Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next

Go down

Pisanie 09.02.18 17:45  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
- Jak to: "nie wróci"? - Spojrzała na Pudla skonsternowana. I czemu ktokolwiek miałby się babrać w jej krwi? Może i nie była ukochaną córeczką mamusi, ale komunikat Skoczka mocno ją zaniepokoił. Czyżby Hem stało się coś złego? Musiała poznać odpowiedź. Matka zawsze lubiła od niej wymagać, miała wiele zastrzeżeń i poleceń; nalegała, by latorośl nie oddalała się nigdy spod czujnego oka członków gangu, a sama polazła w długą i miała już nie wrócić? Dobre sobie. Z jednej strony chciała być na nią zła, lecz z drugiej nie umiała się nie martwić.
Tymczasem została zmuszona do odłożenia tych myśli na bok, bo po wstępnym zorientowaniu się w sytuacji należało zabrać się do pracy. Czasu w końcu nie mieli na tyle, żeby oddawać się czczym pogaduszkom. Psia ferajna na pewno nie wyglądała na taką, co z czasem sama cudownie ozdrowieje. Insomnia przystanęła więc przy Bernardynce, gotowa wykonywać wszelkie rozkazy. Rozmowy toczone pomiędzy pozostałymi obecnymi zeszły gdzieś na dalszy plan. Nayami nie była nawykła do robienia za pielęgniarkę, musiała więc się skupić, żeby przypadkiem niczego nie pochrzanić. Liczyła na to, że Nove nie będzie od niej wymagała cudów, bo z przydatnych zdolności mogła tylko dobić umierających w trybie natychmiastowym. Złapała więc torbę i zajrzała do środka, wydobywając apteczkę. Miała też skołować coś do wycierania krwi. Pomysł pojawił się w jej głowie jak zapalona nagle żaróweczka. Wyszła szybkim krokiem z pokoju, udając się do pomieszczenia obok. Plusy szwendania się po kryjówce od urodzenia, jeszcze zanim się zaczęło chodzić: doskonale wiedziała, gdzie czego szukać. Wróciła po niespełna minucie, z miską wody w rękach i kilkoma czystymi kawałkami materiału przewieszonymi przez ramię. Nie były to jałowe gaziki, ale przynajmniej nie powinno w nich być żadnego syfu, którego mogliby przypadkiem naładować do ran. Odłożyła przyniesione rzeczy, tak by były łatwo dostępne, po czym posłusznie otworzyła apteczkę i podsunęła Włoszce. Mieli bardzo dużo do zrobienia, jedno po drugim i ciężko było zdecydować, w co najpierw ręce włożyć. Szczęśliwie Ins była tu tylko od wykonywania poleceń, więc nie musiała się tym martwić.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.02.18 18:10  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Ktoś mnie… dotknął?
Świadomość poharatanego, niezgrabnie wyciągniętego na kanapie zwiadowcy była wyjątkowo kapryśna. Chłopak tkwiąc w mulistej ciemności, borykał się z ciężkim problemem uproszenia trzeźwości umysłu, aby powoli przybliżyła mu wszystkie atakujące go bodźce i pozwoliła je nareszcie zrozumieć… ale wrażenia migały jak umierające w starej żarówce światło. Czuł, że nie leżał non stop w jednym miejscu, a przy tym nie potrafił określić czy przewalono go na prawy bok, lewy czy może jakaś dobra dusza uwiesiła go sobie do góry nogami. Wszystkie odczucia związane z ciałem były po prostu nienaturalne. Absolutnie nic go w tym momencie nie bolało… a jednak w chwilach, gdy Los pozwalał mu „poznać trochę więcej ze świata”, nie miał najmniejszych wątpliwości, że daleko mu było do pełni zdrowia. Na marginesie; Kreatorze najsłodszy... a istniało coś takiego jak pełnia zdrowia czy termin stracił swoją datę ważności, w momencie, gdy ponad setkę lat temu po raz pierwszy przyrżnął szczęką o desperacki piasek? Odpowiedzi nie był pewien. Za to był przekonany wobec innej rzeczy.
Hałasu.
To właśnie rozgardiasz panujący w salonie powoli wybudzał młodego Charta ze śpiączki, wyjątkowo niedelikatnie przypominając mu wszystkie kolorowe bodźce, które z zawzięciem postanowiły pofarbować mu skórę. Pierwsza rzecz: cholerna strzała.
Zaświszczał, próbując wciągnąć przez nos jak najwięcej powietrza. Duży salon miał „duży” tylko w nazwie, bo choć faktycznie był znacznie większym pomieszczeniem od wszystkich innych klitek w kryjówce, natłok osób generujących nie tylko spore stężenie dwutlenku węgla, ale i kującego po nosie odoru krwi, sprawiał, że pokoik wydać by się mógł zdecydowanie mniejszy.
Był najdrobniejszą osobą w pomieszczeniu, posturą przypominając szkielety próchniejące w lochach, aniżeli wyżywionego, energicznego nastolatka, a mimo to i tak czuł się ociężały. Z ogromnym trudem próbował podnieść głowę ku górze, krzywiąc się z bólu, jeszcze zanim w ogóle zdążył otworzyć oczy.
Jęknął przeciągle, gdy ruch łbem zmotywował do pracy uszkodzony mięsień, w którym wciąż tkwiła strzała… o której istnieniu na dobrą sprawę nie wiedział, bo i skąd? Chociaż chłopak właśnie całym sobą informował otoczenie, że piekło go wszystko niemiłosiernie… hej, chociaż żył.
Zacisnął w końcu zęby, otwierając jedno z oczu, by choć trochę móc zorientować się w sytuacji. Sylwetki były niewyraźne, a głosy plączące się w powietrzu wciąż przypominały niezrozumiałą masę jednego, wielkiego bełkotu, jednak z każdą kolejną sekundą było coraz lepiej. Wyostrzył w końcu wzrok, zawieszając pytające, nieco skołowane spojrzenie na Bernardynkę, która zdała się dopiero co nad nim pochylać. Spróbował przełknąć ślinę, ale ususzone do granic możliwości gardło uniemożliwiło mu podobne działanie. Potrzebował czasu, który teraz próbował wykorzystać na zorientowanie się w sytuacji.
Co się stało?
Zauważył rannych. Widział lekarzy… Gavran?
Ostatkami sił przekręcił łeb w kierunku szwędającego się po pomieszczeniu Jekylla. Widok jego profilu, choć nie uchodził za tak beznadziejnie brzydki w potoku szkarad, które zwykły plątać się po siedzibie, podziałał na zwiadowcę zdecydowanie negatywnie; aż poczuł się mdło. Wpatrywał się w niego dłużące się sekundy, powoli, powolutku przypominając sobie jaki ciąg wydarzeń doprowadził go do tej chwili.  
Byli na misji-.. byli.
Syknął ochryple pod nosem, nie mając siły, by wykorzystać ton głosu mocniejszy od byle szeptu. Nie wiedział co stało się po tym, jak rozdzielił się od grupy i znalazł intruza… jednak doskonale pamiętał wszystkie zalecenia lekarskie, które udzielił mu doktor, gdy parę miesięcy temu wrócił do siedziby po dwuletniej nieobecności.
A co było w tym wszystkim najgorsze?
Ten pieprzony alkoholik będzie się na niego wydzierać, a każda z jego uwag będzie najszczerszą prawdą. Ailen nie powinien się nadwyrężać, bo w końcu zabraknie mu szczęścia.
- Kurwa. – syknął cicho pod nosem, próbując zawędrować lewą ręką do twarzy, by w zrezygnowanym geście przesunąć nią po całej twarzy. Rwały go mięśnie nie tylko w uszkodzonej kończynie – na domiar złego obie łapy miał teraz poharatane…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.02.18 14:01  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
....... Jak na duży salon, nie było tu aż tak tłoczno, a on miał wrażenie, że i tak zdecydowanie jest zbyt duszno, niż powinno. Pół biedy, że przepocił ciuchy, gorzej, że bandaże na klatce piersiowej nie dość, że były zabrudzone, to teraz jeszcze wilgotne, a infekcja na dopiero co gojących się ranach nie była pożądana. W dodatku wszystko zaczęło go swędzieć, przez co jego nastrój był coraz gorszy. Cóż, zakładając, że w ogóle mógł się pogorszyć w obecnej sytuacji - akcja nie poszła tak, jak trzeba, mieli rannych, Hemofilia nie żyła, a Jericho mógł się zarazić wirusem. Nie dość, że sam czuł się, jakby wpadł pod pociąg, to jeszcze inni zapewne również czuli się fatalnie. U Chrisa zasada "już mi lepiej, jak komuś gorzej" w ogóle nie działała.
"Współpracuj".
Zerknął na Wilczura i Jekylla, marszcząc przy tym brwi. Najwyraźniej jakaś część rozmowy mu umknęła albo po prostu przyszedł za późno, przez co coś go ominęło, ale lecąc na domysłach podejrzewał, że herszt jest wściekły (nie, żeby było to coś nowego). Czy chodziło o samą sytuację, wcześniejszą rozmowę, czy jakikolwiek inny bodziec - nie wiedział, ale rozzłoszczony lider rzadko bywał chętny do wysłuchiwania czyiś kwestii (coś o tym Chris wiedział). W niebieskich ślepiach Pudla pojawiło się zmęczenie, gdy w końcu sugestywnie głośno zakaszlał, chcąc przykuć uwagę herszta.
-  Growlithe - niedopowiedziane proszę, w tej sytuacji bez nerwów powinno być aż nadto wyraźne, tym bardziej, że rzadko kiedy jego ton był miękki przy rozmowie z Wilczurem.
Nie, żeby Pudel należał do osób pyskujących mu publicznie, bo tak nie było. Na sprzeciwy, dyskusje, czy kategoryczne słowa "nie" pozwalał sobie tylko i wyłącznie, gdy byli sami. Nie licząc wyjątkowej sytuacji przy Shionie, ale tego raczej rudowłosy nie był świadomy, biorąc pod uwagę fakt, że znajdował się wtedy niemalże w stanie apatii. Chris przestrzegał pewnych zasad od czasu swojego pierwszego poważnego starcia z białowłosym, po tym jak tenże białowłosy ocalił mu skórę w barze Przyszłość. Mniejsza jednak z tym.
"Jak to: "nie wróci"?"
Cholera, teraz to on zawalił. Z tego wszystkiego zapomniał, że przecież Hemofilia była matką Insomnii. Dał się obejrzeć Nove, w międzyczasie jednak spojrzał na Nayami, biorąc jednocześnie głęboki wdech. Wypuścił powietrze z sykiem i pokręcił jedynie głową.
-Porozmawiam z tobą później na osobności, dobrze? - wiedział, że dziewczyna domyśla się już prawdy, może nawet i od razu odgadła znaczenie jego słów, jak reszta Psów, ale szczegóły wolał przekazać jej prywatnie.
Karnie przemieścił się, by usiąść obok Jericho wedle polecenia Bernardynki, aczkolwiek zachował dystans, nie wątpił, że wszyscy wymordowani mogli to teraz wyczuć z odległości kilometra, ale przynajmniej mógł zaprezentować choć odrobinę kultury. Słysząc przekleństwo zamrugał i od razu przekrzywił głowę, by móc zerknąć na Ailena. Jekyll opieprzy nie dość, że Pudla, to jeszcze Charta, Pudel opieprzy Charta, wnerwi się na Bernardyna, a Chart pewnie będzie pyskować Bernardynowi. Chociaż może lepiej nie dzisiaj.

|| Przepraszam za jakość ~
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.02.18 16:09  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Czekał. Bez cierpliwości doświadczał przymusu stania i patrzenia, jak pasek życia powoli zamienia się z czerwonego na szary. Nic nie mógł z tym zrobić. Bezsilność zalewała żyły i zamieniała krew w beton. Kończyny były ciężkie i mało ruchliwe. Żuchwa poruszała się w zgrzytnięciach zdenerwowania. Ile to jeszcze miało trwać? Kiedy pojawi się jakiś werdykt? Był rozczarowany niewiedzą. W dodatku prawa dłoń coraz bardziej drętwiała. Nie zaciskał już jej w pięść, mrowienie w opuszkach było nieznośne tak czy inaczej. Pojawiało się za każdym razem, gdy zginał palce aż bielały knykcie i później, gdy rozwierał je jak orzeł rozcapierza szpony przy polowaniu.
Biorąc głęboki wdech starał się uspokoić. Wmawiał sobie, że gniew nic tutaj nie pomoże, jednak natłok bodźców wytrącał go z równowagi. Nie mógł się na niczym skupić, choć chciał mieć to wszystko za sobą — a profesjonalizm wymagał spokoju. I najlepiej ciszy. Ciszy, której Grow nie mógł zaznać. Otaczały go głosy, które wydawały się materialne. Większość określiłby jako „lepkie” i „ciągliwe”. Dosięgały go nawet wtedy, gdy nakierowywał wszystkie myśli na leżącego Gavrana.
Ponad szmerem mar usłyszał własne imię — Growlithe. Nie dopasował głosu do żadnej osoby. Po prostu patrzył przed siebie. I kazał „im” przymknąć mordę. Zamknijcie się, zamknijcie się. Zamknijcie się, do jasnej cholery. Powtarzał to jak mantrę, aż wreszcie uniósł dłoń i wsunął ją na twarz. Przetarł palcami zmęczone powieki, czuł pod opuszkami dudnienie w skroniach.
Na kilka sekund wyłączył się ze świata rzeczywistego, wchodząc w ciemność psychiki. Niestabilne nerwy były zszargane jak strzępek materiału podartego przez kota. Umysł wciąż walczył, ale nie mógł pojąć dlaczego pojawiają się impulsy, których formalnie nie ma. Ciche tony należące go nikogo. Szybkie przemknięcie, jakaś czarna smuga, wychwytywana tylko kątem oka, bo za każdym razem, gdy Grow odwracał nieco głowę na bok, potwora dawno nie było na miejscu. Te cholerne bestie zawsze były o pół kroku przed nim. Jak miał się ich pozbyć?
— Współpracuj.
Spojrzał nagle na Jekylla. Alfa DOGS sprawiał wrażenie kogoś, kto dostał w twarz z otwartej ręki i wreszcie wybudził się z letargu. Wykrzywił usta w grymasie, przez gardło przeciskały się już rozkazy. Chciał pogonić podopiecznego. Z drugiej strony coś go powstrzymało. Nigdy nie był szczególnie blisko tego Bernardyna. Ich ścieżki biegły w absolutnie przeciwnych sobie kierunkach. Kiedy Jekyll siadał nad półprzytomnym towarzyszem i wbijał igłę w skórę, by jednym pociągnięciem za nić zamknąć krwawiącą ranę, Grow w tym samym momencie, gdzieś po drugiej stronie Desperacji wciskał siekierę w brzuch wroga i rechotał aż drżały mu ramiona.
Tym się różnicie — podpowiadał rozbawiony głos. Oboje jesteście szaleńcami. Prawdziwymi psycholami! Ale on ich ratuje. A ty? Co robisz? Co robisz, gdy on nakłada maść przeciwbakteryjną? Wpychasz komuś pięść do gardła?
Spojrzenie Wilczura stwardniało. Nieustannie wpatrywał się w twarz lekarza, ale aż do teraz zdawał się po po prostu trzymać głowę skierowaną ku niemu. Patrzył „przez niego”, jakby Jekyll był prześwitującą zasłoną. Dopiero w tym momencie wzrok albinosa wytrzeźwiał.
W porównaniu do samego Bernardyna.
Grow przysunął się bezczelnie, aż nie przysunął się do szyi stojącego obok mężczyzny, niemal dotykając jego ucha. Nos zmarszczył się, gdy dwukrotnie wciągnął powietrze. Zastała woń alkoholu od razu podrażniła zmysły. Przez ślepia przemknął biały błysk.
Z punktu widzenia innych wyglądało na to, że Grow pochyla się jedynie nad ramieniem lekarza i zerka ponad jego barkiem — prawdopodobnie na Gavrana. W rzeczywistości oczy Wilczura wbite były w profil jasnowłosego.
Straciłeś w moich oczach — szepnął tak, by nikt inny nie usłyszał. Gorące powietrze parzyło odsłoniętą skórę na szyi drugiego wymordowanego. — Potrzebuję całego twojego potencjału, Jack. Gavran nie jest jedynym rannym. — Przymrużył drapieżnie powieki. — Już kręci mi się w głowie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.02.18 1:36  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Obcy oddech herszta połaskotał skrawek skóry Bernardyna. Był gorący, parzył. Jekyllowi zrobiło się ciepło, zbyt ciepło. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Powróciły zawroty głowy, a wraz z nimi odruchy wymiotne. Zacisnął mocno zęby i przełknął ślinę, by stłumić bunt treści żołądkowych w przełyku. Uratował tyle istnień, a nie mógł wydostać się z klatki własnego nałogu.
Otwórzcie okno,
  Poruszył bezdźwięcznie ustami, ale po chwili oprzytomniał i uświadomił sobie, że znajdowali się parę metrów pod ziemią i nie mieli dostępu do naturalnej klimatyzacji. Znajdowali się na tym samym poziomie co umarli, a przecież większość znajdujących się w pomieszczeniu osób przynajmniej raz przeżyła swoją śmierć. Żywe trupy.
  Poczuł ból w skroniach, kiedy jego błędnik zarejestrowały przytyk Wilczura. Były jak ocierające się od siebie dwa snopy metalu. Szorstkie, nieprzyjemne. Kac. Znów wyszczerzył do niego swoje kły. Skurwiel. Przeanalizował w myślach słowa, które przed chwilą padły. Ich sens dotarł do niego z opóźnieniem. W jego płowych tęczówkach  pojawiła się niebezpieczna iskra. Zacisnął dłoń na bluzie Wilczura i zminimalizował dzielących ich do siebie dystans, a w ramach dopasowania swojego wzrostu do parametrów, którymi dysponował jego pacjent,, stanął na palcach. Buchający od alfy ciepłota przeniknęła go na wskroś. Zachwiał się, ale nie upadł. Asekurował się chwytem.
  — Chcę uśpić twoją czujność i wprowadzić cię do groby. Tylko mi to ułatwiasz — wyszeptał enigmatycznie, jakby wyjawiał mu największą z możliwych tajemnic świata. Na ustach ukształtował się grymas imitujący uśmiech, ale była to tylko parodia tej ekspresji. W obecnym stanie jej właściciel nie był w stanie wykrzesać z siebie jej prawdziwego, niebezpiecznego oblicza, który mroził krew w żyłach przyciśniętych do muru wykrwawiających  się ofiar nieludzkich eksperymentów. Wilczur takową nie był. Ta świadomość odbiła swoje piętno na doktorze w charakterze prześlizgujących się po jego karku nachalnych spojrzeń. Był pod obserwacją. Balansował na krawędzi. Jeden niewłaściwy ruch, a któryś z posiadaczy żółtych chust, zaaplikują mu kulkę w łeb lub w inną część ciała w ramach ochrony tyłka osłabionego przywódcy. Jekyll miał już swoją szansę, aby pozbawić go funkcji życiowych, ale z niej nie skorzystał. Roztrwonił ją na rzecz fałszywej lojalności. Ostatni bastion ludzkich odruchów prysnął na miliony odłamków dawno temu. Przynależność do DOGS oferowała mu cichy, bezpieczny kąt. Korzystał z niego, jak ostatni tchórz, uciekając przed grzechami, które się dopuścił, bo oni nie rozumieli, że medycyna wyznaczała granicę ludzkiego życia i szukali na nim zemsty. Motłoch.  
  Palce mocniej zacisnęły się na sztywnym, wilgotnym kołnierzu. Apteczka, trzymana przez kanciarza w drugiej ręce, upadła na podłogę z głuchym, brzęczącym w uszach łoskotem. Hałas przedarł się przez harmider panujący w pomieszczeniu.
  — Powiedziałem: usiądź — rozkazał. Nie wiedział, czego Wilczur nie rozumiał w krótkiej, prostej komendzie siad, ale najwidoczniej lekarz musiał mu pomóc w podjęciu tej męskiej decyzji. Pchnął go na obskurny, zdezelowany fotel, który znajdował się pół metra za nim. Podżegacz jekyllowi złości nie mógł już dłużej udawać, że ten mebel istniał. Czas korzystać z jego usług.— Rozbierz się. Albo ci w tym pomogę — rzucił w ramach motywacji, bez polotu. Głos miał wyprany, zmęczony. Chciał mieć do z głowy i obejrzeć jego rany. Widział krew, która przesiąkła na wylot przez materiał. Musiał je opatrzyć, ewentualnie pozszywać, ale przede wszystkim oczyścić. Jednak, zanim spełnić tę groźbę, pochylił się, aby podnieść apteczkę. Złapał ją w mocny uścisk i przycisnął mocno do piersi, po czym jego dłoń skonfrontowała się z jej ściankę. Poklepał ją po ojcowsku. Jak nie rzecz, a człowieka z krwi i kości. Jej chłód przyniósł tymczasową ulgę. Pod opuszkiem palca poczuł pęknięcie na skonstruowanej z tworzywa sztucznego powierzchni.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.18 2:11  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Zaśmiał się, marszcząc brwi. To było jak pstryknięcie palcami. W jednej chwili pokazywał zęby w niemal młodzieńczym uśmiechu, a moment później ktoś przełączył klatkę i oczom lekarza ukazała się drwina.
Sądzisz, że kiedykolwiek straciłbym przy tobie czujność? — Zniżył ton, aż głos nie nabrał zajadłości i szydliwej nuty. Ufał Psom na tyle, na ile było to konieczne — minimalnie. Każdy z nich był mimo wszystko odrębną jednostką. Jakkolwiek nie stanąłby za nimi murem, wciąż czuł się tu obco. Już dawno zdał sobie sprawę, że idea rodzinności nie dotknie każdego członka gangu. Nie we wszystkich oczach dostrzeże bezgraniczne oddanie, nie zawsze spotka się z chęcią poniesienia tego samego bagażu. Ta świadomość sprawiła, że obwarował się murem wystarczająco potężnym, by odgrodzić się od niektórych. Od Jekylla zwłaszcza.
Nie odsunął się jednak od niego. Mógł się wyszarpać, nawet mimo odniesionych ran, ale w tej chwili Jekyll był na przegranej pozycji, z podziękowaniami dla whiskey. Wódki. Lub innego ustrojstwa, które szumiało mu teraz w skroniach i wykręcało żołądek.
Sądzisz, że to robi wrażenie? — przemknęło mu przez myśl, kiedy wpatrywał się prosto w jasne oczy mężczyzny.
Palce Wilczura drgnęły jednorazowo, powstrzymał się jednak od uderzenia. Był zwolennikiem trzymania Psów na krótkiej smyczy, prawda. Jego wewnętrzna bestia, upiór z niemieszczącymi się w paszczy zębiskami, z sierścią twardą i ostrą jak igły, z pazurami jak szpony — jego osobista furia szalała. Pragnęła krwi, która wciąż znajdowała się w zamkniętych żyłach.
Wystarczyłoby werżnąć paznokcie w jego gardło.
Banalność.
Wtedy jednak ciało samoistnie stawiło opór. Wpierw powstrzymywał się przed ciosem, wmawiając sobie, że dzisiejszego dnia zbyt wiele uderzeń przyniosło zbyt wiele tragedii. Ale zaraz chwyt obcych dłoni sprawił, że mięśnie mimowolnie się napięły, a duszona chęć eksplodowała. Szarpnął ramieniem. Gwałtownie wyrwał rękę z uścisku Bernardyna i warknął ostrzegawczo — jak pies zbyt długo szczury kijem.
No co za nachalne dziadzisko — syknął.
Nie dałby się teraz posadzić na fotelu, krześle, stole, ani żadnej innej rzeczy, która przyniosłaby ukojenie zmęczonemu organizmowi. Przez ośli syndrom pewnego dnia zginie, ale jeszcze miał dużo czasu.
Zdecydowanie zbyt dużo, skoro starczyło mu go na kpiarski grymas.
Jeżeli Gavran zginie przez twoją niekompetencję... — urwał wymownie, pozwalając, by niewypowiedziane słowa rozbrzmiały w podświadomości Jekylla.
Zaraz potem Grow był już pewien, że nie zostanie w salonie ani sekundy dłużej. Zbyt wiele zewnętrznych bodźców, zbyt duży harmider, plątanina dźwięków, nakładające się na siebie zapachy. I spojrzenia. Kilka par oczu, które nierzadko będą kierowane na niego tylko dlatego, że ściskał w ręce pokrwawione berło.
Potrzebował ciszy.
Przyjdź do mnie jak skończysz. — Obrzucił spojrzeniem resztę salonu, zerkając za siebie nad ramieniem. Wszyscy tłoczyli się po tym miejscu, próbowali zdziałać cuda.
Jak twoja ręka? — skrzeczał jakiś głos. Jak twoja ręka, JACE?
Zesztywniała.
Ale to wciąż tylko ręka. Miał drugą. Gavran kolejnej szansy już nie. Dlatego Grow wyminął Jekylla i wyszedł z pomieszczenia; w przeciwnym wypadku wciąż szczułby Bernardyna na tyle, że ten stale próbowałby go opatrzyć.
A tymczasem czego oczy nie widzą...

zt + Jekyll (?)

Nov – Jack wróci i wspomoże, jak opatrzy mi Growa. Zwyczajnie nie chciałem, żebyście nagle dostali 50 postami w twarz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.02.18 13:10  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Nadal patrzył mu prosto w oczy. Czekał, aż ten wreszcie skorzysta z pakietu usług znajdującego się przed nim zdezelowanego fotelu, ale ta chwila nie nadeszła. Niesubordynacja. Herszt miał inne plany, a lekarz stracił chęci, by mu takowe wyperswadować.
Stocz się ze schodów, skurwielu, i złam sobie kark, warknął w myślach, ale żadne słowa nie uleciały z jego ust. Zamiast nich, wypuścił z spierzchniętych warg gwałtownie powietrze, mocniej przyciskając do materiału koszulki apteczkę.
 Nie zareagował, kiedy Wilczur go minął, chociaż teoretycznie mógł złapać jego ramię w żylaste palce i wbić paliczki w jego skórę. Właśnie, teoretycznie. Podskórnie wiedział, że to nie wzbudzi w mężczyźnie wyrzutów sumienia. Obaj nie posiadali takowych. Zamiast odwodzić go od myśli przemieszczania się, odsunął się, by uniknąć konfrontacji wystających żeber z łokciem. Wbił ślepia w sylwetkę alfy. Wiercił nim dziurę w jego karku.
 Szantaż.
 Jekyll utracił resztki cierpliwość, które zarezerwował na spotkanie z tym mężczyzną. Kącik ust zadrżał. Nie potrafił dłużej utrzymać swojej frustracji na smyczy. Wypełniła go niczym deszczówka beczki. Alfa podjudził ją. Nieświadomie ściągnął niewidzialny kaganiec z pyska Bernardyna. Nie musiał celować ręką w jego policzek, by go dotknąć. Trafił celnie, wprost w rozdmuchane, doktorskie ego. Parszywa gnida.
 — Jeśli Gavran zginie to tylko przez twoją niekompetencję — wycedził przez zaciśnięte zęby z dawką jadu w głosie. Niby powinien ugryźć się w język, ale nie potrafił tego uczynić. Czekał aż ta chodząca choroba weneryczna się cofnie i go uderzy, ale ta chwila też nie nadeszła. Skąd te zobojętnienie? Nie potrafił go rozgryźć.
 Odprowadził go nieprzyjaznym spojrzeniem do wyjścia, zaciskając palce jednej ręki w pięść. Sztywno wyprostowane plecy zniknęły drzwiach. Jekyll w pierwszym odruchu miał ochotę rzucić w nie apteczką, ale ta już dziś swoje wycierpiała. Nie mógł jej katować tylko dlatego, by dać upust swoim emocjom. W ramach stłumienia ich zagryzł wewnętrzną część policzka.
 Chłodna kalkulacja. Praca.
Fuck you.
 — Poślizgnij się na tych schodach. Wybij zęby. Pałam nogi. Nie rozczaruj mnie — mruknął pod nosem, ale jego głos został zagłuszony przez trzask, który rozległ się po pomieszczeniu i odbił się od ścian, kiedy drzwi uderzyły z impetem o prowizoryczną framugę.
 Potoczył spojrzeniem po pomieszczeniu, ale nie zatrzymał go na konkretnej osobie. Wreszcie podszedł do dogorywającego Gavrana. Ułożył apteczkę nad jego głową i wyciągnął z niej ostatnią parę jednorazowych rękawiczek.  Przyjrzał się dziurze w tchawicy. Żółta ciecz toczyła się z paskudnie wykonanej rany. Syknął pod nosem. Założył na palce prawej dłoni nitrylowy materiał i włożył jeden z nich do zmasakrowanej szyi, w celu zbadania głębokości obrażenia. Nie miał w jego kwestii wiele do powiedzenia. Rekonstrukcja tkanek na tym etapie rozwijających się dysfunkcji była niemożliwa. Z ust chłopaka nie padnie już nigdy żadne słowo, Koty już o to zadbały, a problemy z oddychaniem to tylko początek jego problemów zdrowotnych z tytułu rzeźniczych tortur.
 Przyłożył jedną z dłoni do suchych warg Kundla. Poczuł na skórze wilgoć jego oddechu. Powietrze z ledwością ulatywało z jego rozwartych warg. Pochylił się nad jego upadającą i wznoszącą się klatką piersiową, by wsłuchać się w bicie serca. Przycisnął ucho do jego rozgrzanej skóry, która była niczym rozgrzane żelazko. Stan zapalny. Odkąd Bernardyn przyłożył dłoń do spoconego czoła, by wykryć gorączkę, temperatura ciała pacjenta drastycznie skoczyła do góry. Przymknął oczy w celu wsłuchania się w odgłosu wydawane przez jego organ. Delikatny instrument trzepotał w piersi swojego właściciela, ale jego żywotność traciła datę ważności.
 Gavran stracił chęci do życia. Po woli umierał. Był na ostatniej prostej.
Jeżeli Gavran zginie przez twoją niekompetencję...
 Jekyll zacisnął mocno szczękę. Słowa Wilczura rozbrzmiewały w jego podświadomości, ale nie wywarły na niego odpowiedniego wrażenia. Nie bał się konsekwencji związanych ze śmiercią Kundla. Pomoc przyszła za późno. Zawisła nad nim ręka katów.
 Odszukał wzrokiem Pudla i skonfrontował z nim swoje spojrzenia. Pokręcił głowę w ramach niewerbalnego komunikatu. Walka o życie Garvana dobiegła końca. Zerknął na drugiego Bernardyna szamotającego się pomieszczaniu, ale nie poprosił o konsultacje medyczną. Zakażenie wdarło się do organizmu Kundla i przedzierało się do tkanek. Siało w nim spustoszenie. Zostało mu parę godzin życie. Góra trzy. Za mało, by zdobyć odpowiedni sprzęt medycyny i lekarstwa, które umożliwiłyby im podjęcie się tej nierównej walki. Liczył się czas, a oni takowego już nie mieli. Stracili możliwość uratowania swojego towarzysza.
 Powinien podzielić się ze swoim werdyktem z tymi, którzy przedarli się od kryjówki wroga, ryzykując dla niego życiem?
 Zamknął wieku apteczki.
 — Gavran nie przeżyje nocy — zakomunikował bezemocjonalnie, cienkim głosem, który ledwo przebił się przez rozgardiasz pobrzmiewający w pokoju. — Przykro mi — dorzucił, ale ton jego głosu nie wskazywał na współczucie. Sam jego właściciel był rozgoryczony, że znów przegrał z medycyną.
 Oblizał usta, zlizując z nich słony smak potu, po czym opuścił bezszelestnie pomieszczenie i zamknął za sobą delikatnie drzwi. Przywarł do ściany, chłonąc jej chłód. Najgorsze przed nim.

zt

Poprosiłem Growa, by dał „z tematu”  również mi, ale ze względu na okoliczności, uznałem, że stosownie jest odnieść się teraz do złego stanu Gavrana. Nie ma sensu z tym zwlekać. Wrócę, by wesprzeć Nove, gdy tylko udzielę pomocy medycznej Wilczurowi.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.18 13:48  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Jericho skinął głową na słowa Nove, chociaż nie podobał mu się jej ton. Była opryskliwa i chamska. Przeświadczenie o tym, że skoro miała ich poskładać do kupy, to ma nad nimi jakąś władzę? Możliwe. A to było coś, czego snajper szczerze nienawidził, więc obdarzył wymordowaną twardym spojrzeniem, po czym zdjął z siebie spodnie. Nie krępował się, bo to nie o to chodziło. Jego rana była na łydce, więc w ten sposób Wymordowana będzie miała do niej najlepszy dostęp. Krwawiła obficie i prowizoryczny opatrunek już dawno przesiąkł. Rana już w drodze tutaj bolała go niemiłosiernie, ale teraz paliła go żywym ogniem. Starał się nie dawać niczego po sobie poznać. W końcu był mężczyzną. Co dziwne, był tutaj jedynym człowiekiem, tak naprawdę. Czy całe DOGS składa się jedynie z Wymordowanych i biomechów? Dosyć upierdliwa sytuacja, bo jeśli tak, to jeśli ktoś zacznie go traktować jak maskotkę gangu, to będzie musiał mu udowodnić, że takową nie jest.
Czekał na to, aż Nove ponownie się nim zajmie. Aż zdezynfekuje rany, zszyje mu łydkę i puści go do jego nory. Miał już serdecznie dosyć tego dnia. Był padnięty, ranny i dodatkowo musiał użerać się z upierdliwymi ludźmi, których cenił, ale miał ich już dzisiaj serdecznie dosyć.
Drobna wojna między Jekyllem, a Wilczurem dodatkowo nie podnosiła morali grupy. Gdyby Mokugawę to obchodziło, to z pewnością zadałby sobie pytanie, dlaczego oni się tak nienawidzą.
0 fucks given
Zwrócił uwagę na Gavrana, który ledwo dyszał. Tak, Wymordowany mógł być w jeszcze gorszym stanie, niż wyglądał, a ci się kłócili o byle co. Westchnął.
Gdy Alfa wyszedł, a Bernardyn zaczął oględziny odbitego DOGSa, to dopiero wtedy snajper zaczął uważniej ich obserwować i przysłuchiwać się werdyktowi.
"Gavran nie przeżyje nocy", usłyszał. Spojrzał się tępo na wychodzącego Jekylla nie rozumiejąc przez chwilę tego, co właściwie zostało powiedziane. Dopiero po chwili znaczenie tych słów dotarło do niego w pełni.
- Wszystko na marne. Nasze rany, utrata jednego z nas...to wszystko poszło na marne. - rzekł bardziej do siebie, aniżeli do innych. Nie potrzebnie zatem ryzykowali życiem, niepotrzebnie Hemofilia zapłaciła najwyższą cenę na tej misji. Wszystko psu na budę, skoro Gavran i tak miał do jutra być martwy. Widocznie było z nim dużo gorzej, niż wcześniej sądzili. A już wtedy wiedzieli, że nie było z nim dobrze. Tego już było za wiele. Ta informacja dobiła go całkowicie.
                                         
Jericho
Kundel     Desperat
Jericho
Kundel     Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Han Mokugawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.18 21:18  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Sytuacja między Bernardynem a Wilczurem była zaskakująco napięta.
Nie pytała o nic i wciąż usilnie ignorowała ich rozmowę, mimo iż sporo rzeczy cisnęło jej się na usta - szczególnie związane z pogonieniem Jekylla do roboty. Miał poza nim umierającego Gavrana, a ona sama latała wokół pozostałej trójki - więc chciała, żeby ktoś mu poświęcił nieco uwagi.
Starała się jednak siedzieć cicho i przynajmniej dzisiaj zajmować się tylko i wyłącznie swoją robotą.
Nie umknął jej wyraz twarzy kundla, co również zdecydowała się zignorować, mimo iż jej mimika sama za nią mówiła.
Jeżeli coś ci nie pasuje, to wypierdalaj po innego bernardyna.
Ostatnie, na co miała ochotę, to bawienie się w jebany domek i miłą panią doktor. Skinęła głową w stronę Insomni, kiedy ta przyniosła miskę z materiałami i już chciała zająć się Jericho, kiedy coś jej się przypomniało. Przez tym musiała pozbyć się krwi, jaką miała na rękach. Mogła być złośliwa, ale nie na tyle, aby pozwolić na kolejny kontakt z wirusem X, toteż najpierw delikatnie ściągnęła jeden materiał z ramienia dziewczyny i zamoczyła go w połowie tak, aby nie moczyć swoich rąk, a następnie wytarła ją, tym samym żegnając problem z zarażeniem. Materiał zawiesiła na misce czystą połową do wody, po czym podeszła do Jericho i przyjrzała się na porządnie ranie.
- Nie jest źle, ale szanuję za wytrzymanie takiego kawału drogi. W mojej torbie powinien być kaukaski granat, użyjemy soku do oczyszczenia rany. - rzuciła i podeszła do Insomni, łapiąc następny kawałek materiału i owoc, o którym wcześniej wspomniała. Po powrocie do Jericho przyłożyła materiał nieco pod raną, a następnie wycisnęła nieco soku z granatu, którym skutecznie mogła oczyścić ranę. Po wydobyciu go, przycisnęła materiał do rany i przytrzymała go przez dłuższą chwilę, powtarzając czynność aż do zadowalającego wyniku, co jakiś czas tylko podchodząc do miski, aby pozbyć się nadmiaru krwi.
- Przytrzymaj to przez chwilę. - poleciła kundlowi, podczas gdy ona ruszyła po coś do zszycia rany, co wymagało od niej dłuższej chwili spędzonej przy apteczce, a potem szybkiego sprintu do pokoju medycznego, jako że miała małe braki u siebie. Wróciła praktycznie chwilę po wyjściu, a po upewnieniu się, że rana jest w miarę oczyszczona i nie krwawi jak szalona, zaczęła powoli ją zszywać. Po ukończeniu zabandażowała ją i przetarła jeszcze delikatnie jego rany na szyi i policzku, po czym kiwnęła głową.
- Jesteś wolny. Pamiętaj, by uważać na tę nogę i jej nie mordować, żeby rana się nie otworzyła. - rzuciła zaskakująco spokojnie, posyłając mu wymuszony uśmiech - Obserwuj też swój stan. Jeżeli poczujesz, że coś zjada cię od środka, to już twoja decyzja, co zrobisz. Nie ma leku na to, co najwyżej ktoś może skrócić twoje cierpienie.
Rzeczywistość była okrutna, niektórzy wolą zginąć, aniżeli zmienić się w zombie.
Zaczynała już spokojnie wpadać w rytm, kiedy to do jej uszu dobiegł nagły osąd Jekylla.
Poczuła nieprzyjemne ukłucie i wściekła odwróciła się w stronę drugiego bernardyna, który opuszczał salę.
- Ty chyba sobie kurwa żarty stroisz. - syknęła, odprowadzając go wzrokiem. Jeszcze się zdecydowali na prywatne rozmowy z Wilczurem?
Popierdoliło was reszty, to wygląda jak jakiś pieprzony teatrzyk!

Na jej twarzy malowała się wściekłość, czego nawet nie ukrywała. Zacisnęła mocno zęby i zaczęła odliczać od zera z nadzieją, że zacznie się uspokajać. Gang zmasakrowany, Hemofilia nie żyła, a ich akcja nawet się nie udała? Czuła, jakby ona sama zawaliła robotę. Miała ochotę rozbić coś i krzyczeć, bo Gavran był zaraz obok, umierał na jej oczach, a ona nic nie mogła zrobić.
Nienawidziła tego z całego serca.
Dała sobie chwilę na ochłonięcie, opierając plecy o ścianę i przecierając oczy ręką. Gdyby była młoda, prawdopodobnie zaczęłaby ryczeć z bezsilności. Teraz jednak jedyne, co czuła, to wściekłość i zmęczenie zarazem. A miała przed sobą jeszcze dwóch pacjentów. Wypuściła nerwowo powietrze z płuc. Chwila wystarczyła, by poczuć się lepiej.
Powoli ruszyła w stronę Skoczka. W przeciwieństwie do jej poprzedniego zachowania, teraz wyglądała, jakby ktoś wypompował z niej ostatnie chęci na granie miłej i pocieszającej. Po prostu tu była, niby nieco wyprana z emocji, a jednak na granicy wybuchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.18 23:45  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
Porozmawiam z tobą później.
Utrata jednego z nas.
Ona już nie wróci
Nie była głupia. Dziecinna i naiwna - często. Słabo obeznana w świecie, jak najbardziej, a nade wszystko bardzo ufna, szczególnie gdy sprawa tyczyła się wielkiej Psiej Rodzinki. Tylko że te wszystkie upodabniające ją do przedszkolaka cechy nijak nie odejmowały jej sprawności umysłu, która mówiła jasno, co się święci. W gruncie rzeczy nie trzeba jej było mówić wprost, co zaszło. Wystarczyło tych kilka zebranych przypadkowo informacji, by domyślić się, o co chodziło. Pewnie nawet nie chcieli, żeby dowiedziała się w ten sposób. Gdzieś w tle, z tyłu głowy wiedziała, że Pudel chce odwlec sprawę dla jej dobra, żeby nie denerwowała się w momencie, który nie jest do tego odpowiedni. Nie mógł jednak cofnąć tego, co się stało. Jego postawa dała jednak młodej do myślenia. Tak, jasne, stało się coś niewyobrażalnego, jednak to nie był dobry czas ani miejsce, żeby się tym zajmować. Podjąwszy taką decyzję, z jeszcze większą determinacją zabrała się za asystowanie przy Nove. Raz, że musiała zająć myśli czym innym, a dwa - im sprawniej wszyscy ranni zostaną doprowadzeni do porządku, tym szybciej będzie mogła usiąść gdzieś samotnie i przemyśleć cały ten burdel. Przez cały czas usiłowała odsunąć od siebie wizję Hem i tego, co się z nią stało. Nie poważyła się nawet na nazwanie rzeczy po imieniu. Nie przeszłoby jej to przez gardło, ale nawet w wyobraźni nie była w stanie przywołać takiego obrazu. To się po prostu nie mieściło w głowie, a nie miała czasu, żeby to teraz układać. Wolała skupić się na podawaniu Bernardynce potrzebnych przedmiotów i odbieraniu tych, których akurat nie używała. Z zaciśniętymi wargami i opuszczonym wzrokiem, żeby tylko nie dać ujścia emocjom. I kij z tym, że ktoś wychodził, ktoś się sprzeczał, a na kanapie leżał umierający Kundel. Gdyby zaczęła przejmować się jeszcze tymi rzeczami, jak nic w tej samej chwili dostałaby solidnego kręćka i wybuchłaby albo płaczem, albo śmiechem, albo złością, a już najpewniej wszystkim na raz. I to raczej nie skończyłoby się dobrze.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.02.18 20:45  •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
........ Czuł się otępiały. Na tyle, że zaczął całkowicie ignorować to, co działo się wokół, co było do niego całkowicie niepodobne - zawsze miał ślepia i uszy szeroko otwarte, by przechwytywać wszystkie słowa i gesty, nawet te najdrobniejsze. Teraz przymknął oczy i oparł głowę o kanapę, nie mając siły na żadne komentarze, dyskusje, czy próbę ogarnięcia tego całego zróżnicowanego towarzystwa. Jak na gadułę miał dzisiaj zadziwiająco mało do powiedzenia. Zapewne przez ten cholerny ból głowy i barku. Ourell go zabije za nieszanowanie tak mocno poharatanej kończyny, teraz Chris przeczuwał, że właśnie zagwarantował sobie dłuższą rehabilitację. A raporty same się nie napiszą.
"Wszystko na marne. Nasze rany, utrata jednego z nas...to wszystko poszło na marne."
Pudel wypuścił z sykiem powietrze, czując, że zaraz to on po raz pierwszy w swojej karierze dostanie napadu wściekłości. Zacisnął palce ranionej kończyny, ciesząc się z tego, że jeszcze ma w niej czucie, a następnie otworzył oczy, kierując ciężkie do zidentyfikowania spojrzenie na Jericho. Mimo uchodzenia za jedną z najłagodniejszych osób w DOGS Chris również potrafił profesjonalnie ścinać kogoś wzrokiem pod tytułem "udam, że nie słyszałem, a ty przemyśl te słowa i wypluj inne". Stawiał na to, że tego przyuczył się od Wilczura.
To nie tak, że nie rozumiał, o co chodziło. Rozumiał wręcz doskonale. Sam nie był typem osoby, która łatwo akceptowała stratę, może dlatego tak bardzo źle zareagował na słowa "wszystko poszło na marne". Bo czy naprawdę.
- Wnioskując po obrażeniach odniesionych przez Kundla i po tym, że żadne Koty jeszcze nas nie napadły, to Gavran nas nie zdradził pomimo kilku miesięcy tortur. Wydaje mi się, że zasłużył chociażby na to, by znaleźć się z powrotem pośród Psów, a nie zdychać w lochach CATS - stwierdził, zabierając zakrwawione kosmyki ze swojego czoła. - Nie zaprzeczę, że zapłaciliśmy zbyt wysoką cenę za odbicie jednego z naszych i za zburzenie połowy jednej z kryjówek Kotów, ale taki właśnie jest ten świat. Czasu nie cofniesz.
Miał ochotę zwymiotować, ale się powstrzymał. Było mu zdecydowanie zbyt gorąco, pocił się jak cholera, wszystko go swędziało, a nie chciał zakażenia w starych ranach. Aktualne obrażenia również nie polepszały mu nastroju, podobnie jak świadomość, że wszystko poszło źle. Niemniej nie chciał pozwolić sobie na załamanie, niezależnie od tego, jak źle jego organizm reagował na stres.
- Nove, normalnie się aż tak nie pocę - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Cała skóra mnie swędzi, ale najgorzej jest w miejscu urazów z kasyna.
Jeszcze wyjdzie, że coś złapał. Nie chciał jakiejś dziwnej epidemii wśród Psów.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Duży salon - Page 18 Empty Re: Duży salon
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach