Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 9 z 23 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 16 ... 23  Next

Go down

Pisanie 10.10.14 20:09  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Czarna sierść muskała policzek Evendell, gdy wilk przecinał nagą pustynię. Początkowo jeszcze biegł, później zaczął truchtać, a teraz ciągnął za sobą łapy, które wydawały mu się zbyt ciężkie. Tak samo zresztą, jak całe ciało, całe cholerne cielsko, trzęsące się, opadające z sił i na powrót próbujące wyłudzić jeszcze odrobinę energii, a każdy z tych etapów wywoływał w jego głowie niepożądane zirytowanie. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że „akcja ratunkowa” przeciągała się tak długo, że wszystkich dorwało zmęczenie. Powieki zamykały się, kończyny drżały pod naporem wysiłku, ale jeśli można powiedzieć, że Desperacja czegoś uczy, to właśnie wytrwałości.
Prawdopodobnie tylko dzięki niej Growlithe dotarł do siedliska Kundli, wepchnął się przez szczelinę, otworzył właz i - wreszcie - znalazł się w domu, trzymając w objęciach nieprzytomną anielicę. Zawsze była taka lekka? I milcząca? Niejeden uznałby pewnie, że jest martwa. Ilość zaschniętej krwi, bezruch, zapach - wszystko wskazywało na to, że jej usta już nigdy nie wygną się w euforycznym uśmiechu, obładowanym słodyczą i urokiem, więc czyjkolwiek trud okaże się niewarty zachodu. Ale to właśnie spomiędzy warg wydobywało się ledwie wyczuwalne rzężenie, towarzyszące cichutkim wdechom i wydechom. Wilcze uszy drgały, wyłapując z powietrza te kruche zapewnienia o powodzeniu misji.
ŻYJE.
Growlithe zmarszczył lekko brwi, przemierzając kolejne metry egipskich ciemności i słuchając oczywistych diagnoz niektórych mar. Wszystkie piszczały to samo: że Evendell żyła. Oczywiście, że żyje. Musiała żyć. Nie miała... Na twarzy Growlithe'a pojawił się nagle krzywy grymas. Nie miała prawa umrzeć. Przynajmniej tak sądził białowłosy, który dopiero teraz zorientował się, że zaczął zbyt mocno wbijać paznokcie w i tak wystarczająco pokiereszowane ciało. Rozluźnił więc uścisk, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte kły i przyspieszył nieco kroku.
Dopiero, gdy jego oczy natrafiły na jasny punkt, majaczący w oddali, zwolnił i uspokoił się na tyle, by nieprzytomna Evendell mogła faktycznie być pewna, że przeżyje. Czy może raczej: że nie zginie przez nierozsądek właściciela, potrafiącego dać w łeb tylko dlatego, że praktykował zasadę: „wyjebię ci. Czemu? Cóż... argumenty znajdę później”.
Gdy kładł anielicę na kanapie, na jej oparciu pojawił się Lihra. Zwierzątko, całe nastroszone i lekko zdumione tym niecodziennym widokiem zaczęło przechylać głowę to na jeden, to na drugi bok, oceniając wygląd dziewczyny pod każdym możliwym kątem. Na Growlithe'a zwrócił uwagę dopiero po chwili, gdy Wilczur zerwał ciężki materiał z drugiego mebla i wytrzepał go. Rozległ się tępy „huk”, na co Lihra odchylił białe uszy i skulił się, przycupnięty na kanapie. Przyglądał się szeroko otwartymi oczami, jak poranione ciało znika za ciemnobrązowym kocem. Złote ślepia rozbłysły w półmroku, zdradzając zainteresowanie.
- Widzę, że misja udana - odezwał się nowy głos.
Growlithe, musnął opuszkami policzek Evendell, zahaczając nimi jeszcze o rozcięte wargi, na pokrytej krwią brodzie kończąc. Dopiero wtedy zabrał dłoń, choć zdawał sobie sprawę, że był ostatnią osobą, która powinna ją dotykać.
- Było ciężko.
- A Share? - zapytała od razu, podnosząc się z poduszki, rzuconej w kącie pokoju. Dziewczyna odłożyła książkę na niski stolik i spojrzała na anielicę. Rainbow była tak wysoka, że prawie dorównywała Wilczurowi. Czuć było nawet od niej pewną nutę władczości. Pochyliła się nieco, wspierając dłonie nad kolanami. Przyglądała się w milczeniu porozcinanej twarzyczce stróżowi Jace'a, czekając na odpowiedź. Gdy jej nie uzyskała, przekręciła głowę na bok, by móc na niego spojrzeć i spytała raz jeszcze: - Co z Share'em?
- Nie wiem. Mignął mi tylko na misji i wbiegł do budynku. Chyba Ryan będzie wiedział więcej.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie wrócił?! - Jej kolorowe oczy otworzyły się w zaskoczeniu.
- Jeszcze nie.
- Ah, tak - wykrztusiła i uśmiechnęła się pogodnie, ponownie zwracając wzrok ku Evendell. - Na pewno wróci - dodała po chwili. - Prawda? - Zorientowała się, że kiwnął głową dopiero, gdy przełamał wahanie. - Dobra, idź, Grow. Jesteś zmęczony i wcale nie wyglądasz lepiej, niż Eviee. Ja się nią zajmę. No? Co tak na mnie patrzysz? Sądzisz, że nie umiem zająć się kobietą? Już ty nic się nie martw! Nie zdążysz się zorientować, a nasza maskotka znów zacznie ratować nawet kamienie na drodze. Zmykaj.
- Dzięki, Rainbow.
- Idź już.
Uśmiechnęła się jeszcze i pomachała mu, nim raz jeszcze pochyliła się nad Evendell. W chwili, gdy ponownie wkraczał w ciemność wiedział, że Rai robiła wszystko, by nie musieć myśleć o losie swojego monochromatycznego partnera.

z/t
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.10.14 18:15  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Jakim cudem zszedł na dół? Jakim cudem w ogóle przeżył starcie z Władzami? Jakim cudem... Wait. Cuda nie istnieją. Po prostu miał szczęście, jak zwykle. Nie dawał sobie pomóc nikomu, uciekał od każdego, kto się do niego zbliżał, nie powiedział ani słowa. Choć ledwie trzymał się na nogach z wyczerpania, starał się nie „utracić dumy”. Przecież może sobie poradzić sam, prawda? Nie potrzebował nikogo, był całkowicie samowystarczalny i skoro dotarł na pole walki o własnych siłach, to tak samo stamtąd wyjdzie, skoro nie stracił życia.
Ze względu na nagle pogorszoną ślepotę (tsa... jakby jeszcze za mało nie widział – w kilka minut nie mógł dostrzec praktycznie niczego), podążał za resztą gangu polegając na zapachu, czasami słysząc niezrozumiałe dla niego rozmowy. Domyślał się, że było to coś na temat misji, ewentualnie coś mało ważnego. Zaczął się zastanawiać, dlaczego nie był w stanie rozumieć języka, który otaczał go tyle lat. Dlaczego znów go nie rozumiał. Zniknął na zaledwie parę miesięcy, więc byłoby to za krótko, aby cokolwiek się mogło stać z jego pamięcią. Zwłaszcza, iż żadne ze wspomnień nagle nie zniknęły, były na swoim miejscu. Amnezja dotycząca tylko jednej rzeczy w jego życiu – języka, którego i tak nie za często używał i w pełni nie rozumiał. Arthur, coby nie zasnąć w marszu, przypominał sobie swoją wyprawę, minutę za minutą, godzinę za godziną, każdy możliwy ruch, krajobrazy, spotykane istnienia. Czy możliwe, że cel jego wędrówki coś w nim namieszał? Wracając, z każdym dniem czuł się coraz gorzej, ale tak jakby psychicznie, a nie fizycznie, mimo wielu nieopatrzonych, krwawiących ran. A może po prostu czymś się zaraził? Przebył kawał drogi bez żadnego zabezpieczenia się przed takimi wypadkami. Musiałby się dać komuś zbadać, ale nagle stracił do wszystkich zaufanie. Czuł się na siłach wyłącznie do spotkania dwóch osób. Bliskich, znajomych od wieków. Nie był pewien, czy jedna z nich jeszcze żyje, ale Growa widział. Potem będzie trzeba go złapać. Gadzi miał mnóstwo pytań.
Po dotarciu do siedziby, problemem dla niego stało się dostanie na dół. Miał tylko jedną sprawną rękę i odmawiające posłuszeństwa nogi, a zwłaszcza taką jedną wredną, która mimo bycia silniejszą – nadal była na swój sposób słabsza. O mało nie zleciał w połowie drabinki, gdy zrobiło mu się słabo, a pion nagle wydał się poziomem. Zjechał kilka szczebli, łapiąc się wreszcie mocniej. Przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zastępca bólu, którego nigdy nie odczuwał. Dotykało go za to uczucie, którego nie potrafił opisać, ani nikt zrozumieć. Dał radę wreszcie zeskoczyć na odpowiedniej wysokości i od razu zbliżyć się do ściany. Dotykając ją dłonią, szedł korytarzami, chcąc dotrzeć do konkretnego pomieszczenia. Prawie nic nie widział, barwne plamy bujały się we wszystkich możliwych kierunkach, a sam morskowłosy wydawał się być mocno pod wpływem alkoholu. Plątały mu się nogi, ledwie utrzymywał równowagę. Był trzeźwy, ale na granicy przytomności, wykończony. Nadal milczał i odtrącał wszelką pomoc, czasami wręcz sycząc groźnie.
Cicho wsunął się do salonu i nadal idąc przy ścianie, oparł się wreszcie o jedną gdzieś tuż przy kącie. Dość szybko osunął się po niej na podłogę, kiedy nogi do końca odmówiły posłuszeństwa. Ukryta w głębokim kapturze głowa przechyliła się nieco na bok i oparła o ścianę. Oczy miał zakryte, więc nie dało się zauważyć, że są otwarte, a ich właściciel nie mruga. Czasami siadywał tak i obserwował co działo się w pomieszczeniu, jednak nie tym razem. Zasnął? Stracił przytomność? Umarł wreszcie? Ciężko byłoby stwierdzić. W każdym razie, nie wykazywał oznak szczególnej aktywności. Trudno było też zauważyć, czy się w ogóle jakkolwiek poruszał, choćby oddychając. Nie wysuwał też odruchowo języka, jak to miewał w swoim zwierzęcym zwyczaju. Po prostu siedział w ciemnym kącie, nie ruszając się, nic nie mówiąc. Był.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.01.15 17:09  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Życie jest piękne. Serio, polecam. Szczególnie wtedy, gdy jesteście w salonie jakiegoś gangu i przystrajacie go na święta. Mizerna choineczka stała na środku pokoju, ozdobiona kilkoma kuleczkami waty. Na samym czubku stała buteleczka. Dnem do góry, bez korka. Giggie za nic sobie nie mogła przypomnieć gdzie to wylała. No nic, Ourell jej przecież nie zamorduje. Chyba. Nie, nie zrobi tego, dobry chłop z tego naszego medyka. Przystojny też. A blizny... Blizny, blizny, blizny. Mówią o jego niebywałej odwadze! Dokładnie. Więc... tak. Ouliś to dobry materiał na faceta. Ale jednocześnie jest też Growlithe.
Grow, och, Grow...
Ty jesteś taki, że łoł.
No właśnie. Bo Wilczur też jest niczego sobie. Taki słodziak z niego, szczególnie te piegi. Buffy chętnie wycałowałaby taką buźkę, oj tak. Ładne to i taaaaakie całuśne. Czemu życie musi być tak skomplikowane? Nie mogłaby być po prostu z obydwoma panami? Taki mały harem. No czemu nie, będzie ciekawie. W wyobraźni Dobermanki taka scenka wyglądała bardzo ciekawia.
*w tym miejscu wchodzimy w umysł Buffy i próbujemy zrozumieć, co tam się dzieje*
- Ou... dzisiaj ja trzymam w objęciach  naszą Buffy. - warknął Growlithe, zatrzymując Bernardyna w korytarzu. Zastąpił mu drogę i czekał na odpowiedź.
- Nie.
- ... co powiedziałeś? - Wilczur zastrzygł groźnie brwiami, co wcale a wcale nie wyglądało komicznie.
- Wczoraj ty ją przytulałeś do snu, dzisiaj moja kolej. - odparł medyk, pewny swego zwycięstwa.
Chwila ciszy.
- Chyba Cię porąbało, psie. - po tych słowach Ourell zaliczył bliskie spotkanie ze ścianą. Przed sobą widział zgrabną pięść Wilczura, która już, już szykowała się do ciosu...
gdy NAGLE pojawiła się Giggle! Spojrzała zdziwiona po obu panach, by po chwili podbiec i stanąć między nimi.
- Chłopcy, proszę Was! Growie, kochanie... spokojnie. - pocałowała go delikatnie, żeby białowłosy się uspokoił. Potem złapała za rękę drugiego chłopaka i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Chodźcie, spędzimy noc razem! Grow po jednej stronie, Ou po drugiej. -  po czym pobiegła ze swoimi wybrankami do pokoju.
*koniec tego. Giggle, wtf?*
Dziewczyna spostrzegła, że od kilku minut siedzi na podłodze i wgapia się w ścianę. Właściwie to wiedziała, że to tak nie będzie. Że Growlithe i Ourell... nie, oni nie. Jej życie to nie jest jakaś pieprzona komedia romantyczna i nic takiego nie będzie miało miejsca,  ale przecież można sobie pomarzyć, prawda? Szybko potrząsnęła głową i zerknęła do rozłożonego czasopisma na ziemi. Kolędy. Dobra. To się śpiewa, tak? Um... okej. Śpiewa. Jak to idzie?
- DZIIIIISIAAAAAJ W BETLEJEEEEEM, DZISIAJ W BETLEJEM! - przerwa na przeczytanie kolejnego wiersza. - WESOŁA NOWINA. ŻE PANNA CZYSTA, ŻE PANNA CZYSTA POROBIŁA SYNAAA! Czekaj, co? A, porodziła. Dobra. - zerknięcie na jeszcze jeden tekst piosenki. - CIIIIIIIIIIIIIICHAAAAAAAAAAAAA NOOOOOOOOOOC. ŚWIĘĘĘĘĘĘĘĘTAAAAAAAAAAAAA NOC.
Nie, dobra, stop. Żadnego śpiewania. Żadnego.
Koniec tego dobrego, wracamy do obkładania choinki watą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.15 0:20  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Sytuacja prezentowała się całkiem stabilnie…
… było beznadziejnie.
Wygramoliwszy się z pokoju młodszego wymordowanego, zaczął kierować się ku wyjściu, błądząc po korytarzach ze zwieszonym łbem. Czy aby na pewno dobrze zrobił, pozostawiając życie swojego pacjenta w rękach jednego z członków organizacji? To nie tak, że nie ufał opiekuńczym zdolnościom Ailena i nie wierzył w jego umiejętność czytania ze zrozumieniem, jednak… po prostu zawsze martwił się na zapas. Nic dziwnego, że w sytuacji, w której faktycznie mógł mieć pewne wątpliwości, stres niemal wyżerał jego wnętrzności, pałaszując sobie swobodnie po wewnętrznych ściankach jego brzucha. Czuł się koszmarnie. Zaciekle walczył z chęcią odwołania służby Charta w pokoju medycznym i pełnym przejęciem za niego warty, mimo wyraźnego widma śmierci, które ciążyło nad nim od samej pobudki. Piekielne szczury… pomyśleć, że wszystko skomplikuje mu byle gryzoń.
Cudowna umiejętność planowania, w pewnym momencie zaczęła go zawodzić. O ile pomyślał o umierających Wilczurze, załatwiając mu dwudziestoczterogodzinną opiekę, tak zapomniał o sobie i… po prostu miał problem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mu grozi, jeśli szybko nie wykombinuje w jaki sposób zahamować postępowanie choroby. Wszak był medykiem i zdarzyło mu się kilka razy zetknąć z przypadkiem, na który na nieszczęście przyszło mu teraz zachorować. Jeśli zamierzał działać w pojedynkę, miał marne szanse, aby w niedługim czasie skołować sobie lek.
Zaczął wszystko analizować.
Growlithe ma opiekuna – to najważniejsze. Złapałem wirusa przez pałętającego się po pokoju szczura, mniej więcej cztery godziny temu. Choroba za dwadzieścia godzin spowoduje niewyobrażalny ból mięśni, uniemożliwiając mi ruchy. Jeśli się pospieszę, może uda mi się…
Zachwiał się.
Oparł się ciężko ręką o ścianę, przystając w połowie korytarza. Wstyd było mówić, jednak Ourell mimo setek maminych rad, których udzielał swoim podopiecznym, gdy dawał im nauki na przyszłość, sam nie zwykł przestrzegać nawet połowy z nich. Nie odżywiał się dobrze. Nie spał. Nie relaksował się. Spacerował wyłącznie po zapasy lub aby zebrać czyjeś poobijane, zapijaczone dupsko z rowu. Był tak zajęty innymi ludźmi, że kompletnie zapomniał, aby zadbać również o siebie – stąd osłabienie nie tylko chorobą, a – no trzeba przyznać – własną głupotą. W ciągu ostatnich dwóch tygodni nie przepał choćby jednej, pełnej nocy, zazwyczaj ratując się krótkimi drzemkami. Posiłki jadł biedne, nawet, jak na warunki Desperacji.. poza tym był dodatkowo wycieńczony morderczym spacerem po lekarstwa dla Growlithe’a, byleby dać chłopakowi szansę na przeżycie. Lot zabrał mu wystarczająco dużo energii, by teraz Ourell poczuł się słabo choćby w momencie, gdy przyspiesza kroku.
Przetarł podkrążone oczy ręką, chcąc się jakoś ożywić. Przecież nie będzie tu mdlał na środku korytarza! Zaraz jednak szybko przecierające ślepia pieść, rozwinęła długie, smukłe palce i zawędrowała na czubek głowy, drażniąc paznokciami miękkie, choć wybitnie roztrzepane blond włosy.
Do diabła z tymi pchłami…
Będzie musiał się ich pozbyć. Zacisnął mocno zęby, obawiając się, że nie da rady… wtem..
„DZISIAJ W BETLEJEEEEM!”
Skrzywił się okrutnie, mimowolnie przysłaniając uszy rękoma. Tak dawno nie słyszał żadnej kolędy, że jako anioł, powinien wykazać się ciut większą kulturą. Mały pokaz nostalgii by nie zaszkodził, a tęskna łza w oku byłaby mile widziana, jednakże… Ourell miał ważniejsze sprawy na głowie, niż wczuwanie się w świąteczną atmosferę.
Wypuścił z wolna powietrze i po dłuższej chwili wahania.. poszedł do salonu, by poprosić Giggle o pomoc.
Cholernie nie lubił być niesamodzielny. To on jest od udzielania pomocy. Ratownik, który sam staje się ofiarą, to żaden ratownik… ogromna szrama na dumie, jednakże Ourell wiedział, że nie ma wyboru.
- Cześć, Giggle. Mam pewną prośbę i bardzo bym chciał, abyś mi pomog… - zamrugał kilkukrotnie, będąc w takim szoku, że aż zapomniał standardowo podrapać się po łbie. Trwał przez dłuższą chwilę w milczeniu, wgapiając się tępo na widok zmizerniałej choineczki. – Co zrobiłaś z moją wodą utlenioną? – zapytał niemalże na wydechu, wyglądając na bardziej zrezygnowanego, niż zwykle.
Halo, halo.. pan pamięta, po co tu przyszedł? Remanent zrobi się później, Ou!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.15 0:38  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
No bo... kolędy są naprawde super. Takie... dźwięczne. I melodyjne. Każdy kocha kolędy, nie licząc Evie. Ona nie kocha, jak się śpiewa kolędy. Z drugiej strony święta zapewne naprawdę nie są zbyt super w chwili, gdy wujek Marek stacza się pod stół, dzieciak ciotki zżera Ci firankę, a pies kuzynki siostrzenicy babci zżera dziecko ciotki. W takich chwilach święta powinny być przedstawiane w teatrze greckim jako tragedia. A potem widzowie doznaliby katharsis. Takie świetnego, czystego katharsis, jakim jest nowy rok. Ale z trzeciej strony to jest niezliczona ilość sernika. Albo napojów, bo... bo można się cofnąć w czasie i przenieść się do Polski, do miasta o wdzięcznej nazwie Radom, w którym na Wigilię można kraść picie. Jednak wymaga to odblokowania umiejętności, a mistrzem Twym wtedy jest pewna chytra baba.
Warto pamiętać, że Wigilia to jest czas, w którym należy pielęgnować więzy rodzinne. Nie nalezy więc się wtrącać do rozmowy o polityce, gdy babcia Genowefa mówi o Smoleńsku, a wujek Bożydar krzyczy o Putinie.
Putin-chan, lecę na Ciebie. Pamiętaj, kocie.
Ale wróćmy do tematu. Miłe są także przygotowania do świąt. Bałagan w domu i ciągłe kłótnie to tylko kawałek tych wspaniałych rzeczy, które na nas czekają. Możemy wtedy również przećwiczyć rzut miską czy zbijanie kieliszków na czas.
Święta to prawdziwa ostoja spokoju.
Giggle zerknęła do gazetki i uznała, że Grow musi koniecznie upiec ciasto babuni. Miało w sobie dużo dziwnych rzeczy, ale na obrazku wyglądało zajebiście. A jak coś wygląda zajebiście, to jest zajebiście smaczne. A Growlithe jest zajebisty, więc zajebiście gotuje. Oczywiście jak wyzdrowieje, co, miejmy nadzieję, nastapi dość szybko. Przecież chłopak musi mieć siły na figle ze swoją ukochaną Giggie, nie? To bardzo ważne. Jak ma niby się nią prawidłowo zająć, będąc obłożnie chorym? To byłoby bardzo, ale to bardzo trudne. Serio.
Przepraszam, Kot.
Ale przecież jest jeszcze Ourell! Oooo, tak. Ten chłopak to jest dopiero ciacho. Ten pomoże jej osobiście w dekoracjach. Będą razem zawieszali watę na ścianie, nagle Buffy niechcący się przewróci na swojego wybranka, ten ją złapie i nagle będą się całować.  No, to kiedy przyjdziesz, Ou?
Kroki.
"Cześć, Giggle."
...
...
...
OŁ. MAJ. GAD.
WSDJDKFLJSHGKGHRJKD! TO ON. BORZE, ON PRZYSZEDŁ. ON. NAPRAWDĘ, PRZYSZEDŁ.
Dziewczyna rzuciła się na Bernardyna z piskiem godnym nieoliwionego wózka widłowego. Wtuliła się w niego mocno i oplotła rękami, żeby ten na pewno nigdzie nie uciekł. Oooo nie, na to pani Collins na pewno nie pozwoli. Jak już raz złapała rybkę na wędkę, to już jej nie wypuści. Ourell należy teraz tylko do Giggle i nikt ani nic nie może tego zmienić.
- Cześć, Ou! - mruknęła tarmosząc mu kosmyki. - Jesteś! I woda utleniona jest gwiazdką. Na święta. Pomożesz mi w dekoracjach?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.15 1:48  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Skrzywił się jeszcze bardziej.
Widok prezentował się po prostu żałośnie. Chude drzewko, ogołocone niemalże z każdej pojedynczej igiełki, stało pod ścianą, krzycząc o honorowe odejście z tego świata, jako podpałka do kominka lub budulec na prowizoryczny szałas. Strupiała roślina nie nadawała się już do żadnego użytku, a już tym bardziej, jako symbol nadchodzących świąt. Jednak to prowizoryczne ozdoby dodawały jej najwięcej komizmu. Mogłoby się zdawać, że na ich widok Ourell zrobił się o odcień bledszy.
Bidula, zawsze się wszystkim za bardzo przejmuje.
Normalną koleją rzeczy byłoby wpadnięcie w złość i skarcenie Giggle za zmarnowanie jego cennego sprzętu medycznego. Trzeba mieć na uwadze, że w tych warunkach bardzo ciężko było cokolwiek zdobyć, a już tym bardziej rzeczy takiego formatu. Do dziś blondyn pamiętał, że cieszył się jak dziecko, gdy w jego ręce wpadła mała, szklana fiolka z dezynfekującym płynem. A teraz co? Dupa. Zmarszczył brwi w początkowym stadium irytacji, wyobrażając sobie pierwszego lepszego pacjenta, który do niego przychodzi i niestety nie zostaje potraktowany tak, jak powinien, bo jego sącząca się z ręki rana, nie może zostać zdezynfekowana. Z jakiego powodu? Z takiego, że woda utleniona postanowiła rozpocząć nową karierę, jako gwiazda choinkowa.
- Zmarnowałaś środek do dezynfek-..!
Wtul.
Dlaczego zawsze tak było?
Archangel miał trudności w dokańczaniu swoich myśli przy Giggle, jednak ku nieszczęściu dziewczyny, niestety nie było to podyktowane żarliwymi uczuciami, którymi ją obdarzał. Traktował ją jako swoją cenną podopieczną, bo w końcu kimś takim dla niego była… jak wszyscy pozostali członkowie organizacji. Jedyne co odróżniało Buffy od reszty, to jej temperament. Żywiołowość dziewczyny oraz jej szybkie posunięcia i zmiany tematu, często wybijały kogoś tak porządnego i poukładanego, jak Ourell. Po prostu nie potrafił za nią nadążyć.
Odsunął głowę, jak poparzony, natychmiast przypominając sobie o powodzie, dla którego tak bardzo swędziała go głowa.
- Czekaj! Odsuń się! – i.. potarmosiła go po głowie. – Giggle, proszę! Nie dotykaj mnie! – powiedział, nareszcie odsuwając się od dziewczyny o kilka kroków z miną wyjątkowo poważną. Zupełnie tak, jakby popełniła jakąś zbrodnię. Zaraz jednak odchrząknął znacząco, gdy przez jego głowę przebiegła myśl, że może jednak był zbyt ostry. O ile na przykład przy Wilczurze nie szczędzi sobie złośliwości, to jednak przy kimś pokroju Collins, woli utrzymywać kulturę. Z powodu tego, że była kobietą? A może po prostu dlatego, że nie znał jej aż tak dobrze?
„Pomożesz mi w dekoracjach?”
Co.
- Posłuchaj, Gigg. – zaczął spokojnie, raz jeszcze spoglądając z uczuciem straty na pustą buteleczkę po wodzie utlenionej. – Cieszę się, że chcesz sprawić, aby w DOGS były święta, jednakże potrzebuję Twojej pomocy. – zaczął spokojnie, drapiąc się zawzięcie po głowie. – Złapałem chorobę przez pchły, które naniósł na mnie szczur. Pozbyłem się tego diabła z siedziby, ale dalej walczę z owadami, co zresztą widać. – powiedział, wskazując na rękę, która nieustannie walczyła z uczuciem swędzenia. – Muszę wziąć kąpiel, aby się ich pozbyć. Obawiam się też, że niestety będziesz musiała umyć się razem ze mną, ponieważ pchły mogły przejść także na Ciebie. – odparł ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. Biedak.. on nawet sobie nie wyobraża co mogła pomyśleć sobie Buffy, słysząc jego słowa. Wyjął z torby swój notes i zaczął wertować kartki. – Choroba, którą mnie zaraziły jest śmiertelna i nie mamy wiele czasu. Umrę za około pięć dni. – powiedział wyjątkowo lekko, jak na kogoś komu nie został nawet tydzień życia. – Do tego czasu… bardzo prosiłbym Cię o pomoc w zrobieniu lekarstwa. Jesteś moją jedyną nadzieją.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.15 14:21  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Życie jest naprawde piękne.
Bo czego taka Buffy może więcej chcieć? Wramionach trzyma ją świetny facet, urządza właśnie święta... no żyć, nie umierać. Każda lska chciałaby być na jej miejscu. Tyle, że...
Tak.
Ourell odsunął się od Buffy, a ta spojrzała na niego z wyraźnym bólem w oczach. Uniesione ręce były teraz nieznośnie puste. A jeszcze chwilę temu znajdowała się tam sylwetka ukochanego.
Życie jest naprawdę smutne.
- Ja Cię wcale nie pociągam. - burknęła z naburmuszoną miną, jakby Ou właśnie zabrał jej ulubioną zabawkę. - Pfff. - dodała, bo przecież niedostatecznie wyraziła swoje oburzenie reakcją Bernardyna. Ale zaaaraz, Buffy miałaby się poddać? Ooo nie, nie ma tak dobrze.
Co jak co, ale Collins to dziewczyna, która tak łatwo sobie nie odpuści. Nie ścierpi niedokończonych spraw, a przecież nie zaprzestała jeszcze pieszczot. Już, już szła w stronę chłopaka, żeby go ponownie utulić, a może coś więcej, gdy...
Posłuchaj, Gig.
No, słucham. Ciekawe, co masz na swoje usprawiedliwienie! Dlaczego odrzuciłeś, bezczelnie ODRZUCIŁEŚ tak seksowną niewiastę, jaką jest Giggle?
Cieszę się...
Owwwr. Też Cię kocham Ou. Czy on właśnie chce wyznać miłość?
Złapałem chorobę przez pchły, którą naniósł na mnie szczur.
....
Duży salon - Page 9 Wtf6
Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy Giggle, a ręką, dotychczas wyciągnięta w stronę Bernardyna, wolno wróciła na miejsce. Wszystko jednak znów się zmieniło, gdy Ourell wypowiedział jedno, magiczne zdanie.
... umyć się razem ze mną...
Umyć się razem ze mną
Umyć się ze mną
Buffy zachichotała dokładnie tak, jak zawodowa morderczyni chichotać nie powinna. Później jednak Bernardyn wspomniał, że niedługo umrze i dziewczyna w sekundę spoważniała. Co jak co, ale Ouliś to umrzeć nie może! Giggle ma już śmiałe plany co do niego. Niewinna kąpiel w wannie, potem coś jeszcze, ślub, dom, dzieci, ogródek, drzewko... Dobra, stop. Są rzeczy ważne i ważniejsze, więc teraz buffy nie będzie się zastanawiać nad ich wspólną przyszłością, tylko wysłucha swojego ukochanego i mu pomoże.
- Jasne, zrobię wszystko. Mów, co mam zdobyć. Zaraz lecę po moją przyjaciółkę i... dobra. Mów. Ale powiedz mi dokładnie, co mam zrobić. Bo się pomylę. A, dostanę buziaka po wszystkim? - no bo po prostu musiała. Nadzieję można mieć, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.15 21:14  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Nie do końca rozumiał zasady działania kobiety, którą miał naprzeciw siebie.
W jego głowie jedyną myślą, która miałaby prawo nosić przy sobie sznurkiem przywiązaną karteczkę z napisem „ważne”, było ciążące nad nimi niebezpieczeństwo. Nimi? Nie, właściwie tylko nad jego podopiecznymi, bo w swych rozmyśleniach absolutnie nie brał pod uwagę własnej osoby. Cholernie martwił się o pozostałego Growlithe’a. Poczucie winy kłuło go nieznośnie w sam środek brzucha, nie pozwalając Ourell’owi oderwać od siebie tych nieznośnych myśli… już po nim, głupku. Zostawiłeś go na pastwę losu. Myślisz, że podanie kartki z wytycznymi było coś warte? Było jakkolwiek skuteczne? Przygotuj kazania na mszę pogrzebną. To nie tak, że nie ufał Ailenowi. Z natury anioł był osobom raczej naiwnie ufną. Wierzył, że jeden z najmniejszych członków jego grupy posiadał rozum i na tyle rozwagi, by podążać za instrukcjami wyrytymi długopisem na kartce, jednakże charakteru i przyzwyczajeń nie da się zmienić. Gdyby tylko rozsądek i powinność reprezentowania poważnej postawy, jego twarz już dawno byłaby wykrzywiona w tragicznym smutku, zdradzając niewyobrażalne zmartwienia dotyczące stanu Wilczura.
Do tego doszła Buffy, która wyraźnie nie była zorientowana w bieżących sprawach.
Ourell doskonale zdawał sobie sprawę, że przytulenie mogło być śmiertelne w skutkach dla dziewczyny. Pchły nie były wybredne, a raczej wręcz przeciwnie. Łakome na następne miejsce do przestrzeni życiowej.
„Ja Cię wcale nie pociągam.”
Que?
Momentalnie przestał wertować kartki dziennika, podnosząc pytające spojrzenie na Giggle, której twarz malowała się niezwykle smutnym.. rozczarowaniem? Ourell niestety nigdy nie był dobry w wychwytywaniu oczywistości tego typu, więc nie było mu dane zrozumieć o co u diabła chodziło pannie Collins.
- Chyba Cię nie zrozumiałem, al-…
Nagła zmiana nastroju.
Nie, nie jego.
Giggle, ja Cię tak bardzo nie rozumiem.
Przeleciało mu przez myśl, widząc jak dziewczynie ni stąd ni zowąd wraca dobry humor. Ourell mimo poczucia kompletnego zbicia z tropu, zachował poważny wyraz twarzy. Jeśli ona nie zamierzała się o siebie martwić, on będzie martwił się razy dwa.
Na ułamek sekundy na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Był szczęśliwy, że Buffy zaczęła gadać.. no… do rzeczy. Zrozumiała o co mu chodzi! Momentalnie wrócił do wertowania stron i pokazał jej swoje notatki odnośnie choroby.
- Choroba nazywa się Pulicem Brunneis. – zaczął, stukając palcem w notatnik, by wskazać Giggle, odkąd zaczyna się opis choroby. – Agresywna. Śmierć następuje po pięciu dniach, jak już powiedziałem. Lekarstwem jest…. – przewertował kolejne kartki. - Asteceum. Potrzebne nam będą... – wymienił po kolei bardzo skrócony opis składników, wplatając w pomiędzy słowa krótkie komentarze odnośnie ich zdobycia czy występ owalności. – (…) jednakże to nie jest teraz ważne. Ważna teraz jest kąpiel. –powiedział śmiertelnie poważnie. – Jeżeli pchły przeszły również na Ciebie, najlepiej będzie się ich od razu pozbyć. Proponuję pójść do Czarnej Melancholii. Hotel. Byłem tak parę razy… wydaję mi się, że mają tam nawet pokój dla nowożeńców z dużą łazienką. Dzięki temu oboje się pomieścimy i umyjemy się razem, zaoszczędzając na wodzie. – dla niego wszystko było takie logiczne i naturalne… - Nie ma więc czasu. Jeszcze raz bardzo Cię za wszystko przepraszam…
Wyszli.


{ z.t + Giggle }
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.15 23:24  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
W pajęczynie długich, niskich i ciasnych tuneli łatwo się było zgubić. Bywało, że osoby, które zostały członkami gangu już „jakiś czas temu” nie potrafiły się tu odnaleźć, setny raz skręcając w zły korytarz, wyglądający jak wszystkie inne korytarze Kryjówki. Wszystkie ściany były do siebie podobne, nie było tu mebli, ani znaków charakterystycznych. Tylko szczęśliwcy natrafiali na zapaloną pochodnię, które i tak najczęściej zostawały zgaszane przez kolejnego przechodzącego. Growlithe był jednym z niewielu, którzy znali każdy zakamarek, jednocześnie potrafiąc dostać się do wybranego pomieszczenia, bez konieczności przeklinania wszystkich ślepych zaułków, dla każdego zaułka po bluźnierstwie na łebek.
Buty nieśpiesznie przesuwały się po suchej ziemi, oczy przekuwały ciemność, ciało skręcało automatycznie ledwie centymetr przed następną ścianą. Nie było mowy o niczym więcej, jak o mechanicznym poruszaniu się po doskonale znanych sobie terenach. Cisza powoli wchłaniała również dwójkę wymordowanych, osiadając ciężko na ich ramionach. Co prawda jakieś słowa cisnęły się białowłosemu na usta, ale prędko wymazywał je z umysłu. Wsunął jeszcze ręce do kieszeni i zmrużywszy oczy wszedł w kolejny zakręt.
JACE...
Znowu ona.
Czuł malutką iskierkę życia Shatarai, która powoli zaczęła się regenerować. Głos wilczycy był mętny, słaby i dochodził z oddali, ale kwestia jej powrotu do zdrowia to ledwie kiwnięcie palcem. Wiedział doskonale, że lada moment wzrośnie w siłę, pożerając inne mary lub karmiąc się jego niezdecydowaniem. A to wyjątkowo mocno się go teraz trzymało.
TO ZDRAJCA. ─ wychrypiała słabo Shatarai, lodowatym oddechem muskając jego kark. Nie bez powodu podniósł dłoń i przetarł to miejsce palcami. PIEPRZONY OSZUST... SAM WIDZISZ, ŻE JEST ŚWIETNYM AKTOREM, RACJA? TE ŁZY... PRAWIE SAMA BYM W NIE UWIERZYŁA. I TA HISTORYJKA Z TYM CAŁYM NATHANEM
Daj mi rękę ─ Sięgnął dłonią za siebie. ─ Zaczyna się masa tuneli.
Ethanem.
TAK, TAK. ŚLICZNA. WYSSANA Z PALCA, ALE BAJKOPISARZEM MÓGŁBY ZOSTAĆ OD RĘKI.

Dostaniesz tydzień, by zdobyć informacje o jakich mówiłeś. Nim wybędziesz, posprzątasz magazyn. Idź bliżej mnie. ─ Przyciągnął go nieco do siebie, nie ściskając jednak mocno jego dłoni.
ZNOWU MU DAJESZ ULTIMATUM?
Shatarai zawarczała licho.
Masz nie wracać, póki nie wykonasz zadania. Jeśli minie tydzień, a ty nie wrócisz, uznam cię za zdrajcę i puszczę psy gończe. ─ Ciemność przykryła całe ich ciała, łącznie z twarzami. Może tak było lepiej, że nikt nie był w stanie dostrzec miny Wilczura. ─ Do tego czasu na pewno znajdziemy Gavrana. Jeśli będzie martwy, zabiję cię. Jeśli przeżyje, możesz kulić ogon przed nim. Będzie twoim arbitrem.
Przed nimi zamajaczył malutki, jasny kwadrat. Im więcej kroków, tym ten zaczął się rozpychać na boki, aż w końcu stał się na tyle duży, że Growlithe mógł przejść przez niego bez pochylania głowy. Był przejściem do jednego z niewielu oświetlonych pomieszczeń siedziby gangu.
TO WKURWIAJĄCE. INNI NIE MAJĄ TAKICH CUDÓW-WIANKÓW. MIAŻDŻYCĘ UDUSIŁEŚ NA MIEJSCU, BO NIE CHCIAŁ WYKONAĆ POLECENIA. A TEN GÓWNIARZ?
Shat. Ja jestem alfą.

Salon jak zwykle wyglądał jak coś, co można skomentować jedynie słowem „obskurny”, ale to tu większość czasu spędzały Psy. Growlithe nie był wyjątkiem, dlatego widząc znajome śmieci, automatycznie poczuł się lżej. Przeszedł jeszcze parę kroków w głąb pomieszczenia, po czym przystanął i  zwrócił twarz ku Shionowi. Palce poluzowały uchwyt, aż w końcu puściły jego rękę.
JACE, POSŁUCHAJ, TO CHOLERNY...
Shatarai oczywiście pójdzie z tobą.
CO...
Czarna mgiełka, która pojawiła się jakby znikąd, przesunęła się w powietrzu, mimo braku wiatru. Podpłynęła do przegubu Shiona i oplotła się dookoła jego nadgarstka, zacieśniając się mocniej na skórze. Parę pasków rzemyka odznaczyło się na jasnej skórze młodszego wymordowanego.
Polubiła to. Uwierz.
Do diabła! ─ dało się słyszeć marudny ton z głębi korytarza. Białowłosy zerknął w tamtą stronę akurat, gdy z ciemności wyłoniło się dwóch bliźniaczych rudzielców. Przytargali półprzytomnego (o ile nie nieprzytomnego) Arthura i ułożyli go na kanapie. Stary mebel posłusznie ugiął się pod ciężarem zmasakrowanego ciała.
Dobra robota. Tokyo, przynieś wodę. Melody, zajmij się medyczną stroną.
Melody i Tokyo pochylili głowy w szybkim ukłonie i wybiegli z salonu, zostawiając w pokoju ciężki zapach krwi. Źrenice Wilczura mimowolnie się zwęziły, zamieniając w cieńsze kreski.
Zanim zaczniesz misję ─ nie patrzył na Shiona, ale było pewnym, że zwraca się właśnie do niego ─ umyj go i opatrz.
Chwilę później wrócili bliźniacy. Jeden z nich niósł w rękach niewielką miskę pełną letniej wody, którą ustawił u podnóża kanapy. Drugi koszyk mieścił w sobie parę przeterminowanych lekarstw, rolki bandaży (niektóre już używane), gazy i kawałki szmat. To również zostało położone obok Arhura, a Melody i Tokyo zostali odesłani z pokoju.
Growlithe podszedł do Arthura i przyłożył wierzch dłoni do jego czoła.
Arth? ─ Klepnął go w policzek, hamując się, by nie zrobić tego mocniej. Raz, dwa, trzy, Ziemia do Arthura.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.15 1:12  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Czekał na słowa mężczyzny jak na skazanie. Bo właściwie teraz wszystko od niego zależało. Równie dobrze mógł skręcić jego kark, zawołać hordę rozwścieczonych kundli by go zagryzły, sprzedać do burdelu albo bogowie wiedzą co jeszcze zrobić. Dlatego też czekał w milczeniu, uciekając spojrzeniem od dwukolorowych tęczówek. Pierwsze słowa, a Shion mimowolnie zacisnął mocniej palce w piąstki, jakby czekał na niewidzialny cios. Ale ten nie nadszedł. Tak samo jak nie nadeszło jego ostatnie życzenie, co Shion skomentował cichym westchnięciem.
I czego się głupi spodziewałeś? Że cię dotknie przeczesując włosy? W jego oczach jesteś n i k i m. Tym, który zdradził.
Za to nadeszło coś innego.
Włochate, śliniące się i szczęśliwe tylko dlatego, że może oddychać tym samym, zakurzony powietrzem, co jej albo jego właściciel. Jakiejkolwiek płci był pies.
Przyglądał się w ciszy psu dochodząc do wniosku, że to dość spore bydle i pewnie ciężkie. Jakby takie rzuciło się na kogoś jego postury to pewnie wylądowałby na ziemi przygnieciony ciężarem. Całe szc—Oczy chłopaka rozszerzyły się nieco bardziej, a on sam gwałtowniej się cofnął, kiedy pies podbiegł do niego łasząc się i niemo prosząc o pieszczoty. Shion z początku się opierał, ale jedna z jego dłoni niepewnie przesunęła po głowie zwierzaka, aż palce w końcu wkradły się za jego uchem i zaczął drapać psa. Nawet przez drobną sekundę jego wargi drgnęły a kąciki uniosły się ukazując coś na wzór delikatnego uśmiechu, lecz ten bardzo szybko został wyparty przez ponowną neutralność, która wykwitła na jego twarzy.
Było przyjemnie do momentu, jak pies skoczył na chłopaka. Kolana się ugięły, drobne ciało zaczęło obniżać z każdą kolejną sekundą, kiedy paskudna bestia chciała pogłaskać twarz chłopaka swoim mokrym jęzorem. Shion usilnie wciskał swoje dłonie w grzbiet zwierzaka, usilnie próbując odsunąć je od siebie – ale pies był na tyle silny, że rudowłosy opętany niekoniecznie sobie radził. Całe szczęście, że Grow gwizdnął, przywołując do siebie zwierzaka. A ono posłuchało. Shion nie mógł oprzeć się przed wydaniem z siebie bezdźwięcznego westchnięcia pełnego ulgi. Udało się, ale lepiej unikać takich bydlaków.
Momentalnie spuścił wzrok słysząc niemalże dobitną aluzję, jakby niewidzialna ręka właśnie siarczyście przywaliła mu w twarz. Nic nie mówiąc ruszył powoli przed siebie, kierując się w ciemny korytarz, nie zamierzając sprzeciwiać się słowom mężczyzny, chociaż trzeba przyznać, że przez chwilę zaczął odczuwać zmieszanie. Nie zamierzał wywalić go od razu na zbity pisk?
Rozchylił nieco usta i zadrżał przez sekundę, kiedy ciepłe palce przesunęły się po jego włosach. Zacisnął mocniej powieki, czując jak uszy oraz piegowate policzki oblewa rumieniec.
To było naprawdę miłe uczucie.
Chyba najmilsze, jakie odczuwał od kilku miesięcy.


* * *

Nie rozumiał jak można swobodnie poruszać się w tym labiryncie. Shion mieszkając w Norze przez trzy miesiące zapamiętał z dwie ścieżki? Może trzy. A i wciąż niejednokrotnie wpadał w ślepe zaułki, nawet jak polegał na swym wyczulonym słuchu. Starał się nadążać za Growlithem nie chcąc zostać w tyle bo wtedy z pewnością zgubiłby się w ciemnościach. Na domiar złego wystające korzenie co ruszy zahaczały o nogawki spodni chłopaka niejednokrotnie zaburzając jego równowagę, którą na całe szczęście w ostatnich chwilach odzyskiwał. W ciemności próbował dostrzec majaczącą się sylwetkę przed nim.
”Pomożesz mi.”
Dlaczego…?
Nie mógł zrozumieć. Zdradził, prawda? Był zdrajcą, wiec dlaczego?
Ale nie potrafił odnaleźć w sobie na tyle odwagi, by zapytać. Bał się odpowiedzi. Albo po prostu tego, że Grow go zwodzi i właśnie prowadzi tak naprawdę na rzeź. Taka opcja była również bardzo prawdopodobne.
W końcu Shion nie otrzymał odpowiedzi odnośnie jego prośby o możliwość pozyskania informacji. To raz. A dwa, Grow spełnił jego ostatnią prośbę.
Wręcz czuł zapach śmierci na swojej szyi. Krok nieco zwolnił.
Tchórz pozostanie tchórzem.
” Daj mi rękę”
Niemal nie podskoczył w miejscu, kiedy cichy głos Wilczura zmącił panującą dookoła ciszę. Przez czas kilku uderzeń serca zastanawiał się, co zrobić i czy to nie jest przypadkiem jakiś kolejny podstęp. Koniec końców wsunął swoją dłoń w jego, i zacisnął nieco mocniej palce, jednocześnie przyspieszając kroku, by nadążyć za nim. Powinien coś powiedzieć, powinien--
Zadarł wyżej głowę, choć był to raczej odruch bezwarunkowy, bo przecież nic nie widział, zdając się zupełnie na przewodnictwo białowłosego. Niczym dziecko prowadzone we mgle. Słuchał uważnie, zapisując w głowie każde jego słowo.
Dawał mu kolejną szansę.
Nie zamierzał go zabić. Nie teraz.
Oczywiście, nie zawiodę Cię. Tym razem wypełnię swoje zadanie.
Przygryzł dolną wargę.
Zobaczysz, tym razem…
- Rozumiem. – palce zacisnęły się mocniej na jego dłoni, jakby nie chciał w ogóle jej puszczać, jednocześnie niemal nie wchodząc na mężczyznę, starając się iść najbliżej go, jak tylko mógł. Dopiero teraz zaczynał odczuwać zmęczenie. I cholerną potrzebę zrobienia tego. Nadmiar emocji zaczynał odbijać się nad nim, wprawiając w lekkie zdenerwowanie i rozkojarzenie. Kiwnął ledwo niezauważalnie głową, wydychając powietrze nosem.
W jego oczach zalśniły na krótką chwilę łzy, tym razem były to łzy ulgi i… radości?
Jednakże nim weszli do światła pomieszczenia, po łzach nie było ani śladu.
Zadarł wyżej głowę, wpatrując się z uwagą w dwukolorowe tęczówki. Kiedy Growlithe puszczał jego dłoń, Shion jeszcze przez chwilę trzymał go, uczepiony palcami, z ociąganiem wypuszczając przyjemne źródło ciepła, aż w końcu uwolniona dłoń opadła.
- Shatarai? – powtórzył niemal bezdźwięcznie, unosząc nieco rękę, by ułatwić dostęp do nadgarstka skrywanego pod bandażem, gdzie już po paru chwilach poczuł pamiętne uczucie chłodu. Wzdrygnął się jednak na samo wspomnienie o rzędzie ostrych zębisk, które niemal nie rozszarpały jego gardła dzisiaj.
- Czy ona może… pojawić się bez ciebie? – zapytał cicho, zastanawiając się, co stałoby się, gdyby cienista bestia zmaterializowałaby się ponownie, jednakże tym razem bez Growa w pobliżu. Pokręcił szybko głową pozwalając przydługawym kosmykom, by opadły na jego oczy, chcąc wyrzucić ten okropny obraz z umysłu.
Nie, ona nic mu nie zrobi. Nie może.
Karmienie fałszywymi nadziejami ściętej głowy.
Głośny krzyk z korytarza sprawił, że Shion instynktownie zrobił krok w przód, bliżej Growlithe’a, odwracając gwałtownie głowę do tyłu, jakby spodziewał się, że z ciemności wyłoni się jakiś potwór. Całe szczęście osoby, które zaprezentowały się miały daleko do stworzeń z koszmarów sennych. W milczeniu przyglądał się pobitemu chłopakowi, którego niosły bliźniaki, mimowolnie wracając myślami do Gavrana. I że niebawem być może to jego będzie widział w takim stanie. Dlatego też brązowe spojrzenie wbiło się nachalnie w swoje buty, jakby to właśnie one były najciekawszą rzeczą w tym pomieszczeniu. Jak za grubym murem ze szkła przysłuchiwał się rozmowie, głęboko w duszy mając szczerą nadzieję, że Gavran będzie żywy. I o dziwo nie chodziło Shionowi o jego własną skórę. Naprawdę nie chciał, by Kundel był martwy.
” umyj go i opatrz.”
- Co? – wyrwało mu się, kiedy słowa mężczyzny wyrwały go z letargu. Nie czekał jednak na jego odpowiedź, tylko posłusznie podszedł do kanapy, na której leżał nieznajomy, po drodze zgarniając miskę z wodą i jakąś szmatą. Odstawił ją na bok, po czym bez podwijania swoich rękawów zamoczył szmatę, wykręcił i zaczął od przecierania twarzy chłopaka. Następnie zaczął szyję i starał się ramiona, ale ubranie chłopaka skutecznie mu to utrudniało. Minęło kilka sekund, jak Shion zorientował się, że musi go rozebrać. Odłożył szmatę i podciągnął chłopaka do siebie, by zabrać się za rozebranie jego górnej odzieży, ale…. Nawet mały ciężar nieznajomego skutecznie przeszkadzał drobnej sile Shiona. Gimnastykował się, walczył dzielnie z materiałami, by koniec końców, pozbawić Arthura jego ubrań. Ale tylko górnej części, nie przesadzajmy.
W milczeniu starał się zmyć całą krew i kurz z ciała chłopaka, czując, jak delikatne krople poty zaczynają pojawiać się na jego skroniach. Instynktownie przetarł wierzchem dłoni czoło, pozostawiając na nim czerwoną smugę nie swojej krwi, ale nawet i wtedy nie przestał. Nie był najlepszy w pierwszej pomocy, ale zabandażować potrafił. Mniej więcej. Kiedy zaczął opatrywać chłopaka kilka razy bandaż wypadł mu z rąk, albo zabandażował tak, że ten zsuwał się z rany ale koniec końców poradził sobie. Prowizorycznie. Ale dał radę.
Umył dłonie w brudnej wodzie i wytarł je o spodnie, pozostawiając mokre ślady na nich, jednocześnie robiąc parę kroków w tył, by Grow miał łatwiejszy dostęp do chłopaka.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.04.15 12:37  •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
Nigdy nie lubił być odrywany od podłoża i noszony jak worek ziemniorów, a tu jednego dnia zdarzyło mu się już drugi raz. Nie żeby miał lęk wysokości spowodowany nagle byciem zdecydowanie wyżej niż zwykle… Po prostu urażało to jego przesadzoną dumę i podważało bycie silnym, niezależnym półtrupem. W tym momencie potrafił jednak jakoś to wytrzymać, może dlatego, że po prostu nie mógł zaprotestować i chciał jakoś przeżyć. Sam nigdy by nie trafił do wejścia, a gdyby już cudem się doczołgał – najzwyczajniej w świecie zgubiłby się w plątaninie korytarzy, nie pamiętając który jest który. Gdyby chociaż widział i był w stanie samodzielnie się poruszać, zapewne sam jakoś doprowadziłby się do „ludzkości”, zanim przyszedłby zawracać głowę Growa.
Przytomność stracił chyba jeszcze zanim go podnieśli, dzięki czemu przetrwał krótką podróż bez prób marudzenia, czy przypadkowego wiercenia się. Ale niestety jego ciężar nagle stał się tak jakby większy, gdy nie mógł choć trochę pomóc bliźniakom. Ostatecznie, dali sobie radę z zadaniem, nie uszkadzając gadziny bardziej niż był. A w sumie – dało się bardziej? Był niby w jednym kawałku, ale trzymał się raczej marnie…
Cały proces zmywania z niego kurzu, krwi, zaschniętej ziemi i diabli wiedzą czego jeszcze… po prostu ominął jego świadomość. I tak nie byłby w stanie pomóc kolejnej osobie, a zabiegi pielęgnacyjne nie były na tyle ciekawe czy warte zapamiętania, by Arth chociaż na chwilę oprzytomniał. Woda odsłoniła niezdrową bladość jego skóry. Była o wiele jaśniejsza niż zwykle, gdzieniegdzie pokryta pozostałościami siniaków, z masą drobniejszych oraz mniej drobnych zadrapań i ran. Jego waga początkowo mogła nie wskazywać na to, jak bardzo wychudzony był, jednak wystarczyło zdjęcie koszulki, by móc policzyć prawie wszystkie jego żebra, jeszcze uwydatniane podczas oddychania. Choć równie dobrze można było spojrzeć na ręce. Koścista lewa dłoń całkowicie różniła się od metalowej prawej, wydającej się teraz jeszcze bardziej obcą. Można było już tylko obstawiać, za ile wyzionie ducha. Jimmy, przyjmuj zakłady!
Do świadomości wymordowanego zaczęły docierać nikłe sygnały. Klepnięcie, głos. Miło było znów go usłyszeć. Powieki uniosły się, ćwierćprzytomne, niewidzące spojrzenie szmaragdowych, nieruchomych oczu zostało wbite gdzieś poza głową Wilczura. Zamrugał kilka razy, powieki znowu opadły, nie mając siły utrzymać się nawet na połowie wysokości. Wężowy język wysunął się nieznacznie i szybko schował.
Jonathan, pomyślał. Ten zapach musiał być prawdziwy. Wyczuł też wilgotną ziemię i inne stworzenie, stojące niedaleko. Był więc w kryjówce, albo miał tak realistyczne halucynacje. Zmusił się jeszcze raz do otwarcia oczu. Wydawały się szkliste, jakby dostał gorączki. Był tak długo wystawiony na działanie Wirusa, osłabiony.
Musisz coś powiedzieć. Cokolwiek. No, dawaj, odezwij się! Masz jakiś problem, kurduplu?
Rozchylił suche, popękane wargi, chcąc odpowiedzieć, lecz ponownie nie wydał nawet dźwięku. Ziemia, Ziemia, wystąpił problem. Arthur.exe przestał działać – wysłać raport o błędach? Gadzina spróbowała jeszcze raz. Nic. Ponownie. I jeszcze raz.
Ziemia, błąd chyba ustępuje. Z gardła blondyna wydobył się bliżej niezidentyfikowany dźwięk połączenia warczenia, syku i bulgotu wkurzonego indyka. Zakaszlał dość mocno.
Bra… cie… – wymamrotał zdecydowanie niższym niż zwykle, zachrypniętym jak cholera głosem. Po angielsku. Charakterystyczne przeciągnięcie „r”, zwłaszcza na końcu. Może nie wyglądał, ale to musiał być on. Tylko Adrich był zdolny przez kilkaset lat nie zmienić akcentu. Do tego postępy w japońskim, jak słychać, padły kompletnie. I zwykle, gdy był jeszcze człowiekiem nie nazywał go po imieniu czy pseudonimie. Zwracał się do niego jak do brata. Nadal nie patrząc prosto na jego twarz, przywołał słaby uśmiech niczym Mona Lisa.
Tylko mnie nie zabij…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Duży salon - Page 9 Empty Re: Duży salon
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 9 z 23 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 16 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach