Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

- W pewnym sensie. Zależy których. - Nie rozwijała tematu, nie chcąc rozwodzić się na inne tematy niż rozgrzebywana właśnie literatura. Z pewnością fakt, że jedna wersja historii przypadła jej do gustu bardziej od innej, nie miał zbyt wiele wspólnego z podejściem Davies do ram i schematów. W przypadku innych opowieści często obstawała murem przy najbardziej popularnej wersji, nawet jeśli pozostałe wielu wydawały się ciekawsze lub bardziej sensowne. Gusta są zresztą ciekawą sprawą; jak bowiem wytłumaczyć, dlaczego się coś lubi lub nie? Można rozkładać upodobania na czynniki pierwsze, jednak zawsze w pewnym momencie trafi się na mur w postaci nieśmiertelnego "Dlaczego? Bo tak!". A z takim argumentem próżno się spierać.
- To brzmi trochę tak, jakby był ze mnie straszny smutas. - Jeden z kącików ust podskoczył wyżej w ironicznym uśmieszku. Chyba rzeczywiście musiała przyjąć do wiadomości, że nie sprawiała wrażenia zbyt radosnej, przynajmniej tak na pierwszy raz. Nie żeby ją to martwiło, bo wizerunek trzpiotki z Krainy Tęczy nie pasowało do niej ani odrobinę. Wolała emanować ciemniejszą aurą i odstraszać od siebie co mniej wytrzymałe osoby, już na samym wstępie czyniąc przesiew w potencjalnych znajomych. Ogólnie z tym podejściem żyło jej się nieźle, po co więc je zmieniać?
Zanim zdążyła przewertować w głowie katalog lokalnych atrakcji i podnieść się z ławki, nagle zamknięta została w objęciach niższej dziewczyny. Z początku nawet nie drgnęła, zaskoczona takim obrotem sytuacji - i tak niespodziewaną bliskością ze strony bądź co bądź prawie obcej osoby - w końcu jednak uniosła jedyną wolną rękę i bez szczególnych ceregieli poklepała Shaylene po głowie. Cóż, trochę racji miała, w ten sposób było jakby cieplej. Co innego zaś, że Madelaine nie zdarzało się okazywać podobnej czułości nawet własnym rodzicom, czasem młodszemu bratu, ale z reguły trzymała się na większy dystans.
- Skoro tak się nam udało z tymi gwiazdami - podjęła w pewnym momencie, chcąc przerwać ciszę. Miała przemożne wrażenie, że w całej okolicy słychać wyłącznie głuche dudnienie jej serca. - to mam jeszcze jedno fajne miejsce. Będzie całkiem niedaleko, a widoki świetne. - Opis, jak by nie było, zachęcający. Powinien wystarczyć, by wycieczka zebrała się do dalszego marszu, a nawet jeśli nie - Davies już wstawała z ławki, ledwie skończyła mówić. Poprawiła ułożenie koszulki, zebrała kilka zaplątanych włosów z twarzy i spojrzała na towarzyszkę odrobinę wyzywająco.
- No chyba, że wymiękasz?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — To brzmi trochę tak, jakby był ze mnie straszny smutas.
 — Tylko trochę — dziewczyna zaśmiała się melodyjnie, kryjąc rozbawienie za wierzchem dłoni.
 Poklepana po głowie wyszczerzyła białe zęby w radosnym uśmiechu. Nie spodziewała się odwzajemnienia gestu — nawet jeśli cicho na to liczyła — więc taki obrót sytuacji w zupełności jej wystarczał. Wypuściła blondynkę z objęć dość szybko. W końcu nie chciała dopuścić do momentu, w którym panna Davies uznałaby, że tego już za wiele.
 Prostując się na ławce, dotknęła dłońmi wpierw materiału koszuli na brzuchu, później spodenek, wygładzając każde zagięcie obu z nich. Złapała jeszcze kota w ramiona i była gotowa do drogi.
 Podniosła się z miejsca razem z Madie. Jones miauknął pojedynczo, wyrażając aprobatę z nowej formy podróży. Otarł się puchatym policzkiem o szyję właścicielki i zamachał ogonem. Zdecydowanie miał za dobrze jak na zwykłego dachowca.
 — Jasne, że nie wymiękam. Za kogo mnie masz? — wypinała pierś tak dumnie, że nieomal pofrunęła pod sam księżyc. — Chyba że to taka zasadzka? Chcesz mnie gdzieś zwabić i rozpłatać, żeby później zarobić na moich organach? — posłała Madie konspiracyjne spojrzenie. Może nawet zostałaby wzięta na poważnie, gdyby nie błyszczące w miodowych oczach rozbawienie. Również poważnej miny nie utrzymała zbyt długo, bo wargi drżały, chcąc wygiąć się w uśmiechu.
 Zaraz wyplątała rękę z kociej sierści i złapała dłoń blondynki, zrównując się z nią krokiem. Mało brakowało, by zaczęła podskakiwać w miejscu — może z zimna, może z radości.
 — No to co to za miejsce?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Tylko trochę, ja ci dam tylko trochę! — Próbowała zabrzmieć groźnie, jednak jej wysiłki nie były w stanie zwyciężyć z wybuchem śmiechu. Na odczepne dźgnęła niższą dziewczynę łokciem pod żebra, bardziej symbolicznie niż boleśnie, liczył się przecież sam gest. W końcu wyplątały się dopiero co z przyjacielskiego uścisku, a więc trzeba było czymś zrównoważyć atmosferę tęczy, motylków i cukru. Davies miała tu reputację odludka do utrzymania!
 — Nie sprzedam cię na organy tak od razu, dziewczyno. Myślmy logicznie. — Ruszyła niespiesznie tą samą drogą, którą wcześniej dotarły od głównej ulicy. Przez chwilę nie miały zwiedzać żadnych nowych miejsc, był to jednak wyłącznie stan przejściowy; Madelaine miała całą artylerię atrakcji do zaproponowania nieobeznanej w okolicy nowej znajomej, choć oczywiście ich kolejność należało dobierać rozsądnie. Podobnie intensywność zwiedzania, bo nie widziała sensu w obejrzeniu każdego miejsca w mieście z zewnątrz i uznania tego za pełną wycieczkę. Miały raczej nieograniczone możliwości czasowe, warto było więc z tego skorzystać i pokazać prawdziwe piękno nawet takich zakamarków Shadowmount, o których wiedzieli nieliczni mieszkańcy.
 — Dużo więcej jesteś warta żywa, przynajmniej teraz, póki jesteś młoda i ładna. Mogłabym sprzedawać cię jako dziewczynę do towarzystwa, ukraść wizerunek, wydać za mąż za jakiegoś bogacza i zgarnąć za to grube miliony. Jest sporo opcji, a potem nadal mogłabyś pójść na organy. W ten sposób wykorzystuje się sto procent materiału.
 Ten trochę makabryczny opis opuścił usta Madelaine bez nawet najmniejszego zająknięcia, zaś na jej twarzy wciąż malował się stoicki spokój. Tylko lekko przekrzywiony uśmiech sugerował, że w rzeczywistości stroi sobie żarty, choć pewnie co bardziej wrażliwe osoby wzięłyby jej słowa absolutnie poważnie. Ścisnęła lekko dłoń Shaylene, ciągnąc ją teraz ku jednemu z licznych zakrętów. Coś w powietrzu wyraźnie zmieniało się z każdym ich krokiem w kierunku nowej atrakcji, a tym czymś była konkretnie coraz mocniej odczuwalna wilgoć. Źródło tego zjawiska pojawiło się przed ich oczami może pięć minut później, rozświetlone nieznacznie porozstawianymi w sporej odległości latarniami. Po przekroczeniu ostatniego zakrętu już tylko kilkadziesiąt metrów dzieliło je od rozmigotanej tafli niewielkiego jeziorka. Ścieżka, którą szły, na samym końcu przeobrażała się w drewniany pomost i wdzierała nad wodę, stanowiąc jedyny tak oczywisty punkt, z którego dało się w ogóle dostrzec zbiornik. Roślinność wokół była tak gęsta, że przedarcie się między krzewami nad wodę byłoby iście karkołomnym przedsięwzięciem.
 — Witam panią nad Księżycowym Jeziorkiem, zapraszam na punkt widokowy. — Ukłoniła się teatralnie i wskazała na pomost, sugerując tym samym, że tam własnie udadzą się w następnej kolejności. Nie czekała zresztą na ruch ze strony towarzyszki, ale znów pociągnęła ją za sobą.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Nie sprzedam cię na organy tak od razu, dziewczyno. Myślmy logicznie
 Zmrużyła podejrzliwie oczy. I już otwierała usta, chcąc prosić Madie o sprecyzowanie, gdy ta pospieszyła z odpowiedzią, sprzedając Shay aż nazbyt szczegółowy plan działania. To, jak bardzo był przemyślany powinno przerażać choćby ze względu na wiek obu dziewcząt.
 Veitch rozdziawiła wargi w szoku. Właściwie nawet drepczący u nóg Jones przystanął, na swój koci sposób mierząc przyszłą mistrzynię zbrodni niedowierzającym spojrzeniem. Może nawet pospieszyłby na ratunek, chcąc zapobiec przyszłej tragedii, gdyby nie pobrzmiewający w powietrzu, szczery śmiech właścicielki. Złapała się nawet a koszulkę w miejscu serca, ściskając ubranie między palcami. Po kilku sekundach wygładziła materiał, spoglądając na Davies roziskrzonymi od wesołych łez oczami.
 — A więc twoim zdaniem jestem ładna? — podchwyciła, konfrontując twarz znajomej ze spojrzeniem złotych tęczówek. Pytanie miało zaczepny charakter, a jednak Shay nie oczekiwała odpowiedzi.
 — Niezły plan, przyznaję. Może wolałabyś współpracownika zamiast zakładniczki? Wtedy mogłabym pomóc wyciągnąć większą sumę z bogacza, któremu chciałabyś mnie wydać — wyszczerzyła zęby. — Musiałby być stary, ale podatny na wpływy młodych dziewcząt. Praktycznie nie mógłby wstawać z łóżka, w zasadzie umysł też ledwo by pracował, lecz wystarczająco, by chwalić się młodą żoną. Miałabyś profity z nietkniętego ciała — odwzajemniła uścisk, również nieco mocniej zaciskając palce na dłoni koleżanki.
 Droga nie dłużyła się ani odrobinę. Dziewczyna co rusz spoglądała na wszystkie strony, wyłapując wzrokiem godne uwagi obiekty, czy nocne zwierzęta. Była ciekawa, czy jej rudy kocur pobiegnie za pędzącymi ulicą myszami. Obejrzał się w ich kierunku, lecz nie ruszył z miejsca, wciąż wiernie podążając za właścicielką. Była z niego dumna.
 Przedstawiony obrazek wywołał w szatynce pełne zachwytu westchnienie. Oczarowana widokiem nocnego jeziora nie była w stanie zapanować nad opadającą szczęką.
 — Jest cudowne! — niemal zakrzyknęła. Madie nie musiała czekać, bo Veitch wyślizgnęła rękę z uścisku i pobiegał ku pomostowi z werwą maratonistki przed wyścigiem. Postawiwszy stopy na środku drewnianego podłoża, chwyciła barierkę w dłonie. Wpierw spojrzała w górę, obserwując ogromny księżyc w pełnej krasie. Później osunęła wzrok na pobłyskująca tafle, która w padających promieniach zdawała się równie srebrna co okrąg na niebie.
 Zbłąkany kosmyk brązowych włosów zafalował, podniesiony nagłym podmuchem nocnego powietrza. Shay zadrżała, lecz nawet nagły chłód nie powstrzymał jej przed przewieszeniem ciała na barierką. Jak zahipnotyzowana wlepiała oczy w wodę, doszukując się ruchów pośród ciemnej toni.
 — Są tu ryby? — spytała, nie odrywając wzroku. — Żaby słychać aż tutaj, a pewnie siedzą bliżej brzegu.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — A więc twoim zdaniem jestem ładna?
 — Zmieniasz temat — wytknęła, nie szczędząc jakże złowieszczego uśmieszku. Odgrywała teraz rolę bezlitosnego handlarza ludźmi, który dla zysku przed niczym się nie cofnie! Spojrzała zresztą na Shaylene z taką wyższością, że naprawdę można by się było nieźle przestraszyć. Na szczęście to była tylko niewinna gra, o czym obie powinny doskonale wiedzieć.
 — No, no. — Zacmokała z aprobatą, usłyszawszy wygłoszone przez drugą dziewczynę modyfikacje planu. Wyglądało na to, że pierwotne założenia nie wykorzystywały całkowicie możliwości szatynki, a ta pokazywała właśnie całkiem interesującą stronę. — Nieźle główkujesz, nie powiem, że nie. Nadawałabyś się na wspólniczkę. — To musiała przyznać. Niejedna z jej koleżanek tylko spojrzałaby się na nią dziwnie, gdyby Madelaine zaczęła wysnuwać podobne pomysły. Veitch przynajmniej potrafiła podjąć dowcip zamiast obruszać się, że handel ludźmi to nie materiał do żartowania.
 Dla Davies droga nad staw była tak znajoma, że zauważyłaby pewnie nawet przestawiony w inne miejsce kamień. Ciemność rozświetlana tylko pojedynczymi latarniami nie stanowiła dla niej żadnego kłopotu, bo i po omacku odnalazłaby właściwą ścieżkę. Nawet jeśli otoczenie zbiornika nie było zbyt bezpieczne nocą, bo spomiędzy drzew wychodziło się niemal prosto do wody, blondynka nie miała czego się obawiać. Na pomost trafiła sprawnie jak zawsze, właściwie niewiele uwagi zwracając na otoczenie, a skupiając się bardziej na swojej rozanielonej towarzyszce. Było coś fascynującego w obserwowaniu, jak chłonie każdy widok i ekscytuje się byle czym, normalnie jak szczeniaczek na swoim pierwszym spacerze. Przynajmniej nie było jej trzeba zakładać szelek i smyczy, choć złączone dłonie dziewcząt pełniły w tym momencie chyba podobną rolę. Z jakiegoś powodu Maddie intuicyjnie pilnowała niższej dziewczyny, jakby chcąc się upewnić, że nie odejdzie nagle o kilka kroków w jakieś krzaczory i nie zniknie bez wieści. Przyjęła przecież rolę przewodnika, a z tym i część odpowiedzialności za bezpieczeństwo Shaylene.
 — No właśnie — mruknęła kiedy dotarły na miejsce, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, bo jej jedyna zwiedzająca wystrzeliła w kierunku wody jak strzała. Davies nie pozostało nic innego, jak tylko zapleść ręce przed sobą i z ironicznym uśmieszkiem patrzeć na rozentuzjazmowaną dziewczynę. — Tak myślałam, że ci się spodoba — dodała, również po cichu, nie chcąc przerywać Shay zabawy. Dobrze, że pomost otaczała barierka, bo jeszcze gotowa by wyskoczyć i zamienić się w syrenkę, czy coś.
 —Są tu ryby?
 — A są, są — odpowiedziała, podchodząc w końcu i opierając się bokiem o drewnianą balustradkę. — Nawet można tu łowić, chociaż wielkich sztuk się nie złapie. W końcu to raczej mały stawek.

// Gomen. Q.Q
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Tak myślałam, że ci się spodoba.
 — Skąd to przeczucie? — spytała zaintrygowana, podnosząc lśniące od radości oczy na nową koleżankę. Podejrzewała, że na ten moment nie mogłaby być bardziej szczęśliwa. Wyrwała się z domu i spędzała czas w najcudowniejszy sposób, jak tylko mogła. Również towarzysząca jej dziewczyna zdawała się znajdywać wspólny język z Shay. Nie wyglądała na znudzoną, a na tym szatynce najbardziej zależało.
 Mając Madie tuż obok siebie, Veitch nie była w stanie powstrzymać entuzjastycznych odruchów. Bez zastanowienia objęła rękoma jedno z ramion stojącej obok towarzyszki, przytulając się do niej niczym do wielkiego pluszaka. W tym samym momencie pozwoliła rozweselonemu śmiechowi na opuszczenie płuc i przerwanie nocnej ciszy.
 — Dziękuję, że mnie tu zabrałaś, jest naprawdę cudowne — oznajmiła, rozchylając powoli powieki. Wzrok znów osadziła na lśniącej od księżyca tafli. Drgająca od rybich płetw woda nadawała całości tak magicznego wyglądu, że aż ciężko było uwierzyć w prawdziwość tego miejsca.
 — Łowić? Ludzie nie boją się, że wyłapią wszystkie? — wszak staw nie wyglądał na aż tak duży, by okazy w nim żyjące mnożyły się w nieskończoność. Wydawał się raczej ozdobnym elementem całości. Miejscem przeznaczony dla młodszych lub starszych par, ewentualnie przyjaciół. Nie sądziła, że służył również innym celom.
 Wypuściła ramię Madie z plecionki własnych ramiona, oddalając się na krok. Zaintrygowana niewielką kępką trawy tuż obok krawędzi mostu przykucnęła, wyciągając palce w kierunku wyrastającej pałki wodnej. Chwyciła łodygę, łamiąc ją w połowie i znów wyprostowała plecy.
 — Proszę, to dla ciebie — wyciągnęła znalezisko w kierunku Davies. — Nie jest to co prawda żaden piękny kwiat, ale myślę, że w obecnej sytuacji dobrze spełni jego rolę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Bo jak na razie podobało ci się wszystko, co pokazywałam — zaśmiała się. Nie było to chyba stwierdzenie na wyrost, skoro póki co nie zdarzyło się, by na którąś z atrakcji Shaylene zareagowała czymś innym niż szczerym zachwytem. Takie zachowanie mile łechtało ego samozwańczej przewodniczki po Shadowmount, ale też sporo mówiło o osobowości szatynki. Na początku Madelaine podejrzewała ją o lekki introwertyzm, ale wiele z jej początkowych założeń zostało całkiem szybko obalonych. Nie miała oczywiście nic przeciwko, wręcz wolała Veitch w takiej wesołej odsłonie. Nie żeby tych odsłon znała jakoś wiele, spotkały się przecież nie tak dawno temu nie można powiedzieć, żeby wiedziała zbyt dużo o niższej koleżance. Czuła się do niej jednak dziwnie przywiązana, zapewne dlatego, że czas spędzony wspólnie w tak kojący sposób pozwalał jej oderwać się od przebywania w domu. A może to nie tylko o to chodził? Trudno stwierdzić. Może gdyby się za to zabrał jakiś wzięty psychoanalityk, a nie nastolatka, dałoby się wyklarować jakąś rzetelną opinię. Specjalisty jednak pod ręką nie było, musiała sobie radzić sama.
 — Nie ma za co, dziewczyno — rzuciła. — W końcu obiecałam ci pokazać miasto, nie? Mam jeszcze sporo takich perełek w zanadrzu. — Uśmiechnęła się tajemniczo, nic nie robiąc sobie z faktu, że Shay się do niej przykleiła. w gruncie rzeczy nijak jej to nie przeszkadzało; skoro w ten sposób wyrażała entuzjazm i wdzięczność, to Maddie nie widziała powodu, żeby ją przed tym powstrzymywać. Niech się dziewczyna cieszy, skoro tak mało świata zna i wreszcie może się nim napawać. Nawet Davies ten zachwyt się trochę udzielał, bo choć nad jeziorem zawsze łapał ją pozytywnie nostalgiczny nastrój, teraz to uczucie było jakby silniejsze. Doszła do wniosku, że naprawdę radość musi być większa, kiedy można się nią podzielić. To na pewno było to.
 — Dlatego mało wędkarzy się tu pojawia. Większość łowi, ale prawie wszystko wypuszcza z powrotem. Małych sztuk nie opłaca się zabierać, duże trafiają się rzadko. Poza tym, ilość ryb w stawie jest kontrolowana na bieżąco. Gdyby nagle ich brakło, wpuściliby nowe — wyjaśniła. Co prawda idea moczenia patyka w wodzie przez długie godziny była jej raczej obca, to jednak starała się rozumieć ludzi, którzy widzieli w tym sposób na relaks. System funkcjonował całkiem sprawnie, stąd nie musieli się bać, że nagle w stawku braknie jakiegokolwiek życia. Szkoda tylko, że nie wpływała do niego żadna rzeka, wtedy wymiana byłaby bardziej płynna. No ale cóż poradzić.
 — Dziękuję — odpowiedziała, zaskoczona nieco prezentem, ale zaraz uśmiechnęła się z wdzięcznością. Nie spodziewała się żadnej większej nagrody za swoje wysiłki jak tylko radość w oczach Veitch, a tu proszę. — Mi się podoba, przynajmniej jest oryginalna — zauważyła. Niech tam sobie inni dostają goździki czy tulipany, jak dla niej pałka wodna była wystarczająca.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Mam jeszcze sporo takich perełek w zanadrzu.
 Shay klasnęła w dłonie, ostatkiem silnej woli powstrzymując chęć podskoczenia. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie miała okazję spotkać kogoś, kto nie byłby wymienną służbą zatrudniona przez ojca. A teraz? Teraz starała się dla niej trochę obca dziewczyna, którą spotkała całkowitym przypadkiem podczas pierwszej w życiu ucieczki. Mogło być coś cudowniejszego?
 — W takim razie i ja coś wymyślę na następny raz — uniosła wyprostowaną dłoń do czoła, salutując jak trenowany od lat żołnierz. Pełna energii formowała w głowie nowy plan. Przez myśli przebiegło kilka ewentualnych opcji, w których mogła przebierać i przebierać — gdy trzeba było, wyobraźnia panienki Veitch działała na najwyższych obrotach.
 Wsparta o barierkę spoglądała w rozruszaną przez skaczące żaby taflę. Odbity w wodzie księżyc wirował, lecz nie trwało to długo, nim fale zamarły, ponownie wygładzając na jeziorku idealny okrąg. Shay nigdy nie podejrzewała, że trafi w rodzinnym Shadowmount na tak cudowne widoki. Dotychczas musiała ograniczać podziwiane krajobrazy do ogrodu i widocznego z jego końca skrawka lasu. Czasami spoglądając w niebo marzyła o zostaniu chmurą. Wtedy ojciec nie miałby nad nią żadnej kontroli, mogłaby wówczas podziwiać najpiękniejsze widoki całego wielkiego świata.
 — Nie zastanawiałaś się kiedyś, jak by to było wyjechać z Shadowmount? — rzuciła nieco mrukliwym tonem. Zgarbiła się też nieco, wspierając podbródek na skrzyżowanych na barierce przedramionach. Księżyc odbity w jeziorze wydawał się jej tak hipnotyzujący, że nie była w stanie oderwać od niego wzroku. — Odwiedzić miejsca, o których nawet nam się nie śniło, poznać tylu nowych ludzi, spróbować nowych rzeczy... — prechyliła nieco głowę, przytulając policzek do ramienia. Nie trwało to długo, bo zaraz drgnęła, zaskoczona własnym wyskokiem.
 — Wybacz, zamyśliłam się — krótki, dźwięczny śmiech zwieńczył komentarz.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Okej, następnym razem ty wybierasz — zgodziła się bez wahania. Oparta bokiem o barierkę, mierzyła niższą dziewczynę wzrokiem podszytym niemym wyzwaniem. Przyjęła na siebie rolę przewodnika, to fakt, ale chodziło tu przecież o wyświadczenie przysługi nowej koleżance. Dlatego własnie zdanie Veitch powinno mieć tu priorytet i dopiero gdyby zaczęła wyskakiwać z jakimiś bezsensownymi pomysłami, należałoby przywrócić ją do porządku. Tej nocy zdążyła już jednak udowodnić, że głowę ma we właściwym miejscu i rozumuje całkiem nieźle przy planowaniu wycieczek po mieście. Sama Madelaine też miała już kilka pomysłów w zanadrzu, na wypadek gdyby miały jeszcze jakiś wolny czas do zagospodarowania. Wyspa była przecież ogromna, a Shay sprawiała wrażenie, jakby dotąd nie widziała na niej kompletnie nic. Byłoby to wręcz pogwałcenie obywatelskich obowiązków, stąd naturalną powinnością dla Davies stało się naprawienie owego karygodnego błędu.
 — Zastanawiałaś się kiedyś, jak by to było wyjechać z Shadowmount?
 Zerwała z pobliskiej gałęzi jakiś owocek i rzuciła go bezmyślnie na taflę wody, powodując powstanie rozchodzących się kręgów. Wpatrzona nieco nieprzytomnie w powierzchnię jeziora mieliła w myślach pytanie, które postawione zostało nieco zbyt trafnie. Euforyczna atmosfera wyparowała w jednym momencie, nie dało się tego przeoczyć – zadumane postaci obu dziewcząt były najlepszym dowodem na to, że nieobca była im idea zwiedzenia szerszego świata.
 — Wybacz, zamyśliłam się.
 — Ale zadałaś bardzo dobre pytanie. — Sama również otrząsnęła się z tej niemalże medytacji, podczas której wypłynęła świadomością gdzieś daleko poza brzegi zamieszkiwanej od urodzenia wyspy. Oderwała wreszcie wzrok od jeziorka i spojrzała w kierunku niższej dziewczyny, z najwyższą uwagą badając jej reakcje. Rozmawianie o niektórych sprawach było dość ryzykowne, nawet z pozornie przyjazną i niegroźną osobą. Madelaine słyszała plotki, marne strzępki informacji na temat formującego się ruchu przeciwnego panującemu na Shadowmount systemowi. Domyślała się, z jakim ryzykiem związana jest tego typu działalność, jednak nie mogła zaprzeczyć, że ów temat działał na nią jak magnes na opiłki żelaza.
 — A ja ci odpowiem, że myślałam nad tym dużo. I gdybym tylko miała możliwość stąd wyjechać, skorzystałabym z niej — strzeliła, stawiając wszystko na jedną kartę. Na cóż, najwyżej w krzakach siedział jakiś szpieg, który zaraz wywali ją na ziemię jednym ciosem i zawlecze za szmaty przed wymiar sprawiedliwości, oskarżając o działalność wywrotową. Albo coś. Przynajmniej była szczera sama ze sobą i wobec nowej koleżanki, z którą chcąc nie chcąc wyczuwała jakąś nieokreśloną więź. Nie wiedziała jeszcze, na czym się to opiera, ale gdzieś podświadomie zdecydowała się zaufać Veitch, choć zdrowy rozsądek byłby temu przeciwny na każdy możliwy sposób.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach