Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 04.10.17 19:28  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
W pewien sposób uziemiony i skrępowany na swoim własnym łóżku, zaczynał odczuwać niemały dyskomfort związany z zaistniałą sytuacją. Miał wielką nadzieję, że nie rozwinie się to w coś gorszego jak tortury czy obdzieranie ze skóry. Kto wie, po co ten koleś tutaj przyszedł naprawdę i dlaczego to robił. Rudzielec nie znał się wcale na wymordowanych. Może na martwych królikach, albo gryzoniach to jeszcze, jednak z takim nieludziem nigdy wcześniej. Co jeśli kolekcjonuje zęby? Albo jakieś kości? Może to psychopata o dziwnych dewiacjach? Oby nie... Na samą myśl o tym łupało go w kościach, a przecież był młodym, zdrowym i - jak na swoją posturę - silnym młodzieńcem. Skąd ten reumatyzm? To na pewno wina przeciągu!
- Skyu. - Odparł jakby za moment miał coś wypluć z ust, a przecież nic w danym momencie nie przeżuwał. Potrzebował nieco rozluźnić atmosferę. Takie swobodne wybiegi w myślach zaczynały wpędzać go w niepotrzebne dołki. - Tak się nazywam. - I znowu to dziwne uczucie jakby coś uciekało mu z ust. - Nie... Ale chyba ugryzłem się w język. - Zamlaskał i wytknął owy, chociaż nie był w stanie wyciągnąć go na tyle, by zauważyć jakiekolwiek istotne zmiany w jego budowie.
- Zad-apa-eś mnie? Skaleczy-eś się? Leci mi gdzieś krew? - Zaczął się poważnie stresować. Czy to jakieś mutacje? Język mu tak jakby zdrętwiał. Nie był w stanie się dobrze wysłowić. Zaczynał przeszkadzać, chociaż wcześniej zdawać by się mogło, że wszystko było w porządku. Spojrzał na lisa bezradnie. Potem na siebie. Oględziny trwały dłuższą chwilę, zanim uznał iż żaden z nich nie jest ranny. Tylko ten język go niepokoił - poza kroczem Kesila, była to pierwsza z rzeczy przy której w głowie chłopaka zapaliła się czerwona lampka. - To ten... może coś za-ożysz na siebie? Nie jest Ci zimno? - Delikatnie skomentował jego nagie ciało, uśmiechając się z nerwów nieco zbyt szeroko i trochę sztywno. - Weź sobie cokolwiek, mam tego trochę, więc na pewno coś tam sobie znajdziesz. - Chrząknął, wymownie odwracając wzrok i z ukosa obserwując czy lis będzie dobrym kumplem, czy też nie za bardzo.
Poruszył nieco biodrami na boki. Stwór nie wydawał się być bardzo ciężki, na co wskazywałby jego wygląd. Odczekał zatem chwilę i korzystając z faktu, że wcześniej wspomniany Kesil nie wydaje się ważyć tony, uniósł nieco biodra i zaczął się lekko poruszać, dając mu tym samym do zrozumienia, by zlazł. A przynajmniej miał nadzieję iż tak to zostanie przezeń odebrane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.17 0:34  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Na szczęście złomiarza, Kesil nie był taki zły, jak można by było myśleć. Na pierwszy rzut oka i owszem - wyglądał na strasznego. Oczy o pionowej źrenicy, ostre zęby, długie kły, cztery łapy... Nic, tylko uciekać przed nim w popłochu.
Jednak przy bliższym poznaniu okazywał się nieco bułczą, czasem uroczą i groźną tylko w ostateczności lisokulką. Idealny towarzysz na długie noce, który swoim futrem i ogonem ogrzeje, przeganiacz gryzoni i ogólny pocieszacz w trudnych chwilach. Tym oczom czasem nie można odmówić. Szczególnie, gdy robi minę zbitego szczeniaka.
Skyu jednak nie przejawiał chęci bliższego poznawania blondyna. Przynajmniej początkowo. Cóż, został lekko zmuszony przez okoliczności do socjalizowania. Wymordowany nigdzie się nie wybierał.
- Krew? - Rudzielec nagle zaczął dziwnie niewyraźnie mówić. Kesil przyglądał mu się z zainteresowaniem, zanim pochylił się lekko. Bezpardonowo jął złomiarza obwąchiwać. Zaczynając od głowy, na brzuchu kończąc i potem wracając w okolice twarzy. Akurat w momencie, gdy Skyu zebrało się na swawole biodrami. Wypchnięty bez ostrzeżenia, wymordowany poleciał prosto na mechanika, w efekcie leżąc teraz na nim.
- Ugh... Nie, nie czuję krwi... - Podniósł się lekko, wspierając na łokciu i wygodniej się układając. Patrzył teraz na chłopaka ze stanowczo zbyt niewielkiej odległości kilku centymetrów.
- Oh? Ubranie? Jestem gorący. - Wypalił z uśmiechem rasowego idioty, zanim zdał sobie sprawę, jak to mogło brzmieć. W kontekście leżenia w stroju Adama na praktycznie obcej sobie osobie.
- Z-znaczy... Zaraz coś poszukam, dziękuję. - Speszył się i póki co schował twarz w zagłębieniu szyi mechanika, aby nie było widać, jak się rumieni. Przy okazji znowu przylgnął do jego piersi. Idealna pozycja. Wcale nie bardziej dwuznaczna niż wcześniej.
Wykorzystał ten czas na rozmyślania. Jedna sprawa go zaczęła zastanawiać. A zawsze lepiej zająć czymś umysł, niż rozpamiętywać krępującą sytuację. Niestety jeszcze nie umiał się śmiać z siebie, aby wyjść z tej rozmowy z twarzą.
Odczekał zatem parę chwil, aż twarz i uszy przestaną go piec, zanim przekręcił lekko głowę i spojrzał z boku na Skyu.
- Hej? - Zagadnął cicho. - Coś nagle zrobiłeś się mniej rozmowny? Język cię dalej boli po tym, jak się ugryzłeś? Seplenisz trochę... - Zauważył, myśląc, czy jemu kiedykolwiek tak długo utrzymywało się zdrętwienie po podgryzieniu. Dawno się nie gryzł w język. To może i lepiej, to z tymi zębami to miałby gotową dziurę na kolczyk. Albo od razu tunel.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.11.17 0:59  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Zwykle ludzie czują dyskomfort, w momencie gdy coś, lub ktoś zaczyna węszyć zbyt blisko ich osoby. Z jednej strony mogą zastanawiać się nad tym czy może nie unosi się z ich ciała nieprzyjemna woń potu i brudu, którego w żadnym wypadku nie chcieliby nikomu zaprezentować, czy też może... jeśli o zwierzęta chodzi, było to delektowanie się aromatycznym obiadem? Rudzielec z chęcią przyłożyłby coś ciężkiego do twarzy wymordowanego, gdyby tylko okazało się że to jedynie początek degustacji. Niemniej, był niemalże pewien iż czteroręki wyczuje od niego zapach smaru, rdzy, alkaliów i tak... był nieświeży, a przynajmniej jego ubranie było. Kiedy nie pada, to ciężko o wodę do mycia, a co dopiero do prania. Nie będzie marnować zapasów na takie luksusy... tym bardziej, że już samo utrzymanie tak długich, zdrowych i czystych włosów kosztuje go wiele wysiłku. Ubranie zawsze można zmienić. Nikt roboczych ciuchów nie moczy w mydle co drugi dzień.
- ...!? - Zamarł za moment przestając się ruszać zupełnie. Uczucie jakby mu ktoś mokrą i zimną ścierę wsadził za kołnierz. Popatrzył na wymordowanego, starając się nie zezować zbyt mocno, z powodu zbyt bliskiej odległości. Nie śmiał nawet drgnąć, gdy blondyn układał się na nim jak na swoim... dopiero kolejne jego słowa wywołały weń nagłą panikę podkolorowaną szokiem i zupełnie nie sprzyjającym sytuacji rumieńcem. - HĘ?! - Sam odwrócił głowę, dając sobie chwilę na ochłonięcie.
Atmosfera zrobiła się dość gęsta, co by nie powiedzieć duszna. Nie dość że był rozłożony jak żaba przed sekcją, to na dodatek nagi koleś o trudnej do zdefiniowania inteligencji oraz wieku, rzucał doń jakimiś dwuznacznymi stwierdzeniami. Czy to już ten czas, że młodzi zaczynają widzieć we wszystkim TE rzeczy? Zacisnął na moment powieki bucząc przez zaciśnięte zęby, jakby miał zamiar za moment wybuchnąć. Umilkł słysząc nieśmiały głos lisiego oprawcy.
- Tak? Tak t-ochę. - Sprawdził, rzeczywiście wciąż coś mu przeszkadzało. - Wies... nie z-obie ci k-ywdy. Więc móg-byś mnie jus puścić? - Spojrzał nań kątem oka z nadzieją - Ręce mi zd-ętwia-y. - Pokręcił głową, aby otrzeć się policzkiem o głowę Kesila. Nos go swędział, a nie było jak się podrapać przez tego dziwaka. Trochę wyszło jak próba przymilania się, ale przynajmniej załatwił jeden z mniejszych problemów. - Kesil... tak? - Sam się tak nazwałeś, czy ktoś Cię przygarnął? - Chyba nie czuję się najlepiej. - Wywierasz na mnie zbyt dużą presję. Na dodatek nie jedną!
Popatrzył w górę, na prowizoryczne wezgłowie łóżka, zbite z kawałka drewnianej skrzynki oraz na małego szczura przemykającego się nad jego głową. Westchnął z rezygnacją słysząc ciche piski stworzenia, które za moment zacznie opierdalać jego suchy chlebek. Powinien cieszyć się chwilą, czy jednak odpłynąć z tej rozpaczliwej bezradności? - Sze-czywiście jesteś ciepły... - Uśmiechnął się lekko, jak zawsze starając się odnaleźć dobre strony w czasie tragedii, a przy okazji udać, że nie słyszy tego bezczelnego chrupania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.11.17 16:20  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Wszyscy na Desperacji są co najmniej wczorajsi. Zakładając, że nie są aniołami z mocą wody, rzecz jasna. Owe niemalże wygrały w życie, mając zawsze dostęp do świeżego, czystego i nadającego się do picia płynu. Czego chcieć więcej na pustyni? Woda jest tu cenniejsza niż złoto.
Lisowi jednak nie przeszkadzał zapach Skyu. Był osobliwy i dość ostry, na pewno wszelkie płyny z maszyn czy baterii nie stanowiły wymarzonych perfum. Ale pod tym kłującym w nos aromatem alkaliów i stęchłego potu, dało się wyczuć woń rudzielca. Charakterystyczny zapach, jaki każdy człowiek, zwierzę czy mutant ma zupełnie różne.
Walory zapachowe zeszły jednak na drugi plan, przyćmione przez skrępowanie. Skyu też się zarumienił. Wyglądał teraz dość zabawnie. Ogniste włosy i rumiane policzki. Tylko oczy były żywo zielone, nawet w słabym świetle ich kolor był dość wyrazisty. Przyglądał się mechanikowi zanim ten się odezwał.
- Oh? Ah... Ja tobie też nie. - Chyba nareszcie oboje to zrozumieli. Że nie są dla siebie niebezpieczni. A wręcz przeciwnie, mogą sobie pomóc. A przynajmniej Kesil rudzielcowi. Chociaż jeszcze o tym nie wiedział.
Zanim zdążył się podnieść, złomiarz jął ocierać się o jego policzek. Oczywistym było, że lis odebrał to jako przejaw czułości. Niewiele myśląc, zbliżył twarz do jego policzka i parę razy przesunął ciepłym językiem po skórze rudzielca. Merdając przy tym ogonem. W końcu zsunął się z niego, kładąc obok.
- Przepraszam. Nie chciałem. - Chyba trochę za mocno go trzymał. Czasem zdarza mu się nie panować nad siłą rąk. Bywa zaskoczony przez własne możliwości.
Nie odsuwał się za mocno, wciąż będąc stanowczo za blisko, aby Skyu mógł się poczuć pewnie. Szczególnie w momencie, w którym zauważył szczura. Źrenice rozszerzyły się jak u kota przed atakiem nim wystrzelił dłonią, łapiąc gryzonia w palce. Przysunął go do siebie i skręcił zwierzakowi kark sprawnym ruchem. Strzyknęły miażdżone kosteczki oraz wyrywane z torebek stawy.
- Mamy mięso! Trochę mały, ale... Hej? - Złomiarz zaczął się dziwne zachowywać. Przysunął się, przytulił. Szuka ciepła? Objął go dolną parą rąk, biorąc teraz mocniej na własną pierś. Aby mógł się oprzeć lub położyć, gdyby chciał.
- Wszystko dobrze? - Odłożył szczura na bok, chwilowo tracąc nim zainteresowanie. Skupił się mocniej na Skyu. Jedną z wolnych rąk odgarnął mu włosy i położył dłoń na czole.
- Jesteś rozpalony. Dobrze się czujesz? Coś ci przeszkadza poza językiem? - Jął się martwić. Bardzo szybko chłopakowi skończyła się energia. Zrobił się jakoś dziwnie apatyczny i rzuciła mu się gorączka. To nie wróży dobrze. A jeśli to coś poważnego? Powinien go zabrać do Ourella? Bądźmy szczerzy, na Desperacji w najmniejszą ranę może wdać się tężec... Takie niespodziewane osłabienie może wróżyć nawet śmiertelną chorobę.
- Hej, nie śpij... Dasz radę wstać? - Przeczesywał mu dalej włosy palcami, drugą dłoń kładąc na policzku. Sam był ciepły, uroki zmiennocieplności. Zatem tym bardziej się zmartwił, że temperatura ciała Skyu przewyższa tę lisa. Przytulał wciąż mechanika dolną parą rąk, bojąc się, że zaraz z niego spłynie. Albo odleci całkiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.12.17 3:39  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Trwało to dość długo, zanim rudzielec stracił przytomność. Ten odlot zaczął się już w momencie, w którym lis go polizał. To był zły znak. Jest smaczny? A na dodatek próbują go utuczyć... pamiętał taką bajeczkę. Ale nie przypominał sobie aby w niej zły wilk tuczył czerwonego kapturka. Czy to na pewno była dobra bajka? Nie pamiętał nic poza ładną okładką ze skóry i kolorowymi obrazkami. To było tak dawno temu. Po co w ogóle o niej pamiętać?
Ah tak... miał w łóżku wilka. Uścisk na jego nadgarstkach zelżał. Jednak chłopak dalej cofał się gdzieś daleko w głąb własnej głowy. Co powiedziała dziewczynka? Dlaczego masz dodatkowe dwie łapy? Nie, to nie to... - Dalszego masz takie wielkie oszy? - Wymamrotał, przenosząc wzrok na tego "tulaśnego" wymordowanego, akurat w momencie kiedy owe się zmieniły. Znał je bardzo dobrze. To moment ataku!
Skulił się, przyciskając dłonie do ust aby nie krzyczeć. Strach go przymroczył. Widział wszystko bardzo dokładnie. Jakby w zwolnionym tempie. Niczym pieprzony film dokumentalny o drapieżnikach i ich ofiarach. Gdyby miał przy sobie kamerę albo aparat, otrzymałby za podobne ujęcia milion dolarów... zakładając że BBC wciąż by istniało i miało jakieś sensowne fundusze. Tylko kto by to później oglądał? Studenci z M3?
Wraz z chrupnięciem małego szczurka, pracujące ponad miarę serce rudzielca zatrzymało się niespodziewanie. Zabolało w piersi i zaszumiało w głowie. Ale tylko przez chwilę. Po tym był już bardzo daleko. Wzrok stał się mętny. Zaś ze słów Kesila niewiele już wyłapywał sensu. Mógłby w tym momencie zacząć jodłować, a to i tak nie rozbudziłoby zapadającego się w sobie chłopaka. Gdyby był maszyną, nazwałby to zwarciem. Przegrzaniem systemu. Na pewno potrzebował ochłonąć. Zamknął oczy i przestał myśleć. Głaskany przez zaniepokojonego lisa. Odpadł.
Zawsze uciekał przed zagrożeniem. Po cóż miałby odczuwać dodatkowy ból? Rozszarpanie tętnicy bolałoby na pewno. To nie jego kości połamano, ale sam dźwięk dla tak napompowanego adrenaliną młodzieńca, wzmocnił owe uczucie do tego stopnia, że w pewien sposób podzielił cierpienie gryzonia. Nigdy jeszcze przez swoje krótkie życie, nie czuł się tak blisko zagrożenia jak teraz. Nie był może całkiem zdrów na umyśle, ale to nie znaczyło że wolno komukolwiek znęcać się nad jego psychiką. Nie dał rady. Umysł zaś wybrał najsensowniejsze według niego rozwiązanie. Albo lis pomyśli, że jest chory i go nie tknie. Albo - co już było ta gorszą opcją, zje go zanim złomiarz ocknie się by cokolwiek poczuć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.18 19:07  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Wzrok Skyu z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej mętny. Niemalże jak u umierającej ryby - jasne oczy zachodziły mgłą nieświadomości. To porównanie sprawiło, że lisa zaczynała dopadać panika. Wziął głębszy wdech i starał się jeszcze nie dawać zdenerwowaniu. Uspokoić, opanować bicie serca.
- Oczy? - Nie miał wcale takich dużych oczu... Skyu musi już najaczyć. Wymordowany, straciwszy doszczętnie zainteresowanie szczurem, odrzucił go gdzieś, zanim poklepał lekko rudzielca po policzku.
- Hej? Hej, Skyu? Skyu, słyszysz mnie? - Oto ma za swoje. Zachciało się lisowi porównań do martwej ryby. A teraz ma na wpół-martwego złomiarza.
Wydał z siebie dziwny, bliżej niezdefiniowany skowyt, zanim poderwał się do siadu i rozejrzał, trzymając wciąż chłopaka i kurczowo przytulając go do piersi. Prawie jakby liczył, że zza pudeł z częściami silników wyskoczy jakiś medyk z magicznymi dłońmi, dotknie nimi Skyu i go uleczy. Co nie byłoby tak bardzo niemożliwe, biorąc pod uwagę abstrakcję otaczającego ich świata.
Niestety jak na złość nie było pod ręką żadnego lekarza z cudownym dotykiem. Co prawda Kesil znał jednego... Ale czy rudzielec był w tak dobrym stanie, aby przetrwać podróż? I czy znajdą w ogóle Ourella na tyle szybko, zanim zejście okaże się śmiertelne na amen? Czy powinien zarazić go wirusem, aby dać mu drugą szansę? Czy może lepiej pozwolić jego duszy iść na sąd anielski? Czy rudzi mają dusze?
Tyle pytań, tak mało czasu i odpowiedzi. A w sytuacjach krytycznych oraz silnym stresie zamiast lepiej i klarowniej myśleć, lis tylko ma ochotę uciec, nie potrafiąc podjąć żadnej decyzji. Rzucał się od paniki, że nie chciał go krzywdzić, po wściekłość na samego siebie, że nie może w żaden sposób pomóc mechanikowi.
Dopadł na razie chłopaka i pochylił się nad nim, nasłuchując. Zamarł, w napięciu starając się coś posłyszeć. Jest. Oddycha. Jednak ulga była chwilowa. Skoro nadal żyje, nie ma czasu do stracenia. Nie może pozwalać sobie na rozluźnienie tylko z powodu w miarę regularnych wdechów. Stan złomiarza pogorszyć się może w każdej chwili. Lis okręcił zatem chłopaka jednym z koców. Zbliżał się wieczór, a noce na pustyni są wręcz lodowate. Zatem po chwili zastanowienia wziął także drugi koc, robiąc z nieprzytomnego towarzysza istnego naleśnika. Tak opatulonego podniósł, biorąc na ręce. Na szczęście nie był ciężki. Albo nie wydawał się dla mutanta? Cokolwiek to było, Kesil cieszył się, że Skyu mu nie ciąży. Ułożywszy go wygodnie w ramionach, wybiegł z baraku, pędząc wręcz na złamanie karku. Oby tylko nie zawiódł wymordowanego jego nos. Musi znaleźć Ourella jak najszybciej.

2x z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.04.18 23:01  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Właściciel parszywego humoru wypuścił z ust gwałtownie powietrze. Unosząc się w nim duchota odbierała mu chęci do życia. Słońce, znajdujące się wysoko nad jego głową, paliło w odsłonięte skrawki palców; brakowało tylko skwierczenia tłuszczu na wolnym ogniu. Czarny materiał koszulki przyklejał się do spoconego ciała i zranienia na klatce piersiowej, z którego niedawno przestała sączyć się krew. Jego właściciel zatrzymał się raptownie i prześlizgnął spojrzeniem po okolicy; zdezelowane oko zatrzymało się na paru niezbyt atrakcyjnych budynkach. Po okolicy nie kręcił się nikt, jakby dopadła ją martwica. Cisza była przerywana jedynie przez oddech mężczyzny i zgrzyt piasku pod podeszwami ciężki, wojskowych buciorów.
Sprawna ręka biomecha mocniej zacisnęła się na kartce; pogładził kciukiem powstałe na pomarszczonej powierzchni wygniecenie, opuszkiem palca natrafiając na zaschnięty na nim smar. Mapa nie odzwierciedlała wiernie terenu. Była narysowana niedbale, jakby w pośpiechu. Usta mężczyzny wykrzywiły się w ironicznym grymasie. Zaufanie do skrawka papieru ulatniało się z niego za kolejnym przemierzonym krokiem; w końcu konstrukcja dotarcia do złomiarni była narysowana przez pijaną, ledwo kontaktującą ze światem Smolistą, która ostatnie kilka dni spędziła w chłodnym garażu ulokowanego niemal pod ziemią Smoczej Góry, naprawiając zepsuty czołg w towarzystwie Wartakusa i pędzonych przez niego beczułek bimbru. W takim stanie nie mógł na niej polegać w kwestii naprawienia popękanej protezy prawej ręki, ale odczuwany przez niego żal z tego tytułu tylko się pogłębiał; obdarzył ją pakietem zaufania i akurat, kiedy jej potrzebował, musiała odwinąć mu taki numer. Poszarzała tęczówka skonfrontowała się z obskurnym barem. Podrapał się mechanicznymi palcami po podbródku w ramach rozstrzygnięcia dylematu – iść dalej, czy nawilżyć suchość w ustach dawką imitacji piwa? Do jego uszu doleciał szelest kilkudniowego zarost, ale ostatecznie zmiął prowizoryczny plan terenu i wsunął go do tylnej kieszeni spodni. Oderwał wzrok od lokalu i skierował kroki w bliżej nieokreślonym kierunku wskazanym przez mapę. Dłoń dla odmiany zabłądziła do kieszeni. Odnalazła pudełko z nałogiem. Wcisnął sobie jeden z papierosów do ust, niemal od razu go zapalił, zaciągając się nim. Poczuł przyjemne mrowienie w podniebieniu. Potrzymał dym dłużej w płucach, a po chwili go wypuścił. Zamarł w powietrzu w postaci niekształtnego obłoczku na skutek braku wiatru. Przeciął go niedbałym ruchem protezy.
Pięćdziesiąt kroków. Tyle uszedł, zanim przed jego okiem zamajaczył kontur budynku. Rzucił ukradkowe spojrzenie na zaczepiony o nadgarstek niedziałający zegarek; znajdująca się w nim bateria już dawno straciła datę ważności, ale przyzwyczajenie wpatrywanie się w jego zarysowaną tarczę nadal mu towarzyszyło. Zbliżył się do budynku i poczuł ulgę; pasował do opisu, który padł dziś rano z ust Cedny. Wypluł papierosa w bok i złapał w palce klamkę. Była prawdziwa. Szarpnął za nią. Drzwi zaskrzypiały, gdy otworzył je gwałtownie i wtargnął do środka bez zaproszenia ich właściciela. Rozejrzał się po wnętrzu pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Złom. Złom. Złom. Wszędzie wznosiły się góry złomu. Sięgały sufitu. Już rozumiał dlaczego w głosie kobiety czuć było podniecenie, gdy mówiła o tym miejscu. Prawdziwy raj dla maniaków starych części. Dopiero po chwili dostrzegł wydrążoną w bałaganie ścieżkę. Zatrzasnął za sobą wrota złomiarni, by zaalarmować jej właściciela o swoim przybyciu, ale w jego uszach nadal brzęczała dokuczliwa cisza.
DOBRY. JEST TU KTOOOO? —  Zachrypnięty krzyk odbił się od ścian zagraconego pomieszczenia, ale jego akustyka nie była zbyt zadowalająca. Yury natomiast poczuł dokuczliwy ból gardła, który nie był przystosowany do wydobywania z siebie głośnych, przecinających cisze dźwięków, ale niczym niezrażony ruszył w głąb hurtowni rupieci w poszukiwaniu poleconego mechanika. Nie po to tłuk się taki kawał drogi, by ostatecznie wrócić na Smoczą Górę z pustymi rękami.
Z premedytacją zahaczył ramieniem o jedną z pomniejszych kup bezużytecznego rzęcha. Rozległ się trzask, gdy kilka szpargałów upadło na twarde podłoże. Huk ten byłby zdolny pobudzić nawet zmarłych.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.18 1:01  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Gdyby nie zmienność pogody, która ostatnimi dniami, starała się za wszelką cenę przywrócić do życia uśpioną po zimie zieleń, najpewniej nie tylko te niepozorne drzwi do złomiarni stanęłyby przed biomechem otworem. Ciężkie i wielkie wrota jak dla wozu strażackiego, pozaciągane były szczelnie i pozapinane łańcuchami, aby nic nie próbowało wedrzeć się do środka. Czy to woda wraz z rdzą, czy mrozy potrafiące uszkodzić najsolidniejszy mechanizm. Wszystko było dobrze zabezpieczone... i teraz piętrzyło się po sam sufit grożąc przybyszom rychłą śmiercią. Patrząc w górę, mniej więcej można było określić jak wielki to był przybytek oraz z ilu segmentów się składał. Niektóre były wszak nieco mniejsze i posiadały kilka innych wyjść. Istny labirynt. Jeśli otworzyć te hangary - co zapewne stanie się już niebawem, wraz z nadejściem cieplejszych miesięcy - skumulowany złom na pewno powiększy swoje włości, tępiąc zieleń rdzawymi nieużytkami. Przeznaczonymi już tylko rozkładowi. Z drugiej strony, złomiarz nigdy nie chciałby aby przybysze i klienci wpadli w jakieś pułapki, czy błądzili bez celu po składzie czekając na kogoś, kto ich stamtąd wyprowadzi. Co to to nie... żadnych zbłąkanych zwłok! W taktycznych miejscach porozstawiane były znaki, namalowane ścieżki i obrysy, dokładnie zaznaczające do czego nie wolno podchodzić i czego nie dotykać. Jeden z takich drogowskazów, o osobliwym wyglądzie patyczaka koszącego niewidzialną trawę po betonie, wpatrywał się aktualnie swoim pustym, nitowanym oczodołem w biomecha, niczym wścibski sąsiad, zaskoczony burdelem jaki właśnie ten oto jegomość spowodował. Niemniej... wskazywał w dobrym kierunku. Otóż po kilku krokach ścieżka robiła się szersza i nieco bardziej uporządkowana, zmniejszając tym samym uczucie klaustrofobii i czającego się za każdym rogiem złowrogiego tężca, wywołanego najmniejszym otarciem o zmagazynowany metal.
Im dalej w złom, tym kupki stawały się mniej przypadkowe, sugerując poniekąd różne obszary pracy. Demontowanie, spawanie, składanie, sortowanie, znowu jakieś montowanie... pełno pozornie niedokończonej pracy, rozwalonej na stołach, lub po prostu rzuconej o posadzkę w wyrazie frustracji. Wirtuozeria zupełnie bez znaczenia dla ludzi z zewnątrz.
Wróćmy jednak do właściciela całego tego śmieciowiska. Biorąc pod uwagę ostatnie wariacje pogodowe, rudzielca czekały nieco inne prace nad dłubanie śrubokrętem w kolejnej tablicy rozdzielczej. Miewał on kilka swego rodzaju rytuałów, których niezmiennie się trzymał, a które mógł wykonywać jedynie w określonych porach. Mianowicie pranie, mycie i filtrowanie deszczówki. Niestety mimo dobrych źródeł energii, w magazynach brakowało wody, co dość dotkliwie było odczuwalne w czasie suchych tygodni. Z pierwszym i drugim zdążył się już uporać. Filtrowanie niestety wymagało od niego nieco większego zaangażowania. Przez chorobę jaka go dotknęła, wątpliwe aby ponownie tknął choć kroplę nieprzesianej i nieprzegotowanej wody. Choćby i mieli mu przywozić butelkowaną ciecz z samego miasta 3... i tak zagotuje sobie herbaty z filtra. Ta beztroska mogła go kosztować życie. Już teraz prezentował się strasznie chorobliwie. Blady, chudy, niewyspany... odrobinę stracił na wadze, poprzez nasilający się ból języka oraz lekkiej depresji. Z diety na pewno odpadły kwaśne i twarde owoce, oraz czerstwe pieczywo. Wciąż był w stanie jeść jak człowiek, niestety w większości miękkie i gotowane warzywa - nikt nie lubi warzyw. Niemniej, to jeszcze nie ten etap w którym musi posługiwać się cienką słomką, w celu nalania sobie zupy prosto w przełyk. Ma nadzieję, że nim choroba postąpi tak daleko, zdąży odnaleźć jakieś lekarstwo lub zioła z których ono powstanie. Na ten moment czekał, na informacje od medyka.
Wymienił ostatnią ścierę, stanowiącą filtr beczki, stojącej przed niepozornym kontenerem na tyłach złomiarni, służącym mu za mieszkanie, gdy do jego uszu doszedł niepokojący hałas. Ktoś wlazł do środka? Coś się urwało? Albo popsuło? Otarł wciąż wilgotne dłonie o spodnie i zasunął na nie rękawice. Droid powinien zareagować, gdyby to było niebezpieczne? Popatrzył się w stronę swojego nowego pupila. Bardzo bojowego i prawie nieprzydatnego - jako iż to pierwszy, prawdziwy, w pełni działający robot w jego życiu, oszczędza go jak prawdziwą wódkę weselną. Byleby tylko nie musieć go odpalać za często. Uśmiechnął się lekko do swojej niepozornej kochanki, po czym zniknął w drzwiach, wiedziony łoskotem.
Kawałek błądził po magazynie, zachowując względną ostrożność, na wypadek gdyby któryś ze stosów postanowił wywołać efekt domina i pogrzebać go żywcem pod stertą śmieci. Delikatny cień, mignął mu między półkami, zatrzymał się dostrzegając zarys męskiej sylwetki na końcu jednej ze ścieżek. Iih?! Nie zamknął tych drzwi? Zniknął natychmiast w sąsiednim śmieciowisku, chcąc najpierw zorientować się w zamiarach przybysza. Jak mawiają przezorny zawsze ubezpieczony. W pierwszej kolejności potrzebował się upewnić czy spod ubrania nie wystaje mu żaden żółty skrawek szmaty albo jakiś równie niepokojący, czarny gnat.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.18 22:52  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Hałas brzęczał mu przez chwilę w ucho, aż wreszcie ucichł, w jednej sekundzie, jakby był zaledwie wytworem wyobraźni powstałym na skutek zbyt długiej konfrontacji z toksycznym słońcem. Rozkaszlał się. Przez niegroźną, demonstracyjną demolką w powietrze wzbiły się tumany kurzu, które zajrzały mu w nos i usta, podrażniły gardło i wywołały kaszel. Odgarnął goszczącą w kąciku oka łezkę. Jego czynny nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Potwierdziły jego obawy, że mechanik nie przesiadywał całych dni wśród rzęcha. Nawet pomimo tej potwornej świadomości szedł dalej. Był nieugięty. Kiedy po podeszwą buta zabłąkał się z jedna z rozsypanych przez niego części, kopnął ją. Potoczyła się ze zgrzytem po podłodze i uderzyła w większe skupisko rupieci; zadrżały, ale ich konstrukcja nie została zachwiana.
Przystanął, wzdychając ciężko, jakby w tym momencie dopadły go sidła zmęczenia, a czuł jedynie powiększające się od paru minut zniechęcenie i rozżalenie ni to do Cedny, ni do samego siebie - mógł ją odseparować od alkoholu i poczekać aż wytrzeźwienie, ale w jego wypadku czyny zawsze wyprzedzały myśli. Przetarł pot z czoła zdrową ręką, jednocześnie próbując poruszyć protezą. Zareagowała z opóźnieniem. Była zepsuta; wymagała bezzwłocznej konsultacji z mechanikiem. Przeczesał sztucznymi palcami czarne, wilgotne od potu kosmyki, po czym odmówiła mu posłuszeństwa.
Wzrok znów potoczył się po zagraconej przestrzeni w poszukiwaniu bardziej zjawiskowych elementów krajobrazu niż sterty nieużywanych części i mechanizmów niewiadomego pochodzenia. Musiał przyznać z goryczą, że mechanik posiadał bogaty asortyment niemających się do użytku gratów. Zmrużył oko, gdy dostrzegł przemykający po ścianie cień nakreślający niewyraźnie rysy sylwetki, który po chwili zniknął w mrocznych odmętach złomiarni.
—  Kinzoku? Bawisz się ze mną kotka i myszkę? —  Pytanie samoistnie opuściło szorstkie wargi, które wygięły się w nieco szyderczym uśmiechu, ale nie szukał odpowiedzi na owe pytanie. Wymamrotał je pod nosem razem z cieniem satysfakcji, który zagościł na jego obliczu. Od dawna wiedział, że nie sprawia przyznanego wrażenie, a przez nieogoloną, pomarszczoną gębę, brak jednego oka, zmierzwione, przetłuszczone włosy,  pożółkle zęby oraz zwisający z szyi kieł stał się poniekąd uosobieniem wpierdolu i okolicznym postrachem. Czyżby ukrywające się w mroku mężczyzna takowego się obawiał?  Z trudem stłumił śmiech, który chciał opuścić zachrypnięte gardło.
Co masz na sumieniu, chłopcze? – w głowie Wiecznego ukazała się ówże myśli, zanim postąpił kilka kroków do przodu, ale nie wypowiedział ich na głos. Nie dawał rozgrzeszenia. Mógł jedynie ukrócić jego męki; miał do dyspozycji dwa gnaty.
Wyłaź, durniu. Nie mam złych zamiarów! — Kolejne wykrzyczane przez niego słowa rozniosły się po pomieszczeniu, ale nie zabrzmiały przekonywująco. Niemal każdy oprych tak argumentował swoje zamiary, a w dodatku w tonie głosu biomecha można było wyczuć lekkie zniecierpliwienie, ponaglającą nutę i zalążek irytacji – cały pakiet nieszczerych intencji.
Uśmiech rozszerzył się na popękanych ustach, choć jednocześnie z jego właściciela powoli ulatniała się cierpliwość. Nigdy nie posiadał dużo pokładów takowej, a ostatnie wydarzenia ją skutecznie nadszarpnęły. Zacisnął lewą dłoń w pięść, by to zaakcentować.
Liczę do trzech. Jeśli nie wyleziesz ze swojej szczurzej nory, zrzucę cię tą stertę złomu na łeb — wychrypiał. Już nie krzyczał, nie musiał tego robić, jego głos był wystarczająco donośny. Na potwierdzenie tych słów kopnął zerdzewiały szkielet składaka. — Jeden… Dwa… Trzy… — Jeśli pomarańczowa czupryna Skuryu nie wyjrzała zza rupieciarni, pięść biomecha bez skrupułów wymierzyła cios w skupisku śmieci.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.04.18 3:27  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Rzeczywiście, wspomniany wcześniej właściciel złomiarni zrobił sobie dość szybki rachunek sumienia. Rozpoczynając go od wszystkich osób, którym w ostatnim tygodniu zapomniał powiedzieć dzień dobry, a na wybrzydzaniu przy jedzeniu kończąc - fasolka nie była jego ulubionym daniem. W momencie, w którym osoba złomiarza została przyuważona, jakiekolwiek negowanie swojej obecności w warsztacie byłoby obrazą inteligencji tego człowieka. Wiedział jak rudzielec się nazywa i najprawdopodobniej również jego cel był ściśle związany z tym miejscem. Oby. W przeciwnym wypadku, lepiej było dzisiaj nie wracać w ogóle do domu. Pozamykać wszystko, spakować skrzynię i ruszyć na śmieciołowy. Przynajmniej miałby pretekst do ucieczki, gdyby ktoś przeszkodził mu w kradzieży części z jakiegoś pojazdu czy budynku. Z drugiej strony, zaskakujące jak szybko przeszli na "ty".  Ledwo dostrzegli własne cienie, a już się zakumplowali? Nowe znajomości to cenna rzecz w tych czasach. Ważne tylko aby były pozytywne. Niestety jakoś nie do końca rudzielec przekonany był co do dobrych zamiarów tej paskudnej gęby. Raz się udało - w przypadku Orwella - ale dwa razy w tym samym tygodniu? Trochę za dużo jak na zwykłe zbiegi okoliczności. Niemniej musiał przyznać, że poprzedniego lata jego klienci byli nieco bardziej... kształtni i uroczy. Co się zmieniło? Skończyły się piękne niewiasty w potrzebie i teraz witają go sami podejrzani wujaszkowie? Przy pierwszym rzucie okiem, można było pomylić typa z członkiem jakiejś mafii. Na szczęście nie dostrzegł przy nim żółtych chust. Zamiast tego, zza rupieci mignęła mu dość specyficzna kończyna. Trochę jakby metal? Zmrużył oczęta upewniając się, że to nie tarcza zegara, ani osobliwa rękawica zamigotały doń z oddali. Niewiele trzeba było aby tętno przyśpieszyło mu ponad normę, zmieniając wcześniejszy dyskomfort związany z nagłym wtargnięciem biomecha na posesję w lekkie zauroczenie. Ten człowiek mógłby w tym momencie zwyzywać jego matkę, a rudzielec nie zwróciłby uwagi na obraźliwe zwroty, galopując w myślach gdzieś po łąkach swoich urojeń. Najemnik nie był już klientem, tylko okazem i gdyby nie otwarta groźba, młodzieniec najpewniej wciąż gapiłby się nań z ukrycia analizując jego wątpliwą urodę. Dobrze, że w porę się ocknął.
- NIE! Nie! Ow...ou... - Nim padła ostatnia cyfra, Skuryu niemal nie zabił się o porzucony łańcuch rowerowy wybiegając niezgrabnie ze swojej kryjówki, by zatrzymać się zaledwie dwa metry od niecierpliwego klienta oraz trzy centymetry od wystającego z imadła pręta. Tutaj naprawdę nie trzeba było nikomu grozić. Krzywda dopadnie Cię sama, jeśli nie będziesz wystarczająco ostrożny. Wywoływanie dodatkowych lawin mogłoby co najwyżej powiększyć liczbę ofiar.
- Tu jestem! - Rzucił na jednym tchu, zerkając przy okazji czy wspomniana sterta znajduje się odeń wystarczająco daleko, by nie oberwać nią w łeb… co na pewno było dość okrojonym opisem obrażeń jakie by go czekały w przypadku zawalenia.
- Sku-yu Ki-zoku… do us-ug. - Uśmiechnął się szeroko, wewnętrznie krzywiąc się na ten kaleki bełkot, jaki padł z jego własnych ust. Elokwencją to już na pewno nikomu nie zaimponuje. Kto by chciał tego słuchać? Niemniej, jakąś nić porozumienia złapać musiał. Obawiał się jedynie negocjacji. - W czym mohe pomóc? - Zapytał, podchodząc do jednej ze ścian, by złapać kabel zwisający z sufitu i przekręcić włącznik światła. Coś zawyło krótko w innej części, by za moment zostać zdominowanym przez odgłos nagrzewających się jarzeniówek oraz buczenie źle dobranego napięcia w sąsiednich żarówkach. Zrobiło się nieco mniej mrocznie, ale to nadal było złomowisko.
Zamrugał parokrotnie, przyzwyczajając wzrok do nowego oświetlenia, po czym skierował swoje zielone tęczówki w stronę odrobinę powgniatanej, mechanicznej ręki. Prawdę mówiąc jedynej rzeczy, będącej w stanie odwrócić uwagę chłopaka od nieprzyjemnej prezencji najemnika oraz totalnie przytępić jego instynkt samozachowawczy.
-Ou... Jak d-ugo ją mas-? A bola-o przy podmianie? Popsu-es? - Przysunął się bliżej, wyciągając rękę w stronę ramienia bruneta. Unosząc owe i oglądając z każdej strony. Przechodząc pod nim, by zajść od tyłu do drugiej ręki. Nie wiedzieć kiedy w jego dłoni znalazł się dość spory śrubokręt, który w przeciwieństwie do większości rzeczy w warsztacie, nie wyglądał wcale na kawałek pierwszego lepszego śmiecia. Jego stalowy grot, nie tyle świecił nowością co był wręcz zaostrzony, na końcu płaskiej końcówki. Na ten moment jednak, młodzieniec nie robił nic, ponad delikatne stukanie w ciało biomecha, w poszukiwaniu innych zautomatyzowanych części. Bardziej naiwni na pewno wzięliby to zachowanie za zwykłe, przyjacielskie poklepywanie po plecach… kiedy to tak naprawdę jest wstępne ‘rozeznanie w terenie’. Cóż to się jeszcze chowa poza zasięgiem wzroku złomiarza?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.04.18 4:15  •  Złomiarnia Kinzoku - Page 4 Empty Re: Złomiarnia Kinzoku
Trzy cisnęło mu się na ustach, ale zanim zdążył wypowiedzieć tę cyfrę, wziął lekki zamach sprawną ręką. Knykcie zaledwie otarły się o skupisko złomu, kiedy to jego oczom ukazał się rudowłosa czupryna, a potem sylwetka mechanika w całej swojej okazałości. Gnał w jego kierunku, jak rozpędzony kucyk, z ledwością omijając postawione na drodze przeszkody. Wiem, że na mnie lecisz, ale nie musisz narażać swojego tyłka na siniaki - drwiący komentarz ukształtował się w jak dotąd ponurych myślach. Były niczym dym papierosowy, z którymi konsultował się zaledwie kilka minut temu, zanim przekroczył próg zaśmieconego przybytku. Żal takiego zgrabnego tyłka – dodał, kiedy wreszcie ujrzał rudzielca wśród swojego burdelu. Parsknął rozbawiony.
  — No, no. Wreszcie wylazłeś ze swojej nory, a już myślałem, że będę musiał powysyłać zaproszenia na twój pogrzeb — zadrwił, ale na jego zbrukanej przez starość i zmęczenie twarzy ukazał się uśmiech; nietypowy zastrzyk entuzjazmu, z którym nie było mu do twarzy. Wyglądał z nim karykaturalnie - jak orka z łbem rekina albo inne cudo wygenerowane w dobie apokalipsy, dzięki niestrudzonemu w swojej kreatywności wirusowi z czynnikiem X. Poczuł ból w mięśniach twarzy, ale nie rozluźnił wykrzywionych usta, przez co na jego skórze pojawiło się jeszcze więcej bruzd i wygłębiaj w postaci zmarszczek. Niestety radości i Yury były antonimami - nie chodzili ze sobą często w parze, ale na taką okazję nie miał skrupułów, by zerwać z wiecznym niezadowoleniem i wykrzesać z siebie nadprogramową ilość endorfiny.
  Poruszył protezą, chcąc wykonać nią niezbyt skomplikowany manewr, polegający na zderzeniu się o siebie dwóch dłoni w jednej chwili w ramach nagrodzenia mechanika owacjami na stojąca, ale po jego ciele przetoczyło się zwarcie i zaledwie syknął, po chwili oblizując spierzchnięte wargi, na który ukazała się struga śliny  Otarł ją grzbietem ręki, a potem palce wylądowały w kieszeni kurtki. Złapał w nie paczkę papierosów, gdy pojawiła się ochota, by zapalić.
  — Ręką. — Poruszył niezgrabnie dwoma mechanicznym palcami. Od ścian pomieszczenia odbił się nieprzyjemny zgrzyt. — Napraw ją. — Wyciągnął z kartonowego, wilgotnego od spoconej dłoni pudełka dawkę nikotyny i wcisnął ją sobie do ust. Niecierpliwe palce zadrżały. Zacisnął zęby na filtrze i schował resztę na swoje miejsce, ale nie sięgnął po zapalniczkę. — Zapalę — powiadomił Skyu. Nie pytał go zgodę, po prostu stwierdził fakt, który właściciel złomiarni został zmuszony uszanować albo odebrać biochemowi papierosa siłą. Zaciągnął się łapczywie, niemal od razu wypuszczając wargami dym. Pożółkłe zęby zabłyszczały w świetle jarzeniówki.
  Nie od razu zorientował się, że zamontowana pod sufitem naga żarówka oświetliła fragment pomieszczenia. Osłabiony przez jaskrę nerw wzrokowy wyłapał tę anomalię po paru chwilach, z opóźnieniem rejestrując wyraźniejszą sylwetkę rudego osobnika. Omiótł go spojrzeniem, łapiąc skręta w palce. Gówniarz.Ile mógł mieć lat? Dwadzieścia? Może trochę więcej. Początkujący inżynier czy wymordowany z latami doświadczeń na karku? Oceniał, ale nie komentował. Stał w lekkim rozkroku, przypatrując się młodzieńcowi. Rozbawienie nieco zależało, ale uśmiech nad widniał na popękanych wargach, tworząc wokół kącików nową linię zmarszczek. Nie odsunął się, kiedy mechanika podbiegł nań żarliwie, by przyjrzeć się technologicznemu cacku, który na przestrzeni ostatnich godzin stał się źródłem frustracji swojego właściciela.
  — Pięć lat. Może trochę dłużej. Nie pamiętam. I nie wiem czy bolało. Byłem nieprzytomny. — Wzruszył ramionami, udzielając rudzielcowi mało wylewnej odpowiedzi. Niewiele pamiętał z okresu zamatowania mu sztucznych elementów. Przez wiele dni był pozbawiony świadomości, obolały przez poparzenia i ogłuszony przez wybuch, który jeszcze przez wiele miesięcy brzęczał mu w uszach w charakterze bolesnych wspomnień.
  Znów złapał papierosa między zęby i zdjął kurtkę z prawej dłoni. Proteza kończyła się nieco powyżej stawu łokciowego. Kikut był zdeformowany przez blizny po oparzeniu, chociaż podobno i tak miał dużo szczęścia, że pożoga nie pożarła wszystkich komórek, wtedy biomechaniczny przeszczep byłby wręcz niemożliwy. Ponownie się zaciągnął, niewzruszony na widok śrubokrętu w rękach mechanika. Przeciwieństwie do licznych, nienadających się do użytku rupieci, te narzędzie wzbudzało zaufanie. Było solidne i precyzyjne. Uniósł brew, kiedy zostało skonfrontowane z jego skórę. Zaśmiał się, ale ówże śmiech był paskudny - chrapowaty, gardłowy. Niby domyślał się co chodziło po głowie smarkaczowi - Cedna zareagowała niemal identycznie, gdy pierwszy raz wylądował w jej warsztacie, sprawdzając, czy asortyment jego mechanicznych części kończył się tylko na ręce. Odsunął fragment materiału kurtki, którym przykrywał przed nachalnymi spojrzeniami arsenał w postaci kabury.
  — Ręka. Noga. Płuca. Kręgi szyjne. — Strzepnął popiół na podłogę. — I serce. — Wyrzucił niedopalonego papierosa na betonowe podłoże i zmiażdżył go podeszwą. — Ale teraz przejdziemy do interesów. Potrzebuję ją sprawną. — Poruszył nieporadnie zepsutą kończyną. — A ty ją naprawisz. Nie za darmo oczywiście. — Cuchnące tytoniem palce zacisnęły się na obcym, młodym podbródku. Zerknął chłopaczkowi prosto w oczy. — Jak bardzo się cenisz, chłopcze? — Pytanie padło w momencie, kiedy wbił jeden z paznokci w skórę, ale na jej powierzchni nie pojawiła się rana, a zaledwie odcinająca się blada rysa. Po chwili rozluźnił uścisk i ruszył w głąb pomieszczenia. Jego wzrok zatrzymał się na zdezelowanym krześle. Usiadł, testując jego wytrzymałość.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach