Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Lokstar strzelił najbliższemu wojakowi w głowę, nie racząc nawet spojrzeć w jego stronę. Schował lufę z powrotem do kabury, oglądając się za Izzy, która zaprezentowała swoje dość interesujące umiejętności. - To chyba jedyna rzecz, która podoba mi się w byciu aniołem - rzucił do Marceliny, ciskając kolejną kulą ognia w biegnącego w ich stronę żołnierza. Gdy wymordowana wbiła sztylet w niespodziewającego się ataku wojaka zajętego strzelaniem w stronę Dżerarda, ukryta za zaroślami kobieta w ładnie dopasowanym, eleganckim mundurze strzeliła w jej stronę. Trafiła.
Marcelina złapała się za ramię, które zostało mocno draśnięte przez kulę. Kolejna trafiła jej łydkę, następna z przeszywającym świstem przeleciała bardzo blisko twarzy, wbijając się w pobliskie drzewo. Zacisnęła mocno zęby i uklęknęła na jednym kolanie; nim idące za wyprostowaną kobietą o chłodnej twarzy wojsko dobiło wymordowaną, czarne widma rzuciły się w ich stronę. To pozwoliło wszystkim zyskać trochę na czasie i uciec.
Dziewczyna nie zastanawiała się długo. Rzuciła się do ucieczki; jej zwinna sylwetka zniknęła w zaroślach. Dżerard wraz z Lokstarem biegli zaraz za nią; dwójka rosłych mężczyzn wiedziała, że ze starciem z tak licznym wojskiem po prostu nie ma szans. Musieli uciekać; nawet nie oglądali się za siebie. Na szczęście las, w którym dane im było znajdować się w tej trudnej sytuacji okazał się wystarczająco gęsty, by pozwolić już po kilku krokach zniknąć za ciemną kotarą natury, która ewidentnie stała po ich stronie.
Biegli na tyle szybko, na ile pozwoliły im ich zmęczone nogi. Omijali kamienie, rośliny, konary; Marcelina w pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń dość sporego drzewa. Dysząc ciężko poczuła, jak zraniona noga odmawia posłuszeństwa; przysunęła się bliżej suchej kory wiekowego dębu, czując chłód gleby nie mającej kontaktu ze słońcem. Ukryła się w zagłębieniu, które dodatkowo ochraniały gęste, cierniste krzaki. Odgłosy walki, krzyki i strzały trochę ucichły; wiedziała jednak, że nie może sobie pozwolić na zbyt długie przebywanie w tym miejscu.
Uspokoiła ciężki, świszczący oddech w idealnym momencie - jej czuły słuch zdołał wychwycić kroki nieopodal jej kryjówki. Dziewczyna zjeżyła się i skuliła, wbijając pazury w ziemię. Chwyciła hebanowy sztylet pewnym ruchem, czekając, aż wyczekiwana sylwetka w końcu wynurzy się z leśnego mroku bądź wyłoni zza dębu. Najpierw dostrzegła cień, który wskazywał na spore gabaryty potencjalnego przeciwnika; gdy postawiony przez niego krok przekroczył bezpieczną dla niego linię, Marcelina wynurzyła się niczym drapieżnik i niemalże bezszelestnie doskoczyła do nieświadomej ofiary. Planowała uderzyć w nogi - gdyby przeciwnik okazał się człowiekiem, udałoby się to.
Marcelina poczuła niespodziewany ucisk na ramionach. Zdziwiona wypuściła głośno powietrze, niemalże krzycząc. Upuściła sztylet, chcąc oswobodzić się z metalowego uścisku. Mężczyzna docisnął ją do ziemi i pozwolił się uspokoić. Dopiero wtedy waleczna Hiena mogła przyjrzeć się twarz. - Dżerard, kurwa - warknęła, kopiąc go. - Puść mnie, do cholery! - wymordowany zrobił to dopiero po kilku sekundach, parskając śmiechem. - Wybacz, musiałem. - podał w jej stronę pomocną dłoń. - Prawie mnie zabiłaś, kuzynko.
Marcelina chwyciła jego dłoń, chcąc jak najszybciej podnieść się. Gdy już wyprostowała się i puściła dłoń Dżerarda, nagły ból w rannej łydce nasilił się. Dziewczyna prawie upadła, siłą woli jednak udało jej się utrzymać. Mężczyzna obserwował ją bacznie, dlatego nic nie umknęło jego uwadze. Bez zbędnych słów (był to dość konkretny osobnik) złapał Marcelinę w pasie i założył ją sobie na ramię niczym świeżą zdobycz, nie bacząc na jawny sprzeciw kuzynki.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzucili się do ucieczki; choć Isabel była już u kresu sił, adrenalina dawała jej wciąż całkiem solidnego kopa. Biegła, ile tylko nogi były w stanie wytrzymać. Miała dołujące wrażenie, jakby z każdym szaleńczym susem przez las, grawitacja działała na nią coraz mocniej, próbując obalić na ziemię. Gdzieś daleko, z tyłu głowy, wredny głosik podpowiadał złowrogie wizje. Przecież i tak nie zdołasz uciec w takim stanie, szeptał, chichocząc złośliwie. Lepiej padnij i pozwól się dobić, przynajmniej będziesz mieć to już za sobą.
No chyba kurwa nie, syknęła w myślach, karcąc samą siebie za to, że dopuściła do siebie choćby cień takiego pomysłu. Porażka nie była opcją, a poddanie się - żadnym rozwiązaniem. Waleczni Desperaci zdołali opóźnić nieco atak swoich przeciwników, kupując nieco dodatkowego czasu. W takich warunkach każda sekunda była cenna, a każdy krok, każdy metr oddalający ich od zagrożenia stanowił wartość większą niż wszelakie skarby.
Starała się mieć na oku także pozostałą trójkę z wesołej bandy, bo skoro już idąc w myśl zasady "co ma być, to będzie" postanowiła trzymać się razem z nimi, warto byłoby ich nie zgubić. Przez część ich szaleńczego biegu zdawało się być całkiem nieźle, póki najpierw nie zniknęło jej z pola widzenia jedno, potem drugie, a potem nawet i trzecie gdzieś się zaplątało. Wiedziała, że nie powinna się zatrzymywać, bo później będzie o wiele trudniej ruszyć; musiała jednak zlokalizować swoich towarzyszy z przypadku, póki była spora szansa, że nie rozproszyli się nigdzie daleko. Zwolniła więc bieg do truchtu, obracając się w międzyczasie z powrotem, uważnie wypatrując znajomych sylwetek. Nie minęło kilka sekund, nim w polu widzenia mignął jej jeden z mężczyzn, teraz taszczący na ramieniu dziewczynę, podobnie jak wcześniej postąpił z nieprzytomną Thayer. Cóż, pewnie taki miał zwyczaj. Skoro jednak zaginione jednostki znalazły się tak szybko, nie należało marnować czasu, tylko ruszać dalej. Któż mógł wiedzieć, jak blisko mogą być żołnierze z kolejnym atakiem?
W końcu las ustąpił miejsca bardziej otwartej przestrzeni; rozległa połać trawy rozpostarła się przed uciekinierami, a była to wciąż okolica całkowicie obca dla Is. Wybiegłszy spomiędzy drzew, zatrzymała się płynnie, biorąc naraz głęboki wdech.
- Mamy w ogóle jakiś plan? - wypaliła, obracając się nieznacznie w stronę Dżerarda. Potrzebowała szybkiej odpowiedzi; albo zaraz ruszy dalej, albo padnie tak, jak stoi i wsiąknie w trawę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dżerard biegł szybko, podobnie jak Lokstar i Isabel. Marcelina dopiero teraz zaczynała odczuwać zranioną nogę; zacisnęła zęby i starała się wytrzymać punkt kulminacyjny bólu. - Plan? - zapytał Dżerard, sapiąc - Spierdalać. Przed siebie! - dodał, omijając mało zgrabnie wystający konar. - Musimy znaleźć jakąś kryjówkę - dodał gładko Lokstar, jakby ten szaleńczy bieg w ogóle nie robił na niego wrażenia. Miał doskonałą krzepę. - Przed nami jakieś ruiny!
Faktycznie, czwórka dotarła do dość ostrej, niedużej skarpy. Pod nią las zniżał się stopniowo, a gdzieś pośród gęstych, drapieżnych koron sosen dostrzec można było pozostałości po dawnych budynkach. Im wzrok sięgał dalej, tym budowli było więcej - kilka kilometrów dalej wznosiły się do nieba zaś opuszczone wieżowce. Było ich całkiem sporo, a same budynki należały do dość wysokich i w całkiem dobrym stanie. - Możesz iść? - zapytał cicho Dżerard, spoglądając na Marcelinę. Ta kiwnęła dziarsko głową. - Jasne.
Nie mieli czasu. Strzał gdzieś w oddali uświadomił ich, że obława nadal trwa. Jak na zawołanie Lokstar, Dżerard i Marcelina rzucili się w dół, wszyscy kierując się jedną myślą - dotrzeć do ruin! - Nie możemy uciekać w nieskończoność - sapnął znów Dżerard, odwracając się z niepokojem za siebie. - Z doświadczenia wiem, że w takich betonowych labiryntach najlepiej jest spławić i oszukać wroga. - No właśnie, Dżerard. LABIRYNTACH. - Lokstar wydawał się sceptycznie podchodzić do myśli wymordowanego. Kuzyn Marceliny uśmiechnął się jednak tajemniczo. - Nie bój nic, aniołku - odezwała się w końcu Marcelina, z ulgą stając na gładkiej powierzchni już pod skarpą. - W tych ruinach Szakale miały kiedyś swoją bazę. A nieopodal, o ile dobrze pamiętam, znajduje się pamiętny ring Gonzalesa.
Z pewnością kuzyni odpłynęliby w wir wspomnień, jednakże teraz nie było na to czasu. Ruszyli w stronę ruin, które zarówno Marcelina, jak i Dżerard doskonale znali. Biegli dość długo, co chwilę potykając się o wystające kamienie, korzenie i inne paskudztwa, oddalając się jednak od uzbrojonych po zęby i niebezpiecznych wrogów. Po jakimś czasie grupie udało się dotrzeć do wspomnianych budynków, które teraz wydawały się jeszcze większe, wyższe, potężniejsze... - Tutaj! - syknęła Marcelina, która pomimo zranionej łydki starała się dotrzymać kroku sforze. Wskazała na wejście do jednego z najwyższych, stojących pośród kilku podobnych, szarych wieżowców, które częściowo były już opanowane przez naturę.  
W środku panowała wilgoć i ciemność. Wnętrza porozwalane, ściany podrapane, częściowo odpadające. Gdzieniegdzie przebiegł tłusty szczur. Jakiś bezszelestny cień mógł przestraszyć, a jakiś niewidomy dźwięk przyspieszyć bicie serca. Zarówno Lokstar, Marcelina jak i Dżerard zgodnie stwierdzili, że najbezpieczniej będzie dostać się na samą górę. Zajęło im to trochę czasu, wszak budynek należał do wysokich, a schody - do nie dających gwarancji bezpieczeństwa. Dżerard niósł Marcelinę, której zraniona noga w połowie odmówiła posłuszeństwa. Za schronienie obrali średniej wielkości pomieszczenie na samym szczycie; z tej wysokości mogli podziwiać widoki zapierające dech w piersiach - księżyc oświetlał las, który ciągnął się po horyzont.
Upadły anioł rozpalił ogień na stercie starych papierów, liści, kawałek desek. Płomienie, celowo rozpalone w najdalszym od ogromnego okna (a właściwie to dziury w ścianie) kącie, by nie przyciągały zbytecznej uwagi rozgrzały czwórkę i pozwoliły rozluźnić się. Atmosfera dała szansę na rozmowę i lepsze poznanie się. - Pamiętam to miejsce - powiedziała Marcelina, rozkładając się pod ścianą dość blisko ogniska. Zgięła kolana, podpierając na jednym łokieć. Jej jasne, niebieskie oczy świeciły lekko w ciemności, a zadziornie uniesiona brew nadawała twarzy dość chytrych rysów. Cała ona, pomyślał Lokstar, zerkając raz na nią, a raz na anielicę. - Dżerard... - spojrzała w stronę kuzyna. - Tak. Pamiętam. Zatrzymaliśmy się tutaj po tym, jak Hadrian obił mordę jednemu z gangu DOGS... - mężczyzna dorzucił kilka gałęzi do ogniska. - mieliśmy wtedy przejebane.
Hadrian, pomyślała Marcelina. Coś złapało ją mocno za serce - chciała przerwać to, dlatego też spojrzała w stronę anielicy. - Przebiegliśmy już trochę kilometrów. Myślę, że powinniśmy znać chociaż swoje imiona - uśmiechnęła się lekko, a jej zimne oczy spoczęły na oczach anielicy. - Jestem Marcelina.
Poczuła, jak w brzuchu nieznośna bestia zaczyna się wiercić coraz mocniej. Potrzebowała jedzenia, jak zresztą każdy z nich. - Mów mi Dżerard. A ten gbur, ten tu... - mężczyzna wskazał głową na upadłego anioła, zajętego zabawą pistoletem. - ...to Lokstar.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przed siebie. Dla Isabel był to wystarczająco jasny komunikat, zresztą zgadzała się z tym planem co do literki. Miała tylko nadzieję, że jej przypadkowi kompani lepiej znali ową okolicę i mieli jakieś rozeznanie w kwestii tego, gdzie cała czwórka mogła znaleźć schronienie. Ucieczka przed podążającymi ich śladem żołnierzami nie mogła trwać w nieskończoność. Obie dziewczyny były ranne i wszyscy powoli tracili siły, zaś na otwartej przestrzeni mogli szybko stać się celem dla wojskowych strzelców. Nie, musieli jak najszybciej znaleźć dobrą kryjówkę; najlepiej taką, której ich przeciwnicy nie będą mieli ochoty zdobywać, ażeby wreszcie sobie odpuścili i wrócili w swoje strony. Im też w pewnym momencie musiało się znudzić gadanie za bandą Desperatów, którzy uparcie nie chcieli dać się zabić. Zdecydowanie nie tego dnia.
- No to lu - rzuciła sama do siebie, rzucając się pędem w kierunku ruin. Nie traciła cennego czasu na oglądanie się w kierunku reszty; wiedziała, że zmierzają w tym samym kierunku, a później pewnie rozpoznają drogę do jakiegoś dorzecznego punktu. Wyłapywała fragmenty rozmowy, którą z zapałem toczyli w biegu. Wolała się nie wtrącać, bo raz że i tak nie miała do powiedzenia nic na temat, a dwa - marnowanie oddechu na bezsensowne słowa nie było w tej chwili dobrym pomysłem. Ze względu na odniesione rany Thayer była obecnie najsłabszym ogniwem i nie ulegało wątpliwości, że jeśli zacznie trwonić energię na głupoty, tak padnie w miejscu i już jej nie ruszą. A chciała przeżyć, zgodnie z naturą każdej istoty żywej, toteż dopadła ruin jak ostatniej deski ratunku... którą właściwie były.
Dalej to jej nowi znajomi-nieznajomi prowadzili, więc podążała za nimi bez słowa. Dostanie się na górę sprawiło jej wiele trudu, szczególnie że musiała uważać, by powoli zarastająca rana na plecach nie otwarła się znowu. Może i miała anielskie zdolności regeneracyjne, ale nawet one nie mogły tak szybko poradzić sobie z efektami przygniecenia przez gruz. To po prostu musiało trochę potrwać.
Kiedy dotarli wreszcie do pomieszczenia u samej góry, ostrożnie usiadła na podłodze. Skrzywiła się nieznacznie, kiedy ciało przeszył ból, jednak na chwilę obecną nie mogła nic na to poradzić. Najbliżej od anielicy siedziała druga dziewczyna, której też z zainteresowaniem się przyjrzała. Z żadną z tych osób nie zetknęła się wcześniej, ale zdecydowanie warto było zapamiętać ową bandę.
- Isabel - przedstawiła się na samym końcu, nim jej wzrok padł na nogi Marceliny. Bezbłędnie zlokalizowała plamę krwi, która zwiastowała kryjącą się pod spodem ranę. Nie umknęło jej też, że wcześniej jeden z mężczyzn musiał ją zanieść, a więc stan nowej koleżanki nie był najlepszy.
Całe to towarzystwo momentami ją irytowało, szczególnie przemądrzały aniołeczek, jednak w gruncie rzeczy wydawali się całkiem w porządku. No i wyciągnęli ją, umierającą, spod gruzu, co musiała im zaliczyć na spory plus.
- Khm, pozwól - na wpół powiedziała, na wpół mruknęła, niespiesznie wyciągając dłoń w kierunku wymordowanej. Złapała ostrożnie za ramię dziewczyny, nie przejmując się zanadto tym, jak to wygląda i co sobie pomyślą. Nie minął czas potrzebny na mrugnięcie, kiedy dziura po kuli zaczęła się powoli zasklepiać, zarastając ciałem. W tym samym momencie oczy Is jakby zaszły mgłą, przesłaniając tęczówki i źrenice, a pozostawiając tylko biel. Ona sama w tym momencie przestała widzieć cokolwiek, czego jednak jej nowi znajomi mogliby się tylko domyślać. Była gotowa poświęcić kilka minut wzroku, żeby zrobić coś pożytecznego dla tych, którym niestety zawdzięczała w tej chwili życie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina dyszała ciężko i powoli, starając się jednak nie robić tego zbyt głośno. Czuła ból w okolicach żebra, które jeszcze niedawno przeszyte było zardzewiałym prętem - wymordowaną przeszył dreszcz obrzydzenia na samo wspomnienie tego niefortunnego zdarzenia. Z ulgą oparła obolałe plecy o podartą ścianę, z której gdzieniegdzie odpadał tynk, a w głębokich dziurach zadomowiły się stworzenia różnorodnej specyfiki.
Kiwnęła głową, zapamiętując całkiem przyjemnie brzmiące imię nowej znajomej. Isabel - tak też zwała się bliższa znajoma dziewczyny, która jednak zaginęła bez śladu dawno temu. - Umh - mruknęła, gdy ranę przeszył nieprzyjemny, gorzki ból. Trwał on tylko kilka sekund, ustąpił szybko, a rana na łydce zaczęła znikać i w ekspresowym tempie regenerować się. - Woa. Dzięki. - powiedziała Marcelina, oglądając z zachwytem ranę na nodze. Przejechała szeroko rozstawionymi palcami po łydce w duchu ciesząc się, że na ich drodze stanęła osoba z umiejętnościami magicznej regeneracji. Marcelina, choć w żyłach miała anielską krew, nie posiadała żadnych konkretnych anielskich zdolności. - Zjadłbym coś - burknął Lokstar, który nagle wyrwał się z amoku zamyślenia. Wstał, otrzepał się i rozciągnął, pewnym krokiem zbliżając się do okna. - Jako prawdziwy i jedyny - zaakcentował ostatnie słowa, spoglądając na zaczepnie na Dżerarda - ...mężczyzna w tym gronie, idę upolować jakieś jedzenie. - poprawił płaszcz i upewniwszy się, że cały arsenał broni znajduje się na swoim miejscu stanął na parapecie. - Arrivederci - machnął przy czole, po czym skoczył, rozkładając imponujące skrzydła.
Marcelina pokiwała lekko głową z zadowoleniem. Sama również mogłaby upolować coś, wykorzystując do tego swoją drugą skórę. Jaguary są świetnymi łowcami i, choć wcale nie największymi drapieżnikami z pewnością mogą siłą konkurować z fauną desperacji.
- Co właściwie robiłaś na środku tej krwawej jatki? - tym razem odezwał się Dżerard, patrząc w stronę Isabel. Jego wzrok był spokojny, nienachalny i raczej życzliwy, choć Marcelina wiedziała, że jej kuzyn był jeszcze bardziej nieufny od niej samej.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeszcze przez chwilę trzymała rękę na ramieniu dziewczyny, nim rana na nodze nie zasklepiła się całkiem, pozostawiając po sobie ślad w postaci nieco zaróżowionego obszaru świeżej skóry. Anielica nie była jednak w stanie obejrzeć swego dzieła. Oczy zaszły jej jasną mgłą, przesłaniając cała wizję. Z zewnątrz też dało się zauważyć, że tęczówki i źrenice pobielały, choć Isabel konsekwentnie ignorowała te objawy. Dopóki nie zadawano jej pytań, nie czuła potrzeby się tłumaczyć. Głupotą byłoby odkrywać swoje słabe strony wszem i wobec przed osobami, które znała krócej niż godzinę. Pomoc rannej wydawała się naturalna, ale zdradzanie szczegółów to już zupełnie co innego.
- Nie ma sprawy. - Wzruszyła beznamiętnie ramionami. Taka już jej dola jako anioła - latać w tę i nazad, uzdrawiać potrzebujących, zbierać baty za niewinność. Gdyby nie zryw dobrej woli, ominęłaby pole walki szerokim łukiem, nie zostałaby zdana na łaskę nieznajomych i nie byłaby teraz w tym miejscu, w którym była, zajmując się kolejną cudzą raną. Na to, aż zagoi się jej własna, będzie musiała poczekać nieco dłużej.
Choć nie mogła zobaczyć Lokstara, doskonale rozpoznała jego naburmuszony głos. Prychnęła pod nosem na jego wypowiedź, czego przy odrobinie szczęścia już nie usłyszał. Może gdyby poznali się w innych warunkach, zostaliby najlepszymi kumplami. Tego typu zgodność charakteru zazwyczaj kończyła się na jednej z dwóch skrajności: przyjaźni do końca życia lub śmiertelnej wrogości. Teraz i tak, choć wyraźnie na siebie warczeli, utrzymywali w miarę znośny poziom nierzucania się sobie do gardeł. Nawet jeśli momentami Thayer miała nieodpartą ochotę poharatania buźki swojemu skrzydlatemu pobratymcowi.
- Już pytaliście - odparła spokojnie, na wyczucie obracając twarz w tę stronę, z której dobiegał jej uszu głos Dżerarda. Oczywiście, kiedy wcześniej próbowała wytłumaczyć swoją obecność pośród walczących, nie mieli równie komfortowych warunków rozmowy, co obecnie. To czy owo zawsze człowiekowi umknie, kiedy wypowiedź przerywa salwa z dzierżonego przez żołnierza karabinu.
- Byłam w okolicy przypadkiem. Zobaczyłam tamtego gościa, był umierający. A potem któryś z tych debili miotnął granatem, budynek się zawalił i utknęłam pod gruzem. Tam właśnie mnie spotkaliście - przybliżyła raz jeszcze, żeby uniknąć wyciągania sprawy po raz kolejny. Sama nie była dumna z tego, że z powodu porywu dobroci została uwięziona pod kamiennymi blokami i byłaby zginęła, gdyby nie pomoc obcych. Była już właściwie pogodzona ze śmiercią, kiedy wyciągali ją półprzytomną spod zniszczonej konstrukcji. A jednak, przeżyła. Było to odrobinę dziwne uczucie, choć oczywiście cieszyła się, że pozostanie jeszcze przez jakiś czas na świecie. Mogłaby się założyć, że jest o wiele zabawniejszy od zaświatów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina poklepała się po łydce, a jej twarz zdradzała ulgę i niezaprzeczalną wdzięczność. Nawet tu, na najwyższym piętrze najwyższego wieżowca ich kryjówka mogła okazać się zwodna - na desperacji nigdy nie wiadomo, jaki przeciwnik czai się za rogiem i kiedy sprawne nogi okażą się gwarancją przeżycia. Wymordowana doskonale zdawała sobie sprawę ze smutnego faktu, iż nie może swego losu w najmniejszym stopniu opierać na innych - jasne, wokół siebie gromadziła pełno przyjaznych mord, jednak w obliczu zagrożenia wiele z nich uciekłoby i myślało przede wszystkim o sobie, choć, przyznam szczerze, w niektórych przypadkach więzy partnerskie, przyjacielskie oraz rodzicielskie tłumią te odruchy, pomyślała, spoglądając na Dżerarda. Nie, on nigdy jej jeszcze nie zawiódł, jako jeden z bardzo nielicznych przypadków.
Właśnie, pytali. Marcelina nie zdążyła jednak zwrócić kuzynowi kąśliwej uwagi, dlatego nie odezwała się i wsłuchała w odpowiedź dziewczyny, którą już zresztą znała. - Wiesz, o co w ogóle poszło? - spytał Dżerard, nadal utrzymując ciekawski ton. Marcelina zasępiła się, a jej twarz na chwilę zmarszczyła się niczym u myślącego mopsa. Co ty kombinujesz?
Znów poczuła ukłucie w okolicach żołądka, tym razem dotkliwsze. - Nie będę czekać na tego białowłosego kretyna - sapnęła, podnosząc się i oczekując bolesnego strzału studzącego zapał bądź innego dyskomfortu w okolicach zranionej nogi - nic takiego się jednak nie wydarzyło, co tylko polepszyło jej humor. - Pajac po drodze uderzy w drzewo, zdąży się z kimś pobić, okradnie go i może zgwałci, o ile będzie to mężczyzna w jego typie; potem znajdzie jakąś knajpę, która wyrośnie nagle spod ziemi, ten nabzdryngoli się w niej jak meserszmit i ponarzeka na swoje życie z transeksualnym barmanem, który następnie okaże się dalekim kuzynem jego byłej dziewczyny... - przerwała, zmęczona wyliczaniem różnych kombinacji przebiegu dzisiejszego wieczoru Lokstara. - Ja tu zostanę. - stwierdził sucho Dżerard, dokładając do ognia. Marcelina spojrzała w stronę anielicy. Niech dokona wyboru. - Mi, w przeciwieństwie do Lokstara nie zajmie to dużo czasu. Nie przewiduję żadnych przygód po drodze. - mówiła ABSOLUTNIE poważnie. Nie planowała włóczyć się długo po okolicy - wiedziała, że upadły anioł nie przyleci z jedzeniem, więc musiała poradzić sobie z faktem żerującej bestii w jej brzuchu sama. Trochę żałowała, że nie była właśnie na wakacjach w m-3 - tam wystarczył jeden telefon do pobliskiej restauracji, a jedzenie przyjeżdżało samo.
Zeskoczyła z okna i rozpłynęła się w powietrzu, niczym czarna mgła, by stanąć znów w materialnym ciele na twardej glebie kilkaset kilometrów niżej. Nie była już jednak w ludzkiej formie, a w swojej ulubionej, zwierzęcej; dziewczyna poczuła niesamowitą euforię i przypływ adrenaliny, niemalże od razu popędziła między ruinami w gąszcz. Czuła się doskonale w skórze silnej jaguarzycy, jej mięśnie fantastycznie prężyły się pod wpływem ruchu, gładka, kruczoczarna sierść lśniła niczym wyszlifowany diament zaś oczy, piękne, cyjanowe wyraźnie odznaczały się na tle czerni tego majestatycznego stworzenia.
Wolność.
Słowa wypowiedziane w ludzkiej postaci nie miały już żadnego znaczenia.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Wiesz, o co w ogóle poszło?
Odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na przykurzonej podłodze. Potrząsnęła lekko głową, by nieco splątane włosy ułożyły się za plecami, choć i tak w końcu musiała poprawić je ręką. Nie ma co, w ciekawym towarzystwie się znalazła...
- Nie mam pojęcia. W tamtym momencie nie robiło mi to żadnej różnicy. Zresztą... teraz chyba też już nie ma znaczenia. Kiedy trzeba ratować komuś dupsko to je ratuję, co za różnica czy biją się o idee czy o ostatni kawałek kanapki?
Jahleel byłby pewnie dumny z tego stwierdzenia, choć bez wątpienia wytknąłby dziewczynie użycie nieeleganckich słów. A ona tylko zaśmiałaby się szyderczo i kazała mu spadać, tak jak działo się to zawsze, gdy już zdarzyło im się spotkać. Tylko raz przeholowała, po czym starszemu aniołowi zostały majestatyczne blizny na pamiątkę po cierniach, które wbiły się w ciało i poharatały skórę. O dziwo, nawet ten incydent zdawał się nie odstraszać mężczyzny od dalszych prób zawrócenia młodej Thayer na właściwą ścieżkę życia. Jakkolwiek upierdliwy, jego upór był godny podziwu, stąd mimo bardzo wyraźnie okazywanej niechęci, Isabel nigdy więcej nie poważyła się nawet próbować zrobić mu krzywdy. Jej taktyką pozostała ucieczka, a w tym była całkiem niezła.
- Ale nie no. Jeśli masz ochotę zaśpiewać mi pieśń swego ludu, to posłucham. Czasem dobrze wiedzieć, co się na świecie dzieje - przyznała. Nawet jeśli większość toczących się na Desperacji sporów nieszczególnie ją ciekawiła - nowy wielki konflikt między tą czy inną grupką pojawiał się przeciętnie co godzinę - to jednak warto było rozeznać się chociaż ogólnie w tym, kto kogo aktualnie okłada po mordach. Nie była to kwestia zaspokojenia ciekawości, ale budowanie wiedzy pozwalającej na zachowanie bezpieczeństwa. Trzeba się orientować, w czyje tereny się nie zapuszczać i do kogo się nie przyznawać w określonych kręgach. Na tym polegało przetrwanie.
Na subtelną propozycję ze strony Marceliny tylko wzruszyła lekko ramionami, przybierając przepraszającą minę. Nie miała możliwości dostrzec jej wymownego spojrzenia, wyczuła jednak pytanie ukryte między wierszami. Tak czy inaczej, miała na nie tylko jedną odpowiedź.
- Też zostanę. Nie bardzo widzę się w tej chwili gdziekolwiek na zewnątrz - rzuciła żartobliwie, choć niezaznajomieni z jej przypadłością nowi znajomi raczej mieliby kłopot z załapaniem dowcipu. Tylko zamglone jak u ślepca źrenice i tęczówki mogły sugerować jakąś zmianę, jednak dziewczyna z taką wprawą obracała twarz w kierunku kolejno mówiących osób, że można było z łatwością ten szczegół przeoczyć. Była w końcu przyzwyczajona do krótkotrwałej utraty wzroku co jakiś czas, wtedy też bardziej polegała na słuchu i dotyku. Gdyby jeszcze miała podobnie czułe zmysły co wymordowani... tak, wtedy na pewno byłoby jej łatwiej radzić sobie nim wróci do właściwego stanu, ale tak właśnie działał świat - nie można mieć wszystkiego. O tym, że czynienie dobra jest trudne i kosztuje wielką cenę, przypominał jej uporczywie raz za razem, jakby rozmyślnie próbował złamać resztki altruizmu w sercu Thayer.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dżerard siedział spokojnie, patrząc na ognisko, by chwilę potem zerknąć na twarz anielicy. Nie wykonywał zbędnych, niepotrzebnych w tamtym momencie ruchów, jakby każdy gest kosztował go w tamtym momencie zbyt dużo energii. Siedział, a jedyną oznaką życia był lekki, płytki oddech i usta, które otwierały się tylko by dać dziewczynie odpowiedź, oszczędną i jednocześnie wyczerpującą. - S.spec urządziło sobie polowanie na wymordowanych - zaczął sucho - napadli na wioskę nieopodal Nowej Desperacji. Ich ofiary żyły tam normalnie, prawie jak ludzie. Chcieli stworzyć coś na kształt społeczności... s.spec po prostu spaliło to miejsce. A ich wybili. Jak zwierzynę.
Ognisko dawało ukojenie. Na zewnątrz temperatura zaczęła powoli spadać; noc jeszcze nie osiągnęła swojego zenitu. Marcelina, choć w tej postaci całkowicie naga wręcz płonęła od targających ją emocji. Podskakiwała, omijała głazy, korzenie, drzewa; choć z racji bycia wymordowaną jej zmysły zawsze były wyostrzone a sprawność fizyczna większa od przeciętnego człowieka, dopiero w tej formie odczuwała pełnie swoich możliwości. Gdy dobiegła do dość stromej skarpy, jej celem stało się dość wysokie drzewo rosnące na jej krawędzi. Kora była wystarczająco sucha i szorstka, by marcelinowe szpony wbiły się w nią i pozwoliły jaguarzycy wspiąć się niemalże na sam szczyt. Grube gałęzie pozwoliły wymordowanej wyłożyć się na nich i na chwilę odsapnąć, obserwując okolicę.
Choć z początku wcale nie planowała, tak teraz łaknęła większej zwierzyny. Nie zadowoliłby ją byle zając, wiewiórka czy nawet dzik - pragnęła spotkać na swej drodze dorodnego jelenia, łosia albo rosomaka, choć mięso tego ostatniego należało do kategorii wątpliwych smakołyków. - Hm? - zaskoczona usłyszała coś, co bardzo ją zaciekawiło. Był to dźwięk dziwnie znajomy, w akompaniamencie którego słychać było inne, warkliwe i niskie odgłosy. Zeskoczyła z kruszącej się gałęzi i wpłynęła niczym zjawa w wysokie, suche trawy, kamuflujące ją pomimo kruczoczarnej sierści. Szła przed siebie bezszelestnie, uszy stawiając na sztorc i napinając wszystkie mięśnie na wypadek ewentualnego ataku. Wszak nie była tu największa i najgroźniejsza, choć do słabych wcale nie należała.
Znów ten dziwny dźwięk, jakby trochę bliżej. - Lokstar? - sapnęła w myślach, z brzuchem blisko ziemi sunąc w stronę usłyszanego dźwięku. Przez dłuższą chwilę do jej czułych uszu nie docierały żadne dźwięki, jakby cały i tak już ledwo dyszący las umarł, czego skutkiem była chwilowa dezorientacja jaguarzycy. Ta stanęła sztywno jak dąb i nasłuchiwała w skupieniu, starając się dokładniej określić położenie źródła tajemniczych dźwięków.
Wtedy okolice przeszył wrzask. Właściwie to jazgot, choć Marcelina sama nie potrafiła określić rodzaju odgłosów, nie była w stanie też sprecyzować gatunku stworzenia, które takowe było w stanie wydać. Jej zgrzane ciało przeszyły ciarki, a pazury wbiły się w ziemię; sierść zjeżyła się groźnie - instynkt wymordowanej ostrzegał przed czyhającym w okolicy niebezpieczeństwem. - Kurwa! - Marcelina aż podskoczyła. Zza niedalekich zarośli rozmazana sylwetka wyskoczyła niczym z procy, niemalże wpadając na chude drzewo iglaste - świerk, może jodła, tego Marcelina określić nie mogła. Nie miała na to czasu. - Lokstar?! - wymordowana podbiegła w zgrabnych podskokach w kierunku mężczyzny. Była w doskonałej formie, co zawdzięczała obecnie ślepej przez nią anielicy. Białowłosy machnął rękami i gestem kazał Marcelinie biec w przeciwnym kierunku; ta nie miała kompletnie pojęcia, dlaczego ten ucieka w takim popłochu i dlaczego, do licha, nie rozłoży skrzydeł i nie poleci - gdy jednak zarośla poruszyły się i wnet wyleciały z nich ciemne kształty dziewczyna zrozumiała. Włosy stanęły jej dęba; oczy otworzyły się szeroko, a ciało przeszył cholernie lodowaty dreszcz... zatrzymała się gwałtownie w miejscu. Nie miała ochoty negować polecenia Lokstara.
- Słyszałaś? - Dżerard najpierw znieruchomiał, by nagle zerwać się i schować za przewróconym blisko niego biurkiem. Spojrzał w stronę anielicy, nie wiedząc, czy i ta wyczuła zagrożenie, które on - z racji bycia wymordowanym - zdołał w jakiś sposób dostrzec, nim to zbliżyło się do futryny drzwi. - Schowaj się!
Spokój i cisza zostały brutalnie przerwane - coś sunęło po korytarzu, wydając chrapliwe, niskie dźwięki. Tego było więcej.
I czegoś chciało.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy akurat nikt nie mówił, niewidzące oczy anielicy były skierowane przed siebie, trochę w dół. Gdzieś w przodu mogła zauważyć źródło światła, a więc zapewne ich ognisko - tak, to miało sens. Poza tym wszystko, co dziewczyna mogła zobaczyć ograniczało się do plam czerni i szarości, choć od niedawna zaczęły się także pojawiać kolory. Ciepłe złoto musiało oznaczać trzaskające miło płomienie, podłoże powoli nabierało barwy przybrudzonego brązu.
Myśli wciąż jednak jawiły się ciemno i negatywnie.
- No tak - stwierdziła na wpół szeptem, wzdychając zaraz, jak gdyby samo wspomnienie wojsk z Miasta-3 było męczące. - Oni się już pewnie nigdy nie zmienią - zakończyła, nie wysilając się na ani krztynę optymizmu. W tym przypadku nie było najmniejszego sensu zakładać, że sytuacja zmieni się na lepsze. Ci, którzy mieli choć trochę więcej lat na karku, doskonale znali sposób funkcjonowania S.SPEC. Mając nowoczesne technologie i bezpieczny zakątek w mieście, uważali się chyba za jakąś wyższą formę istnienia... na pewno mieli się za lepszych od tych, którzy mieli nieszczęście paść ofiarą wirusa X. Kierowani czy strachem, czy nienawiścią, powzięli misję zmiecenia wszystkich wymordowanych z powierzchni Ziemi, aniołów najlepiej też, tak przy okazji. Pałali niechęcią do wszystkiego, co nie w pełni ludzkie, nawet jeśli Desperaci z całych sił starali się ludźmi pozostać. Wszystko wskazywało na to, że ów odwieczny konflikt może się zakończyć dopiero wraz z całkowitym wymazaniem jednej ze stron.
A do tego z pewnością było jeszcze daleko.
Tymczasem życie prezentowało przecież cała gamę zagrożeń, nie tylko schludnie umundurowanych żołnierzy z karabinami. Za każdym rogiem mogła czyhać zguba, a w tym przypadku najwyraźniej czaiła się za drzwiami. Isabel nie zdążyła się nacieszyć tym, że w jej polu widzenia powoli pojawiał się zarys mężczyzny i niektórych gratów pozostałych w ich tymczasowej kryjówce. Nie, niepokojący dźwięk dobiegający z korytarza skutecznie przerywał spokój odpoczywających po walce Desperatów, zmuszając ich do wkroczenia w stan najwyższej gotowości po raz kolejny tego dnia.
Nie marnowała czasu na to, by udzielić odpowiedzi. Przesunęła wzrokiem po pokoju, próbując mimo połowicznej ślepoty wypatrzeć sobie jakieś schronienie. Rzuciła się w kierunku pierwszego lepszego cienia, a dotknąwszy go obiema dłońmi przekonała się, że był to jakiś sfatygowany, drewniany mebel. Materiał zdawał się nieomal kruszyć pod przecież niezbyt mocnym naporem palców anielicy, ale musiał wystarczyć na tymczasową zasłonę. Cokolwiek nadchodziło od strony korytarza, raczej nie zadowoli się stanięciem w progu i szybkim odwrotem. Tak czy inaczej przewrócone biurko i zmurszały kredens z wybitą szybą mogły zasłonić Thayer oraz Dżerarda na wystarczająco dużo czasu, by ta pierwsza odzyskała wzrok, a także by zdołali rozpoznać zagrożenia i wypracować jakiś plan obrony. Czy coś. Przede wszystkim: przeżyć pierwsze pół minuty, a potem kolejne, kolejne, kolejne...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marcelina biegła za Lokstarem, bardzo szybko przeganiając białowłosego. Ten już po kilkunastu sekundach zdołał dogonić czarną panterę - jak znakomita większość kotowatych wymordowana była doskonałą sprinterką na krótkie dystanse. Teraz sunęła znacznie wolniej, acz nadal szybko i jednostajnym tempem. Wraz z upadłym aniołem przebiegli po otwartej polanie, na której wcześniej dziewczyna zdołała upolować niesfornego drozda; dwójka dotarła do ruin dość sporego budynku. Z początku wejście zdawało się być całkowicie zawalone, gdy dobiegli niemalże do samej ściany zdołali w tym samym momencie dostrzec szczelinę między zawalonymi, metalowymi belkami. Bez zbędnych słów i spojrzeń rzucili się w tamtą stronę, przeciskając się przez ciasną szparę i z ciężkim oddechem wpadając do środka.
To nie był koniec ucieczki. Część dzikich półgłówków zdążyła zauważyć miejsce schronienia dwójki i rzuciło się ich śladem. Uciekinierzy mieli trochę czasu by dotrzeć na wyższe piętra. - Szybko! - Lokstar zaczął pospiesznie wspinać się po wiekowych, gnijących schodach nadgryzionych zębem czasu. Marcelina nie ufała im - nie widziała jednak innej ścieżki, dlatego rzuciła się za czarnoskrzydłym. Jej łapy ślizgały się na wilgotnych stopniach, a z pośpiechu i adrenaliny co rusz potykała się niefortunnie i prawie wpadała w pułapkę różnej wielkości dziur. Czuła na swym zjeżonym z przerażenia karku paskudny odór śmierci, a wrzaski karykaturalnych stworów nie oddalały się, choć para biegła najszybciej jak tylko potrafiła. - ...kurwa! - Lokstar zatrzymał się nagle, a biegnąca za nim Marcelina niemalże na niego wpadła. Ich trasa dobiegła końca - do kolejnych schodów dzieliło ich siedem bądź osiem długich metrów, w dodatku stopnie znajdowały się wysoko nad ich głowami. Marcelina rozglądnęła się gorączkowo, szukając innej drogi ucieczki - dostrzegła po swojej prawicy platformę przypominającą szklany dach, który ciągnął się kilkanaście metrów po kolistym łuku. Bez cienia wątpliwości Marcelina przeistoczyła się w lekką, czarną mgłę, jednak przez wyczerpanie zdołała przefrunąć w tej formie ledwo kilka metrów. Gładko wylądowała na szklanej podłodze, czekając na Lokstara, który jeszcze nie mógł skorzystać ze swojego zranionego, regenerującego się skrzydła i szybko przesuwał się w stronę Marceliny. Potwory były tuż za nim - pierwszy z nich wahał się długo, nim zdecydował się podążyć w stronę Lokstara - wygrał instynkt zabijania. Potwór nie próbował być delikatny i ostrożny, a jego nagłe ruchy i pazury wbijające się w szybe pogorszyły jej stan fizyczny. Wcześniej szkło pokrywały małe rysy; teraz powierzchnia jedynej drogi ucieczki wymordowanej i upadłego pokryła się licznymi pęknięciami. Marcelina schowała pazury i próbowała uporczywie dostać się na drugą stronę.
Dżerard w zupełnej ciszy zdołał umknąć bystremu spojrzeniu tajemniczych istot. Niestety, anielica miała mniej szczęścia... jeden z obrzydliwych potworów rzucił się w jej kierunku z dzikim wrzaskiem, zwracając uwagę reszcie małej kompanii. Nim jednak jego szpetna, krzywa paszcza zatopiła żółte kły w jej delikatnym ciele wielka łapa Dżerarda zdołała chwycić jego łeb i zmiażdzyć go pod ogromnym naciskiem. Brudna, zielono-brunatna maź spryskała część twarzy anielicy i małą część pobliskiej ściany, lepiła się też do dłoni wymordowanego. Jego ciało zaczęło rosnąć i pokrywać się czarną sierścią; w mgnieniu oka miast rosłego mężczyzny na środku pomieszczenia stał kilkumetrowy niedźwiedź. Wystarczył jeden ruch ogromnego łapska, by uśmiercić atakujące zewsząd potwory. Gdy w końcu nastała cisza, niedźwiedź stanął z powrotem na czterech łapach i odwrócił w stronę kobiety. Nadstawił barki, by ta mogła wejść na jego cielsko z nadzieją, że ta zrozumie przekaz. Nie wiedział, że kobieta niedowidzi, więc jeżeli nie odpowiedziała na zapraszający gest, podszedł do niej i popchnął lekko, schylając się i pokazując grzbiet.
Musieli stąd uciekać...

HISTORIA DO ARCHIWUM
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach