Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 13.10.17 0:36  •  Istny dom wariatów  Empty Istny dom wariatów
Tu będzie ładny opis
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.17 0:51  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Wyprostował się, czując jak strzela mu w kręgosłupie. Czuł się padnięty, ale szczęśliwy. Dzisiaj wypadała sobota, czyli wielki dzień sprzątania. Cayenne spędził na tych czynnościach właściwie cały swój dzień, ale przynajmniej cała chatka błyszczała czystością. Pan Lis spał od dobrej godziny na swoim posłaniu, więc chłopak nie chciał mu przeszkadzać i go budzić.
Ciekawe czy będzie padać… – powiedział cicho sam do siebie, spoglądając na zewnątrz. Od samego rana było pochmurno i ciemno, a na dodatek wiało tak, że prawie nie urwało łba. Cholernie depresyjna pogoda.
No nic, czas na jedzenie! – klasnął wesoło w dłonie I pognał do kominka, gdzie dorzucił dwa kawałki drewna. Co prawda przez większość swojego życia był sam, i musiał sobie jakoś radzić, ale pomimo niechęci, jaką okazywało mu większość aniołów, nadal niektórzy mu pomagali. Przynosili jedzenie, czy chociażby rąbali drewno, wiedząc, że anioł sam sobie niekoniecznie poradzi.
Hihihi, zupa pachnie doskonale – pochylił się nad garnkiem zawieszonym nad ogniem, gdzie już od paru minut bulgotała świeża zupa ogórkowa, którą dostał od anielicy Halliel. Była jedną z tych, do których Cayenne miał sentyment.
Panie Lisie, chce pan? – zapytał swojego towarzysza, ale lis nawet nie drgnął. Ciemnowłosy westchnął cicho i sam sobie nalał zupy do drewnianej miski i usiadł z nią przy stole.
Auć – jęknął, gdy sparzył sobie język gorącem. Jak zawsze nierozważny i kluskowaty. Ale ostatecznie zupa przestygła, a on mógł zacząć jeść. Złożył ręce, odmówił krótką modlitwę, o której oczywiście prędze zapomniał i złapał za łyżkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.17 11:39  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Oczywiście, że padało.
Smolistowłosy należał do tego gatunku aniołów, które gdy mógłby spotkać jakiś pech, to spotykał, zawsze. Woda spadająca z nieba, poza oczywiście jej moczącym całą wierzchnią cześć aspektem, była zjawiskiem przez Robina lubianym. Nie lubił ognia, ogień wiązał się z nieprzyjemnymi doznaniami, wonią spalenizny, ujawniał się, gdy mężczyzna miewał złe dni - a więc często. Było więc coś takiego w tym deszczu, co sprawiało, że czuł się nie tylko mokry, ale także wolny. Nie było ryzyka, że podpali coś nieumyślnie, przynajmniej na zewnątrz.
Ciężkie krople deszczu spływały mu po twarzy i po włosach, ulizując je nawet jeszcze bardziej, niż zwykle. Biała jak śnieg twarz wyróżniała się na tle tej czarnej, zbitej masy przydługich włosów i czarnego odzienia. Nawet jednolite, matowe oczy, na jasnej cerze wyglądały niemal jak bezdenne otwory studni. Szedł monotonnie w otoczeniu kropel deszczu napawając się wonią mokrej gleby. Eden to była zupełnie inna jakość. Gdy padał deszcz, aż chciało się smakować powietrza. Na Desperacji raczej zatykało się nosy, woda tylko przyśpieszała procesy gnilne wszystkiego dookoła.
Kiedy był tu ostatnim razem?
Nie pamiętał. Na pewno musiał zrobić coś niezbyt przyjemnego, skoro umysł postanowił nie notować tego faktu. Jak zwykle, on i Eden gryźli się wzajemnie. Ojczyzna, pełna wspomnień i tak wielkiej nienawiści, że być może ulewny deszcz był dopiero ostrzeżeniem.
Zatrzymał się na moment, zapatrując w niebo. Wtedy też padało, chmury były tak samo skłębione i ponure. Albo nie, to umysł płatał figle i wszystko zaczynało przypominać ten dzień. Zbyt dużo czasu minęło, by nadal sobie o tym przypominał, by nadal przeżywał i mimowolnie chwytał się za serce.
Sylwetka niewielkiego domu wyłoniła się na tle pagórków i innych budowli nieco dalej. Nie powinien się tutaj zbliżać, nie powinien się w ogóle pokazywać, a mimo to kontynuował marsz krokiem żwawym i pewnym siebie. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami, pukając kilkakrotnie, mocno, ale z gracją. Wystukując dokładnie tą samą melodyjkę, którą zwiastował własne nadejście we wszystkich domach tego świata.
Co go tu przywiało?
Znowu nie potrafił na to odpowiedzieć. Kierował się często podświadomie, gdzieś, gdzie akurat powinien się pojawić. W miejscu, gdzie los i pan chcieli, żeby się znajdował. Może znowu chodziło o jakiś wyższy cel, zdanie, któremu tylko on, paskudny anioł mógł sprostać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.17 23:18  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Zamarł na moment, kiedy usłyszał pukanie. W pierwszych sekundach nie dowierzał, myśląc, że wyobraźnia i wewnętrzna potrzeba towarzystwa płata mu figla. Bo właściwie nikt nigdy go nie odwiedzał. Wpadali jedynie rano, od czasu do czasu, przynosząc mu różne rzeczy, ale nigdy nie zostawali na dłużej, nigdy nie rozmawiali z nim, nie licząc krótkiej wymiany paroma słowami. Więc… kto?
A potem jego umysł poskładał rozsypane puzzle układanki. Znał ten styl pukania. Przecież już parę razy go słyszał. To musiał być on. Gwałtownie zerwał się na nogi, niemal nie wywracając krzesła i rzucił się do drzwi, czując drżenie całego ciała oraz przyspieszone tętno pełne ekscytacji. Nie było innej opcji, nie było innej możliwości. W r ó c i ł.
Odbezpieczył drzwi, szarpnął za klamkę otwierając je na oścież i rzucił się w stronę ciemnowłosego anioła pełen radości.
Robin! – objął go mocno, wtulając się w jego ciało, nie bacząc, że był cały mokry a materiał garnituru praktycznie lepił się do jego ciała.
Wróciłeś! – wymruczał podekscytowany, szybko orientując się, że nadal stoi na deszczu, dlatego też odsunął się od niego, ale od razu złapał za chłodną dłoń i pociągnął go do środka, trzaskając za nimi drzwiami.
Siadaj! Naleję ci zupy! Jest świeża, ogórkowa! Jesteś cały mokry, czekaj! – karabin słów zaczął z niego gwałtownie wypadać, kiedy chaotycznie rozpoczął krzątaninę po pomieszczeniu, kręcąc się w miejscu.
Ręcznik… ręc—A tak! Ręcznik! – wybiegł z kuchni do pomieszczenia obok, skąd rozległo się trzaskanie szafkami. Wyłonił się z ciemnego pokoju obładowany ręcznikiem, materiałowymi spodniami na zmianę i jakimś podkoszulkiem.
Musisz się przebrać, żebyś nie zachorował! Siadaj, siadaj, ja naleję ci zupy! – wcisnął mu w dłonie materiały, a następne nadal biegając dopadł do zawieszonej na ścianie szafki, której drzwiczki niebezpiecznie zawisły na jednym gwoździu, gdy je szarpnął.
Ehehehe, muszę naprawić – zaśmiał się niewinnie, wyciągając drewnianą misę oraz łyżkę.
Chcesz do tego chleba? Mam chleb! Co prawda ma dwa dni, ale jest jeszcze dobry. Dam ci. – kontynuował szybką paplaninę, nalewając do miski zupy. Zwolnił kroku dopiero niosąc miskę, uważając, by nie rozlać i jednocześnie dmuchając.
Gorące, gorące, gorące…. O, siadaj! – postawił naczynie i znów niczym huragan przemknął obok, dopadając innej szafki, skąd wytargał kawałek chleba. I mogło się zdawać, że zaraz usiądzie, ale…. Znów zaczął biegać. Tym razem chwycił za kubek oraz szklaną butelkę.
To domowej roboty wino. Ale nie mojej, hehehe, ale ponoć jest dobre! – postawił wszystko przed nim, a sam zasiadł obok i podbierając twarz dłońmi, wpatrywał się w niego błyszczącymi oczami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.10.17 19:52  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Całe jego życie było podróżą, zjawiał się niespodziewanie i znikał tak samo szybko. Wszędzie był gościem, bardzo często nieproszonym, odwiedzał jednak niemal wszystkie punkty na swej mapie bardzo regularnie. W jednym domu częstowano go jedzeniem, a w innym rzucano nożami, w zależności od tego, jakie pozostawił po sobie ostatnio wrażenie. Życie miał jednak niewątpliwie niebywale barwne.
Jak nazywał się dzieciak, który tu mieszkał? Ten na skraju anielskiego miasta, do którego w ogóle nie powinien zbliżać się na setki długich metrów? Nie, właściwie to w ogóle nie powinien przebywać w Edenie, sąd mówił coś o dożywotnim zakazie... rzadko kiedy słuchał osądów odnośnie własnej osoby. W życiu należy bardzo wybrednie dobierać sobie towarzystwo, a cała ta anielska banda....
Skrzywił się przez własne myśli, ale uśmiech wykwitł na jego bladym obliczu moment później. Drzwi rozwarły się ukazując rozpromienioną twarz, a on dalej nie mógł sobie przypomnieć imienia. Było ich tak dużo, wszyscy wyglądali tak samo, nie powinni go winić za to, że myli miana. Przez te długi setki, seteczki lat poznał zbyt wiele osób.
- Pomyślałem, że w ten piękny dzień Cię odwiedzę. - podniósł rękę w geście powitania i od razu zgarnął mokre włosy w twarzy. Ciepła przylepa przylgnęła do niego i tylko spojrzał w dół, na czubek jego głowy. Nie miał nic przeciwko, ale nie odwzajemniał radości tak łatwo. Na jego twarzy widniał podstawowy uśmiech nr.1 pozbawiony szczerych emocji, taki, z którym budził się rano.
Przekroczył tylko próg i obserwował jak torpeda śmiga po wszystkich pomieszczeniach ciskając we wszystkie strony czym się tylko da. Co ciekawe, wszystko jakimś cudem trafiało w odpowiednie miejsce i takim sposobem w jego rękach znalazł się nawet suchy ręcznik. Całkiem miła odmiana, szczególnie po tym deszczu, który zastał go gdzieś chwilę przed wyłonieniem się miasta zza pagórków.
Chyba nie miał prawa odmówić, ale i tak by tego nie zrobił. Lubił korzystać z dobroci innych, cenił sobie mocno taką otwartość i gościnność, dzięki niej jeszcze żył i jakoś wyglądał. Nawet obdarty i wychudzony wyglądałby pięknie, jako anioł, lecz schludność to jego drugie imię, nie lubił chodzić w podartych ciuchach, pobrudzonych, czy za dużych. To, jak obecnie się prezentował, zawdzięczał tylko i wyłącznie dobroci innych, także aniołów, które nie wiedziały o jego karze.
Ciekawe, czy ten wiedział.
Może wiedział i ignorował ten fakt, bo był samotnym odludkiem, który potrzebował towarzystwa? Byle jakiego.
- Ha-ha~. Chyba nie próbujesz mnie upić, co? - Zaśmiał się, ale sięgnął po wino w pierwszej kolejności. Odrobina rozgrzania się nikomu nie zaszkodzi.
Dopiero wtedy, gdy część zawartości szklanki trafiło do jego gardła, usiadł przy stole, spoglądając na zupę, a potem na chłopaka, wpatrującego się w niego świecącymi oczami.
- Z takim wzrokiem wyglądasz nieco jak szczeniaczek, mówił Ci to ktoś już kiedyś? - Oparł się łokciem o blat stołu i położył podbródek na dłoni. Nie śpieszyło mu się wcale do jedzenie, jeżeli mógł spędzić nieco czasu na podpuszczaniu anioła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.10.17 21:31  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Zasłonił swoje usta, kiedy zaczął się śmiać. A raczej chichotać. Lubił Robina. I to bardzo. Zawsze, gdy się pojawiał, przynosił ze sobą jakieś interesujące historie i opowiadania, które Cayenne chłonął je jak gąbka wodę. Miał szczerą nadzieję, że tym razem drugi anioł zaszczyci go swoją obecnością zdecydowanie dłużej, niż zazwyczaj. Chciał nacieszyć się cudzą obecnością chociaż trochę. Chociaż parę dni. Czy to tak wiele?
Caynne.
Odwrócił głowę spoglądając w paciorkowate spojrzenie lisa, który uniósł pysk zbudzony nagłym, chaotycznym poruszeniem w pomieszczeniu.
To Robin~! Robin nas odwiedził, Panie Lisie! – rzucił wesoło machając ręką, żeby jego zwierzęcy towarzysz się uspokoił. Lis przeniósł spojrzenie na szczupłą sylwetkę siedzącą tuż obok chłopca, poruszając delikatnie koniuszkiem puchatego ogona.
Wiem. Dlatego uważaj na siebie. Nie ufam mu. Cuchnie krwią.
Nie martw się, wszystko jest dobrze! – Cayenne roześmiał się uspokajająco, wiedząc doskonale o nieufności lisa. Wiedział też, że nic nie zrobi, jeżeli młodym skrzydlatemu nic ewidentnie nie zagrażało. Ostatecznie lis skulił się na powrót w kłębek, by oddać się snu, chociaż z pewnością będzie to dość czuły sen.
To co mówiłeś… A, no tak. Tak, mówił. Ty już mi to mówiłeś, hehe. – wsunął palce w smoliste włosy i podrapał się po głowie w lekkim zażenowaniu.
Przepraszam – mruknął cicho, czując, jak blade policzki pokrywają dwa, różane rumieńce.
I jedz, bo będzie zimne! A jak zjesz to podgrzeję ci wodę, żebyś mógł wziąć gorącą kąpiel! I… i.. i możesz dzisiaj spać w moim łóżku, jeżeli tylko chcesz! Ale zostaniesz na dłużej, prawda? Prawda? – przysunął się jeszcze bliżej  niego, uparcie wpatrując się w jego oczy.
Właściwie nawet nie wiedział skąd tak naprawdę pochodzi Robin. Spotkali się przypadkowo, a Cayenne od razu go polubił. Nigdy też nie dopytywał o jego przeszłość. Znaczy się… skłamałby, gdyby powiedział, że zupełnie  N I C nie wie. Bo słyszał. Słyszał jakieś dziwne plotki mówiące o tym, że Robin jest wygnanym aniołem z Edenu, że jakieś tam grzechy, że coś tam. Ale nie obchodziło go to. Robin był dla niego ważny. I jako jeden z nielicznych przychodził do niego. I tym dzieciak naiwnie się karmił. Było dobrze tak, jak jest.
Robin? – przechylił głowę delikatnie w bok i wyciągnął dłoń w jego stronę, dotykając chłodnego policzka.
Coś się stało? Twoje oczy wydają się o wiele smutniejsze niż zazwyczaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.10.17 22:15  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Prawie że zapomniał, o tym wypchanym futrze, które zazwyczaj siedziało gdzieś z boku. Dopiero słowa, które padły rzucone w przestrzeń, a dokładnie w stronę zwierzęcia przypomniały upadłemu, że chłopak mieszkał z wypłoszem. Od razu przypomniało mu się też, jak było na imię mieszkańcowi tego małego domku.
- Cayenne - spojrzał na chłopaka ze smutnym, ale pełnym powagi uśmiechem - czy Pan Lis znowu ma coś przeciwko mojej obecności? Jeżeli to problem, odejdę.
Odwrócił się w stronę czworonoga, obrzucając go spojrzeniem, które tylko zwierzęce zmysły były w stanie rozwikłać. Wątpliwości stworzenia nie były bezpodstawne, Robin często śmierdział krwią, czasami nawet własną. Anielska regeneracja pozwalała mu zazwyczaj wyjść z tego bez szwanku, ze skórą idealnie gładką, bez pamiątek w postaci blizn. Niewątpliwie był jednak tym, który nie bał się wsadzić rąk do wnętrzności, niejako przyzwyczaił go do tego Haru podczas swoich uroczych zabaw. Nie podzielał radości wymordowanego, ale zdarzyło mu się z raz czy dwa. Ktoś jednak musiał szykować dla tego węża prezenty.
Nie miał pojęcia, co mówił do chłopaka Lis, ale mógł się tylko domyślać z odpowiedzi, jak toczyła się rozmowa, jakich określeń mógł używać w odniesieniu do wyrzutka. Lecz hej! Czy Cayenne na cokolwiek narzekał? Jeżeli liskowi zależało na szczęściu tego tutaj, to powinien się raz a dobrze zamknąć.
- No tak, zupa~ Nie mogę zmarnować czegoś, co przygotowały twoje ręce. - uśmiechnął się z przymrużonymi oczami i zabrał do jedzenia.
Było... znośne. Jadał lepiej, ale nie miał zamiaru narzekać głośno na jakość posiłku, który otrzymał. Póki trafia do brzucha i tam zostaje, jest dobrze.
Kilka łyżek dalej wyczyścił talerz do połowy, ale zatrzymał się w całej ceremonii, by zastanowić się nad pytaniem i jakoś na nie odpowiedzieć. Nie planował za bardzo w przód, zazwyczaj kończyło się na ustaleniu, gdzie w razie czego mógłby się schować przed jakimś pościgiem, ewentualnie gdzie mógł sobie dorobić. Mógł tu zostać godzinę, dzień, tydzień.
- Oh, nie chcę Ci sprawiać problemów. I tak już wiele dla mnie zrobiłeś. Patrz, moje włosy są niemal suche. - uśmiechnął się, przeciągając dłonią po włosach, gładząc je lekką, nawet jeżeli one same zawsze ułożone były idealnie równo, lejąc się wokół głowy. - Chciałem sprawdzić jak twoje zdrowie, porozmawiać trochę, a dostałem nawet posiłek. To zdecydowanie więcej niż śmiałbym prosić.
Chłopak był typowym aniołem, widząc porzuconą skarpetkę z dziurką, podniósłby ją z litości, żeby zacerować. A Robin był tylko czymś większym od takiego połamanego przedmiotu bez właściciela, które pojawiało się w domu na jakiś czas, żeby posłużyć przez moment, do chwili, aż znowu się popsuje.
Rozumiał jednak ten rodzaj zainteresowania swoją osobą, była bardzo podobna do jego własnej obsesji względem Haru. Spodziewał się, że jeżeli zdarzy mu się umrzeć, to chyba właśnie z ręki tego węża. A mimo to, przy każdej okazji nadal go odszukiwał, zaczepiał, prowokował. Byle tylko mieć osobę, której mógłby to robić.
Zaskoczył go dotyk dłoni, bo na chwilę się zamyślił. Być może cień smutku faktycznie przebiegł po jego twarzy, a on nie zdawał sobie z tego sprawy. Teraz jednak znowu powrócił jego tradycyjny uśmiech. Odłożył łyżeczkę na bok i pochwycił dłoń chłopaka w obie ręce.
- Martwię się, że swoją osobą mogę sprowadzić na Ciebie problemy. Ludzie z miasta raczej nie chcą mnie widywać w tych stronach. - skłamał co do powodu, ale jego słowa nie były kłamstwem. Tak właśnie było. Jeżeli jakiś strażnik przypadkiem dostrzegłby jego łotrzą mordkę w tych stronach, zamiar miałby na karku co najmniej tuzin nowych problemów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 0:07  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
NIE.
Nie, nie, nie. Nie mógł dopuścić, by Robin już sobie poszedł. Może w tym wszystkim było nieco zarówno obsesji, jak i desperacji, ale… nie mógł nic poradzić na to, że chciał z kimś posiedzieć. Pan Lis był świetnym kompanem i jeszcze nigdy go nie zawiódł, nie porzucił. Prawda była taka, że gdyby nie on, to Cayenne już dawno dostałby do głowy. A tak przynajmniej chociaż jeszcze się trzymał. Nie oszukujmy się, Pan Lis był nadal zwierzęciem, a anioł potrzebował towarzystwa innego humanoidalnego osobnika.
Nie, nie, nie przeszkadzasz! – złapał go za dłoń I zacisnął na niej ciepłe palce. – Pan Lis nie ma nic przeciwko! Spójrz, nawet poszedł dalej spać! – wskazał w stronę legowiska. Zwierzę nawet nie zareagowało, jedynie lewe ucho delikatnie drgnęło, co oznaczało, że uważnie nasłuchuje, gotowe skoczyć do obrony swojego towarzysza. Cayenne westchnął ciężko, nie mając pojęcia jak inaczej mógłby go przekonać. Przecież siłą go tu nie zatrzyma. Nie założy kajdanek, ani też nie zamknie gdzieś w piwnicy. Nie mógłby tego zrobić.
Nie, tym też się nie przejmuj. – mruknął cicho, spuszczając nieco spojrzenie, jednocześnie zabierając dłonie, które położył na swoich kolanach I zacisnął w pięści, miętoląc materiał spodni.
Inne anioły tutaj nie przychodzą. Można powiedzieć, że nawet omijają mój dom szerokim łukiem, więc nikt cię tu u mnie nie nakryje. Czasami przynoszą mi jedzenie, bo sam nie potrafię sobie ugotować, tak samo jak ta zupa, nie jest mojej roboty. Przynoszą, bo nie chcą mieć mojej krwi na swoich rękach. Ale nawet nie rozmawiają, więc… więc… – podrapał się po policzku i zaśmiał cicho. – Nikt nie musi wiedzieć, że tu jesteś. I nie będzie problemów. – spojrzał na niego dwubarwnymi tęczówkami.
”Patrz, moje włosy są niemal suche”
Spojrzał. Rzeczywiście, już nie były aż tak oklepane, jak paręnaście chwil wcześniej. Czyli co? Wychodzi na to, że jeżeli całkiem mu wyschną to… to sobie pójdzie?
W takim razie…. Przepraszam! – podniósł się wyciągnął rękę przed siebie, po czym prysnął sporą fontanną wody wprost w Robina. Niestety, nie do końca wyważył moc, dlatego też zamiast jedynie włosów, upadły był ponownie cały mokry.
…. JA PRZEPRASZAM! JA NIE CHCIAŁEM! CHCIAŁEM ZMOCZYĆ TYLKO WŁOSY! – gwałtownie zaczął się zginać w połowie w geście dogłębnych przeprosin .
Zaraz cię wytrę! Gdzie ręcznik, ręcznik! – przekręcił się najpierw w jedną, potem w drugą stronę, próbując dostrzec wyżej wspomniany kawałek materiału. Gdy wreszcie spojrzenie natrafiło na to, bez namysłu złapał za niego i rozpoczął pospiesznie wycieranie jego głowy.
Przepraszam! Ale… skoro masz mokre włosy, to znaczy, że zostaniesz prawda? – posłał w jego stronę promienny uśmiech w towarzystwie sparkli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 10:06  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Odwrócił wzrok w stronę stworzenia, napawając się jego niemocą. Nie mógł nic zrobić, jeżeli nie było bezpośredniego zagrożenia dla chłopaka, a poza tym... co mógł zrobić mały zwierzak przeciwko aniołowi? Aniołowi, który gdy się zdenerwował, podpalał mniej bądź bardziej umyślnie wszystko dookoła? Może i Robin nie grał fair, ale jego wczesne metody zabawy mało kiedy zahaczały o czynienie szkód fizycznych, a Cayenne zdawał się czuć dobrze, poddawany psychicznym nagięciom. Podobało mu się, więc w czym problem, wypłoszu?
- Chyba masz rację. Może Pan Lis w końcu się do mnie przekona? - zapytał przymilnie, przechylając głowę, tak jak to robił chłopak, by przekonać starszego anioła do siebie. Emanował otoczką fałszu, ale czy właśnie to nie było prawdziwe dla Robina? Zawsze taki był, kłamliwy i perfidnie sprawny w używaniu języka na swoją korzyść. Gdyby tak raz zaczął być szczery, być może zaprzeczyłby swojej osobie, przez zam fakt posługiwania się prawdą. No właśnie, on po prostu musiał taki być.
- W takim razie powinieneś nauczyć się gotować. Nie możesz wiecznie liczyć na pomoc innych aniołów, a jeżeli sam będziesz potrafił coś przyrządzić... zrobisz coś i podzielisz się tym z innymi potrzebującymi, może nawet odnajdziesz dla siebie towarzysza. - zasugerował, w przerwie pomiędzy pochłanianiem kolejnych łyżek zupy.
Czasami zdarzało mu się zarzucić dobrą radę, ale skoro i tak czasami tu wpadał, byłoby także na jego korzyść, gdyby Cayenne przyswoił sobie takie umiejętności. W Edenie raczej nie brakowało jedzenia, ziemia rodziła wszelkie plony, prowadzenie ogrodu było tutaj częstą praktyką i sam pewnie założyłby sobie wielki ogród, gdyby mógł.
- Zawsze spodziewaj się niespodziewanego, chłopcze. Twoje życie może zależeć od tego, czy będziesz przygotowany... ale co ja gadam, przecież w Edenie nikt nie zrobi Ci krzywdy. Nawet nie dadzą Ci umrzeć. - mruknął, odkładając talerz z cichym podziękowaniem dla kucharza, gospodarza i Boga.
Anioł nie powinien myśleć o śmierci, ale zdarzało się, że on sam chciałby w którymś punkcie własnego istnienia przestać to robić, raz a dobrze. Być może w końcu mu się uda, jakby nie patrzeć, życie które teraz posiada, prawdopodobnie będzie już jego ostatnim. Miła odmiana po tych setkach lat prowadzenia egzystencji dziesiątek ludzi.
Całkiem przyjemnie było zagłębić się w rozważaniach do czasów kilku poprzednich wcieleń, jeżeli nie szukało się zbyt głęboko. I pewnie znowu odleciałby nieco myślami, gdyby nie nagłe ochlapanie wodą, na które w pierwszym momencie nie zareagował. Krople wody zaczęły na nowo spływać po jego twarzy, ubrania pokryły się ciemnymi plamami wilgoci, a wymachujący rękami anioł wcale nie pomagał mu odkryć, co właściwie się stało.
- Co ty, na diabłów, wyprawiasz? - zapytał kąśliwie, unosząc dłoń do twarzy, by zetrzeć z niej nadmiar wody. Gdy tylko poczuł, że chłopak chce mu wytrzeć włosy, stanowczym ruchem ręki odebrał mu materiał i sam zaczął się tym zajmować. - Nie przejmuj się, sam to zrobię.
Podskoczyło mu ciśnienie, ale nadal tkwił za maską spokoju. Jego twarz była jak pokrywka trzymająca kipiącą wodę we wnętrzu naczynia. Dopiero gdy chłopak wytłumaczył się z powodu oblania, odnalazł w jego osobie kolejne potrzeby, które mógł wykorzystywać. Uśmiechnął się.
- Wystarczyło poprosić, żebym został. Zgodziłbym się.
Nie dodał nic więcej, pozostawiając mu do interpretacji swoje słowa. Bo właśnie 'zgodziłbym się' a nie 'zgodzę się'. Co jeżeli sprawa już przepadła? Zraził się i zaraz wyjdzie? Co siedziało w głowie tego potwora, gdy zgrabnie ścierał wodę ze swojego ciała, głosem manipulując otoczenie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 21:50  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Pomysł Robina wydawał się logiczny. Taka prawda, że jeżeli chciał być niezależny I dbać sam o siebie, musiał zacząć od najprostszych I najbardziej podstawowych rzeczy. A umiejętność gotowania z pewnością się do tego zaliczała. Z tym, że w ciągu tych wszystkich lat, Cayenne naprawdę próbował nauczyć się gotować. Ale sam. Nie znał żadnej kucharskiej książki. Nie było też osoby, która nauczyłaby go tego. Większość aniołów wybierała opcję podrzucenia mu jedzenia, niż spędzenia kilku godzin w jego towarzystwie, by dzieciak nauczył się podstaw. Z kolei Pan Lis… cóż. Był bardzo inteligentnym stworzeniem, ale nie miał pojęcia o gotowaniu. Prędzej nauczyłby Cayenne wszelakich technik polowania, niż kiedy i w jakich ilościach dodać soli i pieprzu do zupy. Póki co ciemnowłosy zatrzymał się na etapie umiejętności smarowania sobie kromek chleba. To i tak sukces jak na niego.
Nauczysz mnie? – zapytał cicho, chociaż podskórnie znał już odpowiedź. Pomimo całej jego sympatii do upadłego, to nie był w stanie wyobrazić sobie Robina w kuchni robiącego za kucharza. Obraz ten był tak abstrakcyjny, że…. zaskakująco prawdziwy. Zresztą, nieważne jaka pierwotnie padłaby odpowiedzieć, teraz miał wrażenie, że przekreślił wszystko grubą, czerwoną liną. Nie mógł wyrzucić z głowy przeświadczenia, że zdenerwował mężczyznę swoim szczenięcym wybrykiem, chociaż tak naprawdę nie chciał przecież źle.
Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, uparcie unikając jego spojrzenia, siedząc jak skarcony pies, uparcie wbijając wzrok w stół. Aż wreszcie milczenie mącone jedynie trzaskaniem palącego się drewna oraz ostrych kropel deszczu uderzających w szybę okien zdawało się być nie do zniesienia.
Przecież pytałem i prosiłem…. I naprawdę przepraszam – powiedział cicho, nadal nie odnajdując w sobie na tyle odwagi, by móc unieść głowę i na niego spojrzeć. Wreszcie wstał, głośno przesuwając krzesłem po podłodze.
Dorzucę do ognia. – poinformował go i wyminąwszy, skierował swoje kroki do kominka, gdzie w rzeczywistości ogień jeszcze nie wygasał. Przykucnął wpatrując się w ogień i dopiero po chwili znów się odezwał
Bardzo się gniewasz? Mogę coś zrobić, byś już nie był zły?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.17 22:17  •  Istny dom wariatów  Empty Re: Istny dom wariatów
Zawiesił sobie ręcznik na ramionach, pozwalając reszcie wody, na swobodne spłynięcie ku miękkiemu materiałowi. Nie był aż tak bardzo zły, jak mogło się chłopakowi wydawać. Co prawda pierwsza reakcja była dość gwałtowna jak na jego wyuczone stoickie zachowanie, lecz gdy tylko diabelskie zapytanie padło z jego ust, uspokoił się. Młodość wiąże się nieodłącznie z głupotą, a ten tutaj był zdecydowanie mało obyty z cywilizowanymi metodami zdobywania tego, czego chciał.
- Nigdy nie zajmowałem się gotowaniem na dłużej, przynajmniej nie w tym ci... ciekawi mnie, czyli bylibyśmy zdolni razem się tego nauczyć? - wyciągnął powoli rękę, by poklepać go po włosach, lecz czarna smuga mignęła mu przed oczami i Cayenne znalazł się przy ogniu, plecami do niego. Dokładał do ognia z taką skrupulatnością, jakby ten centymetr przesunięcia drwa miał zmienić diametralnie temperaturę w domostwie.
- Nie gniewam się, po prostu mnie zaskoczyłeś. Nie codziennie gospodarz oblewa mnie takim chlustem wody w ramach okazania sympatii.
Wstał powoli ze swojego krzesła i przykucnął obok chłopaka. Ciepło ognia przyjemnie emanowało z wnętrza piecyka. Brakowało tylko dywanu zrobionego z jakiegoś futrzastego zwierzaka i kubka z kakao. Właściwie mógłby tu tak sobie siedzieć, nie myśląc o niczym konkretnym. Okiełznany ogień nie był taki drapieżny, jak ten, którym przypalano mu skrzydła, ten mały, przyjemny płomyk mógłby nawet polubić.
- Właściwie nie do końca prosiłeś. Prośba miałaby nieco inną formę... na przykład: Robin, czy zostaniesz ze mną przez jakiś czas? - odwrócił spojrzenie z ognia na chłopaka, nie przejmując się tym, że przez własną wpadkę mógłby być nieco speszony tak bezpośrednim spojrzeniem. - Mógłbym wtedy odpowiedzieć: tak, zostanę, jeżeli chcesz, żebym został. Ucieszyłbym się wtedy, mało kto prosi mnie, żebym dotrzymywał mu towarzystwa. A tak wszystko tylko się skomplikowało, czyż nie?
I jeszcze raz uśmiech i jeszcze jeden. Należał mu się prawdziwy order uśmiechu, nie za jego szczerość, ale za czas, w jakim gościł on na obliczu anioła.
- Nie pogniewam się jednak, jeżeli zechcesz mnie przeprosić. W ramach rekompensaty mógłbym na przykład Cię przytulić, chłopcze. Wbrew pozorom aniołom też może brakować ciepła. - przechylił głowę jak szczeniak i rozłożył ramiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach