Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 26.05.18 21:12  •  Gospodarstwo Akaiaha.  Empty Gospodarstwo Akaiaha.
Wychodząc z jednej części lasu, można natknąć się na ogromne połacie pola, które znajduje się pod opieką Akaiaha. Anioł troskliwie zajmuje się na nim uprawą zbóż, w zamierzchłych czasach budując sobie w pobliżu skromny dom, który przypomina typowo wiejską, chłopską chałupę; wszystko na modłę europejską. Naokoło niezalesionego terenu znajduje się duża zagroda dla owiec, nieco mniejsza (otwarta) dla lisów, a także mała kapliczka, która służy aniołowi do porannej oraz wieczornej modlitwy. W odległości około pół kilometra znajduje się rzeka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.07.18 21:15  •  Gospodarstwo Akaiaha.  Empty Re: Gospodarstwo Akaiaha.
Starał się biec, ale z chwili na chwilę było coraz gorzej. Wszystkie swoje siły zużywał na desperackie próby utrzymania wirusa w ryzach. Zaciskał zęby, dysząc ciężko przez nos i rwąc ścierpniętymi palcami krawędzie ubrania.
Plątały mu się nogi. To, co było pełnym paniki sprintem, teraz zmieniło się w zataczanie chorego. Miał wrażenie, że każda kępa trawy, każdy korzeń i chwast oplątują się wokół jego stóp; chwytają zachłannymi, zielonymi mackami, nie zamierzając uwolnić, nie chcąc dopuścić chłopaka do domu anielskiej zwierzchności. Nie damy ci splugawić tego miejsca, potworze! Krzyczały, kiedy kolejny raz potknął się o wystającą z ziemi roślinę.
Mięśnie całkiem odmówiły mu posłuszeństwa. Ściśnięte bolesnym przykurczem ręce nie dały się wyprostować, z gardła wyrwał się krótki okrzyk, nim kapłan uderzył policzkiem o zimną ziemię.
- Litości... - Wysapał, choć raczej należy powiedzieć "wysyczał", czując, jak między gadzimi zębami porusza się wąski, rozdwojony język.
Ciało trawiła mu okropna gorączka. Mięśnie paliły żywym ogniem, kości pulsowały bólem. Nie potrafił powiedzieć, skąd pochodzi ta agonia - z choroby, wirusa, może mutacji? Cokolwiek się z nim działo, zgięło go w pół. Zwinął się, szarpiąc dalej materiał. Pchany strachem próbował nasunąć go na własne, na wpół zmutowane ciało.
Nikt nie może go zobaczyć... Nikt. Musi uciekać. Uciekać...
Myśli się plątały, a mięśnie drżały, gdy zmuszał ciało do ruchu. Nagi, gibki ogon oplątał się wokół nogi chłopaka, odcinając dopływ krwi do i tak ścierpniętej kończyny.
Panuj nad sobą... Panuj. Jeszcze trochę. Jeszcze kilka kroków.
Żeby tylko to było tak proste, jak się wydaje.
Zachwiał się i musiał oprzeć o pień najbliższego drzewa, aby nie upaść kolejny raz. Każde takie opóźnienie tylko utrudniało wymordowanemu dotarcie do celu, wirus pożerał jego wolną wolę w zastraszającym tempie. Łuski pokryły ciało, pióra wyrosły w miejsce włosów.
Jeśli przeciągnie ten postój o kilka kolejnych oddechów, straci możliwość dostania się do mieszkania Akaiaha bez niewygodnych świadków. Noc oraz naciągnięty na grzbiet koc w miarę chroniły jego zmutowane ciało przed oczami wścibskich aniołów zastępu. Nikt jednak nie zignoruje chłopaka, który nagle stał się ogromnym wężem i w wyraźnym pośpiechu znikł w domu zwierzchności. Jak wiele problemów coś takiego by mu przysporzyło? Jak wiele by ich miał Akaiah? Odpowiedź była prosta - stanowczo za dużo.
Odepchnął się od szorstkiego pnia, zmuszając nogi do stawiania kolejnych kroków. Tak niewiele dzieliło go od upragnionego celu - już widział wyłaniające się zza drzew zagrody owiec, już słyszał ich ciche beczenie.
Nie pamięta, jak dostał się pod drzwi. Świadomość wróciła mu dopiero, kiedy zachwiał się i uderzył bokiem o drewno. Osunął się, chwytając rozpaczliwie klamki. Szybko jednak stracił oparcie, gdy palce ześlizgnęły się po uchwycie, a drzwi otworzyły. Kapłan bezwładnie poleciał przez próg, w mieszkaniu rozległ się głuchy odgłos upadającego ciała.
- A... Ak... Hah... - Spróbował go zawołać, lecz każde otwarcie ust niosło ze sobą ryzyko uwolnienia z gardła wymordowanego okrzyku pełnego cierpienia.
Tym razem nie był w stanie się podnieść. Zesztywniałe nogi stanowiły tylko ciężar, którego wirus najchętniej by się już pozbył. Chłopak wciąż jednak walczył. Przykurczonymi rękoma odpychał się od posadzki, wczołgując głębiej. Na tyle, aby się schować w mroku anielskiego domu.
Kawałek koca, którego użył jako prowizorycznego płaszcza, musiał zahaczyć o coś przy wejściu i stopniowo zsuwał się z ciała młodzieńca, odsłaniając paskudny widok. Nie było to jeszcze zwierzę, lecz już na pewno nie człowiek. Obrzydliwa hybryda, pokraczne stadium pośrednie, którego tak wiele wymordowanych unika.
Dopiero we wnętrzu domostwa Akaiaha, Hitaoshi odczuł pewnego rodzaju ulgę. To jednak nie był koniec walki. Wciąż miał na sobie ubranie, którego wolałby nie zniszczyć. Wspierając się na łokciu lewej ręki, prawą sięgnął do pasa. Póki wciąż miał palce, póki jeszcze był w stanie, zaczął rozwiązywać węzły kimona. Rozluźniał materiał na tyle, aby móc się zeń wyślizgnąć bez szkody dla delikatnego, haftowanego stroju.
Jego ruchy były nieskładne, szarpane, jakby wykonanie tak prostej czynności, którą było zwykłe pociągnięcie za sznurek, stanowiło dlań nadludzki wysiłek. Cały drżał, oddychając ciężko i roztwierając wargi do niemego krzyku. Stróżka śliny skapywała z kącika ust na czystą podłogę anioła.
Poddał się. Nie był w stanie zrobić nic więcej ponad ściągnięcie pasa. Ale to i tak okazało się wystarczające, wysiłek niezaprzeczalnie przyniósł efekty. Gdy tylko fałdy materiału rozsunęły się na boki, wymordowany opadł na posadzkę, pozwalając wirusowi wziąć swój umysł we władanie. Gwałtownie wydłużające się, wężowe cielsko szurnęło po podłodze, kiedy poruszył się, aby zwinąć w kłębek w kącie siedziby. Schował łeb pod skrzydło, czując, jak ból nieco odpuszcza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.07.18 23:23  •  Gospodarstwo Akaiaha.  Empty Re: Gospodarstwo Akaiaha.
„Spokojnie.”
Powietrze z wolna wysnuwało się z jego piersi, w sennym tonie rozpływając się po zatoniętym w ciemności pokoju. Brązowe, cienkie włosy rozsypały się po poduszce i tak trwały przez dobry kawał nocy w niezmiennym ułożeniu, gdy nareszcie, tej którejś godziny, właściciel nie postanowił przekręcić się na drugi bok. Choć pokrążony był w marzeniach, o których nie dane będzie mu pamiętać, nawet śniąc nie potrafił odegnać od siebie spokojnych szeptów z zewnątrz.
Żył w ogromnej metropolii, sprowadzonej do świata zwierząt. Było tu zbyt wiele osobników, by wszystko tonęło w absolutnej ciszy. Nawykł do głośnego otoczenia i mógłby przysiąc, że nigdy nie zmrużyłby oka, gdyby w tle nie potrafił odczytać choć skrawka jakiejś wymiany zdań.
„Przesuń się.”
Dało się słyszeć zza okna, którego na czas dość ciepłej nocy, postanowił nie przymykać drewnianą klapą.
„Wygodnie.”
„Ciemno. Wiatr jest dziś ciepły.”
Przez uszy przefruwały mu podobne wyrażenia, spowite w jakąś otoczkę owczego beczenia, acz tak spokojnie jak wlatywały, tak i wylatywały, nie mącąc aniołowi jego prywatnej harmonii. Przekręcił się więc na drugi bok, podsuwając sobie wełnianą, grubą tkaninę aż pod samą brodę, odkrywając przy tym jedną ze stóp.
„Słyszę coś.”
„Ludzie?”
„Szelest!”
„Cicho.”
„Cicho.”
To, co dla wymordowanego było zwykłym, podburzonym beczeniem owiec, dla Akaiaha wydało się wrzaskiem poruszonych do granic możliwości kobiet, które wszystkie jak jeden mąż zaczęły się żałośnie wydzierać i kwilić o zachowanie życia.
„Obcy!”
„Boję się! Boję!”
„Straszny! Mutant! Mutant!”
Niemal natychmiast podniósł się do siadu, nie zdążając porządnie otworzyć oczu. Widok świata był mu jednak niepotrzebny, gdy bardziej zależało mu na wychwyceniu wirujących w powietrzu słów. Obcy? Pokracznie, bo wciąż obezwładniony upartą sennością, wyplątał się spod wełnianego koca i podszedłszy do okna wychodzącego na zagrodę, szybko wychylił niemal cały tułów o mały włos nie wypadając na drugą stronę. Wszystko tonęło w ciemnościach, oświetlane nikłym blaskiem księżyca. Powoli przyzwyczajał piekące oczy do widoków w tak ubogiej w światło odsłonie, póki co wychwytując tylko odznaczającą się na otoczeniu, pędzącą niespokojnie białą, kręconą sierść.
- Skąd to poruszenie? – wychrypiał, rozglądając się za jakimś lisem czy wilkiem. Jego omotany zmęczeniem mózg absolutnie nie wpuszczał do siebie innej możliwości, niż jakiegoś kolejnego drapieżnika, który niepotrzebnie wystraszył mu całe stado (bo to raz zdarzały się takie przypadki…?). Wiele się nawet nie pomylił.
„Mutant! Widziałam, jak zbliża się do twojej zagrody!”
- Muta-…? – głuchy odgłos upadającego ciała.
Nogi się pod nim ugięły, a senność odpłynęła równie szybko, jak szybko Akai poczuł piekącą w żołądku obawę. Nie dał się jednak sparaliżować, słusznie uznając, że podobna postawa w niczym mu nie pomoże. Był na swoich rewirach, więc i swoich włości z całą rodziną włącznie zamierzał bronić. Gdzieś z tyłu kotłowały mu się jednak myśli; Jeśli to prawda…? Mutant przedarł się przez zastęp do Edenu? Niedobrze! Piekielnie niedobrze!
Widoczność momentalnie mu się poprawiła, bo jak na zawołanie zauważył nikły szczegół lampy naftowej, która już po paru sekundach rozświetliła pomieszczenie przyzwoitą dawką jasności. Wyprostowany, acz z niezwykle ostrożnym chodem, udał się w stronę kolejnego pomieszczenia, skąd dopiero teraz udało mu się wychwycić jakieś urywane odgłosy. Nie rozpoznawał ich jako mowy.
Kwilenie, mlaśnięcia i bliżej nieznane w określeniu onomatopeje, które towarzyszyły przebijającym się przez skórę chłopaka piórom czy też nagłym wypieraniu ludzkiej skóry przez gadzie łuski, po raz kolejny przyprawiły anioła o lęk, ten jeden raz zmuszając go do postąpienia kroku w tył.
- Czym ty jesteś? – zapytał bez krzty zadrżenia, choć nie trzeba było wielkiego wysiłku, by rozpoznać piekącą niepewność w jego głosie. Wszak widział coś tak… obrzydliwego pierwszy raz od bardzo długiego czasu. – Kimże? – poprawił się, odnajdując w lepiance wszystkich mutacji czegoś na wzór ludzkiego kształtu. Nieopodal leżały ubrania. Dopiero teraz zauważył, że światło, które oświetlało pomieszczenie było dziwnie migotliwe. To ręka mu drżała.
Za oknem owce nie przestawały krzyczeć.
Choć jedna z rąk zdradzała napięcie, druga była mocno zaciśnięta w pięść. Żaden z ich dwójki nie mógł tego zobaczyć, ale najbliższym domowi drzewom zaczynały wychodzić korzenie spod ziemi, skręcając się z napięcia niemal w serpentyny.
Hitaoshi?!
Może to zabrzmi głupio, ale serce zabiło mu dwa razy mocniej i dwa razy boleśniej odczuł skutki strachu, gdy uświadomił sobie, że to plugastwo, które wpełzło mu do domu w istocie było kimś, kogo przecież znał, co paradoksalnie wydało mu się jeszcze bardziej przerażające, niż starcie ze zdziczałym. Dopiero teraz wyczytał każdy jego zduszony jęk jako najzwyklejszy w świecie ból.
Nie musiał nikogo informować o tym, że nareszcie go rozpoznał. Wystarczyło, że bez żadnych oporów podbiegł do niego i padł na kolana, niemal zdzierając sobie lniane spodnie na kolanach. Odłożył lampę niedaleko nich, samemu wyciągając ręce w jego kierunku. Nie dotykał go jeszcze, wciąż nie wiedząc dokładnie, co i dlaczego miałby dotykać.
- Co się stało? Mówże! Co mają znaczyć tak późne odwiedziny? – pochylił się nad nim nieco bardziej – Na Boga.. jak ci pomóc? Rozumiesz mnie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down


 
Nie możesz odpowiadać w tematach