Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Pisanie 08.08.19 22:59  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
Śnieg wcale nie był zły. Prószył nieprzerwanie, stawiał opór nogom, męczył oczy. Mieszał w głowie, bo choć parli naprzód nieprzerwanie od kilkunastu minut, sceneria nie zmieniła się ani o drobiazg. W takich warunkach można było oszaleć. Stracić poczucie kierunku, wiarę w dotarcie do celu. Wyobraźnia działała na najwyższych obrotach, zamieniała białe płatki w popiół; w tyle czaszki rozbrzmiewały prześmiewcze, przerażone i niedowierzające głosy mówiące o tym, że wszystko, po czym idą, to szczątki ludzi, których pozbawili życia. Gdziekolwiek nie spojrzeć – same prochy.
A jednak gorsze wydawały się jej słowa – wyraźne, ostre. Spojrzał na nią uważniej. U podstawy jego wzroku coś się zmieniło.
Nie wymieniali się listami w sprawach innych niż służbowe. Dlaczego? Nie spotykali się jak para nastolatków wymykająca spod jarzm obowiązków i surowości oczekiwań, nie rozmawiali na przyziemne tematy. Nie potrafił sobie przypomnieć nawet głupiej chwili, w której oboje mieliby czas na oddech.
Może w tym rzecz? Ich relacja była jak wydmuszka. Ładna z wierzchu. Pusta w środku.
Próbował znaleźć w sobie choć jeden motyw, który posłużyłby za dobry kontrargument. Sięgał w czeluście, ale tak naprawdę nie mógł jej odszczeknąć. Oczywiście, że nie – miała przecież rację.
Spłycasz to – wymamrotał mimowolnie, ale z chwili na chwilę zmieniał się w bezbronnego chłopca, który zapomniał co było celem w wojnie z rodzicem. Sam zresztą nie umiał ustalić na co jej odpowiada. Na jej brak powodu do dalszego życia? Na ich relację?
Na dźwięk stwierdzenia, że tylko morderstwem mógł się jakoś przysłużyć?
Zacisnął mocniej palce na jej ramieniu. Buntował się. Zawsze tak było, to reakcja obronna. Siła wewnątrz mięśni skupiła się w jednym miejscu – w klatce piersiowej, na której położyła dłoń. Spokój, jaki przy tym zachowała, wiele rzeczy zmieniał. Gdyby popchnęła go w furii, bezmyślnie naparłby na jej ciało, chrupiąc śniegiem przy każdym kroku, mieszając ze sobą ich białe od pary oddechy; łamiąc granice jak łamie się dziecięce zabawki. Ale ponieważ jedynie na niego naparła, sylwetka Wilczura posłusznie się odsunęła.
Skrzywił się, wypuszczając łowczynię po trzech zdecydowanie niepotrzebnych sekundach.
Świetnie – przytaknął i zanim zdążył się dobrze nad tym zastanowić, usłyszał swój głos przeszywający nagły świst wiatru: – Zaraź mnie tą chorobą. Teraz.

| Przepraszam za jakość, ale po tak długiej abstynencji muszę się rozpisać i znów wpaść w rytm. Jakkolwiek nie próbowałem, treść ssała – to chyba najlepsze i najbardziej neutralne co mi wyszło. Obiecuję poprawę. Serio.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.08.19 21:26  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
 Nieskazitelna biel okalającego ich widoki przywodziła na myśl przestrzeń niezapisanej kartki. Jasne cienie przy załamaniach, gdzie jej stopa stykała się z podłożem rysowały na niej wąskie smugi. Odbity wzór podeszwy znikał zadeptywany szybko przez ślady większego obuwia. Niebawem, gdy śnieg pokryje góry, nie zostanie tu po niej żadna pamiątka. Prawie jakby nigdy nie istniała.
 Chciała, żeby śnieg spadł z góry na cały świat. Okrył go i oczyścił.
 Nie zaprotestowała, gdy oskarżył ją bez przekonania. Faktom nie mogła się jawnie przeciwstawić, ale może właśnie dzięki temu, że oboje stąpali po płycinie, nie zdołali się utopić. Gwałtowna i krótka znajomość poprzedzająca brutalny koniec, niespodziewany cios i szybkie, bezsensowne wybaczenie nie była tym, co Yū chciała z nim przeżyć. I kiedy wędrowali tak jedno za drugim w dół zbocza, poza fizycznym bólem odczuwała również autentyczne przejęcie. Wilczur już dawno przestał być dla niej kimkolwiek, a zaczął być kimś i tym trudniej było jej oddychać.
 Teraz lodowate powietrze wdarło się do jej płuc.
  — Twoja prośba... — Jej słowa zawisły w powietrzu. Śnieg skutecznie tłumił wszelkie odgłosy, pochłaniał odległe krajobrazy. Gęstniał, a wszystko dookoła znikało. Czuła, jak ogarnia ją panika. Gdy straciła oko, a potem gdy odebrano jej całkowicie wzrok, wszystko wyglądało identycznie. Ślepota nie jest ciemnością. Wszystko, co się wtedy dostrzega, to mlecznobiała mgła.
  Teraz też czuła się jej zdradziecki wpływ. Mogła patrzyć tylko przed siebie, ślizgać spojrzenie po twarzy Wilczura, ale zatrzymała się na oczach.
  — Nie zrobię tego — oznajmiła bez zawahania. Uniosła podbródek licząc, że padła ofiara jakiegoś głupiego dowcipu, ale wymordowany nie miał w zwyczaju sobie kpić. Jego wzrok pozostał skupiony i twardy oraz trochę szaleńczy. Musiał być niezrównoważony sądząc, że jednooka przystanie na jego prośbę. — Proszę, nie żartuj sobie ze mnie w taki sposób. — Wypuściła powietrze przez usta. Zza mgiełki wyłoniła się jeszcze raz twarz jasnowłosego. Płatki śniegu opadały powoli na jego włosy. Nie drgnął nawet o milimetr. — Nie możesz być poważny.
  Nawet gdyby był poważny, nawet jeśli podałby jej setkę argumentów, nie zrobiłaby tego. Choroba była powolną śmiercią, wyżerała ciało i duszę, odgradzała ofiary od reszty świata. Tym razem nawet poddane zmianom ludzkie ciała nie były w stanie się przed tym wybronić.
  Z czasem również on musiałby pokłonić się Pladze.
  Mimo swojej pewności czuła się okropnie. Tylko dlatego, że mężczyzna wyrzucił z siebie te słowa tak bezwiednie, jakby śmierć niewiele dla niego znaczyła. Kami zdała sobie sprawę, że gdyby nie zaraza, spoliczkowałaby go za to bez ostrzeżenia. Zamiast tego poddała się zimnu, pozwalając ustom zadrżeć.
  Oh, a co jeżeli widział w tym sposobność, by skruszyć dzielącą ich taflę szkła? Chorobą. Śmiercią.
  Spojrzała na swoje palce. Znamiona plagi nie dotarły jeszcze tak daleko. Wiły się powoli wokół nadgarstków, zachodziły na nasadę dłoni, ale bandaż zakrywał ten nieprzyjemny widok, chronił skórę przed zimnem i innych przed nią.
  A potem pewnym ruchem sięgnęła do jego twarzy. Przesunęła opuszkami po jego bliznach, tych, których pochodzenia nie znała. Drugą ręką dotknęła gładkiego policzka, zjechała do linii szczęki i zaczepiła o szorstkie usta. Przeniosła je dalej, stając niemal na palcach zaplątała palce w jasnych włosach i przyciągnęła jego głowę bliżej.
  Nagle dzieląca ich różnica wzrostu, stopy zapadające się w śniegu i zmęczone mięśnie zaczęły ją denerwować. I świadomość, że Wilczur może to wszystko w jednej sekundzie zniweczyć, pójść dalej. Powodów miał aż zanadto.
  — Wiem, że poradziłbyś sobie nawet z tym. Nie musisz mi pokazywać, jak bardzo się mylę, jak bardzo żałosna jestem przez to, że uciekłam. — Mówiła cicho. Na niewiele więcej było ją stać. Głos był pozbawiony wyrzutów, w tej chwili bardziej od wszystkiego chciało jej się płakać z bezsilności. — Nie jestem tak silna jak ty, nie wiem co mam zrobić. Nie mam pojęcia... — Jej uścisk zelżał, zsunęła dłonie i oparła dłonie za jego plecami opierając czoło ma klatce piersiowej. Trawiąca ja gorączka sprawiła, że prawie nie wyczuła jak ciepłe jest ciało mężczyzny. — Powiedz mi.
  Czuła do siebie wstręt. Była wrakiem osoby, która wyruszyła w góry z determinacją.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.08.19 23:53  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
Arcanine choruje na Plagę.
Przebieg choroby:

Edit. Z powodu reklamacji złożonej przez jednego z graczy Arcanine nie choruje.
                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.09.19 1:26  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
Na litość boską.
Skrzywił się, jakby tak naprawdę nie znajdowali się w samym środku śnieżnej nicości – ale tak, jakby trzymał ją w talii, jakby wokół płynęła muzyka... a potem nagle, gwałtownie i z impetem jakby poczuł jej obcas wżynający się w stopę, zatrzymujący ten dotychczas miarowy taniec, odrywający wszystkie smyczki od strun instrumentów z piskiem i zgrzytem. Jej odmowa była przede wszystkim bolesna, choć nie do końca fizycznie. Mała drzazga wbita w umysł – i co on miał z tym zrobić?
Spodziewał się co prawda niechęci z jej strony, może nawet rozdrażnienia. Pretensji. Ale nie odmowy i przekreślenia żądania. Nie tuż po tym, jak zgodziła się na jedną przysługę w zamian za drugą.
Posłuchaj... – zaczął ostrzegawczo, ale albo powiedział to zbyt cicho, albo w ogóle go nie słuchała.
„Nie możesz być poważny”.
Dłonie Wilczura zacisnęły się w pięści.
Dopiero teraz zauważył, jak bardzo skostniały mu od zimna. Nie był jednak pewien, czy chłód powodowała temperatura powietrza, czy cisza jaka między nimi zaległa. Nawet świszczący wiatr zdawał się wstrzymać dech i wcześniej ukośnie spadające płatki śniegu zwolniły – prószyły leniwie wokół, niezmordowanie starając się pochłonąć także ich sylwetki. Osiadały na włosach, ramionach, ustach i rzęsach.
Podchwycił jej spojrzenie.
Wydawała się taka nie na miejscu. W samym środku bałaganu, na tle szarości i bieli, otoczona znoszonymi ubraniami i zapachem choroby, która pozostawiała w niej pustkę.
Jak na klatkach zacinającego się filmu dostrzegał jej następne ruchy.
Splunąłby sobie prosto w twarz za to, co się działo; za to, że kiedy go dotknęła, wszystko w nim zamarło i stężało. Każda komórka zamieniła się w kamień, krew zakrzepła, szczęki tylko zadrżały pod zbyt mocnym naciskiem zwartych w gniewie zębów. Po ciele rozlało się gwałtowne gorąco, wpływające do organizmu jak wrzątek wlany do wnętrza lodowatego naczynia. Zaczęło się dokładnie tam, gdzie ułożyła dłoń – ledwie muśnięcie nagich opuszek, a i tak wytrąciła go z równowagi. Jak on tego nienawidził. Chciał powiedzieć cokolwiek, wykrztusić jedno, głupie słowo, które całą sytuację jakoś by usprawiedliwiało. Nie odważył się jednak, tak jak nie zebrał wystarczającej sumy samozaparcia, aby wyrwać się spod jarzma jej rąk. Wbrew sobie lgnął do dotyku, którego od zawsze mu szczędziła – tym obrazem siebie gardził.
Posłusznie, jakby dysponowała większą niż w rzeczywistości siłą, pozwolił, aby nim pokierowała; pochylił się, ugiął kark, znalazł się tak blisko, że gdy zaczerpywał powietrza, poczuł na ustach  oddech kobiety. Zmrużył wąskie ślepia, nagle dostrzegając w czerwieni jej spojrzenia jaśniejsze plamki i cienkie, szkarłatne żyłki niby korzenie sięgające czarnej źrenicy. Wzrok chłonął ten widok z równą intensywnością, z jaką słuch łapał słowa. Zdawało się, że przytępione zmysły zostały odblokowane, wreszcie zdolne do odbierania bodźców z najwyższą precyzją. Szukał okazji, pozwolenia. Zachęty, która przeczyłaby jej wcześniejszej odmowie.
Przez początkowe rozdrażnienie, które całkowicie go zdominowało, przebijało się coraz większe zdezorientowanie, bezsilność i pragnienie, choć sam do końca nie wiedział czego. Starał się odizolować od siebie uczucie, w tak prosty sposób pokazujące, jak wielką władzę posiadała nawet teraz, ledwie trzymając się w pionie, pobladła od głodu i osłabiona wielodniową gorączką. Odpychał namolną oczywistość, ale ona napierała na niego tym bardziej, im konsekwentniej próbował się jej pozbyć.
Powiedz mi.
Kącik szorstkich ust otarł się o jej czapkę, gdy opuścił niżej głowę, wodząc wzrokiem po plenerze, jakby gdzieś w tej nieskończonej bieli mógł dostrzec odpowiedź na jej wątpliwości. Do świadomości docierało, że była blisko – o wiele bliżej, niż sobie na to do tej pory pozwalała. Co ich w zasadzie łączyło? Co z tego było realne? Ile był jej winien? CZEGO ONA TERAZ CHCIAŁA?
Oparł rękę na jej plecach, tuż nad lędźwiami, przyciskając Yū bliżej siebie, by zaraz powoli przesunąć dłonią wzdłuż jej kręgosłupa. Materiał ubrań marszczył się i naginał pod jego pokracznym dotykiem.
Dobrze się spisałaś, łowczyni – Dotarł aż do jej karku. Pogładził ciepłą skórę, wyczuwając chropowatość zbrązowiałych strupów wyzierających spod bandaży. – Kupiłaś nam czas. – Czerwone od mrozu palce zsunęły się na bok jej szyi; kciukiem przeciągnął wzdłuż linii jej szczęki. – Ale już musimy działać. Nie zmarnujmy tego, rozumiesz co mówię? Wróg jest za blisko, nie ma nawet sensu uciekać – wie gdzie jesteś i będzie cię wykańczał kawałek po kawałku. Tego chcesz? – Nierównym paznokciem drasnął kącik jej ust, zaraz po tym zabierając rękę i kładąc ją na jej barku. Stanowczo odsunął od siebie Kami, szukając wzrokiem jej spojrzenia. – Zdechnąć jak rynsztokowy szczur? – Ucieczką zawiodła innych, dobrze o tym wiedzieli. Pognała z podkulonym ogonem, tłumacząc, że to dla ich dobra, choć myślała tylko o sobie – o tym, że nie da rady, poleje się krew. Zapominała tylko, że to już się działo. Zapominała też o tym, że śmierć bywała luksusem – drogą usługą, na którą nie było ich stać. Nie umierali, kiedy mieli na to ochotę. Umierali, kiedy przyszedł ich czas. Bez kompromisów ze światem, bez żadnych ulg – wpływ mieli wyłącznie na to jak. Nigdy kiedy. – Jeżeli tak kusisz los, przywódczyni, i tak ci śpieszno do grobu, to zgiń jak na ciebie przystało. Nie zakopana pod śniegiem, nie jesteś tchórzem. Możesz zresztą próbować, ale nigdy tutaj nie umrzesz. Nigdy, docieram? Twoje miejsce jest na polu bitwy. Oby nie tej, którą zaraz wywołamy – ale nawet jeśli, to będzie wciąż lepsze. – Parsknął pod nosem, kręcąc przy tym głową. – Chodźmy. W Przyszłości dowiemy się czegoś więcej. Tam zdecydujesz, czy lazłem przez pół Desperacji na darmo, czy jednak postawisz mi kolację i pogadamy jak dorośli.

zt x 2

Spoiler:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.09.19 3:19  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
…..Ostatnie kilka miesięcy dały trochę popalić staremu (duchowo, bo ewidentnie nie cieleśnie) tropicielowi. A odbyte jakiś czas temu starcie z pewną irytującą wiedźmą nie dość, że z lekka go rozstroiło, to jeszcze w dodatku zostawiło kilka śladów na jego ciele. Nic długotrwałego, szybko się wyliże, jednak od tamtej pory nieustannie łaził poirytowany. Nie żal mu było nieszczęsnej księżniczki, życie bywało parszywe i tyle, ale strasznie nie lubił, gdy ktoś próbował grać z nim w jakieś umysłowe gierki. Drażniło go to. Preferował znacznie bardziej bezpośrednie sposoby na rozwiązywanie problemów.
Nie, żeby wszystko robił pod wpływem impulsu, ale strasznie nie lubił marnować czasu na zbędne komplikacje, które przecież i tak w ostateczności prowadziły do jednego rozwiązania. Ktoś ginął. Z racji tego, że on jak na razie miał się całkiem dobrze, to przeważnie była to ta druga strona konfliktu.
Niemniej nie miał czasu na roztrząsanie całej tej sprawy związanej z wiedźmą. Przynajmniej udało mu się zdobyć lekarstwa. Poza tym dość już zwlekał z udaniem się do Smoków, natomiast pewna rudowłosa szuja na pewno nie będzie czekała wiecznie, a przecież słowo się rzekło. Chyży pozamykał już wszystkie sprawy, wyleczył się, a więc nadszedł czas na odwiedzenie osoby, wobec której miał naprawdę… długo trwające zobowiązanie. Jeśli w ogóle tak to można ująć.
Kiedyś prawdopodobnie Nicca potrafił wypowiadać się w bardziej elokwentny sposób, ale przez te wszystkie lata zostały mu już tylko cięte odzywki. Uruchomił mu się stały tryb „wyzywająco-zaczepny” i w gruncie rzeczy czuł się z tym całkiem dobrze.
A teraz wewnętrznie rozbita na kawałki kreatura szła skonfrontować się z emocjonalną amebą, chociaż słowo „skonfrontować” raczej było błędne. Nie zamierzał się przecież z nim lać po pyskach, prawda? No, może tylko trochę. Jeśli obaj będą w złych humorach. A coś mu wewnętrznie podpowiadało, że istnieje taka możliwość.
W pewnym momencie Pożogar uniósł wyżej łeb, węsząc intensywnie w powietrzu, a następnie łypnął na swojego właściciela wzrokiem przepełnionym niechętną rezygnacją. Po wizycie u tej cholernej suki zarówno bestia jak i jej właściciel mieli nieco otępiały zmysł węchu. Utrudniało to kilka rzeczy, ale tropiciel nie zamierzał się tym jak na razie przejmować. Wątpił, by ten stan miał się długo utrzymywać.
W końcu jednak Nicca dostrzegł, co było powodem krótkotrwałego poruszenia kundla. Przesunął dłonią po łuku, jednak ostatecznie pozwolił rękom wisieć luźno wzdłuż ciała.
Proszę, proszę. – Uśmiechnął się w ten leniwy, zaczepny sposób, co nadało rysom jego twarzy trochę bardziej drapieżnego wyglądu. – Kogo moje oczy widzą? Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że uda mi się ciebie znaleźć jeszcze zanim znajdę się… cóż, gdziekolwiek konkretnie wasza siedziba jest.
W niebieskich ślepiach rozbłysły ogniki rozbawienia. Chyży odruchowo poklepał swojego podopiecznego po łbie, wyczuwając jego zdenerwowanie, jednak sam był głównie… podekscytowany. A może tylko tę emocję łaskawie zgodził się zaakceptować w tej sytuacji.
Shaaaanon, parszywie wyglądasz, wiesz? – mruknął, już na samym początku spotkania przybierając nieco wyzywający ton, choć była to raczej kwestia odruchowa, niż faktyczna chęć do bójki. – Fatalnie idzie ci dbanie o samego siebie, co?

|| Ograniczona sprawność w palcach. Głęboka rana szarpana w prawym ramieniu, w trakcie gojenia. Blada blizna po oparzeniu wokół dolnej wargi i szczęki oraz podniebienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.19 19:24  •  Górskie zbocza - Page 3 Empty Re: Górskie zbocza
 Wyblakłe obrazy i rozszarpane myśli, pogarszały stan permanentnego bólu w okolicach wątroby. Trzewia wykręcały się boleśnie z kwasów oraz wszelkich soków znajdujących się w organizmie, a krótkotrwałe bezdechy wpędzały go w chwilową śpiączkę, krótkotrwałą śmierć.
Stłumione głosy wybudzały go z apatii i sprowadzały z powrotem do świata żywych.
 Trzask.
Do pokoju, w którym znajdywał się, ktoś wpadł.
 Trzask.
Czarne, podziurawione zasłony na imitacji okna otwarły się na rozcież, wpuszczając nieco światła.
 Trzask.
Ktoś musiał wybić szybę. Chłód dostał się na jego skórę, jednak niewiele poczuł przez podwyższoną temperaturę i spocone ciało. Wiatr koił, ale jednocześnie podrażniał, a tego drugiego w tym momencie nie potrzebował. Zmodyfikowany głos coś do niego buczał, a być może nawet krzyczał, jednak on słysząc tak wysokie dźwięki automatycznie odepchnął natręta od siebie.
 Trzask.
Został sam.
 Otwarł niechętnie oczy, lokalizując własne położenie w przestrzeni. Znajdywał się tak, jak mętnie pamiętał – w swoim osobistym pokoju, na zarzyganej podłodze. Pyskiem leżał na szczęście daleko od wymiocin, jednak zapewne wielokrotnie miał bliskie z nimi spotkanie.
W głowie szalało mu stado wilków – wyło i ujadało straszliwie, a jego ból rósł z każdym ich kolejnym wyciem. Najwidoczniej ktoś odpalił alarm przeciwpożarowy.
Nie pamiętał ile już nie pił miesięcy, ale także nie pamiętał ile upłynęło odkąd zaczął.
 W pokoju wyglądało tragicznie. Potłuczone szkło, walające się niedopałki papierosów, rzygi, ubrania, martwe zwierze na ścianie jako tarcza, a noże służące jako rzutki.
Niewiele pamiętał. I raczej wolał, aby tak pozostało.
Pokój wydawał się pusty, zimny i martwy. Podobnie co sam właściciel snujący się po czterech ścianach i starający się wydostać z tej klatki ile sił.
Nie patrząc na innych, trącając ich i ignorując, zmierzał do łaźni, gdzie zamierzał dokonać tymczasowego katharsis. Wpakował się do wielkiej drewnianej bali z lodowatą wodą i zanurzył się w niej cały. Wstrząs przyszedł nagle, ostro i z impetem wbił go w samo dno.
 Otwarł oczy, obserwując nerwowo poruszającą się taflę wody. Puls mu przyspieszył, kiedy poczuł pierwsze oznaki braku powietrza w płucach. Serce zaczęło szybciej pompować krew – to był ten moment.
 Wytrzeźwiał.

* * *

 Wyjście z siedziby okazało się zbawiennym pomysłem. Przytłoczony potrzebował świeżego powietrza, albo kolejnej dawki gorzały, którą mógł rozgrzać przełyk. W barze Hashim nie zamierzał mu niczego serwować, a on nie zamierzał się nikogo prosić o pozwolenie.
Ból głowy narastał, a wraz z nim rozdrażnienie wolno ugłaskiwane zastrzykiem nikotynowym. Odkąd ostatni raz widział okolice wokół Smoczej Góry parę rzeczy się zmieniło. Zresztą nie tylko ona – on również stracił parę kilo, skóra nadwyraz poszarzała, a skóra po oczami poczerniała jak niebo z nadchodzącą burzą.
— Proszę, proszę.
Z daleka rozpoznał ten głos. Przeklął w myślach, że nie pokusił się o pójście całkiem inną drogą. Stracił chwilową czujność i nie wyczuł zbliżającą się padlinę.
— Shaaaanon, parszywie wyglądasz, wiesz? 
Wypuścił dym z ust, stając naprzeciw Chyżego. Niechętnie spoglądał na bojową postawę kolegi i jego śmierdzącego wszarza.
Mówisz? Kurwa, czyli maseczki na noc nic nie działają.
Nie widział się w lustrze. Najwidoczniej chociaż to mu wyszło.
Przyszedłeś mi kazania prawić czy zamierzasz wtaszczyć to chude dupsko pod górę i zadomowić się u najemników?
 Szczerze to nawet nie pamiętał czy umawiał się z Chyżym na jakiś konkretny dzień i miejsce; czy widzieli się od tamtego czasu i rozmawiali. Świat w pewnym momencie stanął, przyspieszył, a potem urwał się czego efektem była pijacka amnezja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach