Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Parę miesięcy przed obecnymi wydarzeniami.

Niby zlecenie miało proste przesłanie i w praktyce nie powinno stanowić wyzwania dla osoby, która umiała poruszać się po Desperacji i znała te tereny jak swoją własną kieszeni, ale diabeł tkwił w szczegółach. Yury nie zaliczał się do takowych osobników, dlatego właśnie bez pukania wtargnął do mieszkania, chcąc jak najszybciej odbębnić egzekucje nieznanej mu jednostki i odebrać wynagrodzenia za jej zlikwidowanie. Zerknął na świstek papieru, aby upewnić, że trafił pod wskazany adres, na jego czole pojawiła zmarszczka. Pomieszczenie było puste, bez nawet śladowych znaków życia, a kilkucentymetrowy kurz, wypełniający jego powierzchnie na podłodze i meblach, był tego fundamentalnym potwierdzeniem. Warknął pod nosem parę przekleństw w rodzimym języku swojej matki, bo nerwy właśnie wybrały się na wakacje w otoczeniu śniegu, mając juz serdecznie dość słońca, zresztą tak samo jak ich właściciel. Zabawa w chowanego zawsze podnosiła mu ściśnienie. Złożył mechaniczną dłoń w pięść i skonfrontował ją z futryną, aby dać chwilowy upust swoim emocjom, po czym wziął się do roboty.
Wyciągnięcie z kogoś informacji w takich spelunach jak ta, było prostym, wręcz machinalnym odruchem, pod warunkiem, że ten ówże osobnik nie był w klubie miłośników psów, kotów albo innych chomików. Miał w tej materii sporą dawkę szczęście. Trafił wręcz idealnie. Menel. Góra trzydzieści lat. Śmierdział tanim piwem; napój ten był w zasadzie traktowany jak nektar bogów przez moczymordy jego pokroju, choć sam biomech miał odruch wymiotny, kiedy do jego nozdrzy dolatywał intensywny zapach tego jakże wykwintnego trunku. Pachniał jak benzyna i pewnie tak smakował. Zacisnął mechaniczną dłoń na wiotkim ramieniu i przycisnął cały niewyposażony w mięśnie korpus do w miarę stabilnej ściany, gdy pijaczyna wyszedł, niemalże czołgając się z obskurnego lokalu. Gdzie okazana wdzięczność, że Wieczny uratował go przed zanurkowaniem paskudną facjatą w błocie? Powinien mu wystawić za tę przysługę rachunek?
Parsknął. Typ jego pokroju najprawdopodobniej nie miał nic do zaoferowania najemnikowi, dlatego właśnie Yury wyciągnął nóż i zacisnął go nieco poniżej grdyki, przecinając w tamtym miejscu skórę. Mężczyzna wyśpiewała mu wszystko, jak wierny Kościoła Nowej Wiary podczas spowiedzi, nawet nie wierzgając.
Jesteśmy kwita — stwierdził po chwili eks-wojskowy i poluzował objęcia, ale nie wycofał ręki z nożem. — Jeśli skłamałeś, popełni samobójstwo, bo i tak jutro będziesz martwy — rzucił, przesuwając nóż zręcznie po jego szyi, zostawiając na niej bladą szramę i dopiero potem się wycofał, po czym skierował swoje kroki w miejsce, które zostało mu wskazane. Mieściło się przynajmniej dwadzieścia kroków od baru. Niby mała odległość, ale pojawił się za późno. Osobnik ze zdjęcia spełniał się właśnie w roli worka treningowe. Bokserki się komuś zachciało. Zajebiście.
No kurwa — zaklął na ten widok, patrząc jak jego ofiara właśnie dogrywa, gdyż nie była w stanie uniknąć bardzo celnego i pewnie też cholernie silnego ciosu w policzek. Upadła na ścianę i zjechała po jej chropowatej powierzchni jak po zjeżdżalni. Yury obnażył zęby w uśmiechu i zamknął skrzypiące, ciężkie drzwi w celu zdemaskowania swojej obecności, gdyby ówże typ z czarnymi włosami był zbyt zajęty znęcaniem się nad słabszymi i nie zarejestrował jego obecność. — Ej, a zabierz od niego łapska, ładnie cię proszę — rzucił, zapalając papierosa. Włożył go sobie między wargi i zapalił, zaciągając się, a niebieskie oko wbił w sylwetkę mężczyzny, który dopadł jego ofiarę i chciał wycisnąć z niego informacje w możliwie jak najbardziej brutalny sposób albo po prostu pojmać. Oh,  albo ten chłystek wpadł komuś w oko, albo prosił się o wpierdol od paru osób na raz? Ewentualnie klient Yury'ego obawiał się, iż jakaś jego tajemnica wyjdzie na światło dziennie, ale w zasadzie posiadacz rosyjskiego imienia miał w głęboko w czterech literach to, czym kierował się osobnik, który odwiedził Smoczą Górę i zostawił, w ramach miłości do swoich bliźnich, a szczególnie tej szkapy, zlecenie na morderstwo. Jego treść nie wzbudzała w biomechu żadnych wątpliwość. Miał strącić głowę z jego karku i wręczyć ją zleceniodawcy, jako dowód na to, że pozbył się problemu. Prosto, łatwo, szybko i bezboleśnie, taką miał taktykę, jednakże nie zdałaby już żadnego testu, gdyż mężczyzna, na którym miał wykonać wyrok wskazujący, wił się jak wąż między ich nogami, walcząc w spazmatycznych bojach od oddech. Yury z nieokrzesanym uśmiechem na ustach skonfrontował podeszwę buta z jakiego zakrzywionym nosem. Musiał ulec złamaniu po spotkaniu pierwszego stopnia ze ścianą. — To ścierwo ma zdechnąć — oświadczyło w końcu, wyciągnął pistolet z kabury, okręcił go wokół palca, jakby wcale mu się nie śpieszyło, aż w końcu odbezpieczył gnat i przyłożył jego lufę do czołgającego się w stronę wyjścia parodii człowieka, jakby w ich krótkiej wymianie zdań znalazł swojego boga, swoje wybawienie i szanse na ucieczkę.
Zacisnął zęby na filtrze papierosa, po czym zerknął na drugiego oprawcę i obnażył zęby w ni to tryumfującym, ni to szyderczym uśmiechu, jawnie rzucając mu wyzwanie. Dawno z nikim nie rywalizował, chociaż miał sporę wątpliwości, czy ta szmata do podłogi, która właśnie uklękła na miękkich nogach i sięgnął dłonią po klamkę, na taką zasługiwała.
Zacisnął palec na spuście. Pocisk wystrzelił, przeszył powietrze i przestrzelił zaciskającą się na klamce rękę. Wrzask zagłuszył echo, którym niósł się odgłos wystrzału.
Westchnął ciężko, jakby rozczarowany tym faktem, gdyż spodziewał się, że chociaż raz się zabawi. Bezskutecznie. Żółta substancja uleciała z krocza ich ofiary, kształtując na podłodze kałużę.  
Zgaduję, że musisz mieć go żywego, co? — Jego ciężki, skaleczony przez chrypę głos przebił się przez wrzask, a spojrzenie spoczęło na sylwetce czarnowłosego mężczyzny.
Wyrzucił niedopałek pod nogę i zmiażdżył go butem. Zajmował się tą branżą wystarczająco długo, aby nie mieć w tej materii żadnych wątpliwości - polowali na jeden cel i żaden nie odpuści.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

....... Co za parszywe miejsce. Nicca był tu od zaledwie kilku miesięcy, a już teraz nie znosił tego mętnego japońskiego padołu łez. A do bagien najprawdopodobniej nie zbliży się już do końca życia, najadł się tego szlamowego błota za wszystkie czasy. Mimo wszystko nie zamierzał wypaść z obiegu - był tropicielem od kilkuset lat i nie chciał robić sobie przerw w obranym zawodzie, niezależnie od tego, jak bardzo irytował go klimat Desperacji. Dlatego w przerwach poszukiwań Maccoy'a podejmował się różnego rodzaju zleceń, przy okazji zapoznając się z fauną i florą terenu, na którym aktualnie się znajdował, zapisując sobie przy tym prowizoryczne mapy w pamięci. Aktualne zlecenie kosztowało go mniej wysiłku, niż się spodziewał. Większość zadań, gdzie w grę wchodziło sprowadzenie kogoś żywego, było bardziej wymagających. Zabicie odpadało, a z ranami trzeba było uważać - głupio byłoby, gdyby ofiara się wykrwawiła, straciła język albo doznała amnezji przez upadek z jakiejś dużej wysokości. W końcu z reguły chodziło o informacje, pół biedy, jeśli to on miał je zdobyć, ale jeśli po prostu miał kogoś dostarczyć - cóż, z reguły pracodawcy wyjaśniali powody i przedstawiali oczekiwania, jednak tym razem miał  sprowadzić towar żywy i ze zdolnością mowy. To tyle. Niewątpliwie z zabijaniem było mniej problemów (cóż, nie należy mylić tego ze stwierdzeniem, że było proste), no ale cóż, akurat Chyży z reguły zajmował się odnajdywaniem i sprowadzaniem kogoś, stąd też był przyzwyczajony do długoterminowych zleceń. A tutaj proszę bardzo - zajęło mu to zdecydowanie mniej czasu, niż się spodziewał, Pożogar nawet nie zdążył się porządnie nabiegać, a co dopiero mówić o samym tropicielu. Rany, nawet łuku nie musiał użyć, co to ma być? Przedszkole dla gangsterów? Zresztą mniejsza z tym, powinien się z tego cieszyć, że tak łatwo wszystko poszło. Gorzej, że złapany sukinsyn strasznie się darł, co wprawiało w irytację zarówno O'Reilly'ego, jak i jego kundla. Było wiele rzeczy, który potrafiło rozdrażnić impulsywnego mężczyznę, ale wrzaski zdecydowanie stały na szczycie tej listy. Zanim zdążył się obejrzeć, jego pięść wylądowała na policzku ofiary, a z ust wydało się ciche, acz konkretne "zamknij w końcu mordę". Nie planował tego, ale nie zamierzał się rozczulać nad brakiem delikatności ze swojej strony. Tym bardziej, że najwyraźniej miał niechciane towarzystwo, wcześniej zignorował kroki, licząc, że nikt nie zwróci uwagi na to, co się dzieje w środku, ale oczywiście zawsze coś musiało się spieprzyć. Leżący w kącie Pożogar podniósł się, jeżąc sierść i szczerząc ostrzegawczo zęby, jednak chwilowo Nicca odwołał go krótką komendą. W pokoju jednak dało się wyczuć zapach dymu, najwyraźniej obecność Rosjanina nie ucieszyła specjalnie bestii.
"Ej, a zabierz od niego łapska, ładnie cię proszę"
Brwi ciemnowłosego mimowolnie uniosły się, a na twarz wstąpił cierpki uśmiech. Jeszcze trochę i może nawet pomyślałby, że trafił na kulturalnego człowieka, ale nie, to tylko nonszalancja. Norma.
- Raczej nie wyglądasz na obrońcę uciśnionych - rzucił, rozluźniając zaciśniętą pięść i posyłając obcemu rozbawione spojrzenie. - Poza tym mógłbyś zapukać przed wejściem, nieładnie jest wpadać bez pozwolenia.
Prześlizgnął się wzrokiem po sylwetce wyższego mężczyzny, jakby oceniając, ile problemów może mu sprawić. Cholera, że też musiał narzekać, że trafiło mu się zbyt proste zlecenie. Los najwyraźniej stwierdził, że wyjątkowo spełni jakieś jego życzenie i podaruje mu darmowe komplikacje, co za p e c h. A może i nie? W końcu od dawna nie miał okazji, by trochę się zmęczyć, rozerwać, podekscytować.
"To ścierwo ma zdechnąć"
-  Ścierwo należy do mnie, więc to ja decyduję o kwestii jego żywotności - i masz, oczywiście, że przeciwnik miał broń palną.
Czemu każdy tutaj, przejawiający chociaż odrobinę rozumu osobnik musiał ją mieć? Miasto miało tak słabe mury, czy oni mieli aż tak genialnych dostawców? Póki co obserwował z obojętnością swoją ofiarę, ale przecież nie pozwoli jej tak po prostu ukatrupić, prawda? Z westchnieniem wyciągnął katanę z pochwy lekkim, prawie niepozornym ruchem. Wydawało się być idiotyzmem, by iść bronią białą na pistolet, ale na pewno nie byłoby to pierwsze takie starcie w jego życiu. Ostatnio nawet zdarzało się częściej, niż by chciał. Faktycznie odbicie/przecięcie pocisku przez katanę było możliwe, ale nie licząc ponadprzeciętnego refleksu i szybkości, trzeba było mieć też szczęście. Nicca raczej wolał próbować uniknąć strzału, tudzież przyjąć go na mniej newralgiczne miejsca - w końcu i tak rany szybko się u niego goiły. Huk wystrzału zawsze drażnił jego uszy, tym razem również nie miał nawet okazji słyszeć echa, ponieważ ostry pisk całkowicie zdominował wszelkie dźwięki. Pożogar zerwał się na równe nogi, jego tylne kończyny napięły się, gotowe do skoku.
"usisz mieć go żywego, co?" Usłyszał tylko końcówkę, ale to wystarczyło.
- Hmh, tak się złożyło - mruknął, swobodnie, pozornie niedbale trzymając własną broń. - Przestań w końcu drzeć mordę, już to mówiłem - syknął w stronę ofiary i ponownie zerknął na Rosjanina. -Pewnie nie masz ochoty po prostu wyjść i odejść, prawda?
Krótka ocena odległości i gwizd - krótki, ostry, będący sygnałem dla kundla. Kierujący się węchem i słuchem Pożogar ruszył z miejsca jak torpeda, gotów kłami rozerwać ścięgna jednej z nóg drugiego najemnika w tym samym momencie, w którym Nicca przeszedł płynnie do ataku. Pozornie niedokładnego, ponieważ nie tyle co zależało mu na zranieniu mężczyzny, a na uniemożliwieniu mu strzału. Och, najlepiej byłoby uciąć dłoń, bądź wytrącić przed dostatecznie mocne uderzenie pistolet, ale cóż. Tym razem on służył za odwrócenie uwagi, a Pożogar miał unieruchomić przeciwnika.
On sam był szybki. Nie tylko dlatego, że był wymordowanym (chociaż była to dość istotna kwestia), ale głównie przez to, że od samego początku, nawet gdy był jeszcze zwykłym człowiekiem, rozwijał u siebie zwinność, refleks oraz zdolność do szybkiego biegu (wtedy służyło to ucieczce). W starciach stricte siłowych z innymi wymordowanymi z reguły stał na gorszej pozycji. Nie, żeby końskie geny miały tu coś do rzeczy.
Teraz pytanie brzmiało, czy był dostatecznie dużo lepszy pod tymi względami, by wygrać pierwszą, zapoznawczą rundę. Miał w końcu dystans do pokonania oraz nie znał możliwości Yury'ego. Szkoda tylko, że powodem rywalizacji miał być ten sikający pod siebie moczymorda, który pewnie po prostu widział coś, czego nie powinien. Marnotrawstwo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego wrażliwe na dźwięki błędniki wyłapały charakterystyczne warczenia, do którego zapewne nie była przystosowana ludzka budowa krtań. Dostrzegł cień zwierzęcia, chyba psowatego. Pokazał swoje uzębienie w całej swojej okazałości, jeżąc sierść, gotowy do ataku, w razie nieprzemyślanego ruchu ze strony biomecha. Wieczny w ramach pierwszego odruchu chciał do niego podejść, podrapać za uchem i przejechać dłonią po smukłym grzbiecie, bo przypomniał mu się kundel, którego przygarnął Kido Arata, aby zrobić na złość swojej żonie, która nienawidziła zwierząt, zresztą ze wzajemnością, gdyż ich sierść wywoływała u niej alergię, ale postawa bojowa sierściucha go zniechęciła. Nie chciał się żegnać z palcami, czy nawet ręką. Znajdzie sobie inne zwierzątko jego pokroju. Bezpańskich kundli na Desperacji było mnóstwo. Problem pojawiał się w kwestii oswojenia skurczybków, bo nie byli tacy łatwi jak dziwki w burdelu.
Punkt dla ciebie — pochwalił go, acz wystarczył jedno spojrzenie na nieogoloną, nieprzystępną mordę biomecha, aby dojść do tego błyskotliwego wniosku,  a ręka, która w tym momencie ściskała pistolet była na to niepodważalnym dowodem. Z jego ust potoczył się cichy śmiech, brzmiący jak warkot, a nie symboliczny wyraz rozbawienia. — Jeśli pokażesz mi akt własności, to z pierdolonej grzeczności sprawdzę, czy nie ma mnie na zewnątrz, zamknę za sobą drzwi, zapalę, aby nie zakopcić ci ścian i zapukam, czekając uprzejmie na zaproszenie. Jeśli się takowego nie doczekam, rozpierdolę drzwi z buta i zadbam o to, abyś mnie znienawidził do końca życia. Umowa stoi? — odparł w ramach tej krótkiej wymiany zdań, kontemplując twarz swojego rozmówcy. Była młoda, ale wiedział, ze uroda nie była wyznacznikiem lat. Równie dobrze ten osobnik, wyglądający na góra dwadzieścia lat z kawałkiem, mógł być starszy od niego. Mógł, ale nie musiał. Żadna cecha w wyglądzie mężczyzny nie klasyfikowała go do posiadacza zwierzęcych genów, ale te nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Zawsze mógł też być aniołem, z zdemoralizowanymi przez rzeczywistość poglądami. Tyle możliwości. Uśmiechnął się pod nosem, analizując  w myślach ten problem, choć nigdy nie był prymusem, jeśli chodziło korzystanie z szarych komórek.
Potrzebuję tylko pustego łba. Resztę ci zostawię — zapewnił go, chcąc zachować powagę, ale w tonie jego głosu pobrzmiewało rozbawienie. Pokonał szybko dystans, który dzielił go od swojej ofiary w postaci próbującego się wydostać z pomieszczenia mężczyzny. Pochylił się, wplątując palce w jego tłuste, przydługie kłaki i pociągnął go za  nie do góry.
Słyszałeś? Stul tę mordę. — Splunął mu na twarz, a po chwili uderzył jego głowę o ścianę, dbając o to, aby go tym gestem nie zabić, chociaż zawsze mógł pójść z nim na kompromis i wyrwał mu język, a przynajmniej przez chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Przez te jęki nie mógł się skupić, a przecież w końcu nadarzyła się niepowtarzalna okazja na rozerwanie się. Chciał się zabawić, a dyszący mu niemalże w kark mężczyzna najwyraźniej stanowił dobry materiał, aby to uczynić bez wyrzutów sumienia. Likwidowanie płotek pokroju tego czołgającego się pod jego nogami pijaka, który z tej perspektywy wyglądał jak glizda, chcąca schować się w ziemi, nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania.  Wycelował butem w żebro tej łajzy, jednakże ostatecznie kopnął go biodro, gdyż za pomocą ograniczonego do jednego oka pola wiedzenia znów skupił swoją uwagę na najemniku, który nie wyglądał mu na takiego, co narobi w gacie, gdy przystawi mu się lufę pistoletu do skroni.
Niestety nie uniosę rąk w poddańczym geście i nie zawieszę białej flagi, złotko - przytaknął na potwierdzenie jego słów, aby rozwijać ewentualne wątpliwości, które być może były powodem, dla którego właściciel długich, czarnych włosów zwlekał z targnięciem się na życie swojego nieoczekiwanego rywala. — Ty musisz mieć go żywego, ja martwego. Prosty rachunek. Kogoś będę musieli zdrapywać ze ściany. — Wzruszył ramionami. Nie był aż tak pewny,  czy wygra, bo, choć postura i liczba mięśni stawiała go w komfortowej sytuacji, to mógł mieć do czynienia z Wymordowanych, z pakietem wyostrzonych zmysłów i innych usprawnień na tle organicznym.  
Dwóch na jednego? Przeceniasz moje możliwości — stwierdził, z wyraźną drwiną w tonie głosu, kiedy z cienia wyłonił się kundel. Westchnął, niby to cierpiętniczo, bo przemoc na zwierzątkach w pełni wymiarze tych słów w żaden sposób go nie cieszyła, a jednak był do takowej zmuszony przez zwyrodniałego właściciela, nie mającego oporu przed wysłaniem kundla na egzekucje.
Pożogar doskoczył do biomecha, a właściciel mechanicznych części był rozdarły, gdyż nie wiedział na kim się w tym momencie skupić. W ramach bezpieczeństwa sięgnął po nóż motylkowy, w jednej dłoni nadal trzymając swój ulubiony rodzaj broni - gnat. Wybór padł na psa, gdyż on zaatakował pierwszy, najwyraźniej w zamiarze uśpienia czujność Smoka, w roli wabika, jednakże nie fortunie jego ofiarą padła lewa noga biomecha, pokryta niemal w całości metalowymi ozdobami. Mocne szczęki psa zacisnęły na procesie, a na jej niemalże nieskazitelnie gładkiej powierzchni pojawiło się wygniecenie za sprawą ich mocnego uścisku. W tym momencie katana drasnęła Wiecznego w bark, jednakże jej siła rażenia została zamortyzowana, gdyż w tym wypadku to prawa ręka była zmechanizowana. Kopnął precyzyjnie psa wielkości wilka w brzuch, posyłając go na ścianę, która znajdowała się w niewielkiej odległości od ich szarpaniny, po czym nacisnął na spust, celując na oślep w jego właściciela. Wykorzystując chwilowy element zaskoczenia, doskoczył do kundla, zanim ten pozbierał się po bolesnej konfrontacji z twardym murem i uderzył go w pysk, zaciskając metalowe palce na jego gardle, słysząc jak ten warczy i obnaża kły.
I co?  Chcesz, żebym zabił tego uroczego kundelka? — zapytał, zaciskając mocniej rękę na gardle psa, który próbował zacisnąć zęby na mechanicznej prezesie, bezskutecznie, ale ze swoim imponującym gabarytem udał mu się inny manewr. Przydatny kundel. Pies zdzielił Yury’ego na oślep grubą,  rozgrzaną łapą, prosto w twarz, w pakiecie zatapiając paznokcie w skórze. W ramach odwetu biochem rzucił go pod same nogi Chyżego. Niewykluczone, że w między czasie oberwał kataną w narażone na atak elementy ciała. Przetarł wierzchem dłoni twarz z kropel krwi, ale w efekcie tylko ją rozmazał na skórze i odetchnął, sapiąc lekko przez wysiłek fizyczny, do którego został zmuszony. Jednakże, jak sądził, nie miał czasu, aby sięgnąć po bukłak, znajdujący się w jednej z głębokich kieszeni. Rozwścieczył w końcu kupę sierści.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

.......... Niestety, jego psi towarzysz miał pewną paskudną cechę – nie lubił nikogo, ani niczego, włącznie z własnymi pobratymcami, dlatego pewnie dogorywał samotnie na bagnach, gdzie znalazł go tropiciel. Można powiedzieć, że zgarnięciem go Chyży zaskarbił sobie kilka dodatkowych punktów, na tyle, by oscylować w pewnej granicy złośliwej neutralności Pożogara. Niemniej główną wadą był fakt, że psisko-ognisko miało chęć rzucania się na każdego bez zbytniego zastanowienia, co nie zawsze sprzyjało jego właścicielowi. Po kilku miesiącach kundel zdawał się nabrać odrobiny ogłady, ale generalnie nie trzeba było mu wiele, by rzucić się na kogoś lub coś z zębami. Rozkaz ataku był chyba jedynym, który Pożogar chętnie słuchał. Gorzej, gdy krótkim gestem Chyży kazał mu przystopować, wtedy sam łapał się na pełne pogardy spojrzenie… cóż, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, gdy ślepy bardziej niż kret kundel łypał na niego z niechęcią wypisaną na pysku. Nicca skrzywił się i przeniósł wzrok z powarkującego towarzysza na niespodziewanego gościa, akurat, by usłyszeć kolejną wypowiedź. Mimowolnie parsknął rozbawiony.
- Cholera. Polubiłbym cię, gdyby nie fakt, że chcesz mi zabrać zdobycz. Najwyraźniej nawet czytać potrafisz, ostatnio zrobiło się to rzadką umiejętnością - mruknął, a cierpki uśmiech po raz kolejny wykrzywił jego twarz. - Naprawdę cholernie mi przykro, ale akt własności odnośnie tego pana został u pracodawcy. Chętnie dostarczyłbym ci go w innym terminie, ale raczej nie spotkamy się ponownie.
Zresztą jego zleceniodawca raczej wolałby, by upolowany osobnik potrafił mówić, dlatego Nicca raczej starał się nie złamać mu szczęki... to zapewne utrudniłoby sprawę przesłuchania, a więc i honorarium byłoby mniejsze. Na to nie zamierzał sobie pozwolić, nie tylko z racji zawodowej dumy, ale także kwestii związanych z przetrwaniem. Japońska desperacja była cholernie niewygodnym miejscem, jeśli chodziło o przetrwanie, chociażby ze względu na patrole z miasta. Fakt faktem Japonia pod względem powierzchni trochę kulała w porównaniu z terenami Europy, Azji, czy też Rosji, ale nie przesadzajmy... czemu zawsze wymordowani musieli mieć tutaj pod górkę?
"Potrzebuję tylko pustego łba. Resztę ci zostawię".
- Tułów bez łba do niczego mi się nie przyda – skwitował, obserwując spokojnie dalsze poczynania mężczyzny. – Zresztą jak mu się pomiesza we łbie od tego walenia po ścianach, to też spadnie jego wartość. Dochodzę do wniosku, że branie zleceń na dostarczenie kogoś żywego jest do kitu. Zero zabawy.
Prawie zaczęło to przypominać rozmowę dwóch znajomych po fachu, ale Chyży nie wątpił, że obaj byli już gotowi na krwawe rozwinięcie tego dnia. Sama ofiara miała przerąbane niezależnie od wyniku, dlatego Nicca w sumie był zadowolony z tego, że skopany mężczyzna był tak oszołomiony, że już nawet nie mógł się czołgać – przynajmniej prawdopodobieństwo, że będzie coś kombinował, spadało niemalże do zera. O’Reilly mimowolnie westchnął ciężko, zastanawiając się, czy ze stanu swojego zlecenia będzie musiał się mocno tłumaczyć… miał nadzieję, że temu ścierwu przypadkiem nie pomieszały się ze strachu zmysły, to byłoby cholernie problematyczne. Niemniej w aktualnym momencie miał inne problemy na głowie, dlatego ponownie przerzucił wzrok na Yury’ego.
-Szkoda – mruknął w ramach podsumowania. – Krew strasznie ciężko usunąć z podłóg, nie zazdroszczę właścicielowi.
A potem zaczęła się zabawa. Poniekąd możliwość walki niezdrowo go rajcowała, chociaż niekoniecznie szczerzył się jak głupi podczas jej trwania – to nie krew, czy wyprute flaki sprawiały, że lubił konflikty, nie był typem rzeźnika. Sprawdzenie umiejętności, adrenalina, możliwość śmierci – gdy pałętasz się po świecie ponad tysiąc lat, to zagrożenie, że ktoś może przerwać ten łańcuch wzbudza naprawdę wiele emocji.
Dwóch na jednego? Przeceniasz moje możliwości”.
- Nie przeceniam, a doceniam – sprostował. - Osobiście radziłbym odebrać to jako komplement.
Trzeba było przyznać, że nie spodziewał się napotkania przeszkody pod postacią mechanicznych kończyn. Wizja walki z androidem była mało kusząca, dlatego osobiście Chyży miał nadzieję, że trafił na biomecha. Posiekanie jakiegoś zbuntowanego replikanta, czy czegokolwiek podobnego było raczej żmudnym i niewdzięcznym zadaniem, nieźle pozdzierałby sobie skórę, a i sama skuteczność ataku znacznie zmalałaby… tak, tropiciel zdecydowanie wolał ciąć lub uderzać w żywą tkankę. Podobnie jak Pożogar, którego szczęki podczas zaciskania się na protezie nieprzyjemnie zgrzytnęły. Frustracja kundla urosła do granic możliwości, ale to w aktualnym momencie nie było aż tak istotne, ponieważ Nicca natrafił na własny problem. Lewa noga, prawa ręka… cholera, najbezpieczniej w takim razie było celować w tułów, chociaż jeśli on też będzie mechaniczny, to oficjalnie złoży jakieś zażalenie, o ile w ogóle wykaraska się wtedy z tej sytuacji.
Huk.
Klnąc pod nosem spróbował zejść z linii pocisku, co częściowo zakończyło się sukcesem (niewątpliwie największy wpływ na to miał fakt, że mężczyzna celował na oślep). Kula drasnęła prawy bok, pozostawiając krwawiącą krechę i przerwę w koszuli. Ponownie Chyży przez chwilę miał problemy ze słuchem, irytujący pisk sprawił, że podskoczyły mu nerwy, bo jak długo do kurwy nędzy musi się przyzwyczajać do tego dźwięku, by nie głuchnąć przy każdym wystrzale. Tracił czas przez zbuntowany błędnik, przez co nie mógł atakować aż tak skutecznie.
„...esz, żebym zabił tego uroczego kundelka?”
- Wątpię, żeby poszło ci to tak prosto - rzucił, obserwując, jak Pożogar trzaska go w twarz. - Mówiąc jednak szczerze, wkurwię się, jeśli do tego dojdzie.
Oprzytomniały ruszył do przodu, a chwilę później Pożogar wylądował pod jego nogami. Jednak Nicca to nie Chris (który pewnie już szczęką wybiłaby dziurę w podłodze), więc przeskoczenie cielska nie było dla niego niczym wymagającym. Tym razem katana zatoczyła krótki łuk celując w lewą stronę tułowia drugiego najemnika - Chyży nie wiedział jaką miał szansę na przebicie się - lewa kończyna mogła być mechaniczna albo normalna, ale od prawej wiedział, że miał się trzymać z daleka. Bardziej martwiący był fakt, że mężczyzna wciąż miał broń palną, dlatego w razie niepowodzenia ataku Nicca zdecydował się na starą taktykę - doskoczyć blisko i z bara go w okolice barku, by uniemożliwić mu strzał. Gdyby ruch ten się udał, to z pewnością siła, którą dysponował mogłaby zaskoczyć - nawet wymordowani nastawieni na szybkość mieli siłę, który dwukrotnie przewyższała siłę przeciętnego (co dość istotne) człowieka. Z drugiej strony metal wszystko utrudniał.
W międzyczasie dziki warkot świadczył o tym, że Pożogar otrząsnął się z szoku wywołanego sprzeciwem, a coraz silniejszy zapach spalenizny zakomunikował, że jest o krok od zapłonu. Tym razem kundel nie atakował po prostej, nie chcąc wpaść na właściciela, a od boku, tym razem jednak pamiętając, by wyskoczyć wyżej, zanim kłapnie szczęką. Psiska-ogniska były inteligentne, a choć ślepe, to świetny słuch i węch sprawiał, że w dalszym ciągu potrafiły oceniać położenie ofiary.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mogłeś go zabić, Yury, pomyślał, gdy właściciel kundla przedstawił swoje stanowisko w tej sprawie, a takowe wydało się bardziej kuszące, niżeli dyszący mu w kark pies, poza tym nic tak bardzo nie wprawiło go zadowolenie, jak rozniecenie złości w obcych oczach, a przypuszczał, że nieznajomy byłby doskonałym nań obiektem. Mimo krwawiących ran na szkaradnej mordzie, wykrzywił usta w półuśmiechu. Wściekłość jednokrotnie zabijała zdrowy rozsądek i sprawiała, że logiczne myślenie wybierało się na wakacje, a z drugiej zaś strony wyzwalała dotąd nieujawnione pokłady agresji i uatrakcyjniając potyczkę, wydobywając z Wiecznego nową porcję adrenaliny. Biomech zdecydowanie bardziej preferował walkę jeden na jednego, gdy mógł z kimś bezpośrednio skonfrontować swoje pięść i słyszeć jak kości w szczęce pod naciskiem mechanicznej pękają ze zgrzytem, ale najwyraźniej jego partner do tańca lubował się w innych rozwiązaniach, o czym świadczyła chociażby katana w jego dłoni.
  — Jak teraz o tym mówisz, to faktycznie żałuje, że tego nie zrobiłem — stwierdził niby w ramach prowokacji, lecz wątpił, że jego słowa podziałają na niego jak czerwona płachta na byka, a nie mógł pozwolić sobie na rozluźnienie. W tej sytuacji każdy błąd mógłby kosztować go życie. Nie miał wątpliwości, że mężczyzna miała krew wielu ofiar na rękach. Zaczął rachować swoje szanse na przetrwania i wydawały mu się stosunkowo niewielkie, ale to nie ostudziło jego zapału. Dawno na jego drodze nie stanął ktoś z takim doświadczeniem, a Yury podskórnie wyczuwał, że ciemnowłosy posiadał go cały, rozszerzony pakiet nabyty na przestrzeni wielu długich, nużących lat wędrówki.
  Jego przepuszczenia okazały się słuszne i potwierdzone niezbitymi dowodami w charakterze dzikiego ujadania psa. O dziwo ten nie tracił chwili na zaczerpnięciu oddechu, chociaż Yury nie przepuszczał, że tak szybko weźmie się w garść i żałował, że nie przyłożył mu mocniej. Wtedy najprawdopodobniej niczemu niewinne zwierzę przekręciłoby się na tamten świat, przez to miałby więcej czasu, by zregenerować utracone siły, a może nawet sięgnąć po papierosa w lewej kieszeni kurtki. Miał potworną ochotę, aby zapalić, ale odebrano mu tą przyjemność, zanim zatliła się w nim dostatecznie głęboko.
  Przeładował magazynek z charakterystycznym szczękiem i zmrużył oczy, a z ust wyrwało się stłumione przez zaciskanie zębów przekleństwo. Sytuacja była beznadziejna, chociaż termin tragiczna bardziej tutaj pasował.
  — Nie doceniłem was — przyznał po chwili, przesuwając się bliżej środka magazynu. Wolał trzymać się z dala od ściany. Wiedział, że gdy tylko jego plecy zetknął się z nią, wpadnie w pułapkę i nie tylko poczucie na swojej skórze mocną szczękę psa, ale przede wszystkim ostrze katany na swoją szyję lub w klatce piersiowej - każda z tych dwóch opcji brzmiała prawdopodobnie i równie nieodpowiednio.
  Wycelował lufę gnatu wprost we właściciela Pożogara, naciskając za spust. Odgłos wystrzału przeciął ciszę, ale pocisk zaledwie drasnął mężczyznę w policzek. Wtem drzwi magazynu otworzyły się z przenikliwym zgrzytem, a półmrok panujący w pomieszczeniu został przełamany przez wiązkę światła. Rozległ się czyjś przytłumiony krzyk: na pomoc, po czym źródło światło zostało przysłonięte przez wielkie bydle, przewyższającego Yury'ego przynajmniej o trzy głowy. Fetor jego oddechu zapełnił przestrzeń, gdy mutant - ni to bawół, ni to pies - otworzył paszczę i ukazał im swoje ostre jak brzytw zębiska. Były brudne od krwi, a między nimi można było dostrzec ochłapy mięsa.
  Przerażony krzyk zagościł w ich błędnikach, ale, nim którykolwiek z nich zdołało zareagować, bezgłowe ciało wykonało kilka kroków w ich stronę i runęło bez życia na betonową posadzkę, gdyż zakleszczyły się bezlitośnie kilka centymetrów poniżej szyi i bez skrupułów obdarły z głowy osobę, która wtargnęła do środka, chcąc zapewne znaleźć dach nad głową.
  Krew trysnęła jak z fontanny. Ochlapała ścianę i czołgającego się po podłodze . W oczach mężczyzny - oprócz przerażenia, zagościły też łzy. Spojrzał błagalnie to na Wiecznego, to na Chyżego, ale chwilowo żaden z nich nie kwapił się, by zareagować w jakikolwiek sposób, a już na pewno nie Yury. Tkwił w bezruchu, tymczasowo zapominając o tym, że był w trakcie walki na śmierć i życie z obcym najemnikiem i jego psem. Zdezelowane oko spoczęło na hybrydzie, mimo iż pistolet nadal celował w bliżej nieokreślony punkt nad ramieniem wyposażanego w katanę mężczyzny.
  Stwór zaryczał przeciągle i wtedy Wieczny zareagował. Przeniósł pistolet na osobliwą formę życia i strzelił do niej kilkukrotnie, chociaż właściwie nie miał nic przeciwko, żeby ktoś inny zajął się likwidacją jego celu. Problem tkwił w tym, że stał się kolejnym, potencjalnym celem mutanta i to wcale mu się nie spodobało.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

..........Ach, ewidentnie tropiciel nie miał w planach dopuszczenia do potyczki na same pięści, to nie był jego wybitnie mocny konik, poza tym oberwanie z mechanicznej pięści prawdopodobnie bez problemu złamałoby mu szczękę, a nastawianie jej jest wybitnie wręcz irytujące. Jak na razie jego przeciwnik w dalszym ciągu również był ciężkim orzechem do zgryzienia, a przynajmniej dopóki wciąż miał broń palną w rękach. Chyżemu w dalszym ciągu huczało nieco w uszach, znacznie gorzej słyszał, dlatego trochę potrwało, zanim jego mózg złączył w całość najnowszą wypowiedź Yury’ego.
- Nieładnie. Nie powinno się żałować podjętych decyzji – Nicca wydał z siebie pełne dezaprobaty westchnięcie, jednak zaraz uśmiechnął się miło. - Spokojnie, jak twoja głowa potoczy się po podłodze, to już niczego nie będziesz mógł żałować. Lepiej ci z tą świadomością?
Prowokacja za prowokację. Tropiciel w dalszym ciągu nie był pewien wygranej, ale wiedział, że jeśli teraz czegoś wybitnie nie spartoli, to ma sporą szansę na zapędzenie tej niebezpiecznej grubaskowej (przepraszam, musiałam) zwierzyny do kąta. O ile uniknie kulki w łeb, ale to powinno być w miarę wykonalne… w miarę. Zresztą taka niewiadoma jedynie sprawiała, że krew szybciej krążyła mu w żyłach, a więc nie był znudzony, a nuda to przecież najgorsza rzecz, jaka może się trafić. Wiadomo.
Gorzej, jeśli ten cholernik cały czas grał i okaże się androidem, wtedy sytuacja ewidentnie obróci się na niekorzyść mieszańca i jego kundla. Taki rozwój sytuacji nie był pożądany przez Chyżego, ale cóż, nie wykluczał takiej możliwości, chociaż ewidentnie przejmował się tym znacznie mniej, niż powinien. Ekscytacja delikatnie brała nad nim górę, niemniej jeszcze zachowywał się w miarę racjonalnie.
„Nie doceniłem was”.
- Nie ty pierwszy i skłaniam się ku temu, że raczej nie ostatni – rzucił, wyginając usta w kolejnym cierpkim uśmiechu. – Daj spokój, kończmy to szybko. Na pewno wypracujemy jakąś bliską więź pomiędzy moją dłonią a twoimi kręgami szyjnymi.
Koniec gadania, czas przyprzeć nieznajomego do muru. Pożogar był na granicy zapłonu i ewidentnie chciał zatopić zęby w żywej tkance, natomiast katana tropiciela jak zwykle sympatyzowała z jego nastrojem. Nie, żeby jako martwa rzecz miała wybór, ale czasami Chyży miał wrażenie, że odpowiadał jej właściciel.
Nawet nie zadrżała mu ręka, gdy podczas pokonywania przestrzeni pomiędzy nim, a przeciwnikiem, drasnęła go kula. Jedyną reakcją było wyszczerzenie zębów w równie wściekłym grymasie, jaki posiadał na pysku jego kundel. Dłonie już miały wykonywać zamach, jednak wpadająca wiązka światła (zgrzyt nie zdołał zwrócić pełnej uwagi Hayate chociażby dlatego, że jego pokaleczone poprzednim hukiem uszy jeszcze nie doszły w pełni do siebie) sprawiła, że Nicca zatrzymał się niemalże w miejscu i od razu odskoczył w tył, kątem oka obserwując, co takiego tym razem miało mu przerwać. Gwizdem (niższym, niż jak przy rozkazie ataku) odwołał kundla, który z wielkim niezadowoleniem opadł w następnym susie na ziemię i zawrócił w stronę właściciela. Pożogar już zdążył wyczuć i usłyszeć zbliżającą się kreaturę, dlatego był znacznie mniej niezadowolony z rozkazu, niż w normalnych warunkach powinien.
Kobayashi obserwował rozgrywającą się przed jego oczami scenę bez większych emocji, niespecjalnie zamierzał przejmować się śmiercią kogoś obcego, niemniej musiał być bardziej zajęty walką z najemnikiem niż sądził. Wątpił, by to monstrum wpadło do tego miejsca po cichu, raczej po drodze musiało nieźle namieszać. Przez chwilę miał ochotę się wycofać, podczas gdy bydle zajęło się najwyraźniej jego wcześniejszym przeciwnikiem, ale po pierwsze: stwór dalej blokował wyjście, po drugie, jego nieszczęsna ofiara wtedy na pewno zostałaby trupem.
- Tsch, a miało być tak miło – mruknął pod nosem. – Hej, panie metalowy, zajmij go czymś na chwilę. Później dokończymy nasze tête-à-tête.
Jak na razie nie widział, by kule robiły jakieś specjalne wrażenie na stworze, ale przynajmniej nie odbijały się od niego, a zostawiały krwawe dziury. Gruba kupa mięsa. No nic, jakoś się to załatwi. Wstępnie Nicca cofnął się w sam róg pomieszczenia, gdzie wcześniej zostawił swój łuk i kołczan ze strzałami… nie chciał go uszkodzić podczas pogawędki z ofiarą, a stawanie twarzą w twarz z tą bronią przeciwko pistoletowi było nieco nierozsądne. Jednak teraz stawka była inna. Katana na chwilę powędrowała do pochwy, Pożogar powoli zaczynał się tlić. Cicha komenda i sierść kundla zajęła się ogniem, dym za jakiś czas pewnie zacznie przeszkadzać na tak ograniczonym obszarze, ale to było jak na razie nieistotne.
Z dziesięciu strzał, które Nicca aktualnie miał, jedna była specjalna. Miał ją zostawić na wyjątkową okazję i najwyraźniej taka teraz nadeszła – ten grot był wyjątkowo spiczasty, za to owinięty szmatami, które wcześniej były zanurzone w dziegciu, a przynajmniej jego desperackim odpowiedniku. Postawa łucznicza po setkach lat doświadczenia nie sprawiała mu żadnego problemu, podobnie jak napięcie łuku. Ledwo grot zbliżył się do płonącej sierści Pożogara i zajął ogniem, Chyży już zakładał strzałę na cięciwę i ją napinał. To był jedyny moment w dzisiejszym dniu, w którym Chyży wyglądał na w pełni skoncentrowanego, zero uśmiechu, czy jakiś innych grymasów mimicznych. Nie panikował, nawet jeśli stwór teraz zwrócił swoją uwagę na jego osobę. Celował w oko, wiedząc, że nie ma co liczyć na zapłon przeciwnika, ale przy odrobinie szczęścia zdekoncentruje go na tyle, że zdąży mu obciąć łeb. Albo kończyny. Ile ich w ogóle ten sukinsyn miał?   Ewentualnie jak się bestia zapali i wszystko zacznie trawić pożar, to najwyżej przebiją się przez ściany. I tak były cienkie.
Strzała pomknęła, chwilę później Pożogar, który tym razem biegł na wyjątkowo nisko ugiętych łapach. Bez skakania, przegryzienie kończyny i ucieczka. Rzadko pudłował, ale to się czasem zdarzało. Miał nadzieję, że nie dzisiaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Niby stare porzekadło, ale na przestrzeni minionych wieków nie straciło daty ważności. Yury próbował odwrócić uwagę stwora od delikatna, który zalazł za skórę zbyt wielkiej liczbie osób, ale jego starania nie przyniosły pożądanego efektu. Otóż wynaturzona istota wytypowała go na kolejną ofiarę. Ot, pewnie wyczuwała, że był najsłabszym punktem. Rozwarła pysk (odór jego oddechu doleciał do nosa biomecha) w karykaturalny uśmiech, a z jej gardła wydobył się ryk, który odbił się echem od magazynu i zabrzęczał Wiecznemu w uszach. Wzdrygnął się, ale nie przerwał swoich działań na rzecz zwrócenia jej uwagi, chociaż w dalszym ciągu była niewzruszona na jego starania, mimo iż z ran postrzałowych sączyła się krew, a biomech zainwestował w nie prawie cały asortyment swojego magazynu - pozostały trzy naboje: (Do trzech razy sztuka, co, pokurwiu?!).
  — Niech to szlag! — warknął pod nosem. Zbyt pochłonięty pilnowaniem gardy (spodziewał się ataku w każdej chwili) nie miał nawet czasu, by rozejrzeć się, co drugi najemnik wyprawia za jego plecami, chociaż równie dobrze mógł szykować zamach na życie Wiecznego. Miał ku temu predyspozycje i o wiele lepsze położenie.
  Drug-on nie miał ani chwili do stracenia. Ponownie nacisnął na spust. Kula wystrzeliła z mini-sekundowym opóźnieniem i utkwiła tam, gdzie chciał, by się znalazła, chociaż zdecydowanie pomogło mu w tym szczęście; zanurzyła się w ciele trochę ponad lewą piersi. Potwór zawarczał, ale nie wydał się tym faktem zaniepokojony.
  — To cholerstwo nie ma serca? — warknął pod nosem, zbyt cicho, by te słowa mogły w istocie zostać adresowane do kogokolwiek znajdującego się w pomieszczeniu, gdyż poznał odpowiedź na te pytanie chwilę temu. Jedna z przednich łap mutanta nadepnęła bez wysiłku na bezbronne ciało, które nadal próbowało  przed  nim umknąć. Do uszu biomecha doleciał dźwięk łamanego kręgosłupa w zestawie z głośnym, przytłumionym jękiem.
  — Błagam, ja... oddam wszystko, co do grosza... Ja... — Z krtani mężczyzny nie ulatywały już słowa, a krew i nawet brakowało mu tchu do krzyku. Bestia, uginając nogi w kolanach, schyliła kark  i zanurzyła zęby w jego plecach, wyrywając spory płat skóry. Po zniekształconym podbródku pociekła krew, gdy zaczęła konsumować fragment mężczyzny, żując go z takim zaangażowaniem jak krowa trawę na pastwisku.
  Delikwent, który padł łupem dwojga najemników, resztkami sił przeczołgał się w stronę biomecha i nawet  wyciągnął drżącą rękę, a jego usta zmarły w bezgłośnym krzyku: ratunku, ale to nie czas na zgrywanie bohatera. Yury nie miał nic przeciwko temu, by bestia go skonsumowała. Wtedy przynajmniej kupi znajdującemu się za jego plecami typowi trochę czasu, a mówiąc szczerze – facet był bliski śmierci bardziej niż ktokolwiek. Po prostu patrzył biernie, jak z przepełnionego paniki spojrzenia znikają oznaki życie. Tlący się w nich płomień dogasał, a gdy w powietrzu rozległ się świst strzały, (alter-ego Kido ze swoimi upośledzonymi, nadal w pełni ludzkimi zmysłami przez chwilę nie mógł rozpoznać lecącego w kierunku bestii kształtu) która wyminęła policzek biomecha o milimetry, parząc go w skórę, zgasł. Yury nawet nie drgnął, a przez zapas adrenaliny nawet nie odczuł pieczenia skóry. Trzymał odbezpieczoną broń na wysokości paszczy paskudnego stwora, patrząc jak rozpalony grot wżyna się w jego cielsko i rozszarpuje skórę, tkanki i mięśnie. Tym razem rozległo się głośno wycie rannego zwierza i w Wiecznym zapłonęła pewność, że oberwało się któremuś z organów. Potwór z impetem uderzył opatrzonymi w kopyta odnóżami o podłogę, miażdżąc nim głową znajdującego się pod nim mężczyzną (Kurwa mać, łatwy zarobek przeszedł mi koło nosa!), po czym uniósł łeb i rzucił okiem najpierw na Yury'ego, a potem na stojącego w kącie Chyżego. W jego oczach, oprócz bólu, pojawiło się też coś na wzór przerażania wymieszanego z permanentnym głodem wymierzanym ze wściekłością. I tu cię mamy, skurwysyni. Czyżby przerażał cię ogień?, pomyślał, ale nie miał czasu napawać się tę emocję.
  — Kolego, mamy problem — stwierdził, nawet nie rozglądając się przez ramię. Jego wzrok nadal znajdował się na rozwścieczonym niby to byku, niby... biomech nie miał pewności, czym to tak naprawdę było, ale najwyraźniej ze swoimi gabarytami nie mogło poruszać się ze zwinnością baletnicy. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zapalniczkę piromana. — Wydaj psu komendę, by podbiegł do tego świra i podpalił mu futro, a ty w tej samej chwili wystrzel kolejną strzałę! — warknął, bo to jedyny w miarę rozsądny (w miarę, bo kładł na szali życie walecznego czworonoga) pomysł, który przyszedł mu do głowy. Odpalił ogień trzy raz z rzędu i posłał w stronę potwora uformowaną z płomieni kulę. — Płoń, skurwysynie! — Krzyk przebił warkot, chociaż trudno było określić do kogo należał. Równie dobrze sam mógł być jego właścicielem, gdyż w międzyczasie – zanim kula doleciała – złożył na bestię ostatnie dwa naboje, celując mu w oczy.
  Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli wymyślony w minutę plan nie wypali.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

..........Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nicca niespecjalnie przejął się tym, że w wyniku działań oszalałej bestii jego ofiara ostatecznie wyzionęła ducha, albowiem w aktualnym momencie miał lepsze rzeczy do roboty. Najwyżej zleceniodawcy powie, że zanim dotarł do mężczyzny, to ten już był martwy, żaden problem. Miał dostatecznie dużo innych ofert, by jakoś ogarnąć sobie ten miesiąc. Niewątpliwie jednak, jeśli chciał mieć jeszcze coś do ogarniania w swoim życiu, to musiał przeżyć tę drobną niespodziankę od losu pod postacią… tego czegoś. I tym razem nie chodziło mu o Yury’ego, nawet jeśli z mordki również mógł być nieco podobny do opętańczego stwora.
Chyży zaklikał cicho językiem z niezadowoleniem, gdy strzała zamiast w oko, wbiła się bezpośrednio w cielsko stwora, ale postanowił założyć, że tak właśnie miało być. Poza tym skutki spudłowania okazały się całkiem sprzyjające i wyszło na to, że jego intuicja dobrze mu podpowiedziała, że do stwora trzeba od razu mieć gorące podejście. Zresztą odkąd oswoił Pożogara, to zdecydowanie częściej korzystał z tej metody. Większość stworzeń, ludzi i wymordowanych była czuła na ogień, chyba że w grę wchodziły jakieś specyficzne mutacje genetyczne.
„Kolego, mamy problem”.
Huh? To chyba było do niego. Chyży łypnął na chwilę w stronę mężczyzny, w międzyczasie już nakładając kolejną strzałę na cięciwę, zaraz jednak ponownie skoncentrował się na bestii. Sam był zaskakująca mało przejęty całą aktualną sytuacją, chociaż z pewnością trwał w stanie zwiększonego ożywienia. W sumie miał całkiem niezłą zabawę z tego wszystkiego, co się działo – co za wstyd. No, ale na to już niewiele mógł poradzić, po prostu tak już czasem miał. Grunt, że jak na razie, chociaż ewidentnie wbrew pozorom, był zaskakująco stabilny emocjonalnie.
- Mhm. Nie mów mi co mam robić, staruszku. Znam się na swojej robocie – rzucił kpiąco, szczerząc zęby w uśmiechu będącym połączeniem wyzwania i ekscytacji. – Tylko sam niczego nie spierdol… kolego.
Miał ochotę zachichotać niskim tonem, ale się w porę opanował. Wypadało, żeby sam również teraz niczego nie spartaczył. Pożogar już biegł nisko przy ziemi w stronę potwora, futro rozpaliło się teraz na całego, przez co wzrosło zadymienie w pokoju i faktycznie mogło zacząć szczypać w oczy, ale Nicca niespecjalnie się tym przejął.
Strzała pomknęła tym razem bezpośrednio w klatkę piersiową bestii, gotowa przebić nieco spieczone mięśnie. Kundel barwy popiołu wślizgnął się między przednie nogi stwora i doskoczył do brzucha monstrum, chcąc wyszarpać mu wnętrzności. Silny, parzący zacisk szczęk jeszcze bardziej rozwścieczył stwora, ale jego sierść powoli zajmowała się ogniem, przez co bykocośtam zaczął się miotać, ale Pożogar uwiesił się na jego tłuszczu i mięśniach pokrywających brzuch i ani myślał, by puścić. Teraz to jego podopieczny ewidentnie był rozjuszony oraz ewidentnie łaknął krwi.
Nicca gwizdnął cicho z podziwem, gdy zobaczył lecącą w stronę stwora kulę ognia i odruchowo posłał jej śladem kolejną strzałę. W sumie poszły już trzy, w kołczanie zostało siedem, ewidentnie będzie musiał je później dorobić. Mężczyznom w końcu zaczęło coś wychodzić – kule wystrzelone przez Smoka trafiły prawie idealnie w środki gałek ocznych, natomiast strzała wysłana za ogniem ponownie naruszyła jakiś ważny organ. Bestia ryczała z bólu i wściekłości, jednak najwyraźniej jej żywot dobiegał końca – ogień zaczął obejmować ją całą.
Chyży odwołał Pożogara, chociaż musiał trzykrotnie powtórzyć komendę, ponieważ rozochocony pupil ani myślał, by puścić tym bardziej, gdy w końcu udało mu się wyrwać kawałek twardego mięśnia, ale w pobliżu monstrum ewidentnie zrobiło się zbyt niebezpiecznie.  Drugą złą wiadomością był fakt, że pomieszczenie było ciasne, a więc ilość dymu zaczynała ich przyłatać, a miotający się przeciwnik przysłaniał im wyjście.
- Mam super propozycję, wprost nie do odrzucenia. Może zrób pożytek ze swoich metalowych kończyn i wybij dla nas przejście, staruszku – Nicca zakasłał cicho, zabawy z ogniem czasami miały takie drobne konsekwencje.
Ściany powinny być dostatecznie cienkie, a przynajmniej na właśnie takie wyglądały. W ostateczności będzie musiał się zmienić i samemu to przejście wybić, ale tego nie chciał robić. Jego niespodziewany sprzymierzeniec powinien mieć wystarczająco dużo siły, bo Chyżemu naprawdę nie widziało się przybierać swojej zwierzęcej formy, nawet jeśli wtedy był prawdziwym taranem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nabrał do płuc odrobinę więcej powietrze niż to było wskazane i postarał się zużywać go jak najmniej, gdy ich współpraca wypaliła i niniejszym okazała się całkiem owocna w skutkach. Otóż w pomieszczeniu zaczął unosić się trudny do zniesienia dym, po tym jak zmutowane bydle stanęło w płomieniach. Yury w ramach podkreślenia swojego dobrego humoru, postawił kropę nad i, posyłając w stronę ogromnego cielska ostatnią kulę ognia, która pomknęła wprost w rozwarty pysk.
  — Nażryj się tym! — krzyknął w stronę stwora z nieskrywanym zadowoleniem, po czym schował zapalniczkę do kieszeni, a na jego wąskich ustach ukazał się pełen satysfakcji uśmiech. Jeszcze kilka minut temu nie sądził, że plan okaże się skuteczny – ba! – był pewny, że mężczyzna nie wyrazi chęci do jakiegokolwiek współpracy, a tu proszę…  na widok umorusanego w posoce kundla, biegnącego do właściciela, grymas zadowolenia się poszerzył. — Fajnego masz tego psa — ocenił, nieco zazdroszcząc mu zwierzęcia. Sierściuch spisał się na medal. Nie tylko zdekoncentrował bestię, ale też umiejętnie ją zranił, przez co szybciej opadła z siły i szala zwycięstwa przechyliła się na ich korzyść. I gdyby był pewny, że czworonóg nie odgryzie mu palców, najprawdopodobniej spróbował zanurzyć dłoń w jego szorstkiej sierści, ale nie podjął się tego ryzyka, niemniej jednak przez jego głowę przedarła się przyjemna myśl, by sobie takiego sprawić w ramach prezentu urodzinowego, choć tresura nie należała najprawdopodobniej to najłatwiejszych rzeczy pod słońcem.
  Biomech patrzył przez chwilę jak monstrum słania się na nogach, jak wyje z bólu (oby nie zachęciło tym skowytem swoich pobratymców do interwencji), a potem upada w tumanie kurzu i nie porusza się chociażby o milimetr, ale był pewny, że nie wydało ostatniego tchnienia. Do uszu Wiecznego dolatywały niekontrolowane dźwięki przerywane przez gardłowe dyszenie, utwierdzającego w tym przekonaniu. Stworzenia jego pokroju umiały być uparte jak osły. Gdyby nie to, że nań ciało było trawione przez ogień, najprawdopodobniej nadawałoby się na pożywienie, ale było stanowczo za późno, by rozpatrywać jego egzystencje pod tym kątem. Po upływie trzydziestu minut pozostaną po nim tylko spalone szczątki w postaci poczerniałych kości i fragmentów niedopalonej skóry. Już teraz czuć było unoszą się w powietrzu stęchliznę.
  Zrobił kilka kroków w tył, ale przez to, że bestia znajdowała się niemal idealna przy drzwiach, nie mogli z takowych skorzystać w celu ulotnienia się z prowizorycznego magazynku. I nie umknął to uwadze drugiemu najemnikowi. Yury rozejrzał się za nim.  Wcześniejsza chęć mordu zniknęła jak ręką odjąć. W szaroniebieskim oko pojawiło się wyraźne rozbawienie.
  — Z największą przyjemnością, ale nie nazywaj mnie staruszkiem... Mogę dać sobie rękę uciąć, a jak widzisz mam tylko jedną, że jesteś ode mnie starszy. — Parsknął z rozbawieniem, ale nie szukał potwierdzenia - ani z ust, ani w oczach mężczyzny. Musieli się śpieszyć, w innym wypadku poduszą się dymem i nici z ich przytłaczającego zwycięstwa.
  Zrobił zamach i proteza prawej ręki skonfrontowała się ze ścianą z głośnym, niesionym przez echo hukiem.  Zgodnie z założeniem jego tymczasowego wspólnika, ściana posiadała lichą konstrukcje. Na jej powierzchni od razu pojawiło się pęknięcie, jakby była utworzona z plastiku, a nie bardziej trwałego tworzywa. Wystarczyły cztery porządne uderzenia przy użyciu połowy swojej siły, by stworzyć w niej wylot rozmiaru Pożogara, a potem drugie tyle, by swobodnie się przez nią przecisnąć kosztem bólu mięśni, na którym spoczęła siła uderzenia, ale nie narzekał.
  Przemieścił się na zewnątrz z ogromną przyjemnością i odetchnął z ulgą, nabierając do płuc nową dawkę życiodajnego tlenu. Jedna z rąk zgarnął z twarzy utworzoną przez pot wilgoć, a na widok swojego niedoszłego wroga nieomal się nie zaśmiał. Nie miał zamiaru już z nim walczyć. Kość nie zgody przestała istnieć, więc konflikt w rozumowaniu Smoka nie miał racji bytu, ale postanowił zachować ostrożność. W tym celu odsunął się na bezpieczną odległość od osobliwego duetu, gdyż nie miał pojęcia, jakie były jak zamiary i wbił spojrzenie w twarz mężczyzny.
  — Słyszałeś o Drug-onach? — zapytał słowem wstępu, sięgając jedną z dłoni do kieszeni, a gdy palce zacisnęły się na paczce fajek, wyciągnął ją z niej. Wystawił pudełko w kierunku Chyżego, bo – ej – nie zamierzał pielęgnować powstałej na skutek konfliktu interesów urazy –  i nie czekając aż padnie odpowiedź, kontynuował: — Przydałby się nam ktoś taki jak ty. — Wcisnął sobie jednego papierosa do ust i zapalił wcześniej użytą zapaliczką. Nie sądził, że mężczyzna wykaże zainteresowany jego ofertą, wyglądał na indywidualistę, który raczej woli działać sam, niżeli w zespole, ale warto spróbować. Bynajmniej nie miał nic do stracenia.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

..........Szaroniebieskie ślepia Chyżego łypnęły na chwilę na rozentuzjazmowanego najemnika z pewną dozą sympatii wynikającej z najwyraźniej bardzo podobnego podejścia do walk. Wraz ze zbliżającą się śmiercią bestii jego podekscytowanie nieco zleżało, za to pojawiła się satysfakcja, jak po każdej zakończonej sukcesem potyczce. Najmniej zadowolony wydawał się Pożogar, który najwyraźniej miał ochotę własnoręcznie rozszarpać monstrum gardło, ale sam był na tyle bystrym stworzeniem, by wiedzieć, że w tej sytuacji było to zbyt ryzykowne. Swoją frustrację najwyraźniej chciał wyładować na właścicielu, ponieważ zaczął mało delikatnie podgryzać jego kostki, przebijając się przez twardą skórę, z której zrobione były buty. Dymił, ale jego futro przestało już się palić.
„ Fajnego masz tego psa”.
- Ach, wręcz wybitnego, czasem jest bystrzejszy ode mnie, ale za to jego złośliwość wychodzi poza jakąkolwiek skalę – całkowicie zignorował działania kundla wiedząc, że wbrew pozorom ten nie posunie się za daleko, a przynajmniej nie z nim. – Wabi się Pożogar. Gryzie. Drapie. Przypala. Ogólnie nie lubi nikogo, ani niczego.
Taka prawda. Trafił mu się wybitnie wredny egzemplarz, ale jak widać było na załączonym obrazku, całkiem nieźle się dopełniali. Być może za kilka kolejnych miesięcy albo lat będą już w pewnym stopniu zżyci, o ile dożyją takiej możliwości.
- Starszy? Mhm, może tak, może nie. Za to z pewnością jestem mniej wyeksploatowany – rzucił z nieco złośliwym uśmiechem, rozplątując i ponownie wiążąc włosy w koński ogon. – Och. A już zaczynałem się martwić, że jesteś androidem, chociaż w sumie jesteś zbyt… ekspresyjny jak na takiego. Człowiek?
Wątpił, żeby był wymordowanym. Już nawet nie chodziło o poprzednią wypowiedź związaną z wiekiem, ale też… zapach, sposób poruszania się. Co nie oznaczało, że nie był groźny, zupełnie nie o to chodziło. Bo właściwie według Chyżego najemnik z całą pewnością był niebezpieczny. Chociażby biorąc pod uwagę fakt posiadaną przez niego technologię.
Gdy Yury zabrał się za rozbijanie ściany, Nicca w międzyczasie zabrał swój plecak, przez ramię przerzucił kołczan oraz łuk, a katana… no wiadomo, dalej tkwiła w pochwie, która przypięta była do pasa. Tropiciel zerknął bez większego przejęcia na obrazek za sobą, po czym udał się za swoim niespodziewanym sprzymierzeńcem na zewnątrz, przeciskając się przez stworzoną wyrwę. Kundel bez chwili zawahania uczynił to samo, jednak w odróżnieniu od swojego właściciela był znacznie mniej zadowolony z faktu, że wyszli w komplecie liczącym więcej niż dwa stworzenia.
Słysząc kolejne słowa mężczyzny Chyży łypnął na niego z zaciekawieniem, jakby tak otwarte podejście nieco go zaskoczyło. Widząc paczkę fajek potrząsnął krótko głową i wykonał jakiś nieokreślony gest ręką.
- Nie palę, za młody na to jestem – to oczywiście było prześmiewcze, zresztą kpiny w jego głosie nie sposób było przegapić. – Słyszałem to i owo. Na razie jednak mam pewne zobowiązanie, ale jeśli przeżyję jego realizację, to kto wie… różnie się może potoczyć.
Korzystając z wolnej chwili Nicca przyklęknął i dłońmi przesunął po szorstkiej, gorącej sierści na tułowiu swojego podopiecznego, szukając jakiś obrażeń, ignorując przy tym dyskomfort skóry na rękach. Niespecjalnie jego działania podobały się psu, który próbował dziabnąć go w dłoń, ale ostrzegawcze pacnięcie w pysk wystarczyło, by porzucił ten zamiar i zamiast tego zaczął z poirytowania burczeć. Pozwolił jednak dokończyć właścicielowi oględziny. To już był jakiś sukces. Innych pewnie już zdążyłby zagryźć.
Nagle jednak zarówno on i Pożogar podnieśli głowy i jak na komendę spojrzeli się w lewo. Nozdrza kundla rozciągnęły się, gdy węszył w powietrzu, mięśnie spięły, jakby coś silnie go zaniepokoiło. Tropiciel podniósł się z klęczek i wyminął najemnika bez słowa, kierując się w stronę wejścia budynku, który dopiero co opuścili. Tego oryginalnego wejścia, a nie wybitego. Widać było przed nim ślady bykołaka odciśnięte na suchej ziemi, ale to nie one były jak na razie przyczyną jego zmartwienia. Stwór przyszedł z niewielkiego lasku, który odgradzał tak naprawdę spelunę od terenów nieznanych. Pożogar warczał cicho, gdy jego właściciel przeszedł się wzdłuż śladów i nagle przyklęknął, najwyraźniej badając coś dokładniej. Chwilę mu zajęło, zanim postanowił cokolwiek powiedzieć.
- Tsch, cholera – mruknął cicho sam do siebie wstając, następnie ściągnął łopatki, by napiąć mięśnie ramion i grzbietu, po czym je rozluźnił, tym samym pozwalając, by opuściło go to specyficzne uczucie sztywności w barkach.
Skierował twarz ku najemnikowi (który albo stał w tym samym miejscu albo za nim się przemieszczał) i skrzywił subtelnie.
- Nasz kolega nie był sam. Rozdzielił się ze stadem, ale wydaje mi się, że słyszę echo ich wycia. Tylko dlatego, że wiatr niesie dźwięk w naszą stronę, więc musiały się daleko cofnąć, ale to kurestwo tak się darło, że pewnie zbudziło pół okolicy – skrzywił się, nasłuchując. – Pożogar się denerwuje, czyli musiały zerwać się z miejsca. Zostały ci jeszcze jakieś niespodzianki w kieszeni?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jasna cholera, mówisz, że gryzie, co? — rzucił z rozbawieniem czającym się nie tylko w oczach, ale na całej twarzy, przez co uwydatniło się kilka postarzających go o kilka lat zmarszczek. – Zabiłeś moje marzenie. Chciałem go pogłaskać, ale w takim wypadku pewnie upierdoli mi rękę i jeszcze obliżę się ze smakiem, skubaniec — stwierdził, ale wbrew swoim słowom, rzucił psu wyzywające spojrzenie i zawołał go po zasłyszanym (swoją drogą dość trafnie go określającym) imieniu: — Pożogar, do nogi! — Jak można było się domyśleć, kundel nie usłuchał jego polecenia, nawet nie drgnął. Jedynie zademonstrował mu pakiet swoich ostrych jak brzytwy zębisk, zatem biomech sam pofatygował do niego swój ociężały tyłek. — No to jak będzie? Upierdolisz mi rękę, czy w ramach dobroci nie posuniesz się do takiego drastycznego  czynu? — zapytał, a mechaniczna dłoń znalazła się tuż nad łbem sierściucha. Czarne jak bezdenna otchłań ślepia nie wydały się zbyt uszczęśliwione tą perspektywą, a Yury postanowił nie naciskać i skapitulował.
  Odsunął się profilaktycznie kilka kroków z linii zasięgu  stworzeniach (chociaż nawet to nie uratowałby go przed buntowniczym charakterem kundla, gdyby postanowił chociażby rzucić się na niego w tej chwili z pakietem zaostrzony kościach swoich ofiar zębów) i powiódł wzrokiem za twarzą jego właściciela.
  — Ta, a ty jesteś za to... dziewczęcy — orzekł w ramach czystej złośliwości, by tylko się odgryźć, ale naprawdę coś w tym było. Po tym, jak typ doprowadził do ładu włos, uwiązując je na powrót gumką i pozbył się ze spojrzenia kurwików podsycanych przez rządze mordu, wyładniał; złagodniały mu rysy twarzy i zrobił się mniej niebezpieczny, ale to nie oznaczało, że nie stwarzał zagrożenia. Biomech akurat co tego nie miał żadnych wątpliwości. Zadarł ze świrem, który, nie dość, że umiał się bić, to jeszcze samodzielnie myślał, a to już tworzyło mieszkankę wybuchową. W zasadzie był ciekawy jego potencjału, ale chyba jednak wolałby, aby takowy nie został użyty na nim. — Trochę jestem, a trochę nie. Pół na pół. Nadeszły cholernie ciężkie czasy — wydał werdykt, zamykając odpowiedź w lakoniczne słowa, które najprawdopodobniej w żaden sposób nie rozjaśniły mężczyźnie sytuacji i... nie miały.
  Wieczny nie zapomniał, że jeszcze przed chwilą chcieli się pozabijać w imię kretyńskiego zlecenia, które notabene ani jednemu, ani drugiemu nie uda się sfinalizować. Trochę szkoda. Dopóki nie pojawił się ten oto człowiek, była to bardzo łatwa kasa, ale mówi się trudno i żyje się dalej. Yury nieszczególnie żałował, że tak się to wszystko potoczyło. Palca i tak była dość marna, biorąc pod uwagą fakt jego ostatni zarobków, a przynajmniej się rozerwał w bardziej odpowiedni do jego siły sposób. I pierwszy raz od kilku tygodni nie musiał znosić doskwierającej mu nudy.
  Schował paczkę do kieszeni, gdy napotkał odmowę, a uśmiech na jego ustach tylko się powiększył. Oto odmówił zapalanie w taki sposób, że biomech był bliski zaśmiania się na całe gardło, ile w płucach sił.
  — Jasne, bo akurat ci uwierzę — rzucił w tym samym sarkastycznym tonie, co najemnik, nie zmierzając być jego dłużnikiem nawet w tej materii. — Jestem Yury, a ty jak masz na imię? Wiesz, wolę wiedzieć kogo unikać na przyszłość, albo komu postawić flaszkę, gdy łaskawie zjawi się na Smoczej Górze... Chyba, że na picie też jesteś za młody. Wtedy nie będę nalegać i wpiję ją sam — rzucił, ale w dalszym ciągu nie zrezygnował z rozbawienia, które mu towarzyszyło od chwili, kiedy bestia została przez nich pokonana. Zwycięstwo było najwspanialszym uczuciem na świecie. Przekonał się o tym wielokrotnie. I nic  nie smakowało lepiej, jak papieros zaraz po takowym.
  Zaciągnął się lubieżnie. Przeciwieństwie do kolegi i jego uroczego towarzysza nie wywęszył w powietrzu kłopotów. Wręcz przeciwnie – odwrócił od nich wzrok, by przyjrzeć się zapuszczonej ruderze, z której uciekli. Przez stworzoną przez niego szczelinę zaczął ulatywać dym. Jego zapach niósł się w powietrzu i docierał aż do jego nosa, ale na szczęście ten papierosowy był w tym momencie bardziej intensywny. Zaciągnął się po raz kolejny, wdychając go z lubością, jakby właśnie znalazł się w ramionach ulubionej kochanki. A potem... potem zmrużył jedno ślepia, które mu zostało i wbił je w pozornie młodszą twarz.
  — Kurwa, że też matka natura wyhodowała takie paskudztwa w liczbie hurtowej — rzucił pod nosem bardziej do siebie, niżeli do mężczyzny, acz istniało wysokie prawdopodobieństwo, że dzięki swojemu wyostrzonemu zmysłowi słuchu, wychwycił tę uwagę.  Biomech bynajmniej nie miał zamiaru stawiać czoła kolejnemu zagrożeniu tego kalibru. Wyczerpał zapas swojej asertywności, ale jak mus to mus. Złapał w palce uwieszoną razem z kłem obrączkę i przyjrzał się ów błyskotce, którą niegdyś była jedynie pamiątką po tym, co Kido Aratę łączyło z pewną kobietą. Kto by przypuszczał, że na przestrzeni lat jej istnienie będzie bardziej znaczące i wreszcie do czegoś się przyda. — Raczej nie są na tyle mocne, by wprawić w zakłopotanie zbliżające się do nas stadko — ocenił pokrótce. W istocie miał jeszcze jeden as w rękawie, ale on bardziej służył ucieczkom, niżeli czemukolwiek innemu. Mógł wywołać coś na wzór burzy piaskowej, jednak nie do końca opanował to cholerstwo. Poza tym podejrzewał, że jego urok osobisty rodem z nisko budżetowych horrorów też nijak przekonają bestie do wywieszenia białej flagi.
  Jedna z dłoni powędrowało do potylicy. Zahaczył o nią zniszczonymi paznokciami, drapiąc jej powierzchnie, ale to nie wspomogło procesu myślowego.
  — Pieprzony drań, dlatego tak się wydzierał — stwierdził to, co już było w istocie jasne od samego początku, po czym splunął papierosem na piaszczyste podłoże pod stopami i zmiażdżył go twardą powierzchnią buta. — Mam do dyspozycji jeden niewykorzystany do tej pory magazynek, nie urywającą dupy burzę piaskową i to, co już zademonstrowałem wcześniej... zapalniczkę, ale zanim będzie zdatna do użytku, będę musiał odczekać przynajmniej dziesięć minut — podsumował na głos, co udało mu się przetworzyć w myślach, jednakże przez to żadna strategia nie wpadła mu do głowy. — Możesz określić ich liczebność?
Jasne, jest pieprzonym wróżbitą, jak ta suka, która kazała ci grać w szachy, parsknął w myślach, ale dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że z jego dobrego humoru nic nie pozostało. Opuścił go w mgnieniu oka.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach