Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Pisanie 27.05.15 10:01  •  Była kryjówka wyznawców słońca. Empty Była kryjówka wyznawców słońca.
Była kryjówka wyznawców słońca. HlaXNHt

W chwilach apokalipsy takiej jak ta teraz, różne grupy zaczęły oddawać cześć siłom natury, wierząc że to ich ocali. Wyznawcy Słońca, pewna grupa marauderów zamieszkujących tereny Japonii była - jak sama nazwa mówi - czcicielami słońca. Historia tego "gangu" zaginęła wraz z czasem, podobnie jak i on sam, ale na terenach nieznanych pozostały ruiny, które dla kogoś zaznajomionego z historią przypominałyby Stonehenge z wysp Brytyjskich, przerośnięte powykręcanymi, uschniętymi drzewami i czymś, co kiedyś mogło przypominać nawet formę dżungli. Jak je zbudowano? Trudno stwierdzić. W jakim celu? Prawdopodobnie jakieś obrządki. Do dziś dnia istoty o wyczulonych zmysłach mogą tu odnaleźć powonieniem zapach setek, różnych źródeł... Krwi. Nawet istoty z niewyczulonymi zmysłami mogą odczuwać "szóstym zmysłem" że to nieprzyjemne, złe miejsce. Podobno gdzieś tu jest zlokalizowane wejście do katakumb tego gangu, lecz jak o samym gangu coś jest kojarzone - tak o ich miejscu pochówku zupełnie nic.

All that I wanted were things I had before
All that I needed I never needed more~


Melodyjny głos z pewnością mógł być ostatnią rzeczą jaką ktoś by się spodziewał tu usłyszeć. Wraz z każdym kolejnym krokiem, można było słyszeć go wyraźniej. Nie był może doskonałym śpiewakiem, ale jak na amatora radził sobie nawet całkiem porządnie.
Kroki. Jeden za drugim, spokojne, miarowe, zadowolone z... Możliwości chodzenia w praktyce. Tak, był zachwycony faktem że w końcu nie potrzebuje kul do poruszania się. Co prawda wciąż cholernie bolało przy próbach jakichś nagłych akcji, ale można się przyzwyczaić... Jakoś.

All of my questions are answers to my sins
All of my endings waiting to begin~


Kolejne strofy jakie popłynęły w powietrze z jego ust. To nie tak że nie wiedział o zagrożeniu - świadomie je ignorował. Był daleko od jakichkolwiek miejsc gdzie ludzie lub inne istoty im podobne mieszkają - lecz to nie sprawiało by się przejmował. Poszukiwał ziół na leki, by... By chociaż od krwi nie stawać się bestią.
Zamyślony, nucący melodię tego utworu, zauważył skałę ruin dopiero gdy w praktyce na nią wszedł. Z lekkim zdziwieniem obejrzał ją od góry do dołu, by następnie przejść nieco w bok i objąć spojrzeniem okolicę. Tych skał było więcej...
I w swoich kościach czuł jakieś dziwne... Nieprzyjemne mrowienie... Wyjął podniszczoną słuchawkę z prawego ucha - jedyną w praktyce słuchawkę - i wszedł do wewnętrznego kręgu skał. Z każdym krokiem czuł, że to miejsce jest... Dziwnie znajome.
- Hmmm... - Wdrapał się na jedną ze skał wewnętrznego kręgu, by następnie z jej szczytu rozejrzeć się wokół. Te skały tworzyły dość równe okręgi, same ruiny nie wyglądały na wielkie, ale...
Z pewnością nie jest to ruina budynku. To zostało złożone celowo!
- Huh, kto by pomyślał... Ciekawe miejsce. Pełne... Energii... Hmmm... - Zjechał ze skały z powrotem na ziemię, po czym przylgną do niej całym ciałem, jakby wsłuchiwał się w to, co ten kamień może mu powiedzieć. Tak, nie pytaj.
- ... Ile osób tu mogło umrzeć... Dziesiątki... Setki? - Odsuną się, podpierając dłonie biodrami i przyglądając skałom. Tak... Fascynujące podziwianie kamieni, ale... Te skały są pełne życia. Życia, którego odebrano ludziom i im podobnym...
W imię czego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mięso?  Zapach jakiś taki podobny. Może trochę łagodniejszy i bardziej mdły niż krwisty kawałek dobrej jakości wołowiny, ale w tych warunkach nawet pies czy szczur by się nadał. Ba, nawet własne ręce można zacząć obgryzać, jeżeli tylko to mogło by dać szanse na przetrwanie. Trudno się powstrzymać, kiedy po kilku dniach żucia wyłącznie liści i igieł z niektórych drzew do nozdrzy trafia taka woń.
Kierunek? Można go dosyć łatwo określić. Cokolwiek tak wyraźnie pachniało, pozostawiało za sobą wyraźne ślady. Dla wyczulonego zmysłu wymordowanego ścieżka, którą podążała nieznana istota w umyśle zaznaczała się niczym świetlna droga pełna oczywistych znaków. Gdyby tylko organizm chciał reagować nieco szybciej i sprawniej. Kirin leżał gdzieś wśród wyschniętych traw z szeroko rozstawionymi ramionami i nogami, prawie jakby chciał by jakieś boskie światło padło na jego ciało i w magiczny sposób napełniło żołądek. Można by rzec, że prawie pogodził się ze swoim losem, zaszedł gdzieś przypadkowo na siłę pędząc przed siebie, dosłownie się zgubił. Nie żeby był to pierwszy raz, zawsze jednak wychodził z tego niemalże cudem, w ostatniej chwili trafiając na równie zbłąkaną istotę, która w szaleńczym starciu w ostatkach sił przegrywały z postawnym wymordowanym. Więc może to był kolejny z tych cudów?
Przydałoby się ruszyć, albo przynajmniej wstać z odbierającej ciepło ciała ziemi. Palce były już zdrętwiałe chociaż lepsze to, niż ściskający żołądek głód. W zaciśniętej dłoni było jeszcze kilka igieł z drzewa, które zachował na ostatni zryw. Czy to już czas? Nie ważne. Igły powędrowały do ust. Można było je żuć bardzo powoli i oszukiwać żołądek, a do tego nie waliło takiemu smakoszowi z ust, jakby to miało jakieś znaczenie w obecnej sytuacji. O dziwo, nieco lepiej było z wodą. Udało mu się nawet trafić na coś w rodzaju oazy, tam także nazbierał nieco liście, gdyż drzewa momentalnie zaczęły czerpać z tego samego źródełka co Kirin i pokryły się świeżą zielenią. Trzeba było nieco pokopać, ale w końcu trafił na mokrą glinę z której odsączył nieco brudnej wody. Zarazki, zakażenie? Żołądek pewnie da o sobie znać nieco później, ale nie każdego stać na noszenie jodyny ze sobą. Po prostu zaryzykował.
Podparł się rękami i zmienił pozycję na siedzącą. Poderwał dłonie do twarzy i spojrzał na pokryte suchą już ziemią palce i brud za paznokciami, otarcia i skaleczenia, wszystko to co nie wyglądało za ciekawie.
Mięso... mięso... czuję je, musi być gdzieś tutaj...
Można by powiedzieć, że w tym momencie do działania pchał go nos i zmysł węchu. Wstał, poruszony nieznaną siłą i chwiejąc się na boki ruszył za tropem. Nawet nie wiedział gdzie się znajduje. Szedł długo, nawet bardzo długo. Ile minęło, pięć, sześc dni? Może nawet więcej. Trochę jak zombie, a trochę jak myśliwy. Szedł wyprostowany tak długo, aż nagle padł ze zmęczenia i postanowił chwile poczołgać się po trawie niczym snajper, raczej z wątpliwymi zdolnościami w tym kierunku. Nawet nie dostrzegł, kiedy prześlizgnął się po jakimś przerośniętym głazie, było szorstko i zimno, ale z tak wielką umiejętnością ignorował teraz wszystko poza zapachem, że pewnie nie dostrzegł by nawet gdyby przejechał brzuchem po jeżu dopóki ten nie zacząłby domagać się odczepienia.
Śpiew? No poważnie... ktoś ma tutaj siłę sobie śpiewać?
To źle, skoro ma siłę śpiewać, znaczy że ogólnie ma siłę, by robić cokolwiek. Na przykład stać, a nie jak Kirin czołgać się z przymusu. Zatrzymał się na skraju jakichś krzaków w pozycji... w każdym razie skrzyżował ręce przed sobą i położył na nich głowę niemalże się relaksując. Był głupi, ale nie na tyle, by nie dostrzec, że w tym starciu ma raczej mało szans. Ktoś bez skrupułów biegał sobie to tu to tam po kamiennych ruinach.
Ruiny? Dopiero teraz je zauważył. A przecież miały całkiem imponujące rozmiary i same w sobie były przesiąknięte czymś specjalnym. Gdyby ta ich specjalna 'energia' mogła jeszcze przywrócić siły. Postanowił, że jeżeli nie został zauważony, co było przy jego marnym skradaniu bardzo nieprawdopodobne, zaczai się i skoczy na nieznaną istotę z zaskoczenia. Do czasu rozwinięcia sytuacji leżał po prostu i kumulował energię, a także rozglądał się i przyswajał wygląda otoczenia. Jeżeli przyjdzie mu tu umrzeć z głodu, to przynajmniej będzie to w całkiem ładnym miejscu.
Eh, chce mi się spać. I jeść. Najlepiej jeść przez sen. Ech, nie mam siły.
Stwierdził w myślach mrugając niemrawo.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Mięso, mięso... Watafuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuk you mean. Zombiaku, idź coś zjeść. Coś, kogoś, Hex się nie podzieli swoim mięsem. I tak nie ma go tak dużo...
Ale zawsze możesz oberwać rybą. Albo dostać rybę! Ryba! Ryba, ryba, prawie świeża! No, w sumie nie jest tak zła, bo zasolona trochę wolniej się psuje, więc jeszcze będzie ją można zjeść. Ryby, ryby, świeże, fajne i TAAAAAAKIE mięsne. Mięsne. Bardzo mięsne. Bardziej niż Hex. I mniej chętne do obrony w porównaniu do niego.
A skoro o nim mowa, co on mógł w tej chwili robić? Krążył sobie po wewnętrznym pierścieniu, robiąc kółka wokół drugiego pierścienia skał tych ruin, obserwując te kamienie z różnych perspektyw, uśmiechając się od ucha do ucha. To miejsce jest takie... Ożywiające, energetyzujące dla niego. Świadomość jak wiele istnień tu zostało straconych... Jak wiele krwi przelanej, jak wiele bólu, ran i smutków... Ooooooch. Piękne uczucie, tej... Energii, tej aury. Aż znów się wdrapał na małą konstrukcję z kamieni, która tworzyła coś na styl kamiennej bramy i usiadł sobie na niej wygodnie, po turecku, po czym włożył słuchawkę do lewego ucha, kiwając się lekko na boki i znów wracając do nucenia jakiegoś utworu. Co to tu teraz było? Hmmm...
W którymś momencie położył się na tej skale i wychylił głowę za nią, patrząc idealnie w miejsce, w którym ukrywał się Kirin. Uśmiechał się szeroko do niego, trzymając jedną ręką kapelusz, po czym zanucił cicho. - You know I'm a psycho, don't you?~ By następnie wyprostować się z powrotem do siadu. Nie, szczerze powiedziawszy to nie widział Kirina, tylko akurat idealnie za plecami miał miejsce gdzie ten siedział, i nucąc sobie pewien utwór, akurat postanowił tak "zanucić" w tamtą stronę, jakby patrzył na kogoś, kto tam jest, a kogo tak naprawdę nie ma... CHOĆ TAK NAPRAWDĘ TAM JEST! Mózg rozwalony bardzo.
W każdym razie, wracając do zielonowłosego Hexiora. Co robił? W sumie nic. Siedział wygodnie na konstrukcji ze skał, i szukał moment w mp3 jakiegoś utworu, po czym schował takową i położył się wygodnie, podkładając ramiona pod głowę. Lekko ruszając stopą do rytmu, kiwał głową na boki z uśmiechem nucąc jakąś melodię ze słuchawki. Dość cicho, wpatrując się gdzieś w niebo. I tyle w sumie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kpisz sobie ze mnie?
Prawy kącik ust podniósł się nieznacznie w pełnym poirytowania uśmiechu przepełnionym wszystkimi negatywnymi emocjami, jakie przychodziły na myśl. Był zmęczonym, głodny, spragniony i obolały ale nagle odezwały się w nim siły z nieznanego źródła. Organizm mówił: teraz, albo nie będzie drugiej szansy drogi Kirinie. I jakże tu nie posłuchać takiego głosu, gdy ten mówi tak pięknie? Przez chwilę miał nawet wrażenie, że osobnik na którego miał zamiar właśnie się rzucić go wykrył. Patrzył w tym kierunku, to było pewne. Zdawał się nawet coś mówić, poruszał ustami tyle że przy tym kiwał się jakoś dziwnie. Może oszalał już wycieńczenia? Więc może szanse nie były tak marne...
Cały czas leżąc, wymordowany skupił się na zadaniu, które sam sobie wyznaczył. Powoli z jego ciała, chociaż to nie tak, że materializowały się znikąd wyrosły całkiem niepasujące części ciała, długi ogon zakończony przypominającą pędzel dłuższą zbitką sierści, deltoidalne zwierzęce uszy i para zakręconych rogów. Wymagało to od niego dodatkowej porcji siły, ale także zwiększało szanse na powodzenie zuchwałego ataku. Przede wszystkim stało się to bezgłośnie, więc nawet nie zmienił pozycji, kiedy jego wygląd urozmaiciły zwierzęce części ciała. A czas pokazał, że najwyraźniej nie został wykryty, gdyż człowiek siedzący beztrosko na skalnych ruinach co chwile zmieniał pozycję i nie wyglądał na jakoś specjalnie przerażonego tym, że jakiś wymordowany czai się na niego w zaroślach. Nabrał powietrza w płuca, co i tak wywołało nagły ból w klatce piersiowej. Za długo leżał już w bezruchu. Chociaż... jego zwierzęcy ogon sunął się powoli po ziemi od prawej do lewej.
Teraz!
Wyskoczył ze swojej kryjówki i nagły ból głowy niemal przywalił go z powrotem do ziemi.
Poczekaj.
Odezwał się jakiś słodki głos. Kazał mu czekać, a właściwie prosił. Niemal się zatrzymał. Przynajmniej nagle skrócił krok i mało do tego brakowało, w ostatniej chwili jednak zwierzęcy instynkt zmusił go do kontynuacji. Rzucił się niemal jak wściekły pies, na skały, po ruinach, wspinał się używając rąk i nóg wydając z siebie wściekłe warczenie. Jeszcze trochę, jeden krok, podskok i już krótki bieg do leżącej postaci. Mógł użyć noży, które ciągle schowane były pod płaszczem, ale zdecydował się na użycie gołych rąk. Poza tym cel wcale nie był taki oczywisty. Jego zmysły wychwyciły coś subtelnego, coś co nie musiało wcale zmuszać go do rzucenia się z chęcią mordu na mężczyznę. Jego plecak, był przesiąknięty zapachem jedzenia. A Kirin był głodny. I to cholernie głodny. Ręce, rogi a nawet ogon, wszystko to skupione było na odebraniu mu plecaka i wszystkiego co znajduje się w środku. Mógł coś powiedzieć, krzyknąć albo zagrozić, zamiast tego zdecydował się na ten pokaz siły, wszystko by zaspokoić swoje potrzeby. W końcu był wymordowanym, jednym z tych którzy niekoniecznie czuli potrzebę panowania nas swoimi zwierzęcymi instynktami.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Ależ skąd. Kupuje w markecie.
Nie, w sumie lepiej nie próbować rozmów mentalnych. Fakt że nadają na innych falach powoduje jednakowoż że się nie dogadują, czego efektem są słowa napisane powyżej.
W każdym razie, Hex leżał sobie na spokojnie na kamieniu jaki uznał chwilowo za swój, kiwając nogą do rytmu jednego z utworów, aż nagłe łupnięcie zwróciło jego uwagę. Skierował wzrok w tamto miejsce, niezbyt wyraźnie, i dostrzegł że coś tu biegnie. Nie wydawało się ukrywać ze swoim zamiarem, a prawdopodobnie nie był on przyjemny, ale...
Who cares.
Hex wciąż leżał sobie wygodnie, dalej pokiwując nogą do jakiegoś rytmu. Słyszał jego przyśpieszone kroki, wiedział że się zbliża i wiedział że jest co raz bliżej. Ale nie zmieniało to jego postanowienia, a takowym było, że...
Eee...
Em...
Że się nie ruszy?
Tak, chyba tak. Przynajmniej chwilowo. Stąd też nie ruszał się, leżąc i ba! Zaczął sobie nucić!
You spin me right round, baby right round
Like a record baby, right round, round round~!

Powtarzał tą strofę kilka razy dość melodyjnie i z wyraźnym uśmiechem, a gdy osobnik który do niego biegł był już tuż przy nim, Hex...
Sturlał się z kamienia i zleciał na ziemię, dość ładnie lądując na nogach...
Co zaś wywołało u niego wyjątkowo nieprzyjemne przeszycie bólem, bo wciąż łydki się odzywają. Aż stęknął wyraźnie z bólu. Naciągną sobie coś? Nieee, jest ok. Wydaje się że nie utyka. Krok... Dwa... Jest ok jednak. Tak czy inaczej, spojrzał ku osobnikowi jaki do niego biegł a jaki był teraz na górze i uniósł lekko kapelusz w geście powitania.
- Buenos Noches czy jak to tam leciało. Szukasz czegoś? Może mogę ci pomóc? A może poszukujesz wiary? Tak się składa że Ao chętnie ci pomoże mierzyć się z twoimi problemami, wyciągnie do ciebie pomocną dłoń, w porównaniu do tego wielkiego ignoranta z góry. Czego ci potrzeba? - Zdawał się całkowicie ignorować fakt że mężczyzna kierował się ku niemu szybkim tempem, i z pewnością nie miał na myśli go przywitać czy wyściskać. Wzrok w jego oczach i sposób ruchów zdradzał bez problemu, że albo to resztki jego sił by zdobyć pożywienie, albo resztki wytrzymałości psychicznej by zaspokoić zwierzęce pragnienie kontaktu seksualnego z kimś. Ciężko stwierdzić które, w obu wypadkach dana osoba dyszy, porusza się jak zwierzę i warczy w podobnej manierze. A tak patrząc po nim...
Tak. Zdecydowanie jest on wyposzczony i potrzebuje z kimś seksu. Być może Hex będzie dla niego wybawieniem!? Czas pokaże.
Dżin wcale nie wyciągał broni. Dosłownie, tak jak mówię. Nie stał też w żadnej pozycji bojowej ani nic takiego. Przyglądał się mężczyźnie będącemu na skale, uśmiechając się do niego szeroko i wesoło, co można by było odczytać jako:
A) Kpinę.
B) Standardowy uśmiech.
C) Nobody cares about it.
Która opcja realna? Trudno powiedzieć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy tylko jego ręka sięgała już swojego celu, ten nagle się osunął i zniknął z pola widzenia. Zdziwienie i rezygnacja pojawiły się na twarzy wściekłego wymordowanego kiedy uderzył otwartą dłonią o powierzchnie kamienia i musiał wyhamować impet skoku i własne zapędy. Zatrzymał się na szczycie skały i spojrzał w dół na osobę, która z taką kpiącą swobodą uciekła przed atakiem. Stanął pod światło, tak że gdy spoglądano na niego od dołu jedynymi jasnymi punktami na ciemnej sylwetce były świetliście złote oczy. Ogon wił się za plecami niczym wściekła żmija idealnie oddając emocje jego właściciela. Powoli opuszczały go siły. Mógł stać, ale nic poza tym. Oddychał głęboko, z wyraźnym trudem łapiąc powietrze do obolałych płuc. A ten... jeszcze sobie podśpiewywał. Przykucnął i podparł się rękami. Długo jednak nie wytrzymał i po prostu przechylił się do tyłu siadając mimowolnie. Zmienili swoje położenie, teraz to Kirin obserwował wszystko z góry jakby pewność że tym razem mu się uda, rzucił by się ze skały na zielonowłosego. Lecz takiej pewności nie było. Jego zwierzęce uszy poruszały się lekko jakby wsłuchiwał się w jego słowa, jakby faktycznie mógł dzięki temu coś osiągnąć. Prawda była jednak mniej piękna, zwyczajnie nie miał siły na nic więcej. Cały czas sapał, a ogon przestał się poruszać. Głowa zaczęła mu pulsować, lecz wzrok był cały czas wbity w sylwetkę nieznajomego na dole, nawet wtedy gdy zaczął szwankować i się rozmywać.
- Wiary? Poszukuję jedzenia, a nie wiary. - Udało mu się wydusić pomimo suchego podniebienia, które nadal zachowało posmak sosnowych igieł. Chrypiał i sapał, ale mówił. Trochę kpił ze swojego rozmówcy, nie było przecież szans, by nagle wyczarował dla niego jedzenie. Miał je przy sobie, a czy był na tyle głupi, żeby drażnić tym faktem wymordowanego? Nozdrza Kirina poruszały się mimowolnie kiedy docierała do nich kusząca woń.
Pomimo swojego oczywistego gorszego położenia z racji stanu, w którym się znajdował czuł satysfakcję, że może spoglądać z góry na obcego mężczyznę. Nie miał zamiaru pogodzić się z losem, z trudem ale jednak zmuszał się do myślenia, co zrobić dalej. Nie wybierał w przyszłość na tyle, żeby planować kolejne dni, ale kilka minut do przodu... dlaczego nie.
Nie podobało mu się, że posiadacz plecaka, który był jej celem przygląda mu się z czymś w rodzaju uśmiechu na twarzy. Może trafił na jakiegoś cholernego sadystę, który uwielbia przyglądać się jak ktoś pada z głodu? Przymknął jedno oko i przechylił głowę opierając ją lekko na własnym ramieniu oddychając przez otwarte nieprzerwanie usta. O dziwo nie czuł, żeby jego mięśnie się trzęsły. Może nawet na to ciało nie miało już siły.
Może gdybym popr... cholera.
Prawie ugryzł się w język, chociaż to były tylko myśli. Nawet wtedy to słowo było niemal zakazane. Nie był jeszcze w tak tragicznym stanie, by błagać o jedzenie, ani o litość. Jego wzrok cały czas mówił: no dalej, myślisz że dasz mi radę?
Może gdyby był w nieco lepszym stanie zacząłby mieć podejrzenia względem tego, co tu robi jakiś elegancki paniczyk, w Desperacji, czy raczej gdzieś na jej obrzeżach, w miejscu które oddalone było od cywilizacji o setki kilometrów. Kiedyś jeszcze przyjdzie na to czas. Na pewno.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

No proszę... Miał przed sobą osobę potrzebującą pomocy! To nie tak w sumie że Hex jest aniołem i czuje tą samą, nieodpartą chęć pomocy innym jak one, ale...
Ale jednak coś w nim jest. Jakaś cząstka dobra, gdzieś na dnie, która często upomina się o to, by pomóc innym...
A widok tej zmarnowanej, sapiącej istoty która nie ma nawet sił ustać na nogach, która najwidoczniej jest głodna, spragniona i wyczerpana aż chwytał za serce. Nie miał mu za złe tego, że atakował, serio. Nawet odrobinę. Robił to pod wpływem głodu, więc to logiczne że w chwili takiej jak ta, wyczuwając jedzenie, zrobi się dlań wszystko, byleby je pozyskać i skonsumować.
Hm...
Ściągną plecak na jedno ramię i rozsuną go, po czym odpakował z papieru - prawdopodobnie jakiejś gazety - soloną, jeszcze całkiem świeżą rybę, którą następnie rzucił prosto w twarz wymordowanego, po czym zasuną plecak i zarzucił z powrotem na plecy, wyraźnie się uśmiechając.
- Nie mogłeś poprosić najpierw, zamiast rzucać się w dzikim szale? Mam ich jeszcze parę, ale jeśli chcesz jeść, to złaź na dół i nie kombinuj nic w celu ataku na mnie. - Tak, nie ma to jak anielskie poczucie obowiązku i pomocy które tak samo jak tych pierzastych, dotyka czasami i jego. Uch!
Może to i dziwne co zaczął robić teraz, ale Dżin począł łazić od ruin do ich okolic i z powrotem, znosząc jakiś w miarę suchy chrust i drewno, jakie następnie układał na środku tych ruin, na tym kamiennym piedestale.
- Lepiej smakują smażone, a jak masz trochę siły jeszcze to pomóż mi poznosić więcej chrustu. - To nie tak że Dżin był w ogóle nieświadomy zagrożenia, i że ogień oraz dym może zwabić drapieżniki... On to doskonale wiedział, ale nawet pomimo tego, wolał zaryzykować. Poza tym...
Jeśli przyjdzie co do czego...
Da radę się obronić jakoś. To nie tak że nie ma kilku, ciekawych asów w rękawie, jakie pozwoliłyby mu na walkę na równi nawet ze stadem bestii. W osteczności może też się salwować ucieczką, prawda?
Przechodząc któregoś razu w okolicy czarnowłosego, uznał że może mu się przydać też coś do zwilżenia gardła, dlatego w ślad za rybą rzucił mu w twarz na wpół pustym bukłakiem z wodą. To nie tak że celowo próbował go znokautować żarciem i piciem...
Ależ skądże! On jest tylko miły, i celuje od razu w miejsce do którego to powinno iść! Pomaga mu skrócić drogę jaką musi pokonać by zrobić daną rzecz.
I nie, Hex nie jest naiwniakiem, ale jest aniołem. W pewnym sensie i części - dlatego też nie mógł poprostu patrzeć, jak ten typ umiera z wycieńczenia, głodu i pragnienia. Nie mógł. Może i nie jest w pełni aniołem - ale jakiś tam ułamek tego ma, dlatego też nie mógł go zostawić w potrzebie.
Choćby chciał.
Grunt że chociaż potrafił zamknąć swoje sumienie na chwilę, w których zabija i rani. Gdyby tak jak w wypadku nie pomaganiu potrzebującemu poczułby się zaobowiązany nie ranić, nie zabijać...
Oj, nie wytrzymałby.
W każdym razie - Hexior łazi sobie tu i z powrotem, robiąc juz co raz ładniejszy stosik chrustu na tym małym, niskim piedestale. Robienie tego na gołej ziemi było o tyle mniej przydatne, że gleba mogła być wilgotna, co raczej mogło... Utrudnić rozpalanie.
A to nie tak że on ma podpałkę do grilla, zapałki czy jeszcze coś, by to poszło na "wzium".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Złote ślepia śledziły ruchy nieznajomego. Mrugał bardzo powoli starając się zachować ostre widzenie. Wydawało się, że odbiera rzeczywistość normalnie, ale jednak coś tu nie pasowało. Trafił na jakiegoś cholernego dżina, który zgubił swoją lampę i teraz spełnia życzenia przypadkowych istot, a może zląkł się rogatego wymordowanego? Bo chyba nie... ah, to chyba nie jest litość? Ciarki przeszły przez całe ciało dobermana. Kiedyś przez te wędrówki w nieznane faktyczne padnie trupem, ale zdaje się, że jeszcze nie tym razem. Przylgnął wzrokiem do ruchów ręki zielonowłosego jak pies obserwujący swojego właściciela. Brakowało tylko, żeby zaczął merdać ogonem w oczekiwaniu. Jego ogon leżał bezwładnie na kamieniach i nie miał zamiaru się poruszać, na szczęście. Zapach doprowadzał go do szału, kiery pożywienie opuściło wypełniony wonią do granic plecak i zaczęło intensywnie drażnić nozdrza wymordowanego, poczuł jak pozornie odzyskuje siły i niemal czuje smak świeżej ryby na podniebieniu. Pilnował się do końca, by nie zacząć się ślinić czy oblizywać, ale te kilka sekund dla niego trwało w nieskończoność. Poderwał się nieco z ziemi.
Rybka, rybka... smaczna, mięsista, porządna ryba po prostu. I tu został zaskoczony po raz kolejny. Ryba jakimś cudem wyrwała się z ręki nieznajomego i poleciała w jego kierunku, a Kirin bez chwili zastanowienia chwycił ją bezpośrednio w zęby jak aportujący pies. A może to nie był przypadek, tylko mężczyzna faktycznie podzielił się z wymordowanym swoim jedzeniem. Kiedy już złapał swój niedoszły posiłek wstał i spojrzał na dół z nieukrywanym zaskoczeniem.
- Rueoue muogubm suepod... - zreflektował się nagle i wyjął rybę z zębów zaciskając ją mocno w obu dłoniach. Dla niego to był cenny skarb, coś co pozwoli mu przeżyć jeszcze trochę. - Równie dobrze mógłbym nie podchodzić.
Był bardziej niż nieufny w stosunku do nieznajomego dzielącego się jedzeniem. Miał mieszane uczucia, z jednej strony miał ochotę od razu po tym geście dobroci oddalić się by ten nagle się nie rozmyślił i kazał mu oddać jedzenie, a z drugiej perspektywa zdobycia jeszcze odrobiny pożywienia... Nie wiedział czy ma do czynienia z tak dobroduszną osobą czy po prostu naiwną.
Ogień. Również zdawał sobie sprawę z wad i zalet takiego rozwiązania, lecz gdyby odzyskał siły nie było by to znowu takie złe. Bardzo powoli zszedł z ruin i zachowując dystans, a także nie spuszczając oczu z mężczyzny zaczął zbierać nieco suchego drewna, które znalazła w okolicy. Składał je w tym samym miejscu, wybierając czas tak, by przypadkiem nie podeszli jednocześnie w to miejsce. Schylił się na chwilę i zbierał cieńsze patyki przyglądając się nieznajomemu, kiedy ten był zajęty tym samym. Ciekawe zjawisko. Żył już tyle lat, a to pierwszy raz gry napotkał kogoś takiego. Nie wiedział jak do tego podejść, jak to ugryźć. W ciszy pomagał zbudować stosik do podpalenia. Zdecydował, że nie będzie walczył z czymś, czego jeszcze nie rozumie.
Rybę trzymał cały czas w pewnym uścisku. Teraz gdy już tu trafiła, w jego ręce, nie zamierzał jej z niej wypuszczać. Nie interesowały go pobudki nieznajomego i że postanowił zlitować się nad wymordowanym. Kirin nie lubił towarzystwa, ale tym razem zmusił się, by je znieść.
Ciekawość dobermana sięgała zenitu, ale głód ściskający żołądek był tego jeszcze bliżej. Jego wzrok, zmęczony i nieco zmieszany, mówił jednak wyraźnie: pośpieszmy się, chce już to usmażyć i zjeść.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Złote ślepia, yay! Mają coś wspólnego ze sobą! Hallelujah! Choć swoją drogą trzeba przyznać, że ostatnio widuje całkiem sporo osób albo ze złotymi, albo żółtymi oczyma. Może to jakieś fatum? O NIE!!! ... Wait, ale za co niby to fatum? I co to za fatum? Fatum oczu w podobnym kolorze do niego? Och, och, jeny, co za straszne fatum, nie ma co. Umrze od tego, z pewnością. Albo popadnie w narcyzm, bo wszyscy kopiują jego zajebistość, heh.
Nie przywiązywał tak wielkiej uwagi do tego co robi rogacz, co najwidoczniej rogacz do tego jakie czyny są "czynione" w tej chwili przez łapki zielonowłosego. Grzebanie w plecaku, wyjmowanie rybki, rzucenie nią w wymordowanego, który okazał się aportować nią jak wyszkolony szczeniak. Nie mógł nie poszerzyć swojego uśmiechu, widząc ten "aport" w wykonaniu, chyba. Tak, chyba wyższego od niego wymordowanego. Musi być naprawdę zdeterminowany i zdesperowany, by łapać surową, no, prawie surową rybę w zęby.
- Szkolili cię, czy aport jest naturalny dla wymordowanych? - Spytał z nieukrywanym rozbawieniem, wkładając dłoń pod kapelusz i podrapując się po głowie z tańczącymi iskierkami śmiechu w jego oczach. Ze wszystkich sił próbował się nie roześmiać, by nie urazić rogatego...
No ale serio. To było zbyt trudne. Naprawdę, to było dużo a dużo zbyt trudne. Dorosły człowiek zachowujący się jak tresowane zwierzę. Też chce takiego! Nazwie go Sparky i będzie go uczył aportować odcinane kończyny. Dobry plan.
I teraz podrapał się po głowie ponownie, z konfuzją wypisaną na twarzy w momencie w którym mężczyzna postanowił się seplenić z rybą w ustach. Prawie zdążył powiedzieć "eee, co", lecz głodomór się zreflektował i wyjął rybę z ust, mówiąc jak ktoś normalny. Yay, radość!
- Nie dostałbyś ryby, ewentualnie więcej takowych jak będziesz grzeczny. - A jak wygląda w sumie bycie bardziej niż nieufnym? Nienieufnym? Ufnym-nie? Thou, nie bardzo w sumie umiem sobie to wyobrazić, ale to fikcja literacka, stąd też nie będę się czepiał.
I tak, ma do czynienia z dobrą... Ekhem. W pewnym sensie dobrą duszą. Coś z tego anioła w sobie ma, niewielki ułamek, coś, jakaś drobinka - ale jest. Radujmy się zatem z tego! Albowiem cholera wie kiedy znów go najdzie na bycie pomocnym i miłym! Może nigdy wiecej, a to była oferta limitowana? Huh.
W trakcie zbierania chrustu nie przywiązywał do wymordowanego tak wielkiej uwagi, acz nie mógł zaprzeczyć że czuje na sobie jego wiercące spojrzenie. Czy naprawdę wygląda na tak groźnego? Nienormalnego? Dziwnego? Niezrozumiałego? Ma kapelusz, wow, straszne. Ma zielone włosy, ojapierdziut, umrze-, nie, raczej nie. O nie, może to wina szalika?! W końcu dopiero od niedawna zaczął go nosić. Tak, to musi być wina szalika! Szalik jest złem!
Nie komentował faktu czy Kirin przyjął bukłak z wodą czy nie, ale skoro go nie zwrócił - to raczej skorzystał z niego. Tym lepiej. Gdy stos z suchych gałęzi wydał się już dość spory, a głodne, niecierpliwe spojrzenie rogacza wierciło mu dziurę w żołądku, chciał już przynieść ostatnią odrobinę chrustu, ale szlag trafił cały plan. Czemu?
Bo piosenka! Ciągle miał w uchu słuchawkę, a teraz trafił tak świetną melodię, że poprostu podrzucił drewno do góry, i zaczął rytmicznie podrygiwać, kiwając się na boki i nucąc skoczną, wesołą melodię. Nawet nie zauważył jak patyki obijają się o jego ciało albo lądują gdzieś obok niego, wciągnięty w melodię.
Well the rain outside is pouring down like bombs on my parade
You're not here to calm my nerves
And I'm frantic and afraid
Oh the madness in the air so thick, you can cut it with a knife
And the loneliness is all I've got to get me through the night~

Ao dzięki że ogarnął się na tyle, by pozbierać swoje patyki i dorzucić je do stosu, wciąż idąc do tego skocznego, szybkiego rytmu. Nim zaczął śpiewać kolejną strofę, "just in case" wyjął sobie słuchawkę z ucha, z uśmiechem zerkając ku osobnikowi jaki stał się jego towarzystwem.
- Skoro już uprzejmości wstępne mamy za sobą, to może się poznamy? Mów mi Hex. Jak mam się do ciebie odnosić, Mały Głód? - Parsknął cichym chichotem, po czym zrzucił szelkę plecaka z lewego barku, by móc sięgnąć ku jego wnętrzu. Wyjął zeń dwa krzemienie rozmiarów pięści i w miarę suchy kawałek gazety z tej, która owijała ryby, po czym zarzucił plecak ponownie na plecy. Następnie wsunął ostrożnie do konstrukcji z drewna papier.
- Miej nadzieję że to wystarczy, bo nie mam zapałek ani zapalniczki. Ani tym bardziej mocy by rzucać ogniem na życzenie. - Rzucił z wzruszeniem barków, po czym zaczął pocierać raz po raz krzemienie o siebie silnymi uderzeniami, wyzwalając stosy iskier spadające na gazetę i chrust. Przy około 6-7 próbie w końcu zajęło się ogniem, na co dżin w geście zwycięstwa uniósł ramiona do góry z głośnym "Yupiiiiiiiiiiiii!". Następnie oba krzemienie zostawił przy "ognisku" i ruszył z powrotem po drzewo.
- Przypilnuj ognia, poszukam jeszcze drewna by można było na bieżąco podrzucać. - Stwierdził w trakcie swojego ruchu, gotowy do polowania na drewno.
DREWNO! HERE I COME!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nosił ze sobą całkiem spory ładunek drewna z każdym kursem, toteż stosik rósł w szybkim tempie. Od czasu do czasu pomagał sobie nawet ogonem, owijając go wokół kilku patyków i w taki sposób poruszał się obładowany suchymi patykami, których dookoła było pod dostatkiem. O ile wody w okolicy było niewiele, suchych rzeczy mieli pod dostatkiem.
Skrzywił się lekko obrażony, kiedy nieznajomy zapytał o aportowanie. W końcu był wymordowany, a zwierzęce zachowania wyryły się w jego świadomości na dobre. Kiedy widział, że coś nadlatuje w stronę jego twarzy nie skupiał się, by schwytać to w dłonie, w końcu bliżej była szczęka i całkiem imponujące uzębienie gotowe rozszarpać mięso w każdej chwili. Nikt go nie szkolił. Nie był niczyim zwierzątkiem, nawet gdyby komuś się tak wydawało. Nazywanie go zwierzęciem było normalne. Jakby nie patrzeć człowiek też zwierze, a teraz kiedy z jego głowy wyrastały uszy i rogi, a koniec pleców zdobył ogon nie miał nic przeciwko. Pewnie w młodości jak każdy dzieciak marzył o tym, by stać się jakimś tygrysem czy wilkiem, wirus postanowił go zmieszać jednak z czymś mniej złowieszczym, ale muszę dodać, że nie można było go nie doceniać przez wzgląd na bycie częściowo żyrafą. Na szczęście nigdzie nie pojawiły się charakterystyczne dla tych zwierząt plamy. Skrzywił się i wyszczerzył zęby z lekką irytacją, lecz nie zabrał głosu by odpowiedzieć, na tą małą prowokację. Dodatkowo gdy się odwrócił okazując swoje niezadowolenie, dostrzegł nutę rozbawienia na twarzy zielonowłosego. Żartował sobie z niego, dupek jeden.
- Phy... - Zbierał się, by coś odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zamknął buzię ze złości i odwrócił się po kolejne badyle. Nie musiał przecież nic mówić, nikt go do tego nie zmuszał, a z własnej woli mógł co najwyżej komuś grozić. W końcu tłumacza się 'winni', a on nie czuł się tak w ogóle. Dostał jedzenie i nawet zgasił męczące pragnienie, osiągnął to, czego chciał. Nie pisał się przecież na dyskusję w zamian za pomoc. Poza tym obcy zadawał się świetnie bawić we własnym towarzystwie, do tego przy muzyce. Kirin dostrzegł słuchawkę w jego uchu. Jakaś wredna myśl kazała mu podejść do mężczyzny, wyrwać ten kabelek i go zniszczyć. Lecz nadal był zmęczony, a chwilowy napływ siły znowu malał, oczekiwanie strasznie się dłużyło.
Odłożył kolejną porcję drewna koło ogniska i usiadł po przeciwnej stronie sterty patyków, które niebawem miały zmienić się w źródło ciepła, światła i przede wszystkim w moc zdolną upiec rybę, którą nadal ściskał z zawziętością i nosił ze sobą niczym artefakt. Spojrzał z umiarkowana ciekawością na twarz mężczyzny kiedy ten mu się przedstawiał. I znowu musiał dodać coś od siebie, coś co miało w jakimś stopniu ośmieszyć wymordowanego. Trudno było nazwać go małym głodem, skoro pomimo wychudzenia posiadał całkiem pokaźną muskulaturę i ogółem sylwetkę. Był całkiem barczysty, a po samym wyrazie twarzy można było wywnioskować, że ma się do czynienia z istotą niezbyt towarzyską. Podwinął nogę pod głowę i oparł na niej głowie na chwilę zamykając oczy, na chwile zapominając że nadal umiera z głodu i że ktoś znajduje się obok niego. Miał straszną ochotę zasnąć wreszcie, ale gdy tylko złote ślepia znikały pod powiekami czuł nieodpartą chęć otworzenia ich i wpatrywania się przed siebie bez wyrazu.
- Kirin. - Rzucił po chwili przypominając sobie, że padło pytanie o jego miano. Wszyscy tak go nazywali, niektórym przedstawiał się osobiście, inni sami wpadali na to widząc jego zwierzęce części ciała. Nie przypominał ani człowieka, ani żyrafy więc kirin pasował tu idealnie. Obserwował ze znużeniem jak iskierki powoli rozpalają kawałki drewna i wreszcie jak powstaje ogień. Coś hipnotyzującego było w językach płomienia, tak że miał ochotę wpatrywać się w nie nieskończenie. Niektórym ciepło ogniska przypominało dom, dla niego wiązało się z całkiem innymi wspomnieniami, ale zachowywał spokój. Przyglądał się jak pomarańczowe węże owijają się wokoło chropowatej kory i zamieniają ją w czarne grudy.
Złapał za dosyć długi kij i wcisnął jego końcówkę w rosnący żar ogniska pilnując, by ten nie zgasł. Nie do końca wiedział jak 'pilnuje' się ognia, ale uznał że po prostu nie może pozwolić, by zgasł całkowicie. Był trochę omamiony, więc nawet nie zauważył gdzie idzie Hex i co ma zamiar zrobić. Skupił się tylko na tym, by nie pozwolić płomieniom zagasnąć całkowicie.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

- Oj nie obrażaj się od razu, to był tylko żarcik na rozluźnienie atmosfery. Widok, dla odmiany człowieka po szmacie czasu dotarcia tutaj to całkiem spora przyjemność. - Ciężko w sumie zaprzeczyć. Może i miał za towarzystwo własne myśli, Ex'a i wiele, wiele więcej działań wewnątrz jego umysłu, ale nic nie pomaga tak jak rozładowanie emocji poprzez rozmowę z kimś, kto potrafi odpowiedzieć w podobnie przystępny sposób.
Gdyby tylko jeszcze chciał odpowiedzieć to już w ogóle byłoby super, ale nie ma co wymagać za wiele od takiej osoby. Skoro już od początku nie wykazywał chęci poproszenia o pomoc, a wolał "pomóc sobie sam" wyrywając od kogoś innego jego jedzenie, to cóż, przeprawa będzie ciekawa.
- Z pewnością sam już w głowie nadałeś mi jakieś ciekawe, niezbyt przyjemne przezwisko typu "glonowłosy" lub coś takiego. Nie trzymaj tego w sobie, mów, ja chętnie wysłucham każdego słowa. Przyjemnego czy nie. - Wątpił by te słowa zmotywowały za nadto mężczyznę do mówienia, ale zawsze można spróbować, prawda? No i przy okazji zajmował sobie myśli, kursując z gałęziami w tą i z powrotem. Trochę to już było nużące, dlatego jedyną alternatywą od widoku gałęzi było patrzenie na "towarzysza" i próba złapania jakiegoś tematu do rozmowy. Jakiegoś. Jakiegokolwiek. Cokolwiek. Nawet zwykła, sprowokowana kłótnia byłaby lepsza niż dźwięki ciszy, serio.
Kolejna kwaśna mina na kolejny, mały dowcip? Jeny, z tego Małego Głodka jest wielki maruda! Serio! Na plus było to, że chociaż się przedstawił. Kirin, hm. Coś mu ta nazwa świtała w pamięci, lecz nie bardzo miał pomysł co konkretnie, stąd też szybko odrzucił myśl o głębszym rozważaniu go i w trakcie prób rozpalenia ognia, ponownie próbował zaganić rozmowę. Jakąkolwiek, choćby nieznaczną.
- A więc, Kirin, jesteś stąd? Przybyłeś z innego kraju? Lubisz smażoną rybę? Wytrzymujesz z zielonowłosymi gadułami? - Uśmiechnął się pod nosem przy ostatnich słowach, właśnie rozpalając płomienie. Gdy tylko zostawił mężczyznę sam na sam z ogniskiem (oby tylko nie mieli zbyt gorących zabaw, hehe), kierując się trochę dalej od ruin. Musiał znaleźć coś więcej niż tylko suche gałęzie, one nie wystarczą. Niby mógł spróbować ściąć drzewo, ale...
To może być trochę ponad jego możliwości, bez użycia mocy. Zresztą - nie jest to aż tak konieczne, wystarczy poszukać. Z pewnością robili tu gdzieś ogniska, więc jakieś stosy drewna, nawet lekko spróchniałego, powinny tu gdzieś b-... Bingo! Właśnie tutaj! To powinno wystarczyć by ognisko wytrzymało z kilka godzin, a więcej chyba nie będzie potrzeba, prawda? Tylko jak to przewieźć, hm. Przystawił dłoń do brody, w zamyśleniu przyglądając się stosikowi drewna, myśląc co może z nim zrobić...
I wykombinował. W bardzo krótkim czasie powstał całkiem sprawny i wytrzymały wózeczek z drewna, na który załadował swoje znalezisko i zawiózł z powrotem do Kirina. Tak, użył tu mocy, ale jej efekt nie należał znowu do gigantycznych, stąd też nie zmęczył się za nadto. Miał dużo surowców pod ręką by kreować, i wykreował.
- Jeeeeestem! - Zawołał donośnie, dojeżdżając w pobliże ogniska i wywalając drewno obok, by następnie popchnąć wózek gdzieś w tył, kij wie gdzie. I tak zniknie.
- No to ten tego, teraz chyba pora się podzielić, prawda? - Wraz z tymi słowami zsunął szelki plecaka ze swoich barków, a sam plecak rzucił Kirin'owi, uśmiechając się.
- Weź sobie ile zechcesz, ale zostaw mi trochę. - Tak. Niech on pokaże swoją humanitarność i w ogóle.
...
Pewnie tego nie zrobi, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach