś, kogo nie znaleźliśmy.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

— Też to słyszeliście, na pewno!
Gniewnie przymrużone oczy Jonathana nagle otworzyły się ciut szerzej, nadając jego twarzy większej łagodności.
To puma — poinformował ją konspiracyjnie, kątem oka zerkając w kierunku Marshalla, jakby spodziewał się przytaknięcia z jego strony. — Lub coś innego. Groźnego.
Ogółem O'Harleyh nie przepadał za dziewczynkami. Zawsze kiedy matka pchała go w kierunku którejś koleżanki robił się cały niespokojny i niechętny. Trawiła go od razu gorączka i nie miał ochoty na żadne zabawy; ciężko się było bawić w towarzystwie kogoś, kto ciągle się tylko wymądrzał. Teraz jednak zrozumiał ideę, którą wmawiali mu rodzice.
Nawet jeśli ta hałaśliwa laleczka udawała taką odważną, Jace był pewien, że nigdy by ich nie pokonała i to, co sobą pokazywała, było grą. Wpatrywał się w nią w skupieniu, z nieco zmarszczonymi brwiami i wykrzywionym kącikiem ust. Ojciec wmawiał mu, że dziewczynki są słabsze, tak po prostu, biologicznie, i dlatego należy je chronić.
Może nie było tu żadnych dorosłych, ale ich lekcje zakorzeniły się tak głęboko, że nawet pod nieobecność wiele norm wychowawczych określi jak potoczą się losy.
Dobra — zgodził się, zaraz wypuszczając powietrze przez zaciśnięte lekko zęby. — Tylko nie próbuj żadnych sztuczek. I na początek przydałoby się znaleźć jakieś miejsce do odpoczynku. Robi się ciemno. Nie? — zasięgnął rady Marshalla, w którym utkwił hardy wzrok.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Bardzo duża puma — dodał zaraz po Jonathanie, chcąc uściślić. Coś małego nie mogło wydawać z siebie dźwięków wprawiających w trwogę całą cholerną wsypę.
 Zgoda padająca z ust O'Harleyha poruszyła ramionami drugiego dzieciaka w bezwiednym geście. Póki skarb i broń (nieco krucha gałąź) trwały w rękach męskiej strony, teoretycznie nie mieli się czym przejmować. Los zdawał się do nich uśmiechać. Nawet ryki chwilowo umilkły.
 — Mhm — przytaknął, oglądając się na wszystkie strony. Zapadająca ciemność sprawiała, że dziecięcy wzrok coraz ciężej rozpoznawał różne kształty. W takim gąszczu z każdą sekundą każdy zarys zlewał się w jedną wielką breję nie do opisania. Hmknął pod nosem i potarł podbródek w wyraźnym zastanowieniu. Na dobrą sprawę nie mieli już zbyt wielu opcji.
 — Chyba już się nie opłaca wracać na plażę. Chodźmy... — spojrzał wpierw na drzewo, po którym wspinali się wraz z Jonathanem jeszcze kilkanaście minut temu. Znalazł punkt, który obrali wtedy za obserwacyjny i spojrzał w tym samym kierunku co wtedy, gdy natrafili wzrokiem na skrzynkę. — W tę stronę — końcówka badyla poszła w ruch, wskazując odpowiednią — miał nadzieję — trasę.
 Trzymając w dłoni miecz, poczuł się zobowiązany do poprowadzenia eskapady. Problem w tym, że im dalej w las, tym mniejsza widoczność. Po 10 minutach nieprzerwanego marszu, który dla jedenastolatka trwał co najmniej kilkadziesiąt lat, nie chciało mu się już nawet ciągnąć za sobą gałęzi. Everett był tak rozkojarzony i znudzony wędrówką, że w końcu wpadł na drzwi...
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Skąd wiesz, jaka jest duża, skoro jej nie widzieliście? - Od razu wyłapała nieścisłość w zeznaniach. Sama zdecydowanie nie wyobrażała sobie źródła ryku w postaci pumy czy tez żadnego innego zwierzęcia, które by znała z ilustracji w książkach. W wyobraźni Ver tajemnicze zagrożenie było rozmiaru autobusu, miało o wiele więcej odnóży niż przeciętny ssak i ogromną, ogromną paszczę z kilkoma rzędami zębów - jak u rekina. Obraz nie był do końca wyraźny i zmieniał się co jakiś czas, ale główna idea pozostawała taka sama: groźne, przerażające stworzenie, które cała ich trójkę połknęłoby za jednym kłapnięciem szczęk.
To głównie myśl o tym stworzeniu, jak również częściowo ciekawość odnośnie zawartości skrzynki zmuszała Verity do przełknięcia dumy i podjęcia choćby jednej próby dogadania się z chłopakami. Ogólnie do chłopców nie miała nic, a przynajmniej nic nadzwyczajnego, bo z zasady obecność dowolnych osób trzecich przyprawiała ją o palpitacje serca. Może z dziewczynkami byłoby łatwiej, bo pewnie nie byłyby tak otwarcie wrogie wobec nowej osoby, ale i tego tak na pewno nie można powiedzieć. Teraz słowo się rzekło, kobyłka u płotu i będą musieli się jakoś uporać ze swoim nawzajem towarzystwem.
- Wy prowadzicie - stwierdziła obojętnie. Uznała, że najlepszym sposobem utrzymania pokojowych relacji będzie pozostawienie chłopcom większości decyzji. Wyraźnie czuli się dobrze zgrywając obeznanych, a póki nie pakowali wszystkich w kłopoty, nie było potrzeby wyprowadzać ich z błędu. U rodziców działało, to może uda się i teraz?
Las był gęsty i nie było widać zbyt wiele, szczególnie że i na niebie robiło się coraz ciemniej. Nie było wielu okazji do spojrzenia w ziemskie sklepienie, bo niemal przez cały czas przesłaniały je korony drzew tak licznie oblepionych liśćmi, że przypominały naturalny dach. Przedzieranie się przez krzewy nastręczało sporo trudności, jako że szli na wpół po omacku, a do tego niższe rośliny również jakby urządziły sobie konkurs, który urośnie najgęstszy. Trzymając się tyłów ekspedycji, Greenwood tym bardziej nie miała szans zauważyć czegokolwiek, co pojawiało się przed nimi; zdziwił ją więc głuchy odgłos, który rozległ się w pewnym momencie wędrówki. Jeden z chłopców zatrzymał się, a raczej coś go zatrzymało. Chwilę zajęło, nim dostrzegła w mroku zarys drzwi. Nie ma co ukrywać, była zaskoczona, bo przecież skąd miałyby się wziąć drzwi pośrodku dżungli? Nawet trudno było stwierdzić, czy były wejściem do wielkiego domu, do niedużej chatki czy w ogóle tak sobie stały bez niczego, bo było tak cholernie ciemno.
- Zapukamy? - zaproponowała, mrużąc oczy i wyciągając szyję, by dojrzeć cokolwiek, co mogło się przed nimi znajdować. Może ktoś tu mieszkał; czy przyjazny dzieciom czy nie, tego się pewnie nie dowiedzą, ale może warto było spróbować. Może trafili na opuszczoną siedzibę, w której mogliby bezpiecznie przenocować. Może włazili prosto w legowisko potwora. Może, może, może... był tylko jeden szybki sposób, żeby się przekonać.

//Oh my, przepraszam Q.Q
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Ruszył za Marshallem pełen liderskiej werwy, jakby to on dokonał wyboru i to on prowadził ich teraz w konkretnym kierunku i porównaniu do swojego towarzysza — nie stracił na energii nawet po tym, jak zapanował gęsty mrok, a tułaczka wydawała się trochę nudniejsza. Kolory gasły i coraz mniej było kształtów, a coraz więcej plam i cieni, ale poza tym nic tu się nie zmieniało.
HUK.
Jace zatrzymał się gwałtownie, nawet nieświadom, że przez tak nagły ruch z jego strony dziewczyna zamykająca pochód mogła zwyczajnie nie wyhamować i uderzyć w jego plecy robiąc sobie krzywdę (w jego przeświadczeniu na pewno by coś sobie złamała, a kto wie czy od razu by nie umarła, bo od tygodnia szlifował mięśnie na lekcjach z panem Trevisem, który uczył go piłki nożnej, a jak wiadomo — każdy sport uszlachetnia ciało).
Białowłosy powoli wyciągnął ręce w kierunku Marshalla, podając mu dzierżoną w dłoniach skrzynkę. Powierzał mu ich skarb, co wydawało się ogromnym wyrazem zaufania ze strony młodego O'Harleyha, który od niepamiętnych czasów odznaczał się aż zbyt wielkim samolubstwem.
„Zapukamy?”
Jace obejrzał się, aby posłać dziewczynie krótkie spojrzenie bez żadnego konkretnego przekazu. Potem ponownie spojrzał na drzwi. Były pochylone pod trochę dziwnym, ale niewielkim kątem — przypominały mu podwójne „wrota” do piwnicy w jego domu. Tam również wejście było ulokowane jakoś tak dziwnie, trochę pochyło. Te przed nimi wciśnięte były w gigantyczny garb ziemi; z kulistego uwypuklenia zwisały luźne, zielone gałęzie z wielkimi liśćmi, pnącza i pąki nierozwiniętych jeszcze kwiatów. Wejście okalane było roślinnością; drewno musiało być już stare i trochę przeżarte, co wyjaśniałoby, dlaczego Marshall nie zwrócił żadnej uwagi na coś tak ważnego.
Jace podniósł rękę do klamki, ale kiedy za nią złapał i pociągnął w dół...
Otwarte — poinformował ich konspiracyjnie. Drzwi uchyliły się bez żadnego dźwięku; ale kiedy już je rozwarł, nie dostrzegli nic. Przed nimi pojawił się po prostu ogromny czarny prostokąt. — Hm. — Chłopiec podniósł bosą stopę i włożył ją w ciemność. — Schody. Na dół. — Cały czas mówił bardzo cicho; gdyby wiał tutaj wiatr, na pewno by go zagłuszył. Czuł jednak na plecach ciarki, których nie był w stanie się pozbyć nawet po tym, jak przypomniał sobie, że towarzyszyła im DZIEWCZYNA (co oznaczało mniej więcej tyle, że NIE MÓGŁ się bać). — Idziemy? — Padło pytanie, ale on już stawiał kolejny krok, ostrożnie wyszukując nogą następny stopień.
Przecież bestia ich tutaj nie znajdzie, prawda?


Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 12.10.18 7:58, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Cofnął się o krok, obrzucając właz pełnym wyrzutów spojrzeniem. Nie rozpoczął walki z drzwiami tylko ze względu na porę. W innym przypadku rozniósłby je na proch. W tym przypadku ograniczył się do sfrustrowanego odetchnięcia, wraz z powietrzem pozbywając się z płuc całej złości.
 Jonathan na szczęście zajął mu ręce. Gdyby nie obowiązek otoczenia skrzynki ramionami i przyciśnięcia go do piersi... aż sam był zaniepokojony możliwymi konsekwencjami. A tak — mając dłonie zajęte pilnowaniem skarbu — mógł co najwyżej burczeć pod nosem. Drzwiom z pewnością w pięty poszło od tych obelg.
 Skoro sojusznik, a zarazem nowy kolega wziął na barki odpowiedzialność sprawdzenia kryjówki, Everett stanął nieco z boku, nie tylko ustępując jasnowłosemu miejsca, ale i obserwując teren. Nie, żeby w kompletnej ciemności miał jakąkolwiek przewagę nad nocnymi stworami, ale tak przynajmniej czuł się pewnie. Powierzone zadanie w pełni zajęło jedenastoletni umysł.
 — Idziemy?
 Spojrzał wpierw na niknące w ciemnościach stopy Jonathana, później na towarzyszącą im dziewczynkę. Westchnął.
 — Panie przodem — dziw brał z tego nagłego napadu kultury, jakim się wykazał. Wszak jeszcze przed kilkoma minutami był gotów walczyć z nią na miecze. Teraz jedynie skinął w jej kierunku głową. Ponaglał nie ze względu na złość, a panującą dookoła niemal martwą ciszę, która w pewnym momencie wprawiła procesy myślowe dzieciaka w zgrzyt.
 Już łapał za klamkę, oczekując swojej kolejki, gdy szelest krzaków dobiegający zza pleców po raz kolejny zwrócił kolorowe tęczówki w kierunku gęstych krzewów. Everett mierzył się spojrzeniem z dwoma lśniącymi w mroku punkcikami przez naprawdę krótką chwilę. Nie potrzebował wiele, by odpowiednie trybiki zaskoczyły, napełniając żył adrenaliną.
 Miał nadzieję, że wyszeptane "szybciej" przyspieszy dwójkę towarzyszy, nim to coś z tyłu postanowi zaatakować. Jak w filmowej scenie — nie zadziałało.
 Szarpnął znów za klamkę, zawiasy skrzypnęły. I wtedy wpadła bestia, cała na czarno. Wynurzyła się z krzaków niczym strzała wykuta z ruchliwego cienia. Prócz jasnego złota błyszczących tęczówek nie szło rozróżnić niczego. Ten widok dodał Marshallowi sił, dzięki którym drzwi trzasnęły, całkowicie odcinając ich trójkę od świata zewnętrznego. Cisza trwała ledwie sekundę, bo cielsko czarnej bestii huknęło z impetem, trzęsąc całą framugą.
 Nocturne po omacku odnalazł zasuwę zamykającą drzwi od środka i przesunął na odpowiednie miejsce. Wolał nie ryzykować, nawet jeśli wielkie zwierze nie miało przeciwstawnych kciuków.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy się bliżej przyjrzało tajemniczym drzwiom, zdawały się wyglądać coraz mniej przystępnie, a coraz bardziej przerażająco. Takie przynajmniej wrażenie odnosiła Verity, ale dla niej ogólnie po zmroku każdy krzak przypominał potwora, a każdy dźwięk zwiastował nadchodzącą zgubę. Trzymała fason w zasadzie jeszcze wyłącznie dlatego, że nie chciała wyjść na kompletnego tchórza. Większością rzeczy, które inni mogliby o niej pomyśleć, nie przejmowała się wcale. Gdyby ktoś jednak chciał wytknąć jej brak odwagi, to zabolałoby zbyt mocno. Poza tym, skoro już uparła się trzymać razem z chłopakami i mieć ich na oku, nie mogła okazywać po sobie słabości. Nękało ją niemiłe przeczucie, że najmniejsza oznaka strachu może zdyskwalifikować ją jako członka drużyny i pozostawić samą na pastwę losu, wyspy i nieznanego stworzenia, które co jakiś czas przypominało o swoim istnieniu.
- Idziemy?
- Panie przodem.
- Właściwie to... - już miała wytknąć, ale szelest za ich plecami był mocniejszym argumentem niż zasady savoir-vivre. Nawet jeśli nie powinno się wpuszczać kobiety jako pierwszej do ciemnego, nieznanego pomieszczenia, to tak samo nie wypadało pozostawiać jej na pastwę wielkiej, krwiożerczej bestii. Tutaj nie było nad czym się zastanawiać, tu należało jak najszybciej uciekać do jedynego schronienia, jakie mieli pod ręką. Greenwood nie trzeba było dwa razy powtarzać, wskoczyła za drzwi, o mało nie spadając już z pierwszego schodka. Od razu przesunęła się w dół, chcąc zrobić miejsce chłopcom, by mogli zatrzasnąć drzwi i chociaż na chwilę zatrzymać potwora na zewnątrz. Ostrożnie wymacała dłońmi jakąś ścianę i podążając za schodami, zeszła znów o kilka stopni. O mało nie potknęła się znów, kiedy spodziewając się kolejnego spadku, trafiła na równe podłoże.
- Tutaj schody się kończą - zakomunikowała, choć wciąż niewiele im to dawało. Widać było tyle, co nic, stąd nie dało się podążać wgłąb zbyt szybko. I chociaż kroczenie w kierunku całkowitej ciemności zdawało się doprawdy przerażające, pozostawiona za drzwiami bestia była o wiele, wiele gorsza. Przynajmniej wylądowali tu we trójkę, a choć Greenwood zdążyła trochę oddalić się od chłopców, wciąż słyszała ich oddechy, kroki i całą resztę standardowego chłopskiego hałasu. Nieźle, choć czułaby się lepiej, gdyby nie zostawali w tyle.
- Idziecie?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

W wielu legendach i bajkach na dobranoc słyszało się o takich rzeczach. Jonathan nigdy podobnych nie doświadczył, ale doskonale wiedział co robić. Jeszcze kiedy badał teren, powoli zagłębiając się w egipskich ciemnościach, czuł jakieś dziwne zimno przebiegające mu wzdłuż kręgosłupa. Oparł rękę o ścianę, od razu krzywiąc się na pajęczyny, w które wplątał palce. Mruknął coś tylko pod nosem, a kiedy chciał już powiedzieć głośniej, że wszędzie tu jest syf, dziewczynka wskoczyła na stopnie i przepchnęła się obok niego.
Ej! — warknął, przyciśnięty mocniej do brudnej powierzchni. Ręka mimowolnie sięgnęła w głąb, poczuł na jej grzbiecie kilka kosmyków ich tymczasowej towarzyszki. Przemknęły mu po skórze jak atłasowa tkanina. Chciał je nawet złapać, ale dziewczynka umknęła zbyt szybko, na co zareagował prychnięciem. Jeszcze ją dorwie za to bezczelne przepychanie się! Przecież, do licha, szedł pierwszy!
Czy ciebie...powaliło utknęło już w nagłym szeleście. Jace odwrócił się na tyle, aby spojrzeć przez ramię i zamarł w ułamku chwili. Znajdował się na piątym lub szóstym stopniu, otoczony mrokiem korytarza, jednak sylwetka Marshalla wydawała mu się aż nazbyt ostra. A tuż za nim podążały oczy.
Krzyk uwiązł mu w gardle. W pierwszej sekundzie nie wiedział co zrobić. Wszystkie plany i scenariusze powypadały mu przez uszy, w głowie miał kompletną pustkę. Dopiero kiedy drugi chłopiec znalazł się na schodach, Jace znalazł w sobie na tyle samozaparcia, aby zerwać łańcuchy przytrzymujące go w miejscu.
Obrócił się niezgrabnie i sięgnął ramionami w stronę Marshalla. Paznokcie zaszurały o trzymaną skrzynkę, którą wyrwał i niemal rzucił na stopnie. Rozległ się tępy huk obijającego się o kamienie drewna.
Drzwi — chrypnął, ale Marshall chwytał już za klamkę, wyprzedzając jego intencję o parę sekund nim ta padła. Jace uniósł wzrok i ujrzał zasuwę. Prężyła się w pionie, kompletnie niewzruszona. Nawet gdy dopadł do skrzydła i szarpnął za nią, ciężka bela nie zadrżała pod naporem jego mięśni. Sapnął, słysząc zbliżający się pomruk potwora.
Rozległ się charakterystyczny zgrzyt i huk, gdy zasuwa opadła na dwa metalowe zaczepy. Kurz wyrwał z jego gardła kilka stłumionych przez rękę kaszlnięć. O drewniane drzwi uderzyło coś ciężkiego, samym odgłosem walnięcia niemal zrzucając O'Harleyha ze schodów.
— Tutaj schody się kończą.
Przewrócił oczami, choć serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. Obrócił się bardzo ostrożnie i sam zaczął schodzić.
— Idziecie?
Nie popędzaj nas — warknął, przylgnięty do ściany. — Tylko robisz problemy.
Obrzucił ją oskarżeniem dokładnie w momencie, w którym nadepnął bosą stopą na coś, co wywołało krótki okrzyk. Rozległ się niezidentyfikowany dźwięk, jakieś stuknięcie, a potem gruchot. Jonathan wylądował na wysokich (zbyt wysokich) stopniach. Łokcie trafiły o kamień, co wykrzywiło mu twarz w bólu. — Nadepnąłem na...coś.
Teraz sobie przypomniał, że w szale szybkich reakcji wyrwał Marshallowi skrzynkę z ręki i posłał ją byle gdzie. Chciał, aby drugi chłopiec miał wolne ręce, a potem bardzo szybko się okazało, że  sam pragnął czegoś podobnego. Skrzynia musiała rozpaść się na drzazgi.
Do licha ciężkiego — wyrwało mu się szeptem, tym razem na głos, kiedy siadał obolały na schodku. Sięgnął palcami do rozciętej przez drewno stopy. Kiedy objął ją palcami, knykciem małego palca musnął coś lodowato zimnego. Gdyby się tym zainteresował, znalazłby klucz. Teraz jednak był zbyt zajęty tępym pulsowaniem, które ciskało w jego oczy łzy.

| Miało być krótko. Wyszło jak zawsze. Praszam.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Z duszą na ramieniu wlepiał wzrok w trzeszczące drzwi. Zawiasy ledwo spełniały swoją funkcję, może ze starości, może pod naporem ogromnej siły, która usiłowała przedrzeć się do wnętrza... no właśnie, czego?
 Dopiero krzyk Jonathana zwrócił blada twarz ku wnętrzu ciemnego korytarza. Everett zmrużył ślepia, próbując dostrzec jakikolwiek, nawet najbardziej rozmazany kształt, lecz oczy wciąż nie przywykły do głębokiego mroku, jaki otulał trójkę dziesięciolatków z każdej strony.
 — Idziecie?
 Westchnął zirytowany od samego tonu, jakim wypowiedziała to pytanie. Kiedy w ogóle znalazła się na przodzie eskapady? I dlaczego on sam szedł na jej końcu? Rose zawsze powtarzała, że w filmach ludzie domykający grupę znikali jako piersi i to wspomnienie posłało nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa dzieciaka.
 Krzyk drugiego chłopca zatrzymał Marshalla w miejscu. Wpierw pomyślał, że ten ujrzał coś niepokojącego na końcu korytarza, później myśli powróciły do czyhającego za drzwiami potwora. Im więcej sekund mijało, tym bardziej był skłonny skreślić wymienione pozycje. Zeskoczył ostrożnie po schodkach, dopadając do nowego kolegi i chyba tylko cudem nie przewracając się o jedną z jego rąk. Byłoby słabo, gdyby i on padł ofiara nieszczęśliwego wypadku, a podejrzewał, że spotkanie dziecięcej szczeki z betonową podłogą mogłoby być bardziej niż bolesne.
 Również na coś nadepnął, ale w przeciwieństwie do Jonathana, Nocturne miał na stopach trampki. Schylił się, chwytając w dłoń lodowaty przedmiot. Chwila dotyku wystarczyła, by rozpoznał w kształcie klucz. Bez słowa upchnął go w kieszeń, postanawiając pozostawić tę kwestię na później. Powie koledze, dziewczyna nie musiała wiedzieć. Nie teraz.
 — No chodź — polecił, chwytając ramię chłopca i przerzucając je sobie przez kark. Złapał w palce jego nadgarstek, przytrzymując w miejscu. Ciemność i tak zapewniała im sporo prywatności. Z kolejnym krokiem drgnął, lecz nie wstrzymał podróży.
 — Wspólnie postanowiliśmy, że to twoja kolej na prowadzenie, my już swoje zrobiliśmy. W końcu doszliśmy aż tutaj — pokiwał zgodnie głowa, kierując słowa do dziewczyny. — Więc... — zatrzymał się — Mówiłaś, że jak się nazywasz?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach