Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Niektórzy nie potrzebowali nie wiadomo czego, aby się uśmiechnąć. Czasem wystarczy coś niewielkiego i niewinnego, aby poprawić komuś humor. Dla Faith sam fakt, że robiła coś dla aniołów wystarczał, aby chodzić po tych terenach z uśmiechem na twarzy, przecież od dłuższego czasu cały czas miała tylko na głowie pracę dla swoich uroczych Smoczątek, biegających po Desperacji jak niecierpliwe dzieci. Niby sama się zgodziła na to, ale jednak. Wolała jednak nie pozwalać im zbliżać się do tych terenów, jako iż na dalszą metę wiedziała, jacy byli. Dopóki nie było potrzeby, aby pokazywać im Eden, żaden z aniołów wspomagających organizację nie przyprowadzał ich - a przynajmniej nie słyszała o takich przypadkach. Zastęp rzeczywiście mógłby się zdenerwować, a tego nikt nie chciał.
Na słowa anioła Beatrice kiwnęła głową, ponownie rzucając okiem na zioła w koszu od Elemis. Oczywiście, zrobili co mogli, nawet jeżeli ona w sumie nie zrobiła za wiele... To Hanael zajął się drogą i upewnianiem się, że zbierają to, co trzeba, a po ataku to Hayaiel zajął się zdenerwowanym zwierzęciem. Jej rola ograniczyła się tutaj do martwienia się i uśmiechania, co wyglądało słabo. Jej myśli jednak szybko poszły na zupełnie inny tor, kiedy przypomniała sobie, że przecież ona i Hanael nie byli jedynymi, którzy tutaj przybyli. A co, jeżeli reszta również wpadła w tarapaty?
- Miejmy taką nadzieję... Ale martwię się o resztę. - chciała odwzajemnić uśmiech w pełni przyjaźnie, jednak widać było jak na dłoni, że była nieco zaniepokojona, jeżeli anioł nie zrozumiał jej wypowiedzi. Elemis ostrzegała, że mogą wpaść na to i owo, ale czy zdołała wyczuć zagrożenie i zdołać dotrzeć do przynajmniej jednej grupy, tak jak obiecała? Faith chciała w pełni wierzyć, że reszta również wyszła z ewentualnych problemów obronną ręką, jeżeli oczywiście na nie wpadła.

Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z pewnością w niczym nie przypominał "kucyka z Krainy Tęczy". Może tylko w tym, ile kolorów krwi znajdowało się na jego ubraniu. Czy posoka martwego konia była zielona? W niezdrowym kolorze zgnilizny, śmierdząca rozkładem oraz pleśnią? Nie wiedział i nie chciał się przekonywać. Miał dość na ten jeden raz. Chciał już tylko odpocząć.
Odgłos końskiego rżenia oddalił się wraz z głuchymi uderzeniami kopyt. Cisza jednak nie zapadła, słyszał nadal kaszel Lise oraz jej ciche pytania. Wspierając się wciąż na jednej ręce, drugą uniósł, aby potrzeć twarz. Przełknął zbierającą się w ustach gęstą ślinę, nim zbliżył się do anielicy, podążając na czterech, niczym niepewne dziecko.
- T-tak - odpowiedział cicho, natrafiając dłonią na jej ramię. Ujął ją, siadając na kolanach przy dziewczynie.
- C-co się stało? Co mam zrobić? - Krzyczała. Jest pewny, że krzyczała. I na pewno jest w gorszym stanie niż on. Musi się wziąć w garść i pomóc.
Przesunął ręką po jej ramieniu, szukając obrażeń. Ale czy powinien? Czy nie jest brudny? Chyba lepiej, aby nie dotykał ran, jeśli jakieś są. Myślało mu się strasznie wolno, ciężko i boleśnie, ale uznał trzymanie dłoni z daleka od ewentualnych rozcięć za mądrzejsze. Zatem zabrał zaraz ręce, sięgając po torbę. Dostał z niej bukłak.
- Mamy jeszcze trochę wody - mówił cicho i dość słabo, robiąc przerwy między słowami. Czuł się strasznie osłabiony. To dobrze, że koń odbiegł, nie dałby rady teraz nawet użyć żadnej mocy, aby się próbować obronić. Byłby celem łatwiejszym niż piniata przywiązana do gałęzi.
Wyciągnął dłoń trzymającą bukłak w stronę Lise, aby mogła przemyć sobie rany.

Rzut pierwszy: 3
Rzut drugi: -
Suma pierwszych rzutów: 30
Ilość odegranych kolejek:  4
Osłabienie: 2/2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Kiedy bestie pozostały daleko za ich plecami, mogli odetchnąć z ulgą, bowiem na horyzoncie nie pojawiło się już żadne niebezpieczeństwo. Być może opaczność boska nadal na nimi czuwała, być może była to jedynie cisza przed burzą. Być może, które nie napawało nikogo entuzjazmem.
  Jedno było pewne — skończył się szlak, a to znaczyło, że mogli wrócić do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło.
  Do dzieła!


ETAP TRZECI — BEZPIECZNY POWRÓT
Etap trzeci jest najprostszy. Podczas jego trwania obowiązują zaledwie dwie kolejki, w trakcie, których rzucacie tylko raz kostką. Jest to kostka na wydarzenie z poziomu łatwego, więc mam nadzieję, że powrót będzie w miarę bezpieczny dla Waszych postaci. Potem pojawi się długo wyczekiwane podsumowanie misji.
Azazel oraz Maria nie przeszli pierwszego etapu. W grze pozostali Lilo i Fabien oraz Faith i Hayaiel.

Termin: 27.06.


Przeszkody na drodze:
[1], [6], [4]  — Na twojej drodze pojawiła się bestia z poziomu łatwego oraz konieczność kolejnego rzutu.

[2], [5], [3] — Kiedy podeszwy butów raz za razem zanurzały się w ściółce leśnej, a twój wzrok lawirował w poszukiwaniu zagrożenia, dostrzegłeś w trawie coś błyszczącego. W przypadku zignorowania ówże zjawiska - po prostu idziesz dalej, ale gdy zdecydujesz się po niego sięgnąć, pojawia się konieczności ponownego rzutu.


Opcje na spotkanie zwierząt z poziomu łatwego:
[1] — Dostrzegłeś w zaroślach fenrira. Jego czujne spojrzenie spoczywało na twojej sylwetce, ale nie wykonał żadnego ruchu, by się do ciebie zbliżyć. Kiedy zajrzałeś mu w oczy, z gardła stworzenia potoczyło się charakterystyczne dla jego rasy wyjcie, po chwili zwierzę zniknęło w krzewach. Zostałeś ogłuszony na czas trwania dwóch kolejek.

[2] — Kiedy stawiałeś swoje nogi ostrożnie na ściółce leśnej, zatrzymałeś się nagle, gdyż o to nieopodal znalazłeś zranioną Ikuruę Małą!; jej skrzek dolatywał do uszu z daleka. Kiedy zdecydowałeś się do niej podejść i ocenić jej obrażenia, na ogonie zwierzęcia pojawił się ogień, który niemal natychmiast rozprzestrzenił się po linii kręgosłupa. Uruchomił mechanizm obronny. Musisz to zrozumieć! Jest ranny i przestraszony. Jeśli zdecydujesz się mu pomóc, to na pewno się oparzysz, ale kto wie, może w ramach wdzięczności stworzenie zechce ci towarzyszyć do końca swoich dni. Decyzja zostanie podjęta na samym końcu rozgrywki. Będzie zależna od ilości zebranych roślin!

[3] — Masz pecha! Tuż koło twojego nosa przeleciał barwny motyl, który zwie się Modraszka Trująca. Niestety rozpylił nad twoim policzku pył, w skutek czego skóra został podrażniona. Czujesz jej swąd i walczysz sam ze sobą, by jej nie podrażnić płytkami paznokci. Swędzenie trwa dwie kolejki.

[4] — W oczy rzuciła ci się mała postać usytuowana na gałęzi - Tatria Mała. Szturchasz swojego partnera po plecach, by pokazać mu to urocze stworzenie, lecz ono nagle znika. Wzruszasz ramionami.

[5] — Król lasu wolno wysuwa się spomiędzy drzew. Wpatruje się w ciebie uważnie, ale dostrzega w tobie dobrą duszę. Wyciąga drewnianą rękę, a potem wręcza ci kilka kwiatów igielniczki. Rzuć kostką, ile liści dostałeś!

[6] —  Do twoich uszu dolatują piski i skrzeki nieznanego pochodzenia. Zatrzymujesz się raptownie i rozglądasz dookoła, by namierzyć źródło tych dźwięków. Czujesz jak serce bije mocno w piersi. Słyszysz szelest nad swoją głową. Podnosisz ją, chcąc spojrzeć w górę i wtem z gałęzi spada wprost na Ciebie przemieniony w napadzie strachu kromstak. Jego pazury konfrontują się z Twoją twarzą.


Opcje po dostrzeżeniu błysku w trawie:
[1] — Sakiewka z monetami. Między brzęczącymi pieniędzmi znajduje się fiolka płynu odkażającego (3 użycia)!

[2] — Podręczne lusterko w srebrnej oprawie. Gdy je podniosłeś, okazało się, że znajdował się pod nim wielki żuk. Przestraszony owad prysnął parzącym jadem na twoją dłoń i uciekł w trawę. Masz kilkanaście drobnych, acz niezwykle piekących plamek na śródręczu.

[3] — Ptasie jajo. A gdzie są rodzice...? Po dłuższej chwili zdajesz sobie sprawę, że para majestatycznych, ale też podenerwowanych orłów poderwała się z pobliskiego drzewa, mając niekoniecznie pokojowe zamiary względem ciebie i twojego partnera.

[4] — Nabój z pistoletu. To nie wróży zbyt dobrze. A na pewno nie jest nadmiernie przydatne.

[5] — Nóż. Piękny, bardzo dobrze wykonany. Rękojeść przedmiotu zrobiona jest z ciemnego drewna ozdobionego złotem. Z pewnością narzędzie długo ci posłuży i nigdy się nie stępi, a jego niewielkie rozmiary (10 cm ostrze) sprawiają, iż jest niezwykle wygodny do noszenia.

[6] – Zegarek wysadzany szlachetnymi kamieniami. Na dodatek działający! Zaaferowany znaleziskiem, nie zauważyłeś, że leży w kępie trującego bluszczu, w który bezmyślnie wkładasz rękę.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Anioł zwolnił swój krok, aby spojrzeć na Beatrice. Uśmiech zniknął z jego twarzy dość szybko, kiedy doszły doń nowe informacje.
-Resztę? Ktoś jeszcze wybrał się do lasu poza waszą dwójką? - To nieroztropne szwendać się samotnie po niektórych częściach Edenu. Nawet dla anioła. Nie wszystkie moce nadają się do obrony i nie wszystkie zwierzęta są przyjaźnie nastawione. Jednym z przykładów mógł być choćby ten tygrys. Hayaiel rad był, że akurat tamtędy przelatywał. Kto wie co by się stało, gdyby ich ścieżki się w porę nie skrzyżowały. Jednak cieszył by się jeszcze bardziej, gdyby to tropy dzikiego kota nigdy nie zawędrowały do tego miejsca.
- W takim razie, pospieszmy się.
Ledwo wypowiedział te słowa gdy do jego uszu dotarły niepokojące odgłosy. Czyżby kolejny potwór? A może tygrys wydostał się z klatki wcześniej i dopadł jakąś pomniejszą ofiarę? Cokolwiek to było, Hayaiel nie mógł tego zignorować. Jeszcze nie wyciszył się dostatecznie po ostatnim spotkaniu, wiec sił miał najwyżej na postawienie jednej bariery. Ugiął lekko kolana, rozglądając się. Dłoń odruchowo sięgnęła ku rękojeści miecza, chociaż jeszcze się nań nie zacisnęła. Wciąż ma czas zareagować bez wylewu krwi. Zastygł w bezruchu starając się uspokoić na tyle, na ile potrafił opanować swoje odczucia.
Musiał przyznać, że szelestów nad głową się nie spodziewał. Raczej starał się nie podnosić wzroku, ze względu na ostre światło. Niestety zrobił to, za chwilę żałując swej decyzji. Na jego twarz spadło coś niedużego, ale szalenie ruchliwego.
Oj nie miał anioł szczęścia do kotów. Jego zmora i przekleństwo. Jak nie spróbują się ocierać o nogi, to zaraz skaczą na głowę z kredensu, zwabione co bardziej ruchliwymi elementami jego ubioru, albo mnogością ozdób i migoczących świateł tańczących w jego włosach. Twarz anioła natychmiast przybrała czarną barwę. Jego bariery nie są zbyt skuteczne w tak bliskim zwarciu.  Kromstak zdążył nie tylko zadrapać nieskazitelnie białe i gładkie lico anioła, ale również wplątać się w jego włosy. Cóż za ironia... pokonał go ośmiocentymetrowy zwierzak.
Nie każdy ma to szczęście, zobaczyć Hayaiela w podobnej sytuacji. Odartego z godności, klęczącego i zasłaniającego się rękoma przed ewentualnym, kolejnym atakiem ze strony mikrego stworzonka, które aktualnie wiło się między puklami starannie zaplecionych w ozdobne łańcuszki włosów. Dźwięk ten mógł przypominać tańczące na wietrze dzwonki, gdyby nie piski jedynie pogłębiające traumę Anioła. Albinos wcale nie wyglądał na kogoś, kto miałby sam sobie z nim poradzić - teraz to nawet albinosa nie przypominał. Przynajmniej nie przez najbliższy kwadrans. Sam musiał wpierw oswoić się z tą sytuacją, zanim podejmie jakiekolwiek kroki. Do tej pory nic jeszcze nie było w stanie przerwać ciągłości skóry na jego twarzy. Mocno krwawiło? Nie miał pojęcia. To go sparaliżowało, chociaż zagrożenie nie było wcale realne. Brakowało mu bodźca, który odsunie jego uwagę od nieszczęśliwego zdarzenia. W tym momencie zapewne sam przypominał przestraszonego kromstaka, kompletnie zmieniając swój wygląd oraz zachowanie.
- Beatrice... możesz go zabrać? - Te słowa, dość ciężko przechodziły mu przez gardło. Jednak obok nie było w ogóle Jahleela, który bez słowa zająłby się nieznośnym kocurem. Mógł mieć co najwyżej nadzieję, że Beatrice nie puści w obieg jakiś dziwnych plotek na ten temat, ani co najważniejsze - nie boi się "gryzoni"!

Kostki: 6 i 6
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Jedna para przed nami na pewno - odpowiedziała mu, próbując sobie dokładnie przypomnieć, kto tak naprawdę w końcu poza nimi mógł się kręcić po lesie - Obydwoje blondyni... "Lise i Fab", jeżeli dobrze łączę imiona? Przepraszam, nie do końca mam już pewność. Łącznie nas było ośmiu, razem ze strażniczką, aczkolwiek nie mam pewności, kto poza naszą czwórką wkroczył na ścieżki.
Wszak tamto dziecko spojrzało na anielicę i rzuciło "panienka Liselotte", zanim ruszyli przed nimi. Jeżeli wpadli w tarapaty o skali podobnej do niej i Hanaela, to tylko łaska Boża mogła im pomóc - albo inny anioł, jeżeli mieli tyle szczęścia co oni. Albo Elemis. Naprawdę, w tej chwili przez chwilę zaczęła się denerwować, starając się odrzucić całą masę pesymistycznych myśli. Zdecydowała, że będzie wierzyć w bezpieczny powrót każdego anioła, który rzeczywiście zdecydował się wziąć udział.
Jej myśli zajęły ją na tyle, że nie usłyszała za wiele i kiedy nagle spojrzała na Hayaiela, aby coś powiedzieć, jej oczom ukazał się bardzo niespodziewany widok. Oto Hayaiel, kolejny rycerz w białej zbroi (a właściwie - w pięknych i bogatych szatach), który to zdołał uratować Beatrice oraz Hanaela w starciu z ognistym tygrysem, dumny anioł zastępu, został pokonany przez przestraszoną i uroczą kuleczkę czystego cukru, która zaczęła paradować po jego twarzy, a następnie wplątała się w jego długie włosy. Anielica oglądała tę jakże niespotykaną scenę rodem z komedii z delikatnym uśmiechem na twarzy, mimo iż tak naprawdę w jej głowie pojawiła się tylko jedna myśl - jakim cudem?
Kiedy już zdołała zbadać całe wydarzenie, prawie parsknęła śmiechem - z trudem jednak powstrzymała tę chęć, ograniczając ją do cichego chichotu ukrytego za dłonią, którą przyłożyła do ust. Z czystego szacunku do Hayaiela, tylko i wyłącznie. W innym przypadku raczej by się nie powstrzymała. Dziwnie patrzyło się na tak dumnego anioła, którego twarz nagle zrobiła się wręcz czarna, a w jego włosach wciąż uparcie skrywało się niewinne stworzenie.
Na prośbę anioła Beatrice kiwnęła głową i podeszła spokojnie do niego, a następnie zaczęła szukać stworzenia w jego włosach, starając się nie uszkodzić żadnych ozdób. Kiedy tylko odnalazła wystraszonego kromstaka, delikatnie go złapała i szybko wypuściła, kiedy tylko oddaliła się nieco od Hayaiela, przyglądając się, jak zwierzę znika w krzakach. Zainteresowało ją jednak to, że coś ponownie poruszyło się w oddali - nie miała pewności, co to było, stąd czekała na rozwój wydarzeń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Całe szczęście - szepnęła, zyskawszy potwierdzenie, że chłopcu nic poważnego się nie stało. Jej własny stan był w tym momencie kwestią zaledwie trzeciorzędną, nawet jeśli w kategorii pilności wygrywała pierwsze miejsce. Niewiele było jednak rzeczy prostszych dla anielicy niż zakładanie opatrunków, z czym przecież zapewne poradziłaby sobie nawet przez sen. Uporanie się z raną po ugryzieniu wymagało skupienia i staranności, jednak nie było umysłowym wyzwaniem. Bardziej przejmowała się tym, by nie martwić Fabiena swoimi tymczasowymi dolegliwościami. Biedak sporo przeszedł, a w dodatku wielu rzeczach nie mógł przekonać się na własne oczy. Wiadomo zaś powszechnie, że nie taki diabeł straszny, jak go malują i wiele spraw jawi się w o wiele jaśniejszych barwach, kiedy się na nie spojrzy samodzielnie zamiast wysłuchiwać cudzej relacji.
- Nic groźnego - odpowiedziała od razu, zamaszyście otwierając apteczkę. - Zraniłam się w nogę, ale uporam się z tym raz-dwa. - I jak powiedziała, tak zrobiła, w międzyczasie wyrażając także entuzjastyczną wdzięczność za podanie wody. Wreszcie po pewnym czasie rana po ugryzieniu została doprowadzona do porządku, bukłak powrócił z ręce młodszego anioła, zaś Lise powoli podjęła próbę stanięcia z powrotem na nogi... a potem jeszcze jedną, by w końcu wysiłek przyniósł rezultaty. Po tym wszystkim, czego doświadczyli w lesie, nie miała ochoty przebywać w tych dzikich ostępach ani minuty ponad absolutną konieczność. Czekała ich jeszcze droga powrotna i oby była bezpieczniejsza.
- Czas ruszać - zakomenderowała, bezmyślnym ruchem dłoni przeganiając sprzed swojej twarzy jakiegoś motyla-kamikaze. Z jakim gatunkiem się zetknęła stało się jasne już chwilę później, kiedy na policzku anielicy pojawiło się uporczywe swędzenie. Wykrzywiła się to w jeden, to w drugi sposób, starając się zniwelować nieprzyjemne uczucie, co jednak nie pomogło zbyt wiele - efekty drażniącego pyłku trzeba było zwyczajnie przeczekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jest to możliwe. Wszak Hayaiel nigdy nikogo do siebie nie dopuszczał bliżej niż na długość wyciągniętej ręki, żyjąc nadal w swojej złudnej niematerialności, w której kontakt fizyczny nie istnieje. Z jednej strony jest to odrobinę smutne, bowiem nadal nie pogodził się z tym ciałem, a jego fobia potrafi się rozpędzić naprawdę daleko. Przez co nie jest w stanie zbyt długo przebywać w pomieszczeniach zamieszkiwanych przez inne osoby. Wyjątek stanowił Jahleel, ze swoją władzą nad żywiołem wody i powietrza. Zawsze dawał aniołowi złudne wrażenie czystości. Przez co Hayaiel był w stanie jeszcze od czasu do czasu pokazać się w jego domu i zjeść z nim posiłek. Z drugiej zaś strony, nie mógł nie docenić faktu iż materialne ciało oraz wola - jak bardzo kulawa by nie była - pozwalały mu na pomoc potrzebującym. Tutaj kończyła się bezczynność i bezradne rozkładanie rąk. Mógł podnieść leżącego, zatamować krwawienie albo zatrzymać czyjś atak. To niemalże jak wieczne przyzwolenie na ratunek. Odwrócenie czyjegoś złego losu. Na szczęście takie akcje zdarzały się wyjątkowo rzadko. Przynajmniej jeśli chodziło o Eden. Łatwo w tedy o zatracenie się. Każdy nagły dotyk, na który anioł nie przyzwolił, był dlań szokiem. Niczym kubeł zimnej wody, albo wręcz przeciwnie, węgiel rzucony na odsłoniętą skórę. Mógł nosić rękawiczki, długie włosy, kilka warstw tkaniny, ale i tak poczułby obcy nacisk.
Tak jak teraz. Cierpliwie czekając aż Beatrice uwolni Kromstaka z pułapki. Ciężko było nie skupiać na nim swoich myśli. Zawsze starał się je poprawnie nazwać, kiedy dochodziło do podobnych kontaktów. To ćwiczenie w jakiś sposób pozwalało mu się uspokoić. Musiał zdecydować czy to jest dobre, czy przyjemne, czy bolesne. Poprzez brak kontaktów również ta zdolność była znacznie zacofana i upośledzona. Chociaż uważał się za doskonałego obserwatora, to jednak co innego patrzeć na inną osobę, a odczuwać samemu. Podniósł głowę, kiedy anielica uwolniła go od zwierzęcia.
- Dziękuję.
Nie był z siebie zbyt dumny. Okazał słabość przy kimś obcym, a to mogło być jedynie zapowiedzią przyszłych kłopotów. Powstał, chociaż jego skóra nie powróciła jeszcze do naturalnego koloru. Beatrice oddaliła się nieznacznie, jednak Coś nadal szeleściło w zaroślach nie dając mu się rozluźnić. Z chęcią zaciągnąłby się dymem z jakiś słodkich ziół. Niestety bezpieczeństwo anielicy było w tym momencie ważniejsze od jego fajki. Obserwował ją uważnie, nie ruszając się z miejsca. Miał nadzieję, że to nie kolejny Kromstak. Coś za dużo zwierząt czaiło się w tym lesie. Z radością powita chwilę, w której będzie mógł ponownie wzbić się w powietrze i wrócić do domu. Wystarczy już tych stresów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyciąganie kromstaka z tak bujnych włosów, jakimi mógł się pochwalić Hayaiel, z pewnością nie należało do najłatwiejszych zadań, ale sama anielica zauważyła, że bawiła się o wiele lepiej niż powinna - chociażby dlatego, że w połowie zaczęła też się zastanawiać, jak on musiał o nie dbać, aby te były w tak dobrym stanie. Sama Beatrice była dumną posiadaczką długich włosów, ale przy Hayaielu była jak małe dzieciątko. Było to dosyć zabawne zważając na fakt, że to zazwyczaj panie takowe posiadają, a nie panowie, ale cóż, kto co woli. Miło było dostać okazję dotknięcia ich, jako iż Hay unikał jakiekolwiek dotyku mocniej niż ona. Oczywiście, miała to na uwadze i starała się wyciągać zwierzę tak delikatnie, jak się tylko dało.
Ale z tym się już uporali, był inny problem.
Najemniczka tylko zdążyła kiwnąć głową na podziękowanie swojego towarzysza, jako iż jej uwaga poszła całkowicie na dźwięk ruchu w krzakach, między drzewami, cokolwiek. Cały czas cicho wierzyła, że było to wszystko, byleby nie ten nieszczęsny tygrys... Ku jej radości, miała rację. Jej uwagę przykuł kromstak, który powoli wspinał się coraz wyżej na drzewo - które nie było zwykłym drzewem, o nie. Był to sam król lasu, który po szybkim spojrzeniu na zwierzę skierowało swój wzrok na anielicę, która delikatnie schyliła głowę w geście powitania. Ten jednak cały czas musiał się nad czymś zastanawiać, jako iż przed dłuższą chwilę w ogóle się nie poruszył, cały czas ją obserwując. W końcu jednak coś się poruszyło, a Beatrice zauważyła, jak ten powoli wyciąga rękę w jej stronę, co zachęciło ją, aby zrobić krok w jego stronę. W dłoni enta znajdowały się kwiaty igielniczki, dokładniej sześć kwiatów, co wywołało delikatny uśmiech na twarzy Faith. Były to naprawdę przeurocze rośliny, aczkolwiek dalej nie miała pewności, co ent chce z nimi zrobić. Podawał je?
Kolejny ruch dłoni enta wzmocnił tę małą tezę.
Anielica nieco zdziwiona wskazała na siebie, jakby chciała zapytać, czy naprawdę może je wziąć ze sobą, na co ent odpowiedział kolejnym ruchem. Bez zbędnego ociągania się, Faith delikatnie przyjęła od niego aż sześć kwiatów igielniczki, delikatnie kłaniając się w geście podziękowania. Chwilę potem król lasu zniknął, a anielica schowała kilka z kwiatów do swojej torby tak, aby ich za mocno nie przygnieść.
- Szanuj naturę, a ta się odwdzięczy - powiedziała radośnie, odwracając się w kierunku Hayaiela - Postarajmy się jednak nie zbaczać ze ścieżek i wrócić do bezpieczniejszej części Edenu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niewiele mógł pomóc. Siedział zatem w milczeniu, czując, jak ból przecina jego ciało. Krew płynęła wartko w tętnicach, pulsując z każdym uderzeniem serca. Na szczęście to uspokajało się, a wraz ze zwalnianiem bolesnego obijania się o żebra, odpuszczała też migrena.
Uniósł wolno dłoń, przecierając oczy i odgarniając włosy. Sprawdził, czy jego warkocz jest nadal na swoim miejscu. Nie chciał go stracić, z ulgą zatem zauważył, że kosmyki jak były długie, tak długie pozostały. Mokre i brudne... Ale to ogarnie po całym, wesołym zbieraniu roślinek.
Właśnie, roślinki... Teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, przypomniał sobie, że mieli zbierać te... Te... Jak im tam?
- Panienko Lise...? - Spytał cicho, kiedy usłyszał, że wstaje. - Przypomni mi panienka, co mieliśmy zbierać? - Muszą to jeszcze zrobić. Nie daruje sobie niewypełnienia zadania niezależnie od stanu, w jakim się obecnie znajdował. Świadomość, że zawiódł innych boleć będzie mocniej niż najgorsze ugryzienie.
- Jeśli panienka nie czuje się na siłach, to zrobię to sam - Zapewnił jeszcze i aby pokazać, ile to ma energii, podniósł się z ziemi. Trochę chwiejnie, ale zaparł się i powoli oboje ruszyli na plantację. Niespiesznie, wspierając się na sobie. Żadne nie było teraz w stanie na hasanie, wobec tego trzymali się pod ręce, postępując krok za krokiem.
Zbieranie roślin poszło dość łatwo. Najwyraźniej inne zwierzęta uciekły przed koniem, zatem poza jednym motylkiem mieli względny spokój. Z kolei ziemia zasilana trupami zniesionymi przez ogiera wydała hojne plony, obrastając w kaukaski granat oraz alteę. Szczególnie z tym pierwszym młodzieniec nie miał problemu, spokojnie i niespiesznie odnajdując rękoma kiście i zrywając je. Delikatne kwiaty zostawił Lise. Anielica uprzednio go tylko nakierowała, co powinien zrywać.
Z chwili na chwilę zmęczenie łapało go coraz mocniejsze. Ręce ciążyły, a głowę wypełniała miękka wata nieskładnych myśli. Owoce ścinał bardzo mechanicznie, nawet nie zwracając uwagi, które to już z kolei grono. Znaleźć, obciąć, wrzucić w koszyk. Znaleźć, obciąć, wrzucić w koszyk... Znaleźć, obciąć, wrzu- oh? Jedna kiść upadła mu na stopę. Zdziwił się tym z lekka. Niemożliwe, aby się pomylił, ręce nigdy go jeszcze nie zawiodły. Wycelował w koszyk. Kucnął zatem ostrożnie i z sercem w gardle zaczął badać, co było powodem tego dziwnego zdarzenia. Ktoś mu zabrał kosz? Jakieś kolejne zwierzę? Zdziwiony zdał sobie sprawę, że po prostu... Był pełny. Owoce wręcz wysypywały się z niego i przez to ostatnia kiść się nie zmieściła, zsuwając się z górki i padając mu na nogę. Podniósł ją.
- Panienko? Tyle będzie dobrze? - Nie bardzo już ma, gdzie wsypywać kolejne sztuki... Trzymane grono póki co wrzucił sobie w torbę. W ostateczności część przeniesie właśnie tam, jeśli nadal będzie mało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skrzywiła się po raz kolejny pod wpływem uporczywego swędzenia, rada że Fabien nie jest w stanie zobaczyć tych niezbyt skutecznych zabiegów. Oboje przedstawiali sobą żywą definicję opłakanego stanu, ale tylko Lise była w stanie zobaczyć tę tragedię na własne oczy. Tym więcej miała w sobie podziwu dla młodszego kolegi, który dzielnie znosił stawiane im na drodze przez los przeciwności, choć niejeden na jego miejscu już dawno uległby panice. Szczególnie ostatnia konfrontacja z pożeraczem koszmarów była absolutnie beznadziejna, ale przecież nic już nie mogli z tym zrobić. Pozostawało tylko podnieść się jakoś, otrzepać z kurzu i iść dalej, a właściwie powoli wracać. Dotarli już na tyle głęboko w las, że powinni bez problemu wypatrzeć poszukiwane przez siebie rośliny, których w pewnym oddaleniu od ścieżki z pewnością było pod dostatkiem.
- Nie, nie - zaprzeczyła natychmiast zmartwieniom chłopaka. - Nic mi nie jest. Poza tym, we dwójkę poradzimy sobie szybciej. - Nie mogła przecież pozwolić, żeby sam się ze wszystkim męczył. Nie póki była jeszcze w stanie ustać na nogach i się ruszać.
Koniec końców zbiory poszły im całkiem gładko i bez żadnych spektakularnych przygód. Po udzieleniu Fabienowi krótkiego instruktażu, jak rozpoznać kształt, rozmiar i fakturę kaukaskich granatów, powierzyła mu zajęcie się nimi, samej koncentrując się na kwiatach altei, spokojnie i bez pośpiechu wrzucając kolejne sztuki do swojego koszyka. Co jakiś czas zerkała w kierunku kręcącego się nieopodal anioła, upewniając się, jak mu idzie. Wyglądało na to, że rzeczywiście radzili sobie dobrze i nic innego nie zamierzało już im przeszkadzać, więc można było skupić się na powierzonym zadaniu.
- Hm? - obróciła się na dźwięk głosu, od razu spoglądając na przepełniony koszyk. - Tak, więcej już tu i tak nie zmieścisz. Świetna robota - pochwaliła towarzysza, zerkając też od razu na własne zbiory. Istotnie, ten teren obfitował w roślinność, ale i tak mogli jej zebrać ograniczone ilości. Kiedy zaś rozejrzała się wokół, z zadowoleniem zauważyła, że i tak zdołali nazrywać z grubsza wszystko, co najbliższa okolica miała do zaoferowania.
- Możemy wracać - zadecydowała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miło mu się zrobiło, kiedy usłyszał pochwałę. Uśmiechnął się nawet lekko, zaraz po tym się całkiem uroczo, delikatnie się rumieniąc. I gdyby nie zmęczenie, odbijające się na twarzy, zapewne cały grymas jak i postawa blondyna wyglądałaby żywiej. Niestety, nie miał tyle sił, aby wykrzesać z siebie coś ponad to. Marzył już tylko o kąpieli i śnie. Chociaż nie był pewny, jak powinien spać ze szwami na karku...
Ciche westchnienie opuściło jego usta, zanim zebrał się na ostatni spacer. Bardzo wolny. W zasadzie snuli się tylko. Lise nie mogła szarżować z ranną nogą, a Fabien był całościowo osłabiony. Wspierając się zatem na sobie i niosąc kosze, krok za krokiem ruszyli w drogę powrotną.
Nie zdawał sobie sprawy, że motylek potraktował towarzyszącą mu anielicę drażniącym pyłkiem. Trwał w przeświadczeniu, że chociaż ta część ich wyprawy przebiega bez problemów. Miał tylko nadzieję, że reszta ukończyła swoje wycieczki bez podobnych problemów. On sam może cierpieć.
- Panienko? Obieca mi panienka, że powie, jeśli inni też będą ranni? - Nie chce, by ukrywano przed nim przykre fakty z troski czy świadomości, że był w najgorszej pozycji. Jeśli tylko on odniósł sromotną porażkę, to było do przewidzenia. Ale wolałby nie być trzymany w fałszywym poczuciu, iż reszta jest zdrowa. Chciałby mieć pełen obraz sytuacji, jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało dla niewidomego.
Ich podróż tylko w jednym momencie zburzył nieprzewidziany postój. Fabien znów trafił na coś butem, schylił się zatem po owy przedmiot. Nożyk. Mając kolejne, czarne myśli, wrzucił go tylko szybko w torbę. Chciał już wyjść z tego lasu i wrócić do miasteczka. Z tego względu ruszyli w dalszą drogę w milczeniu. Ku ich wielkiej uldze bez spotkania niczego więcej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach