Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

- Jesteś za brzydki na pegaza - zbiła bezlitośnie nadzieje Kapitana. Nie nadawał się na skrzydlatego konia, prędzej na Marsjanina, może jakiegoś trolla - z usposobienia jak najbardziej - albo inne dziwne, leśne stworzenie. Przynajmniej przy takiej opcji Verity zamierzała obstawać, zaprzeczając kategorycznie, jakoby w osobie swojego współlokatora mogła jeszcze widzieć człowieka. Żaden ludzki organizm nie byłby w stanie wytrzymać tylu godzin spędzonych bez snu, przed ekranem komputera i odżywiania w sposób przyprawiający o palpitacje serca. Pamiętała doskonale, jakim wzrokiem jej mama patrzyła na wszystkie "sklepowe" słodycze i przekąski, a potem poważnym tonem wymieniała wszystko to, co jest w nich niezdrowego. Jako małe dziecko w ogóle nie rozumiała, o czym mowa. Obecnie olewała sprawę stuprocentowo świadomie, jako że na pewnym etapie nauki i tak musiała się obkuć z tych czy innych substancji chemicznych. Nie była jednak aż tak wciągnięta w śmieciowe żarcie jak czterooki kolega, któremu przewidywała rychłe zejście z tego świata z powodu niewłaściwej diety.
I kto tu po kim będzie dziedziczył, ha?
- Jedno i drugie jest wyczerpujące. - Wzruszyła ramionami po raz kolejny. - A w końcu ciąża to nie jest taka wielka tragedia. Niektórzy, wyobraź sobie, nawet się z niej cieszą.
Miała w tym w końcu nieco swoich doświadczeń. Nie wchodząc już może w biologiczne szczegóły, jeden i drugi stan generował pewne fizyczne problemy i każdy miał jakieś plusy - zależy, na co się liczyło. Niektóre z jej koleżanek potrafiły tak panikować, kiedy okres spóźniał im się o kilka dni, że to już zakrawało o paranoję, dlatego takie zjawisko zazwyczaj ignorowała. Skoro aż tak bardzo im zależało na braku potomstwa, nie mogły o tym pomyśleć zanim bez krępacji wskoczyły pod czyjś kocyk? No ale, to był ten typ człowieka, dla którego najszybszym sposobem samobójstwa byłby skok z poziomu ego na poziom IQ, a to już wiele mówi o absurdzie sytuacji. To-to rzeczywiście chyba nie powinno się rozmnażać.
- Jeśli umrę, oddaj go komuś porządnemu. Przynajmniej tyle mógłbyś dla mnie zrobić. - Nadęła policzki w wyrazie frustracji. Do zoo, jeszcze czego! Sam się tam nadawał, rudzielec jeden. Doskonale by się wkomponował miedzy małpy, pewnie nikt by nawet nie zauważył, że pojawiła się nowa sztuka. Współczułaby tylko opiekunom ogrodu, bo na pewno nie mieliby lekko z takim okazem.
- O twoim wymyślonym przyjacielu? - Bez litości wbiła kolejną szpilę, wypuszczając wreszcie Nathana z wymaganego dla obserwacji uścisku i posłała w jego stronę cwaniacki uśmieszek. - Dokładnie to, co słyszałeś. - Przybrała minę z gatunku "i-tak-nic-mi-nie-zrobisz", dłonie luźno oparłszy na biodrach. Nie wierzyła, że mógłby na serio zrobić jej krzywdę, a ataku na żarty przecież nie musiała się bać. W obecnej chwili była siłą dominującą, szyderczą i pozbawioną skrupułów.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Założę się, że żadnego nie widziałaś, a osądzasz — wytknął.
 Co prawda sam widział pegazy wyłącznie w filmach i grach komputerowych, ale gdyby zdecydował się na zażycie pewnych interesujących w skutkach, nie do końca legalnych w M-3 substancji, z pewnością nie skończyłoby się na skrzydlatych koniach. Jak dotąd nigdy nie czuł potrzeby zapewnienia sobie jeszcze większego przypału niż wyłącznie dzięki pokręconej osobowości i podejściu do życia, ale ostatnio jego myśli krążyły wokół słów „a co by było, gdyby…?”. Był typem ryzykanta, lubił doświadczać życia na każdej płaszczyźnie, ponadto jednorazowe wybryki nie uważał za nic złego. Gorzej, jeśli wpadnie w kolejne uzależnienie, a do tego już miał pewne skłonności, wystarczyło spojrzeć na wpieprzane przezeń fast foody czy czas spędzony przed komputerem.
 — No, gdyby moja mama się z niej nie cieszyła, to prawdopodobnie fruwałbym sobie w mini niebie dla uśmierconych płodów. — Wzruszył za nią ramionami, ale mimo obojętnego tonu głosu na jego twarzy wciąż grał wesoły uśmieszek.
 Trochę przerażały go te ciążowe brzuszki, może to była zbyt poważna sprawa jak na jego beztroskie życie? Nie wyobrażał sobie trwania przy kobiecie i znoszenia tych wszystkich niepożądanych objawów podczas rozwoju poczętego dziecka — kiedyś zabłądził w Internecie i przeczytał mnóstwo artykułów na temat konsekwencji ciąży, traumach poporodowych i wpływie na organizm. Czuł się wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo Bóg postanowił sprawić mu męskie organy.
 — We’ll see.  
 Kiedy ramiona zniknęły i znów stał się wolnym człowiekiem, została mu odebrana okazja na spokojną ucieczkę do pokoju. Nie mógł wycofać się w takiej chwili! Właśnie sprowokowała jego męską dumę. Odwzajemnił jej uśmiech, ale w o wiele mniej przyjemny sposób, powoli odkładając reklamówkę na ziemię.
 — Ver… — Zaczął i wyprostował się. — Masz pięć sekund… cztery… trzy… żartowałem. — Rzucił się na nią od razu, pokonując udzielającą ich odległość, by w jednej sekundzie porwać ją na ręce i przerzucić sobie przez ramię jak worek ziemniaków. — Doigrałaś się — dodał, trzymając ją w pasie na tyle mocno, by nie mogła zbyt łatwo się wyrwać. A potem odwrócił się na pięcie, pogwizdując z humorem pod nosem, i skierował kroki do swojego pokoju.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Założę się, że nie masz żadnego pojęcia o tym, co widziałam, a czego nie - odgryzła się natychmiast. Oczywiście z żywymi pegazami nie miała nigdy styczności - przecież, na litość, takie cuda przede wszystkim nie istnieją - ale czuła się wystarczająco kompetentna, by wydawać opinie. Z pewnością nie wiedziała na temat tych mitycznych stworzeń mniej od rudzielca; miała przecież internet, książki i ilustracje, a na żadnej z nich jeszcze nie zdarzyło się, by któryś ze skrzydlatych koni miał takie parszywe oblicze jak Kapitan. Chyba, że któryś miał, ale z litości nie pokazywano go światu - w końcu dla biednego zwierzęcia musiałoby to być okropne, traumatyzujące przeżycie.
- No widzisz. Może też kiedyś ci się zdarzy, to sam się przekonasz - ciągnęła dalej, choć czuła już intuicyjnie, że ten dowcip prędzej czy później przyniesie gwałtowny odwet. Potrafiła wyłapać, kiedy pojawia się granica niewinnych docinków, a zaczyna pole poważniejszych słownych starć. I to nie to, że mieliby się teraz kłócić; wręcz przeciwnie, chociaż wyciągano coraz cięższą amunicję, nie było mowy o poważnym sporze. Gdyby tak było, już dawno po kuchni latałyby sztućce i talerze. Mimo wszystko, z kobietą nie warto zadzierać, szczególnie jeśli tuż w zasięgu ręki ma szufladę pełną noży.
- Myślisz, że się wystraszę? - parsknęła szyderczo, słysząc początek odliczania. Cokolwiek Kapitan mógł sobie zaplanować w tym pustym łbie, nie miał szans wygrać z przytykami ze strony Ver. W gruncie rzeczy jeśli skończyły mu się riposty i miałby sięgnąć do rękoczynów, tylko przypieczętowałby swoją porażkę. Bądź co bądź każdy spór przegrywa dokładnie ten, kto jako pierwszy straci cierpliwość. Dlatego też nagły atak ze strony współlokatora Greenwood przyjęła w pierwszej kolejności salwą śmiechu. W drugiej również, tak samo jak w trzeciej, chociaż nie zamierzała aż tak szybko się poddawać. Brutalnie zgarnięta przez ramię i wyniesiona z kuchni, musiała zachować honor.
- Ejże! - zawołała, uderzając otwartą dłonią w plecy porywacza - Co to za prehistoryczne maniery? W dzisiejszych czasach zanim zabierzesz dziewczynę do siebie, powinieneś wcześniej chociaż jakąś randkę ogarnąć, a nie... Może jeszcze maczugą w głowę i za włosy do jaskini, co?
Wyrwać i tak się raczej nie mogła, była zdecydowanie za lekka i miała za mało siły. Pozostawało jej tylko wbijanie słownych szpil w duszę rudzielca i okazyjne dudnienie mu pięścią po łopatkach. Tak czy inaczej nie dawało to żadnych realnych efektów, ale dawało poczucie dalszej walki. W końcu Verity nie byłaby sobą, gdyby na którymkolwiek etapie odpuściła.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Na pewno nie widziałaś więcej ode mnie. — To mógł zadeklarować z całkowitą pewnością.
 Internet skrywał to, co pozostawało niedostępne dla przeciętnego Janusza nie opłacającego rachunki, a jeśli połączyć to z kimś, kto spędzał w zakamarkach wirtualnej sieci niemal całe swoje życie, mamy do czynienia z osobą, która mroczną stronę świata poznała jak własną kieszeń. Nie zadowalał się jedynie tym, co na wierzchu, ale wchodził głębiej, tam, gdzie przekroczenie granicy wymagało specjalnych programów, chociażby słynnego TORa, czyli sieć anonimową. Mimo poznania wielu sekretów umieszczanych przez użytkowników z całego świata, jego psychika trzymała się całkiem nieźle, ale z drugiej strony czy w obecnym stanie cokolwiek mogło ją ruszyć? Głupota w otoczce beztroski go ratowała.
 — Nope~! Tylko ostrzegałem! — Wyszczerzył zęby w podstępnym uśmiechu, jakby wszystko szło według planu. I poniekąd tak było, bo porwanie Verity to coś, czego zwyczajnie nie mógł schrzanić. Chyba że nadepnąłby na magicznie zmaterializowaną skórę od banana i wylądowałby na randce z podłogą.
 — Spraw sobie najpierw cycki, to wtedy zastanowimy się nad Twoją płcią — parsknął, a w odpowiedzi na klepanie go po plecach odwdzięczył się tym samym, tyle że otwarta dłoń Kapitana nie plasnęła o jej łopatki tylko o tyłek. Bo był najbliżej i chciał ją jeszcze jakoś sprowokować.
 Butem otworzył drzwi do swojego pokoju, wkraczając zaraz w jeden wielki bałagan. No, może nie taki wielki — bywało gorzej! Ale dużo przekąsek walało się po podłodze, tak samo jak ciuchów i płyt od gier komputerowych. Na biurku leżały papierki po lizakach, na poduszce zalęgły się jakieś okruszki, a pościel przypominała wyplutą przez smoka papkę.
 Najpierw sięgnął po coś do szuflady wolną ręką, a potem posadził Verity na krześle. Nie dał jej szansy na wygodne usadowienie się, bo od razu chwycił za nadgarstki i złączył je za oparciem mebla, po czym skrępował porządnie taśmą izolacyjną.
 — Co powiesz na mały koncert? — Wychylił się po słuchawki nauszne i umieścił je na uszach współlokatorki, upewniając się, że dobrze trzymają. Porządny model, niesamowite wrażenia dźwiękowe! — Ty sobie przesłuchasz moją playlistę, a ja… dokończę może ciasto. — Odpalił Youtube’a na stojącym naprzeciwko komputerze, pogłośnił dźwięk do tego stopnia, by nie mogła skupić się na czymkolwiek innym, ale by zarazem nie uszkodziła słuchu, i kliknął na odpowiednią piosenkę. — Miłego! — Dodał, unosząc entuzjastycznie dwa kciuki w górę, a potem zniknął z jej pola widzenia, najprawdopodobniej dobierając się do zapasów w kuchni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Za to widziałam rzeczy, których sobie nawet nie wyobrażasz. - Nie pozostawała dłużna na żadnym etapie dyskusji, nawet jeśli chodziło tylko o rzucanie ogólnikami. Zresztą, gdyby zaczęli się wymieniać konkretnymi przykładami, wyszłaby z tego długa, poważna i emocjonalna rozmowa. Patrząc na to, że znali się kilka miesięcy, nic dobrego by z tego nie wynikło. Pewne rzeczy przychodzą dopiero z czasem, a póki nie nadejdzie na nie pora, część informacji powinna pozostać bezpiecznie ukryta za grubym woalem tajemnicy.
- O wypraszam sobie, moja płeć nie budzi żadnych wątpliwości! - zawołała wojowniczo, w odwecie za dalszy atak wbijając kolano gdzieś w brzuch Kapitana. No bo halo, jak porwanie, to musi być też samoobrona! Verity nie była co prawda na tyle uzdolniona, by uniknąć uprowadzenia przez jednostkę zasobniejszą w siłę, jednak nie mogła sobie pozwolić na utratę honoru. Stąd - nie było mowy o kapitulacji, nawet do ostatniego momentu. Determinacji miała na tyle dużo, że mogła w ten sposób przepychać się w nieskończoność i nigdy nie wygrać; ważne jednak było to, że nie odpuszczała walki.
- MATKO JEDYNA, JAKI SYF. - Nie mogła powstrzymać komentarza odnośnie pokoju rudzielca, gdzie niestety została przyprowadzona przemocą. To, co dla Nathana przedstawiało względny porządek, dla jego bardziej porządnej współlokatorki oznaczało armagedon. I to nie tak, że była pedantem, czy cokolwiek w tym stylu. Nie wyobrażała sobie jednak, by w wolnej chwili nie wynieść zalegających śmieci, a rzeczy codziennego użytku trzymać na podłodze... nie mówiąc już o okruszkach w pościeli - horror.
- Ejejeje, ty do reszty oszalałeś? - zaprotestowała, bezskutecznie próbując oswobodzić ręce, jeszcze zanim zostały złączone taśmą. Do licha, i jak tu ufać rudemu? Najwyraźniej był ukrywającym się mistrzem zbrodni, a Verity coraz mniej się to podobało.
- Po Nowym Roku zabieram cię do psychiatry - zadeklarowała z autentyczną powagą w głosie. Takie schorzenia powinno się leczyć, skoro zaczynały stanowić zagrożenie dla otoczenia. A nie ulegało wątpliwości, że Kapitan cierpiał na hiperinternetozę w stopniu zaawansowanym. Przyjęła jednak taktykę chwilowego przeczekania; siłą niczego nie mogła zdziałać, zamierzała więc dać trollowi poczucie wygranej. Zacisnęła zęby i wycelowała w okularnika wściekłe spojrzenie, ale kiedy tylko zniknął za drzwiami, przystąpiła do działania.
Najłatwiejszym etapem było pozbycie się słuchawek. Wystarczyło trochę szturchnąć je ramieniem, by same spadły z głowy - a pochyliła się celowo tak, by wylądowały na biurku, nie na podłodze. Chciała się uwolnić, a nie zniszczyć cudze mienie. Zresztą, pan Niepoprawny Internetoholik pewnie dostałby spazmów, gdyby coś się stało jego sprzętowi. Trudniejszą sprawą okazało się pozbycie taśmy. Tego chyba nie była w stanie zrobić, ale najpierw i tak należało zabrać się za to, co leżało w jej zasięgu. Powoli wstała, odchylając ramiona do tyłu, tak by ominąć oparcie krzesła i odzyskać przynajmniej tę część wolności. Na koniec została kluczowa kwestia - uwolnienie rąk. Posłużenie się nożyczkami czy zębami nie wchodziło w rachubę, niestety nie była z gumy. Uratował ją właściwie materiał użyty w celu odebrania jej możliwości ruchu; rudy mądrala nie przewidział, że taśma izolacyjna jest w pewnym stopniu izolacyjna - nie to, co taka do papieru. Greenwood musiała trochę posiłować się z materiałem, jednak po kilku minutach szarpania i całkiem bolesnego przeciskania, udało jej się uwolnić z pętli jedną dłoń. A skoro jedną - druga nie stanowiła już żadnego problemu. Rzuciła zbędnego śmiecia na łóżko Kapitana - a niech sobie sam sprząta po swojej haniebnej zbrodni - i jak gdyby nigdy nic, spacerkiem wróciła z powrotem do kuchni. Niby nie wyglądała na złą, a jednak w oczach miała lód i gdyby dysponowała mocami Elsy ze znanej bajki Disneya, mieszkanie na drugim piętrze właśnie zamieniłoby się w wielkie igloo.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 Kapitan prędko wkraczał w strefę osobistą świeżo poznanych osób, nie rozumiejąc potrzeby zwlekania — jeśli od pierwszego rzutu okiem widać było, że nadają na tych samych falach, po co się ograniczać? To jak odnalezienie pasującego kawałka puzzla; czas sprawi, że nawet ten niepasujący jakoś się przekształci po upartym wciskaniu w wypustkę drugiego, ale jeśli oba gładko w siebie wchodzą, to na co właściwie czekamy? Huddle dogadywał się ze wszystkimi. Przynajmniej w swoim mniemaniu, zdawał się ignorować niechęć do jego osoby, nawet jeśli ta krzyczała w postaci krzywych spojrzeń, złośliwych uwag czy bezpośredniego „spierdalaj, pajacu”. Uważał, że awersja rodzi się z braku zrozumienia i faktycznie trudno było pojąć jaskrawą osobowość czerwonego łba.
 — MATKO JEDYNA, JAKI SYF.
To artystyczny nieład, kobieto!
 Nie odpowiedział jednak na żaden jej komentarz, zbyt zaaferowany wizją czekającego na niego tortu w lodówce. Wystarczyło zasmakować samego lukru z wierzchu, by uzmysłowić sobie, jak dobre ciasto udało mu się zdobyć. Co prawda miał zostać spożytkowany dopiero na nowy rok, ale może nikt się nie skapnie, jak zniknie połowa… zresztą! Verity powinna uznać to za przysługę, przynajmniej nic nie będzie ją kusiło i utrzyma linię.
 Kiedy już ją unieruchomił, a playlista została odpalona, czmychnął z powrotem do kuchni, pocierając ręce w nikczemnym geście. Uśmiech na jego twarzy zszedł tylko na moment — upchnięte na samym dnie pamięci wspomnienie zamajaczyło w głowie, zmuszając chłopaka do refleksji, ale prędko otrząsnął się z niechcianych myśli, kręcąc głową i dopadając do lodówki.
 — W sumie jak Taconafide jedzą takie torty rękoma… to chyba nie jest już nic niechlujnego! — wymamrotał pod nosem, wyciągając przed siebie dłoń, ale ostatecznie nie zdążył zanurzyć jej w miękkiej konsystencji jedzenia, bo jego uwagę zwróciły wibracje telefonu zostawionego na blacie. Zacisnął wargi w konsternacji pod tytułem „czy to znak od Ao, by nie jeść?” i capnął za urządzenie, by od razu odebrać.
 Na twarzy okularnika pojawiła się maska lekkiej powagi. Przed odpowiedzią wystukał coś na ekranie, po czym znów przyłożył go do ucha.
 — Do trzeciej? Tak. Tak, pamiętam. — Tym razem głos nie był zwyczajowo donośny, próbujący zwrócić na siebie uwagę, wręcz przeciwnie. Mówił spokojnie, niemal cicho. — Będziesz wiedział, gdy skończę. — Zerknął przelotnie za okno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zazwyczaj kwestie przestrzeni osobistej były dla niej bardzo istotne. Nie dawała się do siebie zbliżyć zbyt szybko, tak fizycznie jak i też w innych aspektach, nie chcąc nikogo obcego dopuszczać do swoich myśli i wspomnień. Znajomości zawierała powoli, ale skutecznie. Gdy już zdecydowała się komuś zaufać, zazwyczaj było to poparte konkretnymi powodami i dłuższą historią, a nie pojedynczym impulsem. Życie w ten sposób było bezpieczne i naturalnie spasowane w charakter Greenwood, toteż nigdy nawet nie pomyślała o postąpieniu w inny sposób. Było dobrze tak, jak było. Jej decyzje były rozsądne, a czyny - przemyślane z wielu perspektyw.
Pojawienie się Nathana Huddlestona w życiu panny Greenwood było jedyną sytuacją w całym jej krótkim, nastoletnim życiu, kiedy ów schemat został kompletnie wywrócony do góry nogami. Był to przypadek o tyle intrygujący, że całkowicie jednorazowy. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie zdarzyło się, by załapała z kimś kontakt w sposób tak sprawny i oczywisty. Porównanie z puzzlami istotnie było słuszne; Czasem kiedy układa się kawałek tła o jednolitym kolorze, pozostaje tylko losowo wybierać kolejne elementy i próbować je metodycznie dopasowywać z każdej możliwej strony. Jakże satysfakcjonujący jest wtedy moment, kiedy przypadkowo wyprany i przyłożony kawałek okazuje się pasować już za pierwszym podejściem? Przecież nie wyjmuje się go wtedy i nie sprawdza, czy na pewno nie powinno się go jednak przyłożyć gdzie indziej. Z okazji należy korzystać, czy chodzi o puzzle, czy metaforycznie przedstawione znajomości. Prawdopodobnie i jednemu, i drugiemu zawiązanie niespodziewanej, a intensywnej przyjaźni wyszło na dobre. Verity zresztą sama widziała po sobie, jak wiele dawał jej ten irytujący patafian.
Nawet jeśli czasami kończyło się na przywiązywaniu do krzesła.
Musiał jej nie zauważyć, kiedy stanęła w progu kuchni. Częsty przypadek, który przydarzał się wielu. Przywykła już dawno do bycie niedostrzeganą, ale przecież ta cecha działała jej czasami na rękę. W tej chwili mogła spokojnie podejść jeszcze o dwa kroki, póki patrzył przez okno. Zatrzymała się na moment, a spojrzenie uciekło natychmiast w kierunku ledwie tkniętego tortu. Okazja była zbyt dobra, by jej nie wykorzystać, a skoro na razie jej jedyna konkurencja do słodkiego przysmaku była zajęta rozmową...
Zdjęła z suszarki na naczynia łyżkę i z impetem zatopiła sztuciec w cieście. Bez żadnej litości i nie przejmując się tym, że powierzchnia lukru została naruszona. Kapitan mógłby nawet oblizać cała powierzchnię tortu, Greenwood nieszczególnie by się tym przejęła. Przekładała jego brudną odzież z kosza do pralki, już chyba nic nie było w stanie jej wystraszyć.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 Dotknął czerwony przycisk na wyświetlaczu telefonu, kończąc rozmowę po tych zaledwie dwóch zdaniach, i wsunął urządzenie do kieszeni spodni.
 Kapitan był otwartą księgą, stwierdziłby tak każdy, kto został wystawiony na jego promieniowanie chociażby na kilka minut. Nie ukrywał emocji, paplał jak katarynka, dzielił się nawet najintymniejszą anegdotką ze swojego życia… Przy osobie tego czerwonego głąba odnosiło się wrażenie, że zna się go całe życie, mimo że minął dopiero miesiąc. „Huddle? Jasne, uwielbia grać ludziom na nerwy, ciągle śpiewa „the Duck Song”, jego matka wsadziła go kiedyś do pralki, a poza tym…!”. Równocześnie nowe informacje nigdy się nie kończą, możesz myśleć, że już nic Cię nie zaskoczy, aż tu jeb! Rozdziawiasz usta, gdy poznajesz kolejną cechę okularnika.
 …Kto by więc spodziewał się po nim jakichkolwiek tajemnic?
A teraz pora na cia-
 — O MATULU! — wydarł się wyższym głosem, gdy jego zaskoczone spojrzenie przeniosło się na brutalnie zaatakowany tort. — A ja myślałem, że się obrazisz, gdy wpieprzę go tak wcześnie! — Chwycił ochoczo za wystający sztuciec. — Miło z Twojej strony. — Dodał, po czym wyciągnął łyżkę ze słodką zawartością i wpakował ją sobie do ust. Wcale nie jadł jak dzieciak, który przy okazji brudzi sobie okolice ust. Wcale. Gdyby miał brodę, mógłby zostawić sobie jakieś resztki na później. Hej, w sumie to nie taki zły pomysł… Ale zapuszczanie zarostu w przypadku Kapitana nigdy nie prezentowało się jakoś obiecująco. Verity raz czy dwa mogła zobaczyć kilka pojedynczych włosków w losowych miejscach na policzkach czy brodzie, kiedy Nathan opuszczał swoje legowisko dopiero po kilku dniach ciężkiej batalii w evencie, nie mając czasu nawet skoczyć do toalety (przepraszam, doniczkowe roślinki!).
 — Jak Ci się spodobała moja playlista? Zgrać Ci coś na telefon? — Głupie pytanie, i tak jej dyskretnie podrzuci jakieś hardbassy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Obraziłabym się tylko wtedy, gdybyś się nie podzielił. — Wyszczerzyła się radośnie, nim Kapitan bezpardonowo przejął od niej sztuciec. Skrzywiła się na moment, ale musiała być ze sobą szczera – powinna była to przewidzieć. Dlatego też bez większej zwłoki wyciągnęła sobie kolejną łyżkę i również poczęstowała się sporym kawałkiem tortu, wydłubanym byle jak ze środka. Kto by się martwił krojeniem na kawałki i rozkładaniem na talerzyki? Nie byli na żadnym fikuśnym przyjęciu tylko we dwójkę we własnej kuchni. Parce no-life'ów nie trzeba przecież nic więcej, jak tylko ciepły kąt, coś do przekąszenia, opcjonalnie nieduże towarzystwo. Zdaniem Verity obecny układ był idealny, o niebo lepszy niż tłoczenie się z bandą nieznajomych w obcym miejscu, próba ucieczki do kąta lub przy dobrych wiatrach nawiązanie rozmowy, którą i tak pewnie zagłuszyłaby puszczona przez jakiegoś samozwańczego didżeja muzyka.
 — W sumie, którą mamy godzinę? — Pytała tylko dlatego, że dupsko Nathana zasłaniało jej cyfrowy zegarek na przodzie piekarnika, a skoro rudzielec i tak cały czas bytował przyklejony do swojego telefonu, mógłby się przynajmniej na coś przydać. I nie żeby naciskała, że właściwe świętowanie należy zaczynać dopiero o północy, bo to był absurd. Bardziej była ciekawa, kiedy ten czas nadejdzie i czy nie okaże się, że lada moment tu czy tam za blokiem jakieś dzieciaki zaczną się bawić petardami. Nie miała jeszcze rozeznania, jak Bajzel zareaguje na podobne hałasy i czy się nagle nie okaże, że futrzaka należy do serca przygarnąć już na sam start nowego roku. Biorąc pod uwagę, że zamknięty na noc w sklepowym magazynie kundelek zrobił tam niebywałą demolkę, mogła się spodziewać naprawdę wszystkiego.
 — Jasne, wgraj mi całą. Jak się nam kiedyś zalęgną szczury przez ten twój burdel w pokoju, będę miała czym je płoszyć. — Wzruszyła lekko ramionami i po raz kolejny wbiła łyżkę w tort. Nie wnikała, gdzie Kapitan zdobył czyjeś weselne ciasto, ale rada była, że to zrobił. Bo było cholernie pyszne.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — W myśl zasady: kto pierwszy ten lepszy, musisz walczyć, Veruś, walczyć! — Uniósł bojowo łyżkę z ciastem. Na szczęście nic nie skapnęło na podłogę, bo zaraz znów wylądowało w ustach chłopaka. Swoją drogą miał je całkiem pojemne, bo już znaczna część wypieku zniknęła z talerza. — Przynajmniej w kwestii dobrego żarełka. Wyobrażasz sobie, co by było, gdybyśmy zostali przypadkowo spięci ze sobą kajdankami? Wtedy musielibyśmy dzielić ze sobą każdą czynność! A wiesz, co jest w tym najgorsze? — Ściągnął brwi, wycelował w nią oskarżycielsko brudnym sztućcem i wydął wargi w niezadowoleniu. — Pies! Już prędzej dałbym sobie rękę uciąć, dammit! — I kolejny chaps ciasta.
 To nie tak, że pluł jadem na Bajzla. Po prostu całe jego ciało panikowało na widok jakiegokolwiek psa; kiedyś je uwielbiał, ale po pewnym incydencie dotknęła go taka trauma, że teraz nie potrafił z niej wyjść. Starał się uszanować obecność czworonożnego w mieszkaniu i mimo że często wypowiadał się o nim niepochlebnie albo groził mniej lub bardziej humanitarnym pozbyciem się go, nigdy na poważnie nie posunąłby się do skrzywdzenia pupila Verity. Co więcej! Gdyby ktokolwiek inny zamierzałby się podjąć takiego działania, stanąłby w obronie kundla.
 Ale teraz, dla zachowania pozorów, niech będzie, że go nie cierpi. Tak z zasady.
 — Dwudziestąąąą… — odwrócił się, by rzucić okiem na zegar cyfrowy piekarnika — pierwszą trzydzieści. Dwadzieścia dwie sekundy. Trzy, cztery, pięć… — Kiwał głową w rytm liczenia. — Masz już jakieś postanowienia noworoczne w zanadrzu? Na przykład: będę milsza dla Kapitana, będę oddawać 40% swoich porcji żywieniowych Kapitanowi, może w ramach diety?, albo przystaniesz na wasalizację przez Kapitana…? — Uśmiechnął się niewinnie, acz szeroko, zupełnie jakby wierzył, że Verity nie ma pojęcia, co oznacza to pojęcie (wow, Nathan używa tak skomplikowanych słów!?).
 Oblizał łyżkę, wrzucił ją do miski z wodą w zlewie i tanecznym krokiem okręcił się, mijając dziewczynę i kierując się do swojego pokoju.
 — Ogłaszam godzinę karaoke! Kto ostatni w bazie dowodzenia nie dostaje mikrofonu! — Po czym popędził ku miejscu docelowemu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Gdybym zawsze musiała walczyć o jedzenie z tobą, już dawno byłabym bielejącym na słońcu szkieletem — stwierdziła bez ani nutki dramatyzmu, za to energicznie wbijając łyżkę w tort. Dobry panie, ktokolwiek wyszykował to ciasto zasługiwał na medal, a Kapitanowi należała się pochwała za zdobycie tego cudeńka. Można by to uznać za nieco ironiczne, że żerowali w tym momencie na czyimś nieszczęściu (a przynajmniej tymczasowym kryzysie, bo może długotrwałe skutki będą jednak pozytywne), jednak halo – głodny student żadną promocją nie pogardzi. Co prawda w Mieście przymieranie głodem należało do rzadkości, jako że władze dbały o utrzymanie nawet bezrobotnych obywateli, to jednak czasy bezpośrednio po wyrwaniu się spod rodzicielskiej opieki raczej dla nikogo nie były proste. Albo się szukało dorywczej pracy, albo zasuwało z nauką i walczyło o stypendia, a w odwodzie zawsze zostawało jeszcze klasyczne wożenie słoików. Ewentualnie znajdował sobie człowiek taką Verity, która gotowała i prała w ramach hobby, więc za ładny uśmiech i okazjonalne zrobienie zakupów miał człowiek tych kilka obowiązków z głowy.
 — To nie brzmi jak taki głupi pomysł — zauważyła, acz już w tym samym momencie, w którym słowa padły z jej ust, dostrzegła naglącą potrzebę sprostowania. — Może gdybyś był zmuszony przebywać z Bajzlem zawsze wtedy co ja, wreszcie byś się do niego przekonał.
 Święcie wierzyła, że gdyby tylko rudzielec wykazał chęć współpracy, małymi kroczkami byłby zdolny do zakopania topora wojennego między sobą a kundelkiem. W końcu ulubieniec dziewczyny był niezwykle przyjazny i nie wykazywał właściwie żadnych agresywnych zachowań, stąd pewnie nawet dziecko by się nie bało. Ver rzecz jasna nie miała pojęcia o tym, jakie podłoże mają zgryźliwości Kapitana; podejrzewała jednak, że jeśli jego kłopot z zaakceptowaniem psiaka miał realne przyczyny, a nie był tylko kolejną metodą na droczenie się z Greenwood, to prędzej czy później jakoś go rozwiążą. W końcu nie sposób mieszkać pod jednym dachem z tak kochaną istotą jak Bajzel i nie ulec jego urokowi.
 — Nie muszę robić postanowień noworocznych, już jestem idealna. — Zaczepnie wystawiła język przed wrażeniem sobie do ust kolejnego kawałka tortu. — Na żadną wasalizację nie przystanę. Masz ty w ogóle pojęcie, jak wyglądał hołd lenny? — Bo gdyby wiedział, na pewno by nie proponował.
 Na hasło "karaoke" również wrzuciła swoją łyżkę do zlewu i wyparowała z kuchni, nawet nie zauważając, jaką głupotę uczynił Nathan zostawiając ją sam na sam z ciastem. Choć prędzej niż nie pomyślał o możliwej aneksji tortu to słusznie przewidział, że Verity i tak nie była w stanie poradzić sobie z nim sama... no cóż. Tak czy owak, zostało im jeszcze sporo na potem, czyli źle nie było.
 — Nie zaczynaj beze mnie! — zawołała za oddalającym się chłopakiem, truchtając przez przedpokój do tej chlewni, którą nazywał swoim pokojem. Śpiewanie bez Ver było zbrodnią niesłychaną, powinien o tym pamiętać.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach